Tajne Archiwa Prl

  • Uploaded by: Piotr Wójcicki
  • 0
  • 0
  • May 2020
  • PDF

This document was uploaded by user and they confirmed that they have the permission to share it. If you are author or own the copyright of this book, please report to us by using this DMCA report form. Report DMCA


Overview

Download & View Tajne Archiwa Prl as PDF for free.

More details

  • Words: 147,655
  • Pages: 405
Andrzej Garlicki TAJNE ARCHIWA PRL-u

EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAIL: [email protected]

MMII ®

U Stalina Wizyta delegacji PKWN w Moskwie miała miejsce na kilka tygodni przed przekształceniem PKWN w Tymczasowy Rząd RP. Jego premierem — co nie dziwi wobec opinii o nim Stalina — został dotychczasowy przewodniczący PKWN, Edward Osóbka-Morawski. Ale Stalin się jednak pomylił. Osóbka-Morawski nie stał się komunistą i wkrótce znalazł się na bocznym torze. Wspomniana tu sprawa Berlinga to rezultat depeszy wysłanej przez Berlinga do Stalina w listopadzie 1944 r., w której to depeszy pisał: „Błagam was, ratujcie Polskę dla Związku Radzieckiego z rąk szajki trockistowskich agentów międzynarodowego bandytyzmu", mając na myśli kolegów z PKWN. Ten typ donosu nie był w Moskwie niczym niezwykłym. Kilka miesięcy wcześniej, 10 lipca 1944 r., Bolesław Bierut, podpisując się swym kominternowskim nazwiskiem Iwaniuk, pisał do Dymitrowa o Gomułce: „Sekretarz Komitetu nie stoi na wysokości swych zadań. Zamiast do konsolidacji, przyczynia się on do rozłamu KC. Wasza natychmiastowa pomoc w rozwiązaniu tej kryzysowej sytuacji jest niezbędna". Ale Berling miał pecha, bo Stalin go nie lubił. Poinformował więc kierownictwo PPR o treści depeszy. Miał jednak Berling i szczęście, bo nie zapłacił głową. W protokole są też bardzo interesujące informacje o stosunku generała De Gaulle'a do władz lubelskich. Protokół jest nie podpisanym maszynopisem i jest przechowywany w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 295/V-l). POLITYKA 27/1990

Ściśle tajne Odbito w 3 egzemplarzach

Protokół z posiedzenia Biura Politycznego odbytego dn. 14.XII.1944 r. w obecności tow. tow.: Wiesława (Gomułka — A.G.), Tomasza (Bierut — A.G.), Minca, Jakuba (Berman — A.G.) przy udziale tow. tow.: Wierbłowskiego i Radkiewicza. Porządek dzienny: 1) Informacje z Moskwy. Informacji udziela tow. Tomasz. Ponieważ nie ma uporządkowanych zagadnień poruszanych na różnych posiedzeniach, składa informacje, kierując się kolejnością spotkań. Natychmiast po przyjeździe do Moskwy zawezwany został przez Bułganina, z którym udał się do Stalina. Na Kremlu odbywało się w tym czasie posiedzenie Biura Politycznego. Stalin okazał mu wiele serdeczności, interesując się przede wszystkim sprawą reformy rolnej i stosunków istniejących w PPS. Z przebiegu reformy rolnej był bardzo zadowolony. Sytuację w PPS tow. Tomasz przedstawił Stalinowi w świetle dwóch prądów nurtujących tę partię, tj. prądu szczerze demokratycznego, reprezentowanego przez Morawskiego i prądu WRN-owskiego, wyrazicielem którego jest Drobner. Na temat Morawskiego wywiązała się następująca rozmowa między Stalinem a Tomaszem: S. Jak trzyma się Morawski w PKWN? T. Współpracuje z nami szczerze. S. Kto pisał i zatwierdzał artykuły w „Robotniku"? T. Zatwierdzał Morawski, lecz był on pod silnym naciskiem grupy Drobnera. Stalin zaprosił Tomasza na kolację, w czasie której powrócono do zagadnienia PPS. S. Co myślicie o Morawskim? T. Człowiek młody, niedoświadczony, jednak o dobrej woli. Stoi szczerze na gruncie współpracy ze Związkiem Radzieckim. S. Czy Morawski znany był przed wojną szerszemu ogółowi jako działacz polityczny? T. Nie. Pracował w spółdzielczości. S. A kto był znany? T. Dubois i Barlicki, lecz oni zginęli z rąk Niemców. S. Jaki wpływ ma Morawski w PPS obecnie? T. Dominujący, większy niż Drobner. S. Jak Morawski odnosi się do PPR? T. Dobrze na ogół, nie można mu nic zarzucić. S. Wyraża zdanie, że jeżeli tak jest, to Morawski będzie w przyszłości komunistą.

T. Podziela zdanie Stalina. Później toczyła się rozmowa o reformie rolnej, przy czym Stalin ze zrozumieniem odnosił się do tego faktu, że biedniacy i robotnicy rolni wzięli kolosalną większość ziemi. Podkreślał, że reforma rolna zwiąże masy z PKWN, zabezpieczy trwałość naszej władzy. Odnośnie Związku Samopomocy Chłopskiej zajął Stalin bardzo przychylne stanowisko. Zaznaczył, że niedobrze by było, gdyby PPR zalana została elementem chłopskim. PPR musi oprzeć się przede wszystkim na robotnikach. Lekceważąco wypowiadał się o Str. Ludowym, które nigdy nie będzie silną partią. Zawsze będzie ulegać różnym wpływom. Tomasz w czasie kolacji zainterpelował Chruszczowa na temat zachowania się straży granicznej i władz przy repatriacji Polaków z Ukrainy. Chruszczow bronił się przed zarzutami, lecz wszyscy obecni (BP) na czele ze Stalinem, chociaż w sposób żartobliwy, lecz dosyć stanowczy przyciskali Chruszczowa i domagali się zmiany stosunku do Polaków przy repatriacji. Tomasz interweniował również u Chruszczowa w sprawie bibliotek we Lwowie, żądając Ossolineum i prywatnych bibliotek. Chruszczow oświadczył, że będzie można się porozumieć w tej sprawie. Pod koniec kolacji Tomasz poruszył sprawy potrzeb partyjnych, tj. przydzielenia Partii 15 maszyn (czyli samochodów — A.G.). S. Dajemy przecież dla PKWN. Stamtąd bierzcie. T. Nam niewygodnie brać z PKWN. Maszyny dzieli Morawski. S. Dlaczego oddaliście sprawę podziału w ręce Morawskiego? Powinniście mieć swego zastępcę, który by wpływał na przydział maszyn. Sprawy tej nie załatwiono wówczas, a Stalin wykazywał niezadowolenie. Później Stalin dzwonił do Tomasza, że sprawa 10-u maszyn dla PPR zostanie załatwiona przez Malenkowa i Szczerbakowa, tj. że moskiewska organizacja wzięła opiekę nad nami i załatwi potrzeby naszej partii. Na trzeci dzień odbyło się przyjęcie całego składu delegacji. Załatwiono tylko częściowo sprawy wojskowe. Stalin był przeciwko tworzeniu polskiego frontu, gdyż jest za słaba siła Wojska Polskiego. Gen. Żymierski bronił koncepcji polskiego frontu, uzależniając jego zdolność bojową od dostarczenia maszyn i czołgów. W pierwszej rozmowie omawiana była jeszcze sprawa Berlinga. Stalin wyrażał się o nim jako o prowokatorze. Stwierdził, że Wanda (Wasilewska — A.G.) miała w swoim czasie dobre przeczucie odnośnie Berlinga, chociaż nie miała wówczas argumentów przeciwko niemu. Stalin zgadzał się z przypuszczeniem, że Berling był pozostawiony przez Andersa celowo, jako agent. W innej rozmowie ze Stalinem łącznie z Rolą i Wandą zdecydowano, że należy posłać do Moskwy również jego (czyli Berlinga — A.G.) żonę. Stalin wyraził zdanie, że trzeba ją przesłać przymusowo, jeżeli nie zechce dobrowolnie pojechać. Pod koniec drugiego spotkania poruszono sprawy przedstawicielstwa PKWN w innych państwach. Stalin zakomunikował, że w pertraktacjach

z de Gaull'em Związek Radziecki postawił sprawę stosunków polsko—francuskich. De Gaulle nie chciał zgodzić się na nawiązanie stosunków z Polską, twierdząc, że Polska jest drugorzędnym państwem. Stalin określał de Gaulle'a jako reakcjonistę. Dał Mołotowowi polecenie, aby wobec uporu de Gaulle'a odnośnie Polski, odrzucił wszystkie jego propozycje odnośnie proponowanego przez de Gaulle'a paktu francusko-sowieckiego. Później dzwonił Stalin do Bieruta, że de Gaulle pod naciskiem Związku Radzieckiego zgodził się na wymianę przedstawicielstw między Francją a Polską. Nie będą to jeszcze oficjalne poselstwa, lecz oficjalne przedstawicielstwa. Stalin bardzo popierał sprawę nawiązania przez PKWN stosunków z innymi państwami. Uważał, że na Węgrzech powinien powstać rząd podobny do naszego, jeżeli tylko na Węgrzech przeprowadzą reformę rolną tak, jak w Polsce. W sprawie frontu polskiego nie wypowiedział Stalin ostatniego słowa, uważając, że może tylko jakiś odcinek wydzieli się dla Wojska Polskiego. Stalin uznał za słuszną akcję mobilizacyjną przeprowadzaną przez PPR do korpusu oficerskiego, podkreślił jednak konieczność podbierania kandydatów z pewnym wykształceniem. Bułganin zapewnił, że do końca roku Wojsko Polskie otrzyma dwa tysiące maszyn. W styczniu da następny tysiąc. Trzecie spotkanie odbyło się we czwórkę łącznie z Wandą. Tomasz jeszcze w poprzedniej rozmowie ze Stalinem oświadczył, że mamy zamiar wysłać Wandę za granicę. Stalin zauważył, że mogą wyniknąć pewne trudności, zapytają ją, kim jest jej mąż, jakiego państwa jest ona obywatelem itp. Uważa, że Wanda jest bardzo niezdecydowana odnośnie swego stanowiska do Polski. W czasie spotkania Stalin zapytał Wandy, dlaczego ona nie przyjmuje udziału w pracy jako polska obywatelka? Wanda bardzo gorąco oponowała przeciwko opuszczeniu Związku Radzieckiego. Stalin nie chciał jej nic narzucać i zgodził się na pozostanie Wandy w ZSRR. Wizyta u de Gaulle'a: Odbyła się w poselstwie francuskim. Obecni: cała delegacja i de Gaulle wspólnie z generałem Garaue. Tłumacz — Modzelewski. De Gaulle: Co słychać w Lublinie? T. Przełomowa chwila, reforma rolna, którą Francja już dawno przeprowadziła. Nawiązał do starej przyjaźni polsko-francuskiej, która powinna obecnie być kontynuowana, tym bardziej, że mamy wspólnego wroga — Niemcy. D.G. Zgadza się, lecz prosi, by wziąć pod uwagę trudności, jakie powstają w związku z tym, że Polska ma dwie reprezentacje polityczne — w Londynie i w Lublinie. Życzy zjednoczenia narodu polskiego. T. Jaki będzie charakter przedstawicielstwa? D.G. Prosi o niekładzenie nacisku na charakter przedstawicielstwa, który później się ustali. Nie zgadza się na opublikowanie wymiany przedstawicielstw.

Morawski: Chcemy wiedzieć, kim mają być przedstawiciele, gdyż my nie możemy zgodzić się na to, aby nasze przedstawicielstwo było gorzej traktowane, aniżeli przedstawicielstwo rządu emigracyjnego. Jeżeli Francja nie może zdobyć się na uznanie przedstawicielstwa, to możemy poczekać. D.G. wyjął zegarek, oświadczył, że czas mu się skończył, i nie dał żadnej odpowiedzi. Rozmowa ta i przebieg przyjęcia zostały przedstawione Mołotowowi. Nie uważał on za niewłaściwe stanowiska Morawskiego, zajętego wobec de Gaulle'a. Później przy spotkaniu Stalin — de Gaulle, Stalin oświadczył, że dla Związku Radzieckiego pakt z Francją nie jest konieczny, a dla Francji jest on nieodzowny. Stalin postawił wobec tego tak sprawę, że gotów jest zawrzeć pakt pod warunkiem uznania przez Francję PKWN. De Gaulle był zmuszony zgodzić się, gdyż bez paktu ze Związkiem Radzieckim nie chciał wyjeżdżać z Moskwy. Pakt nie był jeszcze podpisany o 2 w nocy, a rano Francuzi mieli odjeżdżać. W czasie trzeciej rozmowy Stalin proponował Morawskiemu, żeby posłał Drobnera do Moskwy, jako przedstawiciela PKWN. W sprawach wojskowych Stalin zgodził się, aby Korczyca mianować szefem Sztabu Głównego, Popławskiego dać na I Armię, a Świerczewskiego na II Armię. Tak też ustalono. Na postawioną sprawę dostawy do Polski traktorów dla kampanii posiewnej po długiej dyskusji przyznano Polsce 300 gąsienicowych traktorów. W sprawie organizacji pracy spółdzielczej i samopomocowej na wsi Stalin przytaczał przykłady ze Związku Radzieckiego pierwszego okresu, zalecając orkę przy pomocy traktorów, a zbiór indywidualny. W sprawie Wojsk Wewnętrznych Stalin zalecał przede wszystkim wychowanie kadry oficerskiej, a w miarę tego rozbudowywanie (słowo nieczytelne — A.G.) Wojska. Zaopatrywanie Wojsk Wewnętrznych będzie się odbywać przez Intendenturę Wojska Polskiego. Na zapytanie Morawskiego, czy nie powinna Polska przyłączyć się do paktu sowiecko-czechosłowackiego, Stalin oświadczył, że to jest niepotrzebne, gdyż Polska nie ma jeszcze paktu z Sowietami. Gwarancje granic Polski przez inne państwa uważa Stalin za ubliżające Polsce. Tylko pakty dwustronne są właściwe. Wypowiadał się za utworzeniem oficjalnych przedstawicielstw między Polską a Ukrainą i Białorusią. Pod koniec Stalin jeszcze raz powrócił do sprawy PPS. Morawskiego zaczęli naciskać wszyscy, a Stalin proponował wyprowadzenie Drobnera z Komitetu. Bułganin przytacza, że Drobner rzekomo występował na PKWN przeciwko militaryzacji kolei. Morawski bronił Drobnera, wobec tego Bierut zauważył, że Drobner jednak ideologicznie od nas odchodzi. Wskazał również na rezolucję CKW PPS wzywającą emigrację pepeesowską do powrotu do kraju.

Stalin wykazuje, że wszystkie partie w czasie wojny podzieliły się na tle stosunku do faszyzmu i że Morawski nie może liczyć na wspólną pracę londyńczyków z PPS. Odnośnie Mikołajczyka Stalin uważa, że Mikołajczyk ustąpił za radą Churchilla, gdyż Churchill chciałby mieć swoich ludzi i w rządzie lubelskim. Ponieważ Związek Radziecki ma dowody, że Mikołajczyk ma związek z terrorystami w Polsce, Związek Radziecki nie wpuści Mikołajczyka do Polski, dokąd w Polsce będzie Czerwona Armia. Sprawa Drobnera nie została ostatecznie zdecydowana, chociaż Stalin mocno naciskał na to, aby Drobnera wysłać chociażby do Kijowa, jako przedstawiciela PKWN. W czasie jazdy w samochodzie po wizycie Morawski wybuchnął pod adresem Bieruta, krzycząc: „Wy w swoich szeregach macie bandytów i sanatorów, więc czyśćcie siebie, a nie naszą partię". Doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań i Bierut rozszedł się bez pożegnania z Morawskim. Sporządził: WIESŁAW

Pisane w celi Bolesław Piasecki (1915-1978) rozpoczął bardzo młodo działalność polityczną. W 1934 r. został przywódcą skrajnie nacjonalistycznej organizacji ONR — Falanga. Z tego powodu znalazł się na krótko w osławionej Berezie Kartuskiej. W czasie wojny stanął na czele Konfederacji Narodu, która za cel stawiała sobie rozbicie Rosji i stworzenie imperium słowiańskiego z Wielką Polską, jako siłą główną. Był to program zdecydowanie antyradziecki. Gdy więc 12 listopada 1944 r. Bolesław Piasecki został w Józefowie koło Warszawy aresztowany przez NKWD, wydawało się pewne, że żywy już nie wyjdzie. A tymczasem nie tylko że po ośmiu miesiącach wyszedł żywy, ale rozpoczął zaskakującą karierę polityczną. W rok po aresztowaniu wydawał tygodnik „Dziś i jutro", od którego zaczęło się tworzenie imperium PAX. Gen. płk Iwanów, o którym Piasecki wspomina w pierwszym zdaniu, to generał NKWD Iwan Sierow, wkrótce reżyser porwania 16 przywódców polskiego podziemia. On to właśnie ocenił, jaką wartością może być Bolesław Piasecki. I nie pomylił się. Andrzej Micewski w książce poświęconej dziejom PAX i Znaku („Współrządzić czy nie kłamać") stwierdza, że Piasecki uratował życie „wysuwając koncepcję współpracy. Szczegóły zawartej umowy nie są znane. Wiadomo tylko, że już w więzieniu Piasecki opracowywał memoriał polityczny" (s. 25). Publikujemy, nie znany dotychczas, tekst tego memoriału. Jest to nie podpisany maszynopis, przechowywany w dawnym Archiwum Zakładu Historii Partii (sygn. 224), obecnie oddział VI Archiwum Akt Nowych. POLITYKA 24/1990

W czasie mojego zatrzymania pisałem już szereg wypowiedzi na postawione mi zagadnienia przez gen. pułk. Iwanowa i pułk. Becuna, Dotyczyły one następujących zagadnień: a) Analiza sytuacji politycznej w kraju, w końcu 1944 r. wraz z kwestią środków, jakie należałoby zastosować, aby zwiększyć wpływy PKWN (Rząd Tymczasowy jeszcze wtedy nie powstał). b) Charakterystyka poszczególnych ugrupowań polskich. c) Jak sobie wyobrażam moją osobistą współpracę z obozem Rządu Tymczasowego. Obecnie w pełni świadomości odpowiedzialności momentu określam zasadniczo moje ideowe i polityczne stanowisko.

Rys historyczny mej działalności Gdy się zaczęła wojna, miałem 24 lata. Z zawodu byłem i jestem naukowcem. Poświęciłem się studium nad filozofią prawa, złożyłem doktorat na Uniwersytecie Warszawskim i przy tamtejszej katedrze filozofii prawa studiowałem. Przypadkowe wciągnięcie do tajnej organizacji gimnazjalnej zadecydowało, że po otrzymaniu matury znalazłem się w szeregach Narodowej Demokracji. Poważniejsze moje wystąpienie w życiu społeczno-ideowym zbiega się z rozłamem w endecji, w którego przeprowadzeniu wziąłem czynny udział. Rozłam miał za swój zasadniczy podkład zagadnienia radykalizmu społecznego. Od początku mego rozumienia spraw polskich, warunkiem jasnej przyszłości Kraju wydawała mi się rewolucja społeczna. Jedynie rewolucyjna przemiana stosunków gospodarczych i wychowawczych jest w stanie stworzyć z polskich mas chłopskich i robotniczych prawdziwie odpowiedzialną kadrę kierowników życia państwowego. Przykładowo tylko zaznaczam, że takie posunięcia, jak: radykalna reforma rolna, upaństwowienie kredytu, środków dużej produkcji, zastąpienie pośrednictwa spółdzielczością, udostępnienie faktyczne oświaty wszystkich szczebli masom pracującym, zniesienie kastowości korpusu oficerskiego były moimi tezami już w 1934 r. Zostałem za te i temu podobne poglądy wyklęty przez burżuazję, jako komunizujący inteligent. Ponieważ zaś z drugiej strony zwalczaliśmy zasadniczo sanację, przeto w czerwcu 1934 zostałem osadzony na trzy miesiące w Berezie Kart. W rok mniej więcej po Berezie nastąpił w ONR rozłam na grupę „ABC" i grupę „Falangę". Grupa „ABC" reprezentowała społecznie kierunek zachowawczy, grupa „Falanga", kierowana przeze mnie, opowiedziała się wyraźnie za rewolucją społeczną. Żyliśmy w ciężkich warunkach policyjnych i materialnych. Poza walką z sanacją i próbami dywersji w niej, nie szliśmy na wielką zakresem robotę polityczną.

Zajmowaliśmy się usilnie pracą ideowo-wychowawczą. W kółkach młodzieży inteligencji pracującej, samouków chłopskich i robotniczych staraliśmy się wychować pracowników, którzy by w swoim zakresie zdolni byli przenieść „szklane domy" Żeromskiego ze sfery wizji w świat rzeczywistości. W międzyczasie wielu z nas za „nieprawomyślność sanacyjną" przechodziło przez ciągłe areszty i więzienia. W tym stanie przyszła wojna. Krótka kampania wrześniowa pochłonęła wiele ofiar z mych przyjaciół, a wielu zabrały pierwsze represje niemieckie. Mimo że od dawna ocenialiśmy bezwzględnie krytycznie podstawy moralne i socjalne „sanacyjnej mocarstwowości", rozmiary klęski wrześniowej wywołały u nas kolosalny wstrząs. Postanowiliśmy rozwiązać ONR i „Falangę" i znaleźć jakąś naszą formę walki z okupantem i ruchu odrodzenia narodu. Zostałem jednak w listopadzie 1939 r. aresztowany przez Gestapo. Przesiedziałem 5 miesięcy, z czego 2 i pół tygodnia „na badaniach" w Alei Szucha. Dzięki staraniom i pieniądzom przyjaciół i rodziny cudem wyszedłem, musiałem jednak z miejsca ukrywać się wraz z rodziną. W końcu 1940 r. powziąłem przemyślaną decyzję potraktowania roboty politycznej drugorzędnie, a wzięcia się całą siłą do walki czynnej. Jakkolwiek jestem cywilem i naukowcem, stanowisko takie zająłem ze względów wychowawczych. Wydaje mi się, że w czasie okupacji wojennej dla młodego pokolenia lepsze były warunki w walce bezpośredniej z Niemcami, niż w politykowaniu. Zorganizowana przeze mnie w roku 1941 „Konfederacja Narodu" obejmowała ludzi młodych, inteligentów, chłopów, robotników radykalnych społecznie o pochodzeniu z całego wachlarza stronnictw i środowisk. Założeniem naszym było natychmiastowe przystąpienie do partyzantki, bez oczekiwania na odległy moment powstania. Sytuacja nasza od razu stała się trudna. ZWZ, a potem PZP zaczęło nas zwalczać zasadniczo: raz dlatego, że organizacje te były opanowane przez sanację, drugi raz, że hasłem natychmiastowej partyzantki burzyliśmy spokój oczekiwania z „bronią u nogi". Początki partyzantki były ciężkie: pierwsze walki były często porażkami, prześladował nas brak pieniędzy. W początku 1943 r. przełamaliśmy obie trudności, partyzantka powiodła się. Bilans naszej akcji partyzanckiej w punktach zasadniczych: wypad na Prusy Wschodnie zakończony spaleniem trzech umocnionych wsi, zdobycie dwóch miasteczek (Sztabin, Truby), rozbicie kilkunastu umocnionych posterunków SS, zniszczenie 70 transportów idących na Wschód, straty własne — 311 zabitych. Wypad na Prusy Wschodnie miał miejsce w lipcu 1943 r. Nasza akcja bojowa przyniosła nam w rezultacie pozytywnym bardzo poważny wzrost autorytetu w społeczeństwie. Wywołała jednak nasza akcja drugi skutek: ściągnęła na nas uwagę ZWZ, PZP i AK. Mimo wielu nacisków, plotek, wyroków zaocznych, udało się nam uniknąć wstąpienia do ZWZ i PZP. Wstąpiliśmy dopiero w sierpniu 1943 r. do AK, pod wpływem musu. Przymusem tym była groźba likwidacji siłą naszej partyzantki, o ile się nie podporządkujemy AK. Trudno było iść na walkę bratobójczą z Polakami.

W AK życie nasze było bardzo ciężkie. Całość naszych oddziałów została zgromadzona w batalion, którego byłem dowódcą, i wysłana na Wileńszczyznę. Pomijano nas przy awansach, odznaczeniach, budżecie, co dla żołnierza w polu ma duże moralne znaczenie. Dwuletni mój okres pobytu w polu (z przerwami na leczenie rany i jazdy po uzupełnienia do Warszawy) skończył się atakiem na Wilno razem z Armią Radziecką. W dziesięć dni po ataku na Wilno rozpuściłem batalion (17 lipca 1944 r.) i rozpocząłem powolny powrót piechotą do Warszawy. Po drodze ciężko chorowałem, tak, że w rezultacie dotarłem do Józefowa koło Pragi w końcu sierpnia, a zdrowie odzyskałem w końcu września. AK na wyzwolonych terenach było w kompletnym rozkładzie. Bandy obijających się młodych ludzi, kompletny brak dowództwa, a rząd „londyński", tak gadatliwy dotychczas, nabrał wody w usta, usuwając się od odpowiedzialności za wytworzoną sytuację. Dalsza praca konspiracyjna, bez ośrodka dyspozycji, który by się zastanowił, po co w ogóle działać i jak działać, wydała mi się nonsensem. Starałem się namówić któregoś ze znanych mi pułkowników na objęcie dowództwa. W tym stanie rzeczy zostałem 12.11.44 r. zatrzymany. Dlaczego wtedy nie zgłosiłem się do pracy w PKWN, o tym piszę niżej.

Moje stanowisko w stosunku do tez Rządu Tymczasowego Łączy mnie z programem Rządu Tymczasowego wielka idea bezkrwawej rewolucji społecznej w Polsce. Radykalizm społeczny, pojęty bezwzględnie i stawiający sobie za cel danie warunków chłopu i robotnikowi, umożliwiających mu faktyczne rządzenie krajem, jest prawdą, od której zawisła przyszłość Polski. Tę ideę szerzyłem wszelkimi sposobami w mym pokoleniu. Krótko i dobitnie mówiąc idea i realizacja rewolucji społecznej w Polsce łączy mnie zasadniczo z programem Rządu Tymczasowego. Drugą wspólnotę z obozem Rządu Tymczasowego stanowi jednakowy stosunek do zagadnienia walki z okupantem. Podobnie jak ugrupowania tworzące Rząd, zerwaliśmy z nieodpowiednią zasadą „czekania z bronią u nogi" na powstanie, a poszliśmy do walki czynnej, do partyzantki, do walki bojowej. Bardzo jest istotny ten wspólny moment stylu psychicznego, tym bardziej, że bezpośrednią pracą bojową zajmowaliśmy się 3 lata, z czego dwa w regularnej partyzantce. Wspólną podstawę polityczną z Rządem Tymczasowym widzę w zdecydowanym antysanacyjnym stosunku. Wspólną tradycję walki z sanacją mam aż od czasów Berezy Kart. tj. okresu, w którym miałem 19 lat. Wyrugowanie przeszłości sanacyjnej z Nowej Polski jest zasadniczym warunkiem pomyślnej przyszłości.

Zastępcą moim, jako d-cy batalionu Konfederacji Narodu, był Polak pochodzenia żydowskiego (Wołkowyski), d-cą I plutonu w 2-giej komp. był Polak pochodzenia żydowskiego — Kajzebrecht. Ten ostatni poległ piękną śmiercią żołnierską w bitwie z Niemcami na Suboczy. Fakty te cytuję po to, aby dać dowód, jak w ewolucji mych poglądów rozumiem współpracę wszystkich narodowości dla dobra Polski. Wołkowyski został moim zastępcą już w 1942 r. Tak tedy wygląda praktyczne rozwiązanie stosunku do obywateli polskich Żydów, które znaleźliśmy we wspólnej walce z wrogiem. Włócząc się dwa lata po lasach i wioskach, po zamożnych gospodarstwach, ale częściej po nędzy chłopskiej pojąłem praktycznie, a nie tylko teoretycznie, co to za znaczenie ma to słowo demokracja. Pojąłem, że trzeba równie silnie ukochać nie tylko wolność własną, ale najbardziej prostego obywatela. Pojąłem, że najsilniej wiąże obywatela z państwem jego faktyczne współrządzenie w zawodowej czy terytorialnej gromadzie. To nie są tylko moje poglądy, to są moje głębokie przeżycia wojenne, które mnie wiążą z hasłami demokratycznymi Rządu Tymczasowego. Trzeba stawiać sprawę jasno. Cały zespół warunków życia politycznego w okresie Polski przed wrześniem 1939 r. nastawiał wrogo społeczeństwo przeciwko ZSRR. Toteż ja, mimo mego radykalizmu społecznego, widziałem w Związku Radzieckim przeciwnika Polski. Ten sam stosunek siłą rozpędu utrzymałem w czasie wojny do stycznia 1944 r. Całokształt zresztą atmosfery życia konspiracyjnego w Polsce, poza PPR, był antyradziecki. W styczniu 1944 r. przyjechałem ranny do Warszawy i zwróciłem się do komendy AK z wnioskiem, że wobec pewnego przyjścia Armii Czerwonej na ziemie polskie, trzeba zawczasu ułożyć stosunki. Odpowiedziano mi z całą powagą, że rząd londyński na pewno dojdzie do porozumienia z Rosją. Nie wystarczało mi to, że za pośrednictwem Aleksandra Uchowicza umówiłem się na rozmowę z kierownikiem PPR w Krakowie „Docentem". Spotkanie osobiste nie doszło do skutku z przyczyn konspiracyjnych, a potem bezpośrednio musiałem jechać w pole do batalionu. Trzeba jednak powiedzieć jasno, że moje próby praktycznej zmiany stosunku do ZSRR wynikały raczej z konieczności życiowej niż z serca. Poważny przełom w mych zapatrywaniach nastąpił dopiero, rzecz paradoksalna, w czasie mojego zatrzymania. Przez 5 miesięcy miałem możność rozmów z wyższymi oficerami rosyjskimi i Polakami z Rosji. W stosunku do mnie postawiono po pierwszym przesłuchaniu sprawę, że jestem internowany, a nie aresztowany i wskazano chęć dania mi ze swej strony danych o nowoczesnej Rosji i o jej stosunku do Polski. Spędziłem wiele nocy na dyskusjach i rozmowach. Ogólne wrażenie jakie wyniosłem brzmi: Rosja chce istotnie silnej, niepodległej Polski demokratycznej, związanej z nią nie tylko formalnym przymierzem, ale prawdziwie słowiańskim pobratymstwem. Na ten punkt widzenia słusznym jest, że nie tylko Rząd Tymczasowy się godzi, ale musi go podzielać każdy dobry Polak.

Na marginesie chcę tu zaznaczyć, że dla dobra atmosfery w Polsce obecnej, trzeba jak najspieszniej wykonać ogromną pracę usunięcia zakłamania nagromadzonego przez dwadzieścia lat Polski przedwrześniowej. Trzeba dać społeczeństwu polskiemu faktyczny materiał o osiągnięciach kultury i cywilizacji radzieckiej, o tym, że w ZSRR istnieje radość i piękno życia. Trzeba pokazać społeczeństwu polskiemu, co myśli Stalin i kierownicy Związku Radzieckiego o Polsce. Błędny stosunek do Związku Radzieckiego jest powodem, który utrzymuje duże ilości Polaków w opozycji lub bierności do Rządu Tymcz. Wiem to zresztą po sobie, bo to był właśnie powód, dla którego po zjawieniu się PKWN nie zgłosiłem się od razu do pracy. Powtarzam raz jeszcze, odbyte w czasie mego zatrzymania rozmowy z wyższymi oficerami sowieckimi i Polakami z Rosji dokonały we mnie przełomu. Teza Rządu Tymczasowego ścisłego sojuszu z Rosją jest i moją tezą. Krótki ten zarys paru najważniejszych zagadnień wykazuje zbieżność mych zapatrywań z tezami Rządu Tymczasowego. Nie jest to dziwne, jeśli się odrzuci przedwojenne, anachroniczne etykiety i epitety, uwzględni się ewolucję myślenia i przeżyć 6 lat wojny (przed wojną miałem lat 24, obecnie 30). Przede wszystkim zaś jesteśmy z ducha nowej epoki rewolucji społecznej, który to duch ogarnia całą Europę, burząc stary świat i budując rewolucyjnie sprawiedliwość społeczną. Jakie korzyści może przynieść moja praca dla Polski w obozie Rządu Tymczasowego. Opozycja, ewentualnie bierność w stosunku do poczynań Rządu Tymczasowego ma dwa różnego rodzaju powody. Pierwszą grupę tych powodów stanowią przyczyny socjalno-gospodarcze. Szereg jednostek dotychczas uprzywilejowanych czuje się zagrożonych w swoim stanie posiadania przez radykalną społecznie politykę Rządu. Są to elementy społecznie reakcyjne. Pozyskanie ich do szczerej pracy, o ile w ogóle jest możliwe, stanowi kwestię dalszej przyszłości. Istnieje jednak poważna część społeczeństwa, która tkwi w opozycji czy bierności z powodu braku zaufania politycznego i wskutek kompletnej dezorientacji zmianami, które zaszły na ziemiach polskich w ciągu ostatniego roku. Jestem przekonany, że oddziaływaniem swoim mógłbym pociągnąć do realnej pracy dużą część tego elementu. Istnieje w Polsce siła ideowo-społeczna, dojrzała w czasie wojny, która się nazywa nowe pokolenie. Nowe pokolenie polskie nie da się zaszeregować pod żadną z politycznych etykiet przedwojennych. Jest rzeczą pierwszorzędnej wagi, aby to nowe pokolenie odegrało twórczą rolę w historycznej przemianie, dokonywanej przez Rząd Tymczasowy. Wydaje mi się, że należy zastosować każdy realny środek, by obecna rewolucyjna przemiana w Polsce dokonywała się z masami, a nie obok mas, by zakres wciągniętych ludzi do pracy był jak największy. Jest to ważne ze względów wychowawczych. Sądzę, że w koń-

takcie z odpowiednimi ośrodkami dyspozycyjnymi Rządu Tymczasowego mógłbym się realnie przyczynić do aktywizacji społeczeństwa, specjalnie na odcinku nowego a dojrzałego już pokolenia.

Mój stan duchowy Zatrzymanie moje trwa już 7 miesięcy. Rozumiem, że sytuacja w Polsce była tak zawiła, że cały szereg osób musiało znaleźć się w więzieniu. Tym niemniej 7 miesięcy siedzenia w okresie końca wojny, w okresie budowania się Nowej Polski, to jest bardzo dużo. Poza kilkudziesięcioma rozmowami z oficerami sowieckimi i polskimi, te siedem miesięcy to był okres rozmyślań. W rezultacie narosła we mnie szalona chęć twórczej pracy, konstruktywnej nareszcie dla Polski Nowej. Chcę całą siłą mego ducha wziąć z Wami udział w przeprowadzeniu rewolucyjnej przemiany życia społeczeństwa polskiego. Chcę budować Polskę prawdziwej demokracji, Polskę rządzoną i tworzoną przez masy pracujące. Chcę z Wami budować w rzeczywistości robotnicze „szklane domy", o których marzył Żeromski. Chcę poznać, jak najdokładniej można, Waszych ludzi, Waszą twórczość ideową. Chcę wszystkich tych, których znam jako wartościowych i na których mam wpływ, sprząc z Wami w pracy. Niewątpliwie moje zatrzymanie powoduje powstrzymywanie się od pracy wielu ludzi, muszę nie tylko ich odnaleźć i zaktywizować, ale przyprowadzić poza tym innych. Spójrzcie na moje życie, niełatwe ono było — Bereza Kartuska — 5 miesięcy więzienia w Gestapo — 2 lata partyzantki i ciężka rana — rozbita i rozproszona rodzina i praca naukowo-zawodowa, no i te ostatnie siedem miesięcy rekolekcji. Sądzę, że doświadczenia życiowe, jakie przeszedłem, dają charakter odpowiedzialny memu oświadczeniu: umożliwcie mi współpracę z Wami, a sprawa polska w największym dla moich możliwości stopniu na tym skorzysta, a Wy nabierzecie do mnie zaufania takiego, jakie ma się do towarzysza walki za ideę wspólną. Piszę może, mieszając argumenty rozumowe z uczuciem — ale rewolucja jest zawsze, a tym bardziej i w Polsce, rzeczą rozumu i serca. Zawodowo rzecz biorąc mam poważnie zaawansowane dwie prace z mego zakresu do druku: „Polska filozofia prawa w XVIII wieku" oraz „Warunki skuteczności normy prawnej". Rodzinnie jestem w sytuacji tragicznej, mam dwoje dzieci (trzeci i czwarty rok życia) bez opieki, o żonie brak wiadomości po powstaniu warszawskim. Oddaję się z ufnością Waszej decyzji jako kierowników budującej się rewolucyjnie Nowej Polski. BOLESŁAW PIASECKI 22 maja 1945 r.

Kuszenie katolików Pierwsze spotkanie majora Jerzego Borejszy z przedstawicielami środowisk katolickich miało miejsce 20 kwietnia 1945 r. w krakowskim Hotelu Francuskim. Wzięli w nim udział Aleksander Bocheński, Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz, Wojciech Kętrzyński i Stanisław Kostka Rostworowski. Wojciech Kętrzyński wspominał po latach: „Dziwny był nastrój godzin, które mnie dzieliły od tej rozmowy. W gruncie rzeczy byłem przekonany, że skończy się ona fiaskiem, może nawet aresztowaniem. Wreszcie były niepokojące precedensy, choć zapewne mój niepokój powodował, że wyolbrzymiałem trochę znaczenie swojej osoby w tym spotkaniu. Niemniej uprzedziłem najbliższych o możliwych konsekwencjach tego kroku i bacznie przejrzałem, czy nie pozostawiam za sobą niczego, co by mogło mnie czy kogokolwiek obciążyć". („Więź" nr 11-12 z 1967 r.) Kętrzyński miał powody do obaw, bo niecały miesiąc wcześniej, 27 marca, podstępnie aresztowano i wywieziono do Moskwy kierownictwo Polski Podziemnej. Tym razem jednak cel spotkania był inny. Chodziło o uzyskanie poparcia środowisk katolickich dla niektórych przynajmniej działań władz, Borejsza wysłuchał więc swych gości, ci zaś wysłuchali Borejszy. Pierwszy krok w kierunku porozumienia został dokonany. 3 maja miały miejsce w Krakowie demonstracje studenckie. Przeciwko studentom użyto wojska. „W tej rozgorączkowanej atmosferze — wspomina Kętrzyński — doszło do następnego spotkania z Jerzym Borejsza i znów dość gwałtownie dyskutowaliśmy na temat odpowiedzialności za powstały stan rzeczy i tego, co może być dokonane wspólnymi siłami, by odbudowywać kraj z ruin, a nie powiększać ich". I tym razem nie zapadły żadne decyzje.

Dokument (sprawozdanie Jerzego Borejszy), który publikujemy, dotyczy trzeciego spotkania. Było to — jak się wydaje — ostatnie spotkanie w tym składzie. 2 lipca zwolniony bowiem został z więzienia Bolesław Piasecki i on stał się głównym rozmówcą władz. Publikowany dokument przechowywany jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 224). POLITYKA 4911990

Sprawozdanie z zebrania w mieszkaniu hr. Rostworowskiego St. w dniu 3 czerwca 1945. Udział wzięli: Rostworowski Stanisław, hrabia, b. obszarnik, syn słynnego Antoniego Rostworowskiego, Kętrzyński Wojciech, syn prof. Kętrzyńskiego, który powrócił z Oświęcimia, najbliższy współpracownik Bolesława Piaseckiego z ONR, dr Alfred Wielopolski, asystent prawa na Uniwersytecie, Seweryn Dolański, prezes Akcji Katolickiej, b. prezes Tow. Rolniczego, dr. Stomma Stanisław, przywódca młodych katolików, redaktor ,,Paxa", Horodyński Dominik, młody narodowiec, przywódca Akcji Katolickiej, prezes na Małopolskę, Turowicz Jerzy, redaktor „Tygodnika Powszechnego", Bocheński Aleksander, publicysta, współpracownik „Buntu Młodych" przyjaciel Ksawerego Pruszyńskiego.

Wstęp 29 maja zgłosił się do Putramenta Czesław Miłosz i z polecenia Rostworowskiego prosił zadzwonić do mnie z prośbą, czy nie mógłbym przyjechać do Krakowa. Wobec tego, że do Krakowa jechałem w innych sprawach, zgodziłem się. W Boże Ciało zastałem list zapraszający mnie do mieszkania dr Wielopolskiego. Odmówiłem przyjścia wobec tego, że byłem zajęty. Następnego dnia zostałem zaproszony na godz. 2-gą do Rostworowskiego, gdzie zastałem całe wyżej wymienione towarzystwo. Przewodniczył Seweryn Dolański. Ideologiem tej grupy wydaje się być dr Alfred Wielopolski. Stenografowała moja sekretarka. Jak później opowiadał Miłosz, fakt że rozmowa była stenografowana, wpłynął na nich hamująco w wypowiedziach. Po zdawkowym wstępie zapytałem: Mjr Borejsza: Czy Panowie znacie kroki podjęte przez biskupa Kubinę i ks. infułata Szlagowskiego? Dolański: Stanowisko świata katolickiego jest jednolite. Z bisk. Kubiną łączą nas zażyłe więzy. Mjr Borejsza: Czy znacie Panowie zastrzeżenia niektórych kół katolickich w stosunku do biskupa Adamskiego?

Bocheński: Przed wojną autorytet Adamskiego był wielki. Dzisiaj nie chciałbym o tym mówić. Biskup Adamski ma niesłuszne animozje do biskupa Kaczmarka. Mjr Borejsza: Ile jest racji w tych animozjach? Dolański: Jest to niesłuszne, jeżeli chodzi o Kaczmarka. Gdy groziła branka do Niemiec i represje, wystąpił Kaczmarek w normalnym tonie utrzymanym piśmie. Jest to kwestia oportunizmu politycznego. Kaczmarek jest najmłodszym z wszystkich biskupów. Rostworowski: Wydaje mi się, że jest dużo namiętności w obecnej sytuacji. Jest wiele rzeczy możliwych do uzgodnienia. My, katolicy, wierzymy w objawienie i doktrynę Kościoła i również cała filozofia nie jest nam obca. Ściśle marksistowską doktrynę uważamy za część, a nie za alfę i omegę systemu filozoficznego. Uważam, że to są wszystko rzeczy do uzgodnienia, gdyby nie było namiętności. Specjalnie sprawa nowych projektów szkolnych jest dla społeczeństwa bardzo drażliwa. Panie Majorze, „Dziennik Polski" wydrukował wywiad z wojewodą krakowskim, z którego wynikałoby, że religia będzie poza szkołą. To wywołało ogólne oburzenie społeczeństwa, bo naszym zdaniem nie można pozbawiać dziecka wierzącego religii w szkole. Mjr Borejsza: O ile Panom wiadomo, marksizm nie ma monopolu i nie jest panującą doktryną w Polsce, ani obowiązująca Konstytucja Marcowa ani żadna z ustaw Rządu o tym nic nie mówi. Nie ma to nic wspólnego zresztą z oświadczeniem kuratora krakowskiego. Jeżeli kurator krakowski powiedział tak, jak tutaj to zreferowano i jeżeli tak to wydrukował „Dziennik Polski", to nie zgadza się to z rzeczywistością ani z projektem reform szkolnych. Panowie zresztą sami przyznaliście, że przymus szkolny w dziedzinie religii byłby niewskazany. Jeżeli chodzi o namiętności, to z przyjemnością stwierdzam, że stosunki w krakowskim uległy znacznemu polepszeniu. Zwolniono Gajdocha, zwolniono szereg innych. Jeżeli Panowie czytujecie prasę, to możecie się przekonać, jak prasa otwarcie krytykuje pewne uchybienia i czasem nawet przesadza w tej krytyce. Horodyński: Wydaje mi się, że Pan Major jest znowu zbyt optymistyczny. My mamy inny pogląd na te rzeczy. Las zapełnia się, ludzie uciekają, bo się boją aresztowania. Warunki bezpieczeństwa w Krakowie są skandaliczne. Mojego znajomego — gdy szedł z jednego domu do drugiego — napadł żołnierz sowiecki i obrabował z pieniędzy. W rzeszowskim oddziały NKWD likwidują partyzantów. Słyszałem, że ma być pacyfikacja. Czy będzie ona wykonana rękoma polskimi, czy sowieckimi? Szkoda krwi polskiej i przelewu tej krwi! Dolański: Czy nie można by tych spraw polubownie załatwić? Mjr Borejsza: Las rekrutuje się z różnych elementów. Są ludzie wykolejeni, jak to nazywa socjologia amerykańska „ludzie poza marginesem społecznym", są w lesie Niemcy, banderowcy, którzy łączą się z ludźmi marginesowymi. Jest pewien odsetek ludzi otumanionych przez

propagandę. Panowie chyba zdajecie sobie sprawę z tego, że nie zawsze, gdzie się leje krew polska, chodzi o polską sprawę i o propagandę polską. Jest głupia propaganda, że będzie wojna. Musimy wrócić do normalnych stosunków. Chłop musi mieć zapewniony spokój. Robotnik musi otrzymać aprowizację. Bandytyzm musi być zlikwidowany. W odpowiedzi p. Horodyńskiemu chciałem zaznaczyć, że polskimi rękoma. Jeżeli Panom szkoda krwi polskiej, to dlaczego Panowie nic nie uczynią, ażeby się ta krew nie polała? Jestem po raz trzeci zaproszony przez Panów i umówiliśmy się, że Panowie zwrócicie się z apelem do społeczeństwa, żeby skończyć raz wreszcie z bratobójczym mordem. Gdyby każdy ksiądz, w każdym kościele, przy każdej okazji wyjaśniał społeczeństwu, że jest Polska i dość przelewu krwi, niewątpliwie uratowałoby to niejednego z otumanionych młodzieńców. Ale dla pewnych kół widocznie las jest atutem w ręku. Ci, którzy nie zwracali się i nie podejmują kroków, żeby las zlikwidować w sposób pokojowy, będą moralnie współodpowiedzialni za przelew krwi polskiej, a wydaje mi się, że ani Panom, ani nam krew polska nie jest obojętna. Bocheński: Ale czy ludzie mają możność powrotu z lasów. Wróci z lasu — pójdzie do więzienia. Horodyński: Myśmy już mówili Panu Majorowi, że społeczeństwo czeka na amnestię i wówczas nasz apel doszedłby do społeczeństwa. Poza tym ogłoszenie przez nas apelu w pismach rządowych nie przemówiłoby do społeczeństwa tak, jak przemawia nasza własna gazeta, na łamach której moglibyśmy się wypowiedzieć. Pozostaje jeszcze sprawa maruderów sowieckich, tego zabierania zegarków. Mjr Borejsza: Maruderzy są po każdej wojnie, w każdej armii. Znam wypadki gwałtów, dokonanych przez żołnierzy polskich i zegarków zabieranych przez żołnierzy polskich. Wielopolski: Żołnierz polski zabierał tylko zegarki. Rosja w oczach społeczeństwa zabrała nam Lwów i Wilno i do tego zabiera żołnierz sowiecki zegarki. Dolański: Należałoby jednak naszym zdaniem podjąć jeszcze raz próbę pokojowego załatwienia sprawy. Mjr Borejsza: Powtarzam, Panowie, czekaliście dwa miesiące z spełnieniem swego elementarnego obowiązku obywatelskiego zwrócenia się do tej części społeczeństwa, która jest pod wpływem Kościoła, żeby nie poszła do lasu. Nie można bandytów przebłagać amnestią. Nie wolno Panom stawiać sprawy tak, że jeżeli Rząd nie uwzględni postulatów Panów, to Panowie nie będziecie oszczędzać krwi polskiej. Wydaje mi się, że to powinno być jasne. Kętrzyński: My tak nie stawiamy sprawy, ale są wielkie trudności w ogłoszeniu naszej opinii. Mjr Borejsza: Nie ma żadnych trudności w tym, żeby każdy ksiądz przemówił do społeczeństwa, żeby każdy z Panów przyczynił się do

likwidacji tego stanu. Nie można pozwolić, żeby w kraju panowała anarchia. Lasy będą oczyszczone, a współodpowiedzialność, powtarzam, ponoszą ci, którzy się nie przyczynili do rozładowania atmosfery. Dolański: Czy żołnierze sowieccy będą strzelali do ludzi z lasu? Mjr Borejsza: Będzie strzelał żołnierz polski, który chce, aby jego ojciec, matka, rodzina nareszcie zaznały spokoju w Polsce. Panowie mieliście możność wystąpienia z apelem. Ponosicie odpowiedzialność za to, żeście nie nawoływali, aby ludzie wyszli z lasu. Rostworowski: Powinno się likwidować stan obecny drogą negocjacji, a nie represji. Polska jest i będzie pod hegemonią Sowietów, trzeba wyjaśnić Sowietom, że pacyfikacja prowadzi do wojny domowej. Mjr Borejsza: Przeceniacie Panowie siły band, które w końcu nie są liczne i nie doceniacie sił Rządu Tymczasowego. Bocheński: Czy są zrzuty angielskiej broni i angielska pomoc dla ludzi z lasu? Mjr Borejsza: Wiem o tym tyle, o ile Panowie informowaliście mnie podczas ubiegłej rozmowy, a szczególnie Pan sam mnie informował. Dr Wielopolski: Jeżeli chodzi o zagadnienie, jak można rozładować kwestię odpowiedzialności, którą my ponosimy, muszę podnieść, że ton, jaki do tej pory był w prasie, nie pomaga, żeby społeczeństwo ująć. Jest szeroki brak zaufania. To wszystko, co się dzieje, to nie to, czego oczekiwano. Jeżeli Pan Major może przekazać jakąś sprawę, to proszę przekazać naszą prośbę, żeby się zdobyć na sprawiedliwość, gdyż to będzie nieszczęście dla ludności cywilnej. Mjr Borejsza: Panowie mieliście dwa miesiące czasu, żeby przyczynić się do pokojowego załatwienia sprawy. A poza tym, czy Panowie konkretnie bierzecie udział w pracy twórczej? Jest wielka akcja przesiedlania, szansa historyczna, która się nie powtórzy. Akcja ta musi mieć pomoc społeczeństwa. Czyście Panowie okazali jakąś pomoc w akcji przesiedleńczej? Panowie zajmujecie się zagadnieniami międzynarodowej polityki, a tam gdzie można realnie pomóc, tam Panowie tego nie wykonaliście. Dolański: Czujemy to, że zostaliśmy wyrzuceni poza nawias społeczeństwa. Tutaj w naszym gronie widzicie Panowie dwóch ,,liszeńców", mnie i p. Rostworowskiego. Jesteśmy ziemianami, którzy stracili wszystko. Ukrywałem się trzy tygodnie, żeby nie być aresztowanym. Społeczeństwo całe zubożało. Dotychczas ciężar spoczywał na społeczeństwie. Prowadziło ono całą akcję charytatywną. Obecnie zlikwidowano wszystkie organizacje społecznej pomocy, została ona ujęta w ramy państwowe. Państwo gromadzi ciężar obowiązków. Również zmiana pieniędzy zubożyła ludność. Szabrownicy nigdy akcji charytatywnej nie prowadzili. Zubożono ziemiaństwo. Wyleciało ono z siodła, jest poza nawiasem. Miasto prowadziło akcje pomocy przez 5 lat. Teraz społeczeństwo dostało kopniaka. Instytucje społeczne zostały upaństwowione. To samo jest w innej dziedzinie. Czemu nie wydaliśmy odezwy do społeczeństwa, aby ludzie wyszli z lasu? Baliśmy

się, czy nie dostaniemy się do NKWD. Dużo ludzi ostatnio znikło i nie wiadomo co się z nimi stało. Prawdopodobnie wywiezieni zostali na daleki wschód. Gdy się człowieka aresztuje, nie wiadomo nawet, gdzie siedzi. Nie możemy zabrać głosu, bo nie należymy do jednego z czterech rządzących stronnictw. To, że Pan do nas przychodzi, dodaje nam bodźca. Jeżeli będziemy mogli wydawać pismo, może utworzy się ugrupowanie polityczne, które będzie miało wagę. Odezwa nie doszłaby, nie miałaby tego znaczenia, gdybyśmy wystąpili jako niezorganizowani. My wszyscy chcemy pracować. Wszystko to co było pójdzie w zapomnienie, gdybyśmy mogli głos zabrać. Najważniejsza jest wolność prasy. Trudno nam jest oddziaływać na społeczeństwo w prasie nam obcej. Nie uwierzą nam, powiedzą, że staliśmy się agentami sowieckimi. Poza tym boimy się represji. Mjr Borejsza: Wywożenie na daleki wschód jest taką samą bajką, jak pogłoski o wojnie angielsko-sowieckiej. Bocheński: Jest w narodzie skłonność do konspiracji od lat, którą trzeba drogą wychowawczą i powolnie rozładować. Na nastawienie społeczeństwa najlepszy wpływ wywiera nieingerencja władzy sowieckiej. W rzeszowskim i białostockim działa NKWD. Rostworowski: Prawdą jest, że większość tych, którzy rzekomo zostali wywiezieni, odnaleźli się w Polsce, ale chcę zacytować jeden wypadek: znikł Janusz Radziwiłł, siedzi w Brześciu. Sam mi kiedyś opowiadał, że kiedy był w więzieniu w Moskwie, rozmawiał z nim Beria i oni się umówili co do współpracy polsko-radzieckiej. Radziwiłł był zwolennikiem tego. Jechał do Krakowa, wierzył święcie w to, że przyczyni się i odda swoje siły dla zbliżenia polsko-rosyjskiego. Ale teraz siedzi w Brześciu. Mjr Borejsza: Sprawy Janusza Radziwiłła nie znam. Powtarzam, wywożenie na Sybir jest bzdurą i propagandą. Nie wywozi się na Sybir. Ludzie z więzień wracają. Stomma: Dlaczego aresztują sowieci? W tym tygodniu straciłem pewną kwotę pieniędzy. Zabrali mi pieniądze. Takie fakty zdarzają się codziennie. Rozmowa przechodzi na tematy gospodarcze. Mjr Borejsza porusza zagadnienie suwerenności gospodarczej, o którą walczy Rząd i która jest podstawą suwerenności politycznej. Bocheński: Tę politykę rządową, którą mówmy szczerze, eliminuje się kapitał zachodni, społeczeństwo widzi i my tę politykę podzielamy. Dolański: Pan Major znajduje się w sferze wpływów Piłsudskiego, jak i cała gospodarcza polityka Rządu. Piłsudski był za zaciskaniem pasa, za tym, żeby nie brać pożyczek zagranicznych i to zahamowało rozwój państwa. Był m. in. Zawadzki, był min. Jan Piłsudski, oni się temu opierali. Nareszcie Kwiatkowski wybił okno na świat. Piłsudski nie budował przy pomocy zagranicy. A jeżeli można budować przy pomocy zagranicy, to po co społeczeństwo ma głodować?

Bocheński: Pan Prezes pozwoli, że zaznaczymy odrębność naszego stanowiska w tej sprawie. Tutaj wynikła dłuższa dyskusja na temat tego, czy należy się zapożyczyć za granicą, czy nie. Stenografistka opuściła wobec tego, że oni sobie nawzajem przeszkadzali. Dr Wielopolski: Mnie się wydaje, że należy poruszyć sprawę pisania prawdy, a niepisania rzeczy, które mogą sprowadzić niepożądane następstwa. Do takich należy wypowiedź kuratora krakowskiego. Powinniście Panowie porozmawiać z klerem. Jest już pewna zmiana w prasie, ale jeszcze za (zdanie nie dokończone — A.G.). Mobilizacja sił zbiorowych konieczna dla odbudowy zależy od atmosfery zaufania ogólnego. Poruszę najpierw sprawy drobne. Jechałem do Warszawy. Po drodze zatrzymał mnie milicjant i obił. Zostałem spoliczkowany. Czy nie należy kres temu położyć. Druga sprawa: jako asystent uniwersytecki za trzy miesiące pracy na Uniwersytecie pobrałem wszystkiego 600 zł. Ale to są drobnostki. Chodzi o stworzenie atmosfery bez udawania się do (zdanie nie dokończone — A.G.). Wtedy można mówić o atmosferze pracy, o wysiłku zbiorowym. Koniecznością jest rozpoczęcie pracy nad usunięciem różnych wad organizacyjnych. Na Górnym Śląsku przemysł stanie. Wydajność Żyrardowa jest 60 proc. wydajności przedwojennej, a 8 proc. tego, co było za czasów okupacji niemieckiej. Robotnik musi szukać możności zarobkowania poza warsztatem. Nie może wypełnić zobowiązań wobec nas. Technika życia jest tak zabijająca, że robotnik ma głowę zawaloną kłopotami, robotnik nie wyczuwa ze strony Rządu mocnej ręki, która by wzięła za łeb i wszystkie nasze kręgi ustawiła na szynach, po których nasze życie ma się toczyć. Chciałbym sprecyzować krótko moje stanowisko. Po pierwsze kryzys zaufania do Rządu Tymczasowego i sprawa suwerenności. Należy jasno powiedzieć Polakom, w jakim stosunku zależności my się znajdujemy wobec sowietów. Dlaczego o wielu rzeczach nie piszą, nie podają do wiadomości? Sprawa wywożenia fabryk. Robotnik jest niespokojny o to, że nie będzie miał gdzie pracować. Sprawa Gdańska, Szczecina. Pierwsza rzecz powinna być wyjaśniona w prasie, jeżeli nie w prasie, to w innej formie. Druga sprawa, sprawa przebudowy społecznej. Co zostało dokonane poza Reformą Rolną? Są dwa hasła, które mają jednoczyć społeczeństwo, hasło odbudowy Warszawy i sprawa kolonizacji. Hasło odbudowy Warszawy może zelektryzować całe społeczeństwo. Warszawa ma być odbudowana w ciągu 10 lat. Każdy krytycznie myślący człowiek musi zdać sobie sprawę z nierealności tego twierdzenia. Weźmy pod uwagę obniżenie wydajności pracy. Nie może być, aby nauczyciel, który zarabia 500 zł, mógł wychowywać kadry nowej inteligencji. Wracam do sprawy zaufania, Zapomniałem: Zwalniacie Panowie z więzień ludzi, ale dlaczego bać się słowa amnestia. A to słowo zdobyłoby Wam naród. Trzecia sprawa i ostatnia: zdobycie ziem po Odrę. Tutaj nie ma jasności. Nie wiemy, jak daleko sięgają nasze ziemie. Mnóstwo niejasności, niedomówień wobec własnego społeczeństwa i własnego narodu.

Mjr Borejsza: Nie wierzę w to, że Pan Doktor poszedłby, będąc prezesem Komitetu Ekonomicznego, na inflację. A w tym, co Pan Doktor mówi, jest postulat podwyższenia płac wszystkim. Skoro Pan Doktor mówi o mobilizacji sił, dlaczego niektóre koła, które mogłyby przystąpić do twórczej pracy, zabawiają się w dolce far niente? Dolański: O większej mobilizacji sił w tej sytuacji trudno myśleć. Trzeba wziąć wskazówki Napoleona. Wszystko jedno, kogo mieć w administracji, byle ludzi uczciwych. Tylko wojewoda musi stać na wysokości zadania. Społeczeństwo boi się aresztów. Dolce far niente, o którym Pan Major mówi, to nic innego jak poczucie strachu. Ten rząd będzie miał społeczeństwo za sobą, który zwróci wolność i bezpieczeństwo. To jest zagadnienie zaufania do rządu. Następuje dalsza dyskusja na temat inflacji, deflacji, w której dr Wielopolski broni polityki umiarkowanej deflacji, po czym poruszają oni dwie sprawy. Sprawę możności wydawania pisma katolickiego i sprawę ew. wizyty u Prez. Bieruta. Mjr Borejsza: Macie Panowie „Tygodnik Powszechny". Czy on Panom nie wystarczy? Bocheński: „Tygodnik Powszechny" jest organem Kurii Biskupiej, a właściwie organem ks. Piwowarczyka. Mjr Borejsza: Wyjaśnijcie mi, Panowie, z łaski swojej jedną rzecz. Pod Dreznem i Berlinem polała się krew żołnierza polskiego. Nie ma kościoła na świecie, w żadnym powiecie, który nie uszanowałby żołnierza, a tym samym sierot i wdów po tych żołnierzach. Jedynie „Tygodnik Powszechny" o tym wszystkim milczy. Turowicz: W sprawach „Tygodnika Powszechnego" decyduje jedynie ks. Piwowarczyk. Bocheński: Dla nas jest istotna sprawa wydawania naszego pisma. Mjr Borejsza: Przychodzę do Panów jako osoba prywatna przez nikogo nie upoważniony do dawania obietnic. W Polsce jest zdaje się 10 pism katolickich, ja osobiście nie sprzeciwiałbym się temu, aby było pismo jedenaste. Trzeba się zwrócić do Ministerstwa Informacji i Propagandy o zezwolenie na wydawanie pisma. Kętrzyński: My chcemy być u p. Prezydenta. Przyjęcie ludowców przez p. Prezydenta dodało nam otuchy. Sądzę, że Pan Major powtórzy p. Prezydentowi nasze życzenia. Dolański: Zwracam uwagę na to, że kryzys zaufania się pogłębia. Bocheński: Nie chodzi nam o stworzenie już dzisiaj stronnictwa, chcemy wyrazić naszą opinię, na swój sposób do tych kół społecznych, do których głos Panów nie dochodzi. Rzecz jasna, musimy mieć pewną możność krytyki i niech cenzor nam nie skreśla całych stron. Stomma: Kiedy się zacznie pacyfikacja? Należałoby problem zlikwidować bez wojny.

Mjr Borejsza: Przepraszam Panów, że się tak długo zasiedziałem i zająłem im tyle czasu. Rostworowski: Ależ cała przyjemność po naszej stronie, jesteśmy wszyscy niesłychanie Panu Majorowi wdzięczni. Czy Pan Major się spieszy? Mjr Borejsza: Niestety, jestem zajęty.

* W dwie godziny po rozmowie został aresztowany Wojciech Kętrzyński, u którego znaleziono odpis pierwszej mojej rozmowy z nimi, pamiętnik jego i szereg innych dokumentów. Zwolniony wskutek interwencji Kowalskiego przyszedł dziękować mi do hotelu i opowiedział mi historię swojej współpracy z Bolesławem Piaseckim, który jak on opowiada, siedzi we Włochach pod Warszawą, ma dwoje małych dzieci, żona jego umarła. Kętrzyński opowiadał o ewolucji, którą przebył w ciągu ostatnich kilku miesięcy, o nieprzespanych nocach itd. i m. in. powiedział: „Wydaje mi się, że Panowie nie orientujecie się, iż między NSZ a ONR istniał szereg różnych odłamów o różnych poglądach. Piasecki jest kryształowo uczciwym człowiekiem. Chcę Panu jedno powiedzieć: Ufacie ludziom z sanacji, którzy często przychodzą do was z podwójną duszą i zamaskowanymi zamiarami. My, którzy przychodzimy z ONR, przebywamy dłuższą drogę, ale kiedy przychodzimy, jesteśmy uczciwymi tam gdzie się deklarujemy. Ja z obozem ONR nic wspólnego nie mam". Następnego dnia odwiedził mnie Bocheński i Horodyński. Prosili o przekazanie Prezydentowi, że chcieliby być jeszcze w tym tygodniu przyjęci. Obiecałem im, że jeżeli Prezydent się na to zgodzi, autobus mój, który jest w Krakowie, przywiezie ich do Warszawy.

List do Stalina Meldunki władz terenowych dotyczące morderstw, gwałtów i rabunków dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej na ziemiach polskich w latach 1944-1945, a i później również, choć już nie na tę skalę, są lekturą wstrząsającą. Był to nie tylko problem maruderów, ale również masowych wywózek ludzi do obozów pracy w ZSRR (siła robocza) i zorganizowanego rabunku wyposażenia zakładów przemysłowych, magazynów itp. Sprawy te znalazły szeroki oddźwięk na pierwszym powojennym plenum KC PPR, które obradowało 20-21 maja 1945 r. Władysław Gomułka mówił w referacie: „Dodatnie, entuzjastyczne nastroje społeczeństwa w stosunku do Armii Czerwonej mocno opadają. Przyczynia się do tego chuligaństwo, maruderstwo, ale przy tych nastrojach grozi nam niebezpieczeństwo, że może przyjąć się zarzut o agenturze sowieckiej, że może nastąpić izolacja. Masy winny nas uważać za polską partię, niech nas atakują jako polskich komunistów, a nie jako agenturę". Do owego problemu agentury powrócił sekretarz generalny w dalszej części referatu. „Zaczyna — stwierdzał — w państwie naszym ponad naszymi głowami wyrastać drugie państwo. Organa bezpieczeństwa same robią pewną politykę, do której nikt się nie ma wtrącać. Poprzez nasze organa bezpieczeństwa realizuje swą politykę niejednokrotnie reakcja. Działalność bezpieczeństwa — to liczne przykłady wąskiej, sekciarskiej polityki. Tow. Korczyński w Gdańsku szykuje krematorium do palenia Niemców. Jest to przejmowanie metod gestapowskich. Jeżeli Hitler poniósł klęskę, to m. in. i dlatego, że stosował gestapowskie metody. Jeżeli mamy argumenty do niszczenia Niemców, to m. in. i dlatego, że istniało gestapo. Daje się u nas w więzieniach ludziom zwierzęce warunki. Z tym trzeba skończyć. Ludzie albo się demo-

ralizują, albo odchodzą. Poszczególni urzędnicy nie podporządkowują się ministrowi. Jest to zejście na manowce polityczne, co nam przynosi polityczne szkody. Zmierza do tego, że staniemy się NKWD-owską najgorszą agenturą". W wystąpieniach wszystkich dyskutantów powracał motyw zachowania się Armii Czerwonej, komisarzy wojennych, którzy uważali się za jedynych rządców i nie ukrywali swego przekonania, że Polska stanie się 17 republiką. Mówiono o tych sprawach bez osłonek, nazywając rzeczy po imieniu. Mówiono bowiem we własnym gronie i ani referatu, ani dyskusji nie zamierzano publikować. Wkrótce zresztą, nawet we własnym gronie, mówiąc o Związku Radzieckim prześcigano się wzajemnie w wazeliniarstwie. Tekst, który publikujemy, jest maszynopisem z odręcznymi poprawkami Władysława Gomułki. Miał to być list Biura Politycznego KC PPR prawdopodobnie do Biura Politycznego KC WKP/b/, na co wskazywałaby bezosobowa forma pisma. Nie udało się ustalić, czy był dyskutowany przez BP KC PPR i czy został wysłany. Nie powoływano się na ten tekst, gdy później, po czerwcu 1948 r., zarzucano Gomułce antyradzieckość. Nawet jednak jeśli listu tego nie wysłano, to interesujący jest i sam zamysł. Tekst przechowywany jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 295/V-5/). POLITYKA, 35/1990

Rozwój sytuacji w Polsce, rozpatrywany pod kątem układania się stosunku narodu polskiego do Związku Radzieckiego, kształtuje się od dłuższego czasu niepomyślnie. Biuro Polityczne partii z przykrością musi stwierdzić, że w narodzie polskim nasilają się tendencje antysowieckie, przy czym tendencje te przenikają nawet do szeregów robotniczych. Jedną z przyczyn powodujących taki stan rzeczy, usunięcie której leży poza granicami bezpośrednich możliwości naszej partii, jest parokrotnie już przez nas podnoszona sprawa postępowania niektórych oddziałów Armii Czerwonej w Polsce. Jakby nam nie było przykro poruszać to zagadnienie, to jednak nie wolno nam obchodzić go milczeniem, z uwagi na następstwa, jakie za sobą pociąga. Jest to bowiem według naszej oceny zagadnienie wielkiej miary politycznej i od jego rozwiązania w dużej mierze uzależnione jest kształtowanie się stosunków politycznych w Polsce. W pojęciu przeciętnego człowieka w Polsce, Armia Czerwona jest odbiciem Związku Radzieckiego oraz idei socjalizmu. Jej postępowanie

w Polsce, jej stosunek do ludności polskiej jest traktowany jako miernik stosunku Zw. Radzieckiego do Polski w ogóle. Dla każdego, a więc i dla nas jest jasnym, że nieuniknionym rezultatem wojny jest również maruderstwo i różnego rodzaju chuligaństwo, uprawiane przez zdemoralizowanych wojną żołnierzy, zwłaszcza jeśli znajdują się oni na ziemiach nie ojczystych. Jednak fakty zachodzące w Polsce, dotyczące postępowania żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej, daleko wykraczają swoim zasięgiem i rozmiarami poza granice maruderstwa i chuligaństwa trudnego do opanowania przez dowództwo wojskowe. Według naszego zdania dowództwo wojskowe — jeśli otrzyma dokładne wskazówki postępowania — potrafi radykalnie zmienić istniejącą dzisiaj sytuację i może sprowadzić całe zagadnienie tylko do maruderstwa, zmniejszając go przy tym do minimum. Biuro Polityczne partii uważa, że tak ze względów ogólnopolitycznych, jak też z uwagi na gospodarczą sytuację, w jakiej znajduje się Polska, należy: 1. Bezwzględnie zakazać oddziałom Armii Czerwonej dalszego zabierania bydła, koni, nierogacizny oraz zboża z gospodarstw znajdujących się w Polsce. Oddać drobnym gospodarstwom zbiory i inwentarz żywy i martwy zabrany na ziemiach zachodnich przez oddziały Armii Czerwonej w okresie żniw. 2. Bezwzględnie zakazać dalszych demontaży jakichkolwiek przedsiębiorstw na terenie Polski. 3. Zakazać dalszego wywozu wszelkiego mienia pochodzącego z Polski w jej nowych granicach, poza zdemontowanymi maszynami, które dotychczas nie zostały wywiezione i poza zdobycznym sprzętem wojskowym. 4. Przekazać władzom polskim wszystkie przedsiębiorstwa przemysłowe wraz z inwentarzem na całym terenie poniemieckim przyłączonym do Polski, jak też majątki rolne wraz z żywym i martwym inwentarzem. 5. Wycofać wszystkie tyłowe oddziały gospodarcze i zdobyczne znajdujące się jeszcze w Polsce. 6. Przeprowadzić energiczną walkę z maruderstwem i publikować wyroki sądów wojskowych na maruderów, szczególnie zaś zwrócić uwagę na pociągi osobowe. Prawie wszystkie powyżej ujęte zagadnienia formalnie już zostały zdecydowane pozytywnie przez najwyższe czynniki państwowe Związku Radzieckiego — tylko praktyka wielu oddziałów Armii Czerwonej w Polsce jest inna, a szczególnie na ziemiach zachodnich. Otrzymujemy stale meldunki o zabieraniu chłopom-osadnikom ich dobytku, który często przywieźli oni na ziemie zachodnie ze Zw. Radzieckiego lub terenów centralnych Polski. Jeszcze zabiera się i wywozi maszyny rolnicze z małych i wielkich gospodarstw oraz różny inny sprzęt, znajdujący się na wsi i w mieście. Jeszcze mają miejsce dzikie demontaże

z nikim nie uzgodnione. Wiele przedsiębiorstw na ziemiach poniemieckich zupełnie niepotrzebnych Armii Czerwonej, a zwłaszcza gorzelnie — nie są przekazywane władzom polskim. Na tle różnych nieprawnych rekwizycyj, przeprowadzanych przez Armię Czerwoną dochodzi często do ostrych starć słownych między organami administracji polskiej a żołnierzami i oficerami Armii Czerwonej, przy czym miały już miejsce fakty starć zbrojnych, rezultatem których są zabici i ranni polscy i sowieccy żołnierze. Zjawisko to jest najbardziej groźne, a równocześnie świadczy ono o rozmiarze zaognienia zaistniałego na tle zabierania siłą przez Armię Czerwoną, bez uzgodnienia z władzami polskimi, różnego majątku. Prócz tego grasują szeroko liczni maruderzy i różni bandyci, zwłaszcza na ziemiach poniemieckich. Częste są wypadki morderstw przy stawianiu najmniejszego oporu rabowanej ofiary. Weszło już w system rabowanie podróżnych w pociągach, a nawet i na stacjach przez mniejsze lub większe grupy żołnierzy-maruderów. Często w biały dzień wydzierają oni walizki podróżnym wprost z rąk. Gwałcenie kobiet jest stałym zjawiskiem. Pijaństwo stało się istną plagą, i głównym motywem rabunków. Rejestrujemy liczne fakty ucieczki osadników z ziem zachodnich doszczętnie nieraz obrabowanych. Do władz państwowych, do redakcji pism i do różnych instytucji zgłaszają się często polscy repatrianci z Niemiec ze skargami, że na terytorium Polski żołnierze Armii Czerwonej obrabowali ich z całego mienia. Są wypadki, że nawet grupy liczące po kilkaset osób zostały obrabowane. Wszystko to rodzi stan zapalny i nienawiść już nie tylko do maruderów, lecz w ogóle do Armii Czerwonej. Reakcja ma doskonałą pożywkę do agitacji antysowieckiej, która — wobec takich faktów — łatwo przyjmuje się w społeczeństwie polskim. To z kolei usposabia wrogo żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej do ludności polskiej i łamie hamulce moralne u słabszych ideologicznie jednostek. Wzrasta u nich chęć do rekwizycyj i nieprawnego zabierania mienia ludności polskiej. Wytwarzają się elementy sytuacji, jak w kraju okupowanym. Za ten stan rzeczy płaci politycznie nasza partia. Płaci, po pierwsze dlatego, że jesteśmy faktycznie jedyną partią, która przeciwdziała antysowieckiej propagandzie reakcji polskiej i po drugie dlatego, że partia nasza traktowana jest przez społeczeństwo, jako faktycznie decydująca o wszystkim w państwie polskim i w Rządzie siła polityczna. Inne partie koalicji rządowej po cichu przed nami zdejmują z siebie wszelką odpowiedzialność za wszystkie braki i niedomagania, jakie mają miejsce w Polsce, i czynią za nie odpowiedzialną Polską Partię Robotniczą. Nie ma więc nic łatwiejszego, jak wytworzyć w masach takie wrażenie, że PPR jest odpowiedzialna i za wszystkie maruderstwa żołnierzy Armii Czerwonej w Polsce, co też się i robi. Jest to jeden z powodów spadku wpływów PPR w szerokich masach narodu oraz pokaźnego zmniejszenia się liczby członków naszej partii przy

równoczesnym silnym wzroście liczebnym PPS. Zachodzi poważna obawa całkowitego odosobnienia PPR w pozytywnym stosunku do Związku Radzieckiego, wyrażanym na praktyce, a co za tym idzie groźba izolacji naszej partii nie tylko od narodu, lecz nawet od szerokich mas robotniczych. Przedstawiając bez osłonek prawdziwy stan rzeczy, jaki zaistniał w Polsce na tym najważniejszym odcinku, jakim są nastroje społeczeństwa polskiego wobec Związku Radzieckiego — Biuro Polityczne prosi o wyciągnięcie z niego wszystkich koniecznych wniosków, a w pierwszym rzędzie wydanie rozkazu do Armii Czerwonej w Polsce, który by przeciął długie pasmo różnych nieprawości w postępowaniu Armii Czerwonej, co przy odpowiedniej, słusznej i umiejętnej pracy partii w innych dziedzinach życia politycznego i gospodarczego w Polsce — niezmiernie ułatwiłoby pożądany zwrot w nastrojach ludności polskiej wobec Związku Radzieckiego. Dnia 11 września 1945 r.

Osaczanie harcerstwa Polityczne i ideowe podporządkowanie harcerstwa partii rządzącej było ważnym zadaniem. W pierwszych latach po wojnie zachowywano jeszcze pozory i starano się jedne środowiska zyskać, inne izolować, czyli prowadzono pewną grę polityczną. Czasami — jak wynika z publikowanego tekstu — nader niezręcznie, ale jednak... Wkrótce przyszły czasy znacznie gorsze, gdy wszystkim harcerzom nałożono czerwone chusty, a ZHP przemianowano na Organizację Harcerską. Pelagia Lewińska, autorka tego listu, odegrała wówczas dużą rolę. Na razie jest jednak połowa 1947 r. i jeszcze zachowuje się pozory. Chyba właśnie dlatego ten dokument jest tak interesujący. Jest to maszynopis (kopia) przechowywany w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 295/V-6). POLITYKA, 2/1991

Do Biura Politycznego KC PPR Drodzy Towarzysze! Naczelnictwo ZHP otrzymało pismo Ministerstwa Obrony z zakwestionowaniem tekstu prawa i przyrzeczenia harcerskiego oraz komentarza doń, uchwalonego w dn. 7 czerwca 1947 r. przez Tymczasową Naczelną Radę Harcerską. Nie zamierzając bronić tekstu, ani uchylać się od współodpowiedzialności politycznej za popełnione błędy, uważam za swój obowiązek zwrócić Waszą uwagę na okoliczności i warunki, w jakich został on ustalony, jak również na ogólne warunki naszej pracy w harcerstwie. Tekst prawa i przyrzeczenia oraz komentarz doń przepracowała Harcerska Komisja Ideologiczna powołana przez Naczelnictwo ZHP na początku 1945 r., przygotowując je pod uchwałę Walnego Zjazdu, który został zapowiedziany na czas po wyborach do Sejmu.

Pierwsze wyniki jej prac zostały przedstawione w marcu br. ministrowi oświaty, tow. Skrzeszewskiemu oraz szczegóły komentarza wspólnie ustalone wraz z Komisją dla Spraw Harcerskich przy Ministerstwie Oświaty (członkowie tow. tow. min. Skrzeszewski, płk Brandstetter, Morawski Jurek, Lewińska, Dewitzowa). Nadto na partyjnej Komisji Kulturalno-Oświatowej dano nam nastawienie, aby nie podejmować walki o dalsze zmiany prawa i przyrzeczenia sformułowanego przez harcerską komisję. Uzgodniony w ten sposób tekst został przedstawiony w kwietniu Krajowej Konferencji Instruktorskiej, gdzie postawiono wniosek, aby uznając wyjątkową sytuację z powodu odsunięcia Walnego Zjazdu, Tymczasowa Naczelna Rada Harcerska po zapoznaniu się drogą ankiety z opinią instruktorów terenu otrzymała kompetencję uchwalenia tekstu prawa i przyrzeczenia wraz z komentarzem i przekazania go terenowi jako obowiązujący. Jeszcze raz, rozsyłając teksty prawa i przyrzeczenia w teren w formie ankiety, rozesłaliśmy te nasze teksty wraz z zawiadomieniem o terminie T. Rady Naczelnej do wyznaczonego nadzoru Ministerstw: Oświaty, Obrony, Administracji. Żadnych sprzeciwów Naczelnictwo nie otrzymało ani z terenu, ani od wyżej wymienionych władz. Tymczasem Naczelna Rada Harcerska, czynnik powołany przez Ministerstwo Oświaty, która została specjalnie zwołana w dn. 7 czerwca, uchwaliła przedstawiony tekst bez zmiany. Po tych zabiegach proceduralnych już tylko ze względów czysto formalnych wysłało Naczelnictwo tenże sam tekst do tychże ministerstw z wiadomością o uchwale Rady Naczelnej. Obecnie dopiero zgłaszane sprzeciwy są całkowitym zaskoczeniem, wobec przedstawionych tu przeze mnie długiej kolejki czynników partyjnych i urzędowych, poprzez które projekt prawa i przyrzeczenia przeszedł. Rozumiem, że dzieje się to na skutek rozmaitych stanowisk różnych towarzyszy, którzy w różnym czasie podejmują się opiniowania spraw harcerskich. Muszę jednak zwrócić Waszą uwagę, ze cała nasza ciężka walka na terenie harcerskim odbywa się wśród tego rodzaju zygzaków. I tak na przykład: 1) Po przeprowadzeniu ciężkiej, wielomiesięcznej walki o granicę wieku 16 lat, co wymagało przekonania postępowej części instruktorów i pewnego sterroryzowania reszty, zostaliśmy nagle zdezawuowani na konferencji komendantów Chorągwi w lutym br. przez gen. Kuszkę i tow. Jurka Morawskiego, którzy tam oświadczyli... że Rząd i ZWM nie czynią z tego ograniczenia zasady. 2) Po skupieniu dokoła nas grupy zbliżających się do PPR byłych uczestniczek Szarych Szeregów i sprowadzeniu ich do ZWM na rozmowę

w sprawie zacieśnienia stosunków zostaliśmy przyjęci przez tow. Olka Kowalskiego brutalnymi inwektywami na Szare Szeregi i całe Harcerstwo. 3) Podjęliśmy trudną kampanię dla zdemaskowania czołowego peeselowskiego ideologa na terenie harcerstwa, niezwykle popularnego, autora „Kamieni na Szaniec" Kamińskiego i usunięcia go z pola kantydatów na naczelnika harcerzy. Kampanię tę zepsuł nam tow. Skrzeszewski (wystąpieniem — A.G.), którego szczegóły są dokładnie znane tow. Spychalskiemu. Wystąpienie to, które dało pretekst pepeesowcom do uchylania się od współpracy z PPR na terenie harcerstwa, dało ten jeden pozytywny skutek w postaci deklaracji Kamińskiego o podanie się do dymisji. Nazajutrz tow. Skrzeszewski zniweczył i ten skutek, oświadczając, na krajowej konferencji instruktorów, że nie ma nic przeciwko obecności Kamińskiego w Naczelnictwie ZHP. W rezultacie tych nieustannych zygzaków Partia wychodzi na terenie harcerskim ośmieszona, a wysiłki naszej grupy niweczone, przy czym zaczynam uchodzić za agenturę usiłującą poderwać istnienie harcerstwa wbrew intencji Rządu. Partia postawiła przed nami zadanie odłożenia Zjazdu i przeprowadzenia ideologicznej kampanii. Pierwszą część zadania wykonaliśmy, jak wiecie, po ciężkiej walce. Musiałam przekonać o konieczności odłożenia Zjazdu naszą własną harcerską frakcję i przywrócić jej zaufanie do Partii, poderwane przez wszystko, co tutaj wyłuszczyłam. Kampanię ideologiczną rozpoczęliśmy konferencją instruktorów demokratów w maju w Osowcu, gdzie okazała się możliwość skupienia obok członków naszej Partii, grupy pepesowców i byłych akowców, nie idących na politykę Osóbki. Lecz kampania podejmowana tak szczupłymi siłami wymaga: 1) Odciążenia mnie i najbliższych moich współpracowników z masy bieżących zadań organizacyjnych, w których musimy stawiać czoło dywersyjnej robocie ludzi, zmobilizowanych przez Osóbkę. 2) Nie podrywania autorytetu, który zdobyliśmy sobie, nie ukrywając naszego oblicza politycznego i walcząc o autorytet Partii w harcerstwie. Tymczasem: 1) Przez z górą pół roku dobijałam się bezskutecznie u instancji partyjnych i wojskowych o danie nam kilku ludzi do pracy w okresie, gdy usadowienie ich w ZHP było możliwe dzięki chwiejnej postawie Wierusza Kowalskiego (PPS — Przewodniczącego ZHP). Jedyny człowiek, jakiego mi przysłano kpt. Jędruszczak został w krótki czas po doszkoleniu go harcerskim odwołany. Podobnie przedstawia się sprawa tow. Sztachelskiego, o którego prosiłam bezskutecznie kilka miesięcy temu, a którego dziś klan Osóbki nie chce go do Naczelnictwa dopuścić. Dopiero dziś otrzymujemy czterech oficerów — w momencie, gdy pepesowcy otrzymali instrukcję bronienia wszystkich pozycji i gdy walka o ich miejsce w harcerstwie wymaga ode mnie karkołomnych wysiłków.

Muszę zaznaczyć, że to zesztywnienie pepesowców datuje się od pierwszego kontaktu z naszym Ministerstwem Oświaty; zostało wzmocnione przez konferencję harcerzy pepesowców. 2) Autorytet nasz jest poderwany, nie tylko przez dezawuujące nas nieskoordynowane wystąpienia ludzi naszej partii, lecz co gorsza, przez niezdrową atmosferę wytwarzaną dokoła nas przez naszych własnych towarzyszy. I tak dowiaduję się, że: a) Tow. Kowalski Olek urabia opinię Naczelniczce Dewitzowej stanowiącej jedną z najmocniejszych naszych pozycji w harcerstwie, jako sanatorce i naszemu zakapturzonemu wrogowi (wiem to od tow. Rumińskiego i Jurka Morawskiego). b) odnośnie mojej osoby w Ministerstwie Oświaty, w Ministerstwie Kultury i wśród pepesowców z ZHP krąży pogłoska, że mam być zdjęta przez Partię, jako zbyt zaklimatyzowana w Harcerstwie. Partia może z łatwością stwierdzić, że do marca br. wypracowałam sobie w ZHP pozycję, która miała szansę przeciwstawiać się Kamińskiemu i klice Osóbki. Pozycja ta jest mocno poderwana przez wyżej wspomnianą, nieprzemyślaną ingerencję i pogłoski puszczane na mój temat przez towarzyszy partyjnych. Sądzę, że członek Partii, wysłany na tak trudną i pełną wrogów placówkę, ma prawo do oczekiwania, że wszystko, co dotyczy jego osoby, przede wszystkim jemu zostanie zakomunikowane i bez wytwarzania niepewnej koło niego atmosfery. Raczej oczekiwałam podparcia ze strony instancji partyjnych. Sądzę również, że Partia powinna wraz z naszą grupą harcerską wypracować jasną perspektywę, trzymać się jej, gdyż nie można od nikogo wymagać, aby zrywał siły na placówce, skazanej na likwidację, jeśli mam wysunąć konsekwencje logiczne z rozmowy, jaką miałam ostatnio z tow. Mazurem. Muszę Was poinformować, że ta bezpłodna szarpanina wyczerpała moje siły do tego stopnia, że nie jestem w tej chwili w stanie — rnimo najlepszej woli — brać na siebie odpowiedzialności przed Partią za całość odcinków pracy harcerskiej i muszę się ograniczyć do zagadnień wychowawczych. Wymaga to przede wszystkim: 1) Wyjaśnienia mi osobiście faktycznego stosunku i oceny przez Partię mojej roboty. 2) Wyjaśnienia mi zamierzeń Partii odnośnie harcerstwa. 3) Zastąpienie mnie na stanowisku sekretarza gen. ZHP. 4) Ścisłego ustalenia, kto i w jakim zakresie jest kompetentny dla dawania nastawień robocie harcerskiej i zobowiązania Ministra Oświaty i ZWM do respektowania na równi z nami ustalonych nastawień. 5) Nawiązanie życzliwej i systematycznej współpracy z naszą frakcją harcerską przez kogoś z KC Partii, posiadającego odpowiednie po temu kwalifikacje.

6) Sprawdzenie przez KC źródeł pogłosek podrywających autorytet naszych ludzi w harcerstwie i wyciągnięcie konsekwencji w stosunku do ich rozsiewaczy. Z peperowskim pozdrowieniem /—/ LEWIŃSKA PELAGIA P.S. Może Wam się, Towarzysze, wydać dziwnym, że członek Partii pracujący od szeregu miesięcy na wyznaczonym odcinku prosi Was o wskazanie perspektyw zamiast przyjść do Was z własną wypracowaną koncepcją. Muszę w tej sprawie wyjaśnić, że złożyłam ją z górą pół roku temu towarzyszom: Bermanowi, Zambrowskiemu, Mazurowi i nie zostałam nigdy poinformowana, czy Partia zajęła co do niej jakieś stanowisko, tym bardziej, że różni towarzysze tak jak w przykładzie Prawa i Przyrzeczenia (obecnie zabrał głos tow.tow. gen. Zarzycki i wicemin. Wolski) niespodzianie ingerują w sprawy harcerskie. W tej chwili posiadam również koncepcję częściowego rozwiązania zagadnienia harcerskiego, lecz jestem zdezorientowana, z powodów, które wyżej wyłuszczyłam. LEWIŃSKA 27 czerwca 1947 r.

„Ofensywa kleru a nasze zadania" Stosunki państwo—Kościół są jednym z najmniej zbadanych, a jednocześnie jednym z najbardziej interesujących fragmentów dziejów PRL. Komuniści traktowali zawsze Kościół jako wroga, którego zniszczenie jest celem strategicznym. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że zastosowanie radzieckich metod (burzenie cerkwi i kościołów, zamienianie ich na magazyny, a w najlepszym razie, bo przynajmniej były konserwowane, na muzea ateizmu) wywoła w Polsce zdecydowany opór społeczeństwa i doprowadzi do całkowitej ich izolacji. Stąd przez całe 45 lat władze prowadzą swoistą grę z Kościołem. Czasami jest ona wyrafinowana, czasami następują posunięcia brutalne. Kościół ze swej strony również prowadzi politykę, której celem jest przetrwanie, a środkiem kompromis. Istnieją jednak wyraźnie określone granice tego kompromisu. Biskupi rzucają wyzwanie władzom, gdy uważają, że zagrożone są żywotne interesy społeczności katolickiej. Tak było jesienią 1947 r., gdy biskupi obradujący w Częstochowie (6-9 września) skierowali list do wiernych. „Podnosimy swój ostrzegawczy głos — stwierdzali — przeciwko rozrastającej zuchwałości blużnierców, którzy w sposób coraz to bardziej natarczywy czynią przedmiotem żartu, zabawy, igraszki to wszystko, co dla nas drogie, co łączy się ze świętym imieniem Boga, Chrystusa Pana, Matki Najświętszej, Kościoła Świętego. Obrzędy religijne, zwyczaje i obyczaje chrześcijańskie są wyśmiewane w czołowych pismach". Wzywano, by pism tych nie kupować i nie brać do ręki. Przestrzegano też przed rozbijającą naród działalnością sekciarską. Występowano w obronie szkolnictwa prywatnego i zakonnego. „Niechże rodzice katoliccy — apelowano — i nadal doceniają wielki zaszczyt wychowywania swych dzieci wyświadczony im przez Boga. Niech starannie strzegą swych praw w szkole..."

I stwierdzano dalej: „Nie mniej groźne niebezpieczeństwo, godzące tym razem w dusze najniewinniejszych, widzimy na odcinku wychowania dzieci. Powstały bowiem zakłady wychowawcze, które przyjęły sobie za cel wychowanie tzw. człowieka nowego, tj. człowieka pozbawionego wiary w Boga, nie znającego już imienia Chrystusa Pana. Na modłę osławionych szkół hitlerowskich istnieją liczne 'domy dziecka', w których nie ma Krzyża św., w których już zamilkła pieśń' Kiedy ranne wstają zorze', w których nie ma zwyczaju wspólnie się modlić, w których dziecko podnoszące rączkę do czoła ze znakiem Krzyża św. jest ośmieszane..." Ostrzegano, że „wdziera się do naszego życia społecznego niebezpieczny objaw gwałcenia charakteru religijnego niedziel i świąt". Zdecydowanie i stanowczo opowiadano się za wolnościami obywatelskimi. Za ich ograniczanie uważano „wywieranie nacisku na katolików, by wstępowali do partii politycznych o zasadach niezgodnych z wiarą św., niekiedy pod groźbą pozbawienia ich prawa do świadczeń materialnych, uzależnienia prawa do pracy od wstąpienia do partii, ocena wartości społecznej ludzi od klucza partyjnego — wszystko to są objawy godne ubolewania, gdyż dzielą obywateli na kategorie bez znaczenia dla wzrostu pomyślności zbiorowej. Do najbardziej krzywdzących i upokarzających ograniczeń zaliczamy działalność kontroli i cenzury prasowej..." List Episkopatu odczytany został w kościołach 28 września. Trzy dni później na posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR (obecni Gomułka, Bierut, Minc, Berman, Spychalski, Zambrowski, Radkiewicz) w punkcie trzecim omawiano odezwę Episkopatu. W protokole zanotowano: „W związku z odezwą Episkopatu i ofensywą kleru omówiono szereg środków walki: a) W całym kraju organa Bezpieczeństwa przy udziale wójtów (i ewent. starostów) przesłuchają proboszczów odnośnie punktów wysuniętych w odezwie biskupów. b) Zaostrzenie cenzury prasy katolickiej i odcięcie jej od nielegalnych źródeł papieru. Dla uregulowania sprawy papieru i kontroli rozdziału w dniu 3 X zwołać konferencję papierników z udziałem tt. Minca i Bermana. c) Ograniczyć ilość nabożeństw transmitowanych przez radio i różne nabożeństwa przy okazjach uroczystości. d) Postanowiono polecić Sekretariatowi, by przy współudziale sieci partyjnej ujawnić w ministerstwach i samorządach — środki idące na instytucje kościelne.

Do zagadnienia walki z klerem pod kątem walki o pokój i przeciwko imperializmowi — ustosunkować się na Plenum KC" (AAN VI Oddział, sygn. 295/V-3/). W tym też czasie wygłoszony został referat, który niżej publikujemy. Z prawdopodobieństwem bliskim pewności można stwierdzić, że autorką była pułkownik Julia Brystygierowa, dyrektor Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Tekst, który publikujemy, jest kopią maszynopisu przechowywaną w VI Oddziałe Archiwum Akt Nowych (sygn. 224). POLITYKA, 40/1990

W ostatnich miesiącach daje się zauważyć ogromny wzrost aktywizacji kościoła katolickiego w Polsce, w szczególności zaś wzmożona działalność polityczna i społeczna kleru i tzw. obozu katolickiego. W walce przeciw demokratycznemu ustrojowi państwa polskiego zaczyna kler polski wysuwać się na pierwszy plan. Dlatego też sprawa przeciwdziałania i zwalczania wrogiej działalności kleru i obozu katolickiego musi zająć odpowiednie miejsce w pracy organów B.P.

Tło i charakter ofensywny kleru Dwie główne metody reakcji obalenia demokratycznego ustroju Państwa Polskiego zbankrutowały: 1) pochwycenie władzy drogą zbrojną za pomocą terrorystycznego podziemia, 2) opanowanie aparatu państwowego drogą legalną przez PSL. Reakcja polska przeżywa najgłębszy kryzys. W poszukiwaniu pozycji, z których mogłaby kontynuować swą walkę, znajduje reakcja najwygodniejsze dla siebie oparcie: Kościół. W obecnej sytuacji Kościół daje możność poprzez wykorzystanie obrzędów religijnych, kazań, masowych akcji religijnych (pielgrzymki, misje itp.), dalej przez instytucje i organizacje bądź kierowane, bądź pozostające pod wpływem kleru i wreszcie przez rozgałęzioną prasę rozwijania bardzo poważnej antydemokratycznej działalności organizacyjnej i ideologicznej. Fakt, że centrum dyspozycyjne kleru polskiego jest w Watykanie, który odgrywa dziś rolę jednego z najbardziej aktywnych antydemokratycznych, antysowieckich i proamerykańskich czynników w polityce międzynarodowej — określa również i kurs polityki episkopatu polskiego.

Brak konkordatu między Watykanem a Polską i nie uregulowane stosunki rządu z episkopatem ułatwia klerowi rozpętanie wrogiej akcji nie hamowanej żadną umową z państwem. Te możliwości kleru usiłuje reakcja polska wszechstronnie zdyskontować i dlatego jako nowe zjawisko należy zanotować, że nie tylko elementy endeckie i chadeckie historycznie związane z klerem i zwolennicy ideologii katolickiej starają się pod osłoną kościoła uprawiać działalność polityczną, lecz nawet takie tradycyjnie antyklerykalne ugrupowania jak WRN upatrują w katolicyzmie najważniejszego szermierza „wspólnej sprawy". Charakterystyczny w tym względzie jest artykuł w ostatnim numerze (nr 4 wrzesień 1947 r.) wydawanego w Paryżu „Światła" (organ WRN), w którym zachwala się ideę bloku socjalistów i katolików włoskich (z wyłączeniem komunistów) i propaguje się podobną koncepcję w Polsce. Artykuł kończy się ustępem: „Pod nadbudową ideologicznych doktryn pulsuje rzeczywista walka katolików o wyzwolenie duchowe i gospodarcze. Idzie o oddzielenie sił ludowych od reakcji. Dzieje się to na naszych oczach, powinno się dziać z naszą współpracą".

Charakterystyka Episkopatu polskiego Główną rolę w episkopacie polskim odgrywa kardynał i prymas polski Hlond. Reprezentuje on w Polsce najdobitniej germanofilską i proamerykańską linię polityczną Watykanu. Hlond umiał dookoła siebie skupić przeważającą ilość biskupów polskich, w ostatnim roku obsadził szereg biskupstw swoimi ludźmi (Klepacz — Łódź, Wyszyński — Lublin itd.). W stosunku do rządu stoi na stanowisku przewlekania obecnego stanu nienawiązywania stosunków oficjalnych. Pewną odrębną pozycję zajmuje arcybiskup Sapieha, który skupia dookoła siebie tzw. sfery ziemiańskie (rozparcelowane obszarnictwo) i pewne koła endeckie i katolickie. W łonie samego episkopatu jest dość izolowany. Sapieha jest za nawiązaniem stosunków dyplomatycznych Watykanu z rządem polskim. Obawia się on, że dalsze zaostrzanie stosunków z rządem, do czego pcha taktyka Hlonda, spowoduje represje ze strony rządu, niekorzystne dla kleru. Widzi on natomiast w taktyce dogadywania się z rządem większe możliwości dla obozu katolickiego „pokojowej" penetracji życia politycznego i społecznego w Polsce. Ostatnie obrady episkopatu w Częstochowie w dn. 6-9.IX. i wydany tam list pasterski, zawierający nienotowane dotychczas napaści na rząd i ustrój Polski, świadczą o całkowitym panowaniu linii Hlonda.

Formy walki kleru W pierwszym okresie niepodległości naszej kler nie rozwijał jawnej i masowej walki przeciw rządowi. Episkopat był niedostatecznie przygotowany, zdezorientowany. Ograniczał się do głuchego sabotażu wszelkich poczynań rządu. Podobnie jak w całym obozie reakcji dominowała w niej jako podstawowa forma walka podziemna. Ujawniono bezpośredni udział księży w organizacjach nielegalnych i terrorystyczną działalność w 1945-1947 w około 100 wypadkach (dane niepełne). Duży odsetek księży udziela moralnego i materialnego poparcia bandom terrorystycznym.

Ilość aresztowanych księży W czasie akcji amnestyjnej ujawniło się zaledwie 23 księży. Najliczniejszy jest udział księży przede wszystkim w podziemiu typu endeckiego (woj. rzeszowskie, białostockie, warszawskie, krakowskie). W kierowniczych ośrodkach SN spotykamy na poważnych stanowiskach księży (ks. Jan Rostworowski). Nierzadko Kurie biskupie są bazą finansową i organizacyjną podziemia (Lublin, Łomża). Stwierdzono duży udział kleru w zakładaniu względnie patronowaniu nielegalnym organizacjom młodzieżowym. Tak na przykład: Klasztory jezuickie w Warszawie i Krakowie służyły za miejsce zebrań tajnej organizacji typu endeckiego „Harcerstwo Polskie", w kierownictwie której był jezuita o. Aleksy. Organizacja ta została zlikwidowana z końcem 1946 r. W klasztorze oo. bernardynów w Warszawie pod pokrywką kółka ministrantów działała tajna organizacja harcerska. Również nielegalne organizacje młodzieży w zakładach oo. salezjanów (w Oświęcimiu PZR — Polski Związek Rycerzy Walczących o Wolność), w Toruniu... i w zakładach oo. marianów (Warszawa-Bielany) rozwijają się na skutek inspiracji przełożonych zakonników i jako wynik ich pracy ideologicznej. Równolegle ze zmianą taktyki reakcji również i kler rozpoczyna przechodzenie w 1946 r. na jawne i legalne formy walki. Oto najważniejsze formy: I. Próby stworzenia własnego stronnictwa katolickiego. Komunikat episkopatu z dn. 29.XI. 1946 r. Próby te nabierały i nabierają na sile w miarę tego, jak jasnym stało się bankructwo PSL jako legalnej

reprezentacji całej reakcji. Stronnictwo Katolickie miałoby zastąpić PSL. Próby te dotychczas zakończyły się niepowodzeniem, lecz istnieją i będą istnieć w różnych formach. W obecnej chwili kler i koła endecko-katolickie (Choromański, Popiel, Kaczyński) biorą stawkę na opanowanie Stronnictwa Pracy. Sygnalizują to niebezpieczeństwo następujące fakty: a) celowa kampania elementów endecko-chadeckich (b. grupa Popiela i in.) podrywania autorytetu obecnych przywódców SP, wygrywanie jednych przeciw drugim, przy równoczesnych próbach kaptowania ich do swoich szeregów i przygotowywanie gruntu do wprowadzenia do władz z powrotem ludzi Popielą, b) ostatnie wybory do Zarządów Wojewódzkich SP w Gdańsku i Bydgoszczy usunęły szereg bardziej demokratycznych działaczy i dały przewagę reakcyjnym żywiołom chadeckim, lub wyraźnie SN-owskim (Bydgoszcz), c) podejrzane wstępowanie "jak na komendę" ludzi Popielą z powrotem do SP w woj. warszawskim. II. Organizacje masowe Kler dysponuje dziesiątkami różnego rodzaju organizacji masowych i instytucji bądź o charakterze religijnym, bądź społecznym lub charytatywnym, za pomocą których ma olbrzymie możliwości uzyskania wpływów na różne warstwy ludności. Tworzone są coraz to nowe formy organizacyjne dla umacniania wpływów kleru, np. ostatnio próba ożywienia i umocnienia „komitetów parafialnych", które stanowiłyby dodatkową sieć organizacyjną kleru głównie na wsi. Największy nacisk i najbardziej ożywioną działalność rozwija kler wśród młodzieży: a) przez organizacje tworzone przez siebie b) poprzez wpływanie na inne masowe organizacje młodzieżowe (harcerstwo itp.).

KSMM i KSMŻ Organizacja ta pozostająca pod bezpośrednim kierownictwem kleru, licząca przed 1939 r. 311000 członków i 10000 oddziałów, zostaje obecnie w spiesznym tempie reaktywowana. Celem uniknięcia konieczności dopełniania formalności rejestrowania się u władz państwowych jako stowarzyszenie rozpoczyna ona działalność jako stowarzyszenie zwykłe, które nie wymaga zezwolenia władz (poznańskie), lub też korzysta z liberalizmu władz wojewódzkich i niedopatrzeń naszych urzędów, by uzyskać legalnie tytuł istnienia (Kraków). KSMM i KSMŻ obejmuje przede wszystkim młodzież wiejską. Daje się zauważyć w ostatnim czasie w związku z procesem demokratyzacji ,,Wici" napływ bardziej reakcyjnych elementów wiciarskich do KSM.

Najbardziej aktywne i masowe jest KSM w woj. poznańskim i posiada obecnie wg niepełnych danych KSMM — kół 327, KSMŻ — kół 320, które obejmują ok. 20000 młodzieży. Rozwija ono dużą działalność kulturalną i sportową. Drugim z kolei terenem ożywionej działalności KSM jest woj. krakowskie szczególnie w 1947 r. (155 kół). W woj. katowickim wobec napotkanego oporu władz miejscowych przy zakładaniu kół KSM ukonstytuowały się one jako pozornie koła sodalicji mariańskiej i liczą dziś 310 oddziałów i 21 000 członków. Również w innych województwach istnieją KSM, chociaż b. nieliczne, bądź występują pod innymi nazwami np. w bydgoskim, Kurs Wiedzy Religijnej (pod tą nazwą działał KSM w czasie okupacji niemieckiej). Na terenie szkół średnich duchowieństwo tworzy szereg organizacji, jak sodalicja mariańska, koła oświaty religijnej, Krucjata Eucharystyczna i kółka ministrantów. Organizacje te występują jako zrzeszenie religijne i są przeważnie ośrodkiem wrogiej działalności politycznej młodzieży. Niemniej duża jest rola kleru wśród młodzieży szkół wyższych. W rozpoczynającym się obecnie roku akademickim jesteśmy świadkami zorganizowanej ofensywy elementów klerykalnych. Już z końcem ub. roku akademickiego obserwowaliśmy próbę legalizacji na Uniwersytecie Poznańskim organizacji ,,Iuventus Christiana", będącej odpowiednikiem KSM-u dla środowiska akademickiego. Obecnie należy spodziewać się uaktywnienia działalności tej organizacji w Warszawie, Krakowie i w innych ośrodkach. W Krakowie są próby restytuowania działalności przedwojennej katolickiej organizacji akademickiej „Odrodzenie". Ww. typy organizacji mają na celu prowadzenie głębokiej pracy ideologicznej (udział sił naukowych) przeciwko obozowi demokracji. Jednym z zasadniczych ośrodków tej walki ideologicznej jest Katolicki Uniwersytet w Lublinie, który będzie organizował cały szereg kursów obejmujących młodzież akademicką z całej Polski. Istnieje projekt utworzenia wyższej szkoły teologicznej we Wrocławiu, przeznaczonej dla młodzieży świeckiej. Zamierzona jest aktywizacja sodalicji mariańskich akademickich, będących organizacją scentralizowaną w skali krajowej. Sodalicje dotychczas ograniczały swą działalność do wąskich grup młodzieży, a to ze względu na wybitnie mistyczny charakter tej organizacji, wymagającej b. częstych praktyk religijnych od swych uczestników. Obecnie Sodalicja zamierza nadać swej działalności bardziej świecki charakter, co przyczyni się niewątpliwie do jej umasowienia (Organizacja Katolickich Sekcji Sportowych Akademików, pomoc dla więźniów, organizowanie akcji pomocy materialnej dla młodzieży akademickiej). Bardzo poważnym instrumentem dla działalności wśród młodzieży akademickiej są organizacje p.n. „Caritas Akademica", które zamierzają swoją akcję pomocy materialnej przeciwstawić akcji stypendialnej organów rządowych.

Organizowane w br. przez „Caritas Akademica" obozy letnie były terenem akcji politycznej. W związku ze zbliżającymi się wyborami do Br. Pomocy zamierzona jest akcja, mająca na celu opanowanie organów tych samorządów przez młodzież reakcyjną, występującą pod firmą młodzieży katolickiej. Organy prasy legalnej katolickiej będą w br. poświęcać wiele miejsca sprawom młodzieży akademickiej. W br. agentura andersowska usiłowała zorganizować legalny organ prasowy na bazie „Caritas Akademica" w Poznaniu. Rola kleru w wpływaniu i organizowaniu młodzieży nie ogranicza się jednak do organizacji ściśle katolickich. Widoczna jest ofensywa kleru na świeckie organizacje młodzieżowe przede wszystkim na harcerstwo (ZHP). Znamienna jest w tym względzie instrukcja Andersa z pierwszej połowy 1947 r., która mówiąc o „wyjątkowej roli i wyjątkowych obowiązkach obciążających duchowieństwo" wskazuje na to, że „specjalną troską i opieką należy otoczyć wszelkie organizacje młodzieżowe, w pierwszym rzędzie harcerstwo". Kler i kapelani harcerscy (istniejący nieoficjalnie) odgrywają w istocie dużą rolę w wytwarzaniu antydemokratycznej i wrogiej atmosfery w ZHP (obozy letnie itd.). Obok odcinka młodzieżowego skierowany jest ostatnio bardzo intensywny wysiłek kleru na wdarcie się na teren robotniczy. Na zjeździe majowym KSM, który odbył się w Zakopanem w ostatnich tygodniach, poświęcono wiele miejsca organizowaniu młodzieży robotniczej. Są próby tworzenia katolickich organizacji robotniczych (Związek Robotników Katolickich w Lesznie). Są to groźne sygnały. Próby podobne spotykają się z przyjaznym przyjęciem w kołach WRN (v. ostatnie materiały WRN-owskie ze Śląska itd.). III. Wykorzystywanie obrzędów i masowych imprez religijnych. Jedną z podstawowych form wciągania mas pod wpływy kleru są wykorzystywane ostatnio coraz bardziej dla przeprowadzenia akcji politycznych wszelkie imprezy religijne począwszy od kazania, a skończywszy na organizowaniu masowych pielgrzymek, odpustów, koronowaniu obrazów Matki Boskiej itd. (Śluby Jasnogórskie, uroczystości ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie, Piekary, rok 1946 poświęcony im. Marii, rok 1947 poświęcony sercu Jezusowemu itp.). Szereg błędów popełnionych przez władze państwowe i samorządowe, jak urządzanie równocześnie z masowymi uroczystościami kościelnymi wystaw regionalnych, zawodów sportowych itp., a dalej ułatwienia, jakich udzielają niektóre czynniki administracji kolejowej w postaci dodatkowych wagonów, zniżek kolejowych itp., przyczyniają się do umasowienia tych imprez.

IV. Prasa katolicka zdołała w ostatnim roku rozwinąć się niezmiernie i obecnie wychodzi w Polsce 53 czasopisma katolickie różnego typu. Z nich szereg (np. Rycerz Niepokalanej) posiada nakłady jedne z największych w Polsce — ok. miliona egzemplarzy. Prawie wszystkie uprawiają mniej lub więcej zamaskowaną wrogą propagandę. Uwaga: Omawiając kierunki wrogiej działalności kleru pomijam, jako zagadnienie odrębne, sprawę uprawiania przez kler wywiadu (wywiad watykański, wywiad amerykański i in.). Uwaga: Podkreślone zostały tutaj ważniejsze momenty obrazujące kierunek ofensywy politycznej kleru, zadaniem bowiem referatu jest zmobilizowanie uwagi aparatu naszego wobec nadciągającego i rosnącego nowego niebezpieczeństwa. Dlatego też pominięte zostały momenty, charakteryzujące siły społeczne, które zdolne są przeciwstawić się naporowi kleru, a więc partie robotnicze i organizacje, szerokie antyklerykalne warstwy chłopskie i organizacje chłopskie (SL, przeważna część „Wici" itd.) i część inteligencji pracującej.

Stosunek aparatu B.P. do wrogiej działalności kleru Aparat nasz dotychczas nie doceniał i na ogół nienależycie odniósł się do zagadnienia. W ogniwach powiatowych kler jako instytucja i jako czynnik polityczny nie jest brany pod uwagę i rozpracowywany (przykłady: wypowiedzi kursantów na kursie szefów PUBP — wypowiedź P. itd.). Wrogie wystąpienia poszczególnych księży z ambony, znane bardzo powierzchownie często kuszą naszych pracowników do natychmiastowego aresztu księdza, a prawie nigdy nie naprowadzają go na myśl rozpracowania danego księdza i jego środowiska. Nieliczne tylko WUBP (jak np. Kraków) uważają sprawę kleru za jedną z podstawowych spraw operacyjnych urzędu, na ogół szefowie pozostawiają to wyłącznej trosce wydziału V. Obsada V sekcji (kler) wydziałów V jest nad wyraz słaba, czasami wprost niepoważna (przykład: Częstochowa). Odpowiednio do tego wygląda praca operacyjna na odcinku kleru. Niejednokrotnie instrukcje i wskazówki Ministerstwa tyczące i metod pracy w środowisku kleru, konieczności współpracy między III, V Wydziałem i Śledczym w tej dziedzinie nie dały widocznych rezultatów.

Zwalczanie wrogiej działalności kleru jest niewątpliwie jednym z najtrudniejszych zadań, jakie stoją przed nami. Nie tylko dlatego, że kler to rozgałęziona sieć organizacyjna, mająca z jednej strony powiązanie z międzynarodową reakcją, z drugiej strony związana i stanowiąca często trzon kierowniczy reakcji w kraju, operująca zespołem doświadczonych, wypróbowanych ludzi. Nie tylko dlatego, że kler jest to instytucja dysponująca wielkimi zasobami materialnymi (ziemia, przedsiębiorstwa, olbrzymie dotacje zagraniczne, instytucje i organizacje charytatywne), które wykorzystuje się dla rozszerzenia swoich wpływów. Trudność zwalczania wrogiej działalności kleru leży w pierwszym rzędzie w tym, że kościół może prowokacyjnie wykorzystać każdy krok skierowany przeciw niemu, przedstawiając go jako walkę z religią i w ten sposób mobilizować wierzące masy przeciw rządowi i państwu. Dlatego w wyborze metod walki z klerem jako wrogim czynnikiem politycznym należy podejść z największą ostrożnością. Unikać wszelkich kroków, które mogłyby być wykorzystane prowokacyjnie jako nasza rzekoma walka z kultem religijnym itp. Praca nasza operacyjna musi iść w kierunku: 1. Rozpracować udział księży w podziemiu, który obecnie jeszcze jest b. poważny. Dotychczas uzyskano materiał i dokonano aresztów księży prawie wyłącznie poprzez rozpracowanie organizacji SN, lub innych, względnie w wyniku materiału uzyskanego w śledztwie. Samodzielnych rozpracowań księży jako działaczy podziemia prawie że nie ma dotychczas, chociaż posiadamy często materiał agenturalny itp., który jest dostatecznym punktem wyjścia dla rozpracowania. Wina takiego stanu rzeczy leży w tym, że z jednej strony nie zwrócono dostatecznej uwagi na kler jako obiekt pracy operacyjnej, z drugiej zaś strony, że — podobnie jak i na innych odcinkach naszej pracy — słabym punktem jest nieumiejętność koncentrowania się na oddzielnych rozpracowaniach, nieumiejętność pogłębiania zdobytych zahaczeń agenturalnych, płytkość agentury i brak uporczywości w rozbudowywaniu sieci agencyjnej dokoła rozpracowanej osoby. Areszty i procesy księży, które by ujawniły, że kler jest jedną z poważnych sprężyn akcji terrorystyczno-szpiegowskiej, miałyby duże znaczenie polityczne. Szczególną uwagę należy zwrócić na kler zakonny, który stanowi bardziej elitarny i aktywny element i ma ze względu na warunki życiowe (kolektyw, pomieszczenia klasztorne) większe możliwości uprawiania pracy konspiracyjnej).

Uwaga: Kler zakonny jako b. poważny kanał wywiadu obcego (temat tutaj nie poruszony). 2. Przystąpić do wszechstronnego i systematycznego rozpracowania instytucji kościoła w terenie. Główne obiekty: kuria biskupia, dekanaty, rada dekanacka i instytucje najściślej oparte o diecezje („Caritas"). Trzeba przyznać, że na tym polu mamy już pewne postępy, choć jeszcze b. nikłe (Katowice). Środowisko, w jakim należy budować sieć agencyjną niezależnie od księży (których werbunek szczególnie na szczeblu naszego aparatu powiatowego nastręcza zrozumiałe trudności): a) w kurii aparat urzędniczy kurialny, b. źle płatny b) w parafii — słudzy kościelni, organiści itp. c) otoczenie towarzyskie księży (inteligencja wiejska, kupcy) d) kobiety, z którymi księża utrzymują lub utrzymywali intymne stosunki e) bardzo ważny i łatwo dostępny element dla werbunku — żebracy (dotychczas mimo wskazówek nie robiono prób w tym kierunku). Należy również umieć posługiwać się oficjalnymi materiałami np. wydawanymi przez biskupie kurie „Wiadomościami diecezjalnymi" itp. f) handlarze dewocjonaliami, kramikarze na odpustach. 3. Należy zerwać z zakorzenionym poglądem, że „klasztoru nie da się rozpracować". Nie należy kapitulować przed trudnościami. Kierunek dojścia: prokuratorzy klasztoru, żebracy (v.wyżej), dostawcy klasztorni itp. 4. Zarówno a) celem dokładnego poznania stosunków w łonie kleru na każdym szczeblu b) celem głębszego i poważnego rozpracowania i c) co najważniejsze — dla umożliwienia wywierania celnego nacisku w odpowiednim kierunku — należy wszechstronnie zaznajomić się z bazą materialną kleru. Pewne kroki w tym kierunku zostały przez nasze WUBP poczynione. Mianowicie: na skutek instrukcji z 18.5.47 wydanej przez V Departament Wydziały V przystąpiły, zgodnie z nadesłanym schematem, do rozpracowywania tego zagadnienia. Zarówno jednak schemat, jak i rozpracowanie nie jest dostateczne. Niemniej praca nad tym zagadnieniem dała pewne pozytywne wyniki, bo pobudziła pracowników naszych do głębszego zajęcia się i do lepszego opanowania pracy nad odnośnymi obiektami. W niedługim czasie zostaną przez Ministerstwo nadesłane materiały, które pomogą urzędom naszym bliżej zaznajomić się z bazą materialną kleru. Niemniej jednak należy w zakresie własnej pracy zaznajomić się z głównymi zagadnieniami na tym odcinku, a więc:

a) znać stan posiadania kleru w ziemi, lasach itp. w terenie b) przedsiębiorstwa przemysłowe i przemysłowo-rolne należące do kurii, parafii względnie instytucji kościelnych. Nieraz przedsiębiorstwa te występują jako instytucje spółdzielcze. Zaznajomić się z ich gospodarką, opodatkowaniem, czy i jak wywiązują się z obowiązków finansowych na rzecz państwa, czy i jak obchodzą swe obowiązki itd. c) inne źródła dochodów kleru i poszczególnych księży (datki, dotacje), kto daje, na co są pieniądze rozchodowane itd. d) czy i jakie subwencje i dotacje otrzymują instytucje i przedsiębiorstwa kościelne. Czy subwencje np. na konserwację kościołów i zabytków religijnych nie przekraczają koniecznej normy. Jaką politykę finansową wobec kleru uprawiają poszczególne urzędy państwowe i samorządowe (wydział polityczno-społeczny w województwie i powiecie, wydział opieki społecznej, zdrowia itd.). Polityka kredytowa banków wobec instytucji kościelnych itd. e) baza materialna „Caritasu" — dochody i sposób wydatkowania.

Wyznania Pawła Jasienicy 19 marca 1968 r. przemawiając do zgromadzonego w Sali Kongresowej aktywu warszawskiego Władysław Gomułka powiedział m.in.: „Zarówno w przygotowaniu zebrania warszawskich pisarzy i jego przebiegu, jak i w inspirowaniu i organizowaniu młodzieży akademickiej do wystąpień rzekomo w obronie 'Dziadów' i twórczości Mickiewicza jedną z czołowych ról odegrał Paweł Jasienica. Jego prawdziwe nazwisko brzmi inaczej. Nazywa się on Leon Lech Beynar. Co to za osobnik? W lipcu 1948 r. Paweł Jasienica został aresztowany w Krakowie. W toku śledztwa udowodniono mu przynależność do bandy 'Łupaszki', do której wstąpił po zdezerterowaniu z Wojska Polskiego i w której pozostawał do sierpnia 1945 r., pełniąc początkowo funkcję adiutanta, a następnie zastępcy dowódcy bandy". Po czym Gomułka wymieniał zbrodnicze czyny oddziału „Łupaszki" i Jasienicy, by stwierdzić: „W toku śledztwa Jasienica przyznał się, że działał w bandzie 'Łupaszki' i że dopuścił się zarzuconych mu zbrodni. W dniu 3 maja 1949 r. śledztwo przeciwko Jasienicy zostało umorzone z powodów, które są mu znane. Został on zwolniony z więzienia. Należy dodać, że 'Łupaszko' i wielu członków jego bandy zostało aresztowanych i skazanych przez sąd na kary śmierci" („Trybuna Ludu" z 20 marca 1968 r.). Było to bardzo przemyślnie skonstruowane oszczerstwo. Gomułka dał bowiem do zrozumienia, że Jasienica załamał się w śledztwie, został współpracownikiem bezpieki i za to został zwolniony. Perfidia polegała na tym, że Jasienica nie mógł udowodnić, że było inaczej. Dowody bowiem spoczywały w archiwach, do których nie miał dostępu. Nie zdejmuje z Gomułki moralnej odpowiedzialności za to oszczerstwo nawet przypuszczenie, że być może był przekonany o zasadności postawionego Jasienicy zarzutu. Wydaje się

bowiem prawie pewne, że opierał się nie na własnej pamięci, a na materiałach usłużnie mu podsuniętych w marcu 1968 r. Jasienica aresztowany został 2 lipca 1948 r. w Krakowie. Było to aresztowanie przypadkowe, bo przyszedł do mieszkania, w którym UB „założyło kocioł". Wkrótce przeniesiony został do Warszawy, gdzie przesłuchiwał go m. in. ówczesny major, późniejszy pułkownik Jacek Różański. Zatrzymanie Jasienicy, członka redakcji „Tygodnika Powszechnego", stwarzało sytuację wymagającą decyzji politycznej. Mówiąc najkrócej należało sobie odpowiedzieć na pytanie, czy władzom bezpieczeństwa trafił się smakowity kąsek pozwalający na przygotowanie procesu świadczącego o bezpośrednim powiązaniu zbrojnego podziemia z organem Kurii Krakowskiej, czy też wmanewrowały się one w sytuację kłopotliwą i niewygodną. Wydaje się, że Jasienica miał szczęście. Jest bardzo prawdopodobne, że gdyby zatrzymany został kilkanaście miesięcy później, zapadłaby decyzja o przygotowaniu wielkiego procesu politycznego. Ale w lecie 1948 r. dla tych, którzy podejmowali decyzję, o wiele ważniejsza była rozgrywka w elicie władzy. W czerwcu 1948 r. odbyło się posiedzenie plenarne KC PPR, na którym Władysław Gomułka wygłosił nie uzgodniony z Biurem Politycznym referat dotyczący m.in. tradycji polskiego ruchu robotniczego i podkreślający dorobek niepodległościowy PPS. Referat ten uznany został przez większość dyskutantów za politycznie błędny. Podobnie jak stanowisko Gomułki w sprawie kolektywizacji rolnictwa i w sprawie potępienia Komunistycznej Partii Jugosławii. I jak jego stanowisko, przed kilku miesiącami, w sprawie powołania Kominternu. Jak stwierdza Andrzej Werblan w książce poświęconej działalności Gomułki na stanowisku sekretarza generalnego PPR, przebieg plenum „otworzył jawną już fazę kryzysu w kierownictwie PPR" (s. 547). Na następnym posiedzeniu KC PPR (6-7 lipca) Gomułka był nieobecny pod pretekstem złego stanu zdrowia. Następnie wyjechał na urlop. Kierownictwo PPR przejął występujący dotychczas jako bezpartyjny prezydent Bolesław Bierut. 3 września skończono z fikcją bezpartyjności i Bierut został sekretarzem generalnym PPR. Było to więc gorące lato dla kierownictwa PPR. A jednak Bierut znalazł czas, by przedyskutować z ministrem Radkiewiczem sprawę Jasienicy i podjąć decyzję o zwolnieniu.

Świadczy to o tym, jak dużą wagę do sprawy tej przykładano. Bezpośredni nadzór nad śledztwem miała Julia Brystygierowa. Decyzja o zwolnieniu Jasienicy zapadła, zanim ukończył on tekst, który obecnie publikujemy. Bierut otrzymał ten tekst z zachęcającą rekomendacją Radkiewicza („Wypowiedź ciekawa — koniecznie trzeba ją przeczytać") dopiero 10 września 1948 r. Oryginał tekstu Jasienicy znajduje się zapewne w archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Miejmy nadzieję, że już wkrótce te akta będą dostępne dla historyków. Podstawą publikacji stał się jeden z pięciu odpisów maszynowych wykonanych w MBP. Egzemplarz ten przechowywany obecnie w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych był przesłany Bierutowi. Znajdują się na nim podkreślenia kolorowym ołówkiem dokonane zapewne przez Bieruta. Zaznaczyliśmy je tłustym drukiem. Tekst drukujemy bez żadnych skrótów. Drobne omyłki zostały zaznaczone. Sąsiedzi Jasienicy, u których został aresztowany, występują jako Oszychowie, a w innych miejscach jako Oszypowie — pozostawiono dwie wersje nazwiska. Bardziej tajemnicza jest natomiast sprawa miejsca urodzenia autora tekstu. We wszystkich dokumentach osobistych, słownikach i encyklopediach jako miejsce urodzenia podawany jest Symbirsk (obecnie Uljanowsk), tutaj zaś pojawia się Mianowsk. Być może jest to błąd maszynistki, która dwie pierwsze litery nazwy Uljanowsk odczytała jako literę M. Słów parę o postaciach występujących w tekście. Głównym bohaterem jest Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszka" (1910-1951) zawodowy oficer, dowódca oddziału partyzanckiego, w którym znalazł się Jasienica. Spopularyzował tę postać Dariusz Fikus („Pseudonim 'Łupaszka' ", Paryż 1989). Lucjan Minkiewicz „Wiktor" był po 1945 r. jednym z najbliższych współpracowników „Łupaszki". Z Minkiewiczem, jego żoną Wandą (ps. Danuta), a przede wszystkim siostrą Janiną utrzymywał Jasienica stosunki towarzyskie. Występująca w tekście Ewa to druga żona Szendzielarza, Lidia Lwów. Porucznik Zygmunt to Zygmunt Błażkowski, któremu udało się przedostać na Zachód, a Młot to Władysław Łukasik, zamordowany przez podwładnego. Jasienica rozszyfrowuje pseudonimy tylko tych osób, które już zostały aresztowane, zresztą wcześniej niż on i których nazwiska UB znało. Bardzo też uważa, by nie napisać niczego, co mogłoby stanowić materiał kogoś obciążający. O okolicznościach swego zwolnienia pisał 18 kwietnia 1968 r.: „27 sierpnia 1948 r. zostałem uwolniony przez Dyrek-

tora Dep. Politycznego Min. Bezp. Publicznego. Nie spodziewałem się tego wcale. Powiedziano mi: 'Wyjdzie pan na wolność, zobaczymy, czy to się Ojczyźnie opłaci'. Nie podpisywałem żadnych zobowiązań. Nawet zobowiązania co do milczenia. Usłyszałem tylko: 'Jest pan człowiekiem inteligentnym, i sam wie, że nie wolno zdradzać tajemnic śledztwa'. Nigdzie nie musiałem się meldować, nie ograniczano mej swobody ruchów, zastrzegając jednak tylko: 'Mała prośba do pana: żeby pan był łaskaw za granicę nie wyjeżdżać'. O moje uwolnienie starał się ze wszystkich sił Bolesław Piasecki. Dowiedziałem się o tym zaraz po wyjściu z więzienia od mojej śp. Żony, z którą Bolesław Piasecki rozmawiał i którą poinformował o swoich zabiegach. Zaręczył on władzom, że nie należę do żadnej konspiracji. Do Krakowa powróciłem niezwłocznie i zaraz poprosiłem o audiencję u Księcia Kardynała Adama Stefana Sapiehy. Odniósł się do mnie bardzo życzliwie, nie miał nic przeciwko mojemu powrotowi do 'Tygodnika Powszechnego'. Kardynał Sapieha nie należał do ludzi skłonnych do tolerowania sytuacji moralnie dwuznacznych. O staraniach Bolesława Piaseckiego poinformowałem Go, jak również — nieco później — Księdza Kardynała Hlonda'' (Paweł Jasienica — Pamiętnik, Kraków 1968, s. 143). Za interwencję Piaseckiego zapłacił Jasienica w styczniu 1950 r. godząc się na wejście do powołanego przez władze państwowe tymczasowego zarządu „Caritasu". Wówczas wystąpił z „Tygodnika Powszechnego". Pisywał przez pewien czas w prasie PAX-u, ale — jak twierdzi Andrzej Micewski — „dusił się jednak w specyficznej atmosferze PAX-u" („Współrządzić czy nie kłamać", Paryż 1978, s. 44). Z PAX-em zerwał, co oznaczało zerwanie z publicystyką polityczną. Ale to już późniejsze dzieje. POLITYKA, 22/1990

Warszawa, dn. 26 sierpnia 1948 r. Odpis Personalia piszącego: Leon Beyner (tak w tekście, powinno być Beynar — A.G.) ur. 10 listopada 1909 w Mianowsku, pseudonimy konspiracyjne „Nowina" i „Władysław", pseudonim publicystyczny Paweł Jasienica, ostatnio członek redakcji „Tygodnika Powszechnego", zam. w Krakowie ul. Zwierzyniecka 32 m 3.

Moja służba w oddziale zbrojnym Łupaszki — jak również pobudki mojego ówczesnego postępowania nie dadzą się wyjaśnić bez omówienia okoliczności, poprzedzających ten okres. W lipcu 1944 roku — czyli w chwili wkroczenia Armii Czerwonej na Wileńszczyznę — pełniłem w sztabie AK Okręgu (kwaterowaliśmy stale w Dziewieniszkach) obowiązki redaktora pisma „Pobudka". Posiadałem stopień podporucznika, w bitwie o Wilno brałem udział, zgłosiwszy się na ochotnika. Moje ówczesne poglądy na sytuację polityczną były następujące. Od września 1939 r. wyznawałem przekonanie, iż należy rozstać się z myślą o powrocie Państwa Polskiego na dawne polskie Ziemie Wschodnie. Poglądów tych bynajmniej przez cały czas wojny nie taiłem, głosząc teorię konieczności powrotu Polski na Ziemie Zachodnie. Poglądy te wynikały z obiektywnego stwierdzenia faktu, iż utrata terenów wschodnich nie jest rezultatem chwilowej koniunktury politycznej, lecz koniecznością historyczną. Rozgrywka o ziemie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego została wygrana przez Moskwę, a przegrana przez Warszawę (w skali lat prawie 600). Jest też faktem niespornym, iż Związek Radziecki nie może zgodzić się na przepołowienie Ukrainy i Białorusi. Dlatego też niemożliwe jest zawarcie zgody bez zawarcia układu granicznego, zaspokajającego dezyderaty tego sąsiada. W związku z tym przez cały czas wojny oczekiwałem, iż układ taki, stawiający wyraźnie kwestię granic, zostanie zawarty. Nie wiedziałem podówczas, iż okazja do zawarcia takiego układu została jeszcze w roku 1941 (w końcu tego roku) zmarnowana przez stronę polską. Sytuacja istniejąca w 1944 roku kazała mi przypuszczać, iż losy AK na Wileńszczyźnie ukształtują się smutno. I w rzeczywistości sytuacja nasza była wręcz rozpaczliwa. Dowództwo nasze — o ile mi wiadomo — godziło się na podporządkowanie ściśle wojskowe dowództwu radzieckiemu, lecz politycznie chciało podlegać tylko Londynowi. Był to postulat nie do spełnienia i ostatecznym rezultatem musiało być to co się stało, czyli rozbrojenie i internowanie AK wileńskiej. Osobiście nie zostałem uwięziony i wraz z resztkami oddziałów znalazłem się kolejno w Puszczach Rudnickiej i Ruskiej. Podobnie jak wielu moich kolegów pragnąłem wtedy odmarszu na zachód, za Bug. Pragnienia nasze nie zostały jednak zrealizowane, a to ze względu na odmienne rozkazy dowództwa. W sierpniu 1944 roku, posłuszny znanemu rozkazowi ,,Bora", wraz z kilkunastu kolegami podjąłem próbę marszu na pomoc Warszawie. Dziś zdaję sobie sprawę z tego, że próba taka (przemarsz skryty znad źródeł Kotwy poprzez Niemen, front i Wisłę) była pomysłem wprost chimerycznym. Fakt jednak, iż taką próbę podjęliśmy, wymownie świadczy o naszych ówczesnych nastrojach. Moim ówczesnym postępowaniem, podobnie jak i postępowaniem bardzo wielu „akowców", kierowała jedna zasada: absolutne i ślepe posłuszeństwo złożonej przysiędze.

Z biegiem czasu, ale zbyt późno zdałem sobie sprawę z tego, że ślepa wierność żołnierska, będąca w zasadzie zjawiskiem normalnym i pozytywnym w ówczesnych skomplikowanych i trudnych warunkach politycznych przyniosła szkody. Gdyby AK wileńska masowo wstąpiła do Wojska Polskiego — fakt ten usunąłby moc trudności z drogi odradzającego się Państwa, a może nawet skłonił premiera ówczesnego rządu londyńskiego do podpisania układu w Moskwie już w roku 1944. Stało się inaczej i rozbitki z AK wileńskiej walnie zasiliły polskie „podziemie", zarówno to dawne podziemie z 1945 r. jak i to działające od chwil ostatnich. Ten nasz „wkład" w nową rzeczywistość polską inaczej niż bardzo ujemnie oceniony być nie może. Z poglądem, w powyższym zdaniu wyrażonym, zgodzić się musi każdy, kogo stać na obiektywne myślenie. Niestety, na myślenie takie nie stać było widocznie tych, których decyzje kierowały naszymi czynami a nawet dysponowały naszym życiem, tzn. rząd londyński. Pozwalał on sobie w dalszym ciągu na luksus bezmyślności. My zaś w dalszym ciągu uważaliśmy wierność przysiędze za wartość absolutną. Postępując w myśl tych wytycznych we wrześniu 1944 r. uciekłem z oddziału WP (dokąd zostałem skierowany po zatrzymaniu przez władze radzieckie), a w końcu października na kolonii koło wsi Kituryki zgłosiłem się do oddziału (5 Brygada Wileńska AK) rotmistrza „Łupaszki". Rozumiem dziś doskonale, że zarówno dobro kraju, jak i moje własne wymagało innego sposobu postępowania. Moje właściwe miejsce było nie ,,w lesie", lecz w którymś z pułków piechoty. Że się tak nie stało tego wielokrotnie później żałowałem. Wstąpiwszy do oddziału „Łupaszki" nie zmieniłem bynajmniej swoich politycznych zapatrywań. W dalszym ciągu oczekiwałem zawarcia kompromisu, czyli układu ze Związkiem Radzieckim oraz utworzenia jednego, przez wszystkich uznawanego, rządu polskiego. W czasie ówczesnych i późniejszych wielokrotnych rozmów z Łupaszką dawałem wyraz swemu przekonaniu, że wszystko skończy się nie wojną, lecz kompromisem. Starając się odgadnąć pobudki, jakimi się Londyn w swym postępowaniu kierował sądziłem, iż fakt posiadania w kraju oddziałów zbrojnych i możność wydania im rozkazu zaprzestania akcji i rozwiązania się będzie w ręku tegoż „Londynu" atutem w przetargach politycznych. Nie przewidywałem, iż utrzymanie w kraju „podziemia" było działaniem w ogóle bezkoncepcyjnym. Zanim przejdę do omawiania moich stosunków z Łupaszką winienem poczynić jeszcze nieco uwag, wyjaśniających mój ówczesny sposób postępowania. Tak więc „do lasu" nie zaprowadziła mnie bynajmniej niechęć do sojuszu ze Związkiem Radzieckim, ani kwestia kresów wschodnich. Program reform gospodarczych i społecznych PKWN nie był mi szczegółowo znany, zresztą i przed wojną i podczas niej byłem zwolennikiem głębokich reform. Powrót do stanu rzeczy panującego u nas przed rokiem 1939 — to nie był mój ideał. Stwierdzić więc wypadnie jedno, iż sposób i kierunek mojej ówczesnej działalności wynikał z tego, iż określały ją nie

względy rozumowe i logiczne lecz imponderabilia. W ówczesnym moim położeniu, czyli w położeniu człowieka żyjącego na stopie nielegalnej, kryjącego się po lasach itp. względy te i uczucia szczególnie silnie grały. O zasadzie wierności przysiędze już pisałem. Dołączał się tutaj jeszcze jeden wzgląd: obawa przed posądzeniem o tchórzostwo i karierowiczostwo. Wiedziałem, iż moi koledzy z AK trwają w konspiracji i działają. Pamiętałem, że moi dowódcy z Wileńszczyzny i wielu kolegów są internowani. To wszystko stwarzało duże opory natury uczuciowej. Zdaję sobie sprawę, iż nie są to rzeczy, które by mogły tłumaczyć postępowanie człowieka działającego pod względem politycznym konsekwentnie. Niemniej jednak faktem jest, iż obiektywne warunki, cały klimat psychiczny, w którym spędziłem trzydzieści kilka lat życia, kierunek zainteresowań (humanistyka, literatura, historia) ukształtowały mnie w sposób ułatwiający prymat imponderabiliów. Trzeba było długiego czasu i wielu przemyśleń, by z tego rodzaju nastawieniem wziąć rozbrat. Stwierdzam zresztą, że resztki moich ówczesnych uczuć wpływały na moje postępowanie aż do ostatnich czasów, co się wyraziło w podtrzymywaniu znajomości z Łupaszką i Lucjanem Minkiewiczem („Wiktor"). Trzeba było — niestety — dopiero więziennych przemyśleń, by ostatecznie pojąć jaka jest różnica pomiędzy realizmem politycznym a sentymentalizmem i obawami przed posądzeniem o bojaźliwość. Do tego wszystkiego dołączało się dotkliwe, a gnębiące szerokie masy „akowców" poczucie krzywdy. Wiem, że polityka „góry" AK jest rozmaicie oceniana (i ja też mógłbym wysunąć bardzo poważne zarzuty). Ale „doły" AK niewątpliwie kierowane były względami jak najbardziej pozytywnymi. Tymczasem położenie nasze było nadal niekorzystne. Prawdą jest, że wyciągnięcie ręki do masy „akowców" przez rząd stało się możliwe dopiero po utworzeniu Rządu Jedności Narodowej. Trudno oczekiwać od dowolnego ustroju tego, by pozwalał na swobodę działalności organizacji, wykonującej rozkazy wroga tegoż ustroju. Te niewątpliwe prawdy można jednak zrozumieć i ocenić dopiero ex post z perspektywy czasu. Podówczas zaś owocował istniejący stan rzeczy, który wynikał z fałszywej i błędnej polityki naszej „góry", a odbijał się na dobru kraju, tudzież m.in. na „akowskiej" skórze. Dla mnie osobiście, jako dla człowieka wysoko ceniącego swobodę poglądów i słowa, ważna była obawa, że nowy ustrój zechce odgórnie, niejako w sposób totalny, narzucać krajowi marksizm wykluczając „z obiegu" inne ideologie. Pamiętam, iż istną rewelacją była dla mnie powzięta dopiero w drugiej połowie 1945 r. wiadomość o tym, że w Krakowie wychodzi „Tygodnik Powszechny". Fakt utrzymania się tego pisma skłonił mnie do zmiany i rewizji wielu dotychczasowych zapatrywań. W ogóle brak rzetelnej informacji o tym, co się dzieje w Polsce i świecie, hermetyczne prawie odcięcie od życia kulturalnego i społecznego, zaważyły bardzo w sposób wybitnie ujemny na moich i naszych losach.

Przechodzę do omówienia moich stosunków z Łupaszką. Nie znałem go przedtem, słyszałem jedynie o nim, jako o jednym z głośniejszych dowódców partyzantki AK na Wileńszczyźnie. Łupaszką operował w rejonie odległym od miejsca postoju sztabu — dlatego też nie spotkaliśmy się. Zgłosiłem się do niego właśnie (w październiku 1944 r.), ponieważ był to jedyny oddział (a raczej szczupła resztka oddziału), który przedostał się na zachód od granicy i działał w okolicy, w której i ja się znajdowałem (rejon Krynki-Jałówka). Łupaszką przyjął mnie początkowo z pewną rezerwą. Zresztą do końca naszego współdziałania nie przestał mi zarzucać, iż jestem zanadto „typowy inteligent", a za mało oficer. Moje walory zwyżkowały w jego oczach wtedy, kiedy się dowiedział, że jestem z wykształcenia historykiem i że pióro nie jest mi obce (powody tego stanu rzeczy wyjaśnię nieco niżej). Zaufanie jego i wdzięczność pozyskałem wtedy, kiedy — na jego rozkaz — odszedłem wraz z oddziałem do Puszczy Białowieskiej, gdzie — w bardzo ciężkich warunkach — spędziłem koniec listopada i grudzień. Spędziwszy wraz z Łupaszką — odliczając przerwy — jakieś dziewięć miesięcy czasu, wyrobiłem sobie o nim następującą opinię. Jest to człowiek całkowicie i bez reszty urobiony przez warunki, w jakich wzrósł. Pochodzi, o ile się mogłem zorientować, z rodziny dość zamożnej. Po ukończeniu gimnazjum poszedł do kawalerii. Ta ostatnia okoliczność posiada znaczenie decydujące. Żywił ogromny kult dla tradycji kawaleryjskiej, w jednej z rozmów oświadczył mi, że po wojnie będzie służył znowu w kawalerii i w żadnym innym rodzaju broni. Nie sądzę, nie mam na to dowodów, by Łupaszką posiadał jakiś wyrobiony światopogląd polityczny. Kierował się w swym postępowaniu zasadą absolutnej wierności rządowi londyńskiemu, tudzież zasadą „apolityczności" wojska (w znaczeniu przedwojennym). Moje z nim rozmowy na tematy polityczne nie prowadziły do uzgodnienia poglądów. Różniliśmy się zarówno w ocenie polskiej rzeczywistości przedwojennej, jak i w poglądach na przyszłość. On stał niezachwianie na stanowisku, że wojna anglosasko-radziecka jest nieunikniona, ja utrzymywałem, że nic z tego nie będzie i że nastąpi kompromis. W ogóle dyskusje te miały charakter jałowej (tak w tekście — A.G.) i do żadnych rozumnych rezultatów nie prowadziły. Jest faktem, że Łupaszką — pomimo swej surowości dla podwładnych i nieraz gwałtowności — wywierał na nich coś w rodzaju uroku. Jego ludzie szli za nim wiernie i ufali mu. On zresztą wymagał od podkomendnych nie tylko ślepego posłuszeństwa, lecz i bezgranicznego zaufania w to, że dowódca ma zawsze rację. Jego cechy osobiste: jest to człowiek bardzo odważny, skłonny do dużych poświęceń. Już ku końcowi 1944 r., a zwłaszcza później nerwy miał w strzępach. Potrafił przechodzić od wybuchów szalonego gniewu — do publicznego płaczu. Absolutny brak obiektywizmu i to zarówno w ocenie rzeczywistości, jak i w stosunkach z ludźmi.

Bardzo bezwzględny, a w gniewie skłonny do okrucieństwa. Dowódca niewątpliwie zdolny. Poważną pracę umysłową ceni — u innych. Podczas naszej współpracy Łupaszka jeszcze trzymał się w ryzach. Bądź co bądź unikał niepotrzebnych akcji, powściągał wyskoki por. Zygmunta dowódcy I szwadronu. Ostatecznie wydał zakaz akcji. W czasach późniejszych — o ile mi wiadomo — działalność jego utraciła wszelkie cechy umiaru. W czasie przesłuchań powiedziano mi o wypadkach dzikiego okrucieństwa (rozdarcie człowieka końmi). W czasie mego pobytu w oddziale, który to okres nie był wcale idylliczny, takie wypadki się jednak nie zdarzały (wiadomo mi, że w 1945 r. por. Zygmunt dopuścił się sadyzmu w stosunku do dwu żołnierzy radzieckich, nie złożył jednak o tym meldunku, o fakcie tym dowiedziałem się pośrednio, już będąc samym). Stwierdzam, że nigdy nie zgodziłbym się służyć w oddziale, który dopuszcza się takich rzeczy, jak powyżej wspomniany wypadek. Jednocześnie przyznaję, iż „podziemie" w sposób nieunikniony musiało się aż do tych granic zdegenerować. Ku końcowi swego pobytu w lesie bardzo wyraźnie odczuwałem stopniowy zanik hamulców moralnych. Żywię prawdziwą wdzięczność dla tego nie znanego mi żołnierza, który mnie w czasie nocnej strzelaniny trafił z karabinu. Odniesiona rana bowiem wytrąciła mnie z oddziału, co w połączeniu z radami przyzwoitych ludzi pozwoliło mi wyjść z lasu. Pragnąc obiektywnie naświetlić motywy postępowania Łupaszki (mające przecież niewątpliwy wpływ na losy oddziału, a więc i moje własne) muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Jest nią bardzo silnie występująca u niego i innych znanych mi partyzantów i konspirantów żądza rozgłosu, sławy. Dlatego właśnie osoba moja, historyka umiejącego pisać, stawała się cenną i pożądaną. Łupaszka wielokrotnie mi powtarzał, iż chciałby, aby powstała historia jego brygady. To w znacznej mierze tłumaczy moją pozycję w oddziale tudzież uporczywe dążenie do utrzymania ze mną kontaktu. Początkowo istotnie myślałem o możliwości napisania takiej pracy, gdyż nęciły mnie bogactwo, egzotyka i romantyka tematu. Zająwszy się jednak poważnie publicystyką doszedłem rychło do wniosku, iż są rzeczy stokroć ważniejsze i pożyteczniejsze, niż dzieje leśnego oddziału. Jeślibym o nim kiedy pisać miał, to już tylko „ku przestrodze potomnych". W oddziale Łupaszki pełniłem funkcję adiutanta, a ku końcowi — w lipcu — zrobił mnie on swoim zastępcą. Motywów tej decyzji nie podał, ale domyślam się ich. Ówczesna nasza sytuacja (było to już po ostatecznym upadku rządu londyńskiego) była nadzwyczaj trudna i Łupaszka sądził widocznie, iż w razie czego moja ewentualna decyzja może być trafniejsza od decyzji poprzedniego zastępcy, por. „Zygmunta". Niemal przez cały czas mego pobytu w oddziale Łupaszka trzymał mnie przy sobie, w znacznej mierze dlatego, iż mu z tym było wygodnie. Siłą rzeczy wytworzyła się więc między nami pewna forma zażyłości. O ile mogę wnosić traktował on tę rzecz znacznie poważniej, niż na to zasługiwała. Ja

ze swej strony zdawałem sobie sprawę z różnic psychicznych i poglądowych, zachodzących między nami. Rozumiałem doskonale, iż w warunkach normalnych nie zeszlibyśmy się z sobą nigdy, ponieważ zapatrywania nasze, zainteresowania i zamiłowania rozchodziły się. Nasz kontakt i zażyłości były właściwie wynikiem koniunktury. Zresztą nawet i wtedy raziły mnie takie cechy jego postępowania, jak brak obiektywizmu, egocentryzm i bezwzględność. Jeśli chodzi o moją pozycję w oddziale, to zdawałem sobie sprawę z tego, iż jestem powszechnie lubiany. Traktowałem ludzi po ludzku — to była przyczyna. Wiedziałem jednak, że oddział nie posiada nadmiernego zaufania do moich umiejętności dowodzenia partyzantami, panowała też ogólnie przyjęta opinia, iż jestem zbyt „miękki". Zarobiłem sobie na tę opinię jeszcze w Puszczy Białowieskiej, kiedy to razu pewnego puściłem wolno i bez żadnej szkody gajowego, który nieoczekiwanie wykrył obecność oddziału. Orientowałem się, że moi podwładni są zdania, iż „bezpieczeństwo oddziału" wymaga śmierci tego człowieka. Postąpiłem wbrew tej regule. Zresztą i później zdarzało mi się „grzeszyć" przeciwko regułom partyzanckiej bezwzględności. Tak więc byłem w oddziale osobistością lubianą, ale nie byłem człowiekiem sztandarowym. Ludzie szli za Łupaszką, który posiadając cechy urodzonego dowódcy, wywierał na nich silny urok. Pamiętam jeden (i zresztą jedyny) wypadek szerszej dyskusji politycznej, która pozwoliła mi zorientować się, iż jestem w swych poglądach odosobniony. Wygłosiłem mianowicie tezę, iż w przyszłości w Polsce o pozycji człowieka winny decydować jego walory i zdolności nie zaś żadne „zasługi". Przeciwko temu twierdzeniu utworzył się wspólny front moich słuchaczy, utrzymujących, że pierwszeństwo „zasłużonym". Była to zresztą postawa dość w „podziemiu" rozpowszechniona. W ogóle skład osobowy i nastawienie oddziału były tego rodzaju, że moje „inteligenckie" zainteresowania i poglądy nie mogły mieć waloru. Jedyną osobą, z którą naprawdę lubiłem rozmawiać była siostra sanitarna „Ewa", była studentka prawa i kobieta, którą „w lesie" trzymało jedynie uczucie do Łupaszki. Oprócz niej mógłbym jeszcze wymienić Lucjana Minkiewicza i jego obecną żonę, siostrę „Danutę", ale z nimi stykałem się rzadziej. Pomimo tych zastrzeżeń stwierdzam, iż pewne więzy zażyłości wytworzone w chwilach dla nas bardzo ciężkich — istniały. Zwłaszcza sympatia okazywana mi stale przez Łupaszkę i wyżej wspomniane osoby miała dla mnie charakter jak gdyby „wiążący". W końcu lipca, czy też na początku sierpnia 1944 r. na własną prośbę poszedłem z por. „Zygmuntem" i „Młotem" na zachód, za Bug. Zamierzaliśmy dojść aż za Wisłę. Łupaszce powiedziałem, iż chcę się trochę „przewietrzyć" i mieć urozmaicenie. Nie podałem mu jednak istotnych motywów, którymi były: brak ufności do jego opinii, tudzież posiadanych wiadomości i chęć zdobycia informacji o istotnym położeniu kraju. Zaraz na początku tej wyprawy zostałem ranny.

Był to wypadek dla mnie osobiście bardzo pomyślny. Odłączyłem się od oddziału, miałem czas na myślenie. Nie twierdzę wcale, iż już wtedy za jednym zamachem całkowicie się zmieniłem. Trzeba było dłuższego czasu, by ucichły wzburzone uczucia, a zwłaszcza, by ustało ,,leśne" rozjątrzenie. Pomimo to mogę stwierdzić, iż już wtedy dojrzała we mnie decyzja wyjścia z „podziemia" na stopę legalną. Myślałem o tym, by móc poświęcić się jakiejś formie działalności publicznej. Nie wyobrażałem sobie, po tak burzliwym okresie życia, spokojnego osiądnięcia na posadzie. Dziś przyznaję, iż potrzebny mi był wówczas dłuższy okres psychicznej rekonwalescencji. Przypuszczam, że nie ma człowieka, który by wyszedł z „lasu" bez normalnych okaleczeń, których kuracja wymaga czasu. Stwierdzam z naciskiem, iż rozpoczynając w r. 1946 działalność publicystyczną, nie miałem absolutnie zamiaru kontrolowania (tak w tekście — A.G.) założeń „podziemia". Ale zdaję sobie sprawę, że podówczas nie wyleczyłem się jeszcze zupełnie z owego „rozjątrzenia", co — w połączeniu z wrodzonym temperamentem publicysty — kazało mi szukać wyżycia się przede wszystkim w polemice. Z biegiem czasu dopiero, wskutek wpływu nowego środowiska, tudzież kontaktu z rzeczywistością, zacząłem się zajmować poważniejszymi formami publicystyki, jak np. reportaż lub spokojny artykuł polityczny. Powracam jeszcze do spraw 1945 r. Bardzo poważnym motywem, który mi „podziemie" zbrzydził, były wiadomości o postępującym bardzo szybkim rozkładzie tegoż „podziemia". Działy się rzeczy obrzydliwe, kiedy to poszczególni dowódcy i „siatkowcy" zabiegali przede wszystkim o to, by zabezpieczyć swój osobisty los, częstokroć bez względu na krzywdę ich dotychczasowych podwładnych. W tym też czasie miałem możność czytywania (nieregularnie) prasy, co mi pozwoliło ocenić położenie polityczne i uznać, że wszystko, co robiliśmy przez ostatni rok było błędne, niepotrzebne, szkodliwe. Z Łupaszką widziałem się w 1945 r. ostatni raz we wrześniu, we wsi Wyszonki nad Niemnem, dokąd przywiózł mnie trzyosobowy patrol. Łupaszką powrócił wtedy z ostatniej koncentracji oddziału, przebrał się w ubranie cywilne i oświadczył mi, że resztki oddziału likwidują się, a on sam wyjeżdża na zachód. Mówił też, iż „na wypadek potrzeby" odnajdzie mnie, wyda rozkazy do „dzieci Łupaszki". Puściłem to mimo uszu, ponieważ nie sądziłem, by „podziemie" mogło odżyć. Jak się okazało popełniłem błąd zasadniczy, „podziemie" jednak odżyło. W tym też czasie doszło pomiędzy nami do pewnej scysji. Łupaszką przywiózł mi wiadomość, iż zostałem mianowany kapitanem. Oświadczyłem na to: „kapitan nie istniejącej armii", co go bardzo uraziło. Nie chcąc prowokować dodatkowej awantury, a także biorąc pod uwagę życiową konieczność zerwania kontaktu z dotychczasowym otoczeniem, nie wywnętrzałem się przed nim zbytnio. W każdym razie dałem mu do zrozumienia, iż pragnę poświęcić się legalnej działalności publicznej. Przypominam sobie dokładnie, że mówiłem o tym „Ewie", która dla Łupaszki nie miała tajemnic.

Przyznaję, że popełniłem wtedy ogromny błąd. Należało bowiem postawić sprawę twardo i zdecydowanie, wykładając „na stół" wszystkie argumenty. Nie wierzę dziś, by moje perswazje odniosły skutek, ale mógłbym przynajmniej sobie powiedzieć, że zrobiłem, co należało. Niestety zanadto ufałem podówczas logice faktów, nie biorąc pod uwagę, że nie wszyscy się z tą logiką liczą. Już po odjeździe Łupaszki i „Ewy" wyjechałem z Wyszonek niepostrzeżenie. Później, w Krakowie, Lucjan Minkiewicz powiedział mi nie bez złośliwości: tak sprytnie zatarłeś za sobą ślady, żeśmy ich odnaleźć nie mogli. Muszę tu zaznaczyć, iż w pracy publicystycznej zacząłem używać pseudonimu także i dlatego, by odciąć się od ewentualnego kontaktu z dawnym swym otoczeniem. Rzeczywiście też miałem spokój aż do kwietnia. Już wtedy dałem się poznać jako publicysta i Łupaszka, odnalazłszy jednak moje ślady, przysłał mi łącznika z rozkazem powrotu do oddziału. „Rozkazu" tego nie wykonałem. Pod koniec 1946 r. przyjechał do Krakowa, przywożąc poważnie chorą psychicznie żonę i syna Lucjan Minkiewicz. Dowiedziałem się podówczas, co przedtem nie było mi wiadome, iż jest on rodzonym bratem mej koleżanki uniwersyteckiej i sąsiadki w Krakowie, p. Janiny Oszywowej (z domu Minkiewicz). Ten fakt spowodował, że spotykaliśmy się dosyć często, ponieważ w domu pp. Oszypów bywałem, a nawet przychodziłem tam regularnie w poniedziałki lub piątki, ponieważ korzystałem z ich łazienki (w moim mieszkaniu łazienka była zepsuta). Lucjan Minkiewicz, używający własnego nazwiska, zamieszkiwał początkowo w Zakopanem, później we Wrocławiu. Podczas pierwszych spotkań zrobił na mnie wrażenie człowieka zupełnie rozczarowanego do „podziemia" i zgnębionego nieszczęściem żony wynikłym niewątpliwie z warunków ich życia. Powiedział mi wprost, że dopóki istniała AK wiedział, czego „podziemie" chce, teraz zaś (rok 1946) nie wie. Ufałem, że Minkiewicz — o którego działalności w 1946 r. wiedziałem z gazet — powróci do życia legalnego, korzystając z amnestii, o której już było słychać. W każdym razie ja sam, wymownie wspomagany przez pp. Oszypów, nie ukrywałem przed nim swej opinii, że z działalnością podziemną w Polsce trzeba definitywnie kończyć. W tym miejscu winienem wyjaśnić kwestię, dlaczego ja sam nie ujawniłem się. A więc przede wszystkim sądziłem, że muszą się ujawnić ci, którzy w dalszym ciągu aktualnie uprawiają robotę podziemną. Ja z nią zerwałem w roku 1945. Przyznaję, iż bardzo źle zrobiłem poprzestając na własnej opinii, a nie radząc się jakiegoś prawnika. Drugi wzgląd był natury specjalnej. Chodziło mi o to, iż prasa rozgłosi, że ujawnił się redaktor „Tygodnika Powszechnego" nie podając, iż chodzi o sprawy 1945 r. Bałem się, że skompromituję swoje środowisko. Prawda, że moje obecne położenie kompromituje je jeszcze bardziej, ale podówczas nie mogłem tego

przewidzieć. Z Łupaszką się nie widywałem, a co do Minkiewicza — to jednak ufałem, że się ujawni. W każdym razie postępowaniem moim kierowała wcale nie nieufność w stosunku do władz. W przeciwnym bowiem razie nie radziłbym Minkiewiczowi ujawniać się. Tymczasem radziłem nie tylko jemu, lecz również „Koryckiemu" (b. komendant obwodu Bielsk Podlaski, nazwiska nie znam), którego spotkałem w Warszawie, na ul. Marszałkowskiej w 1947 r., jeszcze w okresie ujawniania się. Przyjechał on do stolicy, myśląc o ujawnieniu się i pytał mnie o radę. Wyłożyłem mu swój pogląd i namawiałem do ujawnienia. Czy z rady tej skorzystał, tego nie wiem, przypuszczam, że tak. Od Lucjana Minkiewicza wiedziałem ogólnikowo, iż w Białostockiem ukrywa się — unikając akcji — „Młot" z pewną szczupłą, nie znaną mi liczbą ludzi. Moje rady dotyczące ujawnienia się obejmowały i ich także. Na wiosnę 1947 r. (w każdym razie przed czerwcem) zaszedł do mnie Lucjan Minkiewicz, zapraszając do siostry. Poszedłem tam i nieoczekiwanie zastałem Łupaszkę. Przywitaliśmy się, on się rozpłakał. W domu pp. Oszywów przebywaliśmy krótko, nie separując się od otoczenia. Nie wypytywałem Łupaszki o nic, on też mnie nie informował. Powiedział tylko, że jest dla mnie odprawa pieniężna z 1945 r. Grzecznie, ale stanowczo odpowiedziałem, iż pieniędzy nie wezmę. Faktycznie żadnych pieniędzy mi nie dał i więcej już nie proponował. Łupaszką interesował się moim losem osobistym, pytał, czy mi za „brykanie" w prasie nic nie grozi. Zapewniłem, że nie. Powiedział mi, że jedzie na Śląsk, gdzie zamieszka na wsi u „Orszaka" (dawny członek oddziału, podoficer, nazwisko Wacław Beynar, nie jest moim krewnym) i bardzo prosił, żebym go odwiedził. Prosił mnie też, bym się dowiedział o możność bezpłatnego umieszczenia w jakiejś szkole chłopca z oddziału, „Mięcia" (Mieczysław Abramowicz), który się ujawnił. Możności takiej nie znalazłem. Wkrótce wyszliśmy z domu pp. Oszywów wraz z Lucjanem Minkiewiczem. Poszliśmy na Wawel, potem do miodosytni na Rynku i do restauracji na Gołębią. Rozmawialiśmy o rzeczach obojętnych, przypominam sobie wymianę zdań na temat zdrowia żony Minkiewicza. Nazajutrz przyszedłem jeszcze na dworzec PKS, skąd Łupaszką odjeżdżał autobusem. Ponowił on swą prośbę o odwiedziny. W końcu czerwca 1947 zostałem znowu wezwany (o ile pamiętam telefonem — byłem w redakcji) do pp. Oszypów, gdzie zastałem Łupaszkę i Ewę. Dowiedziałem się, że wyjechali od „Orszaka", którego poszukiwała MO i jadą do Zakopanego. Znowu nalegali na moje odwiedziny. Niemal od razu wyszliśmy z domu pp. Oszypów i przeszliśmy tylko przez ul. Zwierzyniecką. Oni szli po sprawunki, mnie spieszyło się do redakcji. W drugiej połowie 1947 r. otrzymałem znowu telefon, przyszedłem do pp. Oszypów i zastałem Łupaszkę. Powiedział mi, że jedzie w sprawach rodzinnych dowiedzieć się o losie córki. Czynił mi wyrzuty, że go dotąd nie odwiedziłem. Rozmawialiśmy bardzo niedługo, bo musiałem wracać do pracy.

Jak wynika z powyższego przedstawienia sprawy, nie byłem stroną szukającą kontaktu i spotkania. Ponieważ spotkania nasze odbywały się w domu pp. Oszypów, obowiązkiem moim jest zaznaczyć, iż i oni sobie wizyt Łupaszki nie życzyli, a kompromitacja ich domu obciąża sumienie Lucjana Minkiewicza tudzież Łupaszki, którzy powinni sobie zdawać sprawę, że kompromitują ludzi niewinnych. Wiadomo mi z pewnością, że pp. Oszypowie działalność podziemia oceniali ujemnie. Jeśli o mnie chodzi nie byłem rad ze spotkań z Łupaszka, ponieważ oznaczało to przekreślenie moich planów odcięcia się od przeszłości. Założenie (tak w tekście — A.G.) moje było kłopotliwe. Ostatecznie, gdybym zobaczywszy Łupaszkę odwrócił się i wyszedł, czyn taki może byłby jaskrawą demonstracją, lecz sprawy by nie rozwiązywał. Pozostawałoby bowiem faktem, że Łupaszkę widziałem i wiem gdzie był. Rozwiązaniem sprawy właściwym w obliczu prawa byłby meldunek do władz. Wyznaję otwarcie, że o takiej możliwości nawet nie pomyślałem. Dlaczego tak było? Istotnym wytłumaczeniem jest tylko to, o czym wspominałem na początku tego pisma, a mianowicie takie, a nie inne ukształtowanie mojej psychiki, które rozstrzygająco wpływa na decyzję. Zastanawiając się dziś nad tą kwestią sądzę, że mógłbym może przełamać te opory psychiczne, gdybym stwierdził, że ktoś szykuje się do działalności godzącej wprost w dobro Polski. W konkretnym wypadku Łupaszki nie znałem (i nie znam do dziś) jego ówczesnych powiązań, zakresu działalności itp., uważałem go zaś za żałosnego rozbitka życiowego, którego plany życiowe są co najmniej mętne. Wiedziałem, iż liczy się z groszem, chociaż zasadniczo cechuje go „szeroki gest". W ogóle nie domyślałem się, że może uprawiać wywiad, ponieważ 1) miał mało pieniędzy, 2) uważam go za człowieka intelektualnie niezdolnego do takiej pracy, 3) za czasów naszej współpracy wywiadu nie uprawialiśmy. Konkretyzując raz jeszcze stwierdzam, że meldunku nie złożyłem. Taki już jestem, że tego nie potrafię. W czasach późniejszych Łupaszka wielokrotnie przysyłał listy z zaproszeniami. W listach tych znajdowały się wyraźne aluzje do tego, że ja się boję go odwiedzić. I z tego właśnie powodu postąpiłem w sposób wybitnie nielogiczny i niemęski. Odwiedziłem go mianowicie w Zakopanem, w lutym lub marcu 1948 r. Postępku tego nie tylko żałuję, ale się wstydzę, jako dowodu ulegania sentymentom. Rozmowa moja z Łupaszka dotyczyła spraw polityki ogólnej. Akurat wtedy toczyła się znana polemika radiowa pomiędzy ZSRR a USA. Łupaszka uważał to za znaczne pogorszenie stosunków i wróżył wojnę jeszcze na bieżący rok. Ja obstawałem przy swej tezie o tym, że wojny nie będzie, tudzież przy konieczności zachowania w Polsce spokoju. Nie argumentowałem zbyt ostro, ponieważ wiedziałem, że się to na nic nie przyda. Łupaszka bowiem należy do tego typu ludzi, którzy zawsze wierzą, że nastąpi to właśnie, co oni sami uważają za korzystne. Zresztą Łupaszka znał moje poglądy. Na

pewno mówił o nich Minkiewicz. Czytywał też moje artykuły. Rzecz charakterystyczna, że nie atakował ich i nie zbijał argumentów politycznych (chociaż inne artykuły, jak np. „Gest kucharki" bardzo kwestionował). Moim zdaniem pogodził się z faktem, że się w zapatrywaniach polemicznych różnimy, a nie chciał „psuć stosunków". Łupaszka absolutnie nigdy nie namawiał mnie do napisania czegoś w ten czy inny sposób. Zresztą jest to człowiek całkowicie do pracy jak inspirowanie publicystów intelektualnie niezdolny. Ze swoich przeżyć w czasach po 1945 r. opowiadał mi o swojej bytności na bunkrach Goeringa (czy Hitlera) na Mazurach. Rozmawialiśmy też o zdrowiu żony Minkiewicza. Uderzyło mnie, że Łupaszka dopiero wtedy wykrył, iż osoba ta jest psychicznie chora, co — moim zdaniem — od początku było jasne. Bawiłem u Łupaszki przez wieczór, przenocowałem i rano odjechałem. Więcej go już nie widziałem i gdzie ostatnio mieszkał — nie wiem. Z Lucjanem Minkiewiczem od czasu jego zamieszkania we Wrocławiu widywałem się rzadziej. Tutaj zauważyłem jak gdyby pewne oziębienie stosunków, wynikające może z różnicy poglądów. W kwietniu i maju br. bawiłem w Białostockiem na podróży reportażowej (rezultatem jej były artykuły „Miasteczko na piachu", „Jednym płucem", „Barwy ginącej puszczy"). Wtedy to stwierdziłem z przerażeniem, że Bug jest obsadzony przez wojsko, a od przygodnych rozmówców dowiedziałem się, że gdzieś — podobno w Siedleckiem — były walki, a za „Młotem" wiszą listy gończe. Wiadomość ta wstrząsnęła mną, czemu dałem wyraz w liście do redakcji, pisząc, że mój dawniejszy artykuł „Pozory i konieczności" był potrzebny, konieczny i całkowicie bezskuteczny. Postanowiłem przy najbliższej okazji z całą brutalnością powiedzieć Minkiewiczowi, co o tej „robocie" myślę i zażądać powtórzenia mej opinii Łupaszce. Okazja taka nie zdarzyła mi się już. Zdarzyła mi się za to inna okazja pogłębienia i utrwalenia poglądów w tej mierze. Ostatnio zastanowiłem się nad tym, o czym poprzednio nie myślałem, bo nie wiedziałem ilu Polaków siedzi w więzieniu za sprawy polityczne. A przecież nikt nie siedzi bez przyczyny. Doszedłem do wniosku, że obowiązkiem każdego prawdziwego patrioty, a zwłaszcza tych, którzy posiadają jakikolwiek wpływ na opinię publiczną, jest przeciwstawić się temu istnemu mistycyzmowi konspiracji i cierpiętnictwa, kultu „męczeństwa", który w Polsce niewątpliwie istnieje, a na którym żerują rozmaite agentury. Byłoby ogromnie pożyteczne, gdyby Episkopat Polski udało się nakłonić do podobnej wypowiedzi. Staranie o to jest obowiązkiem ludzi z obozu katolickiego. Gdyby owo polskie „liberum conspiro" udało się przezwyciężyć — automatycznie znikłyby liczne trudności i zadrażnienia i kwestia budowy zaufania pomiędzy rządem a orientacjami w ten czy inny sposób legalnie opozycyjnymi stałaby się łatwiejsza.

W związku z tym zadaję sobie samemu poważne pytanie, czy ja sam starałem się w tej mierze spełnić swój obowiązek. Wielokrotnie występowałem przeciwko „polityce odruchów", wskazywałem na konieczność sojuszu z Rosją, napisałem dwa artykuły („Nie wolno", „Pozory i konieczności") wymierzone wprost w konspirację. Sądzę, że nie było bez pożytku, jeśli tysiące księży polskich dowiedziało się, że organ Kurii Krakowskiej jest przeciwny konspiracji. Jednakże uważam, że zdziałałem w tej mierze stanowczo zbyt mało. Sprawa jest arcypoważna i powinna stanowić stałą troskę tych, co wpływają na kształtowanie się opinii publicznej. Niestety, mój własny brak zdecydowania pozbawił mnie możliwości pracy dla realizacji wyżej określonego celu. Kwestia ostatnio poruszona w sposób konieczny wymaga, bym szerzej przedstawił swoje poglądy polityczne. Jestem z wykształcenia historykiem, z zawodu publicystą. Te fakty wpłyną na dobór argumentów, którymi zamierzam operować. Należę do obozu katolickiego. Powstaje więc problem poglądów na możliwość znalezienia modus vivendi pomiędzy ustrojem a katolicyzmem. Nie zamierzam szerzej rozwodzić się nad tą kwestią, ponieważ nie jestem ani moralistą ani teologiem i zgłaszanie odpowiednich dezyderatów nie należy do mnie. Wyrażę natomiast swój pogląd, że znalezienie takiego modus vivendi jest całkowicie możliwe na zasadzie wolności wiary, kultu, głoszenia ideologii katolickiej, swobód organizacyjnych oraz wzajemnego rozgraniczenia kompetencji. Ostatecznie jest prawdą niesporną, że Kościół w czasie swego dwutysiącletniego trwania działał w bardzo rozmaitych warunkach historycznych i ustrojach społeczno-gospodarczych. Dlaczego mamy przewidywać, iż tym razem nie „weźmie" historycznego zakrętu? Odwrotnie, bałbym się wiązania spraw Kościoła ze sprawami odchodzącej epoki. Jeśli powiedziałem, że nie jest moją rzeczą zgłaszać dezyderaty ze strony katolickiej —jestem w tym obozie homo novus — to z drugiej strony winienem rozważyć jakie warunki i postulaty ,,regime'u" winien spełnić obóz, czy poszczególny działacz katolicki, by platformę porozumienia znaleźć. Zacznę od najbardziej mi bliskich spraw, czyli od polityki międzynarodowej. Jestem tego zdania, iż każdy musi przyjąć te tezy, odnoszące się do problemu naszych byłych ziem wschodnich, które wymieniłem na samym początku niniejszego pisma. Bez spełnienia tego warunku niepodobna bowiem myśleć o realizacji zasadniczego postulatu naszej polityki zagranicznej, czyli przymierza z ZSRR. Winniśmy też nieustannie pamiętać o tym, że od chwili repatriacji minęły lata i ludność, która opuściła dawne kresy, a zwłaszcza najmłodsze pokolenie, uległa dogłębnym zmianom. Nigdy już Wilno nie będzie dawnym Wilnem. Można nad tym wzdychać, ale nie westchnienia rozstrzygają o politycznych realiach. Masy, które by jutro powróciły do kurnych chat — pojutrze zaczną z nich uciekać.

Natomiast nakazem — nie chwili, lecz epoki —jest intensywna walka o spolszczenie i utrzymanie Ziem Zachodnich. Katolicy mają tutaj ogromną rolę do spełnienia, nie tylko jako księża czy działacze terenowi, lecz jako ci, którzy mają skutecznie przeciwstawiać się linii polityki niemieckiej, bardzo zręcznie wyzyskującej ostatnio właśnie swoich katolików. Wiąże się to dosyć ściśle, a nawet bardzo ściśle z kwestią posłuszeństwa względnie nieposłuszeństwa względem polityki Watykanu. Jest faktem znanym, że Kuria Rzymska dzięki charakterowi i przeszłości dzisiejszego Papieża, uległa daleko posuniętemu upolitycznieniu. Musimy więc przemyśleć i zastosować tezę, że polityka Watykanu nie jest dogmatem. Zresztą osądzając rzecz z punktu widzenia moralnego nie do przyjęcia są — moim zdaniem — takie fakty, jak groźby odmowy rozgrzeszenia dla głosujących na listę lewicy we Włoszech, lub to, że księża w Hiszpanii pełnią rolę policjantów wydając przepustki na podróż koleją. W tego rodzaju „związaniu" Kościoła z Państwem, upatrywać należy groźbę większą, niż w takiej czy innej — koniecznej zresztą — reformie prawa małżeńskiego w Polsce. Uświadomienie sobie konsekwencji wynikających z naszego prawa do autonomii wobec polityki Watykanu jest w chwili obecnej rzeczą wielkiej wagi. Słyszałem bowiem o możliwościach takich wystąpień, jak potępienie wszelkiego radykalizmu społecznego, lub apel wojenny. Posłuszeństwo wobec jednego i drugiego nakazu byłoby z polskiego punktu widzenia niemożliwe do przyjęcia. Opinia katolików polskich powinna być na to przygotowana, ponieważ jej „ciężar" znaczenie swoje posiada. Opinia ta musi też ostatecznie przełamać opory i zrozumieć konsekwencje wynikające z naszego położenia geopolitycznego. Mówimy: sojusz z ZSRR, konieczność jego wynika, co już chyba niemal wszyscy rozumieją, z tego faktu, że z Rosją graniczymy, a Ameryka za oceanem. Ale to jeszcze absolutnie nie wszystko. Sojusz z ZSRR oznacza bowiem naszą przynależność do kompleksu państw, zwanego „blokiem słowiańskim". Czy tę przynależność traktować mamy jako coś koniunkturalnego, czy też trwałego? Opowiadam się za tą drugą koncepcją. Najbardziej rzucającym się w oczy faktem jest konieczność naszej ścisłej współpracy z Czechosłowacją. Zsumowane organizmy tych dwu państw zdolne są bowiem przesunąć w Europie punkt ciężkości z Berlina do Warszawy i Pragi. Teza o zabezpieczeniu przed Niemcami jest znana. Rozważmy teraz, czym byłaby Polska w bloku zachodnim. Jesteśmy zbyt słabi na to, by odgrywać rolę samodzielną (likwidacja mitu mocarstwowego jest warunkiem wstępnym kuracji polskiej psychiki). A więc „przyczepka" do Niemiec? Otóż przypuściwszy nawet, że stosunek Niemców do nas zmieni się radykalnie (i pogodzą się z utratą zachodu) łatwo dojdziemy do wniosku, że ze względu na różnicę poziomów cywilizacyjnych będziemy tam mogli służyć chyba tylko do oczyszczania obór. Jeśli zaś zechcemy z tegoż punktu widzenia ocenić naszą pozycję w „bloku słowiańskim" łatwo spostrzeżemy, iż wygląda ona znacznie

korzystniej. Już nie mówiąco sprawach kultury, a biorąc pod uwagę sam tylko cywilizacyjny poziom stwierdzić można, iż Polska w nielicznych wypadkach ustępuje, najczęściej stoi na równi, a często i przeważa. To stawia nas w dodatnim położeniu. Nie pomijajmy jednak spraw kultury. Jestem i zostanę wielbicielem kultury zachodniej, do której i Polska należy. Tak, ale to nie przeszkadza mi uznać faktu, iż dziś ta kultura zachodnia coraz bardziej żyje na rachunek przeszłości. Nie będę tu wyliczał znamion uwiądu i degeneracji, które są niewątpliwe. Chcę natomiast zwrócić uwagę na zjawisko odwrotne i gdzie indziej zachodzące. Myślę o wielkim dynamizmie kulturalnym wschodu. Nie znam ZSRR (pamiętam natomiast Rosję carską i rewolucyjną). Tego co wiem wystarczy jednak do stwierdzenia faktu ogromnego rozruszania kulturalnego jej mas i to zarówno jeśli chodzi o konsumpcję dóbr, jak i o ich produkcję. Takie zjawiska jak Szołochow i Kapijew o czymś jednak świadczą. Czym mogli być, a czym zostali, co osiągnęli? Podobne rozruszanie, kulturalne zdynamizowanie biernych a nie nasyconych dotąd mas ludowych w Polsce i innych krajach „bloku słowiańskiego" jest nakazem chwili. Że do tego idzie, o tym świadczy chociażby wzrost czytelnictwa w Polsce po wojnie. Da się łatwo wykazać, że poziom kulturalny zachodu jest wyższy. Ale teraz zapytajmy, gdzie na wschodzie czy zachodzie żyje się z kapitału kulturalnego, a gdzie się ów kapitał pomnaża? Doliczmy do tego rzecz pozornie z innej beczki zaczerpniętą. Oto zachód podczas obu wojen światowych — i w okresie pokoju złożył dowody zaniku instynktu samozachowawczego. Rzecz ta, wynikająca wprost z konsumpcyjnych wobec życia nastawień — bardzo wymownie świadczy o już wspomnianym fakcie dekadencji i degeneracji. Teraz trzeba sobie odpowiedzieć na to: z kim chcemy wiązać Polskę, ze światem zachodzącym, czy też z tym, w którym życie jest dotąd niewątpliwie trudniejsze, cięższe, zgrzebne, ale z tym, który nadchodzi? Nie bawię się w polityczne proroctwa i nie wiem, jak się potoczą wypadki. Sądzę jednak, że przyszłość naszego kontynentu należy do owych narodów dopiero budujących swą kulturę. Przyczynić się do spopularyzowania tych twierdzeń, do ich wszechstronnego omówienia i zbadania — oto jest zadanie publicysty i to zarówno katolickiego, jak i marksistowskiego, którzy pod tym względem dojdą niewątpliwie do zgody. Inne zadanie — dotąd słabo spełniane — to informacja, reportaż donoszący o życiu i pracy innych krajów słowiańskich i ZSRR. To wszystko łączy się bardzo ściśle z problemem demokratyzacji kultury i obyczaju w Polsce. Pod tym względem jesteśmy w gorszym położeniu od naszych sojuszników, ponieważ odziedziczyliśmy po przeszłości nieszczęsne rozszufladkowanie, kastowy niemal podział społeczeństwa. Jest to niebezpieczeństwo bardzo realne, chociaż słabo dotąd sygnalizowa-

ne przez prasę. Nie ruszymy żywiej naprzód pod żadnym względem, jeśli nie zaniknie u nas obyczajowa chińszczyzna, ustępując miejsca gospodarskiemu i prostemu stosunkowi Polaka do Polaka. Problem „rzucenia naprzód" może być rozpatrywany z najrozmaitszych punktów widzenia i jest problemem odbudowy i przebudowy życia w Polsce. Nie wyobrażam sobie, by mogły istnieć różnice pomiędzy marksistą, głoszącym potrzebę industrializacji, mechanizacji i motoryzacji wszelkich procesów wytwórczych wołających o wyższe techniczne metody produkcji, a katolikiem. Odwrotnie, należy utworzyć wspólny front przeciwko amatorom staroświecczyzny, którzy nieradzi widzą na polu traktor. Wszystko to zalicza się nie tylko do spraw techniki, lecz i do humanistyki. Bo przecież w ostatecznym obrachunku chodzi o człowieka i zaoszczędzenie mu pracy. W dobie odbudowy jest to szczególnie ważne, bo i wysiłku potrzeba bardzo wiele. Znajduje on wyraz w „wyścigu pracy", którego potrzebę i pozytywną rolę uznaję, a ci, którzy go krytykują, winni raczej przemawiać nie przeciwko „wyścigowi", lecz za maksymalną mechanizacją procesu produkcyjnego. Przemyślawszy problem krytyki takich objawów jak ów „wyścig pracy", dochodzę do wniosku, iż krytyka ta jest przejawem dość nagminnie w Polsce panującego zjawiska, a mianowicie tęsknoty do zacisza, spokoju i bytowania w cichym dworku. Czyli tęsknota do tego właśnie, co sprawiło, żeśmy w przeciągu wieków jedną za drugą tracili szansę i pozycje historyczne. Walka z tym kwietystycznym nastawieniem, walka o to, by Polska przestała być krajem zmarnowanych talentów, walka o produktywizację każdego Polaka, to jest dla katolika nakaz wynikający wprost z Ewangelii, a dla marksisty też ważny cel. Oczywiście produktywizacja taka nie była możliwa, dopóki kluczowe gałęzie przemysłu znajdowały się w ręku obcym lub tak jak obcym. Dla moich poglądów, na tę kwestię charakterystyczne jest wspomnienie z grudnia 1945 r., kiedy to pierwszy raz po wojnie jechałem koleją przez Śląsk. Zobaczywszy komin pierwszej fabryki pomyślałem sobie, że jednak przyjemnie jest wiedzieć, że ta oto fabryka już nie należy do żadnego Francuza ani Anglika, na którego pracują Polacy, lecz — do Polski. Reasumując uważam, iż znalezienie szerokiej płaszczyzny współpracy jest możliwe i rzeczywistość polska dostarcza po temu danych. Jeszcze jeden argument natury wspomnieniowej. Od grudnia 1946 r. zacząłem się zajmować reportażami. I napisawszy ich szereg spostrzegłem raptem, iż oto nie uprawiam już polemiki, nie kłócę się o nic — lecz piszę pozytywnie o wielu problemach i osiągnięciach Polski dzisiejszej. Stało się to niejako samoczynnie, wskutek zetknięcia się z rzeczywistością odbudowującego się kraju. Uważam, że wielu ludzi dziś uprawia krytykę jałową (bo jestem zdania, że krytykę celową i pożyteczną uprawiać można i należy), iż tkwi w zastoinach, w swoistych „ghettach". Z takim nastawieniem należy

walczyć, starać się o „zdynamizowanie" polskiej inteligencji także i pod tym względem, by bliżej zetknęła się z realnym życiem kraju. Rezultatem tego musi być znalezienie owej, łączącej Polaków, płaszczyzny porozumienia, która w żadnym wypadku nie może być czysto teoretyczna, lecz musi wynikać z realnych potrzeb Polski. Wydaje mi się, że rychłe znalezienie tej płaszczyzny, normalizacja stosunków, definitywne zlikwidowanie „podziemia", stworzy możliwość współistnienia obok siebie rozmaitych, a wzajemnie się tolerujących i szanujących ideologii. Taki stan rzeczy jest mi drogi i pożądany. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że pełna jego realizacja, wzniesienie owej idealnej „nadbudowy" jest uwarunkowane stabilizacją fundamentów życia państwowego. Dążenie do tej stabilizacji uważam za nakaz chwili. Żałuję tego, iż przeciwko tej stabilizacji walczyłem niegdyś orężem, potem wspierałem ją zbyt słabo (zwłaszcza początkowo), a ostatecznie sam sobie uniemożliwiłem dalszą pracę dla Polski. /—/ Leon Lech Beyner (tak w tekście — A.G.)

Ponownie Jasienica Dwa te teksty mają ze sobą ścisły związek. W obu przedstawia bowiem Jasienica swoje poglądy polityczne. I właśnie to, że jeden z nich pisał w więziennej celi, a drugi w lipcu 1956 r., gdy już nikt nie powinien mieć wątpliwości, czy Jasienica pisał to co myślał, i że w obu wyraźnie zarysowana jest ta sama ocena sytuacji politycznej po zakończeniu wojny, pozwala stwierdzić, że tekst więzienny nie był rozpaczliwą próbą ratowania się i wprowadzenia w błąd bezpieki. To prawda, że wielu dziennikarzy w pojałtańskiej Polsce pisało co innego niż myślało. Ale byli też i tacy, którzy tego nie czynili. Należał do nich Paweł Jasienica. Nie można więc przykładać do Jasienicy miary, która doń nie pasuje. Zasługuje bowiem na to, by traktować go poważnie. W najtrudniejszych warunkach, w więziennej celi, napisał tekst, którego nie musiał się wstydzić. Z godnością wyłożył w nim swoje poglądy polityczne. Mogą się one nie podobać, zwłaszcza dzisiaj, ale to nie upoważnia do stwierdzenia, że Jasienica myślał inaczej. W tekście, który obecnie publikujemy, Jasienica wraca do swego aresztowania i opisuje rozmowę z pułkownikiem Różańskim. Warto ten fragment uważnie przeczytać. Był on pisany — przypomnijmy — w lipcu 1956 r. Pułkownik Różański był już skazany za bicie i torturowanie więźniów. Nie tylko wydawał rozkazy, sam osobiście bił i torturował. Sprawiało mu to przyjemność. Jasienica, gdy pisał swój tekst, już to wiedział. Ale nie poszedł na łatwiznę. Opisał rozmowę z Różańskim taką, jaką była w rzeczywistości. Pisze też o tym, jak w sali Związku Literatów słuchał tajnego referatu Chruszczowa na XX Zjeździe. Stwierdza: „zasadnicza treść broszury nie stanowiła rewelacji. Przecież ja już od dawna wiedziałem. Wspominałem poprzednio o swym przekonaniu, że w roku 1945 Polska weszła na jedyną

drogę, która wiodła w przyszłość. Doszedłszy do tego wniosku zdecydowałem się na popieranie kierunku politycznego, któremu wtedy patronował Józef Stalin. Zdecydowałem się — bardzo dokładnie w i e d z ą c... Gdybym dziś — po wszystkich rewelacjach, dyskusjach i odwilżach — raz jeszcze się znalazł wobec tego samego problemu i raz jeszcze musiał wybierać — wybrałbym to samo, co wtedy". Paweł Jasienica miał odwagę politycznego myślenia. I miał odwagę obrony podejmowanych przez siebie decyzji. Szanował swój życiorys, czego również warto się od niego nauczyć. Tekst, który publikujemy, nie pochodzi z tajnych archiwów. Znaleziony został przez żonę w papierach pośmiertnych pisarza 29 sierpnia 1970 r. Jest to maszynopis z odręcznymi, atramentem, poprawkami. Tytuł i podział na części pochodzi od autora. POLITYKA, 25/1990

Główne punkty I Trudno dzielić okres objęty rachunkiem pisarskiej pamięci, skoro się debiutowało dopiero w roku 1946. Przyjdzie zdawać sprawę z głównych punktów całego osobistego doświadczenia. Właściwie w pierwszym zdaniu powinienem był napisać: debiutowało jawnie. Poprzednie bowiem i najważniejsze moje wystąpienia publicystyczne były bezimienne. Zaliczają się one do bardzo oryginalnego rozdziału historii prasy polskiej. „Zapomnienia pługi" zbruździły go starannie. Młodemu pokoleniu o wiele dziś łatwiej dowiedzieć się czegoś o służbie informacyjnej Republiki Rzymskiej niż o prasie Polski Podziemnej w latach 1939-1945. I to o ileż łatwiej! Bardzo długo myślałem i marzyłem o zawodzie pisarskim. Jedno z tych rojeń, liczące chyba ze dwadzieścia lat, w roku 1953 oblokło się nawet w ciało w postaci „Białego frontu". Wtedy jednak — to znaczy przed wojną — nie mogłem się jakoś zdecydować. I teraz jeszcze nie potrafię tego stanu dokładnie określić. Wyczuwam tylko, że podówczas brakowało przymusu wewnętrznego, który dziś każe atakować problemy, nie tylko mieć, ale i otwarcie głosić własne zdanie. Dokładnie pamiętam chwilę, w której po raz pierwszy poczułem ten odruch. Myślę, że się wtedy właśnie stałem publicystą, nie napisawszy ani jednego słowa. Było to 19 września 1939 roku, tak mniej więcej koło południa.

Batalion leżał w lesie w okolicach Sawina, rozciągnięty w linię tyralierską. My, piechota, mieliśmy akurat spokój i tylko artyleria obu stron nawzajem się okładała pociskami. Nastrój nie był przyjemny. Nisko przeleciał niemiecki samolot, sypiąc ulotkami. Strzelcy łowili je po lesie. Któryś z nich dał mi jedną. Zapomniałem już koślawej polszczyzny tego dokumentu, ale treść jego była dokładnie taka: rzucajcie broń, jesteście zewsząd otoczeni; za kogo się bijecie? za Rydza i generałów, którzy nie chcą utracić posad? Ulotka nie wywarła specjalnego wrażenia. Trudniej za to było uporać się ze wspomnieniami sprzed dwóch dni. 17 września przez kilka godzin byliśmy w natarciu, które sporo kosztowało. Uderzyliśmy na wschód, bo Niemcy już byli zakończyli strategiczne okrążenie. Przypuszczam, że dywizja miała rozkaz przebicia się przez Bug — na Polesie. O zmroku, kiedy natarcie już dojrzewało do fazy szturmowej, raptem cofnięto nas z powrotem, którego to manewru też nie można było wykonać darmo. Nikt z nas nie mógł pojąć sensu tego działania. Leżeliśmy więc w tym lesie koło Sawina. Koło południa przyszedł od tyłu jakiś podoficer. W jednej chwili wieść obleciała linię: dwa dni temu Armia Czerwona przekroczyła granicę. Historia natarcia z dnia 17 września od razu stała się jasna. Nie było już po co chodzić na Polesie. Siedzieliśmy tam koło Sawina jeszcze z godzinę czasu. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej myślał równie intensywnie, jak właśnie wtedy. Po raz pierwszy w życiu poczułem coś w rodzaju osobistej odpowiedzialności moralnej za diagnozę. Kiedy batalion zwinął stanowiska, zebrał się w kolumnę i ruszył w kierunku Chełma, miałem już gotową oceną położenia politycznego i uważałem, że koniecznie muszę ją ogłosić. Jedynym słuchaczem mógł być wtedy dowódca mojej kompanii, żołnierz uczciwy i odważny. — Przepadło, panie poruczniku — powiedziałem, mając na myśli kresy wschodnie. — Anglicy i Francuzi pierwsi chętnie się pogodzą z faktem dokonanym. — Bzdury pan plecie. To są nasi sprzymierzeńcy. Dokładnie ten sam argument usłyszałem w pięć lat później — w sierpniu 1944 roku — kiedyśmy niewielkim oddziałkiem usiłowali się przedostać z podwileńskich lasów na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Tak więc cała moja publicystyka jest właściwie spod Sawina rodem. Niezbyt to wspaniałe drzewo genealogiczne. Osobiście jednak sądzę, że polskie lata wojenne były — a przynajmniej powinny były się stać — wcale niezłym uniwersytetem i szkołą myślenia. Nie wiem jak to będzie w przyszłości z pisaną historią prasy Polski Podziemnej. Dotychczas temat ten omijano z daleka, jeśli nie liczyć systematycznie powtarzanych ataków na „Biuletyn Informacyjny", któremu przypisywano szatańskie cele tudzież odpowiedzialność za wszystkie

bodaj nieszczęścia, jakie spadły na naród. Nikt też dotychczas nie próbował wyjaśnić zadziwiającego zjawiska: jak się to mianowicie działo, że ów wściekle reakcyjny akowski B.I.P. dyszący nienawiścią do demokracji i postępu, na wiosnę 1944 roku stał się przedmiotem wielkiego natarcia ze strony prawicowego podziemia, które całkiem po prostu mordowało jego najwybitniejszych pracowników? Biedny będzie przyszły dziejopis, który zechce zestawić owe fakty z tym, co o prasie podziemnej dotychczas drukowano. Trudno mi rozstrzygnąć kim, beznamiętnym historykiem czy wstrętnym cynikiem, był ten, kto powiedział podczas okupacji: właściwie teraz po raz pierwszy prasa polska przeżywa okres zupełnej wolności. Podczas Powstania Warszawskiego VI Oddział Komendy Głównej AK rozdzielał papier między istniejące wydawnictwa nie stosując żadnego klucza politycznego. Szły przydziały zarówno dla prasy akowskiej jak komunistycznej. Pamiętam pewną odprawę, podczas której dowódca wileńskiego Okręgu AK powiedział mi wcale nie w tonie nagany: — Ależ mi pan narobił tym wstępniakiem w „Niepodległości". Na radzie stronnictw politycznych endecy krzyczeli, że to pisał wywrotowiec, a socjaliści, że skrajny konserwatysta. Grunt jednak, że najpierw wydrukowano, potem zaś dopiero zaczęto bezcześcić autora, od którego zresztą redakcja dalej brała artykuły, niczego w nich nie kreśląc. Późną jesienią 1945 roku, wałęsając się po kraju bez określonego zajęcia, kupiłem w Radości pod Warszawą numer „Tygodnika Powszechnego". Na pierwszej stronie widniało nazwisko starego kamrata i przyjaciela, Antoniego Gołubiewa. Drukowano fragment „Bolesława Chrobrego". Dwa pierwsze tomy tej powieści czytałem jeszcze podczas okupacji, w Wilnie. Byłem jednym z jej najwcześniejszych recenzentów — tyle, że nie w druku, lecz „na gębę". W 1946 roku rozpocząłem współpracę z prasą katolicką. Zostałem członkiem redakcji „Tygodnika Powszechnego". O publicystyce, jak się już wspomniało, marzyłem od dawna, jednakże tej kariery nie przewidywałem nigdy. Gdyby mi kto wróżył przed wojną, że zostanę publicystą katolickim, byłbym zaskoczony i to w sposób wcale niemiły. Trzeba było dopiero zwycięstwa komunizmu w Polsce, bym zawędrował do redakcji pisma Krakowskiej Kurii Metropolitarnej i po raz pierwszy w życiu zawierał znajomości z wysoką hierarchią kościelną. Tym razem jednak można to było zrobić nie wyrzekając się obyczajów ani postawy libertyna. W redakcji „Tygodnika Powszechnego" nikt się do niczyich osobistych spraw nie wtrącał i nie myślał o żadnej kontroli. Suwerenem pisma był kardynał Adam Stefan Sapieha, „ostatni w Europie pan feudalny" — jak go kiedyś słusznie i pięknie nazwała „Kuźnica". Nigdy jakoś nie odczułem jednak ciężarów władzy „potrójnego księcia".

Wiedziałem, owszem, że raz i drugi to co napisałem nie trafiło mu do przekonania. Ale te wieści przychodziły już post factum, czyli po wydrukowaniu. Skłamałbym twierdząc, że ówczesna redakcja „Tygodnika" tak już całkiem cieszyła się zaufaniem hierarchii. Podejrzewano nas o skłonności do przesadnego liberalizmu tudzież o inne dewiacje. Zapał dla sztuki nowoczesnej, którym płonie Jerzy Turowicz, też nie wzbudzał na szczytach entuzjazmu, ale jakoś to szło w sposób wcale przychylny swobodzie myśli i słowa. Zaraz w 1946 roku wdałem się w długotrwałą polemikę prasową na temat kampanii wrześniowej i polityki przedwojennej. Ks. Jan Piwowarczyk sprawujący nad pismem kuratelę z ramienia Kurii (redaktorem naczelnym był Turowicz) uważał moje poglądy za błędne, a nawet za skrajnie niedorzeczne. Zawsze mówił mi to w oczy i nigdy niczego nie skreślił. Można się w tym wszystkim dopatrywać przejawów osobistej kultury osób, sprawujących władzę, oraz świadomej polityki, która kazała ciągnąć korzyści ze zwyczajnego ludzkiego dążenia do wolności. Można. Moim zdaniem należy jednak widzieć coś więcej jeszcze, mianowicie rezultaty olbrzymiego, z niczym nie dającego się porównać doświadczenia Kościoła Katolickiego, który bardzo twardo broniąc samej doktryny, woli mniej się wtrącać do tego, jaki pogląd w dziedzinie historii, biologii czy literatury jest słuszny. Wystarczy przypomnieć, że właśnie Kościół rozmaitymi czasy bardzo źle wychodził na podobnym wtrącaniu się. „Tak doświadczenie samo z latami przychodzi" — zwłaszcza, jeśli tych lat jest bez mała dwa tysiące. Przed wojną z wielkim zdumieniem obserwowałem praktyki prasy konserwatywnej, endeckiej oraz wszystkich niemal gazet sanacyjnych, które troskę o postęp społeczny bez żalu odstępowały lewicy. Dochodziłem do wniosku, że nasze sfery zachowawcze mało widać przypominają angielskich konserwatystów XIX wieku, którzy potrafią sami przeprowadzić jedną z najbardziej demokratycznych ustaw, czyli bill zbożowy, tym samym umacniając istotę brytyjskiego ustroju. Po wojnie patrzyłem, jak rządząca i wyznająca materializm lewica stwarza takie warunki, że inteligenckie elementy, którym by w sam raz pasowała jakaś odmiana „Wiadomości Literackich", lądują w biskupich portach. „Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać" — mówił u Słowackiego błazen-mędrzec. Warto pogadać o innych nieporozumieniach, skoro już jesteśmy przy „katolickim froncie". W 1949 roku napisałem entuzjastyczną recenzję o „Starym i Nowym" Lucjana Rudnickiego. Zapytywałem, jak właściwie należy rozumieć tezę „religia opium dla ludu", skoro autor stwierdza, że swą „karierę" komunisty zawdzięcza przede wszystkim babce, „zajadłej katoliczce", która zawsze „pchała go na trudne szlaki". Ani myślę dzisiaj odwoływać tej recenzji, którą uważam za jeden ze swoich najlepszych artykułów. Chciałbym tylko nieco uściślić wnioski.

Jedno z dwojga: albo teza o „opium" jest zawsze słuszna, albo zasada nieustannej zmienności procesu dziejowego jest w ogóle nieprawdziwa. Mnie się zdaje, że okoliczności historyczne rozstrzygają — opium czy nie-opium. Okoliczności historyczne! Pilne ich badanie jest chyba bliskie samej istocie materializmu dziejowego, o którym jeszcze Boy pisał, że wszyscy po trosze doń tęsknimy. Pierwszą dość luźną styczność z ruchem katolickim nawiązałem podczas okupacji. Konspiracyjnymi drogami zbliżyłem się wtedy do księdza Henryka Hlebowicza, którego Niemcy rozstrzelali jesienią 1941 roku. Dziwny to był ksiądz. Wybierał się zostać inżynierem. — „Gdyby mi kto zaraz po maturze powiedział, że będę klechą, dałbym w mordę" — mawiał. Obmyślił niezawodny sposób oduczenia Litwinów szowinizmu. „Jak to, nie wie pan, co trzeba zrobić? Deportować wszystkich księży". W podziemiu studiował medycynę. Przed wojną występował w słynnym wileńskim procesie lewicy jako świadek obrony. Prokurator zapytał go wtedy, czy jego zdaniem komunizm da się pogodzić z nauką Chrystusa. — Ja nie znam żadnego ustroju, który by był zgodny z nauką Jezusa Chrystusa — odpowiedział. Podczas okupacji otaczała go młodzież głęboko katolicka, która właśnie z zasad tej wiary czerpała moralne nakazy udziału ,,w akcji". — Gdzież tu „opium"? Było przed wojną, ale podczas wojny w wielu miejscach zdecydowanie wyparowało. Z tego, co pisałem na poprzednich stronicach nie należy wnosić, że cała redakcja „Tygodnika Powszechnego" składała się z zamaskowanych libertynów. Owszem, zdarzyło się razu pewnego, że do księdza na wsi przyszła zatroskana gaździna: — Oj, księże proboszczu, nie wiem co robić. Mam letników. Ona niczego, chodzi z dziećmi do kościoła, ale on to nigdy nie pójdzie. To jakiś pisarz, pewnie z jakiejś „Kuźnicy"... — Jak się on nazywa? — A to jest pan... (i padło jedno z najbardziej znanych nazwisk „Tygodnika Powszechnego") Tak, ale większość — i to znakomita większość redakcji składała się z katolików prawdziwych, którzy uważali za swój moralny obowiązek działać, pisać i występować jawnie. Polityczne, społeczne i gospodarcze poglądy, jakie wyznawali, były o wiele bardziej skomplikowane, niżby to mogło wynikać z ówczesnych sądów „Kuźnicy" i „Odrodzenia". Naczelny redaktor pisma był na przykład zdecydowanym zwolennikiem spółdzielczości rolnej. Różnice zapatrywań zaczynały się dopiero od pytania „jak to zrobić?", dotyczyło więc — jeśli wolno użyć tego słowa — technologii zagadnienia. Czytając dziś depesze prasowe zapytuję sam siebie, kim by był sławny arcybiskup Makarios, gdyby Cypr należał do Grecji. Pewnie takim, co

wyklina za czytanie książek Woltera. Ponieważ jednak Cypr okupują Anglicy, ksiądz Makarios nie jest dzierżymordą, lecz bohaterem walki o wolność narodu. Po cóż sięgać po przykłady aż na Morze Śródziemne? Powszechnie wiadomo, że w Galicji Wschodniej wiernym sługą narodowości ukraińskiej było duchowieństwo wschodnie. Co prawda — jak chcą niektórzy — w wielu wypadkach rolę tę grał nie pop, tylko popadia, ale to są już podrzędne szczegóły. W każdym bądź razie wszystko się działo „w cieniu ołtarza", z którego pod tym przynajmniej względem biły opary w niczym do opium niepodobne. Okoliczności historyczne! Trudno przeczyć — zmieniły się one w Polsce. Od 1953 roku nie ma już dawnej redakcji „Tygodnika Powszechnego", gdzie przeważała opinia, że każdy może pisać co mu się podoba. Wychodzą za to „Kierunki", które ostatnio — to znaczy w lipcu 1956 roku — wystąpiły z apologią kagańca prasowego. Przewagę zdają się brać ci, o których dawno temu napisał Julian Tuwim: „Już znakomici katolicy, tylko że jeszcze niechrześcijanie". Widmo księdza Baki zaczyna straszyć w Polsce. Jednocześnie prasa marksistowska jakby nieśmiało czy z zażenowaniem, ale zarazem z ufnością i wiarą, wymienia rzeczownik tolerancja. Dowiadujemy się, że dzieci, które nie biorą udziału w lekcjach religii albo w ogóle są nie chrzczone, bywają ostro prześladowane przez kolegów. — Kilka dni temu Stanisław Mackiewicz opowiadał mi, co zrobili państwo Eisenhower, kiedy generała wybrano prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ochrzcili się, ponieważ formuła przysięgi prezydenckiej jest religijna. Nie znaczy to, że obydwoje wywodzą się z rodzin niechrześcijańskich. Nie. Byli po prostu „religionis nullus", jak mawia wojewoda Kisiel i nikogo to w tym kraju nie tylko nie raziło, ale nawet w ogóle nie obchodziło. Stanisław Mackiewicz opowiadał mi jeszcze o pewnej młodej parze polskiej, która się zgłosiła do angielskiego księdza z prośbą o udzielenie ślubu. Duchowny zaprowadził ich do zakrystii i — pewnie ku zgrozie obu owieczek — ochrzcił. Sądził bowiem, że wśród Polaków też panują obyczaje, do których Wielka Brytania od dawna przywykła. Przykłady te uzmysławiają, w jak piękne miejsce nas zaprowadzono i to w imię walki z „opium". W takie mianowicie, w którym aż duszno od nietolerancji i fanatyzmu. Oba te zboczenia panowały dawniej powszechnie i dokładnie wiadomo, kto je osłabił, zwalczył a gdzieniegdzie i unicestwił. Uczynili to wolnomyśliciele najrozmaitszych odmian. Kiedy w roku 1747 Julian Offray De La Mettrie ogłosił swego „Człowieka-maszynę" — wspólnie wystąpili przeciw niemu katolicy, kalwini i luteranie, a magistrat miasta Lejdy sądownie ścigał wydawcę. „Wyjątkowo szkodliwa książczyna" La Mettriego biła bowiem w obskurantyzm w ogóle, w każdy bez wyjątku. Pozwolę sobie przypomnieć, że słowo „wolterianizm" jest starsze od słowa „marksizm". Twórcy teorii socjalizmu naukowego sami się zaliczali do laickiej, wolnomyślnej, racjonalistycznej inteligencji.

Tymczasem u nas — wbrew naukom płynącym z historycznego doświadczenia — pozwolono istnieć tylko takim pismom, które reprezentują pozycje dogmatyczne. Wolnomyślicielstwo skazane zostało na tułaczkę i nie mogło spełniać skromniutkiej funkcji kontrolera, działającego w imię zdrowego rozsądku. Nie potrzebuję się wysilać na dokładne określanie popełnionego u nas błędu. Znacznie i wcześniej i w sposób niezrównanie celny uczynił to już bowiem Michał Sałtykow-Szczedrin, który w „Historii jednego miasta" umieścił wymowne przepisy dla wielkorządców: ,,'Cztom złodiei trepietali' — priekrasno! No kto że sii złodiei? Oczewidno, czto pri mnogomyslii po siemu predmietu możet proizojti wielikaja w diejstwijach nieuriadica. Złodiejem możet byt' wor, no eto złodiej, tak skazat', trietiestiepiemnyj; złodiejem nazywajetsia ubijca, no i eto złodiej lisz wtoroj stiepieni, nakoniec złodiejem możet byt' wolnodumiec — eto uże złodiej nastojaszczij, i pritom zakorieniełyj i nieraskajannyj. Iz sich triech sortów złodiejew, konieczne, każdyj dołżen triepietat', no w rawnoj li mierie? Niet, nie w rawnoj. Woru sliedujet priedostawit' triepietat' mienije, nieżeli ubijce; ubijce że mienije, nieżeli biezbożnomu wolnodumcu. Siej poslednij dołżen wsiegda widiet' pried soboj pronzitielnyj gradonaczalniczeskij wzor i otogo trepietat' biezprierywno. Tiepier, jeżeli my dopustim otnositielno siej matierii w gradonaczalnikach mnogomyslje, to, oczewidno, mnogoje wyjdiet naoborat, a imienno: biezbożniki budut triepietat' umierienno, wory że i ubijcy wsieminutno i prieżestoko"1. Oto słowa, które się w znacznej mierze stały ciałem. Nie będzie przecież sporu o to, że przyjemniej było zostać w Polsce chuliganem niż niezależnym publicystą. II 2 lipca 1948 roku zdarzyła mi się niemiła przygoda, o której trzeba tutaj wspomnieć ze względów dość zasadniczych. Każdy pisarz, który przeżył coś podobnego, powinien to wyjaśnić. Wieczorem tego dnia pożegnałem się z kolegami w Jamie Michalikowej w Krakowie i powędrowałem do znajomych. Drzwi otworzyła mi pani domu. Po wyrazie jej twarzy od razu się zorientowałem, że coś jest grubo nie w porządku. Obok niej stał młody, wysoki blondyn. Gestem lewej ręki zapraszał mnie do środka, jakby to on właśnie był gospodarzem. Prawą dłoń trzymał w kieszeni marynarki, której materiał opinał się wyraźnie na wydłużonym, kanciastym przedmiocie. Wpadłem w „kocioł". Najbliższe osiem tygodni spędziłem w gmachu krakowskiego UB i w Warszawie, na Mokotowie. Historia ta uzyskała pewien rozgłos, gdyż zajęły się nią zagraniczne radiostacje nadające po polsku. W prasie emigracyjnej też ślad pisany został. Z tego także względu uważam za konieczne wspomnieć o niej w tym szkicu.

Wbrew jednomyślnemu zdaniu owej prasy i rozgłośni historia ta nie miała nic wspólnego z moją działalnością publicystyczną i wcale nie nosiła charakteru represji. Urząd Bezpieczeństwa miał po prostu jak najpoważniejsze podstawy do podejrzewania mnie o nielegalną robotę. Moi dawni towarzysze uprawiali nadal konspirację i — bez żadnego zresztą związku z tą działalnością — bywali we wspomnianym przed chwilą mieszkaniu (gospodarz jego miał nieco później proces, zakończony uniewinnieniem). Nie mam na to żadnych dowodów, ale jestem głęboko przekonany, że moja ,,ranga" publicysty nie tylko mi w tym wydarzeniu nie zaszkodziła, ale na odwrót — znacznie dopomogła. Kłopot po prostu z takim jegomościem, sprawa od zewnątrz całkiem inaczej wygląda niż jest w istocie... Toteż po ośmiu tygodniach znalazłem się na wolności — bez żadnych zastrzeżeń czy ograniczeń. Od czasu tego doświadczenia żywię najgłębsze przekonanie, że pisarze byli ostatnią kategorią ludzi, która by się mogła obawiać represji ze strony dawnego MBP. Nie mam najmniejszego zamiaru wybielania tej instytucji, ale trzeba mówić prawdę, jgśli się chce wyjść na równe drogi. „Pronzitielskij g 'adonaczelniczeskij wzor"la przejawiać się mógł w najrozmaitsze sposoby, ale nie należało się specjalnie obawiać, że najostrzejsza nawet dyskusja z dr. Faulem2 musi zaprowadzić za kratki. Suum cuique...3. W związku z tym sądzę, że wielu ludzi już od samego początku mogło o wiele uporczywiej bronić tych samych haseł wolności, o które zaczęto się chórem upominać dopiero w roku 1955 i 1956. Może piśmiennictwo polskie uniknęłoby wtedy niejednej porażki i kompromitacji. Z goryczą myślę o historii Czesława Miłosza. Ludzie, którzy już w roku 1945 mieli taką sławę pisarską jak on, mogli swoją postawą wywrzeć wpływ na rzeczywistość. Mogli przynajmniej o ten wpływ walczyć. Czesław Miłosz nie jest wolny od osobistej odpowiedzialności za wytworzenie się stanu rzeczy, który później jego samego skłonił do ucieczki. Niejeden sławny pisarz polski od samego początku bronił wolności. Bronili jej też mali, nikomu przedtem nie znani ludzie. Przez cały czas pobytu w areszcie raz jeden rozmawiałem o swojej publicystyce. Była to dość żywa, ale nieoficjalna wymiana zdań — nikt jej nie protokołował — zawierała jednak momenty mocno charakterystyczne. Do pokoju, w którym się odbywało jedno z wielu przesłuchań, nieoczekiwanie wszedł dyrektor departamentu śledczego, pułkownik Różański. — Dlaczego pan pisał o ziemiach odzyskanych? Odpowiedziałem najoczywistszą w świecie prawdę: bo chcę, żeby zostały przy Polsce. — Nie! To pańscy mocodawcy kazali panu o nich pisać! Miał oczywiście na myśli jakichś fikcyjnych pozaredakcyjnych „mocodawców". Rozmowa na ten przedziwny temat trwała może ze czterdzieści pięć minut, utrzymana była w tonie całkiem poprawnym, dała mi sporo do

myślenia, ale pod jednym przynajmniej względem nie stanowiła dla mnie niespodzianki. Było to w lecie 1948 roku. Już od dwóch lat przywykałem do swoistego systemu podejrzeń, który nieco później profesor Józef Chałasiński odważnie nazwał duchem hitlerowskiej denuncjacji, panoszącym się w prasie polskiej. Nie zachwycałem się sposobem myślenia wspomnianego pułkownika, nie sądziłem zresztą, że on wierzy w to, co plecie. Wiele rzeczy można jednak było sobie wyjaśnić (nie usprawiedliwić!) pamiętając o znanym zjawisku deformacji zawodowej. Ale obyczaje, ale duch urzędu śledczego w prasie, w tygodnikach literackich... to już — darujcie — trochę zanadto... I to obyczaje sądownie uznane później za przestępstwo szczególnie szkodliwe i podłe. Nie mam zamiaru szczegółowo się babrać w tych wspomnieniach. Roczniki czasopism są po bibliotekach, każdy sam może się zapoznać z dziejami najrozmaitszych „polemik", parę przykładów nie zawadzi jednak. Ogłosiłem kiedyś w ,,Odrze" artykuł na temat reedukacji Niemców. Nadałem mu dość wymowny tytuł „Przebudowa i pięść". Wkrótce potem pewien „Szymon-Gorliwiec" napisał w „Odrodzeniu", że autor owego artykułu w niezrozumiały sposób „wije się i kluczy". A na czyją korzyść może działać taki, który „wije się i kluczy" w artykule o reedukacji Niemców napisanym i wydrukowanym w roku 1946? Oczywiście na korzyść hitleryzmu. Inny wniosek nie jest możliwy. Pozostawałoby więc tylko skłonić autora do wyjawienia „mocodawców", którzy mu kazali perfidnie „wić się i kluczyć". Wiele przykrych i słusznych rzeczy napisano ostatnio o dawnym MBP. Obawiam się jednak, że jakiś przyszły historyk gotów nie całkiem uwierzyć tym zarzutom, gotów może nawet wysławiać liberalizm władz śledczych, które puszczały mimo uszu doniesienia gorliwie składane przez prasę, nie zarządzały aresztowań, nie rozpoczynały dochodzeń. Nie bronię Różańskiego. Twierdzę natomiast, że nie tylko on i jemu podobni odpowiadają za wytworzenie atmosfery moralnej, w której mogło rozkwitać gangsterstwo, ubrane w pozory „prawa". W dziesięciolecie wybuchu wojny ogłosiłem w „Tygodniku Powszechnym" artykuł okolicznościowy. Obszerna replika „Kuźnicy" nazywała mnie (cytuję dosłownie): „przysięgłym adwokatem zdrady narodowej". Stwierdzam, że „polemika" ta nie naraziła mnie na żadne przykrości natury urzędowej. Jakoś jednak nie dano posłuchu oburzonym wykrzyknikom kuźnicowego rzecznika „gniewu ludu". Inaczej by na pewno wyglądały roczniki i „twarz" prasy polskiej, gdyby na terenach pozostawionych w spokoju przez pułkownika Ret co — sami piszący przestrzegali reguł uczciwej gry. Jeden z publicystów emigracyjnych nazwał niektóre chwyty prasy krajowej „argumentami polemicznymi ad Bezpiekam". No cóż. „Bez-

pieką" okazała się głucha na apele w rodzaju: „Przyciąć pazury" (dosłowny tytuł jednego z wystąpień prasowych). Taka jest, niestety, prawda, utrwalona w druku. Nie warto by może wspominać o tym wszystkim, gdyby wiadoma atmosfera moralna, wytworzona w latach czterdziestych, nie miała wpływu na losy publicystyki w Polsce. Było inaczej, akurat odwrotnie. System oskarżeń, podejrzeń, insynuacji, system intelektualnego szpiclostwa wreszcie — zarzynał publicystykę tępym nożem i jeszcze kopał dla niej głęboki grób. Przecież sama istota tego gatunku pisarskiego polega na odwadze i niezależności myśli. Artykuł w gazecie nie jest notą dyplomatyczną. Oględność jest może cnotą u ambasadora, lecz przestępstwem u publicysty, który ma święty czy — jeżeli kto woli — psi obowiązek wdawania się w najbardziej karkołomne — byle uczciwe! — przypuszczenia, diagnozy i hipotezy. On musi uprawiać „strategię" patrolu bojowego, który samotnie idzie naprzód, szuka styczności z nieprzyjacielem, usiłuje chwycić takie punkty w terenie, których z głównych pozycji jeszcze nie widać. A jeśli się zaawanturuje, to wyłącznie na własne ryzyko. Siły główne mu na pomoc nie ruszą, co jest wiadome w założeniu. Spróbujcie no uprawiać tę „strategię" w opisanych warunkach, kiedy niektórzy mili koledzy po fachu gorliwie apelują do władz o ścieśnienie swobody słowa. Wiadome darcie szat tudzież katońskie gesty daremne były, jeśli chodzi o represje w stosunku do osób, ale na pewno nie pozostawały bez wpływu na igielne ucho kontroli. Od 1946 roku uprawiałem reportaż. W trzy lata później chciałem ogłoszone poprzednio rzeczy wydać w jednym tomie, uzupełnionym pracami całkiem świeżymi. Książka miała się nazywać „Po kataklizmie". Usłyszałem stanowcze: nie. W 1950 r. pisałem dla PAX-u tom reportażowy „Wisła pożegna zaścianek". Osią utworu miał być reportaż z budowy kolei Kielce — Busko, osią zarówno kompozycyjną jak i rzeczową, bo w tamtych stronach wszelki postęp zawisł od rozwoju komunikacji. Moja prośba o wpuszczenie na teren budowy spotkała się ze strony PKPG4 z grzeczną, ale stanowczą odmową. Przypuszczam, że nie bez wpływu byłc tu opinia, na jaką sobie zarobiłem podczas wspomnianych „polemik". W pewien czas potem inni publicyści obejrzeli sobie ową kolej i napisali o tym. Dziś uważam, że „Wisła pożegna zaścianek" to typowy utwór z kategorii tych, których nie należało drukować. Zabrakło osi, więc autor musiał sztukować, całość się rozkleja. Skoro się jednak odbyło całą wyprawę samochodową w Sandomierskie i to na koszt wydawnictwa... trudno, trzeba pisać. Powrócę jeszcze do sporów na tematy „wrześniowe" i polityki przedwojennej. Numer „Kuźnicy" z artykułem przyznającym mi godność „przysięgłego obrońcy zdrady narodowej" kupiłem sobie jako lekturę na podróż koleją. W piękne jesienne popołudnie miałem czas zarówno na oglądanie uroczych widoków ziemi polskiej, którą — jak to ponad wszelką

wątpliwość zostało dowiedzione — z takim zapałem zdradzałem, jak i na rozmyślania. Wynik ich zrealizowałem w niedługi czas potem. Równał się on machnięciu ręką na to, co stanowi moje — sit venia verbo5 — właściwe powołanie i na wiernym zastosowaniu się do tezy, głoszonej ongi przez Stanisława Mackiewicza: „I zawsze w tej nieszczęśliwej Polsce każdy robi nie to, co do niego należy". Ileż to już zepsuto w Polsce atramentu i gardeł, upominając pisarzy, którzy uporczywie trwają na marginesach. Admonicje te odnosiły się rzecz jasna i do mnie. Parałem się przecież rzeczami, w których od siebie nie mam nic a nic do powiedzenia — mikrobiologią, wirusologią, techniką. Nie żałuję tego, wiele podczas tych wypadów skorzystałem. Jednak przede wszystkim powinienem się był zajmować dwoma rzeczami: publicystyką oraz historią XX stulecia. Nie ja jestem temu winien, że publicystyka znikła z Polski, ustępując miejsca apologetyce, z którą nie ma nic wspólnego. I nie ja wieszałem zamczystą kłódkę na drzwiach wiodących do przybytku historii najnowszej. A że nie chciałem się poświęcać „badaniom historycznym", których wynik jest z góry we wszystkich szczegółach wiadomy, to już trudno — takich obyczajów uczyli ci, którzy byli profesorami mojego uniwersytetu. Margines to jedna sprawa. Całkiem inna, to czy wszyscy, którzy się za nim znaleźli, chcieli tam trafić. Przyszło się pożegnać z marzeniami. Między innymi z myślą o książce, którą tak bardzo chciałbym napisać. Nazywałaby się „Napiwek historii" i traktowała o międzywojennym dwudziestoleciu. Bo w moim najgłębszym przekonaniu było tak: wskutek rewolucji w Rosji i klęski państw centralnych, w naszej części Europy wytworzył się stan swoistej próżni politycznej . Rozmaite narody odzyskały niepodległość, która — całkiem niezależnie od ich woli a nawet czynów — miała trwać dokładnie do chwili, kiedy się silny sąsiad z zachodu energicznie poruszył. Całkiem tak, jakby historia wręczyła każdemu z tych państw czek, opiewający na lat dwadzieścia, mówiąc przy tym: masz, pokaż co potrafisz... I moim skrrmnym zdaniem bilans Polski wcale, ale to wcale nie wypadłby ujemnie. Uważam bowiem dwudziestolecie za jedną z najważniejszych epok naszej historii. Przez cały wiek XIX Polacy byli podzieleni na trzy wielkie grupy, żyjące w trzech różnych systemach gospodarczych, socjalnych i prawnych. Dwudziestolecie ukształtowało nas w nowoczesny naród. Nie moglibyśmy zwycięsko przetrzymać piekła drugiej wojny światowej, gdyby w kraju panował stan dusz i umysłów, właściwy czasom sprzed roku 1918. Takie są moje „robocze" założenia. W każdym razie warto by sprawę zbadać. Komiczne rojenia! Zachciało się studiów nad całym dwudziestoleciem! Swojego czasu zająłem się bliżej jedną tylko sprawą, mianowicie „wojnami, których nie było", czyli projektami prewencyjnego wystąpienia przeciwko Niemcom w latach 1933 i 1934. Nasłuchałem się, a raczej naczytałem, wielu

przykrych rzeczy na temat mojej nieuczciwości tudzież perfidnych celów, jakie mi przyświecają. Z prasy zagranicznej dowiaduję się teraz, że rozmaici pisarze europejscy głoszą dziwne teorie. Mniej ich interesuje, czy i co Piłsudski proponował Francji, bardziej natomiast to, że on sam jakoby to straszył wojną i prowokował ją, pragnąc wymusić na Hitlerze... zawarcie paktu o nieagresji. Co o tym sądzić — nie wiem (nie wątpię natomiast, że bez trudu znajdziemy u nas ostrowidzów, którzy pierwszy raz w życiu usłyszawszy o tych zdarzeniach, natychmiast będą wiedzieć jak je należy „prawidłowo" rozumieć). Nas w Polsce zawsze stać było na luksus nieuctwa. Co innego kraj tak lekkomyślny, jak Francja. Niedawno temu ,,Le Monde" doniósł, że tam od sześciu lat prowadzi się systematyczne i zespołowe badania nad dziejami ostatniej wojny. Zespołowe — bo żaden człowiek sam jeden nie da rady górom dokumentów. Rząd zawiera międzynarodowe układy, mające ułatwić pracę historyków. — Okropne zgniłki! Ich niedołężne usiłowania przywodzą na myśl zbawienną receptę carskich oficerów, którzy tak śpiewali przy ucztach: „Kopernik on wies' swoj wiek trudiłsia cztob dokazat' ziemli wraszczenije! Durak! Zacziem on nie napiłsia? Togda by nie było sommienija, togdab jemu wies' mir krutiłsia"6. Czasami jednak zastosowana u nas metoda „prawidłowego" zgłębiania i wyjaśniania przeszłości odrobinę chybiła celu. Przekonałem się o tym... bez mała na własnej głowie. W 1952 roku archeologowie zaczęli kopać w Hrubieszowskim, gdzie wydobyli mnóstwo zabytków rdzennie słowiańskich, ale różnych od tych, jakie kryją gleby Wielkopolski, Pomorza czy Śląska. Opisałem to w „Problemach" i w rok później znowu pojechałem nad Bug, nie przeczuwając nawet, że mogę tam żywot postradać. Ludzie tamtejsi przeczytali bowiem artykuł w „Problemach" i doszli do wniosku, że badania wykopaliskowe zmierzają do wykazania odwiecznej rosyjskości ziem nadbużańskich, co ma poprzedzić oddanie Związkowi Radzieckiemu terenów aż po Wieprz, a może i po Wisłę. Najgorszy zaś sprzedawczyk, zdrajca i wróg ojczyzny to ten, kto propaguje owe zamiary, czyli ja właśnie. O, jakież niezwykłe sukcesy odnieśli moi państwowotwórczy adwersarze z „Kuźnicy", „Odrodzenia", „Polski Zbrojnej" i innych pism, ci, którzy nie miewali wątpliwości i mniemali, że nikt ich nie ma. Jakże znakomicie nauczyli ludzi trzeźwości w rozumowaniu, słusznie gardząc obmierzłym, pozytywistycznym odwoływaniem się do zdrowego rozsądku, który nie jest zdolny sprowadzić na kraj potoków światłości, płynących z deklamacji i tokowania a la głuszce na wiosnę. Cóż za świetną metodę myślenia potrafili zaszczepić, skoro ludzie potrafią w ogóle przypuszczać, że jakikolwiek polityk na świecie chcąc coś zrobić — najpierw się zapyta archeologa o pozwolenie.

Ale jeśli się ktoś poświęca przede wszystkim wzniosłym sporom światopoglądowym — toczonym na tak wysokim poziomie, że go najczęściej wcale nie widać — to już oczywiście brak mu ochoty do racjonalistycznego badania faktów i rzeczowego tłumaczenia konieczności dziejowych i zasad polityki współczesnej. III Nie daję jeszcze spokoju owym napiętnowanym przez profesora Chałasińskiego metodom polemicznym, ponieważ one właśnie wywarły bardzo znaczny wpływ na moje losy pisarskie. Dzięki nim kurczowo i z uporem trzymałem się prasy katolickiej. Z „Tygodnika Powszechnego" wystąpiłem w styczniu 1950 roku. Decyzję tę powziąłem bardzo nagle, jeszcze w przeddzień wcale jej nie przewidując. Zaproszony do Warszawy przez Bolesława Piaseckiego dowiedziałem się, że rząd zamierza mnie mianować członkiem komisarycznego zarządu zrzeszenia „Caritas", co ma nastąpić za kilka godzin. Stanąłem wobec konieczności czysto politycznej. Zdawałem sobie sprawę, że cała operacja z „Caritasem" przeprowadzana w sposób mało delikatny, ma jednak na celu zawarcie porozumienia między rządem a episkopatem. Byłem stanowczo przeciwny jakimkolwiek zatargom politycznym na tle religijnym. Jeśli już koniecznie komuniści mają się z katolikami wziąć za łby, to proszę bardzo — tyle jest w Europie pięknych krain — wszędzie, byle nie w Polsce... Dosyć roli królika doświadczalnego, wystarczy miłej zabawy. Chcąc mieć swobodę decyzji, wykorzystałem przypadkową obecność w Warszawie Jerzego Turowicza i wystąpiłem z redakcji jeszcze przed otrzymaniem nominacji. W przeciągu kilkunastu najbliższych miesięcy, do czerwca 1951 roku, pisywałem w „Dziś i Jutro" oraz w „Słowie Powszechnym". W zarządzie „Caritasu" pozostawałem do września 1950 roku, niczym się w tej pożytecznej instytucji nie odznaczywszy. Dawno już doszedłem do wniosku, że w roku 1945 Polska weszła na jedyną drogę, która w ogóle wiodła w przyszłość. Plan Sześcioletni trafił w samo sedno marzeń o ojczyźnie, która by nareszcie przestała być cywilizacyjną martwicą. Pomimo to wytrwale trzymałem się wydawnictw kierunku, z którym łączyło mnie coraz mniej. Kiedy dzisiaj patrzę na te rzeczy z perspektywy kilku lat, nie żywię wątpliwości, że istotną przyczyną tego uporu były zjawiska, o których napomknąłem w rozdziale poprzednim. Wcale się nie wypieram ani szlacheckich, ani conradowskich pojęć o tym, co godzi się czynić, a czego nie. Jakie są, takie są dzisiejsze „Nowa Kultura" i „Przegląd Kulturalny", ale tamtej miłej tradycji nie pielęgnują.

Ostatni mój artykuł w „Słowie Powszechnym" ukazał się w czerwcu 1951 roku i był poświęcony odbudowie katedry wrocławskiej. Właśnie wtedy w świątyni tej, pięknie przybranej barwami narodowymi oraz błękitnymi sztandarami Ruchu Pokoju, odbyła się uroczystość poświęcenia. Wieczorem na bankiecie ministrowie i najwyżsi przedstawiciele krajowej hierarchii kościelnej wznosili toasty na cześć porozumienia, zawartego czternaście miesięcy wcześniej. Można było ze spokojnym sumieniem odejść z prasy katolickiej. W lipcu tegoż roku zacząłem współpracować z „Życiem Warszawy". W tym czasie publicystyka polska spoczywała już w letargu. Wspomnę o jednym tylko wydarzeniu, jakie mi się przytrafiło w pewnym periodyku. Napisałem, że w Kielecczyźnie jest miejscowość o takiej nazwie, którą nawet Polak wymawia z trudem: Krzciecice. Bez mojej wiedzy przerobiono to zdanie, ugrzeczniono je, by nie popaść czasem w podejrzenie o zniewagę narodu polskiego. Pozostawał reportaż. Aż do roku 1954 zajmowałem się niemal wyłącznie nim. Warsztat pracy przeniosłem z Warszawy na bardzo głuchą prowincję kielecką, do Szczekocin, do pewnej miłej oficynki, wybudowanej za Stanisława Augusta. Zająłem się reportażem naukowym (w roku 1952 pisząc też książkę o powstaniu styczniowym). Czułem, że na tym terenie będę miał najwięcej swobody. O innych przyczynach, które mnie tam ciągnęły, nieraz już wspominałem i w książkach, i w artykułach. Pogranicze literatury musi się rozszerzyć w kierunku nauki, gdyż w przeciwnym razie świat się stanie niewyrażalny dla tradycyjnych gatunków pisarskich. Istotną cechą humanizmu jest wszechstronność zainteresowań i dlatego właśnie — niestety — dzisiaj rzeczownik: humanista — na dobry ład trzeba by za każdym prawie razem ujmować w cudzysłów. Termin ten nabrał bowiem sensu negatywnego i oznacza u nas „intelektualistę" (cudzysłów również niezbędny), który się nie interesuje biologią, geografią i medycyną, którego technika, ekonomia, a nawet historiografia właściwie nie obchodzą. Lista grzechów powieści „produkcyjnej" wygląda okazale. A może klęska była nieunikniona także ze względów zasadniczych, czyli nie mających nic wspólnego z lakierem, schematyzmem i komenderowaniem? Autor, który się zajmie tematem tradycyjnym — a więc sprawami wojny, polityki, pracy na roli, handlu itp. — na ogół potrafi językiem potocznym wyrazić to, co najbardziej tam interesuje człowieka, wpływa na jego los, a niekiedy i rozstrzyga o nim. To, co stanowi samą istotę takiego dzieła ludzkiego jak nowoczesna fabryka, nie da się „wysłowić" bez języka wyższej matematyki. Pozostają peryferia, ale na nich się chyba nie da zbudować arcydzieła. Czyżby zatem jedna z najważniejszych dziedzin twórczości współczesnego człowieka mogła wejść do literatury tylko jako martwe i niezrozumiałe tło? Czy odraza, którą czuł Conrad, kapitan żaglowca, do okrętów parowych nie była czasem odruchem literata, którego niepokoi niedostępny świat nowoczesnej techniki?

Zostawmy jednak w spokoju kwestie teoretyczne. Rok 1951 stanowił chyba samo dno okresu, zwanego dziś potocznie „epoką kultu jednostki". Gorliwie się dziś zajmujemy jego grzechami. Dlatego nie od rzeczy może będzie wspomnieć o szczegółach drobnych wprawdzie, ale pomocnych, jeśli chodzi o ścisłość sądów dotyczących tego czasu. Doskonale rozumiałem, że sfery polityczne czego innego by raczej ode mnie wyglądały niż nagłych zainteresowań dla archeologii, mikrobiologii tudzież zawiłości powstania styczniowego. Przez poprzednie lata było się ostatecznie publicystą politycznym, który po wyjściu z prasy katolickiej wylądował na dobrowolnie wyszukanych „marginesach". Miewałem, owszem, rozmaite propozycje i sugestie, czynione jednak w sposób kurtuazyjny, śmiało mogę nawet powiedzieć — delikatny. A wspomnieć jeszcze koniecznie potrzeba, że chodziło o takiego osobnika, który — nie licząc już sporów, zatargów i podejrzeń powojennych — przed wojną był oficerem rezerwy Korpusu Ochrony Pogranicza, a podczas wojny w najbardziej krytycznym momencie — w czerwcu i lipcu 1944 roku — należał do VI Oddziału Sztabu Wileńskiego Okręgu Armii Krajowej. O wszystkim tym sfery polityczne jak najdokładniej wiedziały (lepiej nawet niż ja sam, bo pamięć ludzka zawodzi, papierzyska w MBP — nigdy). Sytuacja, przyznajmy, znakomicie ułatwiająca nacisk, a nawet zwykły szantaż. Ani jednego, ani drugiego nie było. Mogłem sobie spokojnie siedzieć w Szczekocinach, pisując niemal wyłącznie o archeologii i o konfliktach ludzkiej krwi. Kiedy napisałem pierwszy reportaż o pracach mikrobiologów, polityczna opinia o nim wypadła tak: „— Uczonokracja! Wy chcecie, żeby uczeni światem rządzili, ale my tego nie chcemy". W tym samym roku Państwowy Instytut Wydawniczy zawarł ze mną umowę na całą książkę o Instytucie Ludwika Hirszfelda. Na mocy osobistego doświadczenia jestem przekonany, że inaczej by sprawy wyglądały, gdyby pełnia władzy znalazła się w rękach pewnych ugrupowań postępowych katolików. O, jakże inaczej! Wcale nie jest powiedziane, że świat poznał już najbardziej idealne wydanie „kultu jednostki". Późną jesienią 1950 roku napisałem dla „Słowa Powszechnego" artykuł o mrugających obrazkach, który przedrukowała prawie cała prasa. Bez mojej wiedzy redakcja ozdobiła ów artykuł wstawkami mowy skrajnie „drętwej", politycznie go „wyostrzyła". W prasie marksistowskiej zdarzały mi się też pewne retusze, ale nigdy aż takie. Od roku 1953 dokonywanie zmian bez wiedzy autora w ogóle należy do wyjątków, wynikających zresztą najczęściej ze zwykłego pośpiechu. Taki „Świat" na przykład, wszelkie propozycje zmian przesyłał mi zawsze depeszą do Szczekocin i czekał na odpowiedź.

Na początku 1954 roku „Opowieści o żywej materii' — reportaż z Instytutu Immunologii — poszedł do składania. 7 marca zmarł we Wrocławiu Ludwik Hirszfeld. Pamiętam wieczór po pogrzebie, kiedy długo rozmawiałem z młodym asystentem Instytutu. Właściwie to on mówił, ja słuchałem. Zwierzał się z planów na przyszłość, twierdził, że zespół może dalej prowadzić dzieło nieżyjącego mistrza. Nie chciałem osłabiać jego wiary i gasić zapału, więc milczałem. Wkrótce potem zawiadomiono mnie, że „Opowieści o żywej materii" zostały zdjęte z maszyn. Tekst poszedł do ponownego „ideologicznego" sprawdzenia. Pozbyłem się wtedy resztek wątpliwości, że dni zespołu naukowego stworzonego przez Ludwika Hirszfelda są policzone. Losy „Opowieści" sporo mnie kosztowały. To był jeden z tych momentów, w których człowiek czuje, jak się starzeje. W lipcu książka wróciła na maszyny. Domyślam się, że przychylna dla niej decyzja zapadła na wysokim szczeblu politycznym. Recenzje, napisane w dobie owego „sprawdzania", nie wniosły nic specjalnie nowego. Nie mogły zresztą tego zrobić, skoro pierwszym fachowym recenzentem książki był sam Ludwik Hirszfeld, który niedługo przed śmiercią zdążył przeczytać maszynopis. Zażądał skreślenia paru wątków efektownych wprawdzie, ale dotyczących zagadnień pod względem naukowym jeszcze niezbyt pewnych. Nie wiem, kto pisał owe recenzje, bardzo zresztą dla autora książki kurtuazyjne i nie wszystkie nieprzychylne. Cytuję fragment jednej z nich: „Instytut... jest placówką dobrze wyposażoną technicznie i posiadającą liczne kadry naukowe. Jednak główny kierunek badań budzi szereg zastrzeżeń, wynikających z ujęcia immunologii jako nauki i stosowanej metodyki badań. Instytut w zasadzie prowadzi badania oparte o dawne teorie immunologii, pomijając lub obniżając rolę ustroju dla przebiegu procesów odpornościowych. Radziecka szkoła immunologiczna posiadająca duże osiągnięcia niejednokrotnie ostro krytykowała ten kierunek jako nienaukowy. Krytyka ta nie pomijała również osoby L. Hirszfelda..." Tak jest, krytyka ta była nawet niekiedy umiejętnie organizowana, a to w drodze niezbyt ścisłego (tak to nazwijmy...) informowania uczonych radzieckich, odwiedzających nasz kraj. Jeden z nich — już po śmierci profesora — osobiście przeprosił profesor Hannę Hirszfeldową za niesłuszne słowa, skierowane niegdyś pod adresem jej męża, słowa oparte na informacji zupełnie i celowo mylnej. Doszedłem w tej relacji do rzeczy niesławnych, do spraw, które nie tylko potężnie zaszkodziły nauce, ale narobiły też wiele zła politycznego. Wszyscy już dziś wiedzą, co należy sądzić o „teoriach" Trofima Łysenki, Boszjana oraz pani Lepieszyńskiej, oraz o ich metodach „argumentacji naukowej". Pisząc „Opowieści" nawet nie próbowałem przytaczać tego, co Ludwik Hirszfeld głośno i otwarcie mówił o Łysence. Oto jego słowa

wyrzeczone w roku 1952: „Proszę pana, to nie jest uczony. To gangster". Nie próbowałem tego powtarzać — przyznaję — ale tylko dlatego, że nikt by mi tego nie wydrukował. Z drugiej jednak strony — podkreślam z naciskiem — absolutnie nikt nie próbował mnie skłonić do wysławiania Łysenki i do głoszenia, że otworzył on nowe drogi przed nauką polską i światową. Nikt mi tego nawet nie proponował. W „Opowieściach" starałem się wymieniać i traktować na równi uczonych całego świata. Nikt mi w tym nie przeszkadzał. Wiele zła się stało. Ale kwestia odpowiedzialności za to jest złożona i trudna. Należy się za każdym razem dobrze zastanowić i rozważyć, czy dany konkretny objaw przypisać wypadnie znanym dyktatorskim metodom epoki stalinowskiej, czy też — niestety — zwykłemu podskakiewiczostwu i nadgorliwości. Tak się dziwnie złożyło, że w chwili przystępowania do pracy nad „Opowieściami" miałem właściwie dwa tematy do wyboru. Mogłem pisać o zakładzie „ideologicznie podejrzanego" Ludwika Hirszfelda lub przystąpić do wielkiego reportażu o budowie Pałacu Kultury i Nauki. Swoboda wyboru była absolutna. Tylko łatwe do przewidzenia skutki dla tak zwanej „kariery" autora w każdym z tych dwu wypadków musiały być różne.

IV W czasie ostatniej sesji Rady Kultury i Sztuki jeden z mówców wystąpił przeciwko używaniu zaimka „my", gdy się mówi o grzechach epoki „kultu jednostki". Wywody jego nie trafiły mi do przekonania. Wyznam nawet, że niepokoi mnie zbyt hojne szafowanie zaimkiem „oni". Zwłaszcza, jeśli czynią tak pisarze, zaliczający się wszak obecnie do najwyższej elity społecznej. Jeśli się żyje we wspólnocie narodowej — i to żyje w sposób wcale wygodny — nie można zbyt lekko traktować sprawy odpowiedzialności. Są tacy, którzy mogą śmiało ogłosić, że nie popierali wiadomych zboczeń. Ale nikomu chyba nie wolno się uchylić od odpowiedzi na niemiłosierne pytanie: czy zrobiłem wszystko, co leżało w mojej mocy, by zapobiec złemu? Bardzo się boję surowego wyroku historii, która gotowa powiedzieć, że nie wyzyskaliśmy w pełni nawet tych mizernych możliwości, jakie pozostawiała epoka stalinowska. Można było więcej zrobić dla sprawy wolności myśli i słowa. O ile dobrze pamiętam, Franciszek Rabelais twierdził, że podtrzymuje wszystkie swe teorie — aż do granicy stosu włącznie. Było to logiczne, bezpretensjonalne i męskie postawienie sprawy. Trzeba teraz stwierdzić, że pisarzom w Polsce żadne „argumenty" o charakterze rzeczy ostatecznych wcale nie groziły (przynajmniej takie jest moje osobiste głębokie

przekonanie, w której to kwestii nadaję się chyba na koronnego świadka). A w ostatecznym, historycznym obrachunku właściwie to jedno się liczy. Podczas tejże sesji Rady Kultury i Sztuki Mieczysław Jastrun powiedział, że literatura polska nigdy dotąd nie upadła tak nisko, jak dziś. Bardzo niemiłosierny sąd. Najstraszniejsze jednak to pytanie, które nie padło: a ile i kogo kosztował opór przeciwko tej klęsce? Na świadka w niektórych sprawach się nadaję, na niczyjego sędziego na pewno nie. Dlatego też trzeba pisać o sobie. Wiosną tego roku spędziliśmy kilka ponurych godzin w sali Związku Literatów. Dwóch kolegów, zmieniając się kolejno, odczytywało obszerny referat Nikity Chruszczowa o kulcie jednostki. Słuchałem pilnie, dowiadując się wielu tragicznych szczegółów. Takie rzeczy jak losy Kosiora, okoliczności zamachu na Kirowa, oraz wiele innych nie były mi bowiem znane. Ale zasadnicza treść broszury nie stanowiła rewelacji. Przecież ja już od dawna wiedziałem. Wspominałem poprzednio o swym przekonaniu, że w roku 1945 Polska weszła na jedyną drogę, która wiodła w przyszłość. Doszedłszy do tego wniosku zdecydowałem się na popieranie kierunku politycznego, któremu wtedy patronował Józef Stalin. Zdecydowałem się — bardzo dokładnie wiedząc... Gdybym dziś — po wszystkich rewelacjach, dyskusjach i odwilżach — raz jeszcze się znalazł wobec tego samego problemu i raz jeszcze musiał wybierać — wybrałbym to samo co wtedy. Przyznaję się do pełnej odpowiedzialności za własne decyzje, ale ich nie żałuję. Powtórzę raz jeszcze, że Polska nie ma innej drogi. Uważam, że wszystko to należy jasno i wyraźnie powiedzieć. Wszelki fałsz w sądzeniu własnej przeszłości pisarskiej wróżyłby bowiem jak najgorzej o przyszłości. I dlatego nic mnie tak nie martwi, jak odezwanie się jednego z członków grupy PAX, który w czasie dyskusji w Związku Literatów oświadczył z wyniosłą ironią: ja teraz ciągle powtarzam — mądry jak Polak po XX zjeździe. Pomału, pomału — ten Polak i przed XX zjazdem był równie mądry jak i teraz. A najgorsza bieda w tym, że prosty, szeregowy Polak mówił o rozmaitych sprawach o wiele szczerzej i uczciwiej niż wielu... inżynierów dusz ludzkich. „Trzeba dogonić własny naród" napisałem w „Po prostu" jesienią zeszłego roku (a więc przed XX zjazdem) i słowa te uważam za ciągle aktualny i zdrowy program pisarski. Kto się decydował wiedząc, ten tym bardziej musiał sam siebie pilnować i nie przekraczać granic bezwzględnej konieczności dziejowej. Rachunek pamięci nie może się równać rozgrzeszeniu, udzielonemu samemu sobie. Piszę to w lipcu 1956 roku. Już od wielu miesięcy prasa literacka i pisma codzienne zażarcie walczą o wewnętrzną naprawę Rzeczypospolitej. To, co

robią młodzi chłopcy z „Po prostu" przynosi Polsce sławę i zaszczyt. Dziennikarstwo i publicystyka — procedery jakże wzgardliwie zazwyczaj traktowane na literackim Parnasie — przywracają twarz piśmiennictwu polskiemu. Wszystko to z zadowoleniem stwierdziwszy, żałować jednak wypadnie, że szeroki front wspólnej walki pisarzy o prawo, uczciwość i poszanowanie godności ludzkiej — nie powstał dziesięć lat wcześniej. PAWEŁ JASIENICA

PRZYPISY 1

„...Żeby złoczyńcy trzęśli się ze strachu — to jest w porządku. Ale kimże są ci złoczyńcy? Wiadomo, że wobec różnych poglądów na ten temat może nastąpić wielki nieporządek w działaniach. Złoczyńcą może być złodziej, ale to złoczyńca, by tak rzec, trzeciego stopnia; złoczyńcą nazywa się też zabójcę, ale to także złoczyńca zaledwie drugiego stopnia; złoczyńcą może być także wolnomyśliciel — a to już złoczyńca prawdziwy, a przy tym zatwardziały i nie wyrażający skruchy. Z tych trzech gatunków złoczyńców, każdy oczywiście powinien drżeć, ale czy w równej mierze? Nie, tak być nie powinno. Trzeba postępować tak, by złodziej drżał mniej niż zabójca, a zabójca mniej, aniżeli bezbożny wolnomyśliciel. Ten ostatni ciągle powinien czuć na sobie surowy wzrok urzędowy i z tej przyczyny drżeć nieustannie. Zatem, jeśli w tej materii zezwolimy na różne poglądy wśród urzędników, skutek będzie często przeciwny zamierzonemu, a mianowicie: bezbożnicy będą bać się umiarkowanie, zaś złodzieje i mordercy będą bez przerwy odczuwać wielki strach". la Przeszywający urzędowy wzrok. 2 Dr Faul — postać ideologa partyjnego — manipulatora ideami — z opowiadania Kazimierza Brandysa „Obrona 'Grenady'". 3 Każdemu, co mu się należy. 4 Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego — kierowana przez Hilarego Minca — jedna z najbardziej wszechwładnych instytucji w owych czasach. 5 Jeśli tak można powiedzieć. 6 Kopernik, on trudził się cały wiek / by udowodnić, że ziemia się obraca / Dureń, czemu nie popił sobie / Nie miałby wtedy wątpliwości — cały świat by mu się kręcił.

Uderzyć na wszystkich frontach Sporządzona przez kierującą Wydziałem Historii Partii KC PPR Marię Turlejską notatka miała skutek niemal natychmiastowy. Ukazał się wprawdzie jeszcze wspomniany przez Turlejską numer trzeci „Dziejów Najnowszych", ale to był już koniec. Instytut Pamięci Narodowej, który położył nieocenione zasługi dla badań nad najnowszymi dziejami Polski, został zlikwidowany. Notatka (maszynopis, oryginał) przechowywana jest w VI Oddziale AAN, sygn. 1/54-136. NOTATKA W SPRAWIE INSTYTUTU PAMIĘCI NARODOWEJ

Informacja Instytut Pamięci Narodowej został utworzony w 1944 r. w Lublinie. Dyrektorem jego był Kornacki, vicedyrektorem — Płoski i ten ostatni właściwie go organizował. Dawny współpracownik Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski im. Józefa Piłsudskiego, były życiowiec z czasów akademickich, w czasie okupacji kierownik Biura Historycznego Armii Krajowej, jeden z współtwórców prawej RPPS, a więc stojący na gruncie CKL, obecnie kierownik Komisji Archiwalno-Historycznej CKW, PPS, człowiek słaby, ulegający wpływom piłsudczykowskim, nie marksista, ale o wielkiej erudycji — oto pobieżna charakterystyka Płoskiego. Instytut miał badać historię okupacji, raczej od strony terroru niemieckiego i martyrologii narodu polskiego. Ale w ramach tej problematyki i tylko tego okresu nie sposób się było utrzymać. Samo życie rozbijało je. Jedną z większych pierwszych prac, jakie przedsięwziął Instytut już w Warszawie, było sporządzenie bibliografii wszystkich wydawnictw podziemnych w kraju w czasie okupacji. Miał to być pewnego rodzaju przewodnik informacyjny (obejmujący tytuł pisma, wydawcę, nakład, redakcję itp.). Na zamówienie Instytutu pracę tę pisał ob. Świerkowski

z Biblioteki Narodowej. Praca ta, rozpoczęta jesienią 1945 r., miała być oddana do druku wiosną 1946 r. W trakcie przygotowywania tej pracy w Bibliotece Narodowej zorganizowana została wystawa prasy podziemnej, która była w gruncie rzeczy gloryfikacją londyńskiego podziemia (ilość tytułów prasy reakcyjnej o wiele przewyższa ilość tytułów prasy lewicowej i demokratycznej) i została przez Urząd Kontroli Prasy i Widowisk zamknięta przed otwarciem. Świerkowski przygotowywał swą bibliografię w dalszym ciągu, osiągając z miesiąca na miesiąc coraz większą ilość tytułów; przy czym układ sił między ilością tytułów pism sanacyjnych, endeckich, delegatury itd. a demokratycznemi oczywiście nie mógł ulec zmianie. Archiwum KC PPR, a później Wydział Historii Partii współpracował z Instytutem w tej sprawie, dostarczając jednocześnie materiałów o naszych wydawnictwach z czasów okupacji, a jednocześnie tłumacząc niewłaściwość, bezsensowność tego rodzaju wydawnictwa w dzisiejszej sytuacji. Bibliografia do dziś dnia nie ujrzała światła dziennego, być może częściowo pod wpływem naszego stanowiska. Dział organizacji podziemnych prowadził w 1946 r. Bartoszewski, współpracownik „Gazety Ludowej", który został niedługo później aresztowany. Na jego miejsce przyszedł Adam Borkiewicz, którego działem pracy jest wojsko podziemne. W pierwszym rzędzie zbierał on informację o AK, rozszyfrował pseudonimy i kryptonimy itp. Praca tego działu mogłaby stać się nadzwyczaj cennym wkładem do historii walk podziemnych, gdyż Akowcy mając zaufanie na podstawie dawnych więzów i kontaktów organizacyjnych do ludzi obecnie pracujących w Instytucie mogliby przekazać do IPN poważny materiał do historii AK, którego nie chcą oddawać do Biura Historycznego Wojska Polskiego, twierdząc, że tam sfałszują ich historię. Jak daleko te prace o historii AK są posunięte, jak również ile materiałów do niej Instytut już zebrał — trudno nam powiedzieć, gdyż mimo pewnej współpracy z naszym Wydziałem — dyr. Płoski trzyma to raczej przed nami w tajemnicy. W każdym razie materiał ten wydaje się ubogi, o czym można się było przekonać z informacji Instytutu dla Wydziału Propagandy KC PPR o akcjach AK i BCh, dostarczonej dnia 24 i 27 października 1947 r., a obejmującej wszystkiego jedną akcję BCh z końca 1942 r., 7 akcji różnych AK z 1943 r. i jedną bitwę AL z 1944 r. Borkiewicz to sklerotyczny starzec o piłsudczykowskiej mentalności, również dawny współpracownik Instytutu Badania Najn. Hist. Polski im. J. Piłsudskiego. Ostatnio Borkiewicz zajął się historią Gwardii i Armii Ludowej na Lubelszczyźnie, w związku z przekazaniem przez przewodniczącego Lubelskiej Rady Narodowej — tow. Czugałę Instytutowi obszernego (około 500 stron) opracowania (zresztą na poziomie nie nadającym się całkowicie do publikowania), dotyczącego historii Wojewódzkiej Rady Narodowej na Lubelszczyźnie w czasie okupacji. Wspólnie z Borkiewiczem opracowywać Lubelszczyznę ma Żeleńska niedawno przyjęta pracownica, świeżo upieczony mgr historii polecona

przez Wereszyckiego. Bezpartyjna. Zgłosiła do nas zapotrzebowanie na wspomnienia z Lubelszczyzny. Kupść pracuje nad terrorem niemieckim od strony dokumentów niemieckich i martyrologii w ścisłym kontakcie z Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Ma on również opracowywać organizacje polityczne podziemia w czasie okupacji. W Instytucie opracowywano kartotekę tych organizacji. Braliśmy w tym również częściowo udział, ale całość nie została opracowana. Monografie obozów niemieckich w Polsce opracowuje Czyńska. Pracuje ona również nad materiałami, które przyszły z Francji. Katalogi zagadnień z prasy emigracyjnej z czasów wojny opracowuje Pawłowska (związana w czasie okupacji z delegaturą, przed wojną w kołach lewicowych). Jedną z pierwszych prac Instytutu, do dziś dnia opracowywaną, jest słownik biograficzny działaczy robotniczych, oparty o dawną „Kronikę ruchu rewolucyjnego" i „Niepodległość". W tej sprawie nie nawiązano z nami zupełnie kontaktu, pomimo informowania nas o tej pracy. Słownik ten przygotowuje, zdaje się Kiedrzyńska, również dawny pracownik Instytutu Bad. Najnowszej Historii Polski, działaczka KOP i ZWZ w czasie okupacji, obecnie PCK, więzień obozów hitlerowskich, Kiedrzyńska prócz tego prowadzi bibliotekę Instytutu. Nad ruchem robotniczym do 1914 r. pracuje Durko (PPS, podobno lewicowy). Durko ogłaszał w „Dziejach Najnowszych" listy Jana Stróżeckiego z zesłania i napisał artykuł o Kasprzaku, w którym rehabilitował go z zarzutów, a jednocześnie rehabilitował PPS. Durko jest prawą ręką Płoskiego, sekretarzem „Dziejów Najnowszych". Krzysztof Dunin-Wąsowicz (PPS, ZNMS) pracuje w Instytucie nad okresem międzywojennego dwudziestolecia. Jednocześnie pisze na Uniwersytecie pracę doktorską o Stapińskim. Jeżeli chodzi o dwudziestolecie międzywojenne — Płoski miał zamiar wydać „Piętnastolecie Polski Niepodległej" Swobody (Próchnika) po uzupełnieniu polityki zagranicznej, dopisaniu historii KPP i historii okresu 1933-39 i po „ocenzurowaniu" go przez naszą tow. Żołądkowską, która przez parę miesięcy w Instytucie pracowała. Ale prawdopodobnie pod naszym wpływem jest skłonny zrezygnować z tego wydawnictwa, które absolutnie się nie nadaje do publikowania obecnie. Instytut wydał w 1947 r. dwa numery „Dziejów Najnowszych". Obecnie przygotowuje się do druku trzeci, podwójny numer. O ile pierwszy numer miał pewien charakter problemowy, o tyle drugi był wyraźnie tylko kronikarski z unikaniem problematyki i z akowską tendencją (w artykule T. Jabłońskiego o pińczowskim, w sprawozdaniu von dem Bacha o powstaniu warszawskim, jak również w pamiętniku własowca o powstaniu, które od strony przeciwników gloryfikują powstanie sierpniowe 1944 r.).

Instytut wydał dwie książki, napisane na jego zamówienie. Historię Gospodarczą Polski 1864-1914, autor Witold Kula (PPR) i historię polityczną tegoż okresu, napisaną przez Wereszyckiego (PPS). Tak w głównych zarysach przedstawiałby się dotychczasowy dorobek Instytutu. Oczywiście mogliśmy tu pominąć pewne pozycje, o których na podstawie naszej dotychczasowej współpracy z Instytutem możemy nie wiedzieć. Od czasu gdy na miejscu Kornackiego — Płoski został dyrektorem Instytutu, brak w Instytucie vicedyrektora. Płoski czynił pewne słabe zresztą wysiłki, aby na tym stanowisku był peperowiec. Proponował mianowicie tow. Rafałowi Gerberowi tę pracę. Obecnie są projekty, aby vicedyrektorem Instytutu został Tadeusz Jabłoński (dotychczas był dyrektorem Rady Szkół Wyższych) — o opinii wuerenowca. Płoski podobno broni się przed tą kandydaturą proponując raczej Zawatkę (tak w tekście, powinno być: Zawadkę — A.G.), dawnego RPPS-owca (prawego), współpracownika Płoskiego z czasów okupacji, obecnie pracującego jako kierownik archiwum historycznego CKW PPS.

Wnioski Zarówno skład personalno-polityczny, jak kierunek badań Instytutu Pamięci Narodowej powinien ulec zmianie. Był wnoszony na Prezydium Rady Ministrów projekt statutu i zmiana nazwy na Instytut Historii Najnowszej, ponieważ dotychczas istnieje „nielegalnie" bez żadnej formy prawnej. Ale projekt ten został odłożony. Najważniejszym mankamentem Instytutu jest jego jednostronność polityczna. Reprezentuje on w najlepszym razie formalnie prawy RPPS, z dalekim wachlarzem na prawo. Z materialistycznym pojmowaniem dziejów, z marksizmem Instytut nie ma nic wspólnego. W związku z projektowaną Wspólną Komisją Historyczną KC PPR i CKW PPS otwierają się nowe możliwości przed Instytutem. Tylko na bazie współpracy obu partii i ideologicznego przewodnictwa PPR Instytut może się stać twórczą placówką badania najnowszej historii Polski z marksistowskiego punktu widzenia. W związku z Wyższą Szkołą Partyjną powstaje możliwość zorganizowania wspólnej nadrzędnej Rady Naukowej obu partii, która wyznaczałaby kierunek badań Instytutu, tematy do opracowania, dyskutowałaby tezy wstępne. Tylko przez wspólne kierownictwo przeorganizowanego Instytutu — ideologiczne i polityczne — z jednej strony, a przez zasilenie go peperowcami — z drugiej strony — może Instytut Najnowszej Historii Polski spełnić swe zadanie. Jeżeli chodzi o ludzi — to wielu naszych towarzyszy — historyków z wykształcenia, często pracujących na innych placówkach mogłoby

pożytecznie pracować w Instytucie. Jako przykład wymienimy: Młynarski (PR), Izydorczyk (KW Poznań), Siekierska, Polewka (Kraków), Kula (Łódź — Uniwersytet), Assorodobraj (Łódź — Uniwersytet), Szulkin (Min. Oświaty), Najdus (TUR), Tykocińska (TUR), Bibrowska, Kancewicz, Kulik (Min. Kultury), Drukier (KC), Rappaport (KC), Więckowska Jadwiga (CZPPS), Pawłowicz, Bulanta Stanisława (Sztab Generalny W.P.), Pietraszkiewicz Wacław (Min. Oświaty), Marzec Czesław (Warsz. Rad. Nar.) i wielu innych towarzyszy. Jeżeli chcemy na odcinku historii zrobić przełom — musimy obliczyć nasze siły, rozplanować je i. uderzyć na wszystkich frontach. TURLEJSKA Warszawa 13 luty 48 r.

Agentura Sformułowana przez Stalina teza, że w miarę sukcesów systemu socjalistycznego zaostrza się walka klasowa, prowadziła w konsekwencji do rozbudowywania i wzmacniania aparatu bezpieczeństwa. Nowe zadania omawiano na dwóch naradach, które odbyły się w 1949 r. Pierwsza z nich, na której obecny był Jakub Berman, miała miejsce w marcu, druga, w której uczestniczył Bolesław Bierut, 29 października, niecałe dwa tygodnie przed III plenum KC PZPR (11-13 listopada 1949 r.) poświęconym „wzmożeniu czujności rewolucyjnej". W tymże listopadzie Kominform ogłosił rezolucję pt. „Partia komunistyczna Jugosławii w rękach morderców i szpiegów". 6 listopada Bierut poinformował Radę Państwa, że zwrócił się do rządu radzieckiego o skierowanie do dyspozycji rządu polskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego i że uzyskał zgodę. Rok 1949 to również proces kardynała Józefa Mindszentyego na Węgrzech (dożywocie), procesy, zakończone karami śmierci, działaczy komunistycznych: Trajczo Kostowa w Bułgarii, Koci Xoxe w Albanii, Laszlo Rajka na Węgrzech. W Polsce proces przeciwko Adamowi Doboszyńskiemu (11 lipca skazany na śmierć) wykorzystany do zohydzenia Armii Krajowej i Kościoła. To jest bardzo pobieżnie zarysowane tło publikowanych dokumentów. Składają się na nie fragmenty referatu ministra bezpieczeństwa publicznego St. Radkiewicza, fragment przemówienia Jakuba Bermana oraz własnoręczna notatka Bolesława Bieruta z narady październikowej. Materiały te przechowywane są w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych w Warszawie (sygn. 323). POLITYKA. 52/1990

STANISŁAW RADKIEWICZ:

(...) Jaki jest stan agentury na dzień l lutego br. w kraju? W całym kraju aparat nasz ma 1164 agentów i 19.200 informatorów. Jak to wygląda w przekroju poszczególnych odcinków naszej działalności? Weźmy np. partie polityczne. SL w całym kraju — 22, PSL — 20, SD — 13, wśród usuniętych z partii politycznych b. PPS — 56, PSL — 7, b. PSL — 12. W całym środowisku młodzieżowym — 36 agentów. Wśród usuniętych ze stanowisk w administracji państwowej — 25, w samorządowych — 7, w spółdzielczości — 12, kler — 33, kler niekatolicki — 14, organizacje podziemne (polityczne i wojskowe) WRN — 13, WIN — 85, NZW — 45 i inne 210. Cały kontrwywiad dysponuje 170 agentami, na obiektach gospodarczych — 321, prywatna inicjatywa — 22, wieś (może być pewna różnica, ale zdaje mi się, że cyfra ta niedaleko odbiega od rzeczywistości) — 32, informatorów — 2500. Wystarczy zestawić ten stan ilościowy agentury, przy pomocy której nasz aparat ma wykrywać i ujawniać działalność wroga, wykrywać i ujawniać zamiary wroga, wykrywać i ujawniać plany działania wroga, ażeby stwierdzić, że przy pomocy tak mizernej ilościowo, tak nikłej agentury oczywiście szczególnie w warunkach zaostrzającej się walki klasowej, zadania naszego nasz aparat wykonać nie może i nie jest w stanie. Spójrzmy na cyfry od strony województw. W przekroju poszczególnych województw jak ta rzecz wygląda? Np. w partiach politycznych Białystok nie ma ani jednego agenta, mamy tylko informatorów. Bydgoszcz ma zaledwie 2 agentów, Gdańsk — l agenta, Katowice nie mają ani jednego, Kielce w partiach politycznych ani jednego, tylko informatorów, Kraków ma tylko jednego, Lublin tylko jednego, Łódź tylko jednego, Olsztyn — 4, Poznań — 15, Rzeszów — l, Szczecin — 5, Warszawa — 3, Wrocław — 5. Województwa, które mają bardzo poważny ruch ludowy, ruch, o którym jeszcze będzie mowa, dysponują 1-2 agentami. Wśród usuniętych z partii ważniejsze województwa np. Gdańsk — l agenta wśród usuniętych — z PPR — PPS, SL, PSL — nie interesują naszego urzędu, Katowice wśród usuniętych 17, Kraków — 9, Łódź ani jednego, Poznań — 18, Rzeszów ani l, Warszawa — 1. Odcinek młodzieżowy. Ja mówię o samych agentach. Białystok — ani l, Bydgoszcz — l, Gdańsk ani l, Katowice — 7, Kielce ani l, Kraków — 2 (tam gdzie ruch młodzieżowy istnieje i organizacje akademickie są aktywne), Lublin — 2 (miasto uniwersyteckie), Łódź — miasto uniwersyteckie ani l, Olsztyn — 4, Poznań — 9, Rzeszów ani l, Szczecin — 4, Warszawa — 3, Wrocław — 4. To jest ta agentura, przy pomocy której nasze Wojewódzkie Urzędy mają czuwać nad odcinkiem młodzieżowym. Kler, który jak stwierdziliśmy przedtem wysunął się na czoło, jeśli idzie o walkę z obozem demokracji: Białystok — ani l, ani w świeckim, ani w zakonnym, ani w katolickim, Bydgoszcz — l, Gdańsk — 3, Katowice — 9,

Kielce — 9, Kraków — 10, Lublin — l, Łódź — 3, Olsztyn — 4, Poznań —10, Rzeszów — 9, Szczecin — 9, Warszawa — l, Wrocław — 1. Tyle agentów mają nasze urzędy na odcinku kleru. Organizacje podziemne polityczne i wojskowe. Białystok — 7, Bydgoszcz — 7, Gdańsk — 6, Katowice — 49, Kielce — 4, Kraków na całe podziemie — 32, Łódź na całe podziemie — 2 (WRN i WIN), Wrocław po linii organizacji podziemnych — 9. Województwo warszawskie — 16. Wieś. Białystok agenta żadnego, 22 informatorów (rolnicze województwo), Bydgoszcz agenta żadnego, 225 informatorów, Gdańsk agenta żadnego, 96 informatorów, Katowice — 2 agentów, 266 informatorów, Kielce — agenta żadnego, 49 informatorów (po 2 informatorów na powiat), Kraków — l agenta, 376 informatorów, Lublin 7 agentów, 467 informatorów, Łódź na całą wieś — 3 agentów i 13 informatorów, Olsztyn — 2 agentów, 308 informatorów, Poznań — 7 agentów, 270 informatorów, Rzeszów — tylko 44 informatorów, Szczecin — 9 agentów i 108 informatorów, województwo warszawskie — niewiarygodna cyfra — 5 agentów, Wrocław — l agenta, 227 informatorów. Tak wygląda nasza sieć informacyjna, te przysłowiowe oczy i uszy w podziemiu reakcyjnym na odcinku wsi, jeśli idzie o województwa. (...) Dotychczasowa sieć nasza agenturalno-informacyjna jest mało wartościowa ze względu na znikomą ilość zwerbowanych ludzi poważnych, wpływowych i kierowniczych, tkwiących w rozpracowywanym przez nas środowisku. Kierowniczy aktyw aparatu z agenturą prawie nie pracuje, na własnej łączności prawie nikogo nie ma, cały ciężar najbardziej odpowiedzialnej pracy zwala się na niższych pracowników, wówczas, gdy powinno być odwrotnie. Przytoczę niektóre cyfry: Aktyw kierowniczy tu obecny: Warszawa — Szef Urzędu Łanin agenturę werbuje i pracuje z nią, ma na łączności agenturę. Jego zastępca Trofimowicz niedawno zwerbował jednego agenta i pracuje z nim. Katowice — Marek — ma na swojej łączności 5 agentów i regularnie z nimi pracuje. Duda — Kraków — l agenta, z l pracuje, Białystok — dotychczasowy nasz Szef Urzędu Szysz za rok swojej pracy zawerbował 5 agentów i przekazał ich innym pracownikom, na łączności nie ma nikogo, Rzeszów — Siwanowicz i 2 zastępców agentury nie mają, prowadzą tylko od czasu do czasu kontrolne spotkania, Bydgoszcz — Mjr Krupski na łączności agentury nie ma, periodycznie bywa na kontaktach, nie zwerbował dotąd żadnego agenta. Zastępca jego Nowak od maja 1948 r. nie zawerbował i nie ma na własnej łączności agentury. Bywa tylko na spotkaniach, Poznań — Mrozek i jego ówczesny zastępca z agenturą nie pracuje. Mrozek nie ma, a jego zastępca miał jednego agenta, Szczecin — Olkowski agentury nie ma, Kornecki też nie. Gdańsk — Jurkowski i zastępca agentury nie mają, bywają czasem na spotkaniach. Olsztyn — Pałka agentów nie ma i wątpliwe, czy przeprowadza również kontrolne spotkania. Krzywiński ma dwóch agentów, ale spotyka się z nimi

od czasu do czasu. Kielce — Pluta za dwa lata ani jednego agenta nie zawerbował i nie przeprowadził żadnego spotkania z agentem. Zastępca Borecki tak samo. Miasto W-wa — Paszkowski i jego zastępca agentury na własnej łączności nie mają i nie werbują. Zabawski na własnej łączności agentury nie ma, Kotton trzyma jednego, Sobczyński nie ma i nikogo nie zawerbował. Lublin — Jastrzębski nie ma nikogo, Goliński trzeci rok na terenie i własnej agentury również nie ma, nie zajmuje się nią. Pracę agenturalną, najważniejszy, najbardziej trudny odcinek w pracy naszego aparatu, odcinek wymagający największego wyrobienia politycznego, największego doświadczenia życiowego, zwala się na odróbkę ludzi najmniej do tego przygotowanych, ludzi, którzy może by i chcieli dobrze pracować, ale nie mogą i nie są w stanie, a naczelnicy uważają tę robotę za nieodpowiednią dla siebie. Brak specjalizacji w naszej pracy, jeśli idzie o sieć agenturalną według charakteru obiektów i działów naszej pracy. Trzeba zrozumieć, że agent pracujący na odcinku bandytyzmu jest inny aniżeli agent, który pracuje wśród duchowieństwa. Inna z nim praca, inaczej go trzeba przygotować, inne zadania. Tej specjalizacji i specyfikacji, tego zróżnicowania w podejściu do pracy ze strony funkcjonariusza naszego aparatu nie ma. Jasną jest rzeczą, że utrudnia to naszemu pracownikowi pracę na wszystkich odcinkach. Jeśli ilościowy stan naszej obecnej sieci agenturalno-informacyjnej jest nikły, płytki i nie zabezpiecza nam wykonywania podstawowych zadań, to jakość pracy naszego aparatu z tą siecią jeszcze bardziej pomniejsza i degraduje jej faktyczne znaczenie. Typowanie kandydata odbywa się przeważnie bez należytego przygotowania, przypadkowo. Sam akt werbunku jest przeważnie niegruntowny, niepoważny i od razu pozostawia zwerbowanemu drogę do odwrotu, matactwa, dezinformacji lub też odbywa się w formie aresztu w takich warunkach, że się go szybko dekonspiruje. Nie ma surowej dyscypliny pracy według narzuconego przez nas zadania. Zadowalamy się tym, co agent daje, a w konsekwencji uzyskuje on poczucie niezależności i robi to co chce, a nie to co może i powinien robić. Nie ma poważnego i gruntownego przygotowania się pracownika do spotkania z agentem. Pracownik idąc na spotkanie winien dokładnie wiedzieć, czego się spodziewać i jakie zadanie postawić. Doniesienia agenturalnego nie traktuje się jako najważniejszego dokumentu w pracy całego urzędu. Nie analizuje się i nie wyciąga natychmiastowych wniosków operacyjnych i zadań. Kontrola pracy ze strony kierownictwa z góry do dołu jest powierzchowna. Cyfry i fakty mówią same za siebie. Jeśli ktokolwiek przywiązuje wagę do agentury jako do instrumentu, który ma nas informować o wrogiej działalności, która jest głównym narzędziem dla walki, to narzędzie to jest połamane, a trzymamy w ręku zaledwie słabiutki trzonek. Przy takiej agenturze agent nasz nie jest w stanie ani zwalczać podziemia, ani uprzedzać przestępstw, ani syg-

nalizować zamiarów wroga. Podziemie w tej sytuacji ma możność przegrupowania się bez obawy, że mu w tym UB zbytnio będzie przeszkadzało. Jest ono oderwane od prześladowania. Oznacza to rozbrojenie naszego aparatu. Z tego wysnuć należy wniosek, może najważniejszy, że aparat nasz z góry do dołu nie docenia znaczenia pracy agenturalnej w systemie i metodzie walki, że zapatruje się na agenturę nie jako na czynnik podstawowy, ale w najlepszym razie jako na czynnik pomocniczy, a za podstawę swojej pracy uważa śledztwo. Liczy na to, że jak kogoś zaaresztuje, będzie się z nim męczył, żeby wydusić zeznania, liczy na złamanie wroga. Jest to podstawowe zagadnienie, błąd, który ciąży na naszym aparacie i paraliżuje go w walce. To jest zagadnienie centralne. To, że nasz aparat nie wywiązuje się obecnie z zadań, które postawiła partia i organizacja, wynika z tego podstawowego błędu, niedoceniania agentury przez kierowniczy aparat naszego całego systemu. (...) Zadania, jakie w związku z tym stoją. 1) Przede wszystkim przezwyciężyć w aparacie wszelkie nastroje samouspokojenia, demobilizacji, zdecydowanie zwalczać jako fałszywe i szkodliwe teorie sprowadzające podziemie tylko do band i negujące istnienie podziemnych organizacji reakcyjnych sztabów i ośrodków kierowniczych w Kraju. Zewnętrzny pozorny spokój na niektórych powiatach winien stać się bodźcem do niepokoju i troski, żeby móc odpowiedzieć na pytanie, gdzie się wróg ukrył, jak działa, skoro my go nie widzimy. Mobilizować cały aparat do wzmożenia działań i aktywności. 2) Skoncentrować uwagę na walkę z wywiadem amerykańskim, który jest głównym ośrodkiem inspiracji i dyspozycji wrogiej akcji szpiegowskiej, dywersyjnej, gospodarczo-sabotażowej i opozycyjnej w kraju. Wszystkie jednostki operacyjne naszego aparatu winny być aktywnie włączone do tej walki. 3) Praca I-szych Wydziałów winna koncentrować się na paraliżowaniu, likwidacji wywiadu od strony rozpracowań i wyjść obcokrajowców i środowisk z nimi związanych, a także od strony podziemnych organizacji, droga wejścia do obcego wywiadu i poprzez organizacje terenowe i poprzez rozpracowanie wszystkich elementów obcokrajowych, które w kraju są i działają w różnej formie. 4) Praca WOP-u, który powinien uszczelniać granice tak, ażeby uniemożliwić przenikanie przez nie — szczególnie wybrzeże — agentów i łączników obcego wywiadu i ośrodków reakcyjnych. Zarówno Szefowie WUBP jak i Dowództwo WOP-u powinni zrozumieć, że przejście WOP-u do systemu bezpieczeństwa oznacza przełom w podejściu do ochrony granicy i do pracy operacyjnej na pograniczu. 5) Po linii V-tych Wydziałów główne zadanie — rozpoznać i ujawnić, aby zlikwidować wszelką wrogą działalność podziemia WRN-owskiego i Mikołajczykowskiego, otoczyć specjalną opieką legalne organizacje, szczególnie chłopskie i młodzieżowe, na terenie których wroga działalność staje się coraz bardziej widoczna.

Na odcinku kleru winniśmy konsekwentnie podtrzymywać i realizować kurs na wyizolowanie jego reakcyjnej, wojującej części od mas i od części kleru dołowego, która unika politycznej rozgrywki z Rządem. Wszelkie wrogie wystąpienia kleru, podziemna i szpiegowska działalność winny być unieszkodliwione. Każde posunięcie aparatu naszego w stosunku do kleru musi być uzgodnione z Ministerstwem. Szczególnie baczną uwagę należy zwrócić na masowe organizacje przykościelne. Musimy mieć szeroko rozbudowaną sieć agenturalną i informacyjną dla ujawniania i demaskowania faktów wrogiej działalności i powiązań z reakcyjnym podziemiem tych wszystkich organizacji. 6) Szefowie WUBP winni ześrodkować swoją uwagę na ochronie podstawowych obiektów o znaczeniu strategicznym, tj. na tych, na których obcy wywiad skupia specjalną uwagę, tj. na podstawowe ośrodki przemysłowe, porty, wybrzeże, główne szlaki komunikacyjne i łączność. Powinno to znaleźć wyraz w dokładnym rozpracowaniu tkwiących tam ludzi, związanych z b. Delegaturą rządu londyńskiego, przemysłowców, udziałowców, ludzi powiązanych z zagranicą i inny podobny wrogi element. Prace te należy synchronizować między wydziałami I i IV. W walce z dywersją i sabotażem na odcinku gospodarczym w ogóle i w systematycznym dążeniu do maksymalnego zabezpieczenia najważniejszych obiektów gospodarczych, należy rozbudować i usprawnić prace referatów ochrony. Są one ważnym ogniwem w pracy naszego urzędu, lecz w żadnym wypadku nie zastępują pracy agenturalnej samego aparatu po linii IV Departamentu. Ich praca jest uzupełnieniem sieci agenturalno-informacyjnej, którą urzędy powinny prowadzić bezpośrednio. 7) Szefowie Urzędu winni dokonać przełomu w naszej pracy na wsi. Dotychczasowe formy i rezultaty pracy na wsi nie dają gwarancji zabezpieczenia tego odcinka w warunkach zaostrzającej się walki klasowej. Rozbudowa szerokiej sieci agencyjnej i informacyjnej wśród kułactwa i politycznie podejrzanych i rezydentury, bez której nie jest możliwa regularna praca z siecią, a także włączenie do tej pracy posterunków MO, uprzednio przeszkolonych — oto palące zadania, dokonanie których zapewni nam przełom. Kluczem do rozwiązania wszystkich zadań operacyjnych stojących przed naszym aparatem bezpieczeństwa jest zagadnienie agentury. Dlatego też naczelnym, pilnym i głównym zadaniem wszystkich ogniw i każdego pracownika jest radykalnie dokonać zmiany w stosunku do roli agentury, w stosunku do formy, traktując ją jako podstawowy, a nie pomocniczy instrument. Radykalnej zmianie ulegnie praktyka pracy z agenturą, ścisłe przestrzeganie instrukcji i ustalanie zagadnień. Jakość pracy winna stać na właściwym poziomie. Wytypować główne obiekty na każdym odcinku, rozbudować plan pracy, aby ilościowo i jakościowo zabezpieczyć pełną informację o ich działaniach i poczynaniach.

Przerzucić pracę z agenturą na najlepszych i najbardziej odpowiedzialnych ludzi aparatu. Szefowie Urzędów i ich zastępcy winni mieć najmniej po 2 agentów na stałej łączności, a poza tym pod własną kontrolą najważniejsze kontakty, które są na łączności innych pracowników. Tak zbudowana kontrola i nadzór nad pracą agentury winny stać się podstawą pracy każdego przełożonego. Kryterium oceny wartości każdego pracownika operacyjnego jest jego zamiłowanie do pracy z agenturą. Ludzi tych, którzy unikają pracy z agenturą, należy degradować, karać, a jeśli nie poskutkuje, zdejmować z odpowiedzialnych stanowisk. Wzmożona wojskowa dyscyplina w aparacie i kontrola wykonania zadań i instrukcji, połączona z dokładnym instruktażem szkoleniowym i inspekcją terenu, winny stać się podstawowym czynnikiem usprawnienia całej pracy naszego aparatu. (...) Na zakończenie chcę zwrócić uwagę jeszcze na jedną rzecz. My w naszej pracy praktycznej mamy bardzo często niesłuszne kryterium i niesłuszną ocenę, kto to jest pracownik operacyjny, i bardzo często nazywamy pracownikiem operacyjnym tego, który dobrze umie strzelać, może nawet i jest bojowy. Jeszcze więcej jest takich, których się traktuje jako operacyjnych, którzy umieją dobrze zapisać i podpisać papierek do teczki. Siedzą, podszywają, nie zawsze wnikają w treść, odrabiają swoją robotę. Nam trzeba się bić o wychowanie nowego typu pracownika operacyjnego. Nowy typ pracownika operacyjnego powinien umieć strzelać, powinien umieć podszyć papierki, ale przede wszystkim powinien on umieć jeszcze inne rzeczy. Powinien to być przede wszystkim człowiek politycznie wychowany, dobry partyjniak, to musi być człowiek, który kocha, lubi agenturalną robotę. Jeśli to jest człowiek, który agenturalnej roboty nie lubi, nie jest on operacyjny. Powinien czuć potrzebę pracy z agenturą w codziennej pracy, to jest operatywny pracownik, to go cechuje. Ażeby te wszystkie zadania wykonać, trzeba to wziąć pod uwagę. JAKUB BERMAN:

(...) Śledztwo jest potężnym orężem i oddało nam ogromne usługi, ale wszyscy powinniśmy przyznać, iż taka teoria, że wszystkie bolączki rozwiązuje się za pomocą aresztu i śledztwa — to jednak jest dziecięcy okres. Nas stać już na bardziej dojrzałe, doskonałe metody, w których nastąpi kombinacja agentury ze śledztwem i w którym agentura nie będzie kopciuszkiem bez znaczenia. Tak u nas było i to jest największy grzech w naszej pracy. Musimy koniecznie i z całym uporem rozbudować agenturę. Musimy koniecznie usprawnić kierownictwo we wszystkich ogniwach ze strony Ministerstwa, Departamentów w stosunku do Wojewódzkich Urzędów, ze strony Wojewódzkich Urzędów do Powiatowych, aż do gmin.

Kontrola wykonania zadań nie była do tej pory dostateczna. I dobrze jest, że dziś powiedzieliśmy sobie o tym otwarcie. Trzeba koniecznie i to energicznie wzmocnić dyscyplinę w szeregach aparatu i trzeba wreszcie pogłębić świadomość polityczną, partyjną, hart, bojowość, moralną czystość szeregów. Zreorganizujemy pracę partyjną, KC zrobi wszystko, aby ją podciągnąć, usprawnić, ożywić i mocniej powiązać z tętniącym życiem partyjnym, które najbardziej kształci. Dlatego uważamy, że agentura jest centralnym zagadnieniem, za które trzeba się w tej chwili uchwycić, najważniejszym ogniwem, które trzeba wyciągnąć. Nie chcemy rządzić za pomocą agentury. Nam są obce metody dwójkarskie. Nasza siła polega na teorii marksizmu-leninizmu, na sile ideologicznej naszej Partii, naszego aktywu, na świadomości mas, klasy robotniczej, ale chcemy oszczędzić ofiar masom partyjnym w walce z wrogiem, ale musimy wszystko zrobić, aby pomóc w tej walce i to nasz najświętszy obowiązek. Dlatego musimy dotrzeć i to w ciągu najkrótszego czasu do ośrodków dyspozycyjnych wroga, pokrzyżować jego plany, znać jego plany, musimy stworzyć formy dla unieszkodliwienia wroga klasowego na wsi, bo wchodzimy w okres zaostrzonej walki klasowej na wsi przede wszystkim. Tam na wsi kułactwo jest najbardziej masową bazą wroga i do tej decydującej walki musimy się zawczasu przygotować. Jeśli nie stworzymy form organizacyjnych, które by nam pomogły do spełnienia swego zadania, będziemy spóźnieni. Jesteśmy już opóźnieni. Musimy wreszcie stworzyć warunki i środki, ażeby ochronić najważniejsze ośrodki naszego życia państwowego przed wrogą penetracją. Musimy stać na straży naszej obronności. Wy zdajecie sobie sprawę z wagi tych zagadnień. Była już o tym mowa w referatach i w dyskusji, jak zagadnienie portów, zagadnienie węzłowych przemysłów, zagadnienie dróg, komunikacji, łączności. Tego trzeba strzec jak oka w głowie i trzeba się nauczyć strzec, by upilnować, gdy zajdzie potrzeba. Jak to możemy osiągnąć? Przede wszystkim przez agenturę, rzecz jasna przez sieć informacyjną i dlatego trzeba o to walczyć z uporem i wytrwale. Czy potrafimy to zrobić? Niewątpliwie będziemy jeszcze przez jakiś czas robili błędy, ale nas stać na to, ażeby się nauczyć i za pół roku wykazać się ogromnymi osiągnięciami w zakresie agentury. Dowiedliśmy tego, że potrafimy rozwiązać tego rodzaju zagadnienie. Nie jest najbardziej decydujące to, że mamy do czynienia z wrogiem bardziej wykształconym i bardziej od nas inteligentnym. Mamy broń, przeciw której on się nie potrafi ostać — to teoria marksizmu-leninizmu. Pogłębienie naszego poziomu, naszego hartu politycznego da nam ogromną przewagę nad wrogiem. Mamy jeszcze jedno zadanie. Nie tylko unieszkodliwić wroga, ale musimy go obnażyć, zerwać z niego wszystkie listki figowe, którymi się zasłania i oszukuje naród.

10) wprowadzić systematyczną sprawozdawczość ogniw operacyjnych oraz informację bieżącą w sprawach ważniejszych we wszystkich ogniwach aparatu, m. in. drogą meldunków służbowych, ustnych i pisemnych; 11) zwolnić w zasadzie i w miarę możności departamenty operacyjne od zleceń typu administracyjno-biurowego; 12) uregulować stosunki między departamentem śledczym i departamentami w kierunku większego wglądu i większej odpowiedzialności za etap przygotowawczy ze strony departamentów operacyjnych; usprawnić i podnieść na wyższy poziom metody śledztwa; 13) śmielej wyciągać kadry terenowe i wzmocnić centralny aparat ministerstwa w najbardziej odpowiedzialnych ogniwach przez odpowiedni dobór cenniejszych pracowników z terenu; 14) spowodować powołanie kolegium z kierowników resortu i personalnie wyznaczonych przez Sekretariat KC dyrektorów departamentów. Kolegium winno mieć charakter ciała doradczego z głównym zadaniem systematycznego rozpatrywania sprawozdań z najważniejszych ogniw centralnych i terenowych oraz właściwej ich oceny. Przesłać: 1) członkom Sekretariatu KC 2) T. Radkiewiczowi, Mietkowskiemu, Romkowskiemu, Świetlikowi, Lewikowskiemu.

Nomenklatura To słowo, odmieniane dziś we wszystkich przypadkach przez polityków i publicystów, było do niedawna słowem dyskrecjonalnym. Nie tajnym, bo można go było używać publicznie, ale nie należało go nadużywać, czego pilnowała cenzura (nb. z punktu widzenia cenzury słowo „cenzura" zaliczało się do słów tajnych). Można było powiedzieć, a nawet napisać o kimś, że jest np. w nomenklaturze KC, i zainteresowany odbierał to jako swoisty komplement. Oznaczało to bowiem, że jeśli nie sprzeniewierzy się partii lub nie popełni szczególnie rażącego przestępstwa, dotrwa chwil swoich jako członek elity rządzącej. Pojęcie nomenklatury było w tym rozumieniu równoznaczne z pojęciem określonego zespołu ludzi, którzy znajdowali się w dyspozycji danej instancji partyjnej. Podkreślić należy tu właśnie dyspozycyjność. Ale to tylko część tego problemu. By system ten mógł funkcjonować, partia musiała dysponować nie tylko kadrą, ale i stanowiskami. To dopiero dawało możliwość pełnej kontroli wszystkich przejawów życia społeczeństwa. Na IV plenum KC PZPR, które odbywało się w dniach 8-10 maja 1950 r., Bolesław Bierut powiedział w referacie: „Jest rzeczą zrozumiałą, że nasza partia jako siła kierownicza naszego ludowego państwa ustala zasady polityki kadrowej i personalnej na poszczególnych odcinkach życia i musi mieć w szeregu ważnych spraw kadrowych i personalnych prawo ostatecznej decyzji". Było to sformułowane jasno i wyraźnie. Wymagało tylko przełożenia na język konkretów. To właśnie czynił dokument, który publikujemy. Jest to maszynopis bez daty i podpisu pochodzący z akt Sekretariatu KC PZPR. Z treści można ustalić że powstał on na początku 1949 r. Uważnv czytelnik

Wykaz ten zawiera jedynie stanowiska, o których obsadzie personalnej decydował KC PZPR. Podobne wykazy obejmowały stanowiska znajdujące się w nomenklaturze komitetów wojewódzkich i komitetów powiatowych. To były początki. Tekst ten przechowywany jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygnatura 295/VII-79). POLITYKA, 36/1990

Nomenklatura kadr KC I. Aparat Partyjny 1) Kierownicy Wydziałów KC, ich zastępcy i wszyscy pracownicy polityczni KC 2) Sekretarze Komitetów Wojewódzkich oraz miejskich w Warszawie i Łodzi 3) Kierownicy Wydziałów w Komitetach Wojewódzkich oraz miejskich w Warszawie i Łodzi 4) I Sekretarze Komitetów Miejskich miast wojewódzkich oraz komitetów fabrycznych wydzielonych 5) Kierownictwo i personel naukowy Szkoły Partyjnej w Warszawie i Centralnej Szkoły Partyjnej w Łodzi 6) Kierownicy partyjnych szkół wojewódzkich 7) I sekretarze komitetów powiatowych i miejskich wydzielonych — których kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają Wydziałowi Personalnemu KC do ostatecznej akceptacji II. Aparat Państwowy 1) Ministerstwa (Ze względu na zbliżoną strukturę organizacyjną, podany niżej wykaz stanowisk odnosi się do wszystkich ministerstw z wyjątkiem Min. Bezp. Publicznego) a) Ministrowie i wiceministrowie b) Dyrektorzy, wicedyrektorzy departamentów i samodzielnych biur 2) Ministerstwo Administracji Publicznej a) Wojewodowie i wicewojewodowie b) Naczelnicy wydziałów personalnych w urzędach wojewódzkich 3) Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego a) Minister i wiceministrowie b) Dyrektorzy i wicedyrektorzy departamentów i samodzielnych biur c) Naczelnicy wydziałów Min. Bezp. Publicznego d) Szefowie wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa publicznego i ich zastępcy

e) Komendant główny Milicji Obywatelskiej i jego zastępca f) Naczelnicy wydziałów Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej g) Komendanci wojewódzcy Milicji Obywatelskiej h) Dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i jego zastępca i) Szef Sztabu i szefowie Zarządu Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego j) Szefowie oddziałów dowództwa KBW k) Dowódcy brygad KBW 1) Dowódcy pułków KBW ł) Główny Inspektor Wojsk Ochrony Pogranicza i jego zastępca m) Szef Sztabu WOP n) Szefowie wydziałów Sztabu WOP o) Dowódcy brygad WOP. 4) Ministerstwo Komunikacji a) Dyrektorzy i naczelnicy wydziałów personalnych okręgowych dyrekcji PKP b) Komendant Główny SOK i jego zastępcy c) Dyrektor, wicedyrektorzy i personalista PLL „LOT" d) Dyrektor, personalista PBP „ORBIS" e) Dyrektor i personalista PKS f) Dyrektor i personalista Państwowego Przedsiębiorstwa Robót Komunikacyjnych 5) Ministerstwo Kultury a) Dyrektor, wicedyrektor i personalista Państwowego Instytutu Wydawniczego b) Dyrektor i personalista Naczelnej Dyrekcji Widowisk i Rozrywek 6) Ministerstwo Leśnictwa a) Dyrektorzy i personaliści Dyrekcji Okręgowych Lasów Państwowych b) Komendant Główny Straży Leśnej i jego zastępcy 7) Ministerstwo Odbudowy a) Dyrektor, wicedyrektorzy i personalista Centralnego Zarządu Państw. Przedsiębiorstw Budowlanych b) Nadzwyczajny Komisarz Odbudowy Wsi c) Komisarz do Spraw Przemysłu Budowlanego d) Dyrektor Głównego Urzędu Planowania Przestrzennego e) Dyrektor Instytutu Badawczego Budownictwa 8) Ministerstwo Oświaty a) Wizytatorzy ministerialni b) Kuratorzy i naczelnicy wydziałów personalnych w Kuratoriach Szkolnych c) Rektorzy i prorektorzy d) Profesorowie wyższych uczelni akademickich i nieakademickich e) Docenci wyższych uczelni akademickich i nieakademickich

9) Ministerstwo Poczt i Telegrafów 1) Dyrektorzy i personaliści okręgowych dyrekcji poczt a) Dyrektor i zastępca dyrektora Państwowego Urzędu Tele-Komunikacyjnego 10) Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej 1) Zakład Ubezpieczeń Społecznych a) Prezes i wiceprezesi rady nadzorczej b) Dyrektor i wicedyrektor c) Personalista 2) Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych a) Prezes i wiceprezesi b) Dyrektor i wicedyrektorzy c) Personalista 11) Ministerstwo Przemysłu i Handlu a) Dyrektorzy naczelni, dyrektorzy branżowi i personaliści centralnych zarządów przemysłu b) Dyrektorzy naczelni, dyrektorzy branżowi i personaliści dyrekcji branżowych i ogólnokrajowych zjednoczeń przemysłu c) Dyrektorzy i personaliści wielkich wydzielonych zakładów przemysłowych, jak np.: Cegielski, Pafawag, Huta Baildon itp. d) Dyrektorzy naczelni, dyrektorzy branżowi i personaliści naczelnych dyrekcji i przedsiębiorstw handlowych o ogólnopolskim zakresie działania, jak centrale handlowe przemysłu, PCH, PDT, przedsiębiorstwa handlu zagranicznego itp. e) Dyrektorzy instytutów naukowych przemysłu f) Kierownictwo Naczelnej Organizacji Technicznej g) Obsada stanowisk radców i attache handlowych na dyplomatycznych placówkach 12) Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych 1) Państwowy Instytut Naukowy Gospodarstwa Wiejskiego a) Dyrektor naczelny b) Wicedyrektorzy c) Kierownik wydziału personalnego d) Dyrektorzy oddziałów Instytutu (Warszawa, Bydgoszcz, Gorzów) 2) Państwowe Zakłady Hodowli Koni a) Dyrektor naczelny b) Wicedyrektorzy c) Kierownik Wydziału Personalnego 3) Państwowe Zakłady Hodowli Roślin a) Dyrektor b) Wicedyrektorzy c) Kierownik wydziału personalnego

4) Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach a) Dyrektor naczelny b) Wicedyrektorzy c) Naczelnik Wydziału Personalnego 5) Techniczna Obsługa Rolnictwa a) Dyrekcja Naczelna TOR i personalista 6) Państwowe Nieruchomości Ziemskie — Zarząd Główny a) Dyrektor naczelny b) Wicedyrektorzy c) Naczelnik wydziału personalnego d) Dyrektorzy i naczelnicy wydziałów personalnych zarządów okręgowych PNZ— których kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają Wydziałowi Personalnemu KC do ostatecznej akceptacji 13) Ministerstwo Skarbu a) Prezes i wiceprezesi Prokuratorii Generalnej b) Prezesi Oddziałów i delegatur Prokuratorii Generalnej c) Dyrektor Państwowego Zakładu Emerytalnego d) Dyrektor, wicedyrektor i personalista Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych e) Dyrektorzy Dyrekcji Ceł (Gdańsk, Gliwice, Kraków, Poznań, Warszawa) f) Dyrektorzy, wicedyrektorzy i personaliści Zarządów Centralnych monopoli państwowych g) Prezesi, dyrektorzy naczelni, wicedyrektorzy i personaliści zarządów centralnych banków państwowych h) Dyrektorzy i personaliści izb skarbowych i) Główny Inspektor i inspektorzy okręgowi ochrony skarbowej — których kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają Wydziałowi Personalnemu KC do ostatecznej akceptacji 14) Ministerstwo Spraw Zagranicznych a) Obsada placówek dyplomatycznych i konsularnych 15) Ministerstwo Sprawiedliwości a) Prezes, wiceprezesi, prokuratorzy, wiceprokuratorzy i sędziowie Sądu Najwyższego b) Prezesi i prokuratorzy sądów apelacyjnych i okręgowych 16) Ministerstwo Zdrowia a) Członkowie Dyrekcji Naczelnej i personalista Przedsiębiorstwa Państwowego „Uzdrowiska Polskie" b) Dyrektor Naczelny i personalista Przedsiębiorstwa Państwowego „Zjednoczone Apteki Społeczne" 17) Ministerstwo Żeglugi 1) Dyrektorzy, wicedyrektorzy i personaliści:

a) Głównego Urzędu Morskiego b) Biura Odbudowy Portów c) Zjednoczenia Stoczni Polskich d) Zjednoczenia Przedsiębiorstw Portowych e) Generalnego Inspektoratu Rybołówstwa Morskiego 18) Główny Urząd Kultury Fizycznej a) Dyrektor, wicedyrektor i personalista GłKF b) Dyrektorzy wojewódzkich urzędów kultury fizycznej 19) Główny Urząd Statystyczny a) Dyrektor, wicedyrektor i personalista GłUS 20) Główny Urząd Kontroli Prasy i Widowisk a) Dyrektor, wicedyrektor i personalista 21) Centralny Urząd Planowania a) Prezes, wiceprezesi i personalista b) Dyrektorzy departamentów 22) Komisja Specjalna a) Członkowie Biura Wykonawczego b) Przewodniczący delegatur wojewódzkich 23) Film Polski a) Dyrektor, wicedyrektorzy i personalista b) Dyrektorzy działów 24) Polskie Radio a) Dyrektor naczelny, dyrektorzy działów i personalista 25) Aparat Samorządowy a) Prezydenci miast wojewódzkich, liczących ponad 100 tyś. mieszkańców b) Przewodniczący wojewódzkich rad narodowych c) Dyrektorzy biur prezydialnych wojewódzkich rad narodowych, których kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają Wydziałowi Personalnemu KC do ostatecznej akceptacji. IV. Spółdzielczość a) Prezes, wiceprezesi, członkowie zarządu i personalista — Centralnego Związku Spółdzielczego b) Prezesi, wiceprezesi, dyrektorzy działów i personaliści central spółdzielczych i Banku Gospodarstwa Spółdzielczego V. Związki Zawodowe 1) Członkowie Prezydium KC ZZ 2) Kierownicy wydziałów KC ZZ 3) Przewodniczący okręgowych komisji związków zawodowych 4) Prezesi i sekretarze zarządów głównych wszystkich związków zawodowych

VI. Związek Młodzieży Polskiej i Zw. Akademickiej MP 1) Członkowie Prezydium Zarządu Głównego 2) Kierownicy wydziałów Zarządu Głównego 3) Przewodniczący wojewódzkich zarządów ZMP oraz miejskich w Warszawie i Łodzi VII. Związek Samopomocy Chłopskiej a) Członkowie Prezydium Zarządu Głównego b) Kierownicy działów Zarządu Głównego c) Prezesi i sekretarze zarządów wojewódzkich — których kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają Wydziałowi Pers. KC do ostatecznej akceptacji VIII. Organizacje masowe 1) Członkowie prezydium zarządów głównych poważniejszych organizacji jak: a) Liga Kobiet b) Polski Czerwony Krzyż c) Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci d) Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego e) Towarzystwo Przyjaciół Żołnierza f) Polski Związek Zachodni g) Związek Bojowników z Faszyzmem o Niepodległość i Dem. h) Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej itp. IX. Prasa a) Redaktorzy naczelni i kolegia redakcyjne centralnych organów partyjnych b) Redaktorzy naczelni prowincjonalnych organów partyjnych c) Redaktorzy naczelni prasy bezpartyjnej centralnej i prowincjonalnej.

Raport „Kseni" 17 maja 1950 r. został aresztowany Marian Spychalski. Cztery dni później aresztowano generała Grzegorza Korczyńskiego. Oba te aresztowania dotyczyły ludzi blisko związanych z Władysławem Gomułką. On sam, potępiony za „odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne", usunięty uchwałą III Plenum KC PZPR (11-13 listopada 1949 r.) razem ze Spychalskim i Zenonem Kliszką ze składu KC z zakazem pełnienia funkcji partyjnych, był wówczas wiceprezesem Najwyższej Izby Kontroli. Kilka tygodni przed wspomnianym tu III Plenum, od 16 do 24 września 1949 r. odbywał się w Budapeszcie proces pokazowy ,,Laszlo Rajka i jego wspólników". W procesie tym zapadły trzy wyroki śmierci (Laszlo Rajk, Tibor Szonyi i Andras Szalai) wykonane 15 października 1949 r. Jeden z oskarżonych, Lazar Brankow (dożywocie), szef jugosłowiańskiej misji wojskowej w Budapeszcie, zeznając o jugosłowiańskim planie obalenia ustroju socjalistycznego na Węgrzech powiedział: „Podobnie jak na Węgrzech, usiłowaliśmy zrealizować swe plany również i w innych sąsiednich krajach. Kiedy Rankowicz dawał mi instrukcje odnośnie do Węgier, to zwykle mówił o tym, jaka jest sytuacja w innych krajach i jak się tam pracuje — lepiej czy gorzej. Pragnął on w ten sposób pobudzić nas do lepszej pracy na Węgrzech. W ten sposób dowiedziałem się, że tego rodzaju plany istnieją również i w stosunku do innych krajów demokracji ludowej". Następnie Brankow mówił o spisku w Rumunii, a dalej stwierdzał: „Przypominam sobie, że kiedy w Polsce zaszedł wypadek z Gomułką, to mieli oni nadzieję, że Gomułką zrealizuje plany Tito w Polsce, i zajmowali postawę wyczekującą. Pamiętam również, że nie chcieli oni bezpośrednio ingerować, sądzili, że Gomułce uda się to uczynić w Polskiej

Partii Robotniczej. Jak wiadomo, Gomułka nie zrobił tego i uznał błędność swojej linii. Rankowicz skarżył się, że i w Polsce trzeba będzie zaczynać wszystko od początku". („Laszlo Rajk i jego wspólnicy przed Trybunałem Ludowym". Warszawa 1949, s. 136). Każdy, kto znał przebieg pokazowych procesów moskiewskich wiedział, że nic na takich procesach nie jest przypadkowe i że wymienienie w zeznaniach oskarżonych czy świadków czyjegoś nazwiska oznacza, że w kolejnym procesie znajdzie się on na ławie oskarżonych. Aresztowanie Spychalskiego, a następnie Korczyńskiego oznaczało, że pętla wokół Gomułki zacieśnia się. Nie było natomiast jasne, kim będą jego wspólnicy. Czy, poza Spychalskim, również Kliszko i Bieńkowski? Te decyzje jeszcze nie zapadły, co nie oznacza, że zwalniało to aparat bezpieczeństwa od pracy. Przede wszystkim zorganizowano wokół Gomułki sieć agenturalną. Największym sukcesem było wprowadzenie agenta „Pewnego", który pozyskał pełne zaufanie Gomułki i jego żony. Zachowało się sporo jego raportów opisujących rozmowy w mieszkaniu Gomułków. Wśród nich i taki np. fragment raportu z lipca 1950 r.: „Wiesław zaczął opowiadać, jak syn Modzelewskiego dużo je, bo jak kiedyś wracali z Moskwy, to on potrafił zjeść cztery razy tyle co on (Wiesław) — to wiecie, aż wstyd było patrzeć (AAN, Oddział VI, sygn. 509/62 K. 263). Agent miał notować wszystko, bo nigdy nie wiadomo, co może się przydać w reżyserowaniu procesu. Poza „Pewnym" sporo raportów pisał „Marek", od jesieni 1950 r. bliski współpracownik Gomułki w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, gdzie Gomułka wówczas pracował. Zachowały się też raporty „Czarnej", skierowanej do CRZZ, gdzie pracowała Gomułkowa. Agentów tych, podobnie jak „Ksenię", prowadził osobiście pułkownik Józef Światło, co świadczyło o wadze, jaką do nich przywiązywano. On też wyznaczał im zadania. Te uwagi wstępne wydawały się konieczne przed lekturą przytoczonego niżej w całości raportu. Nie wymaga on właściwie wyjaśnień poza tymi, że w końcowej części chodzi o Stanisława Płoskiego, wybitnego historyka dziejów najnowszych, że Olek to działacz PPR Aleksander Kowalski, a Flora to żona Władysława Bieńkowskiego. Warto też zwrócić uwagę, że raport „Kseni" dostarczał — gdyby się chciało przygotować proces Władysława Bieńkowskiego — bardzo wartościowych informacji.

Raport ten (maszynopis, kopia z cechami kancelaryjnymi) przechowywany jest w AAN, VI Oddział, sygn. 509/62 K. 271-273. POLITYKA, 17/1991

Doniesienie agenturalne Źródło — Ksenia Władysław BIEŃKOWSKI (24 maja 1950) Zatelefonowałam do Władka i umówiliśmy się na środę o godz. 16.00 u niego w domu. Przyniosłam mu mój konspekt zagadnień okresu okupacji. Doszliśmy do wniosku, że on musi to sobie najpierw przeczytać, a potem pogadamy — drugim razem. Tymczasem zaczęłam mu opowiadać o prasie konspiracyjnej w języku niemieckim, którą teraz studiuję, o jej kierunku politycznym itd. Zastanawialiśmy się, kto to mógł wydawać. Władek mówił, że przelotnie miał w ręku takie pisma wydawane przez AK dla Niemców. Nie pamięta ich tytułów. Potem zaczął mi opowiadać, że w czasie okupacji miał w ręku pismo, bardzo ładnie wydane, z orłem, nadzwyczaj tajne, wydawane przez jakieś bardzo wtajemniczone instancje delegatury, czy też zgoła „dwójki" (która nie była ani w delegaturze, ani w AK) zawierające nadzwyczaj interesujące informacje, zupełnie specyficzne, dane personalne o różnych ludziach z emigracji i z kraju. Egzemplarze tego pisma były numerowane i był napis, że pod odpowiedzialnością organizacyjną nie wolno ich nikomu dawać — czyli wręcz przeciwnie do napisów na zwykłych konspiracyjnych pisemkach. Tytuł tego pisma brzmiał „Restytucja — Polski Odrodzonej, czy Nowej Polski" tego już dokładnie nie pamiętam, w każdym razie z pewnością Restytucja. Nigdzie Władek nie spotkał po wojnie tego pisma. A teraz skąd wzięło się ono w jego ręce. Otóż w czasie okupacji Władek i Zenek Kliszko pracowali w jednym przedsiębiorstwie transportowym na ul. Świętokrzyskiej „Kempisty". Właściciele tej firmy byli to bardzo porządni ludzie, bardzo przyzwoici, pomagający im, jako konspiratorom, choć orientowali się w charakterze ich poglądów. W czasie rozmów i spotkań towarzyskich, zapraszani przez szefów — mieli nieraz okazję do wypowiadania swych poglądów. Do końca Władek korzystał z tego, że był tam zapisany i Zenek również, z karty pracy. W trudnych momentach pomagali nawet finansowo. Słowem byli to ludzie bardzo porządni, patrzący przez palce, a nawet życzliwie na wszelką konspirację, niezależnie od jej oblicza politycznego. Firma przyjmowała do wysłania paczki, miała swój transport samochodowy, korzystała również z poczty, z pociągów towarowych itp. Partia nasza korzystała z przesyłek za pośrednictwem tej firmy. Nasza prasa szła właśnie tą drogą na całą Polskę.

Natomiast inne organizacje nie przesyłały prasy, mieli widocznie inne drogi, ale inne rzeczy, np. wysłano do Lublina dwa samochody ciężarowe broni i amunicji (Władek wymieniał, co tam było — zapalniki do granatów, czy granatników, miotacze płomieni itd.). Broń ta pochodziła ze zrzutu — w okolicach Warszawy były zrzuty (angielskie). Kiedyś w magazynie firmy znajdowało się 15 ton saletry (do wyrobu prochu). Ktoś zasypał. Przyjechało Gestapo z podręcznym laboratorium. W firmie powiedzieli, że to jest saletra na nawóz. Gestapo stwierdziło, że jednak to jest inna saletra. Zabrali wszystko, ale jakoś rozeszło się po kościach, nie robili sprawy. W tej firmie, jak się później po wojnie okazało — wszyscy zajmowali się konspiracją. Nawet taki jeden cichutki, którego nikt nie posądzał o to — też tkwił gdzieś i to nawet gdzieś głęboko. Były tam różne kierunki, różni ludzie się kręcili. Otóż był tam jeden były granatowy policjant, jakiś ważniejszy, może przodownik — kuzyn czy szwagier właścicieli firmy. Przychodził tam i poznał się z Władkiem. On właśnie miał tę „Restytucję", bał się mu dać, nie chciał, ale w końcu pożyczył z tym, żeby mu z samego rana dali. Musiało tego wychodzić mało egzemplarzy. Wszystkie były numerowane, a ten — o ile sobie Władek przypomina — miał numer 27. Miał w ręku później 60, a trzeci tylko widział z daleka. Oni wtedy z Zenkiem wzięli ten numer i wykorzystał Władek — niektóre wiadomości w „Głosie Warszawy". Spytałam Władka, w którym roku miał ten numer. Władek powiedział, że w 1942. Ja mu przypomniałam, że „Głos Warszawy" wychodził w 1943 r. Więc to musiało być w 1943 — poprawił Władek — przestałem pracować u „Kempisty" we wrześniu 1942 — po aresztowaniu Zosi, mojej pierwszej żony, ale potem, jak się uspokoiło — to przychodziłem jeszcze tam na Świętokrzyską. U „Kempisty" pracował również Janek Wolański. Był tam też zarejestrowany Gomułka, jako pracownik, ale nigdy tam nie przychodził. Tak się akurat zdarzyło, na szczęście, że dawno odkładany wyjazd z Warszawy w sprawach firmowych wypadł Władkowi akurat tego dnia, kiedy aresztowano Zosię. Natychmiast potem Gestapo było u niego w domu i w biurze, wszędzie, gdzie mogli go złapać. W biurze było po niego dwóch oficerów Gestapo, byli żartobliwie usposobieni — grzeczni, inaczej niż zwykle się odbywało. Władek wrócił jeszcze do sprawy wydawnictw — mówił, że niedawno rozmawiał z demokratami, którzy opowiadali mu, jak mieli zorganizowaną drukarnię — sklep z ceramiką, a w piwnicy — drukarnia. Raz przyszło dwóch Niemców — już chcieli ich ukatrupić — tymczasem okazało się, że oni w sprawie jakichś nieformalności handlowych. Jeżeli chodzi o te niemieckie pisemka — to może o nich wiedzieć Płoski. Płoski w ogóle chyba dużo wie, ale boi się opowiedzieć. Władek — na jego miejscu — też by się bał. Z Płoskim Władek po raz pierwszy spotkał się na Pięknej u Szyszków-Dąbków w czasie powstania warszawskiego. Zosia Szyszko umiała zorganizować jedzenie, tak jak po wojnie — szaber mebli. Tam bywał Płoski, Pasynkiewicz. Władek nigdy nie zapomni pewnego spotkania,

o którym zresztą nigdy potem nie wspomniał. Mianowicie, gdy on z Olkiem szli do Chruściela-Montera — dowódcy powstania warszawskiego, na rozmowę — w jednym z mijanych pokojów zauważyli przy stole Płoskiego z drugim jeszcze. Płoski bardzo się zmieszał (u Szyszków był uważany za socjalistę). Nigdy o tym spotkaniu zresztą nie było między nimi mowy. Płoski grał na pewno podwójną rolę. Jeżeli chodzi o Montera — to był bardzo sympatyczny człowiek, który im twierdził, że powstanie go zaskoczyło — Bór narzucił mu dowództwo powstania nie od samego początku, a w każdym razie nie przed wybuchem. Monter był gotów iść na wszystkie warunki w wypadku gdyby Czerwona Armia wyzwoliła Warszawę wówczas — gotowi byli złożyć broń itd. Oczywiście Londyn był innego zdania. Spytałam, czy Władek nie uważa, że źle się stało, że wówczas Warszawa nie była wyzwolona (ujęłam to raczej w formie mojego przekonania). Władek powiedział, że miałoby to złe i dobre strony, ale byłoby inaczej. Dobre — bo wówczas przyszłaby, jako wyzwoliciele, powstanie weszłoby do historii, teraz się o nim nie pisze, złe — bo byłby większy kłopot z całą AK (momentu samej możliwości Władek nie brał pod uwagę). Mówił, że Monter czynił próby porozumienia z tamtą stroną — najpierw przez Londyn, ale ci nie chcieli żadnych ustępstw, drogą radiową, potem sami, ale nie znali kodu. Monter widział beznadziejność położenia. Do niewoli poszło 20 tyś. zmobilizowanych akowców. Poszło również wielu cywili, którzy bali się represji niemieckich w obozach koncentracyjnych. Później przyszła Flora, rozmowa potoczna, odprowadzili mnie Alejami w stronę domu. KSENIA 25.V.1950 r.

Łamanie generała Józef Kuropieska, wówczas generał brygady, aresztowany został 13 maja 1950 r. Osadzono go w więzieniu Głównego Zarządu Informacji MON. Swoje aresztowanie i śledztwo opisał we wspomnieniach pt. „Nieprzewidziane przygody", których fragmenty drukowane były w różnych tygodnikach, a wydanie książkowe ukazało się w 1988 r. Początkowo Kuropieskę zamierzano włączyć do przygotowywanego procesu tzw. grupy Tatara, ale ponieważ nie udało się go złamać, skazano go w tajnym procesie na karę śmierci. Wyroku nie wykonano, ponieważ Kuropieska oświadczył, że gotów jest powiedzieć całą prawdę. „W ciągu pierwszych 18 dni śledztwa — wspomina Kuropieska — spałem jedynie 23 godziny i kwadrans. Liczyłem każdy wypoczynek z dokładnością do 5 minut. Ostatnie cztery dni z owych osiemnastu spędziłem bez snu. Bardzo mnie to wyczerpało, ale zachowałem się pogodnie. W następnych tygodniach (po owych 18 dniach) spałem od 12 do 14 godzin tygodniowo — i tak przez kilkanaście miesięcy" (s. 78-79). Wspomnienia Kuropieski można uzupełnić zachowanymi fragmentami korespondencji jego oficerów śledczych. Nie oszczędzali się. Pracowali po kilkanaście godzin na dobę i nie mieli czasu, by się spotkać i wymienić uwagi. Zostawiali więc sobie notatki sprawozdawczo-instruktażowe. 4 grudnia 1955 r. Naczelny Prokurator Wojskowy gen. bryg. Stanisław Zarakowski wykonując telefoniczne polecenie przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego przesłał mu odpisy tych notatek. Publikujemy je bez żadnych zmian, zachowując tę pomieszaną chronologię, jaka występuje w dokumencie. Nie udało się ustalić imion Świstka i Maja. Czesław Markiewicz był majorem. Podobnie Jerzy Kornel. Ten ostatni, po usunięciu z Głównego Zarządu Informacji, pracował jako

szef działu kadr w Zarządzie Wojskowych Zakładów Motoryzacyjnych. 3 grudnia 1955 r. otrzymał partyjną naganę z ostrzeżeniem za swą działalność w GZI i za „szkodliwe gadulstwo po wyjściu z tej pracy". 3 września 1957 r. rozczarowany do linii partii oddał legitymację PZPR. Jeśli żyje, ma 69 lat. Generał Kuropieska został zwolniony z więzienia 10 grudnia 1955 r. Publikowany dokument przechowywany jest w VI Oddziale Akt Nowych (sygn. 509/34). POLITYKA. 46/1990

Wyciągi z teczki notatek służbowych z przesłuchania podejrz. gen. KUROPIESKI 1. NOTATKA z dnia 3 września 1950 r. Tow. Świstek: „K" zdenerwował się dziś, bo rozmawiałem z nim podniesionym głosem. Nie oznacza to jednak, że się zdenerwowałem. Zasadniczy temat rozmowy z „K" to okazanie mu zeznania Kirchmayera i Hermana. Wykazywałem nielogiczność jego „zeznań", bezsens pozostawania na tym stanowisku — przecież zeznaje na was Herman i Kirchmayer. „K" pozostaje nadal przy swoim stanowisku. „K" stwierdził mi, że od południa dnia dzisiejszego jest całkiem wyczerpany fizycznie „nigdy jeszcze się tak nie czułem jak obecnie". Odczuwa nieopisane boleści — zresztą to daje się zaobserwować. W związku z tym dotychczas jeszcze nie zasnął. Tow. Świstek uważam, że stan fizyczny „K" należy jeszcze pogłębić przez pracę jak dotychczas. „K" skarżył się, że tylko jeden raz jadł — nie może jeść, jak twierdzi. Trzeba będzie mu dawać 10 minut na posiłki. „K" musi stracić chęć do życia, a umrzeć mu nie damy. Zróbcie notatkę w zeszycie. Protokół i notatkę włóżcie do biurka. Kluczyk do szafy pancernej. „K" wykazuje całkowity brak chęci do rozmów, stąd też trudność w nawiązaniu rozmowy. Odpowiada lakonicznie, papierosów nie dawałem. Może zrobicie próbę dając mu papierosa? Zobaczcie. 3.IX.50r.

/-/ MARKIEWICZ

2. NOTATKA z dnia 8 września 1950 r. Kuropieska na razie nie wykazuje skłonności do pęknięcia. Zasadnicze rozmowy z nim dotyczyły zbijania jego tezy „niewinności" i wykazywania mu jak niepoważnie i nierozsądnie postępuje wobec ujawnionych zeznań Hermana i Kirchmayera. W związku z tym Kuropieska odwołuje się do

Tatara, ale uzasadniałem mu, że wystarczą zeznania Kirchmayera i Hermana w szczególności. W czasie przesłuchania był płk ,,S", przemówił Kuropiesce do rozumu. Kuropieska wtedy powiedział, że poczeka na wyjaśnienia Tatara. Na co płk „S", że co będzie jeśli Tatar powie, iż dał Kuropiesce instrukcje. Wtedy Kuropieska powiedział tak:, Jeżeli i Tatar na mnie, to dajcie mi pistolet i palnę sobie w łeb... c.d. notatki z dnia 8 września 1950 r. Tow. Świstek: Na jakieś 20 minut przed wami ,,K" miał letuczkę z Tatarem. Tatar powiedział mu, że widział się z nim w styczniu i lutym 1946 r., a później o ile pamięta w maju. „Prowadziłem z nim rozmowy na tematy konspiracyjne i dawałem mu list dla Kirchmayera oraz od Kirchmayera otrzymałem list przez Kuropieskę. /-/ podpis nieczytelny.

„S" rozmawiał z „K" tak na , job". ,,K" będzie stał przez cały czas. Gdyby Wam się pokładał na podłogę, jak to mnie uczynił, to poproście żołnierzy, wykąpać solidnie i stać. Pracujcie do 3-ej". 3. NOTATKA z dnia 15 września 1950 r. Spotkacie się ze zjawiskiem pokorności u ,,K", nie dajcie się tym zasugerować. ,,K" jest wyczerpany, ja robię wszystko, by się bardziej wyczerpał (kilka razy „K" ekscytował się). Może pozwolicie mu posiedzieć i wtedy litujcie się nad nim argumentując Hermanem, Tatarem i Kirchmayerem. O godz. może 21.30-22.00 dostał szału, ale mówił, że nie powie o swojej konspiracyjnej działalności". II zmiana, 15.09.1950 r.

/-/ MARKIEWICZ. 4. NOTATKA z dnia 10 września (II zmiana) Na obiedzie był 20 min. na kolacji o godz. 20-tej — ponad 15 minut trwała. To mu się nie podobało. Mówi, że robimy kpiny, a od jutra nie będzie chodzić na obiady i kolacje. Ja myślę, iż nie należy tego brać poważnie, bo on na głodówkę nie pójdzie, a chyba chce tylko spróbować, czy nas może tym zastraszy. Jeśli jej na początku nie zastosował, to i teraz nie zastosuje, a to zimne jedzenie bardzo dobrze na niego działa w sensie korzystnym dla nas. Na pytanie dotyczące działalności konspiracyjnej pozwalałem mu odpowiedzieć tylko tak albo nie. Wywody jego przerywałem. Z zachowania się nic szczególnego poza tym, że próbował się przeżuwać i wtedy mało się z nim pobiłem. Straszył, że jeszcze jest silny. 5. NOTATKA z dnia 13 września 1950 r. Tow. Świstek: Dziś dałem ,,K" solidny wycisk, zdenerwował się i jest jak szmata. Bez przerwy powtarza pytanie. Uzyskałem zezwolenie na pracę w nocy. Ja będę pracował do 5.00 rano.

II zmiana: — po Waszym wyjściu próbował mi się kłaść na podłogę i musiałem go podnosić. Tak był wykończony, że w ogóle nie reagował na szarpania. Co do zeznań to chwilami, jakby miał gadać, a chwilami niech go cholera weźmie. 6. NOTATKA bez daty: Tow. Świstek: Dziś przedstawiłem „K" zeznania Kirchmayera z 14.VI.1950 r. dotyczące powstania kierownictwa konspiracji w OWP „K" przeczytał je. Początkowo w czasie czytania zbladł, ale już w połowie czytając o Floryanowiczu, zaczął się śmiać. Następnie spoważniał, przeczytał do końca. „K" oświadczył, że to są brednie, a siadając śmiał się ze dwie minuty. Śmiech bardzo sztuczny. Ja zachowałem całkowity spokój i zgryźliwie ironizowałem. „K" doszedł w swym nonsensownym zachowaniu do tego, że stwierdził, iż my możemy go powiesić, ale on w swoim „sumieniu" będzie niewinny. Ja osobiście doszedłem do wniosku takiego. „K" zrozumiał, że przeszliśmy do faktów — on neguje — my pokazujemy — on się dowiaduje. Wierzę w to, że „K" będzie chciał mówić tylko o pewnej dziedzinie swojej działalności. 7. NOTATKI z dnia 2 lipca 1950 r. Tow. Markiewicz: Zastosowałem się do Waszych uwag zawartych w notatce i pracę z ,,K" rozpocząłem od kontynuowania rozmowy, jaką Wy prowadziliście z aresztowanym. — ,,K" powiedział, że do złożenia szczegółowych wyjaśnień potrzebny jest mu czas do namysłu, tj. sen. Jednym słowem powiedział, że jak mu dam czas na sen, to on sobie może pewne szczegóły przypomnieć. Nie skorzystałem z tej propozycji i rozpocząłem pracę wg systemu, który Kuropieska nazwał systemem ,,12". Odbywa się ta procedura następująco: 1) ,,K" siedzi na swoim miejscu. Obok niego ustawiam dwa krzesła b. blisko, na których siadam ja i praktykant (patrz schemat) (rysunek) 2) ,,K" pali papierosy cały czas (moje), wypalił ok. 25 szt., ja też palę cały czas. 3) Okno zamknięte cały czas na „beton", w pokoju ciemno od dymu, duszno i b. gorąco. 4) Kuropiesce zadajemy stale jeden przez drugiego jedno pytanie w różnych odmianach „Zeznajcie o prowadzonej przez was działalności konspiracyjnej, wywiadowczej, organizacyjnej, wywrotowej, spiskowej itp.". 5) Mówimy jednocześnie, tj. jeden argumentuje, drugi zadaje pytanie i tak bez przerwy. „K" znosi to b. ciężko. Wybitnie zdenerwowany. Co godzinę posyłam go na prysznic.

Na wstępie poczęstowałem go czereśniami, a później nie dałem mu cały czas wody, „bo po owocach nie wolno pić wody, bo z tego można dostać sraczki" itp. — był wściekły! Mam zamiar pracować tym systemem kilka dni. — Pracowałem do godz. 3.00. 2.VII.50 r.

/-/ podpis nieczytelny Tow. Kornel. Dziś zastosowałem Waszą metodę, ale nie na pełnych obrotach. Metoda słuszna. Można pozostać przy niej przez kilka dni. Widzicie zmiany na „K", teraz on prosi o pomoc. Jeszcze nie mówi, ale mam nadzieję, że ta metoda powinna dać rezultat w najbliższym czasie. Obiecał wyjaśnić sprawę wizyty Hermana u Spychalskiego. Nasze pytanie: „Konspiracyjna działalność . 2.VII.50 r.

/-/ MARKIEWICZ

8. NOTATKA z dnia 22 września 50 r. Tow. Kornel: Pracowałem do 18.30. Kuropieska w dalszym ciągu podtrzymuje, że jest niewinny, prosi o skonfrontowanie mu faktów lub ludzi. „K" prosił, ale to już naprawdę prosił, abym pozwolił mu godzinę spać. Nie ma już siły, tak mówi. Dwa razy mówił od rzeczy. Cały czas rozmawiałem z nim na temat prawdomówności. /-/ MARKIEWICZ kpt. 9. NOTATKA bez daty: Tow. Markiewicz — Z Kuropieska pracowałem do 3.00. Prawie cały czas poświęciłem argumentacji i perswazji, które skutku nie odniosły. Pozytywny objaw jednak notuję: Kuropieska zaczyna spać na jawie. Dziś omawiając działalność artystyczną jednego z kolegów w Woldenbergu zaczął coś ni w pięć, ni w dziewięć pleść ,,o szpitalu dla wiernych, gdzie mogliby oni czcić pamięć zmarłych". Poza tym twierdzi, że w kącie koło okna rośnie krzak bzu, a koło jego taburetu „jakiś duży — cudowny kwiat". Ta cała prawie nocna praca nie może (szczególnie po 24.00) dać żadnych rezultatów w sensie logicznych zeznań, bo facet jest strasznie zmęczony. Nie można powiedzieć, by spał, ale w każdym razie nie bardzo wie, co się z nim dzieje. Przychodzę o 19.00. /-/ KORNEL mjr

10. NOTATKA bez daty: O godz. 1.40 „K" upadł głową na podłogę, leżąc, kazałem mu się podnieść, co uczynił po 2-3 minutach. Po tym fakcie kpiłem trochę, że sztuki wyprawia — „K" był w stanie, w jakim jeszcze do tego czasu z pewnością nie był spotykany. Zdenerwowanie — w największych rozmiarach i patrzy na krzesło z zaciśniętymi pięściami. 11. NOTATKA: bez daty: Tow. Maj. „Dziś wydarzył się taki incydent. Kazałem ,,K" opowiedzieć swój życiorys. Ponieważ opowiadał niedokładnie, kazałem mu powtórzyć. ,,K" wyraził się wówczas, żebym zapytał jego ojca. Oświadczyłem, że to fizyczna niemożliwość. „K" na podstawie tego oświadczył „a więc mój ojciec umarł" i wybuchnął spazmatycznym płaczem. Nie wydaje mi się, aby dorosły człowiek tak się rozbeczał. Sądzę, że te historie rujnują jego twardość. Gdyby zapytał Was o śmierć ojca powiedzcie, że nic o tym nie wiecie... Za zgodność wyciągów: (Podpis nieczytelny) 8.XII.55 r.

Aresztowanie Władysława Gomulki Raport podpułkownika Józefa Światło, zastępcy dyrektora Biura Specjalnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (Biuro Specjalne wkrótce przekształci się w X Departament) wymaga kilku wyjaśnień. Oczywiście tego, że „W" to Władysław Gomułka, a „Z" to Zofia Gomułkowa, łatwo się domyślić. Wspomniana tu ochrona osobista to czterej pracownicy Departamentu Ochrony Rządu, którzy oficjalnie, za wiedzą Gomułków, przyjechali z nimi do Krynicy. Gomułka nie miał żadnych złudzeń, że mają go oni nie tyle ochraniać, co kontrolować, ale był w tej sprawie bezradny. Rzeczywiście przekazywali oni codzienne raporty do MBP o tym, co Gomułka robił, z kim się spotykał, w jakim był nastroju. Istniała również obserwacja zewnętrzna, o której Gomułka nie wiedział, ale której zapewne się domyślał. Specjalna, przysłana z Warszawy grupa prowadziła inwigilację. Proces, którym Gomułka się interesował, to proces generałów Stanisława Tatara, Stefana Mossora, Jerzego Kirchmayera, Franciszka Hermana i pięciu innych oskarżonych, który toczył się w tym właśnie czasie i był transmitowany przez radio. Był to proces oparty o wymuszane torturami zeznania i miał on przygotowywać proces Mariana Spychalskiego. Zwieńczeniem miał być proces Gomułki. Gomułka od dłuższego już czasu spodziewał się aresztowania. Wynika to z zachowanych raportów agentów, których bezpieka umieściła w otoczeniu Gomułki (przede wszystkim z raportów „Pewnego", „Marka", „Czarnej", a w pewnym sensie i „Kseni"). Obiekt, do którego przywieziono Gomułków, to kompleks MBP w Miedzeszynie pod Warszawą. Znajdowało się tam tajne więzienie podlegające Biuru Specjalnemu, a później X Departamentowi.

Wszyscy uczestnicy akcji krynickiej musieli następnego dnia napisać następujący tekst: „Zobowiązuję się zachować w ścisłej tajemnicy, nie rozmawiać i nie ujawniać przed nikim, nawet przed swoimi przełożonymi, o tym co robiłem, widziałem i słyszałem będąc na pracy specjalnej w Warszawie i terenie". Poza wspomnianymi czterema pracownikami Departamentu Ochrony Rządu zobowiązania podpisali: Jan Madej z Wydz. „A" MBP, sierżant Jan Maj, wywiadowca sekcji II wydziału „A" WUBP Kielce, starszy sierżant Władysław Małkiewicz, kursant szkoły wydziału ,,A" MBP, starszy sierżant Ryszard Kozłowski, referent personalny WUBP Gdańsk, Ireneusz Koniusz, starszy wywiadowca sekcji IV wydziału „A" WUBP Opole, Jan Konieczny, wywiadowca sekcji IV WUBP w Krakowie, chorąży Marian Kowalczyk, starszy wywiadowca sekcji IV wydziału ,,A" WUBP Olsztyn, chorąży Włodzimierz Kiezik, starszy wywiadowca sekcji I wydziału ,,A" WUBP Szczecin, sierżant Szymon Gregorowicz, wywiadowca sekcji I wydziału ,,A" WUBP Wrocław. Warto zwrócić uwagę, jak starannie dobierana była ekipa ppłk. Światły — z różnych stron Polski. Niektórzy z nich zostaną ściągnięci do Warszawy i będą pełnić służbę w tajnym więzieniu w Miedzeszynie. Raport kapitana Bienia stanowi uzupełnienie raportu Światły. Jaki był cel tej wyprawy na spotkanie samochodu wiozącego Gomułków, trudno powiedzieć. W każdym razie poziom techniki nie był — łagodnie mówiąc — imponujący. List Władysława Gomułki, pisany ręcznie, piórem, powstał w ponad rok po aresztowaniu. Przez ponad pół roku Gomułka był całkowicie izolowany i poza strażnikami nikt z nim nie rozmawiał. Przesłuchania prowadzone przez wiceministra BP, gen. Romkowskiego, pułkownika Fejgina i majora Michalaka, który był oficerem śledczym Gomułki, rozpoczęły się 21 lutego 1952 r. Nie stosowano żadnych środków przymusu. W aktach śledztwa zachowały się dwie niewielkie, prostokątne kartki z pisanym piórem przez Bolesława Bieruta następującym tekstem (podkreślenia Bieruta): „Dotyczy Gomułki. Czym Gomułka był w świetle znanych dotąd faktów? Czy można postawić zarzut równości między nim a Spychalskim? Gomułka — stoczenie się od oportunizmu do frakcji i zdrady — a więc staczanie się, a nie wróg, który od razu z zamiarami wrogimi przyszedł do ruchu i tylko mniej lub więcej zręcznie osłaniał swoje wrogie oblicze i zamiary.

Zadaniem śledztwa jest w pierwszym rzędzie ujawnić — wrogą działalność Gomułki, wszystko — główne jej przejawy, cele i motywy, powiązania etc. — zbadanie drogi rozwojowej. Węzłowe zagadnienia. Spiskowanie w Partii i przeciw Partii i dlatego węzłowe okresy to okres 1943-1944, 1947-1948 (szczeg. 1948 r.) treść kontaktu ze Spychalskim, przyparcie go, że cały szereg przestępczych kroków Spychalskiego było mu znanych". Tę instrukcję mieli wypełnić treścią oficerowie prowadzący śledztwo. Publikowane dokumenty przechowywane są w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 509/128). POLITYKA, 31/1990

Warszawa, dnia 4 sierpnia 1951 r. Ściśle tajne RAPORT Wykonując rozkaz wyjechałem dnia 1.VIII. 1951 r. o godz. 16.30 do Krynicy. O godz. 20.30 byłem w Krakowie, gdzie otrzymałem rozkaz (telefoniczny) od V-Ministra B.P. gen. Mietkowskiego wykonania spec. zadania. Wyjechałem do Krynicy i na miejscu byłem nazajutrz o godz. 3-ej. Ze względu na zmęczenie szoferów posłałem ich odpocząć. O godz. 6-ej wezwałem do siebie kierownika ochrony osobistej oraz kierownika obserwacji zewnętrznej, którzy poinformowali mnie, że „W" czuje się dobrze, wychodzi codziennie na deptak, celem wysłuchania komunikatu o przebiegu procesu (do chwili rozpoczęcia się procesu radia nie słuchał). Dowiadując się, że „Z" o godz. 7-ej ma pójść po wodę do pijalni, postanowiłem wprowadzić 3 ludzi do pokoi, znajdujących się obok pokoju „W" i wykorzystując nieobecność „Z" wejść do pokoju „W". Kpt. Bubak otrzymał zadanie wejść do pokoju „W" z ochroną osób. „W" Uściłką, zająć miejsce przy oknie i drzwiach, a ja z por. Pańczyniakiem za nimi. W pokoju zastaliśmy ,,W" leżącego w łóżku. Przedstawiłem mu się, oświadczając, iż otrzymałem polecenie swoich władz przełożonych przyjechać z nim do Warszawy. ,,W" na to oświadczył mi, że aresztować mamy prawo jedynie wtedy, gdy mamy na to zezwolenie Marszałka Sejmu, gdyż on jest posłem, a po drugie jest chory i bez zezwolenia lekarza nie wyjedzie. Wytłumaczyłem mu, że nie przyjechałem go aresztować, a jedynie mam z nim przyjechać do Warszawy i wobec tego, że odpowiadam za jego życie i od chwili kiedy mu to zakomunikowałem nie mam prawa go opuścić, proszę go, by mi nie robił trudności w wykonaniu rozkazu. Zapytałem go, jaki jest stan jego zdrowia, czy ma temperaturę, kiedy był ostatnio badany

i co lekarz mu powiedział. „W" oświadczył, że nie gorączkuje, odczuwa tylko bóle żołądkowe i nie jest w stanie jechać samochodem. Tłumaczyłem mu, że nie widzę potrzeby wzywania lekarza, że będziemy jechać wolno tak, że na pewno nie będzie odczuwał bólów, ewentualnie możemy pojechać sanitarką. W tym czasie do pokoju weszła „Z" i widząc nas zapytała, co się stało, że tylu ludzi jest w pokoju. Powiedziałem jej, kim jesteśmy i cel naszego przyjazdu. „Z" zaczęła histeryzować, płakać, krzyczeć: kogo dzisiaj w Polsce aresztują, ludzi kryształowych — i że nigdzie się nie ruszy, dopóki „W" nie wyzdrowieje. Zwróciłem jej uwagę w dość ostrej formie, by zachowywała się ciszej i nie histeryzowała, lecz przystąpiła do pakowania swoich rzeczy, gdyż w przeciwnym razie będę zmuszony wydać polecenie swoim ludziom, by to zrobili. Przekonywanie „W" jak i „Z" trwało od 7-ej do 9-ej. Bardziej agresywną i głośną była „Z". W pewnym momencie ,,Z" zwróciła się do pracowników aparatu Bezpieczeństwa będących w pokoju, oświadczając, że dzieją się ogromne krzywdy, że aresztują obecnie ludzi niewinnych, ludzi, którzy mają ogromne zasługi dla Partii. Gdyby ona wiedziała, że „W" jest winien, nie pozostawałaby przy nim ani chwilę, ale ona zna jego całe życie, wychowali się w ogromnej nędzy, całe życie oddali sprawie, a teraz za to wszystko czeka ich więzienie. Lepiej było zginąć w okresie okupacji, niż doczekać się tego co dziś ich spotkało. Na to jej odpowiedziałem, że za partią nie trzeba nas agitować, a przeciwko partii niech nie agituje, gdyż daremny jej trud i nie życzymy sobie słuchać jej wypowiedzi. ,,W" zachowywał się zewnętrznie spokojnie, natomiast jego wypowiedzi były bardziej upolitycznione i cechowała je duża zjadliwość. Zwracając się do ,,Z" powiedział: szkoda twoich nerwów, przecież wiesz, że to wszystko co mi zarzucają to jedno wierutne kłamstwo, na pewno ktoś napisał na mnie nowy paszkwil, lecz ja mam nad nimi przewagę, jestem czysty i nie mam za sobą żadnych brudów, niesprawiedliwością nie można budować sprawiedliwości. Po dłuższej dyskusji przekonałem „W", że należałoby wyjść nie zwracając na siebie specjalnej uwagi i to w jego interesie. W końcu zgodził się na wyjazd, lecz pod warunkiem, że pociągiem. Pociąg miał odejść o godz. 10-ej, spakowani byli o 9.45. Walizki zniesiono do samochodów, proponowałem zjechać windą, na co się nie zgodził. Do samochodu też nie chciał wsiąść, lecz gdy zwróciłem uwagę, że jest już późno i możemy spóźnić się na pociąg, wsiadł. Gdy odjechaliśmy z sanatorium, w drodze oświadczyłem mu, że pojedziemy do Krakowa, skąd samolotem udamy się do Warszawy — odpowiedział: teraz jestem w waszych rękach. Jechaliśmy bardzo ostrożnie i powoli, gdyż droga między Krynicą a Krakowem jest uszkodzona. Między Brzeskiem a Bochnią zrobiłem odpoczynek i zjedliśmy śniadanie.

W obecności „W" wysłałem kpt. Szenauka do Krakowa, by zamówił bilety na samolot i zakupił żywność. (Sprawę kupna biletów na samolot omówiłem z kpt. Szenaukiem po drodze w czasie krótkiej przerwy, że zamelduje, iż nie mógł dostać biletów na samolot). W Krakowie (Podgórze) na jednej z bocznych ulic zatankowaliśmy do samochodu benzynę i wyjechaliśmy na szosę warszawską, gdzie zarządziłem w lasku odpoczynek. Po 1/2 godz. przyjechał kpt. Szenauk i zameldował, że biletów nie mógł dostać — wspólnie z „W" bardzo żałowaliśmy z tego powodu. O godz. 14.30 ruszyliśmy w drogę. W drodze „W" prosił o herbatę — chcąc zadośćuczynić jego prośbie posłałem szofera i jednego pracownika do Miechowa, 40 km po herbatę. Samochód z herbatą dołączył do nas w czasie odpoczynku pod Chęcinami. „W" był zdziwiony moim stosunkiem do niego, dziękował za wszystko, mówiąc przy tym: wolałbym być jednak wolnym i nie doznawać Waszej opieki, a „Z" powiedziała, że zgodziłaby się pieszo wrócić do Krynicy, by tylko być wolną. Przez całą drogę atmosfera była swobodna, żartowano. „W" prowadząc rozmowę z kpt. Szenaukiem powiedział: no cóż, Bezpieczeństwo ma sukces, aresztowało Gomułkę. Przez cały czas „W" jak i „Z" interesowali się, czy jadą na Mokotów, uspokajałem ich, że nie. O godz. 17.30 minęliśmy Kielce. Z Kielc do Warszawy starałem się robić małe przerwy, jechałem powoli, by do Warszawy przyjechać wieczorem, kiedy będzie ciemno. Na obiekt przyjechaliśmy o godz. 21-ej. ,,W" został umieszczony na obiekcie w budynku nr l, ,,Z" została umieszczona na obiekcie w budynku Nr 2. W Krynicy pozostał pracownik Ochrony Rządu dla załatwienia formalności związanych z Domem Zdrojowym. Pracownikowi Wydz. A. poleciłem wyjechać pociągiem z Krynicy o godz. 17-ej. (Światło, ppłk.) 2 egz. Warszawa, dnia 3.8.1951 r. ściśle tajne Do Dyrektora Biura Specjalnego MBP płk. Fejgina RAPORT Melduję, że z Warszawy wyjechaliśmy dnia 2.8.51 r. o godz. 12.45. Zgodnie z rozkazem ob. gen. Mietkowskiego łączność radiową próbowaliśmy nawiązać o godz. 14.30 w Radomiu, lecz Warszawa nie odzywała się. Szydłowiec osiągnęliśmy o godz. 15.30, skąd również nie udało się nam

nawiązać łączności. Dopiero o godz. 16.30 nadaliśmy pierwszy radiogram. Kielce osiągnęliśmy o godz. 17.15. Ponieważ zostało nam 40 l benzyny, a nie znaliśmy naszego zapotrzebowania — wóz udał się do miasta po benzynę, a ja zostałem na szosie celem kontynuowania obserwacji. O godz. 17.30 minął mnie obiekt. Ponieważ radiostacja — wbrew porozumieniu z jej kierownikiem nie wróciła po mnie na szosę — udałem się po 15 minutach na stację benzynową, gdzie zastałem wóz unieruchomiony (defekt w motorze). Po kilkunastu minutach udało się nam wyzwać d-ctwo KBW, które jednak nie chciało przyjąć naszego radiogramu, nim nie odbierzemy ich meldunku. Skutkiem tego wszystkiego nasz radiogram o obserwowanym obiekcie został wysłany z opóźnieniem — o godz. 18.24. Ponieważ kierowcy wozu nie udało się usunąć uszkodzenia, udaliśmy się do jednostki KBW z prośbą o pomoc. W tym czasie linia WCz została uszkodzona, a jeszcze uprzednio d-ctwo KBW meldowało, że nie można pracować kluczem i poleciło posługiwać się otwartym tekstem przez mikrofon, co zresztą nie udało się nam, w tym stanie rzeczy — zdecydowałem się nadać meldunek przez dalekopis. Wóz został naprawiony w dniu dzisiejszym o godz. 3, do Warszawy przybyliśmy o godz. 7. Nadmieniam, że każdorazowa próba nawiązania łączności i nadanie radiogramu trwało 20 minut. /-/ Bień A. kpt. LIST GOMUŁKI GOMUŁKA WŁADYSŁAW w miejscu izolacji dnia l sierpnia 1952 r. Do Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na ręce Prezesa Rady Ministrów w Warszawie za pośrednictwem KC PZPR W dniu 2 sierpnia 1951 r. zostałem wraz z żoną pozbawiony wolności, a w kilka dni później podano mi do wiadomości podpisane przez Ministra Bezpieczeństwa Publicznego postanowienie Rządu, że zostałem izolowany aż do czasu powzięcia przez Rząd ponownej decyzji. Przyczyny izolacji i podstawy prawne nie zostały w postanowieniu wymienione, ani też podane mi do wiadomości po dzień dzisiejszy. W lutym br. dowiedziałem się, że KC PZPR powołał Partyjną Komisję Śledczą złożoną z 3 członków funkcjonariusze w Ministerstwa Bezpieczeń-

stwa, która to komisja w lutym i marcu br. przeprowadziła kilkanaście protokolarnych przesłuchań na temat mojej działalności partyjnej w okresie okupacji, lecz również nie podała mi do wiadomości ani przyczyn, ani podstaw prawnych pozbawienia mię wolności. Minął więc już rok od czasu osadzenia mię w miejscu izolacji i całkowitego odcięcia od świata zewnętrznego (nie otrzymuję ani listów, ani gazet, lub czasopism, mimo wielokrotnego zwracania się o to) a dotychczas nie podjęto zapowiedzianej w uchwale Rządu z dnia 2/VIII.1951 r. ponownej, pozytywnej dla mnie decyzji, tj. nie przywrócono mi wolności. Kilkakrotnie zwracałem się o bezpośrednie skontaktowanie mię z przedstawicielem kierownictwa Centr. PZPR, wielokrotnie odpowiedzialni pracownicy Minist. Bezp. Publ. komunikowali mi, że kierownictwo Centr. PZPR przeprowadzi ze mną rozmowę, lecz dotychczas to się nie stało. Nigdy nic takiego nie popełniłem, co uzasadniałoby pozbawienie mię wolności przez władzę Rządu Ludowego. Nie uchylałem się nigdy od zeznań, które mogłyby się przyczynić do wyświetlenia i zdemaskowania działalności wrogich agentur, przeciwnie — na długo przed 2/VIII.1951 r. dałem temu pisemny wyraz, jak też wówczas jeszcze pisemnie zaznaczyłem wobec kier. Centr. PZPR, że na żądanie gotów jestem zawsze do dalszych wyjaśnień wszystkiego, co mi jest znane. Pozbawienie mnie wolności uważani więc za ciężką, niezawinioną krzywdę i karę. Niezależnie od powyższego przedłużanie izolacji może się skończyć dla mnie tragicznie w postaci fizycznego kalectwa. Już od 7 miesięcy nie jestem w stanie chodzić, a mogę się tylko z trudem i wysiłkiem powoli posuwać. Stan ten zaistniał w rezultacie ciężkiego zranienia i skomplikowanego złamania uda lewej nogi, co miało miejsce przed 21 laty w Łodzi, w czasie konspiracyjnej konferencji przedstrajkowej włókniarzy. Uszkodzono mi wówczas nerw skokowy, tak że lewa noga pozostała w poważnym stopniu niedowładna. Obecnie, w/g orzeczenia lekarzy uszkodzony nerw ulega regeneracji. Proces tej regeneracji rozpoczął się, względnie zacząłem go odczuwać coraz bardziej boleśnie i uciążliwie jeszcze w listopadzie 1951 r., trwa już zatem 10 miesięcy, a rezultat jest taki, że jestem w tej chwili kaleką. Moim zdaniem lekarze, którzy mię dotychczas badali i leczyli, bądź nie doceniają mego stanu, bądź też nie chcą mi powiedzieć swego faktycznego zdania. Jestem głęboko przeświadczony, że stosowane środki lecznicze w obecnych warunkach izolacji są wielce ograniczone i dostosowane do tych czterech ścian, w których przebywam. Jest rzeczą lekarzy orzekać, czy i na ile sam stan izolacji, wywołujący ogólne osłabienie systemu nerwowego, zwłaszcza przy niemożności spacerowania po pokoju, czy w czasie spaceru, wpływa w sposób ujemny na regenerację uszkodzonego nerwu. Ten długotrwały proces regeneracji nerwu i nikłe jego rezultaty są dla mnie przerażające, gdyż stale mam przed oczami widmo ciężkiego kalectwa. Od 2 i pół miesięcy lekarze nawet nie stwierdzili, jakie są rezultaty stosowanych środków leczniczych.

Czy za całą moją pracę, za całe moje życie ciężkie i krwawe, za ciężkie okaleczenie mnie na robocie partyjnej zasłużyłem na to, aby mi obecnie odmówić normalnych, ludzkich warunków leczenia się i zastosowania najbardziej skutecznych środków leczniczych, jakimi medycyna rozporządza. Czy ewentualnych dalszych zeznań nie mogę złożyć po zniesieniu izolacji i przywróceniu mi wolności, choćby tylko dla tego powodu, abym mógł się leczyć w normalnych warunkach i być może wyleczyć? Dlaczego jeszcze bardziej utrudnia się każdą godzinę mego przebywania w tych czterech ścianach przez pozbawienie prasy i wiadomości od rodziny? Czuję się głęboko i niezasłużenie skrzywdzony. Zwracam się do Rządu Rzeczypospolitej Polskiej z prośbą, aby wobec przytoczonych powyżej okoliczności przywrócił mi wolność i umożliwił mi leczenie się oraz powiadomił mię o powziętej decyzji. W. Gomułka egz. 5/KM

Przygotowania do procesu Gomułki Ta sporządzona w kilka tygodni po aresztowaniu Władysława Gomułki notatka świadczy, jak starannie zbierano materiały, które miały stać się podstawą aktu oskarżenia. Należy oczywiście pamiętać, że cytowane tu zeznania w wielu wypadkach były wymuszane biciem i torturami. Ci ludzie byli już tak spreparowani, że zeznawali wszystko, czego wymagali od nich oficerowie śledczy. Czym innym były natomiast raporty agentów z otoczenia Gomułki. „Marek" był bliskim współpracownikiem Gomułki w ZUS-sie, „Pewny" stał się przyjacielem domu. Zachowały się raporty obu, łącznie z udzielanymi im instrukcjami. Udało się też ustalić ich nazwiska. „Notatka" jest maszynopisem. Przechowywana jest w VI Oddziale AAN (sygn. 509/71). Warszawa, dnia 4 września 1951 r. Ściśle tajne

Notatka informacyjna dotycząca GOMUŁKI Władysława sporządzona na podstawie: 1. Materiałów oficjalnych a) ankieta personalna b) archiwum defy c) wspomnienia Chełchowskiego d) wspomnienia Spychalskiego e) protokoły z posiedzeń KC PPR z 1944 r. f) przemówienie Gomułki na III Plenum KC PZPR g) pismo Gomułki do tow. Bieruta h) pismo Spychalskiego do Biura Politycznego

i) pismo Logi Sowińskiego do Sekret. KC PZPR j) oświadczenie „Jasnego" — Zawadzkiego złożone w MBP k) raport kpt. Winiarskiego do Dep. Ochr. Rządu 1) notatka v-dyr. U.S. — Potockiego do KW PZPR

2. Materiałów śledczych podejrz. PEAS Julian " SZCZĘSNY DOBROWOLSKI " SOBIERAJSKI Wiesław " SPYCHALSKI Marian " ROMAN Władysław " SOWIŃSKA Stanisława " JAROSZEWICZ Emilia " NIENAŁTOWSKI Stanisław " LECHOWICZ Włodzimierz " DUBIEL Józef " PAJOR Witold " WILKOŃSKI Wojciech " WOJNAR Mieczysław " PODGÓRSKA Wanda " KORCZYŃSKI Stefan św. JAWORSKI Michał " SMĘTEK Stefan " PEAS Stanisława " SKONECKI Czesław " ISSAT-KOSZUTSKA Jadwiga " KOWALSKI Aleksander " ZALCMAN Nechemia " BROJEWSKI Maksymilian

3. Materiałów agenturalnych inf. ps. „Pewny" " ps. „Marek" obserwacja spec. GOMUŁKA Władysław ps. „Wiesław" s. Jana i Kunegundy z d. Bażan, ur. 6.II.1905 r. w Krośnie, pochodzenie robotnicze, ślusarz. Do 1948 r. Sekr. Gen. PPR, obecnie dyr. ZUS Oddz. Warszawski. I. W ankiecie personalnej do KC PPR GOMUŁKA podaje o sobie: Urodził się w Krośnie w rodzinie robotniczej. Ojciec był robotnikiem fabrycznym, członkiem PPS. Do szkoły uczęszczał w Krośnie, gdzie ukończył trzy klasy szkoły wydziałowej. W latach 1922-23 należał na terenie Krosna do młodzieżowej organizacji „Siła". W 1925 r. należał do Niezależnej Partii

Chłopskiej. W KPP zajmował kolejno funkcje członka Centralnego Wydziału Zawodowego i sekr. Okr. Kom. KPP na Śląsku. Był na szkole KPP w Moskwie. W 1930 r. był delegatem na 8 Sesję Profinternu w Moskwie. W 1930-31 r. był sekretarzem Związku Chemicznego Okr. Krakowskiego i sekr. gen. tegoż związku, a w końcu sekretarzem gen. Lewicy Związkowej w Polsce. W 1931 r. podczas nielegalnego zebrania Lewicy Związku Włókniarzy w Łodzi został ranny, aresztowany i skazany na 4 lata więzienia. W 1936 r. został aresztowany w Chorzowie i ponownie skazany na 5 lat więzienia. Z będących w naszym posiadaniu akt „defy" wynika, że GOMUŁKA w latach od 1928 do stycznia 1931 zamieszkiwał w Zawierciu, gdzie utrzymywał kontakt z członkami KZMP i KPP. W styczniu 1931 r. wyjechał do Warszawy, gdzie zamieszkał przy ul. Barczewskiego 10 m 18 i objął funkcję Generalnego Sekretarza Zw. Zaw. Przem. Chemicznego. 7 marca 1931 r. GOMUŁKA został zatrzymany na Dworcu Wschodnim w Warszawie, gdy chciał wyjechać do Pińska na zebranie tamtejszego Zw. Zaw. Przem. Chemicznego. W czasie rewizji w jego mieszkaniu znaleziono odezwę p.t. „Tworzymy masową organizację Lewicy Związkowej" podpisaną przez niego, okólniki Zw. Zaw. Przem. Chem. i okólniki do wszystkich rewolucyjnych Zw. Zawodowych i Lewicy Związkowej, podpisane przez GOMUŁKĘ. Po przesłuchaniu został zwolniony przez sędziego śledczego. 30 kwietnia 1931 r. został zatrzymany i osadzony w więzieniu za przygotowanie wystąpień 1-majowych. Od 19 listopada 1931 r. był poszukiwany przez „defę" w związku z rewizją przeprowadzoną w tym dniu w jego mieszkaniu i ujawnionymi tam materiałami. Aresztowany został w sierpniu 1932 r. w Łodzi na zebraniu członków KPP i skazany na 4 lata więzienia. W 1934 r. GOMUŁKA zwrócił się z prośbą do Prokuratury o 3-miesięczny urlop zdrowotny. Urlop ten otrzymał i już do więzienia nie powrócił. W kwietniu 1936 r. GOMUŁKA został aresztowany na Śląsku i skazany na 7 lat więzienia, a w drugiej instancji wyrok zmniejszono do 5 lat. Odnośnie działalności GOMUŁKI w okresie jego pobytu w Zawierciu, podejrz. PEAS Julian, b. funkcj. p.p. w Zawierciu, zeznaje w prot. z dn. 28.XI.1949 r. co następuje: ...Spotykałem się u KWAPIŃSKIEGO z GOMUŁKA Władysławem i BARYŁĄ i innymi, których nazwisk nie mogę sobie przypomnieć. Wszyscy oni wiedzieli, że ja jestem w policji, ja również wiedziałem o GOMUŁCE Wł., że jest mieszkańcem Zawiercia, ul. Piłsudskiego, że jest komunistą, ale działalności na zewnątrz nie przejawiał. Ja ze swej strony nie kryłem się w policji, że spotykani się z GOMUŁKA i KWAPIŃSKIM, a także innymi, co do których uważałem, że też są komunistami. KWAPIŃSKI mieszkał wówczas przy ul. Górnośląskiej, za pierwszym przejazdem kolejowym. GOMUŁKA miał w policji opinię komunisty, ale ze względu na nieprzejawianie żadnej działalności nie był przez nas niepokojony. Podkreślam, że żadnych zadań od kierownictwa komisariatu co do GOMUŁKI, jak

i KWAPIŃSKIEGO nie otrzymałem, gdyż kier. KWAPISZ wiedział, że KWAPIŃSKI jest moim dobrym przyjacielem. Dodaję, że kilkakrotnie spotykałem się też z GOMUŁKĄ, z którym grywaliśmy w karty i trochę wypili. Podczas spotkań prowadziliśmy tylko rozmowy towarzyskie, czasami KWAPIŃSKI żartem atakował rządy sanacyjne i wróżył mi, że GOMUŁKĄ będzie jeszcze ministrem, na co GOMUŁKĄ jak i ja reagowaliśmy śmiechem. Po wyjeździe do Częstochowy więcej GOMUŁKI nie spotykałem, jak też nic więcej o nim nie wiem... Przesłuchany ponownie na tę okoliczność PEAS Julian w dniu 19.XII. 1949 r. zeznaje: ...W pierwszym poznaniu się z KWAPIŃSKIM łączyły mnie tylko stosunki przyjacielskie, a później po otrzymaniu polecenia od aspiranta KWAPISZA, łączyły mnie stosunki służbowe. Z końcem 1930 lub w początkach 1931 r., dokładnie określić nie mogę, przyszedłem do mieszkania KWAPIŃSKIEGO, gdzie prócz KWAPIŃSKIEGO zastałem nie znanego mi mężczyznę, którego KWAPIŃSKI przedstawił mi mówiąc „to jest towarzysz GOMUŁKĄ". Na stole stała ćwiartka wódki i zakąska, w międzyczasie KWAPIŃSKI przedstawił mnie GOMUŁCE mówiąc „to jest mój dobry znajomy i przyjaciel, wywiadowca policji w Zawierciu". Ja w ich towarzystwie wypiłem dwa lub trzy kieliszki wódki i posiedziałem około godziny, po czym pożegnałem się i poszedłem. Po upływie kilku dni spotkałem na Alei w Zawierciu KWAPIŃSKIEGO i w potocznej rozmowie zapytałem się jego, kto to jest ten tow. GOMUŁKĄ, na co KWAPIŃSKI odpowiedział mi „nie musisz wiedzieć, ale to jest nasz towarzysz". W tydzień lub dwa tygodnie potem, spotkałem po raz drugi GOMUŁKĘ w mieszkaniu KWAPIŃSKIEGO, grającego w karty „66", na mój widok KWAPIŃSKI powiedział „dobrze żeś przyszedł, zagramy we trzech", co też uczyniłem. Po upływie 2 lub 3 godzin za wygrane pieniądze KWAPIŃSKI poszedł do restauracji, która była naprzeciwko jego domu, i kupił ćwiartkę spirytusu i zakąskę. W czasie picia wódki wyłoniła się dyskusja na temat polityki ówczesnej, a mojej służby, na co GOMUŁKĄ powiedział: „pomimo, że jestem przekonań komunistycznych, jednak wy nie macie prawa mnie aresztować, bo ja przeciwko reżimowi nigdy nie wystąpię", na co ja powiedziałem, że wiem o tym, że każdy może być przekonań komunistycznych i o ile działalności komunistycznej nie przejawia, karanym być nie może. Po wypiciu tej wódki ja pożegnałem się i wyszedłem. W kilka tygodni później przyszedłem do mieszkania KWAPIŃSKIEGO, gdzie znów zastałem tam GOMUŁKĘ, posiedziałem w ich towarzystwie około 2 godzin i w międzyczasie KWAPIŃSKI wyjął z kieszeni list, tzn. doniesienie w kopercie zapieczętowanej i powiedział: „oddasz ten list swojemu szefowi tzn. aspirantowi KWAPISZOWI". Wręczenie tego pisma przez KWAPIŃSKIEGO w obecności GOMUŁKI zastanowiło mnie i to zacząłem sondować, że GOMUŁKĄ musi być wtajemniczony o współpracy KWAPIŃSKIEGO z policją, bo inaczej by

mnie tego listu KWAPIŃSKI w obecności GOMUŁKI nie dawał, to właśnie dużo dało mi do myślenia, że GOMUŁKA będąc pewny siebie, bo wiedział o współpracy KWAPIŃSKIEGO z policją, wobec czego nie miał obawy, by go aresztowano. Kiedy asp. KWAPISZOWI wręczyłem korespondencję od KWAPIŃSKIEGO i gdy powiedziałem, że list ten KWAPIŃSKI dał mi w obecności GOMUŁKI, KWAPISZ powiedział „lepiej, żeby nie, ale to nie szkodzi". To powiedzenie KWAPISZA potwierdziło moje podejrzenie, że GOMUŁKA jest wtajemniczony o współpracy z policją KWAPIŃSKIEGO. Niezależnie od tego widziałem dwukrotnie jak asp. KWAPISZ przebrany po cywilnemu wyjeżdżał pociągiem w stronę Sosnowca, a z nim wyjeżdżał również GOMUŁKA, lecz ulicą nie szli razem, a oddzielnie, czy pojechali do Sosnowca czy do innego po drodze miasta — tego dokładnie nie wiem, natomiast w Alei widziałem, że weszli obaj do jednego wagonu, pierwszy wszedł KWAPISZ, a za nim GOMUŁKA. W kilka tygodni później widziałem KWAPISZA przebranego po cywilnemu, a za nim kilka kroków szedł GOMUŁKA i w jednym pociągu pojechali w kierunku Częstochowy. Te dwa przypadkowe moje spotkania i wyjazdy KWAPISZA z GOMUŁKA potwierdziły moje przypuszczenia, że GOMUŁKA ma kontakty z asp. KWAPISZEM. W mieszkaniu KWAPIŃSKIEGO spotkałem 4 razy GOMUŁKĘ. Było mi wiadomym, że GOMUŁKA pracował w charakterze urzędnika w cementowni na Wysoce, a zamieszkiwał w Zawierciu przy ul. Piłsudskiego. W 1932 r. zostałem przeniesiony do wydz. śledczego w Częstochowie i od tego czasu więcej nie widziałem GOMUŁKI... Odnośnie osoby KWAPIŃSKIEGO stwierdzono na podstawie zeznań świadków, b. członków KPP w Zawierciu — JAWORSKIEGO Michała i SMĘTKA Stefana, iż był on przed pierwszą wojną światową członkiem Lewicy PPS. Po wojnie jakoby wstąpił do KPP. W latach 1926-28 był sekretarzem PPS-Lewicy w Zawierciu. Po rozwiązaniu PPS-Lewicy KWAPIŃSKI zwrócił się listownie do Sławka z prośbą o zatrudnienie go i otrzymał pracę w Ubezpieczalni Społecznej w Myszkowie. Wstąpił również w tym czasie do PPS-Frakcji Rewolucyjnej. W tym okresie KWAPIŃSKI utrzymywał bliski kontakt z PEASEM i OLSZEWSKIM — funkcjonariuszami p.p., z CZUMĄ oraz z działaczami sanacyjnymi. Kontaktował się również z KPP-owcami, jak POLACZKOWIE (ojciec i syn), bracia KISIEL, GOMUŁKA i inni. Odnośnie POLACZKA (ojca) były pogłoski, że otrzymuje on pieniądze od starosty KOWALSKIEGO. KWAPIŃSKI w 1928 r. był też przez towarzyszy podejrzany o współpracę z policją. Przesłuchana na tę samą okoliczność żona PEASA w prot. z dnia 7.1.1950 r. zeznaje: ...Również u KWAPIŃSKICH bywał komunista NOWAK, imienia nie pamiętam, pracował w miejscowości Łazy koło Zawiercia jako urzędnik

i CISZEWSKI, imienia nie pamiętam, był po wyzwoleniu burmistrzem w Zawierciu. Od KWAPIŃSKIEJ dowiedziałam się, iż on wraz z żoną należą do partii komunistycznej. Przychodził również KRZYKALSKI do KWAPIŃSKIEGO, pracował jako robotnik w Fabryce Hulczyńskich, czy był on członkiem partii, tego nie wiem. Wiadomym mi jest również od męża mojego, iż u KWAPIŃSKICH spotykał się z GOMUŁKĄ i prowadzili ze sobą rozmowy i zdaje się, że nawet razem pili wódkę. Kiedy mi o tym mąż po raz pierwszy opowiadał, nie mogę sobie przypomnieć, czy było to po wojnie czy przed wojną. Wiem o powyższym fakcie również od żony KWAPIŃSKIEGO, która mi opowiadała jeszcze gdy byliśmy w Zawierciu. W jakich okolicznościach nie pamiętam, w każdym razie brzmiało to mniej więcej w ten sposób, że GOMUŁKĄ zamieszkiwał u nich kilka dni wraz z jakąś kobietą — Żydówką. W 1945 r. gdy mąż mój obawiał się, że zostanie aresztowany w czasie mego pobytu w Zawierciu, rozmawiałam na ten temat z KWAPIŃSKĄ. Wówczas to oświadczyła, iż warto byłoby się przypomnieć GOMUŁCE, iż on przecież znał męża mojego Peasa Juliana i mógłby mi pomóc... Zeznania te są potwierdzeniem zeznań PEASA w części dotyczącej jego znajomości z GOMUŁKĄ za pośrednictwem KWAPIŃSKIEGO. Nie znajdują natomiast potwierdzenia zeznania PEASA odnośnie współpracy GOMUŁKI z asp. p.p. KWAPISZEM. Dotychczasowe próby ustalenia KWAPISZA nie dały pozytywnego rezultatu. II. W ankiecie personalnej dla KC PPR GOMUŁKĄ podaje, iż w pierwszym okresie po wybuchu wojny przebywał na terenie Lwowa. W początku 1942 r. organizuje tam zaczątki PPR, następnie działa na Podkarpaciu. O swojej działalności na terenie Warszawy w ankiecie nie wspomina. Odnośnie działalności GOMUŁKI na Podkarpaciu w pierwszej połowie 1942 r. to w rozmowie przeprowadzonej z Szefem PUBP — Krosno na temat ludzi, którzy w życiorysach i ankietach powołują się na swoją współpracę z GOMUŁKĄ, okazało się, że są to przeważnie notowani w PUBP jako działacze WRN, a dwóch z nich jest podejrzanych o prowokacje. Dokładnego obrazu jego działalności we wspomnianym okresie nie posiadamy jeszcze, gdyż dotychczas nie zostały zrealizowane przedsięwzięcia, zmierzające do naświetlenia tego okresu. Początek działalności WIESŁAWA na terenie Warszawy przypada na miesiąc sierpień 1942 r. We wrześniu 1942 r. po wsypie ,,FAJI" i aresztowaniu ALBRECHTA, GOMUŁKĄ zostaje sekretarzem org. warszawskiej PPR. O tym, jakie były nastroje GOMUŁKI i jak on oceniał ówczesną sytuację polityczną, świadczy następujący fakt podany przez „JASNEGO"-ZAWADZKIEGO w oświadczeniu z dn. 21.III.1951 r.: ...Bezpośrednio przed objęciem przez WIESŁAWA roboty partyjnej, gdy hitlerowcy posuwali się w głąb ZSRR (1942 r.) miał miejsce następujący

fakt: WIESŁAW mieszkał wówczas na Pradze (prawdopodobnie Targówek) u szewca, starego KPP-owca, z którym prowadził rozmowy mniej więcej w takim tonie, że zwycięstwo hitleryzmu nie ulega wątpliwości, Armia Czerwona nie wytrzyma tego naporu, ruch robotniczy na całe lata został rozgromiony. W tych warunkach aktyw winien się urządzić na pracy zarobkowej, ażeby przetrwać. Szewc ów, KPP-owiec, był bardzo bliskim znajomym BARYŁY. Rozmowy WIESŁAWA z szewcem znam od BARYŁY. Prawdopodobnie BARYŁA miał jedną ze stałych swych met u tego towarzysza. Do tej wypowiedzi WIESŁAWA BARYŁA wracał w rozmowach ze mną niejednokrotnie... Na początku 1943 r. GOMUŁKA rozpoczyna pracę w KC, z ramienia którego obsługuje Warszawę, Lewą Podmiejską, kontakt z Prawą Podmiejską, a w późniejszym okresie Centralną Techniką. W listopadzie 1943 r. po aresztowaniu FINDERA i FORNALSKIEJ, GOMUŁKA zostaje Sekretarzem Generalnym KC PPR. O okolicznościach aresztowania FINDERA i FORNALSKIEJ, tow. CHEŁCHOWSKI we wspomnieniach z okresu okupacji podaje co następuje: ...W dniu 14 listopada 1943 r. zostali aresztowani Paweł wraz z Jasią w lokalu przy ul. Grottgera 10, w którym miało się odbyć posiedzenie KC. Jedynie pośpiech gestapowców wpłynął na to, że nie wpadł cały komitet, gdyż na 10 minut przed godziną 8-mą, zabrali Pawła i Jasię wraz z właścicielką mieszkania, a posiedzenie było umówione na godz. 8-mą. Tow. WIESŁAW szedł do tego lokalu wcześniej i zastał przed bramą samochód osobowy, nie podejrzewał, że to jest wóz gestapowców i że oni w tej chwili aresztowali Pawła, lecz zachowując ostrożność minął ten dom i wszedł do znajomych pod Nr 4. Natomiast gdy ja zbliżyłem się do tego domu, gestapowcy już odjechali, a w kilka chwil po mnie nadszedł tow. Franek. Gdy przyszedł Wiesław z Olkiem pod bramę, myśmy się już dowiedzieli, że gestapo było w tym mieszkaniu i zabrali 3 osoby, lecz dokładnie nie wiedzieliśmy, kogo zabrali, poza właścicielką mieszkania. Natychmiast rozeszliśmy się spod bramy, by nie doczekać się gestapowców i aby ostrzec innych towarzyszy, którzy mieli na to posiedzenie przybyć. Rozstawieni na ulicach, zbiegających się z ulicą Grottgera, czekaliśmy do godz. 9-ej, brak było Pawła i Jasi i to nam wyjaśniło, że te dwie osoby zabrane przez gestapowców, to Paweł i Jasia. Rozpoczęliśmy starania, by wyrwać ich z więzienia. Wszelkie kontakty i plany nie dały żadnych rezultatów. W kilkanaście dni potem, tj. 23 listopada na posiedzeniu KC w uzupełnionym składzie wybraliśmy na sekretarza Partii tow. WIESŁAWA... Przesłuchany w charakterze świadka SKONIECKI Czesław w prot. z dn. 11.I.1950 r. opisuje w następujący sposób okoliczności aresztowania FINDERA i FORNALSKIEJ, zasłyszane od WIESŁAWA:

...Dokładniejszych szczegółów o aresztowaniu FINDERA i FORNALSKIEJ dowiedziałem się na pierwszym spotkaniu z nowym Sekretarzem Generalnym PPR — GOMUŁKĄ, który potwierdził informacje „MARTY". GOMUŁKA mówił mi, że wsypa FINDERA i FORNALSKIEJ nastąpiła w lokalu na ul. Grottgera (własność siostry „ORGANISTY" GRUSZCZYŃSKIEGO). W lokalu tym byłem latem 1942 r. na spotkaniu z „ORGANISTĄ", w którym to lokalu miało się odbyć zebranie KC PPR o godz. 10-ej (daty nie pamiętam). Według dalszych informacji „WIESŁAWA", FINDER i FORNALSKA zjawili się na lokal ten w przeddzień zebrania wieczorem i postanowili na nim pozostać do następnego dnia. W dniu zebrania rano WIESŁAW udał się na lokal. Opodal od lokalu zauważył auto i to nasunęło mu pewne podejrzenie. W międzyczasie nadeszli „FRANEK" i CHEŁCHOWSKI ps. „JANEK". Mówił mi WIESŁAW, że zamienili ze sobą kilka słów, czy iść na lokal, czy nie i w momencie ich rozmowy prowadzono kobietę z płaczącym dzieckiem przez dwóch osobników po cywilnemu do stojącego opodal samochodu. Ponieważ w pobliżu auta znalazł się „JANEK", osobnicy prowadzący wym. kobietę, nakazali mu zabrać dziecko i odprowadzić do domu, czego on nie wykonał. „JANEK" nie podejrzewając, że areszt dotyczy lokalu wyznaczonego na zebranie, udał się pod wskazany adres, pukając do drzwi. Po dłuższej chwili nie otrzymując żadnego znaku na pukanie, wyszła sąsiadka z tego samego domu i ostrzegła go, że w tym pokoju zostali aresztowani ludzie. Po ostrzeżeniu tym JANEK oddalił się, nie zatrzymany przez nikogo... ...Na skutek zapytań ze strony moich władz zwierzchnich przeprowadziłem z WIESŁAWEM rozmowę na temat możliwości wsypy i kto mógł wsypać FINDERA i FORNALSKĄ. WIESŁAW stał na stanowisku przypadkowości tej wsypy. Stanowisko swoje wyjaśniał następująco: Brat właścicielki lokalu GRUSZCZYŃSKIEJ był właścicielem cukierni na ul. Złotej i posiadał do interesu tego wspólniczkę, z którą miał stałe nieporozumienia. Wspólniczka ta wiedziała o tym, że na lokalu przy ul. Grottgera odbywają się jakieś podejrzane zebrania i z zemsty nasłała tam gestapo... Na temat ten zeznaje ISSAT-KOSZUTSKA w prot. przesł. z dnia 3.III 1950 r. ...Przyszłam do ŚREDNICKIEGO prawdopodobnie około 7 rano. Był tam GOMUŁKĄ i Olek KOWALSKI. Obydwaj wyglądali jakoś bardzo podnieceni. Zwróciłam się do GOMUŁKI, żeby powiedział tow. FINDEROWI, że chcę się z nim koniecznie zobaczyć. Od GOMUŁKI otrzymałam odpowiedź: „Pawła nie będziesz mogła zobaczyć" — powtórzył mi to kilkakrotnie i proponował, żeby jemu powiedzieć, o co chodzi, a on powtórzy tow. FINDEROWI. Sądząc, że GOMUŁKĄ nie chce mnie skomunikować z tow. FINDEREM, opowiedziałam mu, o co chodzi. Potem GOMUŁKĄ i KOWALSKI wyszli, GOMUŁKĄ szybko wrócił i poprosił mnie, żebym siedziała przy oknie i jeśli będzie szedł tow. FINDER żebym go

zawołała do mieszkania ŚREDNICKIEGO. ŚREDNICKI mieszkał na ul. Grottgera niedaleko domu, w którym aresztowani zostali tow. tow. FINDER i FORNALSKA. Przy oknie siedziałam około godzinę, ale tow. FINDER nie nadchodził. Nie pamiętam, czy GOMUŁKA, kiedy mnie prosił, żebym usiadła przy oknie, mówił, że coś się stało i należy uprzedzić tow. FINDERA, by nie szedł na lokal, czy też opowiadał mi później ŚREDNICKI. W każdym razie pamiętam, że była mowa o tym, iż GOMUŁKA i KOWALSKI będą stali w drugim końcu ulicy. Po godzinie mniej więcej wychodząc od ŚREDNICKIEGO, nie widziałam ani GOMUŁKI ani KOWALSKIEGO. W kilka dni potem, nie pamiętam kiedy to było, byłam u ŚREDNICKIEGO i mówiliśmy o wsypie tow. FINDERA. ŚREDNICKI już w międzyczasie widział się z GOMUŁKA i opowiadał mi, co słyszał od GOMUŁKI na temat wsypy, a mianowicie: GOMUŁKA wchodził do podwórza i ktoś z mieszkańców ostrzegł go, by nie wchodził do lokalu. Po jakimś czasie mówiłam znów ze ŚREDNICKIM i wówczas opowiedział mi, że GOMUŁKA podchodząc do domu, w którym miało się odbyć zebranie, zauważył auto i wrócił się... Gdy sprawa aresztowania FINDERA i FORNALSKIEJ była omawiana wśród członków partii, GOMUŁKA twierdził, że aresztowanie to było przypadkowe. Zeznaje o tym ISSAT-KOSZUTSKA w prot. przesł. z dnia 4.IV.1950 r.: ...Kiedy byłam u KAWECKIEJ w Gliwicach, opowiadała mi, w jaki sposób ocalał GOMUŁKA podczas wsypy tow. FINDERA. Na moje pytanie dlaczego wówczas GOMUŁKA nie wpadł, odpowiedziała, że go ktoś uprzedził, ale natychmiast się poprawiła i dodała — on zobaczył samochód. 15 grudnia 1943 r. we wczesnych godzinach rannych gestapo przyszło do mieszkania ŚREDNICKIEGO i zabrało ŚREDNICKIEGO, jego żonę i siostrę żony. Rewizji w mieszkaniu gospodyni, u której odnajmowali pokój ŚREDNICCY, nie przeprowadzono. Ani przed, ani też bezpośrednio po aresztowaniu ŚREDNICKICH nikt z ich znajomych nie został aresztowany. KAWECKA Maria, siostra ŚREDNICKIEGO, chciała uprzedzić GOMUŁKĘ o aresztowaniu brata i przez znajomych swoich pepesowców — nauczycieli skontaktowała się z KLISZKĄ. Kiedy z nią ostatni raz rozmawiałam w Gliwicach, powiedziała mi, że Gomułka wiedział o aresztowaniu ŚREDNICKICH, bo tego samego dnia po południu był u nich w mieszkaniu i gospodyni powiedziała mu o tym. GOMUŁKA aresztowanie ŚREDNICKICH tłumaczył przypadkiem, mówił, że na prowincji gdzieś wsypał się jakiś towarzysz, który znał ten adres w Warszawie. Taką samą wersję o aresztowaniu tow. FINDERA słyszałam niedługo po wypadku. Wydaje mi się, że również pochodziła od GOMUŁKI... Tezę tę podtrzymywał na KC w okresie okupacji jak również i po wyzwoleniu. Natomiast aresztowani członkowie grupy dwójkarskiej oraz SZCZĘSNY DOBROWOLSKI w zeznaniach swoich podają, że aresztowanie FINDERA i FORNALSKIEJ miało na celu utorowanie drogi do

władzy w partii GOMUŁCE, jako człowiekowi o nastawieniu antyradzieckim, ulegającemu tendencjom nacjonalistycznym. Podejrzany SOBIERAJSKI w prot. z 11.XII. 1950 r. zeznaje na ten temat co następuje: ...Dając ocenę PPR, SPYCHALSKI powiedział, że w okresie okupacji byli w kierownictwie Partii ludzie zależni od Moskwy, we wszystkim ślepo słuchający dyrektyw stamtąd i bezkrytycznie stosując wzory radzieckie. Oprócz nich działali w kierownictwie Partii ludzie niezależni, którzy szli własną, polską drogą i nie chcieli korzystać i naśladować wzorów radzieckich w budowie przyszłego ustroju w Polsce. Jak miał wyglądać ustrój społeczny i polityczny, który zamierzali realizować ci niezależni, SPYCHALSKI nie precyzował. Do ludzi w kierownictwie PPR, zależnych od Moskwy, SPYCHALSKI zaliczył NOWOTKĘ i FINDERA. Ja powiedziałem, że na pewno należała do takich również FORNALSKA. SPYCHALSKI to potwierdził. Do niezależnej części kierownictwa Partii SPYCHALSKI zaliczył siebie, GOMUŁKĘ-WIESŁAWA i innych, nie wymieniając ich nazwisk. Następnie SPYCHALSKI stwierdził, że niezależna część kierownictwa Partii prowadziła ostrą, bezwzględną walkę z drugą częścią kierownictwa, działającą według wytycznych Moskwy. Celem tej walki było całkowite opanowanie kierownictwa Partii przez niezależnych i utworzenie drogi WIESŁAWOWI do objęcia przez niego stanowiska sekretarza generalnego. Jakimi środkami i metodami była prowadzona ta walka, SPYCHALSKI mi nie powiedział. Stwierdził natomiast, że w tej jego walce okazał mu wydatną pomoc HRYNKIEWICZ... Okoliczności i przyczyny aresztowania Findera i Fornalskiej dotychczas nie zostały przez śledztwo całkowicie wyjaśnione. W okresie gdy WIESŁAW był Sekretarzem Generalnym KC PPR, w łonie KC zarysowały się sprzeczności odnośnie koncepcji stosunku do Delegatury, bazy na jakiej należy budować KRN i stosunku do CKL. Odnośnie stanowiska WIESŁAWA w sprawie współdziałania z Delegaturą, SPYCHALSKI Marian w swoich wspomnieniach o WIESŁAWIE podaje co następuje: ...Pamiętam, jak WIESŁAW znowu ze swoją wnikliwością w szczegóły przygotowywał wszelkie propozycje, umożliwiające zjednoczenie wszystkich sił zbrojnych w walce z Niemcami, tak potrzebne narodowi. Stawiał nawet podporządkowanie GL kierownictwu ZWZ, pod warunkiem, że wspólna walka zbrojna zostanie rozpoczęta, pomimo, że wtedy walczyły tylko oddziały GL. Stawiał również sprawę podporządkowania PPR Delegaturze rządu londyńskiego, pod warunkiem, że Delegatura zaprzestanie napaści i szerzenia oszczerstw wobec ruchu robotniczego i będzie realizować wspólny front walki zbrojnej, jak i odgrodzi się od tych organizacji, które występowały przeciw walce... Na ten sam temat zeznaje również SPYCHALSKI w prot. z dnia 13 czerwca 1950 r.:

...Na początku marca 1943 r. dowiedziałem się na posiedzeniu Sztabu GL, że mają być przeprowadzone rozmowy między PPR, z udziałem przedstawiciela GL, a przedstawicielami Delegatury, mające na celu porozumienie w sprawie współdziałania w walce z Niemcami. Posiedzenie Sztabu było wówczas w moim mieszkaniu przy ul. Felińskiego. Udział w nim brali gen. „WITOLD", „WIKTOR", GOMUŁKA i ja. Propozycje przeprowadzenia rozmów z Delegaturą referował GOMUŁKA. Inicjatorem pertraktacji, jak sobie przypominam, był GOMUŁKA. Z ramienia PPR i GL udział w pertraktacjach brał GOMUŁKA i „WIKTOR". Kto brał udział z ramienia Delegatury, tego nie wiem, wiem natomiast, że dokument z Delegatury, zawiadamiający o zerwaniu pertraktacji, podpisany był pseudonimem „KONIAWA" i „KOSTRZEWA". Na pertraktację z Delegaturą GOMUŁKA był delegowany decyzją KC PPR, „WIKTOR" zaś na propozycję GOMUŁKI delegowany był przez Sztab GL. Ze sprawą tą na Sztab przyszedł GOMUŁKA i żadnej różnicy zdań w tej sprawie nie słyszałem. Ja w tej sprawie żadnej koncepcji własnej nie miałem, przyjmowałem sprawy organizacyjne w takim świetle, jak je stawiał GOMUŁKA. Czy KC PPR dało swą akceptację na prowadzenie rozmów z Delegaturą, nie wiem. Wiem tylko, że z inicjatywą tą przyszedł na Sztab GOMUŁKA. Był to jedyny wypadek pobytu GOMUŁKI na posiedzeniu Sztabu... W protokole przesł. z dnia 7.XII. 1949 r. podejrz. ROMAN Władysław omawiając swoją współpracę z KIRCHMAYEREM, zeznaje: ...W ten sposób KIRCHMAYER zawracał do koncepcji wysuwanej przez kierowników PPR w czasie okupacji w celu zjednoczenia ruchu podziemnego. Jak opowiadał mi KIRCHMAYER, to koncepcja ta polegała na tym, że jesienią 1943 r. GOMUŁKA ze strony Gwardii Ludowej i PPR wysunął do kierownictwa obozu londyńskiego w kraju propozycję scalenia ruchu oporu. PPR miała w myśl tej propozycji wejść jako piąte stronnictwo do istniejącej Rady Jedności Narodowej na równych prawach, a GL scalić się z Armią Krajową i otrzymać jedno z kierowniczych stanowisk w komendzie Gł. AK i pewne stanowiska w hierarchii organizacyjnej na niższych szczeblach. PPR ze swej strony zobowiązywała się do ułożenia stosunków ze Zw. Radzieckim. Ta bardzo korzystna, zdaniem KIRCHMAYERA, propozycja została jednak odrzucona przez kierownictwo AK i Delegatury... O sytuacji, jaka wytworzyła się wtedy wewnątrz KC, świadczą dobitnie znajdujące się w naszym posiadaniu odpisy protokołów z posiedzeń KC, z których wynika, że na każdym posiedzeniu zarysowywały się wyraźnie dwie sprzeczne ze sobą grupy. Na czele jednej z nich stali tow. tow. „Tomasz" i „Franek", na czele drugiej zaś „WIESŁAW", „IGNAŚ" i „OLEK". Fakt ten potwierdza w swoich zeznaniach z dn. 6.IV.1951 r. KOWALSKI Aleksander, który podaje:

Na dalszych posiedzeniach w czerwcu i lipcu 1944 r., gdy omawiano tezy „WIESŁAWA" o stosunku instancji partyjnych do AL, zagadnień KRN i CKL, w KC zarysowały się dwie grupy. Z jednej strony „Franek" i „Tomasz", z drugiej „WIESŁAW" i LOGA. Ja popierałem stanowisko „WIESŁAWA", a „Janek" CHEŁCHOWSKI stanowisko „FRANKA", często wstrzymywał się od głosu, rzadko popierał „WIESŁAWA". Ostre spory na posiedzeniach KC trudno mi określić, czy miały charakter krytyki, czy też frakcyjności. W każdym razie popierając stanowisko „WIESŁAWA" i LOGI, nie należałem do żadnego ugrupowania frakcyjnego i o istnieniu takowego nie wiedziałem. Trzeba jednak podkreślić, że grupa ta, istniejąca pewien okres czasu, miała pewne elementy frakcyjności... Sprzeczności istniejące w KC znalazły również odbicie na terenie Sztabu Głównego GL, gdzie dochodziło do tarć między Szefem Sztabu „FRANKIEM" a Szefem Oddz. Informacji „Markiem". W rezultacie „MAREK" w wielu wypadkach podejmował decyzje na własną rękę, bez porozumienia z Szefem Sztabu, a nieraz wbrew jego zarządzeniom. O posunięciach swoich informował jedynie „WIESŁAWA", licząc na jego poparcie w związku z istniejącymi tarciami między nim a „FRANKIEM". SPYCHALSKI utrzymując bez wiedzy Partii kontakt z HRYNKIEWICZEM, o którym wiedział, że jest agentem gestapo, powiadamiał o tym jedynie „WIESŁAWA", aczkolwiek hierarchicznie podporządkowany był „FRANKOWI" i jemu obowiązany był meldować o tym. SPYCHALSKI meldował GOMUŁCE i jemu przedstawił do wglądu archiwum Delegatury, zdobyte przez HRYNKIEWICZA przy pomocy gestapo. W akcji tej brali również udział członkowie GL, przydzieleni przez SPYCHALSKIEGO. SPYCHALSKI, poza GOMUŁKĄ, nikomu nie mówił o roli HRYNKIEWICZA w zdobyciu archiwum. GOMUŁKĄ zaś polecił mu sprawę tę zachować w tajemnicy i obiecał osobiście przedstawić ją „WITOLDOWI" i na Sekretariacie. Celem pogłębienia sprzeczności między WITOLDEM a GOMUŁKĄ SPYCHALSKI przedstawia GOMUŁCE w sposób tendencyjny akcję dezinformacji gestapo, mówiąc, że od WITOLDA i FINDERA otrzymał polecenie wysyłania faktycznych nazwisk do gestapo. W takiej samej formie przedstawia też SPYCHALSKI GOMUŁCE sprawę drukarni GL na pl. Grzybowskim, mówiąc mu, iż WITOLD ma do niego pretensję o jej wsypę. (Faktycznie likwidację drukarni spowodował SPYCHALSKI dając jej adres HRYNKIEWICZOWI). O powyższych faktach SPYCHALSKI w protokole z dn. 27.V. 1950 r. podaje co następuje: ...Zwróciłem się do GOMUŁKI na początku grudnia 1943 r. przez LOGĘ-SOWIŃSKIEGO, że chcę się z nim zobaczyć. LOGA umówił mnie na spotkanie na Żoliborzu, przy pl. Wilsona. Na spotkaniu tym zwróciłem się do „WIESŁAWA", że chcę przedstawić mu do wglądu archiwum delegatury i sprawę wysyłania adresów do gestapo. „WIESŁAW" nie miał czasu,

więc umówił się ze mną na spotkanie w tym samym miejscu wieczorem za dzień lub dwa. Na następnym spotkaniu z podpunktu na pl. Wilsona zaprowadziłem „WIESŁAWA" do mieszkania inż. GUBICA ul. Krasińskiego 20, gdzie przedstawiłem mu do wglądu archiwum antykomunistyczne delegatury, zapoznając go równocześnie, w jaki sposób zostało zdobyte, a mianowicie: archiwum nadał „BOGUŚ" — HRYNKIEWICZ, który współpracuje w wywiadzie antykomunistycznym delegatury od czasu likwidacji kierownictwa MiP, przez co zdobył zaufanie delegatury... Po zapoznaniu się z archiwum „WIESŁAW" powiedział mi, że materiały te mogło już wykorzystać gestapo, jak z dokumentów, zawartych w archiwum wynika, a jeśli chodzi o HRYNKIEWICZA, to należy unikać kontaktu z nim, gdyż jest prawdopodobne powiązanie jego z g-pe. Na moje pytanie, co mam robić z tym archiwum i czy nie ma potrzeby mówić o tym WITOLDOWI, WIESŁAW odpowiedział, że nie ma potrzeby mówić o tym WITOLDOWI, że on sam tę sprawę załatwi, a z kartoteki, która zajmowała ok. 680 nazwisk, należy zrobić spisy nazwisk i adresów i stopniowo rozsyłać przez biuro informacji do Sztabu GL i Sekretariatu KC PPR. WIESŁAW pytał jeszcze o część archiwum, dotyczącą MiP, więc odpowiedziałem WIESŁAWOWI, że po likwidacji kierownictwa MiP HRYNKIEWICZ przekazał archiwum MiP delegaturze i przy likwidowaniu archiwum antykomunistycznego, zabrał i to. Poza tym poruszyłem z WIESŁAWEM sprawę rozsyłania adresów różnych ludzi do gestapo, celem dezinformacji. Między tymi adresami włączyliśmy adresy konkretne ludzi, którzy tkwią w naszych wykazach jako reakcjoniści i szpicle, celem likwidowania ich rękoma gestapo. O wysyłaniu fikcyjnych adresów, celem dezinformacji gestapo, mówiłem, że otrzymałem wskazówki od WITOLDA i FINDERA. GOMUŁKA odpowiedział mi na to, że jest to niesłuszne i on się temu przeciwstawi. Wypowiedź GOMUŁKI wynikła z tego powodu, iż zrozumiałem, że na całość akcji wysyłania adresów do gestapo uzyskałem akceptację WITOLDA i FINDERA. GOMUŁCE mówiłem jeszcze, że WITOLD ma do mnie pretensję o sprawę wpadunku nowo montowanej drukarni GL-AL, co wiązał z faktem podania mi przez SĘKA-MAŁECKIEGO w jego obecności, po posiedzeniu Sztabu GL w październiku 1943 r., adresu drukarni AK przy pl. Grzybowskim, wzgl. ul. Twardej, która okazała się naszą drukarnią. GOMUŁCE nie podałem prawdziwego obrazu zdobycia archiwum przez HRYNKIEWICZA. Nie mówiłem całej prawdy GOMUŁCE dlatego, ponieważ czułem się nie w porządku ze swoimi kontaktami z HRYNKIEWICZEM, a to dlatego, że kontakt z nim nawiązałem i utrzymywałem bez wiedzy kierownictwa tak GL jak i PPR... Poza GOMUŁKĄ nie zgłaszałem nikomu więcej o fakcie zdobycia przez HRYNKIEWICZA archiwum... Zdobycie archiwum uważałem jako moment przynajmniej częściowej rehabilitacji i dlatego szukałem dojścia do Sekretariatu Partii, aby mu ten fakt przedstawić i ujawnić swój kontakt z HRYNKIEWICZEM. Ponieważ WIESŁAW powiedział mi, że sprawę

informacji o zdobycie archiwum przedstawi sam na Sekretariacie i WITOLDOWI, przy czym polecił mi zachować tę sprawę w tajemnicy, z tego też powodu nie mówiłem nic o tym WITOLDOWI. Szukałem drogi częściowej rehabilitacji przez samego GOMUŁKĘ z pominięciem WITOLDA dlatego, ponieważ między nami były w tym okresie nieporozumienia i wydawało mi się, że WITOLD żywi do mnie niechęć. Liczyłem natomiast, że u WIESŁAWA tej niechęci nie będzie i sprawę załatwi tolerancyjnie... GOMUŁKA również był poinformowany w grudniu 1943 r. przez SPYCHALSKIEGO o tym, że kierownicze stanowiska w Oddziale Informacji GL zajmują b. dwójkarze LECHOWICZ, JAROSZEWICZ i BUCZYŃSKI, jak również wiedział, iż wyżej wymienieni tkwią w AK i PKB. Przed wyjazdem z delegacją KRN do ZSRR SPYCHALSKI skontaktował GOMUŁKĘ z SOWIŃSKĄ, która po jego wyjeździe była faktyczną kierowniczką Oddz. Informacji. Jak wynika z zeznań SPYCHALSKIEGO i SOWIŃSKIEJ, kontakt ten miał na celu z jednej strony nie dopuścić do tego, by w czasie nieobecności SPYCHALSKIEGO „WITOLD" miał wgląd do spraw Oddziału Informacji i mógł rozszyfrować grupę dwójkarzy, z drugiej strony kontakt ten miał umożliwić SOWIŃSKIEJ przedstawienie spraw Oddz. Inform. bezpośrednio Sekr. Partii z pominięciem WITOLDA jako Szefa Sztabu. Oto jak zeznaje o tym SPYCHALSKI w prot. z dn. 20.IX.50 r.: ...Pyt.: Czym kierowaliście się odsuwając WITOLDA od możności pełnej kontroli nad pracą Oddz. Inform. GL w okresie waszego odjazdu do ZSRR przez bezpośredni kontakt GOMUŁKA — SOWIŃSKĄ? Odp.: Bałem się, że WITOLD mając bezpośredni wgląd w robotę Oddz. Inf. rozszyfruje osoby LECHOWICZA i JAROSZEWICZA jako dwójkarzy, a przez to rozszyfruje i moją działalność w związku z uplasowaniem ich przeze mnie na czołowych stanowiskach w Oddz. Informacji GL. Oddając wgląd w pracę Oddz. Inf. GOMUŁCE, miałem tę rachubę, że SOWIŃSKĄ mając poparcie GOMUŁKI i jego autorytet, nie dopuści WITOLDA do całkowitego wglądu i uniemożliwi mu rozszyfrowanie tej całej sprawy. Pyt.: Czym wytłumaczycie fakt niereagowania GOMUŁKI na wasz antypartyjny i wrogi stosunek do swego zwierzchnika WITOLDA w okresie okupacji? Odp.: Wiem, że GOMUŁKA miał negatywny stosunek do WITOLDA i to powodowało nie wy ciąganie żadnych konsekwencji do mnie. Mój stosunek do WITOLDA był zgodny ze stosunkiem GOMUŁKI... Odnośnie kontaktów swoich z WIESŁAWEM po wyjeździe SPYCHALSKIEGO, SOWIŃSKĄ, która faktycznie kierowała w tym czasie Oddziałem Inf., zeznaje w prot. z dn. 19.XI.1949, co następuje: ...Tak jak już zeznawałam w poprzednich protokółach, że SPYCHALSKI przed swoim wyjazdem do Moskwy powierzył kierownictwo Oddziału

BUCZYŃSKIEMU, FONKOWICZOWI i mnie, wyznaczając równocześnie co ma wchodzić w skład obowiązków każdego z nas oddzielnie. Niezależnie od tego SPYCHALSKI w przeddzień pierwszego terminu swego wyjazdu, mogło to być około 10 marca 1944 r., będąc u mnie w mieszkaniu na ul. Bonifraterskiej wydawał mi wskazówki i pewnego rodzaju wytyczne dotyczące dalszej mojej pracy na odcinku Oddz. Inf. W czasie tej rozmowy SPYCHALSKI powiedział mi, że skontaktuje mnie z WIESŁAWEM, z którym mam współpracować, tak jak FONKOWICZ z FRANKIEM po linii wojskowej, a ja z WIESŁAWEM po linii Partii. W dalszej rozmowie na ten temat SPYCHALSKI powiedział mi, że jeżeli będę jakieś trudności mieć w swojej pracy, ażebym zawsze zwracała się o pomoc do WIESŁAWA, szczególnie SPYCHALSKI podkreślił, jeżeli będę miała trudności lub nieporozumienia z FRANKIEM, to w tych sprawach ażebym zwracała się o pomoc do WIESŁAWA, który mi w tych sprawach pomoże, bo on, tj. SPYCHALSKI, uzgodnił z WIESŁAWEM, aby po jego wyjeździe WIESŁAW zaopiekował się oddziałem po linii Partii oraz by miał opiekę nade mną, gdyż jestem nerwowa i zapalczywa, a przy tym mogę jakieś zrobić głupstwo. WIESŁAW, jak mówił mi wówczas SPYCHALSKI, zgodził się na jego prośbę... Kontaktując się z WIESŁAWEM w okresie od połowy marca 1944 r. do drugiej połowy czerwca 1944 r. m. in. WIESŁAW w rozmowach ze mną poruszał często sprawę „FRANKA"-„WITOLDA", o których zawsze wyrażał się ujemnie. Jednego razu „WIESŁAW" rozmawiając na temat FRANKA powiedział mi, iż on zdjąłby FRANKA ze stanowiska Szefa Sztabu AL, gdyby miał kogoś na jego miejsce. Ja będąc dobrego zdania, z wywodów „MARKA", o BUCZYŃSKIM, zaproponowałam WIESŁAWOWl, by na szefa sztabu AL wziął kpt. „DOBREGO", tj. BUCZYŃSKIEGO, a FRANKA zdjął. WIESŁAW powiedział mi, a to ten „DOBRY" i polecił mi ażebym BUCZYŃSKIEGO skontaktowała z nim. W rozmowie tej z WIESŁAWEM odniosłam wrażenie, iż on BUCZYŃSKIEGO znał wówczas osobiście lub tylko znał ze słyszenia. W pierwszej połowie czerwca 1944 r. umówiłam BUCZYŃSKIEGO do mnie na mieszkanie przy ul. Strzeleckiej 73, celem nawiązania kontaktu z WIESŁAWEM. W oznaczonym czasie na moje mieszkanie przy ul. Strzeleckiej przyszedł WIESŁAW z BUCZYŃSKIM. Następnie WIESŁAW powiedział mi, ażebym go z BUCZYŃSKIM zostawiła samych. Wyszłam więc, a oni rozmawiali między sobą blisko dwie, lub przeszło dwie godziny. BUCZYŃSKI po tej rozmowie wyszedł, a ja spytałam WIESŁAWA, jak on zapatruje się na kandydaturę BUCZYŃSKIEGO — otrzymałam odpowiedź, że BUCZYŃSKI jest poczciwy chłop, lecz na razie niech siedzi w Oddziale Inf. i tam robi partyjną robotę. Więcej na temat BUCZYŃSKIEGO nie rozmawiałam z WIESŁAWEM... O kontaktach GOMUŁKI z BUCZYŃSKIM w okresie okupacji zeznaje również Emilia JAROSZEWICZ w prot. z dn. 22.I.1949 r.: GOMUŁKA

natomiast w swoim piśmie do tow. Bieruta, jak również w przemówieniu na III Plenum KC PZPR stwierdza, że: a) nie wiedział nic o istnieniu grupy „dwójkarskiej" w Oddz. Inf. i nikogo z nich nie znał osobiście, b) nie wspomina o tym, by SPYCHALSKI dając mu archiwum zdobyte przez HRYNKIEWICZA powiedział, że zrobił to w tajemnicy przed Partią i WITOLDEM i że on kazał mu w dalszym ciągu zachować to w tajemnicy, obiecując osobiście powiadomić o tym WITOLDA i Sekretariat KC. III. W pierwszym okresie po wyzwoleniu SPYCHALSKI organizuje na własną rękę, bez wiedzy Partii i MBP, sieć wywiadowczą, do której angażuje w pierwszym rzędzie członków grupy „dwójkarskiej" Oddz. Inf. GL — LECHOWICZA i NIENAŁTOWSKIEGO. O utworzeniu tej sieci SPYCHALSKI zawiadamia GOMUŁKĘ, który nie tylko nie sprzeciwia się temu, a jeszcze ze swej strony poleca SPYCHALSKIEMU nawiązanie kontaktu z KIJKOWSKĄ, w celu wykorzystania jej do pracy wywiadowczej. O powyższym zeznaje SPYCHALSKI w prot. przesł. z dnia 18.VII, 19.VII i 20.VII. 1950 r.: ...Pyt.: Z kim z kierownictwa Partii uzgodniliście wydanie LECHOWICZOWI i NIENAŁTOWSKIEMU polecenia kontynuowania roboty podziemnej? Odp.: Z nikim z kierownictwa Partii nie uzgadniałem tego polecenia, a dopiero po fakcie zawiadomiłem GOMUŁKĘ, że mam nadal na kontakcie „ZYCHA" (GOMUŁKA orientował się, że jest to LECHOWICZ), któremu poleciłem kontynuowanie pracy w podziemiu i udzielanie mi stamtąd informacji. O NIENAŁTOWSKIM nie mówiłem w ogóle. GOMUŁKA przyjął to do wiadomości, nie wyrażając żadnego sprzeciwu... Pyt.: Kogo zapoznaliście z otrzymywanymi od LECHOWICZA informacjami? Odp.: Z informacjami otrzymywanymi od LECHOWICZA zaznajamiałem GOMUŁKĘ. GOMUŁKA przyjmował te informacje bez żadnych specjalnych uwag czy komentarzy... Pyt.: W prot. przesł. z dnia 17.VII.50 r. zeznaliście o przekazywaniu wam przez LECHOWICZA informacji o działalności podziemia i archiwum Biuletynu Informacyjnego AK. Kto zapoznany był z tymi materiałami? Odp.: Z materiałami, otrzymywanymi od LECHOWICZA, zapoznany był GOMUŁKA. Znała je również dobrze SOWIŃSKA, ponieważ ona w zasadzie przyjmowała je od LECHOWICZA. Ja sam osobiście materiałów tych nie wykorzystywałem, a przekazywałem je GOMUŁCE, który wykorzystywał je do swych referatów i przemówień... Jeśli chodzi o GOMUŁKĘ, to jest mi wiadomo, że przekazał do MBP informację, a ściślej mówiąc dezinformację od LECHOWICZA, dotyczącą RZEPECKIEGO. Czy GOMUŁKA podał źródło informacji, nie wiem, w każdym razie wiedział, że pochodzą one od LECHOWICZA.

Pyt.: Jakie informacje odnośnie osób i działalności podziemia, otrzymywane od NIENAŁTOWSKIEGO i LECHOWICZA, przekazywane były do MBP? Odp.: Żadnych informacji w tej sprawie nie przekazywałem do MBP i o ile mi wiadomo, to ani SOWINSKA, ani GOMUŁKA nie przekazywali do MBP nic o ich osobach i działalności w podziemiu... Pyt.: Jaką pracę wykonywał LECHOWICZ i NIENAŁTOWSKI w okresie otrzymania awansu i odznaczenia? Odp.: Robili wówczas robotę w podziemiu na moje polecenie i za zgodą GOMUŁKI... oraz w prot. przesł. z dnia 28.VI. 1950 r.: ...W maju lub czerwcu 1945 r. GOMUŁKA polecił mi nawiązanie kontaktu z KIJKOWSKĄ, w celu wykorzystania jej do roboty informacyjnej. Otrzymałem w tym celu od GOMUŁKI adres KIJKOWSKIEJ do Pruszkowa, czy też Piastowa. KIJKOWSKĄ posługiwała się wówczas nazwiskiem DĄBROWSKA. Pod wskazany przez GOMUŁKĘ adres wysłałem swego adiutanta HANKIEWICZA, celem sprowadzenia KIJKOWSKIEJ do mojego mieszkania we Włochach, wzgl. powiadomienia jej, że chcę się z nią widzieć w moim mieszkaniu. KIJKOWSKĄ przyszła do mego mieszkania, gdzie przeprowadziłem z nią rozmowę, mówiąc jej, że wiem o tym, że w czasie okupacji kontaktowała się z LOGĄ-SOWIŃSKIM i dawała mu informacje z terenu sztabu AK, że deklarowała sympatię do PPR, zapytując ją równocześnie, co robi i czy ma jaką łączność z AK, względnie inną organizacją. O tym, że GOMUŁKA polecił mi nawiązać z nią kontakt, nie mówiłem jej. KIJKOWSKĄ odpowiedziała mi, że po wyzwoleniu utraciła kontakty z AK, że nie pracuje nigdzie i z podziemiem się nie styka. Na postawioną jej przeze mnie propozycję zbierania i przekazywania mi informacji o podziemiu, wyraziła zgodę... O tym, że utrzymuję kontakt z KIJKOWSKĄ, łączniczką szefa II Oddz. AK i archiwistką, wiedział GOMUŁKA i LOGA-SOWIŃSKI... Zajmowałem się po wyzwoleniu robotą wywiadowczą za wiedzą GOMUŁKI, w celu zdobywania dla niego informacji z terenu podziemia... Na Biurze Politycznym spraw tych nie stawiałem, ponieważ informowałem o tym GOMUŁKĘ... Przy kontaktowaniu się z LECHOWICZEM, NIENAŁTOWSKIM i innymi SPYCHALSKI posługiwał się SOWINSKA. Na ten temat zeznaje SOWINSKA w prot. z dn. 8.XII.1949 r. ...W początkach maja 1945 r. po moim powrocie z Berlina, gdzie byłam wraz z delegacją na inspekcji frontu, SPYCHALSKI wezwał mnie do Sztabu i przeprowadził ze mną zasadniczą rozmowę na temat dalszej pracy LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i NIENAŁTOWSKIEGO. W rozmowie tej SPYCHALSKI powiedział mi, że wobec tego, że „chłopaki" wrócili i że ich nie może przekazać na kontakt do współpracy z MBP z tego względu, że

MBP jeszcze jest za młode i nie jest na tyle doświadczone, ażeby z nimi potrafiło pracować, więc musimy ich sami obsługiwać. Powiedział, że będzie on sam z nimi pracował, a moim obowiązkiem będzie kontaktować się z nimi i odbierać od nich meldunki. Przy tym SPYCHALSKI poinstruował mnie, gdzie te meldunki mam przekazywać i jak je sporządzać. Wyglądało to w ten sposób, że jeden egzemplarz przekazywałam SPYCHALSKIEMU, drugi GOMUŁCE, trzeci miałam przekazywać do MBP, lecz nie przekazywałam z polecenia SPYCHALSKIEGO i GOMUŁKI, oprócz pierwszego meldunku. Do wykonania powyższych czynności SPYCHALSKI polecił mi, ażebym to załatwiała u siebie w domu, zwalniając mnie od pracy w biurze... O tym, że GOMUŁKA znał pochodzenie meldunków w/w i zgodził się na zatajenie przed MBP ich źródła, świadczą zeznania SOWIŃSKIEJ z dn. 2.XII.1949 r.: ...Po otrzymaniu pierwszych meldunków od NIENAŁTOWSKIEGO i LECHOWICZA odbiłam je w czterech egzemplarzach, rozesłałam je w/g podyktowanego mi przez SPYCHALSKIEGO rozdzielnika, z tym, że do MBP osobiście zanosiłam jeden egzemplarz do Ministra, który skierował mnie w tej sprawie do gen. Romkowskiego. Po przedstawieniu tych meldunków gen. Romkowskiemu ten stanowczo żądał, abym mu powiedziała źródło tych meldunków. Odpowiedziałam wówczas, że pochodzenia tych dokumentów nie mogę ujawnić, gdyż mam polecenie od SPYCHALSKIEGO i GOMUŁKI nie ujawniać ich źródła... Źródła tych meldunków nie ujawniłam dlatego, bo istotnie SPYCHALSKI mocno nakazywał mi, ażeby nikomu nie mówić, że meldunki dawali mu LECHOWICZ, JAROSZEWICZ i NIENAŁTOWSKI, przy tym SPYCHALSKI powoływał się, że sprawa ta była uzgodniona z GOMUŁKA... Jaki był faktyczny cel tworzenia siatki wywiadowczej bez wiedzy Partii i MBP, śledztwo dotychczas nie wyjaśniło. W lipcu 1945 r. za akceptacją GOMUŁKI zostają przyjęci do W.P. przez SPYCHALSKIEGO czołowi działacze II Oddziału KG AK — HERMAN, ZIELIŃSKI, TARASIEWICZ i JURKOWSKI. W protokole przesłuchania z dn. 21.IX. 1950 r. SPYCHALSKI podaje następujące okoliczności przyjęcia HERMANA do WP: ...HERMAN z chwilą przyjęcia go do wojska w maju lub czerwcu 1945 r. oświadczył mi, że był kierownikiem wywiadu wojskowego w II Oddz. KG AK i że teraz jest demokratą, że zerwał z podziemiem i na tej zasadzie ja go przyjąłem do wojska. Zgodę na przyjęcie go otrzymałem od GOMUŁKI. Poza tym HERMAN mocno polecał mi KUROPIESKĘ. Na tej samej zasadzie przyjąłem do wojska, rekomendowanych mi przez HERMANA — JURKOWSKIEGO, TARASIEWICZA i ZIELIŃSKIEGO. W tym samym czasie, kiedy był przyjmowany do wojska ZIELIŃSKI i w/w, płk Czaplicki

z MBP informował mnie, że ZIELIŃSKI jest aktywnym działaczem podziemia. Informacje płk. Czaplickiego zlekceważyłem. Zdawałem sobie wówczas sprawę, że nie powinienem był przyjmować ich do wojska, lecz w porozumieniu z GOMUŁKĄ postanowiliśmy dokonać tego rodzaju eksperymentu, ze względu na wydźwięk polityczny... W tym samym okresie SPYCHALSKI, po uzgodnieniu z GOMUŁKĄ, usiłuje nawiązać kontakt z RZEPECKIM, wykorzystując do tego celu HERMANA i LECHOWICZA. Zeznaje na ten temat SPYCHALSKI w prot. z dn. 21.IX.1950 r.: ...Pyt.: Czym motywował GOMUŁKĄ udzielenie swej zgody na nawiązanie przez was rozmów z RZEPECKIM za pośrednictwem HERMANA, szefa dwójki KG AK oraz LECHOWICZA, pracownika dwójki, naczelnika wydz. PKB podczas okupacji i członka podziemia po wyzwoleniu? Odp.: Celem naszym, tj. moim i GOMUŁKI, było ujawnienie RZEPECKIEGO i rozładowanie podziemia. Inicjatywa rozmowy z RZEPECKIM wyszła ode mnie po rozmowach przeprowadzonych z HERMANEM, na jego propozycje, na co wyraził swą zgodę GOMUŁKĄ. HERMANA używałem do przeprowadzenia wstępnych rozmów z RZEPECKIM, ponieważ zgłaszał możliwość dotarcia do niego. LECHOWICZA nie używaliśmy do pertraktacji z RZEPECKIM, a jedynie zmierzaliśmy, tj. ja i GOMUŁKĄ, do zebrania danych o RZEPECKIM, celem ujęcia go. Informacje, które pochodziły od LECHOWICZA, były nieprawdziwe i dezinformujące, uniemożliwiające przez to dojście tą dFogą do RZEPECKIEGO. Ja osobiście próbowałem jeszcze dotrzeć do RZEPECKIEGO przez KLIMOWICZA, kierując się wyrażoną zgodą GOMUŁKI w poprzednich wypadkach z HERMANEM i LECHOWICZEM. Czyniłem to na podstawie przedstawionych mi propozycji przez samego KLIMOWICZA, które jednak nie dały wyniku. Pyt.: Dlaczego wspólnie z GOMUŁKĄ zatailiście przed Biurem Politycznym próby nawiązania przez was rozmów z RZEPECKIM oraz dlaczego zatailiście dokumenty otrzymane przez was od RZEPECKIEGO, zawierające warunki ujawnienia? Odp.: Nie uważałem prób nawiązania rozmów z RZEPECKIM za istotne, tak samo nie przywiązywałem wagi do memoriału otrzymanego od RZEPECKIEGO, ponieważ nie był dla mnie adresowany. Postawiłbym tę sprawę na Biurze Politycznym, gdyby przedsięwzięte przez nas próby doprowadziły do konkretnych rozmów. GOMUŁKĄ prawdopodobnie kierował się tą samą myślą w tej sprawie co i ja... RZEPECKI w tym czasie jest poszukiwany przez MBP, zaś GOMUŁKĄ i SPYCHALSKI, bez porozumienia z Biurem Politycznym i bez wiedzy MBP, szukają kontaktu z nim. W połowie 1945 r. gdy stała się aktualna sprawa utworzenia MZO, GOMUŁKĄ zaangażował do pracy na kierowniczych stanowiskach ludzi

związanych z Delegaturą, b. wyższych urzędników sanacyjnych oraz b. „dwójkarzy", jak np. v-min. MZO — CZAJKOWSKI, b. komisarz rządu londyńskiego dla spraw ziem zachodnich, LEŚNIEWSKI — b. v-min. Rolnictwa, związany w czasie okupacji z Delegaturą, QUIRINI, LECHOWICZ, NIENAŁTOWSKI i inni. O polityce personalnej GOMUŁKI w MZO zeznaje NIENAŁTOWSKI w prot. z dn. 8.IV.1949 r., co następuje: ...W końcu 1945 r. SOWIŃSKA zawiadomiła LECHOWICZA, że w związku z tworzącym się MZO jest możność uzyskania odpowiedniej posady. Mówiła, że w tej sprawie rozmawiała z Władysławem GOMUŁKĄ, który chętnie zgadzał się na przyjście LECHOWICZA do MZO, chociażby nawet na stanowisko v-ministra. SOWIŃSKA rozmawiając z GOMUŁKĄ na temat LECHOWICZA, przedstawiała go, że to jest bliski człowiek BUCZYŃSKIEGO Henryka, który z nim stale ściśle współpracował. GOMUŁKĄ w odpowiedzi SOWINSKIEJ powiedział, że LECHOWICZA on zna przez BUCZYŃSKIEGO, z którym GOMUŁKĄ był w bliskich stosunkach w okresie okupacji, i w związku z tym prosił SOWIŃSKA, ażeby skierowała LECHOWICZA do niego na rozmowę. W ostatnich dniach października LECHOWICZ miał rozmowę z GOMUŁKĄ w gmachu MZO przy ul. Litewskiej. GOMUŁKĄ rozmawiając z LECHOWICZEM mówił mu, że on zna jego przeszłość, tak, że LECHOWICZ nie potrzebował dokładnie ten temat omawiać, a od razu przystąpił do omówienia spraw związanych z jego pracą w Ministerstwie. GOMUŁKĄ rozmawiając na ten temat obiecał LECHOWICZOWI, że będzie się starał umieścić go na stanowisku v-ministra. Natomiast w późniejszych rozmowach LECHOWICZA z GOMUŁKĄ zostało przez nich uzgodnione, że LECHOWICZ obejmie najważniejszy dział w MZO, tj. Departament Osiedleńczy, ażeby w ten sposób zapoznać się z pracą terenową na odcinku wiejskim i po przejściu tej praktyki awansować dalej. W okresie pracy LECHOWICZA w MZO na stanowisku dyr. Dep. Osiedleńczego nastąpiło bardzo szybkie zbliżenie się GOMUŁKI z LECHOWICZEM. Mówił mi LECHOWICZ, że w rozmowach, jakie prowadził z GOMUŁKĄ na różne tematy, dało się wyczuć, że był on dawno urobiony na pewno przez BUCZYŃSKIEGO Henryka. Twierdzenie takie LECHOWICZ wydawał na podstawie tego, że GOMUŁKĄ wiedział o stosunkach grupy BUCZYŃSKIEGO do Oddz. II. przed wojną, po drugie, że GOMUŁKĄ odnosił się dość przychylnie do ludzi mających poglądy prolondyńskie, którym nigdy nie stawiał przeszkód wstępowania do pracy w MZO, lecz raczej ułatwiał. Z tych, których ja znam, że w okresie okupacji byli bądź w AK, bądź w innych org. delegackich i zostali przyjęci do pracy w MZO, a mianowicie: LEŚNIEWSKI, który w czasie okupacji związany był z Delegaturą rządu londyńskiego, v-min. CZAJKOWSKI, który w okresie okupacji należał do AK i utrzymywał kontakty z pracownikiem Oddz. II. MIERZEŃSKIM

Stanisławem. Dalej z osób, które w MZO zajmowały kierownicze stanowiska byli: QUIRINI, który w czasie okupacji był w Delegaturze, BUKOWSKI, który też był związany z AK, oraz szereg innych, którzy zajmowali niższe stanowiska lub byli zwykłymi pracownikami. LECHOWICZ, będąc dyr. Dep. Osiedl. MZO, sprawy związane z zagospodarowaniem ziem odzyskanych prowadził na podstawie memoriału opracowanego w czasie okupacji przez Delegaturę. Memoriał ten LECHOWICZ przedstawił GOMUŁCE, który akceptował wytyczne zawarte w tym memoriale. W 1947 r. z chwilą gdy ja zacząłem pracować w MZO, LECHOWICZ w/w memoriał przekazał do mnie, celem zapoznania się z treścią i przestrzegania podanego kierunku... Potwierdza to również LECHOWICZ w zeznaniach z dnia 13.IV. 1949 r.: ...Będąc w MZO skompletowałem przeważającą część pracowników departamentu z ludzi dających gwarancję, że w razie potrzeby udzielać będą potrzebnych informacji wzgl. opracują potrzebne materiały. Było mi to tym łatwiej przeprowadzić, ponieważ polityka personalna prowadzona przez GOMUŁKĘ z góry zakładała nie tylko możliwość, ale konieczność posługiwania się ludźmi z konspiracji londyńskiej, czego wiadomym dowodem było mianowanie Wł. CZAJKOWSKIEGO v-ministrem... O stosunkach panujących w MZO i o obsadzie personalnej zeznaje LECHOWICZ w prot. z dn. 2.XI.1949 r.: ...Przechodzę do omówienia stosunków personalnych w MZO. Historia tych stosunków wiąże się blisko z historią samego Ministerstwa, które w/g założenia jego twórcy, t.j. GOMUŁKI-WIESŁAWA, miało od razu oprzeć się na dwóch członach personalnych, a mianowicie na członie konspiracyjnym tj. tym, który w szeregach konspiracji londyńskiej otrzymał przygotowanie rzeczowe do pracy w MZO, oraz na członie politycznym, który miał utrzymać bieżącą linię polityczną Ministerstwa. O takich zamiarach min. GOMUŁKI zostałem przez niego poinformowany podczas pierwszej naszej rozmowy na tematy MZO, tj. w lipcu lub sierpniu 1945 r. Już wówczas WIESŁAW oświadczył, że nosi się z zamiarem powołania na v-min. Ziem Odzyskanych Władysława CZAJKOWSKIEGO, b. komisarza rządu (konspiracyjnego) dla spraw ziem postulowanych w delegaturze londyńskiej. CZAJKOWSKI już w tym czasie pracował jako wolontariusz w komisariacie rządu dla spraw Z.O., który od kilku miesięcy funkcjonował w Min. Adm. Publ. CZAJKOWSKI wykorzystywał ten czas dla rozlicznych wyjazdów w teren i dla praktycznego zaznajomienia się z Z.O. Zasadnicza decyzja o utworzeniu MZO zapadła w drugiej połowie 1945 r. W członie konspiracyjnym tworzonego zespołu ministerialnego wysunęły się następujące osoby — v-min. CZAJKOWSKI Władysław — formalnie bezpartyjny, dyr. KWIRINI Edward — bezpartyjny, dyr. GLUCK Leopold — bezpartyjny i LECHOWICZ — SD. W członie partyjno-politycznym wystąpił v-minister

WASILEWSKI Jan — PPR, dyr. TOMISZCZYK, BARTLOWA, BIKOWSKI, PIETKIEWICZ — PPR. Po kilku miesiącach v-min. WASILEWSKI ustąpił wyjeżdżając do Helsinek na posła, a miejsce jego zajął v-min. WOLSKI Władysław. Ustąpienie v-min. WASILEWSKIEGO pozostało jakby w związku ze sprawą jego przyjaciela dr. WALAWSKIEGO — szefa kancelarii Prezydenta RP, który, jak się okazało, przed wojną jako urzędnik w Wilnie pozostawał w kontakcie z policją, wydając w jej ręce lewicowych działaczy studenckich. Okoliczności, w jakich było formowane MZO, zaciążyły znacznie na personaliach w dziale tego Ministerstwa, ponieważ zrozumiałe jest, że dyrektorowie departamentów kompletowali swoich urzędników w/g swojego pochodzenia konspiracyjnego, wzgl. partyjnego. Różnice i antagonizmy, jakie na tym tle powstały między poszczególnymi członkami Ministerstwa, nie zostały usunięte do dnia dzisiejszego, pomimo wielkich usiłowań dyr. Biura Pers. — Zofii BARTEL. Dodatkowa trudność wynikła i stąd, że wśród dyr. PPR-owców nie było jednolitego poglądu na sprawy personalne. Odrębny pogląd posiadał PIETKIEWICZ Jan — dyr. Dep. Aprowizacji, przed wojną urzędnik skarbowy i członek Zw. Prac. Skarbowych, po wojnie PPR-owiec, jednak o bardzo liberalno-demokratycznych przekonaniach i uważający się za coś innego niż komunista. Toteż między PIETKIEWICZEM, BARTLOWA i TOMISZCZYKIEM trwała niemal od samego początku ukryta walka, w której WIESŁAW musiał nieraz interweniować stojąc dość często po stronie PIETKIEWICZ A. Z okresu pracy w MZO pozostało mi wrażenie, że w stanowisku dyr. PIETKIEWICZA było zawsze dużo pierwiastków antysemityzmu. Dyr. KWIRINI, który w czasie powstania warszawskiego był jednym ze starostów powstańczej Warszawy, pod ps. „KULESZA", skompletował Dep. Administracji Publicznej prawie wyłącznie na bazie ludzi bezpartyjnych i w czasie wojny związanych z delegaturą rządu londyńskiego i tak np. Wydział Samorządowy powierzył znanemu działaczowi samorządowemu z Częstochowy — RYBICKIEMU — bezpartyjnemu i politycznie bardzo chwiejnemu. Po odejściu KWIRINIEGO z MOZ — RYBICKI zgłosił swe usługi wraz z deklaracją partyjną min. OSÓBCE-MORAWSKIEMU, u którego objął Dep. Samorządowy. W ślad za bezpartyjnymi z konspiracji londyńskiej zaczęli wciskać się do MZO coraz otwarciej ludzie związani z PSL, np. KONOPKA, DZIURZYŃSKI, LUCHTKOTOWICZ i inni oraz ludzie o wyraźnie niechętnym stosunku do obecnej rzeczywistości, np. STELMACH, BRZOSTOWICZ, WYSZYŃSKA i inni. Do pracy w MZO został zaangażowany v-min. CZAJKOWSKI, jako doradca w sprawach rolnych (akcja siewna na ZO), b. v-min. Rolnictwa i Reform Rolnych LEŚNIEWSKI — teść KWIRINIEGO, podobno bardzo dobry fachowiec — bezpartyjny. LEŚNIEWSKI zamieszkiwał razem z KWIRINIM w gmachu Ministerstwa. Aresztowanie LEŚNIEWSKIEGO za udział w akcji podziemnej spowodowało większą czystkę w MZO, jednakże mianowanie

v-min. Z.O. w miejsce zmarłego CZAJKOWSKIEGO dyr. GLUCKA — człowieka bezpartyjnego związanego w konspiracji z CZAJKOWSKIM i reprezentującego to samo środowisko społeczne (GLUCK był dyr. Izby Przem.-Handl. w Poznaniu, CZAJKOWSKI — b. bankowiec) nie pozwala wróżyć szybkiego końca tej akcji... Zeznania te potwierdza DUBIEL w prot. z dn. 12.XII.1949 r. O stosunku GOMUŁKI do LECHOWICZA oraz o realizacji polityki osiedleńczej przez MZO, zeznaje PAJOR w prot. z dn. 11.1.1949 r.: ...LECHOWICZ cieszył się szczególnym zaufaniem i poparciem v-premiera GOMUŁKI. Departament Osiedleńczy stał się ośrodkiem wielkich projektów i koncepcji związanych z tak zw. polityką osiedleńczą na Ziemiach Odzyskanych. LECHOWICZ podkreślał, że v-premier GOMUŁKA nie przywiązywał wagi do przeszłości lub poglądów osobistych pracownika, chodziło mu tylko o efektywną pracę bieżącą. To samo odnosiło się do polityki osiedleńczej w sensie najszybszego osiedlenia Ziem Zachodnich. Po jakiej linii szły prace Departamentu Osiedleńczego? Mówił o tym dyskretnie LECHOWICZ oraz zaangażowane osoby wskazywały, że była to realizacja opracowań Delegatury w czasie okupacji. Do ludzi zajmujących się tymi sprawami w Delegaturze londyńskiej należeli v-min. CZAJKOWSKI, zaś w Dep. MZO — naczelnik wydz. osadnictwa miejskiego GOZDAW-RENTT, związany od przed wojny ze sferami ONR-u. Jeżeli do tego dodać, że naczelnikiem wydziału osadnictwa wiejskiego był członek PIW DZIUSZYŃSKI, to najważniejsze, kluczowe odcinki osadnictwa spoczywały w rękach osób nastawionych reakcyjnie... Gdy na Biurze Politycznym stanęła sprawa Ministerstwa Aprowiz., GOMUŁKA poparł kandydaturę LECHOWICZA. Z posiadanych przez nas materiałów oficjalnych i śledczych wynika, że na całej przestrzeni od chwili wyzwolenia stosunek GOMUŁKI do ZSRR był nieufny, negatywny, a czasami wręcz wrogi. O stosunku GOMUŁKI do ZSRR podaje SPYCHALSKI w piśmie do Biura Polit. co następuje: ...Z tego okresu zostało mi w pamięci zachowanie się t. G. w sprawie wywozu mienia poniemieckiego przez ZSRR, gdzie wydawało mi się, że postawa jego była postawą za daleko posuniętą w ostrości w walce przeciw wywozowi tego mienia. Osobiście przeżywałem konflikt, co jest tu słusznym, czy taka postawa WIESŁAWA, nieprzyjemna w swej ostrości, wychodząca przede wszystkim z naszej sytuacji, czy też postawa większego wczucia się w sytuację ZSRR... ZAWADZKI „JASNY" w oświadczeniu do M.B.P. z dn.20.III.51r .również podaje o stosunku GOMUŁKI do ZSRR: ...Po wyzwoleniu, w szeregu spotkań, jakie miałem z WIESŁAWEM, uderzyła mnie szczególnie niewiara jego w siłę Związku Radzieckiego i jego możliwości utrwalenia się na pozycjach uzyskanych w rezultacie zwy-

cięstwa w drugiej wojnie światowej. WIESŁAW wręcz wysuwał tezę, że rozbiórka fabryk i wywóz maszyn łączy się ściśle z perspektywą wycofania się Armii Radzieckiej. Wyraźnie nastawał na ,,obronę" naszego stanu posiadania i żądał natychmiastowej sygnalizacji o każdym wypadku demontażu. WIESŁAW bardzo nieprzyjemnie reagował na fakt, zdawałoby się naturalny, pomocy aparatu politycznego wojsk I-go Frontu Ukraińskiego naszym młodym organizacjom partyjnym, traktując to jako ingerencję obcą... Gdy w początkach 1945 r. władze radzieckie aresztowały 16 członków AK z OKULICKIM na czele, GOMUŁKA wyraził duże niezadowolenie, z tego powodu, że nastąpiło to bez porozumienia z władzami polskimi. O antyradzieckim nastawieniu GOMUŁKI świadczy jego stosunek do oficerów radzieckich, o czym zeznaje SPYCHALSKI w prot. z dn. 2.XII.1950 r.: ...W rozmowach ze mną na temat wojska i jego Korpusu Oficerskiego, GOMUŁKA tłumaczył mi, że należy dążyć do spolszczenia wojska, przez zamianę oficerów radzieckich polskimi, z dopuszczeniem oficerów sanacyjnych. Według jego zdania spolszczenie wojska przez usunięcie oficerów radzieckich i zastępowanie ich oficerami sanacyjnymi oraz wychowankami powojennymi było konieczne ze względu na to, że reakcja lansowała propagandę o zależności Polski od ZSRR. Odnośnie tej tendencji GOMUŁKI spolszczenia wojska było dla mnie widoczne, że idzie on po linii propagandy reakcyjnej, celem wykazania samodzielności Polski i jej niezależności od wpływów ZSRR. Z linią lansowaną przez GOMUŁKĘ odnośnie spolszczenia wojska i wyzbycia się koniecznych dla tego wojska specjalistów radzieckich oraz zamienienia ich w wielu wypadkach oficerami sanacyjnymi — ja, Marian Spychalski, zgadzałem się. Ulegałem GOMUŁCE i jego argumentom, które on wysuwał w sprawie spolszczenia wojska i w rezultacie w praktyce dopuściłem do usuwania oficerów radzieckich, mimo braku odpowiedniej, pod względem politycznym, zamiany, co doprowadzało do zastępowania ich oficerami sanacyjnymi. Gdy za moją zgodą byli odsyłani do ZSRR oficerowie radzieccy, GOMUŁKA w ogóle nie sprzeciwiał się usuwaniu tych oficerów, wybitnych specjalistów, z kluczowych stanowisk i zastępowania ich oficerami sanacyjnymi, ponieważ były u niego wyraźne tendencje antyradzieckie. Jako przykład antyradzieckiego nastawienia GOMUŁKI w sprawie roli oficerów radzieckich w wojsku, chcę przytoczyć fakt, że w 1947 r. nie chciał on zgodzić się na wysuniętą przeze mnie kandydaturę oficera radzieckiego, gen. POPŁAWSKIEGO, na stanowisko Dowódcy Wojsk Lądowych. Ze swej strony wysunął on na to stanowisko kandydaturę sanacyjnego gen. PASZKIEWICZA, argumentując tym, że na tym stanowisku powinien być oficer polski, a nie radziecki. Kierując się tymże nastawieniem GOMUŁKA nie chciał zgodzić się później na przyznanie POPŁAWSKIEMU tytułu v-ministra, co

było związane z jego stanowiskiem D-cy Wojsk Lądowych. O tym, że jego zdaniem na stanowisku D-cy Wojsk Lądowych powinien być tylko oficer polski, GOMUŁKA mówił tylko mnie. Gdy sprawę powołania POPŁAWSKIEGO postawiłem na posiedzeniu Biura Politycznego Partii, GOMUŁKA sprzeciwił się. Argumentował to tylko tym, że POPŁAWSKI jest potrzebny na Dolnym Śląsku. O tym, iż jemu faktycznie chodzi o to, że POPŁAWSKI jest oficerem radzieckim, na posiedzeniu Biura Politycznego nie mówił... B. Delegat Rządu przy Północnej Grupie Wojsk ZSRR, płk WILKOŃSKI, który od GOMUŁKI otrzymywał instrukcje, jak ma postępować z mieniem wywożonym przez oficerów radzieckich, podaje w zeznaniach swoich z dn. 19.X.1949 r. następujący fakt świadczący o tym, że GOMUŁKA dążył do wywołania konfliktu z Dowództwem PGW: ...Również w końcu 1947 r. otrzymałem od GOMUŁKI ustne polecenie nie zezwalać oficerom radzieckim wywozić mebli bez zezwolenia pisemnego delegatury. Według poleceń GOMUŁKI delegatura miała prawo wydawać zezwolenia tylko oficerom sztabowym i generałom po uiszczeniu opłaty w Urzędach Likwidacyjnych. Jak sobie przypominam, na wiosnę 1948 r. zostałem zawiadomiony telefonicznie przez którąś stację kolejową na Dolnym Śląsku, której nazwy sobie nie przypominam, że ładuje się transport rodzin wojskowych radzieckich z meblami, na które nie posiadają zezwolenia na wywóz. W sprawie tej zawiadomiłem d-cę tyłów PGW gen. ŻYZINA, że jestem zmuszony na polecenie GOMUŁKI zatrzymać ten transport. Gen. ŻYZIN zaproponował mi, ażeby razem z nim pojechać w tej sprawie do Marszałka Rokossowskiego. Na miejscu u Marszałka Rokossowskiego powtórzyłem te same słowa i prosiłem o porozumienie się telefoniczne z GOMUŁKA. Marszałek nie zgodził się na telefonowanie do GOMUŁKI. Wówczas powiedziałem marszałkowi, że aby nie stwarzać nieporozumień transport ten, wbrew zarządzeniom GOMUŁKI, natychmiast zwolnię. Następnie Marszałek Rokossowski powiedział, że niewydawanie zezwoleń dla młodszych oficerów jak również pobieranie opłat przez Urząd Likwidacyjny za meble, niezgodne jest z porozumieniem, jakie zawarł swego czasu z GOMUŁKA. Jeszcze w tym samym dniu pojechałem do GOMUŁKI i zameldowałem mu o powyższych faktach przez jego sekretarkę, ponieważ był zajęty innymi sprawami. Odpowiedź GOMUŁKI dla Marszałka Rokossowskiego otrzymałem dopiero po dwóch dniach na piśmie o treści pozytywnej dla Marszałka. Wyjaśniam, że otrzymując polecenie od GOMUŁKI w końcu 1947 r. o bezwzględnym zatrzymywaniu transportów z meblami, zameldowałem mu, że takie postępowanie może spowodować rozlew krwi. GOMUŁKA na to mi odpowiedział, że niech dojdzie, on nie ma nic przeciwko temu... Potwierdza to również w swoich zeznaniach z dn. 1.XII. 1949 r. b. z-ca WILKOŃSKIEGO — WOJNAR Mieczysław. Jesienią 1947 r., gdy odbyło się posiedzenie przedstawicieli partii komunistycznych i robotniczych, na

którym zostało utworzone Biuro Informacyjne, GOMUŁKA w rozmowie ze SPYCHALSKIM wyraził swoje niezadowolenie z tego powodu, uważając to za dążenie WKP/b/ do komenderowania innymi partiami. Uważał za osiągnięcie fakt, że siedziba Biura Informacyjnego nie mieści się w Polsce. Wiosną 1948 r., gdy została ujawniona zdrada kliki titowskiej, GOMUŁKA nie zgodził się z treścią ani z formą zarzutów przeciw Tito. Tak samo sprzeciwił się GOMUŁKA zagadnieniu kolektywizacji wsi w Polsce. O podanych wyżej faktach zeznaje SPYCHALSKI w prot. z dn. 2.XII.1950 r. co następuje: ...Po odbytym na jesieni 1947 r. posiedzeniu przedstawicieli partii komunistycznych i robotniczych, na którym powstało Biuro Informacyjne, GOMUŁKA telefonicznie zaprosił mnie do siebie, celem udzielenia informacji. Był bardzo wzburzony i udowadniał mi, że WKP/b/ niewłaściwie postępuje, gdyż chce komenderować innymi partiami i narzucać im swoją wolę. On się nie zgadzał na powstanie Biura Informacyjnego i uważał to za odrodzenie Kominternu. Podkreślał, iż jemu, lepiej jak innym członkom B.P., są znane nacjonalistyczne nastroje społeczeństwa polskiego, które, jak mówił, jest bardzo czułe na punkcie stosunków z ZSRR w sprawie niepodległości. Uważał, że na zewnątrz porozumienie z ZSRR na płaszczyźnie partyjnej stanowi krok do utraty niepodległości i w związku z tym przyczynę do wewnętrznych trudności politycznych. Reakcja będzie mogła mówić, że WKP/b/ ingeruje w sprawy polskie. Jedyne, mówił, co udało mu się utargować, gdyż nie chciał żadnych form widocznych na zewnątrz, które by wskazywały na uzależnienie Polski od ZSRR, było to, że siedziba Biura Informacyjnego nie będzie w Polsce. W końcu GOMUŁKA mówił, że wskutek tego, iż nikt nie liczył się z jego argumentami, wskazującymi na niecelowość powołania Biura Informacyjnego, był on w dużej rozterce duchowej myśląc nawet o samobójstwie. W kwietniu 1948 r. GOMUŁKA znowu zaprosił mnie do siebie i dał do przeczytania list WKP/b/ do kierownictwa KPJ w sprawie błędów tego kierownictwa z Tito na czele. Wyrażał on niezadowolenie z formy listu oraz faktu, że doręczył go nie przedstawiciel partii, a ambasador ZSRR, który reprezentuje państwo. Dalej mówił, że forma listu znowu wskazuje na to, iż WKP/b/ chce dyktować innym partiom, które są stawiane przed faktami dokonanymi, z nimi nie uzgodnionymi. List WKP/b/ stwarza trudności dla kierownictwa jugosłowiańskiej partii, a forma jego od razu przekreśla możliwość wytłumaczenia tym kierownikom błędność ich postępowania. Postępowanie WKP/b/ może spowodować wypadnięcie Jugosławii z obozu państw Demokracji Ludowej, z czego mogą powstać duże trudności także i dla nas. Starał się przy tym zbagatelizować argumenty zawarte w liście WKP/b/ do kierownictwa KPJ, uważając podane przykłady wrogiego stosunku do ZSRR za przesadzone. Tak jak w sprawie Biura Informacyjnego, znowu GOMUŁKA ocenił postępowanie WKP/b/ za przedwczesne,

a formę wystąpienia jako niewłaściwą. Twierdził, że wpierw trzeba było Tito wytłumaczyć błędność postępowania i przekonywać go. Jednocześnie wyrażał obawy o wewnętrzne trudności polityczne u nas w kraju. Po posiedzeniu Biura Informacyjnego w sprawie Jugosławii, gdzie stanęła też sprawa kolektywizacji wsi, udałem się do GOMUŁKI, aby go o tym poinformować. Sprawie kolektywizacji wsi on był bardzo przeciwny, a postawienie tego zagadnienia znowu oceniał jako dowód narzucania przez WKP/b/ swojego stanowiska innym partiom. Powiedział mi, że nasza delegacja powinna była opuścić posiedzenie, co oznaczałoby faktycznie wystąpienie z Biura Informacyjnego. W żadnym wypadku nie wolno jej było godzić się na kolektywizację wsi, gdyż jest to sprawa niesłuszna i nieaktualna. Widziałem u GOMUŁKI tendencje antyradzieckie, wyrażone w przytoczonych wyżej wypowiedziach. Były one też wyrazem jego nieufności do ZSRR i WKP/b/... Fakty te częściowo potwierdza PODGÓRSKA w zeznaniach z 4, 23 i 26.IX.1950 r. Ponadto dodaje, że GOMUŁKA celowo nie uzgodnił swego referatu na Plenum Czerwcowym z członkami Biura Politycznego, gdyż spodziewał się sprzeciwu z ich strony, liczył natomiast, że na Plenum uzyska poparcie części członków KC, którzy z nim współpracowali w okresie okupacji, a mianowicie SPYCHALSKIEGO, LOGI-SOWIŃSKIEGO, BIEŃKOWSKIEGO, KLISZKI, KORCZYŃSKIEGO i MOCZARA. W dalszym ciągu swych zeznań PODGÓRSKA podaje, że w lipcu 1948 r. podczas pobytu GOMUŁKI w Kowarach przyjeżdżali do niego LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO, BIEŃKOWSKI i KORCZYŃSKI i konferowali z nim w sprawie stanowiska, jakie mają zająć na najbliższym Plenum KC. Z materiałów posiadanych przez nas wynika, że konferencji tych było więcej i że oprócz wymienionych brał jeszcze udział w nich MOCZAR. Zeznają o tym, oprócz PODGÓRSKIEJ, św. ZALCMAN Nechemia (18.VIII. 50 r.) oraz podejrzani: SOWIŃSKA Stanisława (17.11.50 r.), KORCZYŃSKI (24.XII.50 r.). Przyznaje się również do udziału w tych konferencjach LOGA-SOWIŃSKI w swoim piśmie do Sekretariatu KC PZPR. O konferencjach tych ZALCMAN, ówczesny szofer LOGI, zeznaje następująco: ...Parę dni po 3 Plenum w 1948 r. spotkałem się z moją siostrą SOWIŃSKA Stanisławą (nie pamiętam, czy to było w Warszawie czy też w Łodzi), której opowiedziałem o konferencjach, które miały miejsce między LOGĄ-SOWIŃSKIM, KORCZYŃSKIM, MOCZAREM i GOMUŁKA, a które wydawały mi się bardzo podejrzane. Pierwsza konferencja odbyła się kilka dni przed Plenum i miała miejsce na szosie między Łodzią a Warszawą. W tym dniu rano zawiozłem Logę-Sowińskiego do Warszawy, do mieszkania MOCZARA, gdzie po krótkiej tam naradzie obaj (MOCZAR i LOGA) wyjechali na spotkanie GOMUŁKI, który wtenczas powracał z urlopu wypoczynkowego. MOCZAR jechał

wtedy swoim samochodem, który prowadził jego szofer. Na drodze między Warszawą a Łodzią (między Sochaczewem a Łowiczem) nastąpiło spotkanie. GOMUŁKA, zdaje się, wracał wtedy z żoną. W tyle za samochodem GOMUŁKI zatrzymały się jeszcze 2 samochody, kto w nich się znajdował, nie widziałem, ale przypuszczam, że musiała się tam znajdować ochrona GOMUŁKI. Po zatrzymaniu się samochodów, GOMUŁKA LOGA-SOWIŃSKI, MOCZAR oraz żona GOMUŁKI odeszli na kilometr od samochodów i przez około godzinę czasu rozmawiali. O czym rozmawiali, tego nie wiem, ale cała ta narada wydawała mi się bardzo tajemnicza. Ochrona GOMUŁKI stała w osobnej grupie i czekała do powrotu, z nami nie rozmawiając... W tym mniej więcej czasie odbyło się drugie spotkanie między LOGĄ-SOWIŃSKIM, KORCZYŃSKIM i MOCZAREM. Wieczorem pojechałem z LOGĄ-SOWIŃSKIM do Warszawy, prostuję — było to w godzinach rannych — do mieszkania MOCZARA na Parkowej, gdzie czekał już MOCZAR i KORCZYŃSKI. Mnie zaprosili na śniadanie i potem wróciłem do samochodu. W mieszkaniu zabawili ok. 2 godzin, następnie MOCZAR kazał swojemu szoferowi przesiąść się do mego samochodu, zaś oni (MOCZAR, LOGA i KORCZYŃSKI) wsiedli do samochodu Moczara i pojechali za miasto. Za Raszynem, w drodze wiodącej do Katowic, samochód MOCZARA zatrzymał się i wszyscy pasażerowie jego wysiedli, udając się pieszo na przechadzkę, oddalając się od samochodów na l kilometr. Po godzinie MOCZAR i KORCZYŃSKI wrócili do Warszawy, ja zaś z LOGĄ powróciliśmy do Łodzi, nie zatrzymując się w Warszawie... Trzecia konferencja miała miejsce krótko już przed Plenum. Konferencja ta odbyła się w Warszawie w mieszkaniu GOMUŁKI przy Al. Szucha. Ja z LOGĄ-SOWIŃSKIM przyjechaliśmy późnym wieczorem z Łodzi do Warszawy, LOGA wszedł do mieszkania, ja zaś siedziałem w samochodzie. Konferencja ta była najdłuższa, bo trwała kilka godzin. Kto brał udział w tej konferencji, nie jest mi wiadomo, gdyż do mieszkania nie byłem zaproszony. Siedząc w samochodzie zasnąłem i późno w nocy zostałem obudzony przez LOGĘ. Z konferencji bezpośrednio wróciliśmy do Łodzi. LOGA w drodze ze mną nie rozmawiał, ja zaś nie pytałem go o nic, gdyż znałem go jako człowieka zamkniętego... O powyższym PODGÓRSKA zeznaje następująco: ...W pierwszych dniach m-ca lipca 1948 r. GOMUŁKA wraz z żoną i ze mną wyjechał do Kowar. Podczas pobytu GOMUŁKI Władysława przyjeżdżały następujące osoby: LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO z żoną, BIEŃKOWSKI z żoną, KORCZYŃSKI. Ponieważ wiadomo było, iż Biuro Polityczne przygotowuje się do rozstrzygnięcia sprawy z GOMUŁKA, osoby te przyjeżdżały, by porozumieć się w sprawie stanowiska ich i GOMUŁKI na najbliższym Plenum. W Kowarach GOMUŁKA wobec tych osób postawił sprawy w ten sposób, że zostawia im wolną rękę i nie wiąże się z nimi...

Od czasu Plenum sierpniowo-wrześniowego GOMUŁKA nie stykał się z BIEŃKOWSKIM, KLISZKO, MOCZAREM, z LOGĄ-SOWIŃSKIM widział się jeszcze w Krynicy... KORCZYŃSKI zeznaje następująco: ...O ile chodzi o pierwszą moją wizytę u WIESŁAWA w Krzyżatce, to oprócz mnie nikogo tam nie było z osób obcych. Dopiero na drugim spotkaniu z WIESŁAWEM w Krzyżatce byli tam również obecni: KLISZKO, BIEŃKOWSKI i LOGA-SOWIŃSKI. Nadmieniam, że jeszcze na Wystawie we Wrocławiu spotkałem się z LOGĄ-SOWIŃSKIM, do którego powiedziałem, że mam zamiar wyjechać do Krzyżatki, celem odwiedzenia tam WIESŁAWA. W związku z tym LOGA-SOWIŃSKI wyraził chęć złożenia wizyty WIESŁAWOWI, wobec czego zabrałem go swoim samochodem do Krzyżatki... LOGA o konferencjach tych w piśmie do Sekretariatu KC pisze następująco: ...Nie rozumiałem i nie jakie zaszły w czasie wyjazdu na spotkanie szkodliwym krokiem z WIESŁAWEM...

zdawałem sobie sprawy również z tego, że te fakty, lipca i sierpnia: mojego wyjazdu do Kowar oraz na szosie warszawskiej, były niczym innym, jak i demonstracją podkreślenia mojej solidarności

Ponadto o pobycie GOMUŁKI w Kowarach melduje oficer ochrony kpt. WINIARSKI w raporcie z dn. 17.VI. 1950 r. co następuje: ...Melduję, że razem z GOMUŁKA do Kowar przybyła Zofia Strzelecka — żona i Wanda PODGÓRSKA — sekretarka. Po przyjeździe dwa do trzech tygodni początkowych w/w słuchali tylko radia londyńskiego w godzinach obiadowych i w godzinach wieczornych. Po dwóch, trzech tygodniach w nocy zjawił się KORCZYŃSKI, po krótkim pobycie odjechał — jak dowiedziałem się od adiutanta KORCZYŃSKIEGO — do Wrocławia. Następnego dnia, w godzinach popołudniowych, zjawił się LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO, BIEŃKOWSKI i KORCZYŃSKI. Po ich przyjeździe spożyli wspólny obiad, po obiedzie konferowali do kolacji, po kolacji krótka przerwa i po przerwie konferowali do rana do godz. 3-ej lub 4-ej — dokładnie nie pamiętam, pamiętam, że już. było jasno na dworze. Odjechali w godzinach wieczornych. Po kilku dniach zjawili się z powrotem w/w + 2 osoby, tj. żona KLISZKI i żona BIENKOWSKIEGO — tym razem przebywali od trzech do czterech dni. W dzień zwiedzali okolice Kowar, Jeleniej Góry, Lwówek, Śnieżkę itd. Po powrocie zjadali obiad, po obiedzie spacer grupowy po parku do wieczora, wieczorem kolacja i po kolacji kobiety wychodziły na spacer, a w/w pozostawali na miejscu do godz. 24-ej, 1-ej, lub 2-ej nad ranem, później rozchodzili się spać.

Po ich odjeździe GOMUŁKA spędzał czas do godz. 13 na spacerze po lesie, po łąkach, a godziny obiadowe i wieczorowe przy słuchaniu audycji londyńskich, godziny popołudniowe spędzał przy siatkówce. Po kilkudniowej przerwie zjawił się KORCZYŃSKI w godzinach wieczornych, a następnie rano LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO i BIEŃKOWSKI, tym razem bez żon. Po ich przyjeździe natychmiast udali się do pałacu, gdzie konferowali od trzech do czterech godzin, następnie obiad, i po obiedzie odjechali w kierunku dla mnie nieznanym. Po ich odjeździe GOMUŁKA nadal czas spędzał na spacerach, a godziny obiadowe i wieczorowe przy radio. Po krótkiej przerwie zjawił się KORCZYŃSKI w godzinach popołudniowych, konferowali obaj w parku do późnego wieczora, wieczorem kolacja, a po kolacji Zofia i PODGÓRSKA wyszły, a KORCZYŃSKI z GOMUŁKA konferowali do późna w nocy. Po odjeździe KORCZYŃSKIEGO nikt więcej się nie zgłaszał aż do wyjazdu do Warszawy. Pewnego dnia, daty nie pamiętam, w godzinach rannych GOMUŁKA odjechał do Warszawy. Nie dojeżdżając do Warszawy, mniej więcej w odległości 80 do 100 km na spotkanie wyjechał KORCZYŃSKI, MOCZAR i LOGA-SOWIŃSKI, przeprowadzili krótką rozmowę z GOMUŁKA i następnie udali się do Warszawy. W Warszawie bardzo często odwiedzali GOMUŁKĘ: KORCZYŃSKI, LOGA-SOWIŃSKI (bardzo często nocował), dwa razy odwiedzali MOCZAR, BIEŃKOWSKI, KLISZKO prawie że nie przychodził... Kiedy w 1948 r. w archiwum „dwójki" znaleziono materiały kompromitujące LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i innych, jako przedwojennych dwójkarzy, SOWIŃSKA udała się z tym do GOMUŁKI. Początkowo w ogóle nie chciał rozmawiać z nią na ten temat, a kiedy zreferowała te materiały, zlekceważył je. Szczegółowo zeznaje na ten temat SOWIŃSKA do prot. z dn. 25.11.50 r.: ...Podałam w poprzednich zeznaniach, że WIESŁAW-GOMUŁKA wiedział, iż LECHOWICZ i JAROSZEWICZ do 1939 r. byli pracownikami „dwójki", co również stwierdzam obecnie. Mówiłam to i stwierdzam dzisiaj na podstawie mojej rozmowy z WIESŁAWEM na ten temat, która miała miejsce w lutym lub marcu 1948 r. w jego gabinecie w Prezydium Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu. Rozmowa moja z WIESŁAWEM na temat pracy LECHOWICZA i JAROSZEWICZA przed wojną w „dwójce" wywiązała się w związku z dokumentami z archiwum „dwójki", które przyniosłam do niego z polecenia SPYCHALSKIEGO. Były to dokumenty wskazujące o antykomunistycznej pracy LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i innych sprzed wojny. Zawierały one w treści swej dane, m. in. o GIERCYKU i PROSZOWSKIM, którzy byli na łączności LECHOWICZA. Gdy niosłam te dokumenty do WIESŁAWA, to myślałam, że przyniosę mu rewelacyjną wiadomość. Spotkałam się ze strony WIESŁAWA z wręcz

przeciwnym stanowiskiem — gdy powiedziałam tylko, że przyniosłam dokumenty z archiwum „dwójki", które wskazują o pracy LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i innych do wojny w „dwójce", to WIESŁAW w wielkim zdenerwowaniu i ze złością na mnie zaczął wykrzykiwać, że z takimi bzdurami przychodzę do niego, mówił, że to nie jest żadna nowość dla niego, że LECHOWICZ i JAROSZEWICZ byli pracownikami „dwójki", a gdy proponowałam mu, aby przejrzał te dokumenty, które przyniosłam, nie chciał. Wobec tego zreferowałam ustnie zawartość tych dokumentów, to WIESŁAW odpowiedział mi tylko, że skoro byli pracownikami „dwójki", to siłą rzeczy musieli coś robić... Kiedy GOMUŁKA na Plenum czerwcowym i sierpniowym przekonał się, że olbrzymia większość w KC występuje przeciwko niemu i zwalcza odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, nie rezygnuje jeszcze ze swoich planów i wykorzystuje trybunę Kongresu Zjednoczeniowego dla ponownego zaatakowania kierownictwa Partii, a w szczególności tych członków kierownictwa, którzy przybyli z ZSRR. GOMUŁKA spodziewał się, że część delegatów na Kongres poprze go. W okresie po Kongresie Zjednoczeniowym, a szczególnie po III Plenum KC PZPR, GOMUŁKA swoje kontakty osobiste ograniczył do minimum. Jest b. ostrożny w wypowiedziach i w utrzymywaniu kontaktów. Wszystkie sprawy wymagające kontaktu z osobami trzecimi załatwia Zofia. Jedyne osoby, z którymi GOMUŁKA utrzymuje kontakt, to KORCZYŃSKI — do chwili jego aresztowania i jego żona — do ostatnich czasów. Ten ostatni kontakt zacieśniał się coraz bardziej i ostatnio wyglądał w ten sposób, że KORCZYŃSKA parę razy w tygodniu odwiedzała go w domu, a telefonicznie rozmawiała z nim codziennie, a niekiedy i dwa razy dziennie. Z doniesień agenturalnych inf. ps. „Pewny" i ps. „Marek" wynika, że GOMUŁKA i jego żona w rozmowach z ludźmi, do których mają zaufanie, wyrażają swój negatywny stosunek do ZSRR i do obecnej polityki Partii i Rządu, oraz niewiarę w siły obozu demokracji i pokoju. O ile jednak GOMUŁKA w swoich wypowiedziach jest wstrzemięźliwy i ogranicza się do pewnych dość przejrzystych aluzji, to Zofia przy każdej okazji w rozmowie z in. „Pewnym" daje wyraz swojej nienawiści do ZSRR i do obecnego ustroju. Prawdziwość doniesień „Pewnego" została całkowicie potwierdzona przez zastosowanie techniki. W niektórych wypadkach forma jej wypowiedzi została nawet częściowo złagodzona. Biorąc pod uwagę fakt, że Zofia na tematy polityczne wypowiada się szczerze tylko przed ludźmi, do których ma całkowite zaufanie, oraz i to, że uważa WIESŁAWA za największy autorytet w zagadnieniach polityki, można wnioskować, że ona powtarza tylko wypowiedzi WIESŁAWA na temat aktualnych zagadnień politycznych. Świadczą o tym też wypowiedzi jego w rozmowach z informatorami, jak np. rozmowa z „Markiem" z 23.II.51 r. na temat przygotowań wojennych USA,

rozmowa z dn. 16.III.51 r. na temat wykrycia grupy agentów wywiadu anglosaskiego w KP Czechosłowacji. Na ten temat w rozmowie z „Pewnym" w dn. 18.III.1951 r. GOMUŁKA wyraził się następująco: „Trudno jest się zorientować, co faktycznie mają, w każdym bądź razie muszą coś zrobić, bo kto raz im się sprzeciwił, to trudno, ale chociażby po latach musi za to odpokutować". W rozmowach na temat wojny w Korei GOMUŁKA wyraził się: „trzeba być naiwnym, żeby wierzyć w zwycięstwo Koreańczyków, Amerykanie na pewno zwyciężą". Kiedy Amerykanie zaczęli doznawać porażki, powiedział: , Jest to tylko chwilowo, ten się śmieje, kto się ostatni śmieje" (notatka poufna do KW PZPR v-dyr. US. Potockiego z dn. 7.II.1951 r.). W rozmowie z inf. „Markiem" (16.III.1951 r.) wyraził się z lekceważeniem o haśle Frontu Narodowego. O wizycie Prezydenta Bieruta w NRD powiedział do inf. „Pewnego" w rozmowie z dn. 22.IV.51 r.: „no co, Bierut pojechał nawiązywać to, co nigdy nie istniało i nie może istnieć — przyjaźń polsko-niemiecką". W rozmowach na temat możliwości wybuchu wojny tak Zofia jak i WIESŁAW wciąż zapewniają, że wojna jest nieunikniona, że wybuch jej jest bliski. Zofia radziła inform. „Pewnemu" robić zapasy i przygotować dla żony i dziecka miejsce na wsi, zaś WIESŁAW w rozmowie z v-dyr. POTOCKIM i BROJEWSKIM powiedział, że na wypadek wybuchu wojny najlepiej zaszyć się gdzieś na wsi i tam przeczekać (prot. przesł. BROJEWSKIEGO z 17.I.51 r.). Mówiąc o warunkach w ZSRR, GOMUŁKA powiedział BROJEWSKIEMU, że nie wierzy w podniesienie się stopy życiowej ludności ZSRR, zaś POTOCKIEMU, gdy mówił z nim na temat warunków mieszkaniowych w Warszawie, powiedział: "Jedźcie do Moskwy, to zobaczycie jak tam ludzie mieszkają, a przekonacie się, że tu u nas jest jeszcze raj w porównaniu ze Związkiem Radzieckim". Wszystkie przytoczone wyżej wypowiedzi GOMUŁKI na terenie US obok faworyzowania ludzi znanych z negatywnego stosunku do obecnego ustroju oraz z powiązań z sanacją lub WRN przyczyniły się do tego, że szereg pracowników US zgłosiło swoje uwagi na temat zachowania się WIESŁAWA do KW PZPR. (Światło, ppłk) Opracował: KZ/SA 3 egz. HSz.

Władysław Gomułka zeznaje... Przypomnijmy: Gomułka został, wraz z żoną, aresztowany 2 sierpnia 1951 r. w Krynicy. Umieszczono ich w tajnym więzieniu MBP w Miedzeszynie pod Warszawą. Byli całkowicie izolowani, nie wiedzieli nawet, że oboje przebywają w tym samym miejscu. Pierwsze przesłuchanie Gomułki miało miejsce dopiero 20 lutego 1952 r. Przesłuchiwał podpułkownik Michalak w obecności gen. Romkowskiego i płk. Fejgina, którzy również zadawali pytania. Przesłuchania (sądząc z zachowanych protokołów łącznie 38) trwały do 13 października 1953 r. Romkowski i Fejgin brali udział tylko w przesłuchaniach w lutym i marcu 1952 r., później przesłuchiwał już sam Michalak. Gomułki nie torturowano, nie bito, nie stosowano wobec niego żadnych środków przymusu. Dlatego jego zeznania mają wartość źródłową. Zeznania przechowywane są w VI Oddziale AAN (sygn. 509/99 i 80) 20.II.1952 r. Nr. l R. Jesteśmy upoważnieni przez kierownictwo partii do przeprowadzenia z wami śledztwa. Może na wstępie chcecie sami złożyć wyjaśnienia spraw związanych ze śledztwem? G. (przerywa) Śledztwa, w związku z czym? Jakie są wobec mnie zarzuty? R. O tym będziemy mówili w trakcie śledztwa i wszystkie sprawy wyjaśnimy sobie. G. Ja nie wiem dlaczego żeście tak postąpili i nikt dotychczas mi tego nie powiedział. R. Te sprawy wyjaśnimy sobie w trakcie śledztwa. G. Czy ja jestem aresztowany?

R. Mam wrażenie, że powody, dla których wy się tutaj znajdujecie, nie są wam zupełnie obce, nie należycie przecież do tej kategorii ludzi, dla których te rzeczy są obce. Do powiedzenia nam — Partii macie dużo, trzeba przemóc siebie. Na sierpniowym plenum były u was zaczątki samokrytyki. Obiecaliście Partii w toku dalszej pracy i piśmiennie i w innej formie, przedstawić Partii cały szereg zagadnień. Nie zrobiliście tego. G. (przerywa) Ja chcę sobie wyjaśnić pewne sprawy. Czy wy przemawiacie z polecenia Partii i jako przedstawiciel Partii, czy jako urzędnik bezpieczeństwa? R. Przecież wy nas znacie i wiecie kim jesteśmy i powiedziałem wam na wstępie z czyjego ramienia prowadzimy śledztwo. G. Ja wiem, kim wy jesteście — wiem, że jesteście i urzędnikiem bezpieczeństwa i członkiem Partii, więc ja chcę wiedzieć, jaki mandat w tej chwili posiadacie, przez kogo jesteście upoważnieni. R. Jesteśmy upoważnieni przez kierownictwo Partii i Rządu do prowadzenia z wami śledztwa. G. No więc może wy wiecie... przemawiacie jako przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa, a więc trzeba mi powiedzieć, o co się mnie oskarża. R. Przemawiam do was nie tylko jako pracownik Bezpieczeństwa, ale jako człowiek, którego Partia upoważniła do przeprowadzenia z wami śledztwa. G. Przecież trzeba mi powiedzieć, o co mnie oskarżacie? R. No więc ja wam mówię, że w trakcie śledztwa sprawa ta zostanie wyjaśniona. Zacząłem z wami od tego, że na sierpniowym Plenum obiecaliście Partii, a to są zagadnienia nie tylko czysto Partii, wyjaśnić cały szereg rzeczy w trakcie dalszej waszej pracy, obiecaliście złożyć samokrytykę... wyście tego nie zrobili. G. Ja samokrytykę złożyłem i więcej do tej samokrytyki nie mam nic do dodania. R. I nic nie macie więcej do powiedzenia? G. Nie. Samokrytykę składałem, a złożyłem tak, jak ją rozumiałem. R. I wy uważacie, że wy, że tak powiem, ani Partii, ani w tej chwili nam, prowadzącym śledztwo w stosunku do was, nie macie nic do powiedzenia? G. Zależy na jakie pytanie. R. ...No chociażby zagadnienie dwójkarzy. Według nas ono powinno zajmować bardzo poważne miejsce, jeżeli można to nazwać — w waszej samokrytyce. My uważamy, że wyście powinni nam cały szereg ... zagadnień z tymże związanych opowiedzieć i wyjaśnić. O wrogach naszej Partii, miejsca ich w naszej Partii, skąd oni się wzięli, dlaczego oni się wzięli, dlaczego oni zajmowali takie, a nie inne stanowiska, w okresie okupacji, po wyzwoleniu, do chwili aresztu niektórych z nich, prawda? Czy macie nam coś do powiedzenia w tej sprawie?

G. Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie. Powiedziałem, co tylko wiedziałem w tej sprawie, to powiedziałem kierownictwu Partii. R. To wszystko, co wyście wiedzieli w tej sprawie, to wyście kierownictwu Partii nie powiedzieli. G. Powiedziałem wszystko, wszystko powiedziałem. Tak jest. R. Może wy nam w takim razie powiecie, o kim wyście powiedzieli? G. Jak to o kim powiedziałem? O tym dwójkarzu, gdy stała sprawa Lechowicza, powiedziałem o Lechowiczu. R. Lechowicz nie był sam, prawda? G. Prócz Lechowicza byli tam jeszcze inni, których ja w ogóle nie znam, nie spotykałem się, o których, że tak powiem nic nie wiedziałem... R. Znaczy Lechowicza to wyście znali, a innych znaliście? G. Nie, zupełnie nie. R. Od kiedy wyście znali Lechowicza? G. Dopiero jak przyszedł, znaczy, ja go osobiście poznałem dopiero jak przyszedł do Ministerstwa. R. Osobiście poznaliście go dopiero jak przyszedł do Ministerstwa, do Min. Ziem Odzyskanych, a kiedy to było? Kiedy on przyszedł do Ministerstwa Ziem Odzyskanych? G. Tak. R. I więcej nikogo żeście nie widzieli, nie znaliście? G. Nie. R. Ani żeście nie słyszeli o żadnym z nich? G. Nie, słyszałem, zapomniałem, jak on się nazywał, ten tzw. „Gruby" JAROSZEWICZ, grubawy, gruby i tam jeszcze był któryś, ten którego ja w ogóle nie znam. Tego Jaroszewicza to widziałem kiedyś na Prezydium, nie na prezydium, tylko na posiedzeniu rządu. W ogóle z nim prawie, że bodajże, że nigdy nie rozmawiałem. Z Jaroszewiczem ja nigdy nie rozmawiałem, a jeśli, a jeśli to może... jakieś dwa słowa, ale nie wiem, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z Jaroszewiczem rozmawiał. R. Tak, a więc zasadniczo Lechowicza poznaliście dopiero wtenczas osobiście, kiedy on wszedł do Min. Ziem Odzyskanych, a Jaroszewicza widzieliście raz na posiedzeniu Rządu, ale nie rozmawialiście z nim? G. Nie. R. Potem jeszcze tam, kto to jest ten wasz... G. Nie wiem, jak się nazywa. Tam był znaczy się taki, na którego meldowano, że to ma być przedwojenny dwójkarz, o czym mówiono o KLISZCE prawda. R. EKLER? G. Tego w ogóle nie znam, na oczy nie widziałem. R. Znaczy, po tym wyście wiedzieli, że taki istnieje, że są w stosunku do niego zarzuty, do Kliszki, że on jest przedwojennym dwójkarzem, ale wyście go w ogóle nie znali? G. Tak jest.

R. Kogo jeszcze wy sobie przypominacie z tych dwójkarzy, nikogo sobie więcej nie przypominacie? G. Ta trójka, znaczy Lechowicz, o którym się dowiedziałem, ten gruby — Jaroszewicz, no i ten EKLER. R. Powiedzcie w takim razie taką rzecz. Kiedy wyście pierwszy raz słyszeli o Lechowiczu? G. Znaczy co? R. W ogóle, że taki człowiek istnieje, że jest taki człowiek? G. Że taki człowiek istnieje, że chociaż nie wiedziałem, że to jest Lechowicz, nawet nie znałem jego pseuda okupacyjnego, to wiedziałem w okresie okupacji. R. Wiedzieliście w okresie okupacji? G. Tak. R. Kiedy mniej więcej? G. To było wówczas, kiedy się z Frankiem zetknąłem... R. Z Frankiem, to wyście się spotykali nie jeden raz w okresie okupacji. G. No pewnie, że nie jeden raz. Takich okazji było bardzo dużo. R. Wyście się spotykali mniej więcej w jakim okresie, w jakim roku to było, w jakim okresie roku? G. Więc ja powiem, że to są ci ludzie — nie, że to jest Lechowicz np. że to są dwójkarze, prawda, że to jest Lechowicz, że to jest „Gruby", to dowiedziałem się dopiero po wyzwoleniu. No jasne teraz, a przed tem to była sprawa przecież zupełnie inaczej, zresztą czy wy o tym nie wiecie, czy kierownictwo Partyjne nie wie o tym, jak ta sprawa wyglądała? R. No poczekajcie. Ja się was pytam. Mówiliście, że spotkaliście pierwszy raz Lechowicza, kiedy on przyszedł do Min. Ziem Odz.? G. Tak. R. Ja się was pytam, czy wyście poprzednio słyszeli coś o Lechowiczu, co wyście o nim wiedzieli, od kogo wyście słyszeli. Wy powiadacie — w okresie okupacji wiedziałem, że istnieje taki człowiek, ja się was pytam kiedy, w jakim roku wyście się dowiedzieli, że jest taki człowiek w kraju? G. To znaczy jaki człowiek? R. LECHOWICZ. G. Że Lechowicz — to ja powiadam wam, że nawet nie wiedziałem, że on się nazywa Lechowicz i prawdopodobnie wówczas on nie używał swojego nazwiska i nawet nie pamiętam, jakie pseudo jego. R. A jeżeli ja wam przypomnę, to ono wam coś powie? G. Co? R. Jeśli ja wam przypomnę jego pseudo? G. W AL? R. Tak. Powie ono wam coś? G. Ja nie wiem, może. R. Pseudo ZYCH, a wyście później nie wiedzieli, kto to jest ZYCH?

G. Nie, nie wiedziałem, kto to jest ZYCH. R. Nie wiedzieliście, że ZYCH to jest LECHOWICZ? G. Nie, dopiero kiedy po wyzwoleniu, a może być prawda, że kiedyś dokładnie przecież nie pamiętam tych wszystkich rzeczy, może być ZYCH. R. ZYCH, ale od kogo wyście wiedzieli, że jest taki człowiek w okresie okupacji? G. Od Barbary, bodajże konkretnie. R. Od Barbary? G. Od Barbary, od Barbary o tym, że on pracuje w Wydziale Informacji. R. Że pracuje w Wydz. Informacji? G. Tak jest. R. Kiedy wam Barbara o tym mówiła? G. Po wyjeździe Marka, a właściwie to w 1944 r., po marcu w każdym razie. Ja się przedtem z Barbarą nie spotykałem, a więc po wyjeździe dowiedziałem się, ponieważ ja przecież nie miałem o tym informacji, prawda. AL-em, Sztabem Gwardii Ludowej, jak w ogóle Informacją, Wydziałem Informacji GL zajmował się kto inny, kierował tym wszystkim Franek JÓŹWIAK, nie ja. On był w Sztabie itd. R. Tak, prawda. A z jakiej racji Barbara was informowała o tym w 1944 r., że u niej jest taki pracownik ZYCH? G. Ponieważ ja w ostatnim czasie przychodziłem, że tak powiem, żeby zasięgnąć informacji na temat pracy AL ewent. jakieś tam wiadomości, zresztą tam były może jeszcze inne przyczyny, o których ja pisałem kierownictwu partyjnemu. Zresztą specjalnie zwracał się o to Marek przed wyjazdem, ażeby od czasu do czasu mieć kontakt z Barbarą z uwagi na specjalne stosunki, jakie istniały między Barbarą a Leną. R. A Leną? G. Tak jest. R. Czyli, że na prośbę Marka... zostało spowodowane to, że wyście utrzymywali kontakt z Barbarą? G. Tak jest. Zresztą Marek wówczas skontaktował mnie przed wyjazdem i oświadczył, że z uwagi na to, prawda, że oni tam koty drą, zresztą tam przecież w ogóle wiecie między Frankiem a Markiem to tam były różne takie historie, kłótnie różne i to się później odbijało między Barbarą i Leną. Więc z uwagi na to, ażeby specjalnie tam nie doprowadzać do żadnych jakichś zadrażnień, więc Marek przed wyjazdem, że tak powiem, skontaktował mnie z nimi i prosił, żeby od czasu do czasu z nią się widywać. Więc wówczas to ja, że tak powiem, dopiero nieco bliżej słyszałem o tym, kiedyś bodajże i Franek mi o tym wspomniał, o jakimś zamachu, który miał być jeszcze przed powstaniem PPR na tego „Grubego" dokonany. Więc, ale ponieważ sprawa, że tak powiem, była stara i jakoby wyjaśniona, jakoby miało być jakieś nieporozumienie i... no więc ja nie dociekałem bliżej już tych rzeczy, jeszcze nie było, jeszcze

nie stanęło, że tak powiem, na porządku dziennym, nie postawił tego pod znakiem jakiegoś zapytania i wówczas też, kiedyś przy jakiejś rozmowie z Barbarą, ona mi wspomniała też o tym. Ja się informowałem co to niby za ludzie są, no więc, charakteryzując mi tego „Grubego", powiedziała, że na niego kiedyś był robiony zamach. Nasi towarzysze chcieli, robili na niego zamach, gdyż rzekomo był podejrzany o prowokację jako dawny dwójkarz. Więc myśmy się zainteresowali, co to niby miało być. R. Kiedy to było, w jakim okresie? G. Mówię wam przecież, że przedtem z nią nie rozmawiałem. R. To wyście się dowiedzieli w 1944 r., dopiero po wyjeździe Marka? G. Po wyjeździe Marka. Ale sprawa została wyjaśniona, że to miało być jakieś nieporozumienie i m.in. ta sprawa przez cały czas później się wlokła i po wyzwoleniu. Wówczas to dowiedziałem się, że ten „Gruby" miał rzekomo pracować jeszcze przed wojną na rzecz Związku Radzieckiego, w wywiadzie sowieckim i to samo bodajże, chociaż dokładnie nie przypominam sobie, wówczas dopiero, już po wyzwoleniu to samo co do LECHOWICZA. I tę sprawę przecież ja wielokrotnie stawiałem przed BP, kiedy były pewne takie niedorozumienia, a zwłaszcza wówczas, kiedy ja się coś dowiedziałem o tych papierach itd. Wielokrotnie, w każdym bądź razie stawiałem, ażeby zwrócić się do odpowiednich czynników w Zw. Radzieckim i wyjaśnić, czy on rzeczywiście pracował na rzecz wywiadu sowieckiego, czy on nie pracował. R. A dlaczegoście tego nie zrobili? Dlaczegoście nie sprawdzili, czy wyście nie mieli możliwości sprawdzić, czy on pracował dla wywiadu sowieckiego, czy nie? G. O to możecie zapytać, prawda, swojego Ministra, bo on o tym wie doskonale i RADKIEWICZ, prawda, możecie zapytać o to BERMANA, co mi na to odpowiedział. Odpowiedział prosto — na takie pytanie nie dostaniesz żadnej odpowiedzi, oni ci nie powiedzą. R. Otóż ja wam dam takie pytanie — przychodził do was niejednokrotnie znany wam SZKLARENKO, dlaczego wyście się jego nie zapytali nigdy o to, przecież wyście wiedzieli, kto to jest SZKLARENKO, prawda? G. Wiedziałem. R. Dlaczego wyście się jego ani razu nie zapytali? G. Bo przecież te wszystkie czynniki, ci wszyscy ludzie, o których Biuro czy nawet RADKIEWICZ mogli wyjaśnić... trzeba było mieć jednak, prawda, zgodę na to BP, to byli przecież ludzie, którzy zajmowali poważne stanowiska w późniejszym już okresie. R. Czyli z tego wynika, że wyście żadnych spraw bez uzgodnienia Biura nie robili? G. Żadnej sprawy? Co to znaczy żadnej sprawy? R. No, bo w takiej sprawie, gdzie mamy do czynienia z człowiekiem, którego się posądza o dwójkarstwo...

G. Tak jest. R. Który prawie to dwójkarstwo ma przykryte kartą dla wywiadu radzieckiego, tak? G. Tak. R. To dlaczego żeście takiej sprawy nie wyjaśniali? G. No, ja stawiałem to, ja stawiałem. R. No więc pierwszą rzeczą było waszą osobiście wyjaśnić. G. Nie, moim zdaniem było pierwszą rzeczą postawić to na Biurze i ja to stawiałem na Biurze w tym sensie, żeby RADKIEWICZ tę sprawę wyjaśnił. R. Ale wyście mieli te same kontakty przecież, bodajże nawet lepsze niż RADKIEWICZ? G. Co znaczy bodajże lepsze? Bodajże nie lepsze, prawda, tylko to uważałem jest obowiązkiem RADKIEWICZA, nie moim. R. Czyli uważaliście, że to nie było waszym obowiązkiem wyjaśnić, kto to jest, a było to obowiązkiem RADKIEWICZA, czy to jest dwójkarz, czy nie dwójkarz? G. Ot tak, jakże w ten sposób, prawda. R. A jakże inaczej ja mogę to rozumieć? G. No dajcie spokój, co to za podchwytywanie słów? R. Nie, ja nie mam zamiaru podchwytywać waszych słów. G. Powiadam wam, że kilkakrotnie stawiałem sprawę na BP i w tym sensie, ażeby upoważnić RADKIEWICZA, ażeby on jednak zajął się tą sprawą, wyjaśnił tę sprawę, że przez to samo, że ja stawiałem tę sprawę, to znaczy ja wykonywałem swój obowiązek wyjaśnienia tej sprawy. R. To znaczy, że na tym, że wyście stawiali na Biurze, że tak powiem, to na tym się kończy wasz obowiązek wyjaśnienia sprawy, czy LECHOWICZ był w dwójce, pracując dla wywiadu radzieckiego? G. Uważałem, że po to są odpowiednie organa władzy państwowej, powołane na określone odcinki pracy, ażeby zlecone im zadania wyjaśnić. R. A wam w rozmowach z ludźmi, z którymi wyście się spotykali — to wyście nie próbowali wyjaśnić? G. Ja wielokrotnie z Markiem na ten temat rozmawiałem, wielokrotnie przecież pytałem — powiedz, skąd oni się wzięli w naszej Partii, bo ja przecież nie wiedziałem tego skąd, kto ich przyprowadził, skąd oni się wzięli, jakimi sposobami do nas dostali się, więc na to nie otrzymałem nigdy odpowiedzi. R. I od Marka nie otrzymaliście nigdy odpowiedzi na to? G. Nie, dokładnie, prawda, to ja sam nie wiem — to była jego odpowiedź, dokładnie to ja sam nie wiem, ale Marek potwierdzał, że oni są uczciwi, bo oni przecież byli tymi współpracownikami wywiadu radzieckiego. R. A skąd on wiedział, że oni byli współpracownikami wywiadu radzieckiego?

F. Ja nie wiem. Na jakiej podstawie wy twierdzicie to, że oni byli pracownikami wywiadu radzieckiego. G. Tylko na podstawie wyjaśnień Marka i na podstawie tego jeszcze, co powiedziała Barbara, i bodajże, chociaż tego nie jestem pewien, że mi Franek też o tym wspomniał, może nawet wpierw aniżeli Marek. R. Znaczy wyście się dowiedzieli o tym, że oni pracowali dla wywiadu radzieckiego, od Marka, Barbary i bodajże od Franka. Wyście się nie spytali może któregoś z nich, na jakiej podstawie oni tak twierdzą, skąd oni o tym wiedzą? Co to Marek tak był wszechwiedzący i wiedział, kto pracuje dla jakiego wywiadu? G. Na jakiej podstawie — to znaczy, że na podstawie tego, że oni jakby mu o tym mówili. R. Aha! Na podstawie tej, że oni jemu mówili o tym? G. Jeśli idzie o Marka. F. Należy to rozumieć w ten sposób, że Marek chyba był źródłem tej wiadomości o dwójkarzach od dwójkarzy? G. Właściwie tak, właściwie tak, chociaż mnie trudno powiedzieć, czy mi wpierw powiedziała Barbara, czy bodajże jeszcze wpierw JÓŹWIAK, czy Marek. Trudno mi jest w tej chwili uzmysłowić sobie. Ja zresztą myślałem o tym i nie potrafię tego umiejscowić w czasie, prawda. Jeżeli idzie o Franka, to w ogóle jest pod znakiem zapytania, dlatego, że to przecież zupełnie, wy przecież wszyscy doskonale wiecie o tym, że zupełnie inne stosunki w okresie okupacji, a zupełnie inne w chwili obecnej. Dopytywanie się nieraz różnych szczegółów, ciągnięcie, a kto, a co itd. to w ogóle nie jest przyjęte w okresie okupacji, w okresie konspiracji. Nie, nie, tak jest — o przepraszam, jeszcze jedno... o tym, który mapy tam robił — NAUMIENKO. Więc ja np. tylko coś wiedziałem, że taki istnieje, prawda, NAUMIENKO. Na podstawie czego, że z terenu przychodziły alarmujące wiadomości i to, że tak powiem, nieraz to w ten sposób — sabotaż odnośnie map. Mapy, powiada, to jest szmelc, na tym się w ogóle wyznać nie można. Więc ja pytam Franka, skąd te mapy. Jest taki jeden, który nam robi, ale jest taki zakonspirowany, że w ogóle dojścia do niego nie ma, kto, co itd. No, ale kiedyś widziałem, jak przyniesiono jakąś mapę, jedna jakaś plama, nic nie można wiedzieć, co tam jest z tą fabrykacją map, a tam są jakieś kamienie, diabli wiedzą, coś tam technicznie... usprawni. Ale mowy nie było o tym, żeby kontakt dostać, żeby coś bliżej wiedzieć, to jest, że tak powiem, tak zakonspirowane i za to on odpowiada. Więc jeśli idzie w ogóle o ten dział — Sztab — nie byłem ani razu na posiedzeniu Sztabu, żadnego z tych ludzi bezpośrednio nieR. W ogóle na żadnym posiedzeniu Sztabu nie byliście? G. Na żadnym posiedzeniu. R. I przez cały okres okupacji?

G. Przez cały okres okupacji. I to nie dlatego, żebym nie chciał, nie dlatego, tylko dlatego, że sprawa — bo poprzednio Paweł chodził na posiedzenia Sztabu — a później Franek postawił na posiedzeniu kierownictwa Partii sprawę jasno — jestem w kierownictwie Partii — wobec tego ja łącznikuję Sztab, po co jeszcze ktoś ma chodzić. Więc ponieważ i tak było dosyć roboty i następnie po co te zadrażnienia, więc postawiłem, no dobrze, jeśliby zaszła tego potrzeba, to mógłbym pójść. No tak, no tego, owego, ale faktycznie ani razu nie byłem na posiedzeniu Sztabu i on łącznikował z ramienia kierownictwa partyjnego, stale przychodził i uzgadniał ze wszystkimi sprawozdania. To były wszystkie jego agendy. R. Wróćmy w takim razie z powrotem — czyli o LECHOWICZU dowiedzieliście się w 1944 r. w każdym razie po marcu, od Barbary? G. Tak. R. A przedtem o nim nie wiedzieliście nic? G. Nie, konspiracja istniała, w Wydz. Informacji to wiadomo było, ale nie wiedziałem konkretnie o osobie... w tym wypadku ZYCH, tak, tak przypominam sobie ZYCH. (Równoczesna rozmowa dwóch os). R. Więc Barbara was poinformowała o tym, że w pracy w AL, w Informacji AL jest taki ZYCH, o którym wyście się potem dowiedzieli, że to jest LECHOWICZ, po wyzwoleniu, przedtem wyście o nim nic nie wiedzieli, nic nie słyszeli? G. Nie. R. Przed podaniem Barbary? G. Jeśli, powiadam być może trudno mi teraz, być może kiedyś wspomniał Franek o nim. R. A kiedy wyście się dowiedzieli o tym, że jest taki „GRUBY"? „Gruby Adam" jak go nazywali? G. W tym samym czasie. R. Też od Barbary? G. Też od Barbary. R. A kiedy wyście się dowiedzieli o tym, że w stosunku do niego był robiony zamach? G. Też od Barbary. Wówczas, kiedy nieco bliżej, że tak powiem, z tą komórką informacji się zetknąłem. R. O kim jeszcze wam mówiła Barbara, że pracuje w Informacji? G. Był tam jakiś policjant, bodajże nie, to on był wówczas granatowym policjantem i był tam jeszcze ten — R. Kto był ten granatowy policjant, mówiła wam? G. Jakoś go określała, bodajże, granatowy policjant, ale wierzcie mi, nawet nie wiem, kto to jest tym granatowym policjantem, o którym ona mówiła. Po okupacji, że się bodajże jego nazwisko wie. Ach, pamięć też teraz mnie w ogóle zawodzi, przypomnijcie, o kogo chodzi. Ja go osobiście też nie znam i nigdy nie widziałem. Był taki młody chłopak, później pracował bodajże w wojsku.

R. FONKOWICZ? G. Tak jest. R. Ona wam o nim też mówiła? Wyście się spotykali w okresie okupacji z FONKOWICZEM? G. Ani w okresie okupacji, ani po wyzwoleniu, w ogóle nie. Jego osobą to się specjalnie interesowałem dlatego, że to się wiąże z inną sprawą. Jeżeli was interesuje, to będę mówić. R. Z jaką inną sprawą się łączy? G. Z tym gestapowcem. R. Z jakim? G. Boguś, z Bogusiem — z HRYNKIEWICZEM... To to jest oddzielna sprawa. Więc Barbara specjalnie po wyjeździe Marka w związku z tą sprawą Bogusia, no, ale to jest oddzielna sprawa. R. Czy Barbara wam mówiła o tym, z czego się w ogóle składa Informacja. Jak z tego wynika, to ona was informowała, co za ludzie tam są. G. Tak. R. Co robili, z jakich oddziałów, ilu, z jakich oddziałów składa się Informacja? G. Jeśli nawet mówiła, to absolutnie tego nie pamiętam. R. Nie pamiętacie? Dlaczego wam ona mówiła o LECHOWICZU, o ZYCHU, o „Grubym Adamie", dlaczego wam ona o tych ludziach mówiła? G. Dlaczego — bo przecież ona też należała do Informacji. No więc jak przychodziłem, że tak powiem na kontakt, to o czym — R. Kontakt i kierownictwo całe miał Franek, prawda? G. Tak. R. Wyście tu powiedzieli nam, że Marek, kiedy wyjeżdżał, ze względu na stosunki panujące itd. prosił was, żebyście wy utrzymywali z nią kontakt, tak? G. Tak. R. Więc dlaczego, ja rozumiem utrzymywać kontakt, dowiadywać się, otrzymywać informacje. Dlaczego ona wam o tych ludziach mówiła akurat. Wy pamiętacie ludzi, prawda, LECHOWICZA, JAROSZEWICZA, policjanta granatowego, FONKOWICZA, akurat pamiętacie tych ludzi, natomiast ani struktury, ani innych spraw nie przypominacie sobie? G. No, można nie pamiętać, ostatecznie sprawa jest dawna. R. A o innych rzeczach ona was nie informowała? No, bo jak wynika z tego, to ona was nie informowała o wszystkich ludziach pracujących w Informacji. Przecież tam pracowało wiele więcej osób? G. Ale to byli ludzie, mieli niższe stanowiska, pewnie, że pracowało więcej, ale to były mniej więcej stanowiska, że tak powiem podrzędniejsze. R. Dlaczego ona was więc akurat informuje, że jest taki ZYCH w partii, w Informacji?

G. Co za pytanie, dlaczego. Dlatego, że pracował i kierował jakimś odcinkiem pracy. R. A jakim? G. Nie pamiętam, prawda, jakim. Mnie się zdaje, że na jakimś szkoleniu był, bodajże on prowadził szkolenie. Zresztą ten trzeba brać pod uwagę ówczesny okres, że tak powiem. R. To jest słuszne, ale wyście przecież zajmowali takie stanowisko, przed którym trzeba było wszystko mówić, tak? G. Ale ja przecież nie twierdzę, że ktokolwiek mi odmówił odpowiedzi na pytania, jakie stawiałem przed którymikolwiek towarzyszami. Nikt mi nie odmówił. F. Z tego co wyście powiedzieli wynikałoby tak, że ci ludzie, o których ona wam mówiła, to byli ludzie na pocześniejszych stanowiskach? G. Nie, nie tylko przypuszczam, lecz wiem, że byli inni, bo przecież jak szło o werbowanie kilku ludzi, wówczas na tę akcję Bogusia, to przecież ja wiem, że poszło kilku ludzi. Z FONKOWICZEM poszło bodajże czterech ludzi, coś czwórka poszła, ale kto poszedł, to absolutnie bym nie wiedział, prawda. Wiem, że FONKOWICZ był kierownikiem, w tym wypadku, on, że tak powiem, kierował pracą. F. A Barbara informowała was o tych rzeczach? Z jakiego tytułu? Jakich ona udzielała informacji po wyjeździe Marka? G. Sekretariat Marka. R. Jakich udzielała informacji po wyjeździe Marka? G. Rozmaicie... R. Marek wyjechał, tak? Kto jego zastępował w Informacji? Barbara? Przecież nie Barbara? G. Franek. R. Co, Franek stał na czele tej Informacji? G. Nie jako szef Sztabu, ale kierownik. W Sztabie jest przecież kilka oddziałów... Barbara sama była naszym kierownikiem informacji po wyjeździe Marka. Faktycznie to tak wyglądało, tak było. F. To była funkcja bardzo odpowiedzialna — kierownik wywiadu. G. Tak. F. Wywiad w Sztabie GL to bardzo odpowiedzialna funkcja, może powielmy analogię do okresu powojennego przy unormowanych stosunkach partyjnych będzie niezupełnie ścisła, ale to jest nomenklatura poważna — kierownik wywiadu. Czy Partia decydowała, kto ma zastąpić Marka po jego wyjeździe? G. Na posiedzeniu KC nie było. R. Nie było. G. A co Sztab i jaką powziął uchwałę, to sobie nie przypominam, ale wiem tylko jedno, że na każde, jakby powiedzieć, posiedzenie Wydziału przychodził Franek. Przedtem prowadził to Marek, a później przychodził FRANEK.

R. FRANEK przychodził, tak mówiła BARBARA, że FRANEK przychodził na posiedzenia Wydziału Informacji. G. Tak jest. R. I że kto utrzymuje z FRANKIEM kontakt jako szefem Sztabu po linii Informacji, jako czasowym zastępcą? G. BARBARA... chociaż bardzo niechętnie, ale raczej spotykali się na posiedzeniach, a niezależnie od tego BARBARA spotykała się ze mną. F. Czy FRANEK wiedział o tym, że BARBARA się z Wami spotykała? G. Na pewno wiedział, zapewne wiedział, dlatego, że ja bodajże nieraz o tym mówiłem, znaczy poruszałem pewne sprawy nawzajem, to nie była żadna konspiracja. R. A czy wyście się poza BARBARĄ z kimkolwiek z pracowników Informacji spotykali w tym okresie? G. Nie. Poza ROMĄ, poza ROMĄ, która podkreślam przychodziła, która była najzwyczajniej łączniczką. R. To poza BARBARĄ i poza ROMĄ, która była łączniczką, wyście się z nikim z pracowników Informacji w tym czasie nie spotykali? G. Nie tylko w tym czasie, cały czas okupacji nie spotykałem się. R. A w owym czasie kiedy jest BARBARA, kiedy MAREK wyjechał do Związku Radzieckiego spotykaliście się znaczy. F. Nie spotykaliście się absolutnie. A jeżeli chodzi o osoby, to absolutnie nie pamiętacie żadnych innych osób, ani nie słyszeliście o tym nigdy, kto jeszcze pracował w Oddziale Informacji? G. Nie, nie mogę sobie przypomnieć. R. A może sobie przypominacie, gdzie wyście się spotykali z BARBARĄ — na jej mieszkaniu, czy na waszym mieszkaniu? G. Nie, lokal ona dawała. R. Ona dawała lokal. A wy przypadkowo czasami na jej lokalu z nikim nie spotykaliście się oprócz BARBARY? Oprócz BARBARY i ROMY z nikim nie spotykaliście się? G. Nie. R. A czy MAREK jeszcze przed wyjazdem dał lokal dla BARBARY? G. Tak. R. Lokale były dawane już to przez MARKA, już to przez BARBARĘ? G. Przez BARBARĘ. R. Nie przypominacie sobie, gdzie, w jakim rejonie te mieszkania były? G. Pamiętam. Jeden to był — w pierwszym tym lokalu — to był tutaj naprzeciw ghetta, akuratnie ta kamienica wychodziła na mur ghetta, a drugi na Pradze. R. Na Żoliborzu nie spotykaliście się z BARBARĄ i z MARKIEM? Spotykaliście się na Żoliborzu, tak? G. Z MARKIEM tak. R. A po wyjeździe MARKA nie spotykaliście się na Żoliborzu?

G. Z BARBARĄ? Nie. Wiem tylko, że BARBARA i ROMA miały tam gdzieś bodajże na Żoliborzu mieszkanie, ale gdzie, to nie wiem, wiem, że tam mieszkały, ale tam nigdy nie przychodziłem na to mieszkanie. R. Wracajmy z powrotem do tego samego ZYCHA. Wtenczas dowiedzieliście się o ZYCHU, że jest taki pracownik wywiadu. Kto to jest ten ZYCH to wyście nie wiedzieli, czy wiedzieliście? G. Wtenczas o ZYCHU nic nie wiedziałem. R. Tylko tyle, że to jest pracownik Informacji, a co robi? G. Już nie pamiętam, czym on tam kierował — R. Nie o to chodzi, czy Wy pamiętacie, co on tam robił, ale czy wtedy Was informowano o zasięgu jego roboty, o kierunku jego pracy, o użyteczności jego pracy — G. Informacja dawała jakieś tam meldunki, ale nie pamiętam tej struktury, prawda, co tam było, jakie w tym wydziale były inne komórki. R. No dobrze, może inaczej wyjaśnimy sobie to samo zagadnienie. BARBARA Wam powiedziała, że w Informacji pracuje taki ZYCH, tak? Zajmuje tam jakieś kierownicze stanowisko w tej Informacji, tak? G. Tak. R. Co ona Warn mówiła, co to za człowiek jest, cenne on nam dostarcza informacje, czy nie cenne, jaki zasięg pracy on ma, skąd on informacje czerpie, coś bliżej Warn mówiła o nim? G. Właściwie cennych — co za cenne — co znaczy cenne — kiedy to nie było, prawda, nic takiego cennego, żeby specjalnie interesować się tym, skąd myśmy te cenne informacje dostali. Właściwie to o wiele więcej, jeśli idzie o spotkania z BARBARĄ, których zresztą było kilka za cały czas, przecież tych spotkań nie było tak wiele — to bodajże o wiele więcej rozmów, gros rozmowy to właściwie dotyczyły FONKOWICZA, BOGUSIA, prawda, i tą sprawą ja się szczególnie interesowałem. Z BARBARĄ rzecz naturalna mówiłem o tych rzeczach w związku z tym, że jego przecież tam werbowano do jakiejś roboty. R. FONKOWICZA, tak? G. Tak. R. Raczej o tym zagadnieniu mówiliście z BARBARĄ, a o zagadnieniach materiałów, czy wartości... G. Nie, co do tych absolutnie nie znajduję odpowiedzi, jaka Informacja — chcę sobie w ogóle przypomnieć, czy były tam jakieś adresy, dom, czy omijać go, gdzie jest ktoś podejrzany itd., ale kto to dał takie informacje — tego sobie nie przypominam. R. Inaczej mówiąc, wy nie przypominacie sobie, ażebyście wy mogli mieć jakiekolwiek informacje odnośnie ZYCHA okresu okupacyjnego, które by świadczyły o tym, że to jest dwójkarz, jakiś tam pracujący kiedyś dla wywiadu radzieckiego. O tym to wyście się kiedy dowiedzieli? G. O tym przecież już mówiłem, że jeszcze w tym okresie po wyjeździe Marka.

R. W tym okresie po wyjeździe Marka ona wam mówiła, że to jest ZYCH, który pracował w dwójce i przed wojną pracował dla wywiadu radzieckiego w dwójce? G. Czy o Zychu to ja nie wiem, o „Grubym" to na pewno, o „Grubym" to na pewno, o Zychu to jest wielki znak zapytania, bo później to od Marka, od Marka na pewno to słyszałem, od Barbary na pewno jeśli idzie o „Grubego", ale być może, że również i o Zychu. Dlaczego wiem na pewno, że o „Grubym", dlatego, że dokładnie sobie przypominam, że stała ta sprawa tego zamachu, o którym wspomniałem, więc trudno sobie nie zapamiętać taką sprawę, na kogo był ten zamach i dlaczego był ten zamach. F. Ale dlaczego wyście sobie tak skojarzyli, że ZYCH i GRUBY to są ludzie sobie bliscy? G. No tak, chociażby z tej racji, że oni razem pracowali. F. W Oddz. Informacji pracowali i ZYCH i GRUBY i BARBARA i ten policjant granatowy, o którym opowiadacie, ale to jest pewne skojarzenie — G. No nie — F. Okupacyjne, że ona wam opowiadała, że „Gruby" i „Zych" to są ludzie, którzy razem mają coś wspólnego z przeszłości. R. W związku z czym, dlaczego ona wam opowiadała o JAROSZEWICZU, znaczy o GRUBYM, że on był pracownikiem dwójki, że pracował dla wywiadu, że ten zamach — G. W związku z czym? No, w związku z tym, że przecież — ja wam jeszcze raz mówię — nie powracajcie dziesięć razy do tego samego pytania. R. Nie, bo ja chcę sobie wyjaśnić to pytanie. G. No mówię wam, że jak Marek ją już przekazał, że jak wiedziałem, że tego, to coś chciałem wiedzieć o tych ludziach z Informacji, ale co robią, prawda, kto tam jest itd. R. I wtenczas dowiedzieliście się od Barbary o tym, że Jaroszewicz to jest człowiek, który przed wojną pracował w dwójce i że pracował dla wywiadu radzieckiego. G. Że pracował dla wywiadu, dla wywiadu radzieckiego, że pracował w dwójce, to tak jak, że z ramienia tego wywiadu miał kontakty z dwójką, tego ja nie mówiłem, że się dowiedziałem, że on pracował w dwójce, że on pracował na pewno w wywiadzie sowieckim, to tak jak gdyby po linii — przecież niby jak on pracował w wywiadzie, to rzecz jasna, że powinien się był starać o to, ażeby mieć jakieś tam źródła — R. Czyli, że wyście się od BARBARY dowiedzieli, że on pracował dla wywiadu i w związku z tym miał kontakty z dwójką do wojny. G. Tak, no tak by wyglądało, prawda. Dlaczego dzisiaj, dzisiaj to tak się niby formułuje bardzo prosto, prawda. R. No, a jak Wy to chcecie sformułować, proszę bardzo — formułujcie. G. Nie, no więc —

R. Proszę bardzo. G. Przede wszystkim to szmat czasu, szmat czasu już upłynął, więc trudno odtworzyć dosłownie, że tak powiem tę rozmowę, czyli to co ona mówiła, no, ale faktem jest, że dlaczego był zamach na niego. No, zamach był dlatego, że to miał być dwójkarz. Więc pytam — jak to dwójkarz? — On pracował w wywiadzie sowieckim i niby pracując w wywiadzie sowieckim no to musiał się, prawda, konspirować, tak, jakby miał kontakty z dwójką, dla swojej pracy wywiadowczej. W tym sensie. Bo dlaczego robiono zamach? Ale czy on rzeczywiście pracował w tej dwójce, to tego ja nie wiedziałem. R. To wyście tego na pewno nie stwierdzili? G. Stwierdzałem, ale nie wiedziałem — R. My nie mówimy o tym, co wyście wówczas stwierdzili, czego nie stwierdzili, ale mówimy to, co Wam mówiono wtenczas, tak? W tym, prawda, kontekście mówimy o tym. To co Wam wtenczas mówiono, co Warn konkretnie, jak mówicie, mówiła wtedy BARBARA. Wniosek byłby z tego taki, że wyście w 1944 roku, gdzieś po marcu, tak — po 15-tym marca wiedzieli o tym, że JAROSZEWICZ jest w każdym razie podejrzany o pracę w dwójce. Prawda? G. Nie, że jest podejrzany o pracę w dwójce, tylko, że w sprawach — później zostały przecież — gdybym ja wiedział przecież wtedy o tym, że on nadal jest podejrzany, to ja bym się odnosił inaczej — tylko, że po zamachu sprawa została zbadana, wyjaśniona. R. Wyjaśniona po zamachu... G. Nie, nie tylko jego czystość partyjna. R. Aha! Tak. I JAROSZEWICZ mówił, że jego czystość partyjna została wyjaśniona po zamachu? G. A i BARBARA i MAREK po tym mówił. R. Aha! Że jego czystość partyjna po zamachu została wyjaśniona. G. No, jakże by inaczej... R. Ja tego tak bardzo dobrze nie rozumiem, bo jak był na niego robiony zamach, zamach się nie udał, prawda? G. Zamach się nie udał. R. Miano zabić człowieka i nie zabito. G. Tak jest. R. Później okazało się, że jest to porządny człowiek. G. Tak. Ale kiedy ten zamach był? Ten zamach był bodajże jeszcze przed powstaniem PPR i ktoś wówczas, mnie przecież nie było w Warszawie wówczas, i ktoś tę sprawę badał, kto badał, to ja nie wiem, w każdym bądź razie, jeśli na człowieka się robi zamach, prawda, jako na dwójkarza, jako na prowokatora, a później się go, ja wiem po dwóch, czy po trzech latach — dowiaduję się o tym fakcie, że to miało miejsce, więc siłą rzeczy — nawet nie pytając o to muszę być przekonanym, że już ktoś tę sprawę dokładnie zbadał i okazało się, że były niesłuszne zarzuty, że

zamach był, prawda, że tak powiem pomyłką, że dobrze, że się nie udał ten zamach, to porządny człowiek i sprawa jest dla mnie, że tak powiem jasna. R. Jasna. Tak. Wobec tego, może my tak podsumujemy to. Po 15-tym marca w 1944 roku wy się dowiadujecie o tym, że JAROSZEWICZ, pracownik wywiadu radzieckiego dochodzi do dwójki, miał kontakty z dwójką, w tymże czasie dowiadujecie się o tym, że na JAROSZEWICZA był robiony zamach, jak Wy mówicie w okresie jeszcze przed powstaniem PPR, dlatego, że ponoć miał być dwójkarzem, i że później, od tychże samych ludzi — od BARBARY i jak dodajecie — później od MARKA dowiedzieliście się o tym, że było w związku z jego dwójkarstwem w stosunku do JAROSZEWICZA prowadzone śledztwo, które wykazało, że on jest niewinny. G. Co też za wyjaśnienia — było, bo przecież on — jakże mogło być inaczej — ja już nie badałem, po prostu nie pytałem się, jak było — R. Jakie było zakończenie tego. Czyli, że wyście się dowiedzieli od BARBARY i od MARKA, później od MARKA — prawda — o JAROSZEWICZU wogóle, kto on i co on, tak i od BARBARY i od MARKA dowiedzieliście się o tym, że zostało wyjaśnione, że on jest w porządku. Czy od kogokolwiek innego wyście wiedzieli coś o JAROSZEWICZU? G. O JAROSZEWICZU to później już, prawda, mówił o tym bodajże — kto dał wyjaśnienie o JAROSZEWICZU — ZENEK. R. To już po wyzwoleniu. G. Po wyzwoleniu. R. A tak to od nikogo innego w okresie okupacji — a dane, które Warn podała BARBARA, nie ulegają wątpliwości i są — jak wyście to powiedzieli przedtem aksjomatem — tak? to znaczy te dane, które Wam BARBARA podawała o JAROSZEWICZU — są miarodajne — tak? czyli, że wyście przyjęli jako aksjomat? G. No, przyjąłem. R. Nie żądając żadnych wyjaśnień itd.? G. Może być, że rozmawiałem jeszcze w tym czasie z FRANKIEM, to chyba na pewno, bo jeśli on mi wpierw nie mówił, to jak go później zapytałem, co tam było z tym zamachem. Więc on mi powiedział — no tak była — ale sprawa została wyjaśniona, jest wszystko w porządku i nie uważałem, żeby teraz powtórzyć — R. Jakimi sprawami zajmował się JAROSZEWICZ w AL. Nie pamiętacie? G. Był jakimś tam kierownikiem, w każdym bądź razie w Wydziale Informacji zajmował jakieś kierownicze stanowisko, ale jakie — to nie pamiętam. R. Czy oprócz, że tak powiem pracy JAROSZEWICZA i ZYCHA — LECHOWICZA z pracy w Informacji — czy wyście cośkolwiek w tamtym okresie wiedzieli o jakiejś innej pracy jeszcze tych ludzi, jeszcze gdzieś indziej, z ramienia AL, Informacji AL?

G. Nie, dopiero po wyzwoleniu. R. Po wyzwoleniu dopiero? G. Po wyzwoleniu dopiero się dowiedziałem o LECHOWICZU, że pracuje w Stronnictwie Demokratycznym. R. To później dowiedzieliście się? G. Tak, później. R. Ale, że cokolwiek oni robili w okresie okupacji, żebyście wiedzieli, że oni gdzieś indziej są, coś innego robią — toście nie wiedzieli? G. Nie, tego nie wiedziałem. To nawet, że tak powiem nie pytał się o takie rzeczy, nie pytał się — kto, jakimi drogami zdobywa wiadomości. R. Można się pytać? G. Można się pytać, można się nie pytać. Ja np. miałem w okresie okupacji łączność, załóżmy, i ja się nigdy nie zapytałem, prawda, tego, gdzie jest ten lokal, w którym się znajdujemy, ja miałem technikę np. i jak nie musiałem wiedzieć, gdzie jest drukarnia, to się nigdy nie zapytał tego człowieka, który bezpośrednio dochodził do drukarni — R. Jak się ma zaufanie do ludzi, z którymi się pracuje — G. No pewno, że miałem zaufanie, gdybym nie miał zaufania — ale nie pytałem, bo po prostu to niepotrzebne mi jest wiedzieć. F. Jest różnica między kontrolą pracy aparatu partyjnego i wywiadu. W sprawie kontroli np. lokalu wystarczy zaufanie partyjne do człowieka. W sprawie wywiadu trzeba dociekać, skąd i jakie materiały napływały i nie można tych dwóch rzeczy ze sobą porównywać. G. No tak, no tak. F. No, wyście stwierdzili, że z Informacji mieliście stosunkowo nikłe wiadomości, a stąd wniosek, że stało zagadnienie sprawdzenia, dlaczego tak jest i usiłowań w kierunku wzmożenia pracy i zainteresowania się jej wynikami. G. No tak.

Protokół przesłuchania Warszawa, dnia 5. marca 1952 r. Oficer Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Michalak Kazimierz w obecności Romkowskiego Romana i Fejgina Anatola przesłuchał GOMUŁKĘ Władysława (personalia w aktach). Pyt. Podajcie, z jakimi członkami Sztabu Głównego GL kontaktowaliście się w okresie okupacji? Odp. W okresie okupacji kontaktowałem się z następującymi członkami Sztabu GL: WITOLDEM Szefem Sztabu, SPYCHALSKIM Szefem

Oddziału Informacji Sztabu, LOGĄ Szefem Oddziału zaopatrzenia Sztabu. W późniejszym okresie dwukrotnie spotkałem się z ŻYMIERSKIM. Zetknąłem się także kilkakrotnie z „WIKTOREM" — STRZESZEWSKIM. Pyt. Od kiedy datuje się wasza znajomość z LOGĄ? Odp. Z LOGĄ zapoznałem się prawdopodobnie w 1943 r., dokładnie daty nie pamiętam, jak również nie mogę sobie przypomnieć, za pośrednictwem kogo się z nim zapoznałem. Zdaje mi się, że nasze zapoznanie nastąpiło niedługo po przyjeździe LOGI z Łodzi do Warszawy. W początkowym okresie moje spotkania z LOGĄ nie noszą charakteru stałego kontaktu. Otrzymuję w tym czasie od niego kilka lokali, na których odbywały się spotkania. Już w późniejszym okresie kiedy LOGA wchodzi w skład KC moje z nim spotkania są częstsze, dwa, niekiedy i trzy razy w tygodniu, w zależności od potrzeb. Moje spotkania z LOGĄ nosiły charakter wyłącznie służbowy. Pyt. Od kiedy i jaką funkcję pełnił LOGA w Sztabie Głównym GL i AL? Odp. Dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że LOGA pracował w Sztabie od chwili swego przybycia do Warszawy, jaką funkcję pełnił, nie wiem. Natomiast wiadomo mi, że w późniejszym okresie pełnił funkcje Szefa zaopatrzenia w Sztabie. Na tym stanowisku pozostawał do wyjazdu na Lubelszczyznę, tj. do wiosny 1944 r. Jednocześnie w końcowym okresie swojej pracy w AL LOGA jest kierownikiem komórki tzw. wywiadu partyjnego, przy czym podstawową jego pracą pozostaje praca w Sztabie. Pyt. Jakich informacji udziela wam LOGA z terenu Sztabu Głównego GL i AL? Odp. LOGA mnie informował o przebiegu posiedzeń Sztabu Głównego, a zwłaszcza jeśli były tam różnice zdań, o zakresie swojej pracy w Sztabie, o trudnościach, na jakie napotyka w zakresie swojej pracy w związku z zaopatrzeniem w broń itp. Informował mnie o scysji, jaka zaistniała między SPYCHALSKIM a WITOLDEM w związku z nieudanym ,,eksem" na „Społem", SPYCHALSKI czynił zarzut WITOLDOWI, że wysłał ludzi na nieprzygotowaną akcję, która pociągnęła za sobą kilka ofiar. LOGA podzielał zdanie SPYCHALSKIEGO w omawianej sprawie. O powyższej sprawie mówił mi osobiście również i SPYCHALSKI. Ja podobnie jak SPYCHALSKI i LOGĄ również przypuszczałem, że WITOLD dał polecenie przeprowadzenia „eksu". Stopień przygotowania „eksu" na bank „Społem" nie był mi znany. Sprawa ta, o ile mi wiadomo, nie była przedmiotem jakiegoś dochodzenia, niemniej była ona momentem zaogniającym stosunki w Sztabie. LOGA mnie informował, że WITOLD zarzuca SPYCHALSKIEMU spowodowanie „wsypy" drukarni A.L., o czym ja już poprzednio wiedziałem od samego SPYCHALSKIEGO, który mnie o powyższym poinformował

na lokalu przy ul. Ceglanej. Adres tego lokalu otrzymał prawdopodobnie od LOGI. SPYCHALSKI wówczas skarżył się, że WITOLD posądza go o działalność jakoby prowokatorską. SPYCHALSKI przedstawił mi sprawę w następujący sposób: że SĘK-MAŁECKI przekazał mu wiadomość o drukarni akowskiej, która się miała znajdować przy ul. Grzybowskiej. Sprawę tę postawił na Sztabie SPYCHALSKI, względnie SĘK — tego dokładnie dzisiaj nie pamiętam. Kto był wówczas obecny na posiedzeniu Sztabu, nie wiem, natomiast pamiętam z informacji SPYCHALSKIEGO, że sprawa była omawiana w obecności WITOLDA i zdecydowano listem anonimowym zawiadomić gestapo o adresie powyższej drukarni. Wykonał to SĘK lub SPYCHALSKI, dokładnie który z nich — nie pamiętam. Jak się później okazało, była to świeżo zmontowana drukarnia AL zlikwidowana przez gestapo, gdzie był aresztowany drukarz i właściciel lokalu — członkowie AL. Sprawa omawianej drukarni była przeze mnie postawiona na posiedzeniu KC, gdzie zarzuty prowokacji nie były podnoszone. WITOLD zobowiązał się, że na Sztabie sprawa będzie jeszcze raz zbadana, po czym stwierdzono, że zaszła tragiczna omyłka. O ile sobie przypominam, LOGA informował mnie o całym szeregu innych spraw prowadzonych przez Sztab Główny AL, jak również informował mnie o sprawie NARBUTTA, któremu WITOLD zarzucał niesubordynację, leniuchostwo, warcholstwo, o kłótniach, jakie istniały pomiędzy SOWIŃSKĄaLENĄ. Pyt. Czy wszystkie informacje, które udzielał wam LOGA, były przez niego obiektywnie przedstawiane? Odp. Nie stwierdziłem nigdy tendencyjności w informacjach LOGI. Uważam, że informował mnie zawsze obiektywnie. Pyt. Jakich informacji udzielał wam LOGA o poszczególnych członkach Sztabu AL, względnie o pracownikach Sztabu AL? Odp. Między mną a LOGA były rozmowy na temat WITOLDA, wypływające z dyskusji na KC i dotyczące również pracy Sztabu AL. Mowa była o dowództwie wojskowym w tym sensie, czy trzon Wojska Polskiego po wyzwoleniu stanowić ma dowództwo Armii Ludowej czy Wojska Polskiego przybyłego z ZSRR. Ja stałem na stanowisku, że trzon ten winno stanowić Wojsko Polskie przybyłe z ZSRR. LOGA podzielał mój pogląd w przeciwieństwie do WITOLDA. LOGA w swych wypowiedziach o WITOLDZIE wyrażał się o nim jako o człowieku oddanym Partii, bardzo pracowitym, zarzucał tendencje do skupiania w swoich rękach zbyt wielu nici i spraw. Odnośnie jego wiedzy i zdolności wojskowych, uważał, że jest na niedostatecznym poziomie. O innych członkach Sztabu, w tej liczbie i o SPYCHALSKIM, nie przypominam sobie, aby wypowiadał swoją ocenę. W związku ze „wsypą" drukarni LOGA wyrażał się krytycznie o źródłach informacji, nie konkretyzując swoich zarzutów do kogokolwiek.

Pyt. W zeznaniach swoich podaliście o rozmowie swojej ze SPYCHALSKIM na temat ,,wsypy" drukarni AL. Podajcie, kiedy rozmowa ta miała miejsce? Odp. O ile sobie przypominam, rozmowa między mną a SPYCHALSKIM miała miejsce pod koniec 1943 lub na początek 1944 r. Pyt. Podajcie przebieg rozmowy ze SPYCHALSKIM na temat „wpadki" omawianej drukarni. Odp. Jak już zeznałem powyżej, SPYCHALSKI zgłosił się do mnie na lokal przy ul. Ceglanej bez poprzedniego uzgodnienia wspomnianego spotkania i zakomunikował mi, że WITOLD czyni go odpowiedzialnym za „wpadkę" wspomnianej drukarni i stawia go w roli jakby prowokatora. Podał mi, że od SĘKA-MAŁECKIEGO dowiedział się o akowskiej drukarni, która ma się znajdować przy ul. Grzybowskiej. Sprawę tę postawił na Sztabie SPYCHALSKI względnie SĘK — tego dokładnie dzisiaj nie pamiętam. Kto był wówczas obecny na posiedzeniu Sztabu, nie wiem. Natomiast pamiętam z informacji SPYCHALSKIEGO, że sprawa była omawiana w obecności WITOLDA i zdecydowano listem anonimowym zawiadomić gestapo o adresie powyższej drukarni. Wykonał to SĘK lub SPYCHALSKI, dokładnie który z nich, nie pamiętam. Usłyszawszy powyższe od SPYCHALSKIEGO, zapytałem go, komu na myśl przyszło zastosowanie takiej taktyki, takiej metody walki z akowskim podziemiem. Na powyższe SPYCHALSKI mi oświadczył, że już od dawna on stosuje taką metodę, na którą otrzymał zgodę Sztabu AL, przy czym decyzja taka miała zapaść na posiedzeniu Sztabu przy udziale Sekretarza KC PPR Pawła FINDERA. O stosowaniu tego rodzaju metod słyszałem po raz pierwszy od Mariana SPYCHALSKIEGO i nikt inny mi tego nie potwierdził. SPYCHALSKI wspomniał mi wówczas o wysłaniu listy z nazwiskami do gestapo, które miały rzekomo wprowadzić gestapo w błąd. Z podanych przez SPYCHALSKIEGO nazwisk, umieszczonych na wspomnianej liście, przypominam sobie nazwisko — SZCZOTA. W 1948 r. na jednym z posiedzeń Biura Politycznego KC PPR SPYCHALSKI wyparł się, jakoby powoływał się na decyzje Pawła FINDERA odnośnie omawianej metody walki z akowskim podziemiem. Twierdząc, że było to przyjęte na posiedzeniu Sztabu bez udziału Pawła FINDERA. Pyt. Czy w rozmowie ze SPYCHALSKIM wytknęliście mu, że jego powoływanie się na rzekomą zgodę ze strony Sekretarza KC PPR Pawła FINDERA i Sztabu AL na wysyłanie listy nazwisk do gestapo jest insynuacją i prowokacją? Odp. Nie, oświadczenie SPYCHALSKIEGO przyjąłem za dobrą monetę. Ograniczyłem się do stwierdzenia, że taka metoda jest niedopuszczalna i że sprawę tę postawię na posiedzeniu KC.

Pyt. Na jakiej podstawie daliście wiarę insynuacjom SPYCHALSKIEGO o rzekomej zgodzie Sekretarza KC PPR Pawła FINDERA i Sztabu AL na wysyłanie listów anonimowych do gestapo? Odp. Miałem do SPYCHALSKIEGO zaufanie i uważałem, że mówi prawdę. Kiedy stawiałem powyższą sprawę na posiedzeniu KC, to nie otrzymałem ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia powyższego faktu. Podług mnie WITOLD o powyższej akcji wiedział. Mimo twierdzeń SPYCHALSKIEGO, że wysłanie listu anonimowego w sprawie drukarni do gestapo, omawianie powyższego faktu odbyło się w obecności WITOLDA, to ze strony WITOLDA na posiedzeniu KC nie otrzymałem ani zaprzeczenia, ani potwierdzenia. WITOLD wyraził się, że naknocili, co trzeba teraz zbadać. Na mój wniosek została przyjęta uchwała na KC zabraniająca stosowania tego rodzaju metod. Pyt. Cytuję wam ustęp z zeznań Mariana SPYCHALSKIEGO z dnia 20. września 1950 r.: „Pytanie: Na co liczyliście zawiadamiając GOMUŁKĘ o swej zbrodniczej akcji przesyłania nazwisk i adresów ludzi do gestapo w celu ich likwidacji? Odpowiedź: Zawiadamiając GOMUŁKĘ o swej zbrodniczej akcji przesyłania do gestapo adresów i nazwisk ludzi w celu ich likwidacji, świadomie wciągnąłem w tę sprawę FINDERA i WITOLDA zrzucając na nich całą odpowiedzialność za tę sprawę". Wyjaśnijcie przyczyny niereagowania przez was na podłe zarzuty SPYCHALSKIEGO pod adresem Sekretarza KC PPR Pawła FINDERA i Szefa Sztabu AL. WITOLDA? Odp. SPYCHALSKIEMU uwierzyłem, że mówi prawdę, moja reakcja polegała na tym, że zabroniłem stosowania wspomnianych metod i jak już zeznałem poprzednio, sprawę postawiłem na posiedzeniu KC. W. GOMUŁKA

Na tym protokół przerwano, powyższe jako zgodne z prawdą, spisane z mych słów po przeczytaniu podpisuję. W. GOMUŁKA Przesłuchał: Michalak. Obecni: Romkowski. A. Fejgin. Wyk. w 5 egz. Za zgodność: HK.

Zatwierdzenie Konstytucji PRL W jednej z szaf pancernych dawnego Zakładu Historii Partii (obecnie VI Oddział Archiwum Akt Nowych), w której przechowywano nie udostępniane materiały archiwalne, znajdują się dwa czerwone pudła. Każde z nich zawiera, oprawny również na czerwono, album. W jednym znajduje się maszynopis przetłumaczonego na rosyjski tekstu projektu Konstytucji PRL z dokonanymi ołówkiem, odręcznymi poprawkami Stalina, w drugim maszynopis po polsku z naniesionymi przez Bolesława Bieruta przetłumaczonymi poprawkami Stalina. Pietyzm, z jakim przechowywano oba te teksty, a równocześnie fakt, że istnienie ich otoczone było ścisłą tajemnicą, są świadectwem swoistej schizofrenii. Z jednej bowiem strony to, że Najwyższy Prawodawca osobiście nadał kształt ostateczny polskiej konstytucji, powinno być powodem do dumy, z drugiej jednak mogło to zostać uznane przez politycznie niewyrobione masy za świadectwo ograniczenia polskiej suwerenności. Sprawa była więc kłopotliwa, a że wkrótce Stalin zmarł i gwiazda jego jakby poczynała blednąc, zdecydowano się zachować rzecz w tajemnicy. Nie wiedział, zapewne, o poprawkach Stalina Marian Rybicki, który opublikował w 1983 r. w „Polityce" (nr 30) obszerny artykuł zatytułowany „Jak rodziła się konstytucja PRL z 1952 r.". W wydanej w tym samym roku w drugim obiegu „Najnowszej historii Polski 1918-1920" Andrzeja Alberta (pseud.), której drugie wydanie ukazało się w 1989 r. w Londynie, również nic na ten temat. Natomiast dwóch rozmówców Teresy Torańskiej („Oni", Przedświt 1985, Aneks 1985) wspomina o udziale Stalina w przygotowaniu polskiej konstytucji. Leon Chajn, skierowany przez PPR do Stronnictwa Demokratycznego, mówiąc o Bierucie stwierdził: „...konstytucję, w której opracowaniu brałem udział, wysłał on do Stalina i wróciła z 82 poprawkami" (s. 204).

O wiele obszerniej wypowiedział się na ten temat Jakub Berman. Zapytany przez Torańską o pomysły zmiany hymnu i godła Polski zdecydowanie im zaprzeczył mówiąc: „Stalin miał jednak dość rozumu, by nie patronować podobnym koncepcjom. Wykazał go wielokrotnie, choćby w 1952 r., gdy pojechaliśmy do niego w sprawie naszej nowej konstytucji. Pokazaliśmy mu do niej wstęp — preambułę, w której było napisane między innymi, że Polskę w przeszłości gnębiło dwóch zaborców: austriacki i niemiecki. Widocznie ci, którzy opracowywali ten fragment, obawiali się, że napomknienie o zaborcy rosyjskim wywoła sprzeciw Stalina, woleli go więc w ogóle pominąć. Stalin przeczytał i wtedy stanęła sprawa: wprowadzić zaborcę carskiego, czy nie wprowadzić, gdyż pominięcie go jest bez sensu, a fakt ten wcale nie ma wydźwięku antyradzieckiego, czym nam niewątpliwie pomógł i wprowadziliśmy. — Wy go o to pytaliście! — A cóż w tym złego? Przecież każdego można się poradzić, nie ma w tym nic grzesznego i wcale nie świadczy o żadnej supremacji czy zgodzie na dyktowanie nam czegokolwiek. Zresztą zmiana w preambule rozszerzająca zaborców na wszystkich trzech, bez pominięcia rosyjskiego, była na naszą korzyść z punktu widzenia politycznego. — Czy projekt konstytucji wysłany do Moskwy do zatwierdzenia wrócił z 82 poprawkami? — Bujda z chrzanem, poza preambułą nic w niej do poprawienia nie było. — Pan Chajn się nie pomylił. Był w Komisji. — Ja też byłem. Działały dwie: państwowa i partyjna. Na czele państwowej, w której działał Chajn, stał profesor Rozmaryn — prawnik, na czele partyjnej —ja. Nie we wszystkich wprawdzie posiedzeniach komisji brałem udział, ale ostateczny tekst konstytucji przechodził przez moje ręce i nie przypominam sobie żadnego sporu, który miałby merytoryczne znaczenie. Jeżeli więc były jakieś poprawki, bo może były, to drobne, nieistotne, formalne, o których mogli mnie nie poinformować, gdyż nie zmieniały charakteru konstytucji. Może chodziło w nich o to, by wprowadzić pewne analogie do sowieckiej, która jest dosyć dobrze zredagowana z punktu widzenia demokratycznych założeń i bardzo liberalna, choć nie zawsze stosowana w życiu, niestety. Więc te poprawki, jeśli były, nie stanowiły nieszczęścia. Istotne zmiany wprowadzano tylko w preambule i one rzeczywiście nas zafrapowały. Zrozumieliśmy je jako gest ze strony Stalina, który wyszedł na

spotkanie antyrosyjskim nastrojom tkwiącym w narodzie polskim, czym dał dowód, że z ich istnienia zdawał sobie sprawę" (s. 314-315). Jakuba Bermana pamięć zawiodła i to w kilku sprawach. W wysłanym Stalinowi tekście w ogóle nie było zaborców. Było bowiem następujące sformułowanie: „Pod przewodem swej bohaterskiej klasy robotniczej i w oparciu o sojusz robotniczo-chłopski polski lud pracujący walczył w ciągu dziesięcioleci z niewolą i uciskiem narodowym oraz wyzyskiem kapitalistów i obszarników". Wspominało się więc o niewoli i ucisku narodowym, ale bez odniesienia tego w czasie i — co najważniejsze — bez określenia, w czyjej to niewoli byliśmy i czyjemu uciskowi narodowemu podlegaliśmy. Stalin dodał nie tylko rosyjskiego zaborcę — dodał wszystkich zaborców, określając ich zresztą dość dziwacznie, jako zaborców-kolonizatorów. Stalin usunął też z preambuły, w ostatnim jej zdaniu, słowa „pod przewodem ZSRR". Była to bardzo ważna poprawka, choć nie miała wpływu na ówczesną propagandę. Z konstytucji wprawdzie sformułowanie to zniknęło, ale w prasie i radiu było odmieniane we wszystkich przypadkach. Łącznie Stalin wprowadził ok. 50 poprawek (a więc nie 82, jak twierdził Chajn), z czego 14 w preambule. Poprawki w poszczególnych artykułach konstytucji wcale nie były drobne, nieistotne, czy jedynie formalne. Mają one różny charakter. Wiele z nich to poprawki stylistyczne. Zamiast „określa ustawa" Stalin pisze „określi ustawa", zamiast „następuje" pisze „może nastąpić". „Zaspakajanie" zostaje przeredagowane na „sposoby zaspakajania", „droga" na „środek". W sformułowaniach wstępu „podstawę władzy ludowej" zamienia na „podstawę obecnej władzy ludowej". Jak sumienny redaktor zaznacza akapity, przeniesione następnie osobiście przez Bolesława Bieruta z tekstu rosyjskiego na tekst polski. Jednakże nie do poprawek stylu ogranicza się Stalin. „Warunki odrodzenia" zamieniają się pod jego piórem w „warunki narodowego odrodzenia", niewola staje się niewolą narodową, tak jak i narodową staje się kultura i oświata. Widać z tego, iż słowo „narodowy" było słowem lubianym przez towarzysza Stalina. Jednakże „chlubne tradycje narodu polskiego" w dziedzinie wolności sumienia i wyznania nie znalazły uznania w oczach Stalina i dlatego zostały z konstytucji wykreślone.

Związek Radziecki jest przezeń przenoszony starannie z jednego do drugiego miejsca wstępu do konstytucji, zaś w jej dalszych częściach spójnia między miastem a wsią powstaje ,,na podstawie braterskiej współpracy robotników i chłopów". Niekiedy Stalin przejawia troskę to o pomoc lekarską, dopisując, iż ma być bezpłatna, to o spółdzielnie produkcyjne, każąc im przyznawać także kredyty państwowe, to o prawa obywateli, dodając im wolność druku, zaś ludowi do użytku obok środków łączności również i radio. Jego też ręką dopisany został w jednym artykule o pracy „ustrój socjalistyczny", zaś w drugim również pracy poświęconym, w którym mowa była o usunięciu źródeł kryzysu, dodał przezornie, iż chodzi o kryzysy ekonomiczne. Wkład Stalina w sformułowanie konstytucji nie ograniczał się jednak do uwag i poprawek jedynie tego typu. Niektóre z nich miały bowiem charakter znacznie bardziej zasadniczy, nie mówiąc już o tych, które wyrażały określoną koncepcję państwa i prawa. Uchwalona 22 lipca 1952 roku konstytucja nie znała pojęcia własności prywatnej, wprowadzając na to miejsce znacznie mniej zrozumiałe pojęcie własności indywidualnej i przyznając je, wraz z prawem dziedziczenia, chłopom, rzemieślnikom i chałupnikom. Była to terminologia obca prawu polskiemu i jej wprowadzenie stanowiło przez wiele lat dodatkowe utrudnienie w wykładni konstytucji i ochronie prawa własności. Ta niezrozumiała konstrukcja staje się jednak jasna, gdy oglądamy tekst przesłany Stalinowi, a następnie uczynione przezeń zmiany. W tekście pierwotnym mowa jest o własności prywatnej i prawie dziedziczenia ziemi, budynków i wszelkich środków produkcji. I właśnie owa „własność prywatna" i „wszelkie środki produkcji" zostały przez Stalina zmienione. Własność prywatna została zastąpiona ową własnością indywidualną, natomiast w sformułowaniu „wszelkie środki produkcji" Stalin skreślił po prostu słowo „wszelkie". W takim samym duchu dokonał — dosłownie jednym pociągnięciem pióra — zmian i w drugim ustępie artykułu o własności prywatnej. Oczywiście, nie należy żywić złudzeń, iż stosunek do własności byłby zupełnie inny, gdyby Stalin owych zmian nie wprowadził. Ich wprowadzenie jest jednak tyleż charakterystyczne dla Stalina, co ich przyjęcie: dla układu podporządkowania i zależności.

Dwie jeszcze sprawy należy odnotować, ponieważ ukazują one wprost i bezpośrednio, w jaki sposób Stalin pojmował ideę państwa i prawa. W tekście, który „Oni" Stalinowi przysyłają, znajduje się stwierdzenie, iż Polska Rzeczpospolita Ludowa „ogranicza, wypiera i likwiduje stosunki społeczne oparte na wyzysku". Adresat poprawia: PRL „ogranicza, wypiera i likwiduje klasy społeczne żyjące z wyzysku robotników i chłopów" (podkr. nasze). Adresat nie ma żadnej wątpliwości, iż likwidację stosunków należy zastąpić likwidacją ludzi. A „Oni" się na to godzą. Następny zaś artykuł dotyczył prawa, które miało być „wyrazem woli ludu pracującego i wspólnym dobrem narodu polskiego". To, aby prawa miały być „wspólnym dobrem narodu", musiało się wydawać Stalinowi nieprawdopodobne. A jeżeli coś nie mieściło się w głowie, to tym bardziej nie mogło się mieścić w konstytucji. Stalin nie ma tu wątpliwości: czarną kreską wykreśla prawo jako „wspólne dobro narodu polskiego". I kto wie, czy nie jest to najbardziej charakterystyczna zmiana wprowadzona przez Stalina do projektu konstytucji. Publikujemy tylko te fragmenty projektu konstytucji, które zawierają merytoryczne poprawki Stalina. Przetłumaczony przez Bieruta tekst Stalina zaznaczamy czcionką wytłuszczoną. Zmiany wprowadzone przez Stalina powodowały czasami konieczność dalszych zmian tekstu, już tylko gramatycznych. Tego nie zaznaczaliśmy. Tam gdzie usunięty przez Stalina tekst wydaje nam się szczególnie ważny, pozostawiamy go w nawiasach. Nie udało się ustalić, kiedy dokładnie przedstawiono Stalinowi projekt polskiej konstytucji. Na pewno nie w 1952 r. — jak twierdzi Jakub Berman — bo już projekt uchwalony 13 listopada 1951 przez podkomisję redakcyjną i zagadnień ogólnych uwzględnia poprawki Stalina (por. VI Oddział AAN, sygn. 237/V/109 k. 2-10). Można więc przypuszczać, że Stalin zajmował się polską konstytucją wczesną jesienią 1951 r. (Współautorką tego tekstu, publikowanego w nr 28/1990 POLITYKI, była prof. dr Janina Zakrzewska)

PROJEKT

KONSTYTUCJA POLSKIEJ RZECZPOSPOLITEJ LUDOWEJ Polska Rzeczpospolita Ludowa jest Republiką ludu pracującego, nawiązującą do najszczytniejszych postępowych tradycji narodu polskiego i urzeczywistniającą idee wyzwoleńcze polskich mas pracujących. Pod przewodem swej bohaterskiej klasy robotniczej i w oparciu o sojusz robotniczo-chłopski polski lud pracujący walczył w ciągu dziesięcioleci z niewolą narodową narzuconą mu przez pruskich, austriackich i rosyjskich zaborców-kolonizatorów, tak samo jak z wyzyskiem polskich kapitalistów i obszarników. W okresie okupacji naród polski toczył nieustępliwą walkę z krwawą niewolą hitlerowską. Historyczne zwycięstwo ZSRR nad faszyzmem, wyzwalając ziemie polskie umożliwiło zdobycie władzy przez polski lud pracujący i narodowe odrodzenie Polski w nowych, sprawiedliwych granicach. Na wieczne czasy powróciły do Polski Ziemie Odzyskane. Realizując wiekopomne wskazania Manifestu z dnia 22 lipca 1944 r. i rozwijając jego zasady programowe, władza ludowa dzięki ofiarnym i twórczym wysiłkom polskiego ludu pracującego — w walce z zaciekłym oporem rozbitków starego ustroju obszarniczo-kapitalistycznego — dokonała wielkich przeobrażeń społecznych. W wyniku rewolucyjnych przeobrażeń zlikwidowane zostały rządy kapitalistów i obszarników, utrwaliło się państwo demokracji ludowej, formuje się i umacnia nowy ustrój społeczny, odpowiadający interesom i dążeniom najszerszych mas ludowych. Zasady prawne tego ustroju ustanawia Konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Podstawę obecnej władzy ludowej w Polsce stanowi sojusz klasy robotniczej z pracującym chłopstwem. W sojuszu tym kierowniczą rolę sprawuje klasa robotnicza, jako najbardziej rewolucyjna klasa społeczeństwa polskiego, opierająca się na rewolucyjnym dorobku polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, na historycznych doświadczeniach zwycięskiego budownictwa socjalistycznego w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich — pierwszym państwie robotników i chłopów. Wypełniając wolę narodu polskiego i zgodnie ze swym powołaniem — Sejm Ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej uchwala uroczyście niniejszą Konstytucję jako ustawę zasadniczą, którą naród polski i wszystkie organy władzy polskiego ludu pracującego kierować się winny w celu: umacniania państwa ludowego, jako podstawowej siły zapewniającej najpełniejszy rozkwit narodu polskiego, jego niepodległość i suwerenność; dalszego rozwoju politycznego, gospodarczego i kulturalnego Polski oraz wzrostu jej sił; pogłębiania jedności i zwartości narodu polskiego w walce o dalsze polepszenie stosunków społecznych, o całkowite zniesienie wyzysku człowieka przez człowieka, o pełną realizację wielkich idei socjalizmu;

zacieśniania przyjaźni i współpracy między narodami, w oparciu o zasady sojuszu i braterstwa, które łączą dziś naród polski z miłującymi pokój narodami świata w ich wspólnym dążeniu (pod przewodem ZSRR) do uniemożliwienia agresji i utrwalenia pokoju światowego. Art. 3 1. Polska Rzeczpospolita Ludowa: a) stoi na straży zdobyczy polskiego ludu pracującego miast i wsi, zabezpiecza jego władzę i wolność przeciwko wszelkim zakusom sił wrogich ludowi; b) zapewnia rozwój i nieustanny wzrost sił wytwórczych kraju przez jego uprzemysłowienie i likwidację zacofania gospodarczego, technicznego i kulturalnego; c) organizuje gospodarkę planową w oparciu o przedsiębiorstwa stanowiące własność społeczną; d) ogranicza, wypiera i likwiduje klasy społeczne, żyjące z wyzysku robotników i chłopów; e) zabezpiecza systematyczny wzrost dobrobytu oraz rozwój narodowej kultury i oświaty ludu; Art. 5 Wszystkie organy władzy i administracji państwowej opierają się w swej działalności na świadomym i czynnym współdziałaniu najszerszych mas ludowych i obowiązane są: a) zdawać narodowi sprawę ze swej działalności; b) uważnie rozpatrywać i uwzględniać słuszne wnioski, zażalenia i życzenia obywateli na podstawie obowiązujących ustaw; Art. 8 1. Polska Rzeczpospolita Ludowa planowo rozwija spójnię gospodarczą między miastem i wsią na podstawie braterskiej współpracy robotników i chłopów. Art. 9 2. Polska Rzeczpospolita Ludowa okazuje szczególne poparcie i wszechstronną pomoc powstającym na zasadzie dobrowolności rolniczym spółdzielniom produkcyjnym — jako formom gospodarki zespołowej. Dzięki zastosowaniu metod wysoko wydajnej wspólnej uprawy i mechanizacji pracy, gospodarka zespołowa umożliwia pracującym chłopom osiągnięcie przełomu we wzroście produkcji i jest środkiem do całkowitej likwidacji (zacofania) wyzysku wsi oraz do szybkiego i znacznego podniesienia jej dobrobytu i kultury. 3. Główną formą poparcia i pomocy państwa dla rolniczych spółdzielni produkcyjnych są państwowe ośrodki maszynowe, dające możliwość stosowania nowoczesnej techniki, oraz tanie kredyty państwowe.

Art. 11 1. Polska Rzeczpospolita Ludowa uznaje i ochrania (prywatną) indywidualną własność i prawo dziedziczenia ziemi, budynków i innych środków produkcji chłopów, rzemieślników i chałupników. 2. Ochronę tę, a także prawo dziedziczenia, zapewnia się na podstawie obowiązujących ustaw (również w innych dziedzinach własności prywatnej). Art. 58 2. Prawo do pracy zapewniają: społeczna własność podstawowych środków produkcji, rozwój ustroju społeczno-spółdzielczego na wsi, wolnego od wyzysku, planowy wzrost sił wytwórczych, usunięcie źródeł kryzysów ekonomicznych, likwidacja bezrobocia. Art. 69 1. Polska Rzeczpospolita Ludowa (nawiązując do chlubnych tradycji narodu polskiego) zapewnia obywatelom wolność sumienia i wyznania. Kościół i inne zrzeszenia religijne mogą swobodnie wypełniać swoje funkcje religijne. Nie wolno zmuszać obywateli do niebrania udziału w czynnościach lub w obrzędach religijnych. Nie wolno też nikogo zmuszać do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych. 2. Kościół jest oddzielony od państwa. Zasady stosunku państwa do kościoła oraz sytuację prawną i majątkową związków religijnych określa szczegółowiej ustawa.

Jakub Berman do Bolesława Bieruta Bolesław Bierut przebywał w tym czasie na XIX Zjeździe KPZR w Moskwie. To tłumaczy początek tego odręcznego listu. Jakub Berman przygotowuje wybory sejmowe. Przypomnijmy, że 22 lipca Sejm uchwalił Konstytucję i tym samym zakończył swą działalność. Dwa jeszcze wyjaśnienia dotyczące końcowej części listu. Przy liście nie zachowały się załączniki, o których Berman wspomina. Chodziło o protokół przesłuchania i konfrontacji gen. Kuropieski preparowanego przez X Departament MBP jako świadek w procesie Spychalskiego. To, że Berman wysyłał te dokumenty Bierutowi do Moskwy, świadczy, jaką wagę obaj do nich przywiązywali. Wspomniany w liście Mirek to Hilary Minc. Publikowany list przechowywany jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (Spuścizna B. Bieruta, teka 26). POLITYKA, 23/1990

Warszawa, 7 X 52 DROGI TOMASZU! Cieszymy się wszyscy ogromnie z wyróżnienia, które spotkało naszą partię i z gorącego przyjęcia, jakie Tobie zjazd zgotował. To na pewno będzie przyjęte z radością przez całą partię. Nawiązując do tego, co mówiłem przez telefon, chciałbym Cię poinformować o obecnym stanie akcji wyborczej i o pewnych wnioskach, które się na tej podstawie nasuwają. Dziś w 2 transzach po 4 godziny wysłuchaliśmy informacji 8 sekretarzy wojewódzkich (w tym Katowic, Opola, Poznania, Gdańska, Bydgoszczy) o dotychczasowym przebiegu akcji wyborczej, jutro i pojutrze będziemy mówili z resztą sekretarzy.

Obraz, który się zarysowuje, nie jest pocieszający. Zrobiono dotychczas niemałą robotę, szczególnie dobrze wypadają spotkania kandydatów na posłów z wyborcami, jest wzrost aktywności nauczycieli i inżynierów. Ogólnie jednak napięcie i zasięg akcji politycznej i organizacyjnej jest niewspółmierny do potrzeb i do krótkiego już stosunkowo terminu, który nas dzieli od wyborów. Nie wdając się w szczegóły trzeba stwierdzić z jednej strony duże rozzuchwalenie wrogiej akcji, wzrost liczby agresywnych wypadków (załączam niepełne zresztą zestawienie za ostatnią dekadę września), z drugiej zaś strony słabe rozkołysanie mas, zbyt powolne, niedopuszczalnie powolne tempo mobilizowania partii, niedostateczną ofensywność naszej agitacji, słabe wciąż napięcie pracy politycznej, a nawet pewne objawy samouspokojenia wynikające widocznie z wiary w wszechmoc administracyjną. Z wszystkich informacji wynika, że stopień uruchomienia członków partii do bezpośredniego udziału w akcji wyborczej wynosi od 20 do 35%, przy tym ze słów sekretarzy nie bardzo było widać, jak ta dalsza mobilizacja ma się rozwijać. Wciąganie aktywu bezpartyjnego jest naturalnie jeszcze o wiele słabsze. Postaraliśmy się energicznie wskazać towarzyszom na te braki i na konieczność takiego stylu pracy, jakiego wymaga wielka batalia wyborcza. Będzie to miało swój skutek, ale po wymianie zdań doszliśmy do wniosku, że potrzebny jest jakiś krok z naszej strony, który by przyspieszył odmobilizowanie (tak w tekście — red.) całej partii np. list KC do członków partii, w którym po krótkim omówieniu wagi i zadań akcji mobilizuje się każdego członka partii, aby w okresie od 16 do 26 X poświęcił cały swój czas (poza pracą zawodową) akcji wyborczej. Ewentualnie może być zamiast listu uchwała indywidualnie doręczona, chociaż list jest formą bardziej sugestywną. Do 16.X KW, KP i POP opracują plan pełnego wykorzystania i rozstawienia członków partii jak również uruchomienie wszystkich rezerw i transmisji (ZMP, Zw. Zaw. itp.). Warto podkreślić, że jeśli na odcinku dostaw obowiązkowych ostatni tydzień września dał b. dobre wyniki, to w pierwszym tygodniu października dał się zauważyć spadek (dziś jesteśmy na poziomie 67% planu), co również wymaga energicznego podciągnięcia. Poza tym wydaje się, że dla ukrócenia wrogiej roboty potrzebne jest — poza normalną akcją represyjną — jedno większe uderzenie, które byłoby zrealizowane około 19-20.X, żeby ogłuszyć najbardziej rozzuchwalone ośrodki (hitlerowskie, psl-owsko-wrn-owskie) z tym, że przystąpilibyśmy już do gromadzenia i sprawdzania materiałów, zaś zasięg operacji byłby zdecydowany po Twoim powrocie. Chcielibyśmy szczególnie ukrócić zbiorowe słuchanie wrogiego radia poprzez presję opinii publicznej oraz częściowe represje, ale niezależnie od tego jest b. ważne, aby w okresie od 10-go do końca miesiąca zwiększyć

skuteczność głuszenia, która nie jest dostateczna. Uruchomiliśmy wszystkie nasze rezerwy, od dnia dzisiejszego uzyskaliśmy pewną pomoc towarzyszy czeskich (na zasadach wzajemności). Byłoby cenne, gdybyśmy mogli uzyskać jeszcze pomoc węgierską. Może by towarzysze radzieccy, którzy b. nam pomagają na krótkich falach, mogliby na okres 2 tygodni zwiększyć swoją pomoc. M.in. titowcy podwoili swoje audycje w języku polskim, koordynując czas z Amerykanami. Jeszcze jedna sprawa dotycząca głosowania w wojsku: tow. Bułganin wypowiedział się za tym, że aby radzieccy dowódcy nie brali udziału w głosowaniu. Brak ich na listach wyborczych wywołał komentarze wśród młodszych oficerów. Czy sądzisz, że warto ponownie poruszyć tę sprawę? Załączam ostatni protokół Kuropieski i protokół pierwszej konfrontacji, po której mają nastąpić dalsze. Kończę już list, żeby go jutro raniutko wysłać. U Mirka jest, niestety, pewne pogorszenie stanu zdrowia, powróciły duszności, śpi źle — wpływa pewnie na to też zła pogoda. Po zastrzyku lekarze spodziewają się poprawy. A propos pogody: wskutek rozmokłej ziemi i obawy, że przyjdą wczesne mrozy, trzeba będzie chyba się zdecydować na siew ręczny. Buraki obrodziły dobrze, kartofle gorzej. Bardzo serdecznie pozdrawiam Jakub Wszyscy towarzysze pozdrawiają całą naszą delegację. Czekamy na dalsze wiadomości od Was.

Kalendarzyk Oprawny w skórę, kieszonkowy kalendarzyk ,,Orbisu" na 1953 r. Pierwsza kartka, gdzie były rubryki do wypełnienia przez właściciela, pusta poza jedną notatką. Oto w rubryce „Telefon pogotowia ratunkowego" Bolesław Bierut, bo to o jego kalendarzyku mowa, napisał: ,,Moskwa — KC (Dzierżyński) tel. WCz-2447". Bierut nie prowadził systematycznie zapisek w kalendarzyku— czynił to jedynie w sprawach szczególnie ważnych. Pod datą 5 marca zanotował czerwonym ołówkiem: „Dziś o godz. 21.50 umarł Stalin". A na sąsiedniej kartce z datą 6 marca: „Dziś o 3-ej w nocy zwołałem członków Biura Politycznego. Pracowaliśmy do 8-ej rano nad odezwą i instrukcjami dla organizacji partyjnych. Wstrzymaliśmy przygotowany już druk gazet, aby zmienić ich treść. Wieczorem zabrałem się do pisania zamówionego przez ,Prawdę' artykułu". Notatka z 10 marca — kiedy Bierut był w Moskwie w związku z pogrzebem Stalina — wymaga dwóch wyjaśnień. Ż to Michał Żymierski. W cztery dni po tej rozmowie został aresztowany. Kardynała Wyszyńskiego aresztowano pół roku później, 26 września. Duński konflikt, co do którego Bierut radzi się Mołotowa, to ucieczka do Danii na MIG-u 15 pilota Franciszka Jareckiego (otrzymał on azyl w USA osobiście od prezydenta Eisenhowera). Przy publikacji rozwinęliśmy nie budzące wątpliwości skróty. Kalendarzyk przechowywany jest w VI Oddziale AAN (sygn. I/221). POLITYKA, 47/1990

10 MARCA 1953 ,,g. 1400 Spotkanie z towarzyszami z Prezydium KC KPZR (czas moskiewski) TEMATYKA ROZMOWY Malenkow: jakoś nie wypada nie spotkać się przed Waszym odjazdem. Chcielibyśmy zacieśnić nasze kontakty, bardziej jeszcze zbliżyć naszą współpracę. Do Chin wysłaliśmy kierując się podobną intencją t. Kuzniecowa. Myślimy, czy by do Was nie wydelegować kogoś z członków KC. Jaka jest Wasza ocena tow. Sobolewa? (ambasador ZSRR w Warszawie — A.G.) daję b. pozytywną ocenę. t. Mołotow wtrąca: o tym jeszcze pomyślimy, (przedstawiam moje sprawy, które uważam za niecierpiące zwłoki): 1) Stosunki z hierarchią kościelną 2) Sprawy śledcze t. Beria: wskazuje, że oficjalne wypowiedzi Wyszyńskiego nie budzą zastrzeżeń i powinniśmy się tym na razie zadowolnić. Zreferujcie nam charakter sprawy — wówczas ustosunkujemy się. t. Malenkow mówi, że nie mają zastrzeżeń w sprawie Ż. radzę się t. Mołotowa w sprawie duńskiego konfliktu (samolot) — odradza zaostrzenie konfliktu do najwyższej formy. Krótkie zapytania i moje objaśnienia w sprawach gospodarczych, poczerń dziękując za przyjęcie — żegnam się. (rozmowa trwała ogółem 15 minut)".

Piękne lata pięćdziesiąte Oba te dokumenty dotyczą ludzi wybitnych i dobrze dla Polski zasłużonych. Jeden z nich powstał na kilka miesięcy przed, drugi w kilka miesięcy po śmierci Stalina. Gdyby zakryć daty, nikt nie rozpozna, który tekst jest wcześniejszy. To chyba dobra ilustracja do stwierdzenia, że śmierć Stalina wcale nie oznaczała końca stalinizmu. Zastanawiające jest również i to, że o ile Jankowskiego-Agatona usiłują nie dopuścić do pracy jego koledzy po fachu, to w obronie prof. M. Walickiego (1904-1966) jego koledzy, w tym również i min. Sokorski, decydują się podjąć ryzyko obrony. A że było to ryzyko, świadczy notatka Radkiewicza domagająca się mocnego ich upomnienia. Interesująca, ale też i typowa, jest reakcja pułkownika Jacka Różańskiego na wniosek o darowanie części kary — rozpatrzyć sprawę na nowo i podwyższyć wyrok. Nie doszło do tego, na szczęście. POLITYKA, 21/1990

Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w miejscu W związku z oświadczeniem Tow. Sigalina Nacz. Architekta Warszawy, że inż. arch. Jankowski Stanisław ma powrócić do pracy w Biurze Urbanistycznym Warszawy na stanowisku Kierownika Pracowni Gospodarskiej obszaru Śródmieście o ściśle ograniczonym zakresie pracy i że jakoby sprawa ta została uzgodniona z Tow. Bierutem (oświadcz. to otrzymała Tow. inż. Lawina Eugenia) egzekutywa POP PZPR przy Biurze Urbanistycznym Warszawy przyjmując to oświadczenie zwraca uwagę na następujące fakty:

a) inż. arch. Stanisław Jankowski był adiutantem Bora-Komorowskiego w niewoli niemieckiej. b) w 1942 zrzucony na spadochronie do Polski z przydziałem do II oddziału Sztabu AK jako kierownik Komórki Legalizacyjnej. c) w czasie powstania brał udział jako d-ca plutonu i d-ca kompanii. d) po klęsce wrześniowej dostał się do Francji, a po upadku do Anglii, gdzie służył w l DAM — ukończył szereg kursów wojskowych. e) rodzina obecnej żony inż. Jankowskiego, Anny Woyzbun, przebywa najprawdopodobniej w Anglii. f) pracował około roku jako doradca architektoniczny przy projektach ambasady amerykańskiej (1947 rok w Polsce). g) w 1951 roku na polecenie Komitetu Warszawskiego PZPR i Tow. J. Albrechta, inż. Jankowski został zdjęty ze stanowiska kierownika Pracowni Planu 6-letniego w Biurze Urbanistycznym W-wy i przydzielony do pracy w prac. Arch. MDM Miastoprojekt-Stolica. h) w pracy swej inż. Jankowski okazał się zdolnym, lecz kierował się wybitnie względami ambicjonalnymi i karierowiczostwem otaczając się ludźmi o tym pokroju społecznym, jaki sam reprezentuje, np.: /1/ Ob. Wiśniewska Halina — członek b. ZHP Komenda Chorągwi — Szare Szeregi — AK /2/ Dziewulski Stanisław d-ca plut. AK /3/ Kowalski Lucjan członek AK. Pełniąc funkcję Kier. Prac. Architekt. MDM inż. Jankowski lekceważył obowiązki służbowe przyjmując dodatkowe prace jak: a) projekt Min. Rolnictwa b) ambasada angielska (projekt) c) scenariusze dla Filmu Polskiego d) pogadanki radiowe W częstych rozmowach telefonicznych na zewnątrz posługiwał się językiem angielskim. Egzekutywa zwraca uwagę, że zastrzeżenie Tow. Sigalina, aby ograniczyć do minimum zakres pracy inż. Jankowskiego w Biurze Urbanistycznym Warszawy, jest nierealne przy tego rodzaju pracy, jaka jest w BUW oraz biorąc pod uwagę ekspansywny charakter osobisty inż. Jankowskiego. Egzekutywa POP PZPR przy Biurze Urb. W-wy po przeanalizowaniu sylwety inż. Jankowskiego uważa, że: a) inż. Jankowski przystosował się formalnie do naszej rzeczywistości, nie ma najmniejszej wątpliwości, że może stanąć w sprzyjających okolicznościach po drugiej strome barykady. b) pod względem zawodowym oraz ze względu na potrzeby Państwa nie widzi się potrzeby ponownego angażowania w/w do pracy w Biurze Urb. Warszawy. c) nie widzi się żadnej możliwości w ograniczeniu zakresu jego pracy.

W tej sytuacji egzekutywa POP PZPR przy BUW prosi o rozpatrzenie powyższej sprawy i spowodowanie niezatrudnienia inż. Jankowskiego ze względu na specyficzny charakter pracy Biura Urbanistycznego Warszawy. I Sekretarz POP PZPR przy BUW /—/ H. Niewiarowski członek egz. POP PZPR /—/ inż. arch. Lawina Eugenia Kier. Działu Kadr BUW /—/ R. Ożdziński Warszawa, 22/1 53 r.

Warszawa, dnia 2 czerwca 1953 r. Ściśle tajne Do V-Ministra Bezpieczeństwa Publicznego Gen. Romkowskiego Raport Dnia 28 maja 1953 r. otrzymaliśmy z Rady Państwa akta sprawy przeciwko Walickiemu Michałowi. Walicki Michał urodził się 8 sierpnia 1904 roku w Leningradzie jako syn lekarza. W 1922 r. Walicki powrócił z rodzicami do Polski i zaczął pracować jako sekretarz konserwatora muzeów na województwo warszawskie. Od 1929 r. objął stanowisko adiunkta Zakładu Architektury Polskiej, a od 1932 r. do września 1939 r. pracował w charakterze kustosza Muzeum Narodowego i profesora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W latach międzywojennych Walicki kilkakrotnie wyjeżdżał jako stypendysta za granicę, a mianowicie do Czechosłowacji, Austrii, Francji, Belgii, Holandii i Niemiec. W 1935 r. przez rząd sanacyjny został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. W okresie okupacji Walicki pracował również w Muzeum Narodowym. W 1945 r. po wyzwoleniu Warszawy Ministerstwo Kultury i Sztuki delegowało go do Gdańska, gdzie zajmował się zabezpieczaniem zabytków. W 1947 r. już jako profesor Uniwersytetu Warszawskiego wyjeżdża do Pragi i Wiednia w sprawach związanych z rewindykacją dzieł sztuki wywiezionych przez hitlerowców. 30.I.1949 r. Walicki Michał został aresztowany przez MBP jako podejrzany o współpracę z hitlerowskim okupantem na odcinku likwidacji lewicowego ruchu niepodległościowego, a w szczególności członków PPR i AL.

W toku śledztwa na podstawie jego zeznań oraz zeznań świadków i dokumentów archiwalnych ustalono niezbicie, że Walicki od lipca 1940 r. był współorganizatorem, potem najbliższym współpracownikiem kierownika komórki „D" BIP-u Chrostowskiego ps. „Just". Komórka ta miała na celu rozpracowanie działaczy i grup komunistycznych. Walicki będąc najbliższym współpracownikiem i zastępcą Chrostowskiego w ramach komórki „D" przemianowanej potem na „Korwetę" odbył z nimi rozmowy z przedstawicielami wywiadu ONR-u, od których otrzymali dane dotyczące wybitnych działaczy b. KPP oraz uzgodnili dalszą współpracę na płaszczyźnie antykomunistycznej. W końcu 1941 r. Walicki brał również udział w rozmowach z szefem tzw. „biura" antykomunistycznego — Bachem, w trakcie których omawiano dotychczasowe wyniki pracy „Korwety" i ustalono dalszy kierunek jej działalności. W 1941 r. Walicki pozostawał przez okres kilku miesięcy w stałym kontakcie z agentami ZWZ w RPPS — „Andrzejem" i Grochwiczem, od których otrzymywał dane o stanie personalnym organizacji, instrukcje, sprawozdania z zebrań itp. Jednocześnie „Korweta" i agencja antykomunistyczna ściśle współpracowały ze słynną „Brygadą Korwina" i agencją antykomunistyczną Glassa. Jesienią 1941 r. komórka „Korweta" została przyjęta z uwagi na charakter jej działalności przez Oddział II. KG ZWZ, potem AK. Kryptonim jej zmieniono na „999". Po przejęciu komórki „Korweta" przez KW AK i podporządkowaniu jej bezpośrednio „Oskarowi" Zakrzewskiemu komórka ta koncentrowała całość rozpracowań antykomunistycznych, a także działalność partyzantek radzieckich. Walicki prowadził referat prasy komunistycznej oraz sporządzał miesięczne raporty dotyczące działalności PPR i AL. Raporty te tzw. „raporty K" poza ogólną oceną wpływów i przejawów działalności ruchu lewicowego zawierały dane o stanie oddziałów AL, uzbrojeniu, obsadzie personalnej itp. Były one przekazywane do komendanta głównego AK Oddz. II, a także do tzw. „rządu londyńskiego" i służyły do politycznej i fizycznej walki z ruchem rewolucyjnym. W 1942 r. Walicki brał udział w rozmowach odnośnie nawiązania współpracy przez komórkę „999" z organizacją „Muszkieterów" i Borysem Smysłowskim — kierownikiem białogwardyjskiej komórki wywiadowczej, pozostającej na usługach Abwehrstelle i Gestapo. Śledztwo w sprawie Walickiego wykazało nie tylko rolę „999", która jest nam przecież stosunkowo dokładnie znana, ale zbrodniczą rolę Walickiego, zastępcy kierownika tej organizacji. Postawa Walickiego w czasie śledztwa, zresztą jak i na rozprawie, była nieszczera i kłamliwa.

Walicki w toku śledztwa potwierdził tylko te dane, które posiadaliśmy z innych zeznań, kłamliwie przedstawił swoją rolę w działalności komórki ,,999" i nie podał żadnego z agentów w/w komórki rozpracowujących PPR i AL. W toku rozprawy sądowej odbytej w dniu 30.X.1952 r. przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie — ustalenia w śledztwie zostały całkowicie potwierdzone (Walicki nie przyznał się do rozmów z organizacją „Muszkieterów" i do prób nawiązania przez "999" kontaktu ze Smysłowskim Borysem, o czym sam zeznał w śledztwie). Sam Walicki podczas rozprawy zachował się po prostu prowokacyjnie oświadczając na wstępie, że „nie przyznaje się do fizycznej likwidacji komunistów", że „trudno mi w ogóle mówić o winie, gdyż w tym wypadku problem winy jest dla mnie problemem moralnym". Jak wynika z protokołu, rozprawy wbrew oczywistym faktom stwierdził również, iż nie tylko, że nie przyczynił się do likwidacji działaczy rewolucyjnych, ale ,,o wypadkach likwidacji swoich ludzi z lewicy polskiej przez AK nie słyszałem". W innym miejscu stwierdził, że spisy komunistów były potrzebne kontrwywiadowi AK dla celów „historycznych". Wobec niezbitych dowodów winy znajdujących się w sprawie i potwierdzonych w toku przewodu sądowego tak dokumentami jak i zeznaniami świadków, Sąd uznał Walickiego winnym przestępstwa z art. 2 dekr. z dnia 31.8.1944 r. i skazał go na 5 lat więzienia. Tak niski wymiar kary wobec człowieka, który aktywnie przez okres od 1940 do 1944 r. prowadził walkę z lewicą, Sąd umotywował między innymi jego szczerą i krytyczną postawą na rozprawie sądowej, czego trudno się dopatrzyć z samego protokołu rozprawy, w którym w szeregu momentach wyraźnie widać zakłamanie oskarżonego. Trudno sobie wyobrazić, aby Sąd wziął pod uwagę wypowiedzi Walickiego, że „o tym, że materiały były wysyłane do okupanta, nie wiedziałem, a gdybym o tym wiedział, popełniłbym samobójstwo i mówię szczerze, że do tego ręki nie przykładałem". Chyba mniej poważnie brzmią zeznania jego niż o zbieraniu materiałów dla „historii". W związku z niewspółmiernym do winy Walickiego wyrokiem prokurator wniósł skargę rewizyjną. Skarga rewizyjna nie została przez Sąd Najwyższy uwzględniona. Sąd Najwyższy uznał, że rzekomo „pozytywny stosunek do ruchu demokratycznego zarówno przed wojną" i „jego ofiarna praca dla Polski Ludowej" oraz „środowisko, do którego oskarżony powróci po opuszczeniu więzienia, daje gwarancję, iż podtrzyma i utrwali go w pozytywnym nastawieniu i pozytywnej działalności dla Polski Ludowej", tak jakby najważniejszym dla nas było, aby zdrajca i współmorderca AL-owców, PPR-owców i radzieckich partyzantów (dane z akt) pomagał nam budować socjalizm.

Dziwnym się wydaje, że „pozytywny stosunek" do ruchu demokratycznego Walickiego przed 1939 r. nie przeszkadzał mu brać stypendia od rządu sanacyjnego (co nie zostało do końca wyjaśnione), a w czasie okupacji skierował go właśnie do kuźni zbrodni i walki z postępem, do komórki „999". W aktach sprawy znajduje się szereg podań i opinii osób, które znały Walickiego i które wyrażają się o nim w superlatywach. Ciekawym jest, że opinie takie wydali profesor dr Juliusz Starzyński — przewodniczący Komitetu Teorii, Historii Sztuki Wydz. I Polskiej Akademii Nauk, sekretarz tegoż Wydziału — profesor dr Kazimierz Wyka, profesor Politechniki Warszawskiej i członek PAN — Pniewski Bohdan, profesor Politechniki Warszawskiej, członek korespondent PAN i laureat Państwowej Nagrody I Stopnia — Jan Zachwatowicz i inni. Część z nich jak np. prof. Tadeusz Manteuffel jest to kuzyn Walickiego, tak że pewną rolę odgrywają tu względy rodzinne, inni jak dr profesor Stanisław Lorenz wg zeznań samego Walickiego znajdujących się w sprawie, gorący wielbiciel sanacji i jej „wodza" Rydza Śmigłego i czł. ZWZ i Delegatury tzw. „rządu londyńskiego" oraz bliski znajomy Chrostowskiego szefa „999" tak, że zrozumiałym jest stosunek do Walickiego. Dziwnym jest jednak, znajdująca się w sprawie opinia dr. Zdzisława Kępińskiego b. członka KZMP i KPP obecnie PZPR, znajomego sprzed wojny, który na zakończenie swojej opinii między innymi pisze: „każdy z dawnych jego przyjaciół marksistów będzie miał za swój obowiązek obywatelski zrobić wszystko, aby przywrócić Walickiego szeregom walczącym o postępowość, o pokój, o lepsze jutro świata", tak jakby w tych szeregach było miejsce dla zdrajców i współpracowników hitlerowskiego okupanta. W aktach znajduje się notatka Ministra Kultury i Sztuki, tow. Sokorskiego o następującej treści: „Przewodniczący Rady Państwa Ob. Aleksander Zawadzki. — W związku z podaniem Ob. Heleny Cygańskiej-Walickiej o przedterminowe zwolnienie jej męża ob. dra Michała Walickiego — potwierdzam poważne kwalifikacje naukowe dra Walickiego w zakresie historii sztuki, a zwłaszcza historii polskiego malarstwa. Pozytywna postawa Ob. dra Walickiego w więzieniu i głęboko obywatelska postawa ideowa Ob. Heleny Cygańskiej-Walickiej, jego żony, wybitnie uzdolnionej realistycznej malarki, wielokrotnie nagrodzonej na ogólnopolskich wystawach, daje poważną gwarancję, że Ob. dr Walicki po wyjściu z więzienia potrafi włączyć się do pożytecznej dla Polski Ludowej pracy naukowej". Nie jest również zrozumiałe dla mnie, skąd tow. Sokorski ma dane o zachowaniu się Walickiego w więzieniu, ale — zdaniem naszym — trudno myśleć o włączeniu jednego z kierowników mordowni działaczy demokratycznych w czasie okupacji do frontu ideologicznego w Polsce Ludowej.

Nie jest również zrozumiałe dla mnie, czym powodował się tow. tow. Borys i Merz, ferując taki wyrok. Sprawa dowodowe wyjątkowo mocna, a politycznie chyba wątpliwości nie budzi. Oddzielnego omówienia wymaga również sprawa żony Walickiego — Heleny Cygańskiej -Walickiej, która początkowo twierdziła nam, że gdyby wiedziała, że mąż jej jest winien — nie robiłaby najmniejszych starań w jego sprawie i odeszła od niego. Następnie jednak w oświadczeniu swym do Władz Bezpieczeństwa musiała stwierdzić, że „O tym, że mąż jej pracował w wywiadzie antykomunistycznym, dowiedziałam się wtedy, kiedy byliśmy już razem. Z pojęciem wywiadu antykomunistycznego nie wiązały się w moim wyobrażeniu żadne konkretne fakty. Dopiero dziś rozumiem je w całej pełni". „Wiedziałam również, że z mężem moim i Chrostowskim współpracowała Hanna Walicka z domu Garlińska". Obecnie pokazała ona swoje prawdziwe oblicze pisząc podanie do SN i Rady Państwa, w których przedstawia go jako wysoko wartościowego człowieka, nie ustosunkowując się w ogóle do popełnionych przez niego zbrodni. Reasumując — uważam wyrok w sprawie Walickiego za niesłuszny i łamiący praworządność socjalistyczną i dlatego winien on być uchylony i sprawa ponownie rozpatrzona, a wymiar kary podwyższony. Dyrektor Departamentu Śledczego MBP /— / RÓŻAŃSKI, płk

Warszawa dnia, 3.VI.1953 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego Tow. B. Bierut Odnośnie wyroku — to jeszcze może należałoby sprawdzić samą sprawę-dowody. Chociaż z-ca szefa siatki antykomunistycznej — to nie szarak i 5 lat niezrozumiałe. Chodzi mi o angażowanie się takich ludzi jak Sokorski i inni t.t. Wg mnie winni oni być mocno upomnieni. [odręczna notatka St. Radkiewicza]

Można zrezygnować ze świadka. Pułkownik Antoni Skulbaszewski był w latach 1948-1950 Naczelnym Prokuratorem Wojskowym, a następnie, do sierpnia 1954, zastępcą Szefa Głównego Zarządu Informacji Ministerstwa Obrony Narodowej. Pod jego kierunkiem prowadzono brutalne śledztwa, stosowano tortury, preparowano oskarżonych i świadków oskarżenia. Pułkownik Skulbaszewski świetnie wiedział, że ludzie skazani w spreparowanych procesach byli niewinni. Nie miał jednak żadnych zahamowań, gdy wnioskował wykonanie wyroków śmierci. Nie zwlekał z odpowiedzią — udzielił jej tego samego dnia, gdy otrzymał list gen. Zarakowskiego. Generał Stanisław Zarakowski, znany z wystąpień w pokazowych procesach, był następcą Skulbaszewskiego na stanowisku Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Pełnił tę funkcję do kwietnia 1956 r. I on też świetnie wiedział, że procesy, w których brał udział lub które przygotowywano pod jego nadzorem, były od początku do końca sfingowane. Wiedział, że skazywano ludzi niewinnych. Zdawał sobie sprawę, że należy coś zrobić ze skazanymi na śmierć, którzy wciąż jeszcze żyli. Wykonanie wyroków w styczniu 1954 r. po śmierci Stalina i zlikwidowaniu Berii już nie wchodziło raczej w grę. Ale nie wchodziła też w grę rehabilitacja i zwolnienie. Generał Aleksander Zawadzki przychylił się do wniosku generała Zarakowskiego i w drodze łaski zmienił kary śmierci na dożywotnie więzienie. W latach 1955-1956 oficerowie ci zostali zwolnieni z więzienia i zrehabilitowani. Publikowane listy przechowywane są w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn. 509/19). POLITYKA, 42/1990

Ministerstwo Obrony Narodowej Główny Zarząd Informacji Nr AS-56/53 Warszawa, dnia 26.I.1954 r. Ściśle tajne Seria „K" Naczelny Prokurator Wojskowy Gen. Bryg. ZARAKOWSKI St. W odpowiedzi na Wasze pismo z dnia 21 stycznia 1954 r. bez numeru, zawiadamiam: Wymienieni w Waszym piśmie 10-ciu wojskowych, skazanych w różnych miesiącach 1952 r. na K.S. zeznają o przestępczej działalności szeregu osób znajdujących się na wolności lub też aresztowanych, których sprawy są w toku. To było przyczyną dotychczasowych starań o wstrzymanie wykonania w stosunku do nich kary. Obecne potrzeby wykorzystania poszczególnych skazanych wymienionych w Waszym piśmie, przedstawiają się jak następuje: 1) CHOJECKI Maksymilian — zainteresowanym we wstrzymaniu wykonania kary był Viceminister Bezp. Publ. gen. Romkowski, z którym nie mogłem się teraz porozumieć. Proszę o osobiste wyjaśnienie z nim tej sprawy. 2) BOCHENEK Józef — został przesłuchany jako świadek na okoliczność przestępczej działalności kilku osób, które są obecnie na wolności. W tym stanie nie ma potrzeby dalszego wstrzymywania wykonania wobec niego kary. 3) GŁOWACKI Ludwik — obciąża swoimi zeznaniami między innymi BUKOWSKIEGO i ZALESKIEGO (aresztowanych członków grupy KOMARA), WOJTOWICZA Czesława (sprawa śledcza na ukończeniu w Zarz. IV G.Z.I. MON) oraz JASIŃSKIEGO, sprawą którego zajmuje się Naczelna Prokuratura Wojskowa. Uważam, że w tych sprawach mogą wystarczyć jego zeznania i z osoby GŁOWACKIEGO jako świadka można zrezygnować. 4) SKOCZEŃ Władysław — obciąża swoimi zeznaniami aresztowanych: ZALESKIEGO, BUKOWSKIEGO i GERHARDA. Na każdego z nich był szczegółowo przesłuchany jako świadek. Uważam, że z osoby SKOCZENIA jako świadka można obecnie zrezygnować. Ku temu wnioskowi skłania fakt, że obecnie poważniejsze sądowo-śledcze przesłuchanie każdego z tych skazanych jest prawie niemożliwe, gdyż siedzą oni od dłuższego czasu z wyrokami śmierci. 5) SKIBIŃSKI Franciszek zeznaje między innymi na aresztowanych ZALESKIEGO, KOŁODZIEJSKIEGO i CEPE. Na każdego z nich został szczegółowo przesłuchany. Ze względów podanych wyżej uważam, że dalsze wstrzymanie wykonania wyroku nie jest konieczne.

6) DOBROWOLSKI Kornel (w Waszym piśmie podane nazwisko DĄBROWSKI Kornel. Takiej osoby u nas nie ma i sądzę, że zachodzi tu pomyłka) — obciąża swoimi zeznaniami między innymi, aresztowanych ZALESKIEGO, GERHARDA i WOJTOWICZA Czesława. Wyrok może być wykonany, jeśli jego zeznania, tak jak i w innych wypadkach będą wystarczające dla Sądu, bez jego osobistych świadczeń. Zwracam uwagę, że osoba DOBROWOLSKIEGO w ub. roku bardzo interesowała Dyrektora X-go Dep. MBP. 7) ZAWILSKI Apoloniusz — złożył obciążające zeznania na aresztowanych: WOJTOWICZA Czesława i JASIŃSKIEGO. Tak samo jak wobec innych sądzę, że zeznania te są wystarczające dla sprawy i nie ma potrzeby dalszego wstrzymywania wykonania kary. 8-9) BIERNACKI Stefan i JAWORSKI Adam — uważani, że nie ma potrzeby w dalszym ciągu wstrzymywać wykonanie w stosunku do nich kary. 10) KURKIEWICZ Roman — obciąża między innymi aresztowanego ŻYMIERSKIEGO Stanisława. Z tego względu jestem zdania, że nie należy jeszcze wykonywać jego wyroku. Stwierdzając możliwość wykonania wyroku wobec szeregu wyżej wymienionych osób, zaznaczam, że kieruję się względami: a) możliwością zastąpienia świadka na rozprawie sądowej jego zeznaniami, b) bardzo wielkimi trudnościami, jakie nasuwa praca z tymi ludźmi jako świadkami. Zachowanie każdego z nich określa dziś fakt przebywania od dłuższego czasu pod grozą wykonania kary śmierci. Z-CA SZEFA GŁÓWNEGO ZARZĄDU INFORMACJI MON /-/ SKULBASZEWSKI A. — PŁK. Wyki. I egz. Za zgodność odpisu Druk Żółkowska por. z oryginałem dn. 24.I.54 r. ŻÓŁKOWSKA por. Naczelna Prokuratura Wojskowa L.dz. 00303/sek. Warszawa, 27 stycznia 1954 r. ściśle tajne, egz. nr 4 PRZEWODNICZĄCY RADY PAŃSTWA OBYWATEL ZAWADZKI Aleksander Melduję Obywatelowi Przewodniczącemu Rady Państwa, iż dotychczas nie zostały wykonane wyroki orzekające karę śmierci na następujących skazanych: 1. CHOJECKI Maksymilian s. Michała, ur. 1.I.1890 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 14.VI. 1952 r. utrzymanym

w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z l LVII. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 1.IX.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Na wniosek Wiceministra BP Gen. Bryg. Romkowskiego wyroku nie wykonano, o czym zameldowałem przez Kancelarię Cywilną Prezydenta RP Obywatelowi Prezydentowi RP. 2. BOCHENEK Józef s. Antoniego, ur. 12.IX.1904 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 14.VIII.1952 r., utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z 4.IX.1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 18.XI.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej Obywatel Prezydent RP decyzją z 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego Bochenka. 3. GŁOWACKI Ludwik s. Ludwika, ur. 10.VIII. 1904 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 23.VIII. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej Obywatel Prezydent RP decyzją z dnia 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego Głowackiego. 4. SKOCZEŃ Władysław s. Józefa, ur. 25.V.1914 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 8.VIII.1952 r., utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 23.VIII. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Obywatel Prezydent RP decyzją z dnia 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego Skoczenia. 5. SKIBIŃSKI Franciszek, s. Władysława, ur. 15.VIII.1899 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 28.IV.1952 r. utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 20.V.1952 r. — na karę śmierci. Decyzja z dnia 19.XI.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski zarządzając jednocześnie wstrzymanie wykonania kary do czasu porozumienia z organami śledczymi MBP. 6. DOBROWOLSKI Kornel, s. Antoniego, ur. 5.XII.1909 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 28.IV.1952 r., utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 20.V.1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI.

1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski, zarządzając jednocześnie wstrzymanie wykonania kary do czasu porozumienia z organami śledczymi MBP. 7. ZAWILSKI Apoloniusz s. Franciszka, ur. 21.X.1912 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 28.IV. 1952 r. utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 20.V. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI. 1952 r. Obywatel Prezydent R.P. nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON, na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Obywatel Prezydent RP decyzją z dnia 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego ZAWILSKIEGO. 8. BIERNACKI Stefan s. Romana, ur. 22.I.1906 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 28.IV. 1952 r. utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 20.V. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI.1952 r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Obywatel Prezydent RP decyzją z dnia 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego Biernackiego. 9. JAWORSKI Adam s. Henryka, ur. 26.VII.1907 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 28.IV. 1952 r., utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 20.V. 1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 19.XI.1952r. Obywatel Prezydent RP nie skorzystał w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Obywatel Prezydent RP decyzją z dnia 10.XII.1952 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia spraw karnych związanych z działalnością przestępną skazanego Jawor skiego. 10. KURKIEWICZ Roman s. Jana, ur. 14.VIII. 1905 r., skazany wyrokiem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 18.X.1952 r., utrzymanym w mocy Postanowieniem Zgromadzenia Sędziów Najwyższych Sądu Wojskowego z dnia 19.XII.1952 r. — na karę śmierci. Decyzją z dnia 15.IV.1952 r. Rada Państwa nie skorzystała w stosunku do skazanego z prawa łaski. Z inicjatywy Głównego Zarządu Informacji MON na wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej Obywatel Przewodniczący Rady Państwa decyzją z dnia 29.IV. 1953 r. wyraził zgodę na wstrzymanie wykonania wyroku do czasu zakończenia postępowania karnego przeciw Żymierskiemu Stanisławowi. Wszyscy skazani, wyżsi oficerowie centralnych Instytucji Ministerstwa Obrony Narodowej zostali uznani winnymi przynależności i działalności

w dywersyjno-szpiegowskiej organizacji stworzonej przez Tatara i Kirchmajera (art. 86 § l i 2 KKWP) oraz działalności szpiegowskiej na rzecz wywiadów imperialistycznych (art. 7 w związku z art. 15 MKK). Skazani: GŁOWACKI Ludwik, SKOCZEŃ Władysław i SKIBIŃSKI Franciszek zostali ponadto uznani winnymi przyjęcia dla siebie i osób z nimi związanych pieniędzy od przedstawicieli wrogich wywiadów (art. 6 MKK). Przestępna działalność każdego ze skazanych była szczegółowo opisana w raportach Naczelnej Prokuratury Wojskowej w przedmiocie łaski. Na moje zapytanie z 21.I.1954 r. w przedmiocie potrzeby dalszego wstrzymywania wykonania kary na skazanych, a to w związku z toczącym się śledztwem przeciwko osobom, których działalność przestępna wiązała się z działalnością skazanych — Zastępca Szefa Głównego Zarządu Informacji MON pismem z 21.I.1954 r. Nr. AS-56/53 oświadczył (odpis pisma załączam), iż uważa za potrzebne dalsze wstrzymanie wykonania wyroku na skazanym KURKIEWICZU Romanie, nie wypowiedział się co do skazanego GRÓJECKIEGO Maksymiliana, odsyłając co do niego do Wiceministra Bezpieczeństwa Publicznego Gen. Romkowskiego, co do pozostałych wyraził opinię, iż nie zachodzi już potrzeba wstrzymywania wykonania wyroków, z tym iż zeznania skazanych obciążające inne osoby będące w śledztwie, na rozprawach sądowych tych osób będą mogły być zastąpione odczytaniem zeznań złożonych przez skazanych w śledztwie w ich sprawach i po wyroku. Zastąpienie zeznań skazanych składanych bezpośrednio przed sądem odczytywaniem ich zeznań w przyszłych rozprawach sądowych osób, z którymi byli oni w przestępnej działalności powiązani — uważam za bezwzględnie niesłuszne i nie dające możliwości należytej oceny dowodów winy w rozpoznawanych sprawach. Mając powyższe na względzie oraz to, iż od momentu skazania wyżej wymienionych 10 osób upłynął już około półtoraroczny okres czasu, proszę Obywatela Przewodniczącego Rady Państwa o rozważenie celowości i słuszności reasumpcji zapadłych już decyzji w przedmiocie łaski i zamiany wszystkim skazanym orzeczonej kary śmierci na kary więzienia dożywotniego. Załączniki: 2 karty oraz 20 decyzji — tylko adr. NACZELNY PROKURATOR WOJSKOWY ZARAKOWSKI Stanisław Generał Brygady Wykonano w 2 egz. egz. nr l — adresat egz. nr 2 — aa Wyk. Zarakowski Gen. Bryg. Druk Żółkowska por. dn. 24.I.54 r. dyktando

„Będę musiał zdać sprawę przed swoją Partią..." Jest to dokument niezwykły. Mikołaj Orechwa, skierowany do polskiej bezpieki w lecie 1944 r., by czuwał nad sprawami kadrowymi, a więc dziedziną najbardziej newralgiczną, zwraca się o opinię partyjną przed powrotem do ZSRR. Ma poczucie dobrze wypełnianego obowiązku, choć ma świadomość, że nie wszystko było tak, jak być powinno. Trzeba było mieć dużo dobrej woli, by uwierzyć, że radziecki oficer zajmujący tak kluczowe stanowisko, tak mało wiedział i tak mało mógł. Nie wiemy, czy płk Orechwa otrzymał, a jeżeli tak, to jaką opinię. Nie ma to zresztą większego znaczenia. Ale jego podanie godne jest lektury. Tekst (maszynopis) przechowywany jest w VI Oddziale AAN (materiały Bolesława Bieruta, teczka 43).

Do I Sekretarza KC PZPR Towarzysza Bolesława BIERUTA Płk Mikołaj Orechwa, b. dyrektor Departamentu Kadr Komitetu d/s Bezpieczeństwa Publicznego

Podanie W związku z odkomenderowaniem mnie, jako oficera Armii Radzieckiej do ZSRR, zwracam się do Kierownictwa Partii o danie wyczerpującej oceny mej pracy i mojego zachowania się w Polsce za okres jedenastu lat na stanowisku kierownika odcinka kadrowego w b. MBP, a ostatnio w Komitecie d/s Bezpieczeństwa Publicznego. Zwracam się z tą prośbą do Kierownictwa Partii dlatego, że zarówno w rozmowie z Kierownictwem Komitetu d/s Bezpieczeństwa, jak i z tow. Mazurem wyczułem, że istnieją odnośnie mnie jakieś zarzuty. Tych

zarzutów jednak nikt nie sformułował, jak również nikt w kierownictwie partyjnym nie przeprowadził ze mną wyczerpującej rozmowy, nie wysłuchał mojego zdania o mojej pracy. Prawda — tow. Mazur zawezwał mnie wiosną br., ale tylko po to, aby poinformować mnie o sposobie i terminie przekazania Departamentu nowemu dyrektorowi. Taki sposób załatwiania sprawy jak i niechęć co do ewentualnego wykorzystania mnie na innym odcinku w Polsce, jako osoby cywilnej, mimo to, że jestem byłym długoletnim działaczem KPP (KPZB), mocno z Polską związany i jeszcze nie stary wiekiem — świadczy, że moja praca jest niewłaściwie oceniana. Danie wyczerpującej obiektywnej oceny mojej pracy w organach Bezpieczeństwa i mojego zachowania się ma dla mnie szczególnie duże znaczenie i dlatego, że jako były działacz KPP (KPZB) zostałem po raz drugi skierowany do Polski latem 1944 roku przez Komitet Centralny KPZR i obecnie po powrocie do ZSRR będę musiał zdać sprawę przed swoją Partią —jak się wywiązałem z powierzonych mi zadań za granicą, co będzie miało decydujący wpływ na moje ustawienie i na mój los w przyszłości. Na wstępie chcę zaznaczyć, że w ciągu jedenastu lat swojej pracy, jako kierownik odcinka kadrowego przy wykonywaniu całego ogromu stojących przed tym odcinkiem zadań, po rozbudowie i umocnieniu aparatu Bezpieczeństwa niewątpliwie popełniałem błędy i praca ta miała dużo braków. Ale w pracy swej kierowałem się interesami naszej partii, jej uchwałami i wytycznymi, prowadziłem pryncypialną uczciwą politykę, pracowałem nie szczędząc sił i czasu i niesprawiedliwym byłoby powiedzieć, że z obowiązków swych nie wywiązałem się albo doprowadziłem do jakichś wypaczeń w polityce kadrowej. Po tym wszystkim, co się stało w MBP, ja chcę pełnej jasności w tych sprawach i w związku z tym przed sporządzeniem oceny mojej pracy proszę wziąć pod uwagę moje poniższe wyjaśnienie, względnie wezwać mnie na rozmowę. Czy można mnie obciążać odpowiedzialnością za wypaczenia w pracy operacyjnej, śledczej, za łamanie praworządności, za naciąganie spraw śledczych, za całość atmosfery i stosunków w b. MBP? Moim zdaniem nie można. Pracując długie lata na stanowisku dyrektora Departamentu Kadr b. MBP nie należałem do Zespołu Kierowniczego (tzw. Kolegium), jak to teraz niektórzy chcą rzecz przedstawić, prawdopodobnie po to, aby w sposób sztuczny zwiększyć moją odpowiedzialność za całość spraw. Do mojej kompetencji należeli sprawy kadrowe i etatowe. Sprawy operacyjne i śledcze do mnie nie należeli, nie byłem nawet o nich informowany, a konkretne posunięcia były dla mnie tajemnicą. Więc jak mogę ponosić za to odpowiedzialność? Ja zgadzam się ponosić odpowiedzialność za sprawy, które należeli do zakresu mojej działalności, na które miałem wpływ, ale nie za błędy i nawalenie cudze.

Stwierdzam, że w ocenie stanu rzeczy w b. MBP z punktu widzenia kadr i spraw organizacyjno-etatowych i atmosfery ogólnej ze wszystkich dyrektorów, właśnie ja byłem najbardziej krytycznie ustosunkowany do kierownictwa b. MBP, a szczególnie do takich członków kierownictwa, jak Romkowski, Mietkowski i Świetlik wtenczas jak tacy dyrektorzy jak Andrzejewski, Czaplicki, Tracz, Siedlecki, byli ślepo posłuszni Romkowskiemu i moim zdaniem są mocno obciążeni wypaczeniami, łamania praworządności, naciągania spraw i tłumienia krytyki oddolnej. Nie jest również bez winy od poważnych wypaczeń w referatach ochrony na odcinku przemysłu i tow. Kratko w okresie kiedy był dyrektorem Dep. IV. Faktem przecież jest, że grupa tych dyrektorów plus Fejgin i Różański na czele z Romkowskim mieli decydujący wpływ na stosunki, styl pracy i atmosferę ogólną, na życie organizacji partyjnej w b. MBP. Grupa tych dyrektorów wywierała poważny wpływ również i na politykę kadrową, torpedując szereg posunięć Departamentu Kadr i poważnie hamując wysunięcia na wyższe stanowiska kierownicze młodych kadr, przyczyniając się do rozrostu etatów i biurokracji aparatu b.MBP. Śmiem twierdzić, że tylko w tym środowisku wyrósł, popisywał się i mógł uciec Światło. Ileż energii i nerwów straciłem za wszystkie lata, wykłócając się z grupą tych dyrektorów o mniejsze lub większe sprawy w zakresie kadr, bądź etatów, zdobywając miano człowieka „nieukładnego" i sztywnego. A właśnie o odpowiedzialności tych dyrektorów za wypaczenia pracy b. MBP (za wyjątkiem Różańskiego i Fejgina) jest głucho. Jak byli oni podstawowym trzonem operacyjnym w b. MBP — tak pozostali nim i teraz w Komitecie d/s Bezpieczeństwa. Płk Siedlecki po wszystkich wypaczeniach, które miały miejsce w kierowanym przez niego Biurze względem funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Publicznego, nawet awansował na ambasadora, a tow. Tracz na kierownika Inspektoratu Ogólnego. A na zebraniach partyjnych tych departamentów, gdzie byli oni dyrektorami, mówiło się o nich bardzo dużo, w każdym razie znacznie więcej niż o moich brakach na zebraniu partyjnym w Departamencie Kadr. Jeżeli chodzi o odcinek, którym bezpośrednio kierowałem (kadry i etaty), mimo tych przeszkód i trudności miałem jednak poważne wpływy na te sprawy, a w zakresie pewnej nomenklatury kadr działałem samodzielnie. Toteż używając swych wpływów, aby zmienić stosunki, kłóciłem się często o to z kierownictwem, szczególnie z tow. Świetlikiem, Romkowskim i Mietkowskim. Powszechnie znane jest przecież, że miałem bardzo krytyczny pogląd na strukturę organizacyjną i etaty b. MBP i zgłaszałem szereg konkretnych wniosków, idących w kierunku zmiany i uproszczenia struktury, usprawnienia pracy i skrócenia etatów. Na przykład zgłaszałem wniosek o zlikwidowanie takiej nienormalności jak podział odcinka kadrowego na trzy odrębne departamenty: 1) Departament Kadr, 2) Biuro do Spraw Funkcjonariuszy, 3) Departament Szkole-

nią podległe trzem różnym członkom kierownictwa, co źle wpływało na całość polityki kadrowej. Żądałem scalenia tego odcinka w jednym departamencie, względnie podporządkowanie tych wszystkich odcinków chociażby jednemu członkowi kierownictwa (patrz moją notatkę do KC PZPR przed IV Plenum z roku 1950). Ale kierownictwo MBP, niestety pozostało głuche na te i szereg innych moich wniosków. Różnica zdań między mną a kierownictwem MBP w sprawach etatowych tak się obostrzyła, że w roku 1952 złożyłem raport o zwolnienie mnie od obowiązku kierowania sprawami etatowymi (patrz mój raport w aktach Departamentu Kadr). Raport mój został uwzględniony i sprawy etatowe zostały przekazane do Departamentu Ogólnego, a później do Gabinetu Ministra. Któż zaprzeczy, że miałem poważną różnicę zdań z b. kierownictwem MBP odnośnie obsady personalnej wyższych stanowisk kierowniczych. Wziąć np. sprawę byłych szefów WUBP ppłk. Łanina (WUBP Warszawa, Kraków) oraz ppłk. Dowkana (WUBP Katowice, Wrocław), którzy nie odpowiadali zajmowanym stanowiskom ze względów zasadniczych i praktycznych, mimo to kierownictwo uporczywie popierało ich, aż trzeba było zdejmować ich z trzaskiem. Jeżeli chodzi o Światło (rzecz najważniejsza) właśnie ja, a nie kto inny, sprzeciwiałem się mianowaniu go na stanowisko wicedyrektora Biura Specjalnego (później Departamentu X) — (patrz mój wniosek z r. 1950 w aktach personalnych Światło). Wykłócałem się o to mocno z kierownictwem, a szczególnie z Romkowskim, byłem przez niego obrugany — „...gówno ty się znasz na kadrach operacyjnych" ...Tow. Radkiewicz jakkolwiek wahał się, ale uległ Romkowskiemu i kazał mi umieścić nominację Światło na wicedyrektora w rozkazie. Sprzeciwiając się mianowaniu Światło na wicedyrektora Dep. X ja osobiście byłem w ogóle za zwolnieniem go z organów b. MBP, ale w ówczesnym układzie stosunków w kierownictwie MBP z wnioskiem takim nie wystąpiłem, ponieważ nie miałby on realnych szans powodzenia i niewątpliwie ściągnąłby na mnie wszystkie pioruny, bo był to punkt bardzo drażliwy. Tutaj zgadzam się przyznać swój błąd. Trzeba było nie patrząc na nic iść przebojem do końca. Nie mogę również pominąć moich nieporozumień z kierownictwem w latach 1947/48 o zwolnienie Górskiego Jana b. naczelnika Wydziału I w Departamencie I, mocno popieranego przez Romkowskiego, osobnik ten na skutek moich nalegań został jednak z MBP zwolniony. Ale w rok później ktoś ułatwił mu wyjazd do Izraela, gdzie on i przebywa obecnie, pracując w tamtejszej Komendzie Policji jako kierownik wywiadu. Przykłady podobne mógłbym mnożyć. Ale i te przytoczone świadczą, że nie byłem tak ślepy jak niektórzy chcą to przedstawić i że miałem słuszny, partyjny pogląd na politykę kadrową i organizacyjną w b. MBP, że moje stosunki z kierownictwem b. MBP nie układały się tak dobrze, przez to często narażałem się na duże przykrości. Często byłem w swoich poglądach i posunięciach odosobniony, nie znajdowałem zrozumienia i poparcia

i w związku z tym były okresy, że znajdowałem się w stanie depresji psychicznej. (Patrz protokół z odprawy Dep. Kadr na Kolegium MBP z dn. 29.XII.1949 r. w obecności przedstawiciela KC PZPR tow. Ludwińskiej). Oczywiście nie wszystkie moje wnioski i posunięcia za jedenaście lat pracy były trafne, sporo było nietrafnych, ale jednak w zasadzie szły one w dobrym kierunku, bo mam obecnie sprawdzian tego w uchwałach III Plenum KC i w doświadczeniu reorganizacji MBP i skrótach stanów osobowych organów Bezpieczeństwa Publicznego. Można mnie przy tym słusznie zarzucić, dlaczego nie informowałem wówczas Kierownictwa Partii o tych sprawach, stosunkach i trudnościach? Tak jest. Do sekretarzy KC nie chodziłem. Ale faktem jest, że wszystkie swoje posunięcia kadrowe, jak ogólne tak i personalne (personalne na wyższym szczeblu kierowniczym) zawsze uzgadniałem z b. Wydziałem Kadr KC (tow. Nowak, Tokarski, Witaszewski), a później z kierownictwem Sektora Kadr Wydzielonych (tow. Osowski, Strębski) i ostatnio z Wydziałem Administracyjnym (tow. Szymańskim), pod kierownictwem którego pracowałem i których informowałem o stanie kadr, o brakach i trudnościach w pracy, o przerostach etatów itd. (za wyjątkiem spraw operacyjnych i śledczych, które były mi nieznane). Na wszystkich krajowych odprawach kadrowych zawsze byli obecni, zapraszani przeze mnie, przedstawiciele Wydziału Kadr, Sektoru Kadr Wydzielonych, bądź Sektora Specjalnego KC. W pierwszych latach przychodzili t.tow. Dworakowski, Ludwińska, później tow. Osowski, Strębski, Pawlakowa, Walczak, którzy w ten sposób dokładnie byli zapoznani ze stanem rzeczy. Więc jakie były braki w pracy Departamentu Kadr? Zarzuty i różne uwagi krytyczne odnośnie polityki kadr i braków w pracy Departamentu i Wydziałów Kadr w WUBP były robione niejednokrotnie w różnych formach na odprawach służbowych i na aktywach partyjnych (wątpię, czy te uwagi krytyczne znikną w przyszłości). Były to zarzuty w większych lub mniejszych sprawach bieżących: za dużo ludzi zabrało się z tego lub owego WUBP do MBP, za mało ludzi dało się do tego lub owego WUBP, przyjęło się trochę niewłaściwych kandydatów do pracy itd. Z każdym z tych zarzutów z osobna albo się zgadzałem, jeśli były one słuszne i wyciągałem odpowiednio wnioski, starając się usunąć braki, albo się nie zgadzałem, kiedy były one niesłuszne, oponowałem na miejscu i dalszy sposób postępowania uzgadniałem z kierownictwem. Nadmienić tutaj należy, że kierownictwo b. MBP nie doceniało odcinka pracy z kadrami i nie udzielało Departamentowi Kadr należytej pomocy. Często borykałem się z trudnościami przy obojętnym przypatrywaniu się, bądź przy różnych złośliwych docinkach ze strony poszczególnych członków kierownictwa, którzy raczej rozkazywali i żądali od Departamentu Kadr danie dobrych kadr i w odpowiedniej ilości, a zapominali o swoim obowiązku pomagania Departamentowi Kadr i mnie osobiście w ciężkiej i niewdzięcznej pracy kadrowej.

Co się tyczy ostatnich aktywów partyjnych z listopada i grudnia 1954 r. to jak raz tam zarzutów odnośnie polityki kadr i mnie osobiście było bardzo niewiele, mimo to, że krytyka oddolna przelewała się szeroką falą. Można to skontrolować na podstawie protokołów tych aktywów. Na aktywie grudniowym 1954 r. z zarzutem odnośnie dużej płynności kadr wystąpił tow. Andrzejewski (jak zawsze w formie demagogicznej), ale nie zgłosił właściwych wniosków, jak temu zjawisku zapobiec. W stosunku do samego płk. Andrzejewskiego ja mógłbym zgłosić o wiele więcej zarzutów odnośnie łamania praworządności ludowej w podległym jemu aparacie operacyjnym, jego chamskiego stosunku do ludzi, dygnitarskich nawyków i w ogóle całej jego postawy moralnej. Właśnie na tych aktywach nastrój w stosunku do mnie był raczej przychylny, ponieważ w aspekcie omawianych na nich spraw w atmosferze nerwowego napięcia aktyw wiedział, że ja jeszcze wiosną 1954 r. na aktywie w związku ze sprawą Berii w swoim wystąpieniu zwróciłem uwagę na objawy bieriowszczyzny w pracy kierownictwa MBP, na kumoterskie niepartyjne metody doboru kadr przez Romkowskiego. Aktyw rozumiał i istotnie tak było, że zgodnie z moim poprzednim stanowiskiem i całą moją postawą jestem jednym z tych dyrektorów departamentu na którym nie ciążą podstawowe wypaczenia MBP, który najbardziej zdolny jest przyjąć uchwały III Plenum KC i z zapałem realizować ich w praktyce na swoim odcinku. Toteż po uchwałach III Plenum KC i mianowaniu kierownictwa Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z całym zapałem zabrałem się do reorganizacji aparatu, przeprowadzenie redukcji i rozstawienie kadr na nowych etatach. Wydaje mi się, że zadanie to wykonałem sumiennie i po partyjnemu. Możliwe, że tow. Alster jest o tym innego zdania, ale nigdy mnie osobiście o tym nie mówił. Za okres mojej długoletniej pracy na odcinku kadrowym odbywały się czystki aparatu, rugowanie obcych elementów i zdemoralizowanych, różnych klik i grup, planowe redukcje, masowe przeniesienia z województwa na województwo, z powiatu na powiat, żądało się wyjaśnienia spraw przeszłościowych, często bardzo przykrych itd. Niewątpliwe, że w tym procesie nie jednemu nastąpiło się boleśnie na odcisk, sporo z tych ludzi zaskarżyło mnie później do instancji partyjnych i do KC również, co niewątpliwie robiło wrażenie złego stylu w pracy departamentu kadr i mojego osobiście. Nie zaprzeczam, że część z tych posunięć była robiona nie we właściwy sposób bez wnikliwego zbadania, w sposób bezduszny i biurokratyczny i dlatego trochę ludzi było zwolnionych, bądź wydalonych niesłusznie. Bardzo dużo tych błędów prostowałem sam, bądź w wyniku uwag odpowiednich organizacji partyjnych i anulowałem decyzję o zwolnieniu bądź ukaraniu itd. Zagadnienie wadliwego stylu pracy komórek kadrowych (bezduszny, biurokratyczny stosunek do człowieka) był przedmiotem specjalnego omówienia na krajowej odprawie dyrektorów departamentów, szefów

WUBP i kierowników wydziałów kadrowych, zwołanej latem 1953 r. przez kierownictwo MBP. Sprawę tę referowałem ja osobiście. Właśnie wówczas również wyłoniła się różnica zdań między mną a kierownictwem MBP w ujęciu tych zagadnień. Ja akcentowałem, że wadliwy styl pracy, bezduszny i biurokratyczny stosunek do człowieka jest stosowany przez wszystkich przełożonych organów bezpieczeństwa (przez dyrektorów departamentów, szefów WUBP, naczelników wydziałów, szefów PUBP), ponieważ szedł on z góry, i szeroko zakorzenił się we wszystkich ogniwach aparatu. Kierownictwo MBP zatwierdzając tezy mojego referatu kazało osłabić krytykę wadliwego stylu ze strony przełożonych, a skoncentrować uwagę na krytyce wadliwego stylu pracy w komórkach kadrowych. Zastosowałem się do krytyki tego stylu w Departamencie Kadr i Wydziałów Kadr, ale nie pominąłem jednak krytyki innych przełożonych (patrz protokół z odprawy krajowej z dnia 30.VI. 1953 r.). Czy te braki w stylu pracy komórek kadrowych zostały zlikwidowane? Oczywiście, że nie. Ale nastąpiła pewna poprawa. Za cały czas swojej pracy w MBP nigdy się nie odrywałem od partii, w pełni doceniając jej rolę kierowniczą. Toteż jak już mówiłem wyżej, pracowałem w ścisłym kontakcie i pod kierownictwem odpowiednich instancji KC i brałem aktywny udział w pracy organizacji partyjnej MBP. Byłem inicjatorem założenia organizacji partyjnej PPR w resorcie Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie w r. 1944, co odbyło się w obecności tow. Zambrowskiego; byłem w kilku kadencjach członkiem Komitetu Zakładowego PZPR w MBP oraz wykładowcą i kierownikiem kółek szkolenia partyjnego oraz delegatem na zebrania partyjne w innych departamentach; z polecenia Sektora Specjalnego KC, często wyjeżdżałem w sprawach partyjnych do WUBP. Wystąpiłem z wnioskiem do Wydziału Kadr KC (tow. Nowak) w r. 1949 o ustalenie nomenklatury kadr KC w organach Bezpieczeństwa (patrz mój wniosek). Byłem inicjatorem włączenia na tymczasową ewidencję do PZPR wszystkich członków KPZR, oficerów armii radzieckiej w r. 1952 (patrz mój wniosek do Biura Politycznego w tej sprawie). Występowałem na konferencjach i aktywach w sprawie właściwego ustawienia organizacji partyjnych w organach Bezpieczeństwa Publicznego o konieczności stosowania krytyki nie tylko w departamentach gospodarczych i administracyjnych, ale i w operacyjnych. Niektóre z tych moich wystąpień słyszeli obecni na tych zebraniach tow. Misiaszek, Matwin i inni przedstawiciele zwierzchnich instancji partyjnych. Od początku byłem czynnym członkiem OOP w samym departamencie kadr, działalność której była oceniana pozytywnie i w której wyrosło nie mało dobrych aktywistów. Oglądając się na swoją pracę za okres jedenastu lat po wyzwoleniu mam moralną satysfakcję, widząc swój skromny pozytywny wkład w stworzeniu, rozbudowie i wzmocnieniu aparatu Bezpieczeństwa Publicznego jednego z organów władzy ludowej w Polsce.

Dwa razy już przez swoją partię byłem delegowany do Polski: Pierwszy raz — w roku 1925 przez Komintern na nielegalną pracę w Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, gdzie przepracowałem uczciwie i z oddaniem około 15-tu lat. Wówczas w grudniu 1939 r. wróciłem do ZSRR bez żadnej charakterystyki (nie było komu już pisać), ale jaki stosunek mnie spotkał i w jakich warunkach znalazłem się to chyba wiadomo... Drugi raz — zostałem wydelegowany do Polski przez Komitet Centralny KPZR latem 1944 roku i czując w tym wyraz przywróconego zaufania do mnie z zapałem wziąłem się za pracę na odcinku organów Bezpieczeństwa Publicznego, dokąd byłem skierowany przez tow. Bermana. Teraz mam 53 lata — z tego 26 lat oddałem pracy w Polsce. Nie mam zawodu cywilnego ani specjalności wojskowej. W okresie KPP byłem tzw. „zawodowym rewolucjonistą", a po wyzwoleniu tzw. „personalnikiem". Jestem jeszcze za młody, aby pójść na emeryturę, ale za stary, aby zdobyć poważny zawód, ale jestem jeszcze pełen sił i energii. Jestem przekonany, że Kierownictwo Partii poważnie weźmie pod uwagę te moje wyjaśnienia i nikomu nie pozwoli pochopnie, bez głębszego sprawdzenia faktów i rozmowy ze mną oskarżać uczciwego komunistę o błędy, które on nie popełnił i za które nie może ponosić odpowiedzialności i poleci sporządzić na mnie obiektywną i sprawiedliwą charakterystykę, to jest taką, na którą zasłużyłem za jedenaście lat swojej pracy. W tym miejscu zastrzegam się, że nie odważyłbym się zwrócić w tej sprawie do Kierownictwa Partii, gdybym był przekonany, że z obowiązków swych nie wywiązywałem się, że popełniałem dużo błędów. Przyjąłbym wówczas taką ocenę, na jaką zasłużyłem. Biorąc pod uwagę, że Kierownictwo Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, szczególnie I zastępca przewodniczącego tow. Alster jest usposobiony do mnie co najmniej nieprzychylnie (dlaczego?), proszę aby projekt oceny mojej pracy i zachowania się sporządziło ewentualnie kierownictwo Wydziału Administracyjnego, z którym długie lata współpracowałem (poprzednio jako Sektor), które dobrze mnie zna i potrafi dać obiektywną, sprawiedliwą ocenę. Członek PZPR (i KPZR) Mikołaj Orechwa b. Dyrektor Departamentu Kadr Komitetu d/s B.P. Warszawa, 12.XI.1955 r.

Śmierć towarzysza Tomasza W dniach od 14 do 25 lutego 1956 r. obradował w Moskwie XX Zjazd KPZR. W nocy poprzedzającej ostatni dzień obrad odbyło się zamknięte posiedzenie Zjazdu (bez zaproszonych gości i delegacji zagranicznych), na którym Nikita Chruszczow wygłosił referat poddający druzgocącej ocenie Stalina i system stalinowski. O treści wystąpienia Chruszczowa poinformowane zostały kierownictwa delegacji zagranicznych. 12 marca zmarł w Moskwie Bolesław Bierut. 20 marca odbyło się w Warszawie, w obecności Chruszczowa, VI plenum KC PZPR, na którym wybrano I sekretarzem Edwarda Ochaba. Pierwszym punktem obrad była „informacja o przebiegu choroby towarzysza Bieruta" wygłoszona przez Józefa Cyrankiewicza. Informacja ta nigdy nie została podana do publicznej wiadomości. Publikujemy ją ze stenogramu obrad IV plenum przechowywanego w VI Oddziale AAN (sygn. 237/II-13) z zachowaniem wszystkich nieporadności stylistycznych. Tow. CYRANKIEWICZ Biuro Polityczne chce podzielić się z towarzyszami informacją o przebiegu choroby towarzysza Tomasza, choroby, której zakończenie było zaskoczeniem dla wszystkich — dla całej partii, dla całego kraju. Jak wiadomo, pierwszy i ostatni komunikat o chorobie towarzysza Tomasza rozesłany został członkom Komitetu Centralnego w poniedziałek 12 marca w godzinach przedpołudniowych tj. w godzinę mniej, więcej w godzinę, po otrzymaniu wiadomości o nagłym, nieprzewidywanym, nie tylko przez nas, ale przez lekarzy pogorszeniu się stanu chorego. Biuro Polityczne zebrane wówczas na posiedzeniu delegowało natychmiast do Moskwy tow. Bermana i skierowało tamże doktora Fejgina, długoletniego lekarza towarzysza Tomasza, który zresztą i pewien czas przed tym był w Moskwie jako konsultant w okresie grypy towarzysza Tomasza. Czy

możliwy był przed tym jakikolwiek komunikat? Czy słuszny byłby komunikat dla członków KC, nie mówiąc już o komunikacie prasowym o chorobie Tomasza? Nie było po temu żadnych danych, nie był to według opinii lekarzy, nie mówiąc już oczywiście towarzysza Tomasza, który nigdy nie doceniał swojego stanu zdrowia, nie był to taki stan, któryby jakikolwiek komunikat usprawiedliwiał. Co relacjonuje dr Fejgin o historii choroby? Do 1950 r. towarzysz Bierut poza nieznacznymi przemijającymi dolegliwościami czuł się dobrze mimo wytężonej pracy, wczesną wiosną 1950 r. wystąpił silny napad bólu w okolicy serca z klinicznymi objawami zawału. Kuracja trwała 10 tygodni. W ciągu następnych kilku lat stan zdrowia towarzysza Bieruta był stosunkowo niezły, mimo wytężonej pracy, która powodowała w pewnych okresach noce bezsenności z krótkotrwałymi przemijającymi uczuciami ucisku w okolicach serca. W sierpniu 1955 roku, a więc w ubiegłym roku towarzysz Bierut wyjechał na urlop do Nałęczowa, tam zachorował na silną grypę i wówczas po raz pierwszy do dotychczasowych objawów dołączyły się obrzęki na nogach, silniejsze osłabienie ogólne. Na podstawie opinii tow. dr Fejgina i dr Biernackiego udało się wówczas Biuru Politycznemu przekonać z trudem, jak to towarzysze wiecie i rozumiecie, towarzysza Bieruta o konieczności dłuższej kuracji. We wrześniu ubiegłego roku w Moskwie na wspólnej konsultacji z najwybitniejszymi radzieckimi specjalistami w wyniku tej konsultacji towarzysz Bierut zamiast na Krym, gdzie wybierał się na urlop, zamiast podróży po Kanale Wołga-Don, gdzie zresztą mieliśmy, jak proponował razem wyjechać, został skierowany do sanatorium w Barwisze, gdzie przebywał około 6 tygodni. Stwierdzono wówczas ogólną miażdżycę ze szczególnym zajęciem tętnic wieńcowych, przewlekłe zapalenie nerek, ogólne wyczerpanie. Po okresie około 6 tygodni towarzysz Bierut powrócił do Warszawy, do pracy. Ponowne pogorszenie stanu zdrowia nastąpiło w połowie grudnia ubiegłego roku. Wystąpiły wówczas objawy zapalenia prawego płuca, z zajęciem opłucnej, jednak choroba przebiegała dość łagodnie, gorączka szybko ustąpiła, po 8 do 10 dniach objawy zapalenia znikły. W połowie stycznia stan zdrowia towarzysza Tomasza znowu się pogorszył. Konsultacja ówczesna ujawniła, że zaostrzeniu uległa choroba nerek. Mimo wielokrotnych perswazji i apelów ze strony członków Biura Politycznego, aby towarzysz Tomasz oszczędzał swe siły, towarzysz Tomasz pracował. Towarzysz Tomasz był, jak wiadomo, bardzo czynny w przygotowaniach V Plenum zarówno w ostatecznym ustalaniu referatu, jak i uchwały Plenum. Wszyscy pamiętamy, jak przewodniczył na Plenum 8 lutego, pamiętamy, jak w drugim dniu czuł się już gorzej. Po kilku dniach po V Plenum delegacja naszej partii wyjechała pociągiem do Moskwy na XX Zjazd KPZR. W toku obrad Zjazdu pojawiły się u towarzysza Tomasza lekkie stany podgorączkowe. Wówczas na skutek nalegań prof. Markowa, który się nim

opiekował i naszych nalegań, dwukrotnie towarzysz Tomasz przerywał swój udział w obradach Zjazdu, pozostawał w łóżku ażeby pozbyć się przeziębienia. W tym czasie także przyjechała do Moskwy na wiadomość o chorobie tow. Wanda Górska. Po zakończeniu obrad wydawało się zarówno z relacji lekarzy jak i z widocznego przez nas samopoczucia towarzysza Tomasza, wydawało się, że nastąpiła wyraźna poprawa. W tym czasie nastąpiło spotkanie ze studentami polskimi w Moskwie. Jeżeli chodzi o czas wypowiadania się towarzysza Tomasza i czas rozmowy ze studentami, dość wyczerpujące. 29 lutego temperatura podniosła się znowu do 39,8°, nastąpiło prawostronne zapalenie płuc, czyli choroba z grudnia powtórzyła się. W wyniku zastosowanych wówczas zabiegów lekarskich i troskliwej opieki lekarzy gorączka ustępowała, objawy zapalenia płuc szybko mijały i 6 marca pacjent zaczął już wstawać z łóżka. Oczywiście nie trzeba wszystkim, którzy znali towarzysza Tomasza dodawać, że zarówno w czasie choroby, jak i w dniach po chorobie towarzysz Bierut nie przerywał łączności z krajem. Odbierał pocztę, przeprowadzał długie rozmowy telefoniczne, powracał do myśli, że musi jak najszybciej wrócić do pracy. Rozmawiał z nami na wszystkie tematy dotyczące naszej pracy. Jedna z rozmów, to było przygotowanie najbliższego posiedzenia Biura, które miało się odbyć po Jego powrocie, a zamierzał wracać w środę do Warszawy. Temat posiedzenia Biura miał zawierać w sobie między innymi sprawę, o której przygotowanie nas prosił, sprawę wniosków i decyzji zmierzających przede wszystkim do uregulowania tych minimalnych płac, o których myśmy już mówili. 10 marca, w sobotę towarzysz Bierut po raz pierwszy wyszedł na 15-minutową przechadzkę i poza ogólnym osłabieniem, o którym mówił w rozmowach z nami, czuł się dobrze. W sobotę, już po tej przechadzce prowadziliśmy z nim rozmowy przez WCZ informując go o bieżących sprawach w kraju, o bieżących sprawach w partii, którymi przez cały czas bardzo się interesował. 11 marca, w niedzielę przed południem, towarzysz Tomasz prowadził na miejscu w Moskwie rozmowy z towarzyszami tam obecnymi, po czym zamierzał się udać na przechadzkę i przed wyjściem na przechadzkę nastąpił krytyczny moment — zasłabł nagle i stracił przytomność. Tętno stało się ledwie wyczuwalne, nastąpiły zabiegi lekarskie, po zabiegach te objawy ustąpiły, tętno i ciśnienie powróciły do normalnego stanu. O tym zasłabnięciu niedzielnym nie mieliśmy wiadomości w Warszawie. Wieczorem, jak stwierdzają i lekarze i tow. Wanda Górska, zasnął po zażyciu środków nasennych. Nad ranem nagle wystąpiły objawy ciężkiej zapaści, która pomimo bardzo energicznego przeciwdziałania lekarzy, mimo stosowania wszystkich środków jakimi rozporządza współczesna medycyna, trwała prawie cztery godziny, następnie tętno i ciśnienie poprawiły się. Wówczas to na skutek alarmujących wiadomości z Moskwy, o przebiegu

drugiej połowy niedzieli i nocy, Biuro Polityczne delegowało tow. Bermana do Moskwy i postanowiło zawiadomić członków KC o chorobie towarzysza Tomasza. W południe tego dnia towarzysz Tomasz czuł się już lepiej, w rozmowach z obecnymi żartował, elektrokardiogram jednak dokonany w tym dniu dwukrotnie — raz rano i drugi raz wieczorem — wykazał cechy zawału serca, ale stan, chociaż ciężki, nie wydawał się jeszcze groźny. O czym jeszcze o godzinie 8 z minutami informował nas z Moskwy obecny na posiedzeniu tow. Berman na podstawie danych lekarskich. Katastrofa nastąpiła 35 minut po 23-ej w czasie przygotowań do zastrzyku dożylnego. Nagle nastąpił głośny oddech, utrata przytomności, zatrzymanie serca, a w trzy minuty później i oddechu. Natychmiastowe zabiegi prof. Fejgina, dokonane wspólnie z prof. Markowem nie dały rezultatu. Narastający, jak o tym mówi protokół lekarski z sekcji zwłok, zakrzep tętnicy płucnej był decydującym elementem, który przesądził o zgonie. Wiadomość o tym, że towarzysz Tomasz rozstał się z nami na zawsze, natychmiast, w kilkanaście minut po zgonie przekazana została do Warszawy i nazajutrz okryła żałobą naszą partię i cały kraj. Towarzysz Tomasz, tak jak z nami rozmawiał, chciał wrócić w środę, delegacja naszego Biura, która pojechała po zwłoki towarzysza Tomasza wróciła w środę, Towarzysz Tomasz wrócił w środę, ale już nie żywy. Tak wygląda w skrócie informacja oparta na danych lekarskich z przebiegu choroby i niespodziewanym zgonie Towarzysza Tomasza.

Nie strzelajcie do ludu Zaczęło się 28 czerwca 1956 r. o godz. 6.30 rano, gdy robotnicy Zakładów imienia Stalina w Poznaniu (ZISPO), bo tak wówczas nazywały się zakłady Cegielskiego, proklamowali strajk i ruszyli w kierunku centrum Poznania. Po drodze przyłączali się do nich pracownicy innych zakładów. Około 9 rano tłum na placu Stalina liczył już kilkanaście tysięcy osób i wciąż przybywali nowi ludzie. Nie chciano słuchać przedstawicieli władz lokalnych, którzy zresztą nie mieli nic do zaoferowania, domagano się przyjazdu I sekretarza KC PZPR (Edward Ochab) lub premiera (Józef Cyrankiewicz). W pewnym momencie ktoś puścił plotkę, że delegaci ZISPO, którzy poprzedniego dnia byli w Warszawie, zostali aresztowani. To wystarczyło, by rozgoryczonych i zdenerwowanych demonstrantów pobudzić do działania. Jedni opanowali Miejską Radę Narodową, Komitet Wojewódzki PZPR, Komendę Wojewódzką MO. Inni zdobyli więzienie na ulicy Młyńskiej, wypuszczając więźniów i zdobywając broń. Opanowano też gmach Sądu Wojewódzkiego i przystąpiono do niszczenia akt. Nie udało się natomiast opanować gmachu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego. Tu właśnie około godziny 11 padły pierwsze strzały. Do dziś nie wiadomo, ilu zginęło w ów „czarny czwartek". 74 osoby czy może więcej. Ilu było rannych? Około południa wylądowała na lotnisku Ławica pod Poznaniem delegacja Biura Politycznego (Józef Cyrankiewicz, Wiktor Kłosiewicz, Jerzy Morawski), do których dołączył Edward Gierek i sztab wojskowy pod kierownictwem generała Stanisława Popławskiego. Tu stworzono punkt dowodzenia, stąd wyszły rozkazy użycia broni. Tu też formułowano pierwsze oceny polityczne i przekazywano je do Warszawy. Komunikat Polskiej Agencji Prasowej

z 29 czerwca stwierdził, że w dniu poprzednim w Poznaniu „agentom wroga udało się sprowokować zamieszki uliczne". Wieczorem 29 czerwca, w przemówieniu radiowym, Józef Cyrankiewicz powiedział: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podniesienie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny". Następnego dnia, 30 czerwca, Biuro Polityczne wysłuchało sprawozdania gen. Popławskiego, który oświadczył: „Przebieg wypadków w Poznaniu wskazywał na zorganizowaną robotę wroga. Akcją kierował sztab podziemny. Była również użyta broń marki niemieckiej" (cyt. za Zbysław Rykowski, Wiesław Władyka — Polska próba. Październik '56, s. 186). Na tym tle interesująca jest relacja dwóch dziennikarzy „Trybuny Ludu". Usiłują oni, co wymagało sporo odwagi, przekonać kierownictwo partii, że wersja o wrogu nie tylko niczego nie tłumaczy, ale uniemożliwia zrozumienie przebiegu wydarzeń. Relacja Jurysia i Wolickiego została odbita na powielaczu i rozesłana członkom Biura Politycznego. Przechowywana jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych w Warszawie (sygn. 237/V-274, k. 122-133). POLITYKA, 26/1990

Notatka dla Biura Politycznego Komitetu Centralnego PZPR

I. SPRAWOZDANIE Z RZECZY WIDZIANYCH OSOBIŚCIE Wiadomości o strajku powszechnym w Poznaniu otrzymaliśmy od korespondenta „Trybuny Ludu" tow. Pasikowskiego ok. godz. 9.30. Po piętnastu minutach byliśmy w drodze do Poznania (samochodem), dokąd przybyliśmy (na granice miasta) o godz. 14.15. Już na 10—15 kilometrów od granicy miasta mijaliśmy liczne ciężarówki i samochody osobowe (litery rejestracyjne A.B.C.) z uciekającymi (wiele kobiet i dzieci). Ostrzeżono nas, że w Poznaniu strzelanina i że nie uda nam się dojechać. Niemniej nie zatrzymywani przez nikogo dotarliśmy do granicy centrum Poznania. W drodze przez przedmieście obserwowaliśmy całkowity spokój — rzucał się w oczy brak komunikacji miejskiej i zamarcie ruchu samochodowego, sklepy były z reguły zamknięte, z wyjątkiem kilku spożywczych, przed którymi stały kolejki, i kilku kiosków. Grupki ludzi na chodnikach — niewielkie i nieliczne.

Samochód zaparkowaliśmy na ulicy Chudoby i wyruszyliśmy pieszo w kierunku, skąd dochodziły strzały. Słychać było zarówno wystrzały karabinowe, jak i broń maszynową. Ulice były zatłoczone ludźmi, zarówno chodniki, jak i jezdnie. Tłum dzielił się wyraźnie na dwie części. Częściowo zebrany w zwarte grupy przyglądał się różnym punktom, w rodzaju dwóch czołgów ustawionych pod oddziałem Banku Narodowego Polskiego — czołgi miały klapy otwarte, nikt ich nie atakował, jeden podpity człowiek próbował dyskutować z żołnierzami („nie strzelajcie do ludu"), którzy nie odpowiadali; tłum aprobował argumenty mówcy. Częściowo ludzie szli chodnikami w kierunku strzałów, zachowując się jak zainteresowani spacerowicze. Hotelu „Bazar" nikt nie pilnował, zresztą w tym rejonie był zupełny spokój (godz. 15). Minął nas motocykl, na którym dwóch żołnierzy wiozło między sobą okrwawionego porucznika KBW. Następne półtorej godziny spędziliśmy w rejonie gmachu Bezpieczeństwa (ul. Kochanowskiego, Dąbrowskiego). Obstrzał tych ulic był prowadzony również z okien narożnych domów, acz sporadycznie. Widzieliśmy zbliżające się od ul. Kochanowskiego dwa czołgi i dwie ciężarówki z podchorążymi broni pancernej. Grupa ludzi, różnego wieku, wśród niej również kobiety, próbowała zatrzymać czołgi; pod gąsienicą jednego wybuchł ogień; wznoszono okrzyki: nie strzelajcie do ludu; chcemy chleba itd. Włazy czołgów były zamknięte i czołgistom udało się przebrnąć po prostu uruchamiając czołg i obracając na postrach wieżyczką — były próby wdarcia się do czołgu, przy pomocy okutych drągów, służących do zapuszczania żaluzji sklepowych. Następnie parę czołgów przedsiębrało próbę czyszczenia rejonu ul. Kochanowskiego przez strzelanie w górę wzdłuż linii ulicy, tłum wówczas uciekał do bram i zewnętrznych suteren, jednakże potem wychodził na ulicę ponownie. Wskutek obstrzału z góry, na ulicy Dąbrowskiego padł jakiś mężczyzna w średnim wieku. Nastroje tłumu były zdecydowanie wrogie wobec UB i przychylne dla atakujących. Podejmowane przez nas w rozmowach próby namówienia do odejścia (rozmowy prowadziliśmy jako przyjezdni z Warszawy, zależnie od sytuacji ujawniając lub nie, że jesteśmy dziennikarzami) wywoływały reakcje niechętne lub wręcz wrogie. Wszyscy rozmówcy utrzymywali, że „bezpieczeństwo zaczęło strzelać do ludu" i że pod gmachem zginęły kobiety i dzieci. Na wiadomość, że przyjechaliśmy z Warszawy, wszyscy dopytywali się, czy w Warszawie są zamieszki, i negatywną odpowiedzią byli wyraźnie rozczarowani. W tłumie krążyła już wówczas (godz. 15-17) pogłoska, że z Warszawy przyjechali tow. tow. Ochab i Cyrankiewicz. W relacjach, jakie otrzymaliśmy na temat przebiegu manifestacji, powtarzała się uwaga, że żaden z przywódców nie przyszedł do robotników na plac. Tłum komentował ironicznie, że „chyba jeżdżą nad nami odrzutowcem", który krążył nieprzerwanie nad miastem.

O godz. 17 poczęliśmy się wycofywać w kierunku gmachu KW. Poza rejonem ul. Kochanowskiego nie widzieliśmy żadnych godniej szych uwagi incydentów. Zebrane w tym czasie komentarze i uwagi dają podzielić się na dwie grupy. Rozmówcy spośród robotników, biedniej ubranych urzędników, starszych kobiet, gospodyń domowych itd. z reguły solidaryzowali się ze strajkiem („tak dalej żyć nie można"), potępiali wystąpienia zbrojne, jednakże na ogół utrzymując, że bezpieczeństwo strzelało pierwsze. Liczne były jednak głosy, że niszczenie to już nie strajk, że to mienie wszystkich, nie tylko rządu itd. Rozbieżnie ta grupa rozmówców oceniała fakt, że wszystko to się dzieje w okresie Targów; jedni mówili, że to kompromitacja przed zagranicą, inni że wszystko jedno, że nawet lepiej, iż „zagranica zobaczy, jak my żyjemy". Druga grupa rozmówców, złożona na ogół z przyjezdnych wycieczkowiczów oraz miejscowego mieszczaństwa i inteligencji potępiała całość manifestacji (,,co to za nieporządki", „nie będzie co jeść", "jak się wydostać z Poznania", „ale narobili" itd.). Na żadne ślady pracy agitacyjnej aktywu w ogóle nie natrafiliśmy. Ludzie komentowali natomiast ironicznie fakt milczenia radiostacji poznańskiej (tj. nie nadawania nic poza muzyką). Do gmachu KC dostać się nie mogliśmy, ponieważ wejście było zamknięte na klucz. O godz. 17 gmach nie był jeszcze obstawiony przez wojsko. Na wieży MRN (zamek) wisiała biała chorągiew (część normalnej flagi biało-czerwonej). Redakcję „Gazety Poznańskiej" zastaliśmy przy pracy. Dziennikarze przynosili wiadomości, a red. nacz. Siemek oświadczył nam, że gdyby dano mu ochronę drukarni, mógłby drukować chociaż ulotkę i że nie rozumie absolutnego braku agitacyjnej reakcji z naszej strony, ani też zachowania się radiostacji. Ok. godz. 19-20 przybył do redakcji tow. Stasiak pod eskortą ciężarówki z żołnierzami. Ze spostrzeżeń bezpośrednich dodajmy jeszcze to, że większość ludności nie wiedziała wobec bardzo późnego ogłoszenia przez radio (19.30) i nieużycia ulotek — o godzinie policyjnej. Jeszcze o godz. 21.30 na ulicach było pełno ludzi, zwłaszcza w rejonie Dworca Centralnego. Przez Most Portowy nie można było się przedostać ze względu na obstrzał ze strony bojówek, które walczyły z wojskiem. Z bezpośrednich spostrzeżeń piątkowych chcemy podkreślić, że wbrew anonsom oficjalnym, większość robotników strajkowała nadal. Do strajku przystąpił również „Pomet", który w czwartek w zasadzie pracował („Pomet" jako dostawca odlewów jest antagonistą ZISPO i to przyczyniło się do nieprzystępowania w czwartek do strajku). We „Wiepofamie" stanęła na pewien czas kuźnia, gdzie robotnicy chcieli zgodnie z czwartkowym komunikatem radiowym (odnośne zdanie nie ukazało się w druku) wydelegować kogoś na rozmowy z delegacją rządową.

II. FAKTY DODATKOWE Z faktów nie obserwowanych przez nas osobiście, natomiast wielostronnie weryfikowanych i jako takie uznanych za niewątpliwe — chcielibyśmy podać następujące. Przypuszczamy, że być może BP nie są one jeszcze znane lub nie tak oświetlone. 1) Strajk rozpoczął wydział W-3 ZISPO, który przeszedł na W-2, a następnie pociągnął za sobą resztę. Na ZNTK nastroje strajkowe były również b. silne, jednakże robotnicy wyszli (wyjąwszy ok. 400-500 osób) dopiero pociągnięci przez delegację z ZISPO. Delegacja ZISPO weszła na teren ZNKT w czasie gdy odbywała się tam masówka z udziałem wiceministra Popielasa. Wystąpienie ZISPO poprzedzają fakty następujące: na masówkach (sobota-poniedziałek) poszczególne wydziały wybrały delegatów (łącznie 25) na rokowania w Warszawie. Na dwóch wydziałach wybór był szczególnie dramatyczny: delegatom kazano przysięgać, że nie zdradzą klasy robotniczej. W wyborach nie dyskryminowano partyjnych, wśród delegatów było trzech przewodniczących związków rad oddziałowych. Do delegatów dokooptowano dyrektora, wicedyrektora, sekretarza KZ, przewodniczącego RZ. Postulaty dzieliły się na trzy grupy: a) socjalne: 6-godzinny dzień pracy dla kobiet, jeden dzień w miesiącu wolny dla kobiet wielodzietnych — na przepierki. b) ogólnogospodarcze: przywrócić ceny sprzed ukrytej podwyżki i zlikwidować nadużycia w rodzaju kiełbasy a 40 zł przy braku sorty a 27 zł, dwóch gatunków jaj z fikcyjnego podziału itd., zlikwidować nadliczbówki nie ruszając zarobku; i kapitaliści dawali sobie radę z kooperacją, dlaczego rząd sobie nie daje; jeśli materiał jest w drugiej połowie miesiąca, to dlaczego nie ma w I. c) podwyżka płac — żądania sięgały 30-50 proc. d) zwrot nadpłaty podatkowej; w ZISPO w bardzo tylko wąskim zakresie stosowano zarządzenie Ministra Skarbu z 1949 r. o 30-procentowej bonifikacie podatku dla „przodujących ludzi" osiągających wielokrotność wyrobienia co najmniej 1,6 i kiedy w lutym 1955 przyszła ograniczająca interpretacja Min. Przemysłu Maszynowego, w ZISPO nic się nie zmieniło; kiedy jednak ta interpretacja została cofnięta w listopadzie 1955 r., ZISPO zaczęło stosować bonifikatę szeroko. Jeden z robotników zażądał wówczas od prokuratora wyjaśnienia, co było przedtem, dlaczego po listopadzie 1955 r. jest bonifikata, której nie było przed lutym 1955 r. przy identycznym stanie prawnym; sprawa stała się głośna. Zwrot nadpłaty podatku dotyczyłby wszystkich niemal robotników ZISPO na akordzie, gdyż przeciętna wielokrotność wyrobienia sięga tam 1,9. e) cofnięcie zbyt ostrych norm i położenie kresu praktykom dowolnego skracania czasów normowych, co w połączeniu z przestojami z winy

kooperacji oraz likwidacją progresji przy premii akordowej dało w ciągu ostatnich miesięcy poważną obniżkę płac zwłaszcza na wydziale W-3; na 2100 robotników 1600 straciło tam 200-450 złotych na zarobku miesięcznym. f) deputaty węglowe wydawać w węglu dobrego gatunku, a w razie wypłaty w gotówce płacić według obecnej ceny węgla. Analogiczne w zasadzie były postulaty ZNTK, gdzie żądano jeszcze z istotniejszych spraw uproszczenia taryfikatora w tym kierunku, by podstawą była grupa taryfikatora robót niezależnie od tego, kto wykonuje robotę. Delegacja ZISPO otrzymała w Warszawie odpowiedź następującą: a) w Zarządzie Gł. Zw. Metalowców żadnej („przekażemy CRZZ" — bez zajęcia stanowiska) b) u tow. Fidelskiego: ad. a) b) — „nie w naszych kompetencjach" ad. c) — podwyżka minimum 19 proc. dla dniówkowo premiowych; żadna podwyżka dla akordowych, z tym że minister godzi się na przesunięcia takie, by stawka podstawowa wzrosła przy odpowiednim zmniejszeniu czasów normowych; znaczyłoby to, że robotnicy akordowi będą mniej tracić na przestojach. ad. d) da się załatwić zwrot nadpłaty wstecz od l lipca 1953, ale nie dalej, bo odwołanie od wymiaru podatku od płac wolno składać najpóźniej w trzy lata po wymiarze. ad. e) winę ponosi w zasadzie kierownictwo ZISPO, będzie to naprawiać. ad. f) będziemy się starać. Delegacja powróciła do Poznania nad ranem w środę, już z tow. Fidelskim, Demidowskim, z Zarządu Gł. Z.Z. Metalowców itd. Należy podkreślić, że referowanie rozmów na masówkach zorganizowano następująco: delegaci poszli do siebie, natomiast kierownicy administracji, partyjni i związkowi zebrali się razem, ustalając taktykę koreferowania (referowali delegaci). Delegaci referowali obiektywnie, z tym że niektórzy dawali do zrozumienia, że „teraz wy decydujecie, myśmy swoje zrobili". Ocenę masówek przeprowadzono w składzie jak wyżej, bez delegatów. Wypadła optymistycznie: jeden tow. Fidelski alarmował, ale odpowiedziano mu, że nie widział, jak to było parę dni temu. Towarzysze rozeszli się ok. godz. 23 w środę. W czwartek o godz. 6, kiedy zaczął się strajk, na zakładzie nikogo z nich nie było. 2) Okrzyki wznoszone na manifestacji na placu koło MRN były dość różnorodne. Najczęściej padały okrzyki: „chcemy chleba", „chleba i wolności", „chcemy tu Ochaba", „niech przyjdzie Cyrankiewicz", z dalszych: „śmierć zdrajcom klasy robotniczej", „wolne wybory", „precz z Ruskimi"; z dalszych skandowanie: „Stalin — Bierut". Pod gmachem UBP okrzyki dodatkowe: „sługusy Różańskiego", „faszyści" itd.

3) Jedyne instytucje partyjne Poznania, które mogą wykazać się niestraceniem głowy, to: a) KD Starołęka, który od razu przygotowywał swoje zakłady tak, że „Wiepofama" i jeszcze dwie mniejsze fabryki tego terenu nie strajkowały. b) „Gazeta Poznańska", c) Jedyną osobą z kierownictwa KW, której obecność na mieście w toku wydarzeń czwartkowych oraz próbę ingerowania zdołaliśmy ustalić, jest tow. Krasko, sekretarz propagandy. 4) Uważamy za konieczne podkreślić zarówno bohaterską postawę towarzyszy UBP i żołnierzy KBW jak i fakt, że śledztwo, według naszych obserwacji, prowadzono z całym obiektywizmem. Żadnych nastrojów czy faktów mogących świadczyć o uleganiu chęci zemsty u towarzyszy z Bezpieczeństwa nie zauważyliśmy. III. ELEMENTY OCENY Będzie być może celowe podać w kilku punktach pewną szerszą ocenę wydarzeń poznańskich, jaką wyrobiliśmy sobie również na podstawie rozmów z aktywem i robotnikami fabryk: „Pomet", ZISPO, ZNTK, z towarzyszami z KW, z bezpieczeństwa i towarzyszami z obecnego w Poznaniu aktywu warszawskiego. 1) Nigdzie nie zdołaliśmy natrafić na ślad organizacyjnego przygotowania strajku i manifestacji robotniczej, którą oceniamy jako żywiołową. Wskazuje na to chociażby taki fakt, że delegacja ZISPO, według tego, co mówią towarzysze stamtąd, nie odegrała żadnej absolutnie roli w samych wydarzeniach czwartkowych. Wbrew pogłoskom — transparenty w manifestacji były nieliczne i zrobione naprędce; rzekome ulotki, które nam pokazywano, były po prostu kartkami papieru z ołówkowym zapisem. Ulotki zagranicznego pochodzenia, jakie do soboty wieczorem znaleziono wśród aresztowanych, są b. nieliczne (kilka) i stanowią przypadkową zbieraninę (np. u aresztowanego agronoma Tomaszewskiego cztery ulotki Wolnej Europy — jedna po rosyjsku, dwie po niemiecku, jedna (orędzie papieża) po polsku. Fakt, że manifestacja robotnicza wypadła w dniach Targów, tłumaczy się naszym zdaniem wyliczeniem samych robotników, że jest to czas dogodny dla wywarcia nacisku, a po drugie — rozgoryczeniem, jakie wzbudziło oglądanie na co dzień „zagranicznych luksusów". Wszystko to, oczywiście, nie wyklucza działania wśród robotników jakiejś agitacji z zewnątrz, jednakże poznańskie władze bezpieczeństwa (m. in. szef urzędu) stwierdzają, że do czwartku wiedząc o nastrojach nie znały żadnych śladów tego rodzaju roboty z zewnątrz, wyjąwszy doniesienia z ZNTK (czwartek 28), że ktoś mówił o zabraniu broni strażnikom przemysłowym. Należy podkreślić, że nigdzie, w piątek i w sobotę nawet wśród aktywu partyjnego fabryk, w których strajku nie było, nie natrafiono na potępienie strajku. Przeciwnie, najlepsi i najaktywniejsi towarzysze

(„Pomet") byli zgnębieni tym, że jak mówili znaleźli się po drugiej stronie niż klasa robotnicza. W tej sytuacji wyciąganie konsekwencji partyjnych wobec dołów mogłoby drogo kosztować. 2) Manifestację robotniczą można było zahamować lub przynajmniej zapewnić jej inny przebieg: a) gdyby już od wtorku był wśród robotników ktoś z kierownictwa partii i rządu — działaczy i instancje poznańskie uważali robotnicy po prostu za bezsilnych; b) gdyby partyjny aktyw Poznania (a nie tylko ZISPO i ZNTK) był przygotowany, tak w sensie propagandowym (tu wskazujemy na milczenie prasy i radia w Poznaniu w całym okresie przedstrajkowym) jak i organizacyjnie (dyżury, łączność itd.) — co jednak wymagało, by przygotowany był sam KW. Jak wykazał czwartek, partia w Poznaniu nie miała w tym dniu kierownictwa; c) gdyby związki zawodowe stanowiły siłę, o której robotnicy by sądzili, że broni ich interesów. 3) Jeśli chodzi o prowokację zbrojną, podzielamy zdanie towarzyszy z Bezpieczeństwa, prowadzących śledztwo, że przed zakończeniem śledztwa nie należy angażować się w pochopne stwierdzenia. Sądzimy, że na baczną uwagę zasługuje fakt udziału w prowokacji zbrojnej szajek chuligańskich, które, jak wiadomo, dysponują zwartą i karną organizacją, w „normalnym" okresie również. Oznacza to, że w gruncie rzeczy nieliczne i głęboko zamaskowane podziemie mogło te organizacje chuligańskie wykorzystać, dysponując kontaktem z samymi tylko „szefami" tych szajek. Należy podkreślić, że do soboty wieczór wśród aresztowanych z bronią w ręku nie było ani jednego robotnika z dużych zakładów pracy. Świadczyłoby to, że wpływy ewentualnie zaangażowanej w akcji organizacji podziemnej na teren tych fabryk nie sięgały. Wersje, jakoby na terenie ZISPO była magazynowana broń, są odrzucane zarówno przez towarzyszy z Bezpieczeństwa jak i aktyw ZISPO. Jesteśmy zdania, że niejeden fakt świadczący na pozór o sprawnej organizacji atakujących jest raczej dowodem bezhołowia wśród naszych władz. Dotyczy to chociażby łatwości, z jaką rozbrajano milicję. Również fakt wyszukiwania po domach prywatnych pracowników Bezpieczeństwa tłumaczy się w olbrzymiej mierze, jak nas informował szef urzędu, po pierwsze tym, że chodziło o dom na ul. Kochanowskiego opodal Urzędu zamieszkany przez pracowników UBP (o czym wszyscy w Poznaniu wiedzą), po drugie zaś — wskazywaniem mieszkań przez sąsiadów. Wypadki aktywnego i przygotowanego z góry wyszukiwania pracowników Urzędu przez atakujących były — wedle otrzymanej przez nas w sobotę informacji — dwa. Wreszcie nie sądzimy, by należało nie doceniać zdolności tłumu do wyłaniania elementów organizacji już w toku akcji.

W piątek spędziliśmy kilka godzin na rozmowie z kilkunastu aktywistami partyjnymi „Pometu". Towarzysze ci byli głęboko wstrząśnięci wydarzeniami i jednogłośnie traktowali je jako tragedię partii. Ich ocena wydarzeń i sytuacji wywarła na nas olbrzymie wrażenie. Biuro Polityczne uczyniłoby dobrze zapraszając na swoje posiedzenie, poświęcone ocenie wydarzeń, kilkudziesięciu aktywistów partyjnych — robotników, techników i inżynierów — z głównych fabryk Poznania. Sądzimy również, że propozycja załogi PFSO powołania komisji sejmowej dla zbadania wydarzeń poznańskich zasługuje na poparcie. Roman Juryś Krzysztof Wolicki

Szukanie winnych Mechanizm był z reguły taki sam. Po każdym zakręcie dziejów PRL powoływano Komisję, by zbadać bieg wydarzeń, przyczyny niepowodzeń, ustalić winnych. Komisja energicznie rozpoczęła działania, zbierała materiały, przesłuchiwała dziesiątki osób i przygotowywała raport. Nachylali się nad nim członkowie Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR. Każdy z nich miał uwagi, wątpliwości. Rezultat był najczęściej taki sam — zapadała decyzja, że nie należy publikować materiałów i raportu Komisji. Publikujemy niżej trzy protokoły Komisji powołanej na plenum październikowym 1956 r. oraz rozmowy przedstawicieli komisji z pułkownikiem Jackiem Różańskim i generałem Romkowskim. Jedno konieczne wyjaśnienie: „spacer" i pochodne tego słowa, to kryptonimowe określenie willi w Miedzeszynie, w której mieściło się ściśle zakonspirowane więzienie MBP. Przetrzymywano tam m. in. Władysława Gomułkę. Publikowane materiały przechowywane są w VI Oddziale AAN (sygn. 509/49). W dniu 24.X.1956 r. odbyło się pierwsze posiedzenie Komisji powołanej przez VIII Plenum KC — dla ustalenia odpowiedzialności partyjnej osób, które w ubiegłych latach sprawowały nadzór nad działalnością organów bezpieczeństwa, w następującym składzie: Przewodniczący Komisji — tow. Roman Nowak oraz członkowie — Ostap Dłuski — Zenon Kliszko — Edmund Pszczółkowski — Marian Rybicki

Protokół posiedzenia Komisji przy CKKP, wyłonionej przez VIII Plenum w dniu 3 listopada 1956 r. Obecni: przewodniczący Komisji tow. Roman Nowak członkowie Komisji: tt. Dłuski, Kliszko, Pszczółkowski, Rybicki Zaproszony tow. Radkiewicz. Tow. Nowak (zwraca się do tow. Radkiewicza): Poprosiliśmy Ciebie na dzisiejsze posiedzenie dla wyjaśnienia nam sprawy, która miała miejsce w 1948 r. we wrześniu albo sierpniu. Zostali wtedy zwołani pewni ludzie dla specjalnego zadania. Według niektórych zeznań było to w związku z pertraktacjami, jakie toczyły się w tym czasie z tow. Gomułką w sprawie jego ustąpienia ze stanowiska Generalnego Sekretarza. Ci ludzie mieli stać do dyspozycji MBP, by w razie czego wykonać specjalne zadanie. Ludzie, którzy zostali zawezwani do Warszawy, byli to 4 szefów urzędów wojewódzkich, którzy spotkali się na podpunkcie w Warszawie. Tow. Radkiewicz: W 1948? (tak, przed zejściem tow. Wiesława ze stanowiska). Oczywiście, to są dawne czasy, ale coś takiego nie przypominam sobie. Czy do Ministerstwa zostali wezwani? Tow. Nowak: Ci ludzie zostali wezwani nie do Ministerstwa, a do Warszawy pod Teatr Polski, tam się zebrali i później miały być z tymi ludźmi rozmowy. Tow. Radkiewicz: To po raz pierwszy słyszę. Może ktoś z Ministerstwa wie. Tow. Kliszko: A czy byłeś wtedy w Warszawie? Tow. Radkiewicz: Trzeba sprawdzić. Tow. Kliszko: Konkretnie było tak, że Burgin zadzwonił do 4 szefów bezpieczeństwa polecając im, żeby przyjechali do Warszawy, ale żeby nikomu nie mówili i był specjalny podpunkt: przed Teatrem Polskim. On do nich przyjechał, powiedział: czekajcie, odjechał, za 2-3 godz. wrócił i powiedział, że mogą odjechać. Niektórzy z ludzi twierdzą, że byli potem w Ministerstwie i rozmawiali z Tobą. Tow. Radkiewicz: Pierwszy raz słyszę o takim poleceniu, żeby poza Ministerstwem — nie przypominam sobie. Tow. Rybicki: Więc to byli: Duda, Marek, Mrozek i Pałka. Zostali oni normalnie zawiadomieni w nocy, jedni przez Burgina, inni przez kogo innego, żeby wcześnie z rana przyjechali, nie samochodem, żeby nikt nie wiedział i że mają się stawić przed Teatrem Polskim. Oni stawili się w godzinach rannych i zostali zawiadomieni przez Burgina, że mają dalej czekać, że to jest tajemnica, ale potem zostali poinformowani, że tutaj jest napięta sytuacja, że przygotowuje się pucz przez Wiesława, Korczyńskiego i Moczara i że temu trzeba przeszkodzić. Ale potem nadeszła wiadomość, że dogadali się z Wiesławem, że zgodził się na ustąpienie i że wobec tego sprawa stała się nieaktualna i można wracać. Potem byli w Ministerstwie u Ciebie, następnie rozjechali się.

Tow. Radkiewicz: Nie przypominam sobie. Tow. Rybicki: A czy jest możliwe, żeby Burgin albo ktoś z gabinetu z własnej inicjatywy ich zwołał? Tow. Radkiewicz: Nie. Ale z tą całą procedurą. Tow. Pszczółkowski: To jest bezsporne. Tow. Nowak: Myśmy z tymi ludźmi rozmawiali i wszyscy potwierdzają, że takie polecenie było. Oni się zjechali, byli przed Teatrem Polskim, tak że to jest fakt, któremu ani jeden nie zaprzeczył i że byli tutaj na miejscu. Tow. Rybicki: I że ze względu na spotkanie przed Teatrem, a nie w mieszkaniu mocno im się to utrwaliło w pamięci. Poza tym była mowa, żeby oni czekali, że jak sprawa się przeciągnie, to pojadą do Konstancina. Tow. Radkiewicz: Więc co, ja z nimi odprawę robiłem? Tow. Nowak: Nie, żadnej odprawy. Ale potem, kiedy mieli się rozjechać, poszli do Ciebie do Ministerstwa. Tow. Radkiewicz: Extra sprawa mobilizacyjna? Tow. Kliszko: A czy jest możliwe, żeby ktoś poza Tobą z BP dał takie polecenie? Tow. Radkiewicz: Trudno mi na to odpowiedzieć. Tow. Dłuski: Byłoby ważne na razie stwierdzić jedno: sam fakt zwołania w drodze bardzo konspiracyjno-sensacyjnej czterech szefów urzędu bezp., którzy tu przyjechali, jedni maszyną, inni koleją i istotnie wszyscy zjawili się w okolicy Teatru Polskiego i czekali. To żywi ludzie, twierdzą, że istotnie takie polecenie w nocy dostali, jedni towarzysze że od Burgina, inni że od dyżurnego. Tow. Rybicki: Oni twierdzą, że mieli nakaz, żeby nawet nikt z Ministerstwa Bezpieczeństwa nie wiedział, nawet żonom nie powinni byli powiedzieć, dokąd jadą. Tow. Kliszko: Z tego co oni mówili wynika, że chodziło o aresztowanie Wiesława i chodziło o to, żeby nikt nie wiedział. Tow. Radkiewicz: Przypominając sobie tamtą epokę, w Radzie, w kierownictwie aparatu były czasem rozmówki, że Korczyński jest człowiekiem bojowym, czy Korczyński czasem nie zechce zrobić jakichś awantur. Na ten temat rozmowy były. Ale żeby ściągać województwa — tego nie przypominam sobie. Tow. Nowak: Ale szefowie mówią, że w ich długoletniej pracy to przytrafiło się tylko raz, żeby tak w tajemniczy sposób przygotować to spotkanie w Warszawie, a to, że było to spotkanie — wszyscy stwierdzają. Tow. Pszczółkowski: Tam są różnice zdań kto z kim, gdzie się spotkali, tutaj są różnice, ale każdy oddzielnie przypomina sobie, jeden powiedział, że nie przed Teatrem Polskim, a na Nowym Świecie czy Krakowskim Przedmieściu, ale po wyjaśnieniu przyznali, że to było tam.

Tow. Rybicki: Jedni twierdzą, że to było związane z rzekomym puczem, inni że w każdym razie kojarzyli te fakty z tym, że sytuacja była napięta, że trzeba było otoczyć uwagą pewnych ludzi itd. Ale rozmowy się toczyły, potem ta mobilizacja ich okazała się niepotrzebna i oni się rozjechali. A może fragment z tych zeznań przedstawić? Jeden z tych 4 szefów urzędów wojewódzkich mówił tak: ... (Tow. odczytuje zeznania Mrozka) To są zeznania jednego. Tow. Radkiewicz: Nic podobnego nie przypominam sobie. Tow. Rybicki: A gdyby był taki fakt, to Wy byście pamiętali? Tow. Radkiewicz: Prawdopodobnie tak, bo takie rzeczy były niepraktykowane u nas. Tow. Rybicki: Wszyscy pamiętają. Tow. Kliszko: Burgin nie pamięta. Tow. Rybicki: Nie pamięta, ale nie wyklucza. Tow. Radkiewicz: Pamiętam, że były rozmowy, że Korczyński to człowiek bojowy i kto wie — Tow. Rybicki: Ale czy daliście polecenie, żeby uważać na Korczyńskiego? Tow. Radkiewicz: Kiedy stała sprawa jego zatrzymania, to jest możliwe. Tow. Rybicki: Ale przedtem, jak był Gomułka Sekretarzem Generalnym? Tow. Radkiewicz: Raczej nie. Tow. Rybicki: Czy mieliście świadomość tego, że przygotowuje się pucz? Tow. Radkiewicz: O puczu, o ile ja sobie przypominam, mowy być nie mogło, mogła być tylko mowa o wybrykach. Korczyński to człowiek wybuchowy, był w partyzantce, z tej strony myśmy się obawiali jakiejś nieprzyjemnej historii. Tow. Pszczółkowski: No ale jak, Korczyński sam? Tow. Rybicki: Nie pamiętacie, gdzie był wtedy Wiesław? Tow. Radkiewicz: Rozmowy były w Jastrzębiej Górze, potem jeździli do Kowar, Wiesława w Warszawie wtedy nie było, o ile sobie przypominam. Tow. Rybicki: I znaliście przebieg rozmów? Tow. Radkiewicz: Oczywiście znałem. Tow. Rybicki: Żadnych poleceń nie dawaliście tego typu? Tow. Radkiewicz: W ogóle było pewne podrażnienie wewnętrzne, ale mobilizacji, obaw puczu jakiegokolwiek nie było. Tow. Rybicki: Kto mógł wydać zlecenie, żeby ściągnąć tych ludzi w tych warunkach konspiracyjnych? Tow. Nowak: Czy w ogóle się to praktykowało? Tow. Radkiewicz: Nie. Tow. Nowak: Ale w sierpniu czy wrześniu ta rzecz została zrobiona. Tow. Dłuski: Towarzyszu Radkiewicz, czy sobie wyobrażacie, że poza Wami w Ministerstwie ktoś mógł dać tego rodzaju polecenie?

Tow. Radkiewicz: Teoretycznie to jest możliwe, wiceministrowie może. Tow. Rybicki: Ale czy z czyjegokolwiek innego polecenia mógł wezwać? Tow. Radkiewicz: Gdyby mnie nie było, mógłby, Romkowski, Mietkowski. Ale ja tego faktu nie pamiętam. Dobrze przypominam sobie te rozmowy nasze o Korczyńskim, człowiek nieopanowany, nerwowy, ale o specjalnej mobilizacji, o puczu — nie pamiętam. Tow. Rybicki: A Korczyński był wiceministrem? Tow. Radkiewicz: Tak, Korczyński i Moczar, tylko w ocenie charakteru Korczyńskiego i Moczara były różnice. Korczyński był bardziej bojowy. Tow. Nowak: A jakie mogły być sankcje wobec Korczyńskiego wyciągnięte? Tow. Dłuski: Nie sankcje, ale zlecenia. Tow. Radkiewicz: To nie była ocena, która by już stanowiła groźbę. To było w rozmowach bez wniosków, że tak powiem. Ale żeby przywiązywać większą wagę w sensie puczu ze strony Korczyńskiego — sobie nie przypominam. Takiej oceny i takiego przedsięwzięcia nie przypominam sobie. Tow. Nowak: Ale ktoś musiał dać to polecenie, bo ci ludzie przyjechali i znaleźli się nie w Ministerstwie, a znaleźli się w Warszawie. Tow. Radkiewicz: Oczywiście, to są dawne czasy, trudno szczegóły pamiętać, ale takie szczegóły zdaje mi się że bym zapamiętał. Tow. Pszczołkowski: Ci ludzie, tak jak myśmy z nimi rozmawiali, wielu rzeczy nie pamiętają, ale przy całym braku konkretności kto z kim, itd., to ten fakt pamiętają, jak ich zawiadomiono, niektórzy pewne szczegóły pamiętali, jeden opowiadał, że gdy stał przy tych ruinach, to się trochę bał, ale wszystkie szczegóły świadczą, że rzeczywiście 4 ludzi tam przyjechało. Tow. Dłuski: Przyjechali i po pewnym czasie ich odesłano. Tow. Pszczołkowski: Jedni mówią, że po 2 godzinach, inni że po 4. Tow. Dłuski: Inni sobie dopiero później skojarzyli. Tow. Pszczołkowski: Przebiegu rozmów sobie może nie przypominają, ale nie ulega wątpliwości sam fakt tajemniczości tego wszystkiego, zeszło się czterech ludzi w tajemnicy, jeden upozorował wyjazd przed żoną tym, że jedzie na polowanie — Tow. Radkiewicz: Może warto by było z Romkowskim porozmawiać? Tow. Nowak: A czy Romkowski mógł Burginowi takie polecenie wydać? Tow. Radkiewicz: Na pewno mógł. To jest za bardzo specjalna sprawa w sensie okoliczności, ja bym musiał to sobie zapamiętać. Tow. Rybicki: A w Konstancinie? Trzech mówi, że jeżeli mieli dłużej czekać, żeby tam porozmawiać. Tow. Kliszko: Tam było kilku towarzyszy. Tow. Radkiewicz: Wtedy tam było bardzo niewielu. To była willa, która była utrzymywana przez Ministerstwo Bezpieczeństwa, ale tam przyjeżdżali towarzysze i tow. Wiesław też.

Tow. Rybicki: Czy wyobrażacie sobie taką sytuację, że Romkowski zwoływał, a Wy żebyście o tym nie wiedzieli? Tow. Radkiewicz: Czy ja wiem? Czy to było w sierpniu? Tow. Nowak: To napewno było przed sierpniowym Plenum, bo na sierpniowym Plenum tow. Wiesław ustąpił. Tow. Kliszko: Tylko na posiedzeniu Biura rezygnację złożył wcześniej i wtedy musiały się toczyć rozmowy. Tow. Radkiewicz: Te rozmowy, o ile sobie przypominam, były rozmowy w Jastrzębiej Górze, było kilka rozmów. W dokumentach łatwiej by ustalono, czy to było w 1948 czy 1949 r. Tow. Kliszko: Korczyński był na Plenum i nawet przemawiał. Wszyscy byli. Tow. Nowak: Czy nie ma innych pytań? Tow. Radkiewicz: Ja sobie jeszcze trochę popracuję, spróbuję odtworzyć bliżej ten okres. Tow. Dłuski: Takie rzeczy jeżeli były, to musicie pamiętać. Tow. Radkiewicz: Czterech ludzi? Tow. Rybicki: Olkowski podobno był, ale to tylko jeden wysunął. Ale co do czterech to jest pewne. Tow. Nowak: Co do faktu, to wszyscy czterej się zgodzili, potwierdzają ten fakt. Jeżeli nie ma więcej pytań, to podziękujemy towarzyszowi. Oczywiście dzisiejsza rozmowa to jest tajemnica.

Protokół posiedzenia Komisji, powołanej przez VIII Plenum przy CKKP w dniu 26.XI.1956 r. Obecni: tow. Nowak Roman, Pszczółkowski i Rybicki Zaproszeni t.tow. Świetlik i Kochan Rozmowa z tow. Świetlikiem Tow. Nowak: Towarzyszu, myśmy Was zaprosili do nas, żebyście nam dali wyjaśnienie: 1) Jaki był Wasz udział w Komisji B.P. d/s Bezpieczeństwa, 2) w sprawie akcji „K", która miała miejsce, co Wy o tej sprawie wiecie. Później może jeszcze będą inne pytania. Tow. Świetlik: Jeżeli chodzi o Komisję Biura Politycznego d/s Bezpieczeństwa w składzie t.tow. Bierut, Berman i Radkiewicz — z pracą tej Komisji ja nie jestem zapoznany w ogóle, nie brałem udziału w pracach tej Komisji, natomiast pamiętam naradę w KC w 1949 r. na jesieni, kiedy była powołana Komisja, to znaczy powiadomiono i mnie, że jest stworzona Komisja d/s Bezpieczeństwa. Wchodzili

Tow. Tow.

Tow. Tow.

Tow. Tow.

wtedy wszyscy wiceministrowie, z Biura na pewno tow. Bierut i Berman, nie pamiętam, kto jeszcze mógł wchodzić. Żywot tej komisji w takim wydaniu trwał bardzo krótko. To było na jesieni 1949 r. Mnie powiadomiono. Miałem takie pismo z Sekretariatu KC. Tam był wyszczególniony skład. Więc był wtedy w.-min. Romkowski, Mietkowski, ja, możliwe, że Lewikowski już był. Żywot tej Komisji był właściwie nie komisyjny, tak jak całe kierownictwo ministerskie. Pamiętam, że raz zebrano nas w Belwederze, ale nawet nie potrafię teraz odtworzyć, o czym tam była mowa i na tym się rzecz wyczerpała, ale i to bez tytułu, że ta Komisja zebrała się, zwołano zebranie tak, jak zwoływano od czasu do czasu zebrania. Ja zwracałem się niejednokrotnie, opierając się na tym, że istnieje taka Komisja, dlaczego nas nikt nie zbiera. Co prawda zwróciłem się z tym do Radkiewicza, pozostało to bez skutku. Rybicki: Kto był wtedy sekretarzem POP przy Ministerstwie Bezpieczeństwa, wtedy, kiedy została powołana Komisja? Świetlik: Sekretarzem partyjnej organizacji wówczas — ja może plączę, może to nie było jesienią, może to było trochę później, za dokładność terminu nie ręczę, mogło być wcześniej, w marcu, trudno mi powiedzieć. Rybicki: O to chodzi, że my mamy uchwałę Sekretariatu i tam jest powiedziane, że wchodzą Romkowski, Mietkowski, Świetlik i Sekretarz POP, więc to nas zainteresowało. Świetlik: To było powiedziane tak, jak o całej Komisji, że taka Komisja jest powołana, a sekretarzem to wtedy była chyba Grudowa. Ja kilkakrotnie upominałem się o kolegialność pracy tej Komisji, ale z tego nic nie wyszło. Ja to traktowałem jako Komisję, ale nikt nas nie zebrał, nie powiedział, jakie są zadania tej Komisji, mnie tego nikt nie powiedział. Byłem w Belwederze, wszyscy wiceministrowie byli. Niezależnie od tego w 1954 r. było w Natolinie zebranie, stały sprawy gospodarcze, innym razem w Konstancinie. Kierownictwo Ministerstwa znowu bez żadnych wstępów zwołało nas i nie postawiono sprawy tak, że zebrano nas jako Komisję. Nowak: Ale tow. Bierut, Berman brali udział w zebraniach w Konstancinie i Natolinie i Radkiewicz oczywiście? Świetlik: Tak, zawsze był tow. Bierut, Berman i Radkiewicz. Kiedy ta Komisja, składająca się z trójki powstała, nikt nigdy nie komunikował o tym, jakie są zadania tej Komisji. W ogóle żadnego komunikatu ja przynajmniej nigdy nie dostałem. Ja w swojej naiwności sądziłem, że Minc tam może być. W Natolinie Minc był, stawiano wtedy sprawę awarii w przemyśle. Ja stawiałem sprawę, że my jako Bezpieczeństwo tutaj nic nie poradzimy, bo to jest za wielka ilość faktów. W Konstancinie była stawiana sprawa delegatury Sił Zbrojnych

kraju i WIN-owskie. Dokładnie daty nie pamiętani, ale jakoś jesienią, to jest sprawa publikowana, mieliśmy sprawy WIN-owskie w 1952/53 r., za dokładność daty nie ręczę. Tow. Rybicki: To ta sprawa Grywinowska? Tow. Świetlik: Tak, były artykuły publikowane w związku z delegaturą WIN-owską w kraju i za granicą. Tow. Pszczółkowski: A ta sprawa była prowadzona od początku w porozumieniu z kierownictwem? Tow. Świetlik: Jakieś porozumienie było, ale czy od początku — nie potrafię powiedzieć, bo kiedy otrzymałem III Departament, już była ta sprawa prowadzona. Początek to była sprawa Boryczka, ja ją zastałem już w toku. Co było w Konstancinie nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że o tej sprawie była mowa, sprawa urządzenia do naprowadzenia samolotów na cel. To groźne wydawało się, przyrząd miał być niewielki, a bardzo precyzyjny, o tym specjaliści lotnicy mogą dać wyjaśnienia. Nas to intrygowało, to był gorący czas, wojna w Korei, oceniało się, że to mogło być niebezpieczne. Ale tego ja nie traktowałem jako normalne zebranie Ministerstwa dla omówienia takiej czy innej sprawy. Był na pewno i Romkowski. Tow. Nowak: Powiadasz, że zwracałeś się, dlaczego nie zwoływano Komisji. Ale przecież w tym czasie przechodził szereg spraw, które miały dla życia politycznego duże znaczenie, areszty itd. Czy o tych sprawach mówiono? Tow. Świetlik: Areszty — wtedy jak Gomułkę wieźli z Krynicy, ja dopiero wtedy dowiedziałem się o tym, o jakichkolwiek aresztach, jeżeli chodziło o szczególnie drażliwe sprawy dowiadywałem się od wielu innych ludzi i te sprawy nigdy nie były tematem narad. Takich narad, kiedy mówiono, żeby kogoś aresztować, nie było, przynajmniej ja nie byłem na takich zebraniach. Jak się dowiedziałem o istnieniu X-ki — dziś to mogę powiedzieć, że w kierownictwie Ministerstwa ta sprawa X-ki wynikła po przeprowadzeniu wszystkich decyzji. Moje zdanie, czy ma być X-ka, to nas tyle obchodziło co imieniny szacha perskiego. To wszystko zaczęło się nie od dziś, zaczęło się od innej komórki. Potem dowiedziałem się, że ta komórka włączyła się do X-ki. Pracą tego wydziału nie zajmowałem się. Jak nie było osobistego udziału, to i odpowiedzialności nie było. (Kiedy dowiedzieliście się, że jest X-ka i w jakiej formie?) To musiało być w formie rozmowy, ale nie narady, czy powołać czy nie powołać. Był dokument o zakresie czy kompetencji tej X-ki, ale to wszystko było bodaj po którymś tam kisielu. (A do Was należały jakie decyzje?) Zacząłem w KBW w 1953 r., dyrektorem tam był Tataj, Czaplicki był chyba w I Dep. w-dyrektorem. I Dep. podlegał Mietkowskiemu, mnie III Dep., a chyba w 1950 r. Dep. IV to był przemysłowy. Potem jeszcze doszedł, daty nie pamiętam, Wydział do spraw funkcjonariuszy,

szyfry, więziennictwo doszło w 1950 r., z tym że istniał podział: areszty śledcze, na Mokotowie ta część miała swoją autonomię. Dokładnego terminu nie pamiętam, ale chyba w 1950 r. dostałem więziennictwo, w sumie zebrało się 7 elementów różnych. (Łącznie z WOP i KBW?) Potem wystąpiłem z wnioskiem, że to jest za dużo, z projektem reorganizacji proponowałem wydzielenie wojska z mojej ewidencji i odeszło wojsko, dep. łączności i w międzyczasie II Dep. — ewidencja, korespondencja. X-ka miała swobodę składania zamówień do II Dep., ale nie wszystko co szło do II Dep. podlegało kontroli w-min., tak że X-ka miała też swoje kompetencje. (Więc jeżeli idzie o śledcze areszty, nie podlegały?) Nie, areszty śledcze miał chyba Romkowski, jak miał Dep. śledczy, on może na to odpowiedzieć. Tow. Rybicki: Ale wszystkie były areszty śledcze? Tam też były wydzielone. Tow. Świetlik: Tak, taki był stan. W tym wydaniu 1949 r. mnie zawiadomiono, że istnieje Komisja, ale nikt mi nie zakomunikował, na czym jej zadanie polega, poza zawiadomieniem z Sekretariatu. Tow. Nowak:A czy Wam wiadomo, że niektórzy towarzysze w sprawie Tatara mieli jakieś wątpliwości? Tow. Świetlik: To mi trudno powiedzieć. Przecież sprawa znowu stała, początek sięga okresu, gdy byłem w KBW, do tych spraw były wydzielone grupy śledcze. Czy ktoś miał jakieś wątpliwości — nie potrafię powiedzieć. Ze sprawą zetknąłem się o tyle o ile, na kolegium nie była w wyczerpujący sposób omawiana. (A Wasz kontakt jako w-ministra z kim był: z Radkiewiczem, czy dostawaliście dyrektywy z zewnątrz?) Radkiewicz. Byłem raz u Bermana w 1954 r. Pchnęła mnie do tego sprawa w Kolnie. 7 trupów, w czasie śledztwa potłukli. Ja wtedy stałem na stanowisku wycofania Krupskiego z listy wyjazdów na szkołę do Moskwy, były różnice zdań w tej sprawie, ja postawiłem sprawę, żeby go posłać na szefa UPow. Dyrektorem p.o. był Andrzejewski. Wtedy udałem się do Bermana, wszystkie rozkazy zabrałem, bo stosowanie przymusu fizycznego od strony rozkazów wyglądało tak, że lepiej nie mogło być. Kilka rozkazów było, że nie wolno stosować przymusu fizycznego. Krupski na szkołę nie pojechał, Kalinowski też tą sprawą się zainteresował. Wyszła ta sprawa z Prokuratury, okazało się, że młody chłopak był bity, nic wspólnego z morderstwem nie miał i też był bity, stąd ta sprawa wyszła tutaj. Poza tym żadnych nie miałem spraw, to był 1954 r., to było po koncertach Światło. Tow. Rybicki: Jak to wyglądało praktycznie, na co dzień? Kierownictwo Waszą pracą ze strony Radkiewicza. Tow. Świetlik: Moją pracą — jeżeli wynikły sprawy, co do których nie czułem się kompetentny, to wtedy szedłem do niego. Najczęściej sprawy omawiane na kierownictwie to były sprawy WIN-owskie,

omawiane na całym kierownictwie, minister i wiceministrowie. Ludzie mówili o kolegium — ja świadomie nie używam tego słowa, nigdy u nas nie było zorganizowanego kolegium. Na III czy na IV Plenum zgłosiliśmy poprawki do rezolucji, że taka kolegialność utrudnia prowadzenie walki z wypaczeniami. Dlatego nie określałem świadomie „kolegium", bo dużo szczegółów było wyłączonych ze wspólnych prac kierownictwa, na mój rozum za dużo. Taki dział np. jak II Dep. nigdy nie stał na kolegium, to było osnute tajemnicą, jak pracują. Tow. Nowak: A bezpośrednich dyrektyw nie otrzymaliście od tow. Bermana czy Bieruta? Tow. Świetlik: Kiedyś miałem telefon od tow. Bermana, że na Śląsku spaliła się fabryka, kiedyś mieliśmy katastrofę na mieście w Warszawie. Ja takiej sytuacji nie miałem, żeby bezpośrednio wgląd był. W 1955 r. dwa razy stała sprawa więziennictwa: raz w obecności tow. Bieruta i Bermana, drugi raz był i tow. Ochab. (Kiedy stała sprawa Milicji?) Nie, nie byłem. To było w KC, na Biurze. Dziś rozumiem, że chodziło o jak najlepsze intencje, tylko to było poplątane, część śledztwa w Dep. więziennictwa miejsca nie miała. Nawet na Mokotowie, który podlegał Duliaszowi (?) oddział śledczy był wydzielony z więziennictwa. Kiedy to zostało oddzielone — nie wiem. Tow. Nowak: A Komisja Mazura — czy wytyczne tej Komisji miałeś? Tow. Świetlik: Nie, wtedy nie wiedziałem. O istnieniu „spacerów" nie wiedziałem, dopiero kiedy Światło zaczął mówić. Właściwie o „spacerach" mowa była; ale co to było, nie wiedziałem. Tam była radiostacja i KBW ochrona, że tam było jeszcze więcej — nie wiedziałem. Po ucieczce Światło z pierwszych dochodzeń był protokół, ale na kierownictwie nie był. Po jego koncertach znowu grupa pracowała i protokół tej grupy był, ale wziąłem go od Mietkowskiego i właśnie jako sprawa wielkiej wagi też nie stał na kolektywie kierowniczym. Tow. Rybicki: Wam ten III Departament podlegał, sprawy walki z bandytyzmem, podziemiem. Więc tutaj jest zagadnienie Grywinowskiego. Jak oceniacie tę sprawę? Tow. Świetlik: Do dziś nie wiem, ile było prawdy ze strony Delegatury dlatego, że nikogo tam za granicą w tej delegaturze nie mieliśmy, nikogo, kto gotów był poświęcić się ideowo, żeby wejść do tego środowiska i powiedzieć coś. Ci, którzy byli stąd wysłani, to nie byli ludzie, którzy poświęcali się, to byli członkowie delegacji. Na ile myśmy rozpoznawali wroga, na ile oni nam dawali prawdziwy obraz, co się dzieje za granicą — ja bym dziś też jeszcze nie wziął na siebie twierdzenia, że to wszystko, co oni nam przysłali, to jest wiarygodne. Tow. Rybicki: Ale mnie chodzi o to, co było na terenie kraju, jak Wyście te sprawy widzieli, czy mieliście rzeczywistą kontrolę nad siatką, która jest w kraju?

Tow. Świetlik: Może nie tyle rzeczywistą czy szczegółową, to przerastało, nie mogło być inaczej, bo jak się miało 7 elementów różnych, to nie byłem w stanie tym kierować, w szczegółach zajmował się tą sprawą wicedyrektor. Ja polegałem na dokumentach, które mnie dostarczano z Departamentu w raportach, na piśmie czy ustnie, a w szczegółach trudno by mi było znać, bo musiałbym wówczas zmienić swoją funkcję i jeździć na kontakty itd. (Kto powinien znać te rzeczy?) Andrzejewski powinien znać te rzeczy. Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o akcję w Białostockiem? Tow. Świetlik: Rozbieranie domów? Z tym zetknąłem się będąc w KBW. Pojechałem, natknąłem się na taką sytuację, że poszycie ze strzech zrywano. Potem ja z tymi faktami nie stykałem się. Mieliśmy fakty bardzo przykre, że przy licytacji w Suwałkach szef powiatowy coś sobie kupił, on był sądzony, wyrok dostał. Szefem WU był Mikuś, chciano go zdjąć, sądzić itd. Z rozmowy z nim wynikało, że dostał nastawienie z III Dep. Sądzić Mikusia, a nie sądzić tych, którzy dali dyspozycje — to trzeba nam wsadzić nie Mikusia. Tak postawiłem sprawę, że nie można. (Ale kto dał mu takie nastawienie w Departamencie?) Z tego co Mikuś mówił to dawał Czaplicki. Dlaczego tak się stało, że ja o tym nie wiedziałem? To miało swoje źródło w takim tradycjonalnym nawyku, że dyrektor nie zawsze się liczył z funkcją przełożonego, ja pamiętam jedną z rozmów z Mikusiem, kiedy już był w Ministerstwie, kiedy zaczął przedstawiać, że dostał nastawienie w Departamencie, więc ja mu zwróciłem uwagę, że instrukcje zatwierdzone przeze mnie takich środków nie przewidują, tam była mowa o działaniu na drodze sądowej, ale to co wynikało z przepisów o pozbawieniu mienia, co w wyrokach sądowych często zapadało. Dlaczego pamiętam fakt, że to w instrukcji było? Bo zwrócono nam uwagę w bardzo ostrej formie, żeby Mikusia sądzić. Więc kiedy spytałem Mikusia, że skoro była instrukcja, a dostał inne dyrektywy, powinien był przyjść do mnie i spytać. Nieraz tak bywało, że pomijano wiceministra, podobno nie tylko w stosunku do mojej osoby. — Mikuś przyszedł do Ministerstwa na kierownika Wydziału. To jest stanowisko dość duże, ale znacznie mniej samodzielne i odpowiedzialne, aniżeli Szef Woj. Urzędu. Tow. Rybicki: A w stosunku do Czaplickiego były wyciągnięte wnioski? Tow. Świetlik: Wtedy była ta sprawa postawiona na odprawie krajowej. Czaplicki wystąpił samokrytycznie, ale nie pamiętam, co powiedział. Tow. Pszczółkowski: A kiedy zdjęto Mikusia z Białostockiego, był z-cą Domowski. On twierdził, że kiedy przyjechałeś do Białegostoku, dałeś polecenie, żeby w związku z bandami, jakie grasowały na terenie Białegostoku, stosować środki przymusu, żeby bić. Tow. Świetlik: Trudno mi powiedzieć, czy takie dyspozycje dawałem. Z tego względu, że miałem Wydział do spraw funkcjonariuszy, mieli

do mnie pretensje, że jestem zanadto prokuratorski, bezwzględny. Pamiętam, że jednej ze spraw nie zawnioskowałem do sądu — towarzysze wyjaśnili mi, że w wyniku zastosowania siły fizycznej ujęto sprawców morderstwa. To było robione w trakcie akcji, gdy były granaty itd. Trudno mi powiedzieć, żebym dawał takie dyrektywy Domowskiemu. Prócz Domowskiego był szef Urzędu, nie może być, żebym z Domowskim miał naradę wtedy, kiedy byłem z szefem Urzędu Kubajewskim. Pamiętam, że kiedyś dowiedziałem się, że w stosunku do zatrzymanego stosowano siłę fizyczną, w rozmowie przez „wecze" zabroniłem Kubajewskiemu, i on był rad dlatego, że jako szef mógł mieć pełną władzę w stosunku do oficerów śledczych, ale nie zawsze to musiało skutkować. Przyjął to bez żadnej opozycji. Jaki bym nie był, ale obłudny nie byłem i wśród pracowników Bezpieczeństwa z brakiem zaufania nie spotkałem się, żebym dawał prawo bić. Tak że Domowskiego uczciwość bym kwestionował. Nie wiem, jak on to przedstawił. Tow. Pszczółkowski: Zwolniłem Domowskiego, mówiłem, że zamierzam go czynić odpowiedzialnym za to, co było na terenie Białegostoku, to wtedy on to mówił, że przyjechałeś i tak mówiłeś. Tow. Świetlik: Przyjeżdżałem, to był teren, w którym mieliśmy najwięcej band, tam były fakty mordowania ludzi w bestialski sposób, tam była banda Paszka. Tam mieliśmy przez cały czas kłopoty i ofiary były nie raz i nie dwa i nieraz wytykałem towarzyszom niezaradność jeżeli chodzi o podchodzenie do wroga, rozpracowanie i likwidację band. Narady były nieraz, nie tylko z kierownikami, ale i z bezpośrednio zainteresowanymi pracownikami. Miałem taką metodę pracy — bezpośredniego omawiania spraw z referentami. Tow. Rybicki: Jak się sprawa stosowania przemocy kształtowała, jeżeli chodzi o instruktaż — czy polecenia, czy zakazywanie, czy było wyraźne stanowisko? Tow. Świetlik: Wyraźne stanowisko było, że nie wolno bić, to było wyraźne stanowisko. Pierwszy raz z naruszeniem rozkazu zetknąłem się w 1950 r. Potem już prawie codziennym zjawiskiem było, kiedy mi przydzielono Wydział do spraw funkcjonariuszy, a kwestia mego poglądu na te sprawy, w miarę bliższego zapoznania się z pracą kształtował się coraz to radykalniej. Ukoronowaniem tego była praca z Wydziałem, kiedy bez żadnych względów — czasem rzeczywiście pracownicy, którzy długo służyli w organach, nie wytrzymali i stosowali wobec zatrzymanych przymus fizyczny — wydalało się tych ludzi. Tow. Pszczółkowski: Jak to się stało, że kierownictwo stało na stanowisku: nie stosować przemocy fizycznej, stosowanie kar w stosunku do pracowników, którzy tej przemocy używali — skąd to wychodziło, że pracownicy bili. Czy taki był poziom moralny, czy nasycano aparat

Bezpieczeństwa ludźmi o takim poziomie moralnym. Że tak łatwo te wykroczenia miały miejsce. Pracownicy oskarżają, że ich kierownictwo pchało, a kierownictwo karało i wyciągało wnioski? Tow. Świetlik: Były sprawy do sądów kierowane, to są fakty, były wyroki sądów wojskowych i ludzie siedzieli w więzieniu, to jest fakt. (A jednocześnie w szerokim zakresie był stosowany ten przymus?). Ja byłem nie raz i nie dwa i narady i odprawy przeprowadzałem nie tylko z Domowskim, poza tym Domowski ma nie moją szkołę, on ma trochę inne szkolenie. Kiedy jeszcze nie wiedziałem, co to jest praca w Bezpieczeństwie, to Domowski już tam pracował i do moralności tego człowieka nie mam zaufania. To o co pytacie jest nawet problemem pewnego rodzaju. Wynikało to z tego, że była dwutorowość. Jeżeli ja odpisuję w wyniku dochodzeń: usunąć, skierować do sądu, jeżeli mimo istniejących zakazów, zabraniających, uprzedzających, że będą kierowani do sądu — a to powtarzało się, a więc mogło to być tylko w wyniku dwutorowości, że Wydział sobie, a inne wydziały sobie. W 1954 r. była sprawa Kolneńska po koncertach Światło. Idzie wicedyrektor i w rozmowie ze mną komentuje, że kiedy dowiedział się, że trzeba pracować szybko, to zrozumiał, że wszystko można robić. Fakt: 7 ludzi nam padło i trzeba było morderców pochwycić, ale był stosunek, żeby do zatrzymanych stosować terror fizyczny. Niezależnie od dwutorowości trzeba zwrócić uwagę i na poziom moralny, ale i na stan psychiczny. Nie wszyscy mogli sobie wagę wydarzeń politycznych przekładać tak, że jest walka klasowa, że jeżeli padają trupy, to nie znaczy, że wszystko co było w 1946, 7 czy 49 r. trzeba przedłużyć. Strzelano i granaty jeszcze grały w 1954 r. jeszcze w tym roku podobno likwidowano, Sałopotek w 1955 r. Tę stronę też trzeba brać pod uwagę. Były rzeczywiście wyroki za stosowanie tych metod — że to szło z oporami — to fakt. Tow. Rybicki: A akcja „K"? Tow. Świetlik: Źródła tej akcji „K" nie znam. Tow. Radkiewicz zreferował, ale nie pamiętam, żeby on dawał jakieś tło, jaka istniała konieczność przeprowadzenia tej akcji, ale to była odprawa. Ja byłem wtedy w Katowicach i referowałem również te sprawy, referowałem od tej strony, że w stosunku do tych, co do których są materiały, że uprawiają wrogą działalność, trzeba zastosować sankcję aresztu przez Urzędy Bezpieczeństwa. Według materiałów posiadanych przez Wydział (A praktycznie jak to wyglądało, czy sporządzano listy?) Czy były listy — nie potrafię odpowiedzieć, jak to było opracowane, aleja referowałem od strony tej, że według posiadanych materiałów Szefem wtedy był Dowkant, z-cą był Marek, a na co dzień kierowanie akcją „K" nie potrafię powiedzieć, w czyich rękach to było.

Tow. Pszczółkowski: Punda przyjeżdżał z materiałami, cały samochód teczek. Tow. Rybicki: Ale jaka to liczba była? Tow. Świetlik: Przecież są dokumenty na to wszystko. Chyba były jakieś dyrektywy ze strony Prokuratury. Tow. Rybicki: Skąd wyszło polecenie, żeby ludzi aresztować z decyzji tylko Bezpieczeństwa? Tow. Świetlik: Trudno mi powiedzieć, skąd wyszło, w Ministerstwie ta sprawa stała, przecież szefowie stawiali sprawę, że bez nakazu prokuratorskiego aresztowanych mógł zatrzymać na określony czas. (Szefowie dostawali na odprawie w Ministerstwie?) Chyba tak. Kto w jakiej formie dał dyspozycje w teren, nie potrafię powiedzieć. Kto kierował całością akcji „K" nie wiem. Tow. Rybicki: Ale ona wchodziła w zakres jakiegoś Departamentu? Tow. Świetlik: Czy III Departamentu? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi, czy tylko III Departamentu. Powołuję się na akta dlatego, żeby nie wyglądało, że ja się wykręcam. Tow. Rybicki: Przedtem i potem była zasada, że na aresztowanie potrzebna jest sankcja prokuratorska. Tam była sankcja dopuszczona na miesiąc? Tow. Świetlik: Nie pamiętam. Tow. Rybicki: A tutaj w ogóle stała sprawa, żeby nie zwracać się do Prokuratora o żadne sankcje. Ktoś musiał dawać takie dyspozycje. Tow. Świetlik: Ja autorem takiej dyspozycji nie byłem. To było omawiane z Radkiewiczem. Nie przypominam sobie, żeby była narada w KC z dyrektorami. (Ale jak to technicznie wykonano, szefowie woj. przedstawiali listy?) Wnioski przedstawiali do Ministerstwa. Czyje wnioski ja przeglądałem, też nie potrafię powiedzieć, ale wiem, że byłem na odprawie w tej sprawie w Katowicach. Do tow. Bermana z teczkami nie jeździłem. Ja wtedy przez cały czas uważałem, że takie aresztowania mogą być dokonywane na podstawie wiadomości, posiadanych przez Urzędy, na podstawie materiałów. Jak to się odbywało? Tyle wiem, że potem były fakty aresztów, wnioski podawano na takich, którzy wybyli z tego miejsca zamieszkania, z tego wynikałoby, że mechanicznie brali materiały, nie sprawdzając. Ale w jakim celu — nie wiem. (Ale jak ta sprawa mogła być kontrolowana?) Mogły być wnioski. (Kto wnioski zatwierdzał?) Ja byłem na naradzie w Katowicach, czy wnioski zatwierdzałem, nie pamiętam. Jakiś podział był. Jeden tego nie mógł robić, ani minister ani wiceminister. Tow. Rybicki: Czy szefowie Woj. Urzędu mieli pełnomocnictwo zamykać sami bez zatwierdzenia? Bo jaki człowiek mógł przejrzeć 4-5 tyś. nazwisk. Więc to było pozostawione decyzji szefów?

Tow. Świetlik: W rzeczywistości tak. Nie wiem, kto zadecydował te sprawy. To może się wydawać dziwne, ale przy istniejącej sytuacji to rzeczywiście miało miejsce. Nie raz i nie dwa miały miejsce takie fakty, że ja mogłem nie wiedzieć, co się dzieje gdzie indziej. Wiele spraw mniejszej wagi nie były mi znane. Jak wyszło morderstwo Szugara, to zebraliśmy się, żeby naradzić się, co robić, ale to nie znaczy, że przy każdym fakcie morderstwa odbywały się wspólne narady. (A sprawa Świadków Jehowy?) W ogóle tak, a w szczegółach nie. To było poza moim zasięgiem. Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o aresztowanie według listy ok. 2 tyś. ludzi? To zdaje się wykonywała Trójka? Tow. Świetlik: Nie wiem z jakiego tytułu Trójka. Świadkowie Jehowy nie należeli do Trójki. To nie było traktowane jako podziemie. Podziemie było różne i zależnie od tego Departamenty różnie się zajmowały. Chyba w charakterze podrzutka — nie umiałbym odpowiedzieć na to. (Na jakiej podstawie akurat takie liczby były aresztowanych?) Tutaj nic w akcji „K" nie mogę powiedzieć, nigdzie nie wyjeżdżałem. Tow. Pszczółkowski: Jedzie wiceminister do Katowic, żeby nadzorować akcję i nie wie, po co ta akcja była i jaki cel miała osiągnąć? Nie zdaje sprawy w kierownictwie, nie omawia się tego. Jak taką akcją można kierować, jeżeli się nie wie, jaki ma cel? (Przecież otrzymaliście wytyczne) Tow. Świetlik: Nie, ja w Katowicach na pewno nie dawałem dyrektyw, to była narada z szefami WU, to nie było tak, że powiedziałem: aresztować 2 tyś. ludzi. Nie mogę sobie przypomnieć, nie pojechałem z niczym. Ja mówiłem o kolebce, gdzie to zrodziło się, tak samo ja X-ka: walczyć z trockizmem itd. Ale co potem z tego wynikło. Tam gdzie byłem, to referowałem, ale to ja pamiętam, jaki miałem pogląd na tę sprawę, areszty tylko w stosunku do tych, na których były materiały, ale w żadnym wypadku na wariata. W tych Katowicach może w związku z akcją K to jak znaleźli kogoś, kto miał fuzję nielegalnie, to go aresztowali. W 1954 r. wicedyrektor Dep. pojechał, jest obecny przy tym, że biją i biją w wyszukany sposób i co ma zrobić? Może trzeba było sądzić. Były i gorsze sprawy, których nie można było doprowadzić do sądu, jak wrocławska sprawa szpiegowska, sprawa Kuszyńskiej. Pojechałem, kiedy sprawa wyszła, kiedy Prokurator i sąd się wycofały. Wróciłem z wnioskiem, że trzeba zdjąć Różańskiego i Dowkanta i w stosunku do tych, którzy fałszowali — sądzić. To postawiłem na kierownictwie Ministerstwa. Jeszcze wtedy nie stawiałem wniosku o sądzenie, ale zdjęcie. A w stosunku do tych, którzy w województwie fałszowali. Na zebraniu towarzysze zabrali głos, że nie mieli przekonania, a jednak to protokóły przyjęli i przekazali jako fakt. Mówili, jak to było w śledztwie, jak któryś nie chciał brać udziału w tych

metodach, to mówiono, że białą rączką itd. (I żadnych wniosków nie wyciągnięto?) Wtedy zeszedł z aparatu Dowkant i Różański. Rudko nie odrazu, ale potem wyszedł też. Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o III Dep., jaki był pogląd co do stosowania prowokacji? Tow. Świetlik: Jeżeli tak nazwać prowokacją, w pewnym sensie prowokacja ta wynikała z samego sposobu podchodzenia do wroga. Trudno było żeby dojść do Sałapatki czy innego wytrawnego zbira, żeby nie posługiwać się agentem, który by jakiś czas z nim chodził, ale w sprzyjających okolicznościach powiadomić, co się szykuje i w wyniku tych wiadomości można było zapobiec. W tym sensie prowokacja tak. Czy można mówić o koncepcji, że z góry była założona? Nie. Zależnie od tego co wynikało, te czy inne metody stosowano. Za krótko pracowałem, żeby wyjść z czym radykalnie nowym, ale taka metoda była, agenturalna. Tow. Rybicki: A zagadnienie przymusowego werbowania agentów, wbrew ich woli? Tow. Świetlik: Zrozumiałe, że wbrew ich woli. Jeżeli popełnił przestępstwo i werbunek był jakby amnestią, to było wbrew jego woli. A jeżeli był w czasie okupacji w NSZ — czy zgadzał się z dobrej woli? Na pewno nie. Tylko ja z niczym nowym radykalnie zmieniającym te sprawy nie wystąpiłem. Może za krótko pracowałem. Bez jakiejś generalnej zmiany poglądów przeprowadzić reorganizację — fragmentarycznie podejść nie można było — nic nie mogłem wnieść do tej metody agenturalnej. Tow. Nowak: Więcej pytań nie ma? To dziękujemy towarzyszowi.

Protokół posiedzenia Komisji, wyłonionej przez VIII Plenum przy CKKP w dniu 3.XII.1956 r. Obecni: tow. Nowak Roman, Dłuski, Kliszko, Pszczółkowski, Rybicki. Zaproszony tow. Mietkowski: Tow. Nowak: Towarzyszu Mietkowski, chcielibyśmy, żebyście Komisji opowiedzieli dwie zasadnicze sprawy: 1) Wasz udział w Komisji d/s Bezpieczeństwa, której byliście członkiem, jak to się rozwijało, jak omawiane zostały te sprawy i 2) Byliście tym, który osobiście opracowywał sprawę Tatara chcielibyśmy wiedzieć, co Wy nam możecie o tym powiedzieć. Później może jeszcze będą pytania. Tow. Mietkowski: W sprawie pracy Komisji Bezpieczeństwa: trudno to nazwać moim udziałem w tej Komisji, jako udział członka Komisji. (Jaki był skład tej Komisji?) Nie mogę powiedzieć. (Nie dostaliście

zawiadomienia na piśmie?) Dostałem, al eja sobie nie przypominam. Nie było posiedzenia, jakiegoś pierwszego posiedzenia, które by ustaliło typ pracy, zakres — ja takiego posiedzenia nie pamiętam. Natomiast wiem, że od czasu do czasu w poszczególnych sprawach Ministerstwo Bezpieczeństwa nas zapraszało na posiedzenia, w których brali udział tow. Bierut, Berman, Radkiewicz i w zależności od sprawy czasem ja byłem, Romkowski, Świetlik, ale posiedzeń, w których ja brałem udział, ja nie pamiętam wiele. Tak że ja uważam, że o ile byliśmy członkami Komisji, to nie mogło być takiej sytuacji, żeby poszczególnych członków Komisji zapraszano, jak kto uważał. Albo wszyscy jesteśmy członkami Komisji, to wszyscy zbieramy się, albo nie jesteśmy członkami Komisji. Raczej ja to rozumiałem tak, że nas zapraszano po kolei, niektórych razem z Komarem w sprawach wywiadu. Pamiętam posiedzenie, to było wspólne posiedzenie Bezpieczeństwa i Wojska w sprawie gry WIN-owskiej, czy budżetowe sprawy rozpatrywano. Tak ja pamiętam, że wyglądała sprawa Komisji. (A czy nie było mowy o zadaniach Komisji, nad czym ona ma kontrolę itd.?) Nie, nie przypominam sobie i przypuszczam, że nie mogło być. W międzyczasie ja byłem chory, tak że ja trochę mam zatratę pamięci, w ogóle nie poczuwałem się jako członek Komisji. (Ale zawiadomienie dostaliście w 1949 r.?) Gdybym przyszedł na Komisję i nie miał przedtem rozmowy ze Świetlikiem, tobym powiedział, że nie otrzymałem. Ale Świetlik mi powiedział, że dostał takie zawiadomienie i ja tam byłem. A skoro on tak mówi, to przypuszczam, że tak jest. To już było dawno i mogłem zapomnieć. W sprawie Tatara — sprawę Tatara nie ja rozpatrywałem. Jak ja sobie przypominam, to sprawa Tatara zaczęła się, że ta grupa, trójka Tatar, Utnik i Nowicki stawiali zagadnienie obrony ich przed napaścią ze strony władz emigracyjnych w związku z tym, że oni przekazali pewne fundusze, FON, i oni przygotowali jakiś projekt takiej noty, którą nasz rząd miał wysłać, notę protestacyjną do rządu angielskiego przeciwko działalności ośrodków emigracyjnych, które wtrącały się do zagadnień polskich, dlaczego rząd angielski pozwala im dalej robić takie rzeczy. (Co miało to pomóc?) Nie wiem, ale to był końcowy akord, bo z początku przyjechał jeden z nich, żeby tę sprawę omówić, nie pamiętam który, zdaje się, że Nowicki czy Utnik i jednocześnie on mówił w rozmowie z Komarem — Komar miał to zapisane — powiedział, że ktoś inny kombinuje z Kopańskim jednocześnie. Więc ta sprawa, tak jak ja sobie przypominam, była przedstawiona nie mnie, a do mnie przyszła już post factum. Od czego się zaczęło? Wywołał mnie tow. Bierut, daty nie pamiętam, i powiedział, że jest decyzja, żeby tę trójkę aresztować i aby Bezpieczeństwo wyłączyć z tej sprawy, wyznaczyć od razu z-cę generalnego prokuratora, który będzie się od samego początku zajmował tą sprawą i że ta

sprawa będzie znajdowała się w Informacji. Ja zajmowałem się w ramach nadzoru przeprowadzeniem jednej akcji, a mianowicie jak ściągnąć z Londynu archiwum tego byłego VI Oddziału przy pomocy pracowników II Oddziału VII Departamentu, który był wtedy włączony. Wówczas wyjechał od nas jeden towarzysz, zdaje się Winkler jeszcze z kimś i tam bez wiedzy władz angielskich w niektórych mieszkaniach był i zabrał całe archiwum, ten cały materiał, który można było osiągnąć, bo materiały Tatara zostały przekazane jakiemuś adwokatowi. To jest jedna strona zagadnienia. W początkowym okresie te sprawy ja otrzymałem do wglądu, były zeznania. Jak długo to trwało, nie mogę sobie przypomnieć, ale tak jak mi się to dziś przedstawia — to było niedługo, to było do czasu pójścia mego na urlop. Kiedy wróciłem, to ta sprawa mnie już nie była przekazana. Na ten temat były rozmowy, kiedy był Dworakowski, ta sprawa była rozpatrywana, powiedziałem, że zostałem zabrany, bo dość hamująco wpływałem na te rzeczy i zarzut był postawiony prawdopodobnie, że nie daję zgody czy za długo trwa. (Kto to stawiał?) Te zarzuty mogły znaleźć się na aktywie. Wychodzili z różnymi koncepcjami Skulbaszewski czy Wozniesieński, oni się zajmowali tymi sprawami, była grupa dla przeprowadzenia operacyjnych prac, to był Czaplicki, Wiórkowski, dla rozpracowania zagadnień, które wynikały z tej sprawy na to, co wchodziło w zakres zainteresowań Ministerstwa Bezpieczeństwa. Najlepszy dowód, można to ustalić, ja sobie nie przypominam daty, ale ja zostałem odsunięty od tej sprawy na samym początku. (Kto pierwszy ustalił kierunek śledztwa?) Nie ja. Tak że zarzut, ja to czytałem, on jest fałszywy. (Ale kto dawał te koncepcje, w jakim kierunku ma iść śledztwo?) Tak jak ja to pamiętam I-szą koncepcję całości to dał Kirchmayer, proszę się zapoznać z jego pierwszymi zeznaniami. Jego koncepcja sprowadzała się do tego, że oni stawiali sobie za zadanie ściąganie oficerów z Zachodu po to, żeby oni zajęli te stanowiska, żeby ktoś inny ich nie zajął. To było to, co można było przyjąć, bo to jest bez specjalnego umówienia, to jest zasada tych ludzi. Oni mieli przyjść po to, żeby można było radzieckich oficerów wypchnąć. (A koncepcja wywiadu, spisku?) To są następne rzeczy. Ja mogę powiedzieć w ten sposób, że koncepcja wywiadu czy spisku, ja osobiście nie uważałem, że to jest słuszna koncepcja wtedy. Tow. Rybicki: A czy były różnice zdań na temat oceny materiału początkowego, może przypominacie sobie dyskusje z Czaplickim, Romkowskim, Fejginem na temat pierwszych materiałów? Tow. Mietkowski: Tak, były dyskusje. (Jakie reprezentowaliście stanowisko?) Nie przypominam sobie. Najprawdopodobniej stali na stanowisku, że moje koncepcje są niesłuszne, bo przekazali to Romkowskiemu i Fejginowi. (Ale Romkowski i Fejgin twierdzą, że uważali te

Tow. Tow.

Tow. Tow.

Tow. Tow.

Tow.

Tow.

sprawy za nadęte?) No tak, ale od jakiegoś czasu zajmowali się tą sprawą, a mnie odsunęli. Pojechałem na urlop na miesiąc, ale wróciłem i już nie prowadziłem tej sprawy. (A kto to zadecydował?) Nie wiem, mnie Radkiewicz powiedział o tym, to jest przykład działania Komisji Bezpieczeństwa. On powinien był powiedzieć, że zostałem odsunięty z tych i tych powodów, a powiedział po prostu: ,,tą sprawą nie będziesz się zajmował". (Kiedy to było?) Nie pamiętam daty, ale u mnie to się układało tak, jak sam początek sprawy. Ja mówiłem Zarakowskiemu, żeby ustalił, ilu było aresztowanych w momencie, kiedy ja odszedłem. Rybicki: W kwietniu 1950 roku zatwierdzono dalsze wytyczne w sprawie śledztwa, dotyczące wojskowych, całej grupy. Mietkowski: Co tam jest w tych wytycznych? Czy tam jest sprawa wywiadu i spisku? Nie przypuszczam. (To jest duży dokument na podstawie zeznań oskarżonych). Ale czy jest mój podpis, czy to przygotowano dla mnie. Nowak: Kwestia jest w tym, że Wy jeszcze w kwietniu 1950 r. mieliście do czynienia ze sprawą Tatara, to znaczy, że w rozpracowaniu śledztwa w sprawie Tatara braliście udział. Mietkowski: Nie, w śledztwie nie brałem udziału. Przy mnie było bardzo mało aresztowanych. Trudno mi powiedzieć, czy ten dokument opracowano z tym, żeby mnie przeczytać, czy żeby to miało być przeze mnie podpisane. Nowak: A czy Wy byście o Komisji Mazura coś nam mogli powiedzieć? Mietkowski: Słyszałem, że była Komisja Mazura, w składzie: Mazur, Kasman i ktoś trzeci, którego nie pamiętam. Wiem o tym, że ja się zwróciłem, żeby mi dali do wglądu co ta Komisja stwierdziła. Mnie tego nie dali. Ja byłem jeden z zastępców Radkiewicza i byłem bardzo niezadowolony z tego, że nie miałem wglądu. Jak ja te sprawy oceniałem później i to powiedziałem towarzyszom, że ta Komisja doszła do wniosku, że sposób prowadzenia śledztwa przez Różańskiego jest niesłuszny. (A pod jakim względem?) Nie wiem jak powiedzieli, ale wynik był taki, że postanowiono zabrać mu to śledztwo i że miała się tym zająć grupa. Wtedy została ta komisja, specjalna grupa, stworzona. I tam był Lewikowski. Nowak: Wyście byli wiceministrem, jeden z najwyższych pracowników koło Radkiewicza, w tym okresie zaczęły się pierwsze areszty masowe, które miały charakter i wyraz polityczny, to przecież o tych sprawach w Bezpieczeństwie mówiono — Pszczółkowski: Jak tow. Bierut mówił, że trzeba aresztować, to nie mówił dlaczego? Chyba kierownictwo Bezpieczeństwa nie przyjmowało takich zleceń.

Tow. Mietkowski: Nie pamiętam szczegółów, ale wszystko wiązało się z tą notą, w związku z tą notą oni przyjechali, chociaż mówili, że wszyscy naraz nie przyjadą do Polski. Ich wywołali jednego po drugim. I nie dlatego, że tow. Bieruta nie ma, tym bardziej że ja nie pierwszy jestem, którzy chcą się postawić, że za mali byliśmy i że za nas ktoś decydował, ja tak nie chcę postawić, ale chcę postawić tak jak było, że same areszty zostały przeprowadzone, że od razu z-ca prokuratora wojskowego Skulbaszewski będzie się zajmował tą sprawą. Ja odpowiadam za te rzeczy, które były. Od razu tow. Bierut powiedział, że będzie prowadzić Skulbaszewski, od razu jak była decyzja aresztowania i przypuszczam, że oni nie zostali nawet doprowadzeni do organów Bezpieczeństwa. Może pierwszy został zatrzymany w organach Bezpieczeństwa przez jeden dzień. (Tak że zaczął Skulbaszewski i kończył Skulbaszewski?) Tow. Rybicki: A nie była postawiona sprawa, że Wy kierujecie? Tow. Mietkowski: Wtedy, kiedy czytałem ten materiał, to trochę inaczej do tych spraw podchodziłem niż teraz, bo się bardzo ograniczano do tych spraw. Jak ktoś powiedział, że zrobili spisek, żeby wciągnąć Mariana, to dla niego wszystko było do przyjęcia. Tow. Rybicki: A Skulbaszewski nie przychodził po instrukcje? Tow. Mietkowski: Przychodził, ale nie w sprawie instrukcji. Tow. Rybicki: Nie wysuwaliście koncepcji możliwych kierunków rozwiązania sprawy Tatara? Tow. Mietkowski: Najprawdopodobniej podczas rozmowy coś ja mówiłem. Ja nie przypuszczam, żebym miał plan koncepcji od razu, mam wrażenie, że raczej był szereg pytań. Nie było wiadomo, dlaczego im pieniądze dali. (Najwięcej Was niepokoiło, że im pieniądze dali?) Że co oni chcieli. Tow. Rybicki: A to, że oni czuli się zobowiązani, żeby polskie pieniądze były w Polsce? Tow. Mietkowski: Ale oni mówili zarazem, że się widywali z Kopańskim (Sprawa wygląda tak, że kierownictwo w okresie przygotowania sprawy Tatara należało do Was, prowadził to Skulbaszewski też, ale z ramienia Bezpieczeństwa Wyście kierowali tą sprawą). Ja miałem z tym do czynienia w krótkim okresie, na samym początku, a wtedy zaczęły iść różne koncepcje wywiadu — mnie odsunęli. (Jak to tłumaczyć, że zostaliście usunięty?) Tam były różne rzeczy. U nas była taka sytuacja: jest człowiek w kierownictwie, i nie ma wpływu. Oczywiście nie ma wpływu, jak jest komisja, która rozpatruje te sprawy, ta komisja coś stwierdza, i nie daje nam do wglądu. Ja nie czytałem tego. To co jest przedstawione, że była komisja, a Bezpieczeństwo kierowało, to jest nieprawda. Była komisja, która składała się z trzech osób. A dlaczego mnie odsunęli? Różne rzeczy mogły być powodem. Może nie mieli do mnie zaufania. Może ktoś

przyjechał z Ameryki, ja chodziłem do Mazura, pytałem, co mam zrobić, to powiedział, wyślij go z powrotem. A on nie chciał wyjechać. Mogę podać jeden bardzo charakterystyczny przykład. Po aresztowaniu Komara mnie zaprosili na posiedzenie, na którym był tow. Mazur, Nowak, Radkiewicz i ja i przyszedł Wozniesieński, ja rozumiałem, że będą omawiane zarzuty i materiały w stosunku do Komara. To Wozniesieński powiedział, że radio Izrael nadało, że on został aresztowany, i stoi i nie siada. Podchodzę do Mazura i pytam co to znaczy, to wygląda, że Wozniesieński nie chce usiąść. On jeszcze powiedział, że mówił Krzemieniowi, że on powinien się podać do dymisji. Więc pytam Mazura, co to znaczy. To Mazur powiedział: „nie przejmuj się, Tomasz Ciebie wyznaczył i Tomasz może Cię tylko zdjąć". To był koniec posiedzenia. Można by powiedzieć, że skoro mnie mówiono, że mam być w Komisji, to mogłem złożyć dymisję, ale ja nie byłem w Komisji dlatego, że ja nie wiem jaka jest przyczyna, dlaczego mnie od sprawy Tatara odsunęli. Ja zrozumiałem później że dlatego, że ja hamowałem, żeby nie było bez rozsądku rozszerzania aresztów, głupich zarzutów. Tow. Nowak: Skulbaszewskiemu przekazano prowadzenie sprawy, ale Wy mieliście nad tym czuwać. Skulbaszewski miał prowadzić śledztwo na podstawie planu itd. Jak wy sobie przypominacie ten pierwszy okres? Tow. Mietkowski: Jakby sprawa była rozpracowana przedtem agencyjnie czy koncepcyjnie, to wtedy jest materiał, człowieka się sądzi i mówi: są takie i takie zarzuty. Jak inicjatywa wychodzi od niego samego, jak jest przymusowa sytuacja, że przyjechali, żeby załatwić sprawę Noty, i muszą wyjechać z powrotem i Komar przypomina, żeby mu dać odpowiedź w sprawie ich pobytu, a ich nie można wypuścić, to została podjęta decyzja, żeby ich aresztować i przeprowadzić rozmowy i dopiero potem ustalić plan. (Ale gdzie i kiedy zrodził się plan?) Podczas rozmowy z nim. Koncepcję dał Kirchmayer, co sobą przedstawia ta grupa. Pierwszy on to napisał będąc w areszcie, wielki elaborat, trzeba go znaleźć. Tow. Kliszko: Zanim napisał — został aresztowany, a skoro został aresztowany — Tow. Rybicki: Przecież Kirchmayer to napisał pod czyjąś inspiracją. Tow. Kliszko: Przecież tam ludzie sobie kpili: chcecie, żebyśmy wyszli na wywiad francuski — to po 2 dniach oskarżeni zeznają, że byli w wywiadzie francuskim. Tow. Rybicki: Czy pamiętacie, że przypuszczaliście, że oskarżony należał do wywiadu francuskiego i po 2 dniach był protokół, że byli w wywiadzie francuskim? Tow. Mietkowski: Czaplicki tak mówił, ale takiego faktu sobie nie przypominam. Mnie wywołał tow. Bierut i powiedział, że tę trójkę aresztują.

Bezpieczeństwo się tym nie będzie zajmowało, a jest wyznaczony Skulbaszewski jako z-ca prokuratora i on to będzie robił w Informacji. (Ale Wyście kierowali I Departamentem jako wiceminister, to jest kontrwywiad). Nie, w tym okresie, kiedy to było, to ja nie kierowałem! U mnie było prócz tych operatywnych tyle innych spraw, że ja otrzymywałem zawsze jeden dział. Kontrwywiadem zajmował się Romkowski przez cały czas. W ostatnim okresie ja zajmowałem się kontrwywiadem, kiedy dyrektorem był Antosiewicz, to było w 1948 r. Ale nie zajmowałem się tym departamentem przez cały czas. Tow. Nowak: Ale kiedy się sprawa Tatara rozpoczęła, mieliście nad nią opiekę i musieliście całą rzecz znać. Tow. Mietkowski: Przecież mówię, że początek sprawy Tatara znam, wtedy kiedy w moim ujęciu było aresztowanych może 5-7 osób i później mnie odstawili, nie dlatego, jak mówił ktoś, że żartowałem sobie, że powiedziałem: proszę, potrzebny jest francuski wywiad, proszę, jest francuski. Może były żarty, ale nie przypominam sobie, żeby to było w mojej obecności. (Ale się interesowaliście i mieliście koncepcję?) Ale ta koncepcja nie była do odrzucenia, bo sprowadzała się do prostej rzeczy, nie do spisku, nie było wywiadu, było tylko, że chcieli przyjść do kraju po to, żeby zająć stanowisko, żeby ściągnąć jak najwięcej oficerów z Zachodu, żeby wypchnąć radzieckich oficerów. Dlaczego ja mówię o Kirchmayerze? Bo on to napisał i uważałem, że to jest coś, co się wtedy układało, a jak się zaczęły wywiady, to były grupy. Dlaczego? Dlatego, że im to nie było potrzebne. Co prawda z początku Nowicki, który wtedy był jeszcze na wolności, rozmawiając z Tatarem powiedział, że Utnik kombinuje z Kopańskim i im nie można wierzyć. Tow. Rybicki: W związku z aresztowaniem Spychalskiego, kiedy on został aresztowany, śledztwo trwało — kiedy dostaliście polecenie przeprowadzenia rozmów ze Spychalskim — Tow. Mietkowski: Tak, wtedy kiedy on doprowadził sprawę do absurdu. Mnie dano polecenie, żebym przeprowadził rozmowę na płaszczyźnie partyjnej. Jak można prowadzić rozmowę na płaszczyźnie partyjnej, kiedy jeden jest aresztowany, a drugi nie. Ale chodzi o to, żeby jako punkt wyjściowy przyjąć jego przemówienie na Plenum, gdzie on złożył samokrytykę. Mnie ktoś mówił, że ponoć Spychalski napisał list, że ja przeprowadzałem z nim bardzo ordynarne rozmowy tojestnieprawda. Tow. Rybicki: Kto Wam dał polecenie, żeby przeprowadzić z nim na płaszczyźnie partyjnej rozmowę? Tow. Mietkowski: Nie pamiętam, ale to mogło być tylko z kierownictwa partyjnego. Rozmowy przeprowadziłem bez protokołu, on napisał oświadczenie. Ja później przeprowadziłem z nim jeszcze jedną

rozmowę i na tym się mój udział skończył. Chodziło zdaje się o to, że on poczuwał się do winy, że przyczynił się do zanieczyszczenia partyjnych szeregów czy aparatu, po tej linii szła też rozmowa. On napisał oświadczenie, gdzie ich poznał, jak ich wciągnął. Potem była druga rozmowa. (Jaki był cel przeprowadzenia rozmów?) Żeby wyjaśnić tę część, bo oni doprowadzili do absurdu, do wywiadu, do spisku, były konfrontacje. I wtedy mi dano polecenie. Tow. Rybicki: Stała sprawa doprowadzenia do procesu Spychalskiego. Jaki użytek robiliście z tych rozmów. Daliście wnioski? Tow. Mietkowski: To, co Spychalski napisał, to przekazałem. O jednym oświadczeniu ja pamiętam, ale o tym nie pamiętam. Mój stan zdrowia nie pozwala mi na to. Po rozmowie ze Spychalskim dostałem ataku serca. (Ale daliście sprawozdanie i wnioski?) (Przecież o kierunku tej rozmowy musieliście z kimś mówić, z kierownictwa partyjnego). Więc ja mówię, jaki był kierunek rozmowy, że opierał się na materiałach z III Plenum. (Ale czy aby go oczyścić, czy pognębić?) Ani jedno, ani drugie, ale żeby wyjaśnić. Ja ze śledztwem Spychalskiego nie miałem nic wspólnego. Przed rozmową zapoznałem się z materiałem. Przeprowadzenie rozmowy trwało jeden wieczór i po tygodniu druga rozmowa, w międzyczasie on napisał swoje oświadczenie. A w jakim kierunku to szło? Pewnie, że moje odpowiedzi są nie bardzo określone, bo ja nie pamiętam dokładnie. Ja nie miałem nic wspólnego z tymi rzeczami. Tow. Pszczółkowski: Po kilka godzin rozmawialiście dwa razy na płaszczyźnie partyjnej, na czym to polegało? Tow. Mietkowski: On wyjaśnił, w jaki sposób zostali wciągnięci do pracy partyjnej czy dookoła partii ludzie, którzy byli uważani za obcych. Tow. Pszczółkowski: Jakie odnieśliście wrażenie, że on winien czy nie winien? Tow. Mietkowski: Ciężko na to odpowiedzieć. Wrażenie było bardzo ciężkie. Tow. Rybicki: Wam podlegał jaki departament? Tow. Mietkowski: Podstawowe, finanse, gospodarka, szkolnictwo. Za każdym razem jakiś z departamentów, Dep. VII, śledczy nigdy. VII Dep. to jest wywiad zagraniczny, kiedyś zastępowałem Romkowskiego na I, V, byłem jakiś czas na IV, ale to nie razem. Nie tylko departamenty i Biuro Paszportowe. Tow. Pszczółkowski: w 1952 r. Spychalski przyjmując do wiadomości punkty oskarżenia prosił o zakomunikowanie kierownictwu Partii, że nie popełnił zarzuconych mu czynów, że „taki nie był". Fejgin kazał to zaprotokołować. Rozmawialiście dwa razy ze Spychalskim, czy Spychalski nie mówił tego? Tow. Mietkowski: Nie, takiego oświadczenia nie było. On mówił, że w stosunku do niektórych ludzi nie wiedział, co oni reprezentują, on

nie miał złych zamiarów. Ja mu nie stawiałem zarzutu zdrady czy spisku, to on nie mógł tego powiedzieć. W 1952 r. chorowałem 8 miesięcy. Tow. Pszczółkowski odczytuje wyciąg z zeznań Komara i stwierdza, że ludzie chcieli się dostać do kierownictwa partii, ale ich nie dopuszczono. Czy w rozmowach nie domagał się tego Spychalski? Tow. Mietkowski: Rozmowy nie zostały zakończone. Oświadczenie tow. Spychalskiego zostało przekazane. (A swego wrażenia nie przekazaliście?) Nie, po pierwszej rozmowie skończyło się na tym, że tow. Spychalski napisze wyjaśnienie. Tow. Nowak: Jeżeli Was kierownictwo partyjne posłało do tow. Spychalskiego w celu przeprowadzenia rozmów, czy nikt się nie zainteresował, co tam jest ze Spychalskim? Tow. Mietkowski: Prawdopodobnie Radkiewicz, ponieważ miał być napisany dokument, ten dokument poszedł do kierownictwa, a po drugiej rozmowie rozchorowałem się i na tym przerwał się mój udział. Potem leżałem 4 miesiące w szpitalu. W 1952 r. kiedy przyjechałem, to ledwie chodziłem. Bo ja miałem przecież przez kilka tygodni ponad 40o, miano robić operację. Od tego czasu jest u mnie wielka zapaść pamięci. Tow. Dłuski: Mówiłeś, że wrażenie Twoje po tej rozmowie było ciężkie. W jakim sensie ciężkie, że człowiek się wplątał, że krzywda mu się dzieje? Tow. Mietkowski: Dla mnie nie ulegało wątpliwości wtedy, że ludzie, którzy zostali wciągnięci do partii, że to są wrogowie. Dlatego to było ciężkie, bo on mówił, jak wchodzili, jak ich wciągał, dla mnie to było ciężko, że ci ludzie wierzyli. Tow. Rybicki: A pamiętacie taką sprawę: była pewna komisja dla rozpracowania Dąbrowszczaków? Tow. Mietkowski: Nie, nie było takiej Komisji. Była jedna Komisja, która sprawdzała kadry VII Dep. II Oddział wspólnie, włączono wtedy wywiad. Ja byłem w tej Komisji razem z Komarem. Zaczęli tę Komisję w mojej nieobecności, a po powrocie mnie włączyli. Myśmy się zajmowali tym, że się z aparatu usuwało różnych ludzi. Teraz mogę powiedzieć: część słusznie, część niesłusznie. Tam wśród usuniętych z VII Dep. II Oddz. była znaczna część Dąbrowszczaków. (Ale była Komisja: Leśniewski, Humel). Tak, pamiętam, ale to nie o Dąbrowszczaków chodziło, oni przedstawiali różne wnioski. Powołał ją na pewno Radkiewicz, a nie ja. (A oficera Grzędę pamiętacie?) Nie, ale Siedlecki, Humel, Leśniewski — to była Komisja, która rozpracowała nie tyle Dąbrowszczaków, ile zapoznawała się z kadrami. Najlepszy dowód, te wszystkie wnioski przecież ja dawałem, oni dawali wnioski o aresztowaniu też, tam aresztowany został w Gdańsku lekarz za wprowadzenie na statek człowieka i danie mu

możliwości ucieczki. A tutaj była sprawa ściągnięcia i badania jednego z bliskich pracowników Komara, Techniczki, który był za granicą. Oni to robili na podstawie różnych zeznań, które były w Czechosłowacji podczas procesów i Slanskiego, i innych. Ja wtedy nie dałem zgody na aresztowanie Techniczka, on został w hotelu, prowadził rozmowy, ale po tygodniu go jednak aresztowali, bez mojej zgody. Kto inny dał zgodę na to. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia w stosunku do pracy tej Komisji. Ja może powinienem był więcej sprawdzać, ale oni naciskali. Tow. Rybicki: A co Wam jest wiadomo, jak powstała koncepcja X Depart.? Tow. Mietkowski: Już powiedziałem, zaczęło się według mnie od tego, że ta Komisja stworzona, że z tym jest źle. Trzeba stworzyć jakąś grupę w aparacie Bezpieczeństwa z najbardziej zaufanych członków partii, ja nie pamiętam daty, a pytacie, jak to widzę, więc opowiadam, jak to widzę, a terminów ja nie wiem. Tak jak ja to widzę, to w ten sposób: była decyzja, że trzeba stworzyć taką grupę wewnątrz aparatu, która by się zajmowała najbardziej zagadnieniami dotyczącymi członków partii, aktywistów, na polecenie kierownictwa partyjnego. Na czele tej grupy został postawiony Lewikowski, on był członkiem CKKP, z aparatu najbardziej zaufany towarzysz, z tym że on sam sobie brał sprawy, które miały być badane na wyraźne polecenie kierownictwa partyjnego. I bez polecenia kierownictwa partyjnego nie powinni podejmować badań. Lewikowski miał to, ale u niego nie rozrastało się. Lewikowski pracował z Piaseckim ze szkoleniowego, on był wiceministrem w MBP. Po jakimś czasie mówili, że praca Lewikowskiemu nie wychodzi, możliwe że nie chce, że u Piaseckiego to nie wychodzi i wtedy zostało stworzone specjalne Biuro i pojawił się Światło. Kto go ściągnął, tego nie wiem, sprawy kadrowe załatwiał Radkiewicz. Światło był w Krakowie, ja przypuszczam, że go ściągnął Romkowski, on go znał. Czy ktoś inny nie podpowiedział, tego nie wiem. (Z władzami radzieckimi?) Kiedy były przeprowadzone rozmowy z Okulickim (Tych 16, których wywieźli z Milanówka?) To było przeprowadzone przez władze radzieckie bezpośrednio. Mówiono, że Światło im pomagał, zapoznał się z przewodniczącym, był w grupie operacyjnej na Pradze, a możliwe że jeszcze wcześniej. Wtedy zaczęła się ta grupa, a od tego Biuro Specjalne. Tow. Rybicki: Na przestrzeni 1948-49 byliście wiceministrem do 1954 r. ile czasu byliście w pracy, a ile czasu poza pracą? Tow. Mietkowski: Dużo poza pracą, służbowo nie wyjeżdżałem, tylko chorobowo. Wyjechałem służbowo raz tylko, kiedy tow. Bierut wyjechał do Berlina. W 1952 r. długo chorowałem, a później wobec tego, że ja miałem te różne schorzenia — właściwie te choroby zaczęły się w tym okresie, możliwe, że to nerwowe napięcie.

Tow. Nowak: W 1950-51 r. była przeprowadzona dość szeroka kampania, akcja „K". Co o tym wiesz? Tow. Mietkowski: Najprawdopodobniej chodziło o przyspieszenie, tak to nazywało się, rozpracowanie, zaawansowanie, czy to tak było sformułowane nie pamiętam, ale to sobie przypominam, że w stosunku do organizacji nielegalnych, terror, różne rzeczy takie i wtedy bardzo masowo zostały przeprowadzone aresztowania. Ja pamiętam te rzeczy, były one przeprowadzane przez teren, właściwie teren przedstawiał bardzo daleko idące wnioski. Tow. Nowak: A koncepcja jak powstała, w kolektywie, w Ministerstwie? Tow. Mietkowski: Nie, raczej z zewnątrz. Przecież nie może być, żeby Bezpieczeństwo samo przyszło z taką koncepcją. Pamiętam, że myśmy przez długi okres czasu zwalniali i zwalniali. (Dlaczego się nazywała „K"?) Nie wiem, może Korea. (A pamiętacie Świadków Jehowy?) To nie była akcja specjalna, to było stałe. (Tam 2 tyś. ludzi aresztowano). To były fałszywe rzeczy, realizowane były tak, że teren podchodził do tego zagadnienia w ten sposób, że wobec tego, że Świadkowie Jehowy to jest organizacja religijna nielegalna, podpadająca pod paragraf nielegalnych organizacji, ich było bardzo łatwo aresztować, bo oni nie zaprzeczali, oni podczas aresztowań zawsze przeprowadzali agitację wśród aparatu, mówili: Wy nie macie racji, my mamy rację. Ale kierownictwo niewątpliwie miało powiązania z zagranicą. (Ale jaki był cel, żeby aresztować dwa tysiące ludzi?) Nie miało żadnego celu. Ta sprawa była omawiana na Sekretariacie, tam była mowa o tym, żeby starać się przedostać do samego kierownictwa Świadków Jehowy, żeby wpływ odgórny, żeby tego nie było (Ale Wyście kontrolowali działalność UB, były przecież raporty, listy). Dwa tyś. ludzi w ciągu krótkiego czasu. Chyba w ciągu kilku lat. (Nie, w 1951 r. były masowe areszty Świadków Jehowy). Ich jest dużo w Polsce. Najprawdopodobniej jak był pierwszy Apel w Polsce, zaczęło się to w terenie, oni wręcz nie tylko nie chcieli podpisywać, ale agitowali, chodzili po wioskach, robili sobie mapki, różne takie rzeczy, zbierali informacje. Jak ja pamiętam, moje wskazówki, dyrektywy, uwagi szły w kierunku zmniejszenia aresztów Świadków Jehowy. Nikt nie powie, że tak nie było. (Ale faktem jest, że tysiące ludzi aresztowano i według starych wykazów). Nie, to było na podstawie wystąpień ich. Żadnych wykazów nie było. (Ale mieliście sygnały, że ich bito i niektórzy zmarli nawet). Nie, nie słyszałem o takich rzeczach, ich aresztowały powiatowe urzędy. (Ale Wyście listy tu w Warszawie zatwierdzali?) Nie. Świadkowie Jehowy oni mieli swoją głowę i są powiązani z Ameryką, stamtąd przekazano im różne rzeczy. Gdybyśmy ograniczyli — jak myśmy stawiali te rzeczy? że trzeba uniemożliwić im działanie, że trzeba wykryć nielegalne drukarnie, a oni je mieli.

Tow. Tow.

Tow. Tow. Tow. Tow.

Tow.

Trzeba wykryć ich powiązania z Ameryką i uniemożliwić działanie kierowniczej grupy. Nie pamiętam, jak się nazywają, oni mają swoje nazwy. (Czy wykryto ich powiązania?) Nie pamiętam, prawdopodobnie wykryto, był aresztowany jeden taki wybitny wśród nich, Sznajder. Rybicki: A są zasady, że po 48 godzinach zatrzymania potrzebna jest sankcja prokuratorska. Jak to przechodziło? Mietkowski: W akcji Świadków Jehowy nie było tak, na pewno brali sankcje w prokuraturze, to nie ulega wątpliwości. Ta akcja znajdowała się u kogo innego, tylko pamiętam, że później myśmy uważali, że za szerokie rozmiary to przyjęło. (I z zewnątrz to wyszło?) Przecież nie może być tak, żebyśmy się sami zebrali i postanowili: przeprowadzamy areszty. Nowak: Ale przecież V Departament przyszedł z pewnymi wnioskami do kierownictwa, że mamy taką sytuację wśród Świadków Jehowy, przecież tylko na Wasz wniosek były te rzeczy robione. Mietkowski: Wydaje się, że to było robione na tle sytuacji politycznej, ogólnej sytuacji politycznej, ogólnego natężenia elementów wrogich, to się łączy i w związku z tym jakieś przedsięwzięcia były. Rybicki: Z kim z kierownictwa stykaliście się, od kogo dostaliście dyspozycje? Mietkowski: Przede wszystkim z Radkiewiczem, z tow. Bermanem, Mazurem. (Jaki był Wasz kontakt z tow. Bermanem?) To zależy od zagadnienia. Ja nie przeprowadzałem aresztów, tak że z tow. Bermanem o tym nie mówiłem. Ja z tow. Bermanem bardzo często omawiałem zagadnienia tyczące wywiadu zagranicznego, dawałem materiały, które otrzymywaliśmy, ocenę tych materiałów i to omawialiśmy i z tow. Mazurem, nasycenie placówek zagranicznych kadrami, otrzymać zgodę dla towarzyszy, żeby ich wysłać za granicę. Sprawy Świadków Jehowy ja pamiętam, że były omawiane w szerszym gronie, tow. Bierut, Brystygierowa zdaje się referowała to zagadnienie, tam i kler był. Kler to szło beze mnie, bo bezpośrednio referowała Brystygierowa. (Ale nie może być tak, żeby minister nie wiedział, co się dzieje?) Ona referowała te sprawy tow. Cyrankiewiczowi, w zależności kto się tymi sprawami zajmował. Czasami dzwoniono i do dyrektora Departamentu, niekoniecznie do wiceministra. A wobec tego, że zagadnieniami kleru ona się zajmowała, ona sama referowała te zagadnienia beze mnie i w kierownictwie partyjnym, i Radkiewiczowi, tak że z punktu widzenia kolegialności, jasności podziału funkcji, odpowiedzialności, to myśmy inaczej stawiali te sprawy. Rybicki: Chodzi o to, żebyście pomogli nam ustalić rzeczywisty obraz, gdzie koncentrowała się decyzja, były straszne rzeczy, setki,

tysiące popełniano niesprawiedliwości, chodzi o to, żeby ustalić ten mechanizm, jak ten system działał. Żebyście nam pomogli zorientować się, jak to było naprawdę. Tow. Mietkowski: Na te tematy nie mogę odpowiedzieć, postaram się je przemyśleć. Chciałbym, żeby towarzysze zrozumieli, że były zagadnienia, które nie podpadały pod całe kierownictwo Bezpieczeństwa. Sprawa X Depart. nie była omawiana na zebraniach kierownictwa, czasem bywały w drobiazgach jakieś rozmowy. W sprawie konwejerów: ja dowiedziałem się wtedy, kiedy myśmy zaczęli przeciwko temu walczyć. Sprawa willi: słyszałem o tym, ale zależy kiedy? Wtedy, kiedy zlikwidowałem Miedzeszyn, kiedy Romkowskiego nie było i ja przejąłem likwidację tych rzeczy. Wiedziałem, że istnieje takie miejsce. Tow. Nowak: Towarzyszu Mietkowski, o ile Was znam i trochę słyszałem, to nie byliście ten, który się ostatni o rzeczach dowiaduje, a tu jakoś tak wychodzi, żeście nic nie wiedzieli. Tow. Mietkowski: Nie, ja tego nie powiedziałem i cała rozmowa nie była w tym kierunku, że ja nic nie wiedziałem. Ale tak było, że bezpośrednio miałem z tym do czynienia, kiedy likwidowano, a przedtem wiedziałem. Tow. Rybicki: A sprawa konwejerów, to była stała metoda, to było w V Departamencie też, Wyście nie wiedzieli o tym? Tow. Mietkowski: V Departament nie miał prawa prowadzenia śledztwa. Tow. Rybicki: A sprawa CKW PPS, kierownicy Wydziałów aresztowani w 1949 r. czy w grudniu 1948 r. Tow. Mietkowski: Zdaje się, że wtedy nie miałem tego Departamentu. Ja mogę tylko mówić tak, jak to widzę. Wtedy jak była sprawa niedozwolonych metod, zdjęcia Różańskiego, to ja byłem najostrzejszym, żądałem 5 lat. (A tymczasem Różański w 1948 był za łagodny i wnioski idą dalej pod względem represji). Nie, pierwszy raz słyszę. Ja nie mówiłem o Komisji, a o tym, jak ja oceniałem Różańskiego. (A departament więziennictwa komu podlegał?) Światło, kiedyś mnie (Czy byliście w więzieniach, rozmawialiście z więźniami?) Nie byłem, ja miałem więziennictwo niedługo i za dużo miałem tych funkcji. Byłem tylko raz w więzieniu na Mokotowie w rozmowie ze Spychalskim. Wtedy na polecenie partyjnego kierownictwa i jeszcze raz miałem rozmowę na Mokotowie z Myślińskim, ale krótki czas, raz byłem w Opolu. (A Myśliński nie mówił o metodach, nie skarżył się?) Nie, to było podczas rozmowy, on pisał. (Domagaliście się odsunięcia Różańskiego na jakiej podstawie?) Bo tak jak ja go oceniałem, to jest człowiek bez charakteru, bez grzbietu. On mógł zacząć rozmowę jednym, a skończyć odwrotnym. Wtedy zresztą wyszło na jaw szereg niesłusznych rzeczy, bicie itd. Wtedy uważałem, że powinien wyjść,

nie żeby mu dano taką czy inną naganę, o tym, że był zanadto słaby, liberalny i że Komisja uważała, że trzeba zaostrzyć — nie wiem. Mnie się zdawało, że jego robota jest niedobra. (Ale przecież konwejery odbywały się po tej Komisji w 1949 r.). Tow. Rybicki: A instrukcja Ministerstwa w sprawie prowadzenia śledztwa, dopuszczono nawet przesłuchiwanie przez 40 godzin bez przerwy, a zmieniali się oficerowie. Tow. Mietkowski: Nie przypominam sobie. (Sprawa dopuszczalności terroru, itd.) Nie, myśmy omawiali konieczność walki z tym. (A nie wiedzieliście, że poprzednio było stosowane nie tylko bicie fizyczne, ale przesłuchiwanie przez 40 godzin bez snu. Skąd brały się te rzeczy, na czym polegała praca oficerów śledczych z podejrzanymi?) — Ja się o tym dowiedziałem później po tym okresie. Tow. Rybicki: W sprawie doradców, czy mieliście doradców, w każdym Departamencie byli. Tow. Mietkowski: Z doradcami Departamentu nie miałem do czynienia, a raczej tymi centralnymi. Różni byli doradcy, byli rozsądni, byli i głupi, różni byli. Niewątpliwie, że ich wpływ był. Tow. Nowak: My mówiliśmy, że mamy polską beriowszczyznę, jak moglibyście Wy jako komunista nam to określić? Tow. Mietkowski: Nie rozumiem tego pytania. Czy chodzi o metody? Jest taka sprawa: ci doradcy oni nie siedzieli w Depart. Oni przychodzili od góry i stawiali sprawy przed kierownictwem. Oni się nie zajmowali całością materiałów, a tylko niektóre zagadnienia, które ich najbardziej interesowały, stawiali. To mogło wpływać i wpływać ujemnie. Co do określenia, co przedstawia polska odmiana beriowszczyzny, to przypuszczam, że to jest przeniesienie tych metod, tych rzeczy, które były szkodliwe w Związku Radzieckim i w Polsce. Tow. Nowak: Podziękujemy towarzyszowi na dziś. Rozmowa Komisji wyłonionej przez VIII Plenum KC z ob. Różańskim w dniu 7.XII.1956 roku Obecni: tow. Nowak, Pszczółkowski, Rybicki — z ramienia Komisji Ob. Różański: Jeżeli towarzysze pozwolą, jeszcze parę słów co do przemówienia tow. Bermana. Pierwsza rzecz, ja ciągle myślę nad tym, jak udowodnić, że miałem rozmowę z Bermanem. To była jedyna rozmowa w 1949 r. po powrocie z Czechosłowacji. — Kiedy zwróciłem się do tow. Romkowskiego, który był wtedy na urlopie, wtedy Romkowski powiedział: pójdźcie do tow. Bermana. Ale i Romkowski musi pamiętać o tej rozmowie. Jak stał dla nas problem w sprawie Lechowicza? Wracam do tego, zresztą oficerowie to stwierdzają, Romkowski ciągle mówił: Partia jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeżeli sprawa Lechowicza jest zwykłą

sprawą, nawet ważną sprawą, to oddano by ją do Departamentu: prowadźcie sprawę, my się interesujemy. Ale stworzono Komisję Biura czy grupę specjalną na początku, później brano towarzyszy KPP-owców itd. — to wszystko wskazywało — zdjęcie pierwszego wiceministra, operatywnego w.-min. Romkowskiego ze wszystkich innych spraw — to wskazywało dobitnie, że w kierownictwie Partii coś łączono z tą sprawą w związku z sytuacją międzynarodową i w kraju. Co łączono? Mówiono wyraźnie: Partia jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I stąd te wszystkie sprawy. Ja tu chcę wrócić jeszcze do jednej rzeczy: zabroniono sprawdzać w tej sprawie. Z całym naciskiem chciałbym powiedzieć: powiedziano nam, że sprawdzać tylko poprzez więzienie, zabronił Romkowski z ramienia kierownictwa. Doszło do tego, że np. nie wolno było nam sprawdzać w II Dep., czy jakieś nazwisko figuruje. Zresztą o tym Antosiewicz i Brystygierowa mówili na odprawie, o której przypomniałem zeszłym razem. Chcę jedno powiedzieć, że nas szpuntowano przez całe nasze życie. Szpuntowano w określonym kierunku. To jest zagadnienie śledczego, że śledczego wytypowano z tych czy innych względów. To jest i I, III i IV i V — bodaj wszystkie departamenty przeszpuntowano. Co zresztą nie mogło być inaczej, jeżeli była taka linia stalinizmu czy beriowszczyzny. O Komisji dla spraw Bezpieczeństwa w owym czasie mowy nie było. Ja się o tej Komisji dowiedziałem 4 lata później. Wiedziałem, że kierują tą sprawą towarzysze z kierownictwa, tow. Bierut, i ciągle padały nazwiska tow. Berman, później Mazur. W 1949 r. padło nazwisko Mazura, poza tym wiedziałem, że problemami gospodarczymi Bezpieczeństwa zajmuje się tow. Mazur, pomagał mu pion ekonomiczny w kierownictwie. Tak że o istnieniu Komisji dla spraw Bezpieczeństwa dowiedziałem się o wiele później, dopiero kiedy tow. Ochab zdejmował mnie z roboty, powiedział mi m.in.: widzicie, ja należę do tej Komisji, ja też jestem winien. (Ale on nie należał do Komisji ds. Bezpieczeństwa, on należał do innej Komisji w roku 1949). Powiedział mi wtedy te słowa. O tym przesłuchaniu nagranym na taśmie to wszyscy wiedzieliśmy. Ja mówiłem o tym z Bermanem w związku z 2 osobami: Gercykiem i Dobrzańskim. I ta karta, w której wymieniono te nazwiska, musi być, bo tow. Berman miał wszystkie akta. Tak twierdził Romkowski. Jeszcze jedna rzecz: Romkowski siedział na spacerach tak jak ja, szereg miesięcy, Romkowski ciągle podkreślał: ja prowadzę sprawę. Tu nie chodzi o zrzucenie odpowiedzialności. Romkowski codziennie jeździł i zdawał sprawę z tego co się dzieje, ew. jeżeli jeden dzień go nie było, to nazajutrz na pewno jeździł do Prezydium Rady Ministrów, przypuszczam, że do tow. Bermana, który wtedy był Podsekretarzem Stanu. Sprawa Fieldowska: Wyście kwestionowali zeszłym razem. Przecież znam sposób formułowania tow. Bermana. Tu jest takie sformułowanie szeregu rzeczy, że i tak, i nie. „Sprawa Fieldowska toczyła się... metody stosowane przez Różańskiego w tej sprawie wyszły na jaw" itd. Przecież

sprawa Fieldowska — sądzę, że orientujecie się, jak ona wypłynęła. On siedział na „spacerze", widziałem go razem z Romkowskim. Rozmowa była taka, czy on jest przyjacielem Owena Dullesa, który był wtedy szefem wywiadu. Odpowiedział, że rzeczywiście są przyjaciółmi — i zdaje się, że więcej nie rozmawiałem. Chcę powiedzieć parę słów o sprawie Tatara. Jest nieprawdą, według mnie, że Gomułka i Spychalski to jest wytwór sprawy Tatara. To jest nieprawda. Jeszcze tydzień przed sprawą myśmy rozmawiali z Czaplickim i Czaplicki powiedział, że to jest granda, lipa. Ta sprawa, że , jak zechcę, to jutro będzie wywiad francuski" powiedział Mietkowski i był wywiad francuski. Co do Tatara jeszcze jedna rzecz: jest szereg dokumentów, myślę, że one już nie znikną. Że się je znajdzie w Bezpieczeństwie, gdzie pisałem bardzo wyraźnie o tym w związku z aresztami przeprowadzonymi przez VIII Dep., przez Zabawskiego w marynarce handlowej. Tam myśmy się sprzeciwili temu, o tym pisałem. Pewnego dnia wezwał mnie Radkiewicz i powiedział: ja mam tego dość, jakim prawem ty się wtrącasz w nie swoje sprawy. Co cię obchodzi wojsko, co ty chcesz, żebym się z marszałkiem kłócił? Odpowiedziałem, że nie wiem, o co chodzi, ja się interesuję marynarzami, którzy przeszli do cywila. Wtedy on pokazał mi pismo: „to jest wszystko na ciebie, że ty nawoływałeś do cofnięcia zeznań". Powiedziałem, że to jest nieprawda. W takim razie, powiedział tow. Radkiewicz, to jest sprawa dla Biura Politycznego. Sprawy Komara nie prowadziła Informacja. Tak samo jak sprawę Tatara prowadziła grupa specjalna, na czele tej grupy stał tu Romkowski, tam Mietkowski, operatywnie Czaplicki, potem zmienił go Jurkowski i śledczy aparat Informacji. Dlatego m.in. został zdjęty Skulbaszewski z z-cy naczelnego prokuratora i on tam urzędował w sprawie Tatara i później Komara, urzędował jako Naczelny Prokurator. Sprawą Komara też kierował Mietkowski, tylko Komar był później i ta sprawa, tak jak sprawa Lechowicza, podlegała kierownictwu partyjnemu. Na czele grupy specjalnej, która prowadziła sprawę Tatara, stał Mietkowski i stał również na czele grupy, która prowadziła sprawę Komara. Gdy Komar został aresztowany, zwróciłem się do gen. Romkowskiego, wobec tego że Komara znam kilkadziesiąt lat, i powiedziałem: czyśmy powariowali? On powiada: nie mówcie głupstw, Komar przyznał się do wywiadu francuskiego. Nazajutrz opowiadał mi, że Komar spytał go: co wy chcecie ode mnie? Wtedy ja opowiedziałem rozmowę, jaką miałem kilka miesięcy temu z Komarem. Byłem u niego, on mnie wtedy objął, on jest twardy chłop i miał łzy w oczach. Spytałem, co się z tobą dzieje? Odpowiedział: nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Ty jesteś jedynym człowiekiem obok mego ojca, z którym rozmawiam. Dziś są moje urodziny, wykańczają mnie, nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Tę rozmowę ja powtórzyłem. On był kwatermistrzem. Komar Wam opowie. Mówił: mnie robią na szaro, coś się złego dzieje dokoła mnie. To było szereg miesięcy przed aresztowaniem. Powiedzieć, że

sprawa Komara jest przypadkowa, to nieprawda. On był rozpracowany i był rozpracowany z wiedzą. Nie wiem, czy mam mówić o rozpracowaniu mnie, to są rzeczy Wam wiadome. Kilkakrotnie, powiada tow. Berman, odrzuciłem projekt aktu oskarżenia przeciwko tow. Spychalskiemu. Przypominam sobie historię z tow. Werflem. Czy Werfel pisał akt oskarżenia, czy powiedział, że nie ma z czego pisać, ale wiem, że wezwali go i mieli z nim rozmowę, że on ma pisać. Ja mówię teraz o Gomułce, ale wspominam o Spychalskim, bo czytam o Spychalskim. Dalej została powołana Komisja w sprawie Komara w składzie, jak mi powiedział Romkowski: tow. Nowak, Ochab, Radkiewicz i powiedzieli, że właściwie cała robota spoczywa na Romkowskim. Przez szereg miesięcy ta Komisja absolutnie nic nie robiła. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Skulbaszewski i powiada: gdzie są akta w sprawie śledztwa zabójstwa Świerczewskiego. Powiedziałem: powinny być u Was. Ja przywiozłem ze sobą płaszcz i notatnik Świerczewskiego, który jest o tyle charakterystyczny, że tam każda jednostka była wymieniona i w nawiasie radzieccy oficerowie, w paru miejscach z wykrzyknikami. Ja odczułem, że jakiś problem po tej linii jest, jak on wygląda, nie chcę domyślić się, tylko każda jednostka, czy z swego objazdu — nie wiem. To ja przywiozłem i wtedy mi powiedział Romkowski: okazuje się, że Komar ze Spychalskim wydali wywiadowi jakieś fantastyczne historie, gdzie Świerczewski będzie jechał i w ten sposób on został zamordowany. Ja powiedziałem, że to jest ordynarna lipa, i zwróciłem się do Fejgina, żeby to wyjaśnić. Chodzi o to, że mnie wezwał Radkiewicz i powiedział, że gen. Świerczewskiemu coś się stało, on spadł z samolotu, idź i zobacz. Zadzwoniłem do wojska i Fejgin i ja polecieliśmy samolotem, byliśmy na tej szosie, gdzie popełniono zabójstwo, szosa była obstawiona z obu stron, a banda nie wiedziała, to było za wcześnie, żeby wiedzieć, że został zabity Świerczewski. Co do Ledera mogę tylko powiedzieć, że Leder wrócił do kraju wtedy, kiedy Komar został aresztowany, on wrócił z Kanady. Ja zapytałem, czy on wie, że jego szef siedzi. Wtedy Romkowski odpowiedział: widocznie dostał polecenie, bo wraz z nim jeszcze jedna osoba wróciła. Co do Anny Duracz powtarzam, co zeszłym razem powiedziałem: szpuntowano w nas, że Anna Duracz jest szpiegiem. Kiedy w dniu 29.XII po powrocie ze szpitala przystąpiłem do pracy, zawiadomił mnie z-ca Hummel, że został porwany Światło. Weszliśmy do Radkiewicza i usłyszeliśmy tę historię. Ja w to wierzyłem, bo wiem, że on aresztował Witosa, Kiernika, kiedy pracował w wywiadzie radzieckim, bo o wszystkim się mówi, a czasem o najprostszych rzeczach się nie mówi. On pracował w wywiadzie radzieckim. Byłem w Krakowie i sam widziałem Kiernika, którego znam sprzed wojny, prowadził go Światło. To było w 1945 r. Światło sam twierdził, że Kiernika aresztował, ale że Witosa aresztował, to ja wiem. Więc on pracował w tzw. ,,smerszu" — „śmierć szpiegom", to jest wywiad i kontrwywiad wojenny, na czele stał gen. Iwanow, obecnie gen. Sierow.

W dzień mego aresztowania dzwonił do mnie tow. Okręt, zawiadomił mnie, że mam być na Komisji, a po 15 minutach dzwonił tow. Wika, że mam przyjść do niego. Ja wiedziałem, co to ma znaczyć. Parę godzin przed pójściem na komisję dzwonił tow. Okręt: „pamiętaj, ani słowa o doradcach, co by z tobą nie było, bierz na siebie, ale nie mów o doradcach". I cały czas miałem sygnały, że śledztwo się toczy, że kieruje się tylko na Różańskiego, że Romkowski urzęduje i ludzie boją się mówić, nie mówią o żadnym departamencie, tylko o Różańskim. Ja prosiłem o rozmowę z Gen. Prokuratorem, to było 2 tygodnie temu, oświadczono mi, że Gen. Prokurator nie będzie ze mną rozmawiał. Chciałem poruszyć rzecz, którą uważałem za marginesową, a która dla sprawy jest bardzo istotna. Sygnały i tow. Okręta, i Mazura, Fryłowa i jeszcze innych były zupełnie wyraźne i czasem odnosiłem wrażenie — i nie tylko wrażenie — że się mnie pcha albo do ucieczki, albo do śmierci. Jak mówi członek Biura o tym, to już nie jest kwestia. Tak, był moment, kiedy ja chciałem popełnić samobójstwo. Ja tylko sygnalizuję, bo to są rzeczy fantastyczne, że kierownictwo partii nie chciało pójść na pewne przemiany tak głębokie jak w Jugosławii, czy nie chciało wziąć na siebie winę i wtedy spowodowano, że Światło uciekł po to, żeby swoimi rewelacjami zmusił nas do przełomu. (Że radzieccy towarzysze chcieli zmusić nas do przełomu?), że oni szykowali przełom od dawna i że jakieś hamulce u nas były i że w związku z tym jest ucieczka Światło. Sokołów mi opowiedział, ten doradca w dep., że Fejgin ukrywał przez szereg godzin fakt ucieczki Światło, czy 8 godzin czy ile, on nie wymienił. Powiedział, że czytał jego zeznania, że on inaczej zeznawał w Berlinie, a inaczej tutaj, podawał różne rzeczy, że oba łóżka były naruszone, żeby wywołać wrażenie, że Światło nocował. Co to się dzieje — nie wiem. Podaję te okruchy po to, żebyście mogli sobie całość odtworzyć, ale jedna rzecz: dla mnie nie ulega wątpliwości, że cały atak jest skierowany i będzie skierowany na mnie. I teraz od lutego ciągłe sygnały, wreszcie rozmowa z tow. Mazurem na Komisji. Ja powiedziałem: wy mnie robicie odpowiedzialnym za system Bezpieczeństwa, mówiłem o biciu, o innych rzeczach i wtedy on powiedział „może i taki będzie twój koniec. Nie to decyduje i nie to jest najważniejsze" (Tow. Mazur powiedział „może taki będzie twój koniec?" Co to znaczy?) Ja powiedziałem, że taki był system Bezpieczeństwa, jeżeli te bezprawia, bicie nie bicie — to tylko Różański? A nie całe Bezpieczeństwo, a nie wszystkie departamenty, jeżeli tak stawiacie sprawę... „Nie, my tak nie stawiamy sprawy". Więc jak stawiacie, co ze mną zrobicie? Wykończycie? Wtedy tow. Mazur mówi: może i tak będzie. To było na tydzień czy na 10 dni przed aresztowaniem mnie. To można ustalić, bo to było na pierwszej Komisji. Rozmowa z Okrętem miała miejsce parę miesięcy przedtem i w dzień aresztowania, kiedy mnie uprzedził o doradcach. Niech tow. Okręt powie, dlaczego mi mówił o doradcach. Mówiłem o tym w domu, co się dzieje, dokąd mnie pchają. To była pewna linia. Nie chcę oskarżać nikogo, ale miałem wrażenie ciągle, że pcha

się mnie: skończ ze sobą, czy tak czy uciekaj. —Ja chciałem rozmawiać na Komisji o Światło, to mi nie pozwolono. Duda mi powiedział, że podejrzewa, że Światło został zwerbowany do wywiadu francuskiego. Na jakiej podstawie on to mówił, nie wiem, ale dla mnie nie ulega jedno wątpliwości: historia z trockistami. Przecież ktoś trochę zorientowany, aktywista wie, że o ruchu trockistowskim mowy być nie mogło w sensie takim jak przed wojną. Romkowski mi tłumaczył, że jest wielki ruch trockistowski. Oni wyjeżdżali. Jak to się stało, nie wiem, ale jeżeli chodzi o Światło, o jego ucieczce powtarzam dlatego, że jest w tym coś dziwnego. (Duda mówił, że Światło był zaangażowany do wywiadu francuskiego? Ostatnio czy obecnie?) Że po wojnie, w Krakowie. Ja to podałem Komisji. Chcę mówić jeszcze o jednej rzeczy. Tam padają różne nazwiska. W związku z tymi nazwiskami chcę powiedzieć o niektórych członkach Biura Politycznego i użyć słowa — szpuntowano. Ja się nie broniłem, a dziś uważam, że powinienem o tym powiedzieć. Pierwsza rzecz to jest sprawa sprawdzania. Tow. Romkowski mnie opowiadał pewnego dnia, że tow. Jóźwiak, nawet nie wiem w związku z czym, że tow. Jóźwiak podobno powołuje się, że w pewnym okresie swojej działalności był związany z przyjaciółmi. Romkowski opowiadał o swojej rozmowie gdzieś i dodał: a przyjaciele nie potwierdzają tego. Coś się działo gdzieś, czego ja nie umiem wytłumaczyć. To jest mały fragment, ale wydaje się, że to jest bardzo ważne. Drugie zagadnienie — pamiętam, że w V Dep. zajmowano się PPS, swego czasu V Departament, potem III. Piasecki — przecież wiecie, kto pieniądze na to dawał — wtedy rozpoczęło się rozpracowanie PPS po linii tamtej, V-tki. Nie mogę powiedzieć dokładnie kiedy, ale wtedy rozpracowano kierownictwo PPS. Pamiętam, że Brystygierowa mnie opowiadała i tu powinny być dokumenty, a jeżeli się nie znajdą, to są żywi ludzie, że Nina Andrycz jeździła pod Warszawę do okultystów, którzy później zostali aresztowani, i wtedy zaczęło się rozpracowywanie Niny Andrycz. To znaczy, że albo „A" — obserwacja zewnętrzna, albo ochrona rządu. „A" była samodzielna jednostka, ona była operatywna. W 1952 czy 53 było przesłuchiwanie tych ludzi, tych dwóch teozofów. Wtedy ja powiedziałem: ja nie będę przesłuchiwał. „Więc kogo proponujecie? — Przyślijcie Leszkowicza". Przysłałem Leszkowicza do Romkowskiego, który mu dawał polecenia. Chciałbym jeszcze kilka słów powiedzieć o sobie. Przyszedłem w 1944 r. do Bezpieczeństwa, nie miałem pojęcia, że biją, kto bije. Wtedy już tam bito. Był Władek Serkowski i inni. Bito tam i bito na tej ulicy, gdzie byli doradcy, w Lublinie. Jeżeli dziś mam być adresatem wszystkich zarzutów, to pozwólcie, że powiem o pewnych ludziach i pewnych faktach. (Ob. Różański wspomina swoje interwencje na korzyść niektórych oskarżonych, jak Rzepeckiego, Hulewiczowej, wskazuje na to, że ani on, ani wielu innych pracowników Bezpieczeństwa nie byli fachowcami w tej

pracy. Dziś o doradcach nie mówią, ale ich rzucono tylu do Polski, jak do żadnego innego kraju). Ja brałem na siebie bardzo dużo, ale przecież to był system. (Mówi o niesłusznych zarzutach wobec AK, o walce o to, żeby niesprawiedliwe wyroki uchylić). Czy można nie mówić o tym, że 500—600 doradców w Polsce kazało bić? Przecież to było ustawione od początku do końca. Na każdy Departament, gdyby rzucono światła, była to makabra, bo musiała być. Fałszywa linia polityczna prowadziła do fałszywej praktyki. (Wyście na poprzednim spotkaniu mówili, że kierunek śledztwa nadawał tow. Mazur?) Ja powiedziałem, że tow. Jóźwiak w rozmowie z moją żoną powiedział: ja nie kieruję tym śledztwem, tym śledztwem kieruje Mazur. Szkoda, że nie ma dziś Kukowskiego. Kiedy ja Kukowskiemu opowiadałem, co się działo w Bezpieczeństwie, o wiele dokładniej niż teraz, to Kukowski powiedział: jeżeli to wszystko prawda, to trzeba to odtworzyć, dlatego mówię teraz o tych sprawach. W Polsce zostało zwerbowanych wieleset tysięcy ludzi, wszyscy byli werbowani szantażem, przymusem, środkami najobrzydliwszymi według planu. To jest olbrzymia masa ludzi, którzy dziś wstydzą się, że pisali kłamstwa pod przymusem. Przychodzi referent, pyta: ,,co nowego?" On mówi — nic. „Panie to pan pójdzie siedzieć". Bo on miał nielegalną fabryczkę zapalniczek. To była armia ludzi. Kiedy coś przychodziło do nas — mieliśmy już gotowy elaborat. Myśliński nie dawał zeznań o roli KWP w czasie okupacji. Szereg miesięcy on u nas zeznawał, przecież to setki tysięcy ludzi. Jaka to krzywda. Pewnego dnia mnie wezwali do III Dep. Andrzejewski był tam. Podkowa, który chciał podpisać areszt, który obejmował kilkunastu lekarzy, adwokatów, sędziów. Nie znałem sprawy i wtedy, jeden z rzadkich wypadków, chciałem zobaczyć się z agentem i zażądałem, żeby ktoś jeszcze był obecny. Sprowadzono dyrektora gimnazjum, człowiek starszy, opowiadał parę godzin o ZMP i o tym. W pewnym momencie powiadam: ale co to ma wspólnego z wywiadem? Jak pan to łączy? On pyta: czego pan chce? Mówię: ja chce prawdy. ,,To wszystko jest kłamstwo, tylko powiedzcie, co ja mam robić". Przyjechał pułkownik z Warszawy, to był Borejsza z III Dep. Ja trzy razy wieszałem się, ja byłem endekiem, kiedyś podczas okupacji pracowałem w wywiadzie endeckim, po wojnie powiedziałem: rzucę to. Znaleźli gdzieś moje dokumenty, zaczęli mnie szantażować. Ja powiedziałem, że to było podczas okupacji. Zaczęli mnie zmuszać. Ja mam 50 lat, mam żonę, która ma 20 kilka lat, to jest robotnica, to jest członek partii, ja jej wierzę i w partię wierzę, czego chcecie ode mnie? Ja trzy razy się wieszałem i trzy razy mnie ratowali". O tej krzywdzie setek tysięcy ludzi milczy się u nas, o tym mechanizmie nie mówi się u nas, bo w Moskwie zapadła decyzja — tylko po linii śleczej — i dlatego wyciągnięto nawet Slanskiego, żeby on odpowiadał za śledztwo. A przecież widziałem tych ludzi, tego człowieka pamiętam, Weselego i innych. Dziś wszystko kanalizuje się na mnie, ale czy Generalna Prokuratura nie wiedziała, że Romkowski bije i dał polecenie bić.

Kukowski powiedział mi, że moja sytuacja ulegnie po procesie zmianie. Ja odpowiedziałem: proszę ze mną o tym nie mówić. Moja postawa na rozprawie nie będzie limitowana niczym, tylko moim głębokim przeświadczeniem. — Kiedy powiedziano mi, dlaczego nic nie mówię o Romkowskim, odpowiedziałem, że w kontroli partyjnej każdy powinien o sobie mówić. Okazuje się, że nikt o sobie nie mówił. Kiedy aresztowano 2 tyś. Świadków Jehowy — przecież Brystygierowa tego z własnej inicjatywy nie robiła — za szpiegostwo, sprzeciwiałem się temu, mówiłem: jacy to są szpiedzy? Miałem zarzuty, że nie chcę walczyć z wywiadem amerykańskim. Z czego to wynikało, że na rozprawie mówiłem tylko o swojej sprawie? Dwa problemy rozgrywały się we mnie, żadnego zewnętrznego nacisku nie było. To było przed XX Zjazdem, wiedziałem, że sytuacja w partii jest bardzo ciężka. Ja nie łączyłem problemu stalinizmu, ja łączyłem problem systemu i uważałem, że jeżeli partia jest w takiej sytuacji, nie mam prawa przyjść na sprawę i powiedzieć — więc pierwszy moment to zagadnienie partii. A drugi moment: ja faktycznie uważałem, że jestem winien. Jak ja mogłem stoczyć się do tego, żeby uderzyć człowieka, nawet wierząc, że jest wrogiem. To z nas zrobiono, jednego w ten sposób, drugiego w inny. W pewnym momencie, w 1949 r. zacząłem nie rozumieć nic i powiedziałem: wstrzymajcie, analizujemy te sprawy. Gdybym szukał kłamstwa, to przecież nie kazałbym analizować, sprawdzać itd. (Zrozumiałem, że mówiliście, że proponowano Wam ucieczkę, samobójstwo —). Tutaj pchano mnie do tego, ale żeby mi ktoś proponował ucieczkę, tego nie było. Mógłbym wam pokazać, jak ja mogłem swobodnie wyjść. Tam był areszt w piwnicy i tam było 2 chłopców, oni sobie spali, a ja dostałem pozwolenie spacerować po piwnicy, drzwi się otwierały i wychodziło się do gmachu i jeżeli przychodziła wącha, to ja tych chłopców budziłem. Mogłem nie tylko uciec, wyjść przez ten gmach, mogłem nie tylko uciec, ale wyjść, przecież ten gmach lepiej znam od nich. Dlaczego nie uciekłem? Dobrze zrozumiałem w pewnym momencie zły system, nie uciekłbym, ale dlaczego nie popełniłem samobójstwa? Przecież był jeden moment, zarepetowałem broń, okazało się, że pilnują mnie i wyrwali mi rewolwer. (Czy to, że wy mieliście taką możliwość wyjścia na ul. Puławską — czy to wynikało z niedołęstwa strażników?) Ci chłopcy mnie znają, powiedziałem, że nie ucieknę — jeżeli chodzi o stworzenie warunków, to nie przypuszczam, żeby w areszcie to było specjalnie zrobione. O rozmowie z Mazurem, Bermanem i Okrętem mówiłem, tak to odczuwałem, że idzie burza na mnie, że chętnie widzieliby moje samobójstwo. Ja w to nie wątpię, szczególnie kiedy czytałem „Nowe Drogi", przecież to są kłamstwa. Od mego aresztowania oficer śledczy mnie nie przesłuchiwał, ale przed procesem miałem łącznie 24 godziny rozmów z tow. Jóźwiakiem, z tow. Kalinowskim i Dolińskim na zmianę. W dzień przyjazdu Chruszczowa do Polski przyszli do mnie, nie pamiętam, jakie pytania tam padły, ale wtedy

był tow. Doliński i tow. Jóźwiak. Ja prosiłem, żeby poszli i powiedzieli, że jeżeli tow. Mazur będzie przychodził, to nie będę składać zeznań. Przyszedł tow. Jóźwiak i powiedział, że do Komisji został dokooptowany Kalinowski, a tow. Mazur źle się czuje. Zrozumiałem to tak, że tow. Jóźwiak naprawdę szuka prawdy, że on się nie orientuje, co się dzieje w Bezpieczeństwie. Któregoś dnia opowiadałem mu spokojnie o tym, my mówimy partia klasy robotniczej, w imieniu klasy robotniczej, zastanówmy się, co to była czwórka. Zacząłem opowiadać o ruchu ochrony. Byłem świadkiem, jak siedziałem na korytarzu i weszło dwóch robotników, jeden powiada: nie wiesz po co? Nie wiem, niedobrze. A Nikataszko, który był ze mną i rozumiał po polsku, powiedział: Płocho, jeżeli tak boją się u was. Kiedy opowiadałem te rzeczy, Jóźwiak złapał się za głowę: ,,Morze bezprawia". Te słowa usłyszałem. Jeżeli chodzi o ucieczkę, to twierdzę, że był nacisk na mnie, stworzenie atmosfery przez pewne osoby, twierdzę, że powiedziano mi, że będę wykończony tydzień przedtem, ja odezwałem się: ,,po ciemku", on powiada: tak. (Kto powiedział: po ciemku?). Mazur. Trzeba mieć wiarę, żeby nie myśleć o ucieczce. Wszystkie dokumenty mi zostawiono, dokumenty bezpieczeństwa, fałszywy dowód mój, bo miałem fałszywy dowód, żeby legitymować się. Wszystko to zwrócono mi od razu. Powtórzyłem tę rozmowę, niejednej osobie powtórzyłem. Dodałbym dziesiątki takich szczegółów. W lutym 1954 r. zostałem wezwany na rozmowę do tow. Ochaba, gdzie mi powiedziano, że będą olbrzymie zmiany w Bezpieczeństwie. Potem zaczęli ludzie przychodzić do mnie, opowiadać, że dzieje się coś, że są przesłuchania. Był moment, kiedy tow. Okręt mi opowiadał, że Berman z oburzeniem, obrzydzeniem mówił, że bili w Bezpieczeństwie, że on się policzy. Dalej mówiono o tym, że będą areszty. Potem odbył się aktyw partyjny, III Plenum, z których miałem relacje, opowiadano mi historię z Radkiewiczem, miałem rozmowę z tow. Mazurem, na Komisji, tej treści, że zarzucano mi: ty jesteś winien, ty jesteś winien. Przerywano mi, jak coś chciałem powiedzieć. Wreszcie powiedziałem: „jeżeli tak stawiacie sprawę, to po ciemku i rozstrzelać". Wtedy tow. Mazur wstał i powiedział: może i tak. Potem widziałem się z tow. Mazurem raz. Wróciłem do domu, byli u nas towarzysze, ja powtórzyłem tę rozmowę i powiedziałem: ja nie ucieknę, nie wygrają u mnie. (Czy Wasza postawa na rozprawie była wynikiem własnego przemyślenia?) Przecież Kukowski mi postawił sprawę, że partia nie chce ruszać Romkowskiego, mało tego, on mi powiedział, że musimy się liczyć z tym, że jednak padną nazwiska. Spytałem: a jak natraficie na aferę, która prowadzi do kierownictwa? Na to on: wtedy ja bym to wszystko rozsupłał, ja będę walczył o to. Powiedziałem: nie dacie rady przeciw prądowi. Decyzja jest tam, po linii śledczej w każdym kraju. Agentury nie można ruszyć. W Moskwie się nie orientują, że śledztwo u nas prowadziły wszystkie departamenty. W Moskwie było inaczej.

Wracając do rozmowy z tow. Okrętem, on mi powiedział, że jest decyzja w Moskwie przełomu i żeby za te nieprawości nie było za dużo żalu do Związku Radzieckiego, to trzeba, żeby każdy kraj rozwiązywał to u siebie. I ciekawy jest jego ostatni telefon: „Pamiętaj, ani słowa o doradcach". Ja zrozumiałem, że partia tak chce. Tow. Jóźwiak mnie zapytał o doradców już w więzieniu, Mazura nie było, i ja milczałem. (Na tym kończy się rozmowa) Rozmowa z Romkowśkim Dnia 8 grudnia 1956 r. W 1948 r., daty dokładnie nie pamiętam, pracownik Głównego Zarządu Informacji opracował dokument na podstawie archiwum „dwójki". Z tym dokumentem przyszli do mnie Fejgin i Kuhl. Halberstat miał to opracować dla Spychalskiego na polecenie Sowińskiej. Ja poleciłem zrobić odpis tego dokumentu, a oryginał zwróciłem i podobno dostał go Spychalski. O sporządzeniu odpisu Spychalski nie wiedział. Treść dokumentu była tego rodzaju, że na podstawie materiałów archiwum „dwójki" stwierdzono, iż Lechowicz był prac. „dwójki" Odpis przekazałem Bermanowi. W lipcu 1948 r. w czasie wystawy Ziem Odzyskanych zostałem wezwany do tow. Bermana, który był we Wrocławiu, i tam Berman zakomunikował mi, że będzie Komisja w składzie: Berman, ja, Spychalski. Radkiewieża tam nie przewidywano — ja zaproponowałem, by wszedł Radkiewicz do tej Komisji. Berman zgodził się na to, w tym czasie szefem WUBP był Zabawski, który mnie informował. W tym czasie odbywało się posiedzenie Biura Polit. Radkiewicz na to posiedzenie nie był zaproszony, a na pytanie Zabawskiego, dlaczego nie idzie na posiedzenie — on odpowiedział: jak mnie wezwą — to pójdę. W kwietniu lub w maju 1948 r. Radkiewicz był wyprowadzony z Biura, ale tego nie ogłaszano. Dopiero po aresztowaniu Gomułki dowiedziałem się przyczyn tego, gdy w czasie rewizji znaleziono u Gomułki list od Radkiewicza. Nazajutrz byłem u Bermana w Konstancinie (w tym samym dniu wręczyłem osobiście ten dokument Bierutowi). O dokumencie wiedziałem ja, Światło, Fejgin. Światło był zastępcą Fejgina i on pewnie mu powiedział. Dokument został znaleziony w czasie rewizji w mieszkaniu tow. Gomułki na Al. Szucha. Znalazł go Bień — nie wiem, czy znał treść tego listu — twierdził, że nie. Rozmowa z tow. Bermanem, którą odbyłem w Konstancinie, była w sierpniu 1951 r. Berman rozmawiał ze mną na temat tego dokumentu — mówił, że Radkiewicz był wyprowadzony z Biura, obowiązywał mnie do zachowania tajemnicy i wyjaśniał, że to nie ma większego znaczenia, że to była pewna słabość Radkiewicza itp. W tym czasie Radkiewicz był już z powrotem członkiem Biura Politycznego. Ja mówiłem tow. Bermanowi,

z jakimiś materiałami, ale były to materiały kłamliwe — oszukańcze, ja wtedy nie chciałem dać pieniędzy. Był w tych materiałach np. rysopis Spychalskiego. Okazało się, że to pochodziło od Nienałtowskiego, który tkwił we WiNie, który kontynuował swoją podwójną rolę z okresu okupacji. Wiedział o tym Spychalski. Ja miałem polecenie od Gomułki, by dawać pieniądze dla tej pracy. Materiały z tych kontaktów szły do tow. Spychalskiego i Gomułki — część z tego dawała Sowińska do MBP. Te materiały były niezgodne z rzeczywistością — np. rysopis Rzepeckiego nie odpowiadał jego wyglądowi. Myśmy na podstawie tych materiałów nie mogli ująć tych ludzi — to była dezinformacja. Wyniki śledztwa nie mogły nic dać — rozpracowanie agenturalne było niemożliwe. Mnie „goniono" — Bierut, Berman żądali wyników. W tej sytuacji zapadła decyzja — by dokonać aresztów. Wniosek o dokonanie aresztów nie wyszedł ode mnie. Nacisk był olbrzymi w tej sprawie na mnie. Trudno mi powiedzieć, od kogo wyszła inicjatywa. Nacisk na aresztowanie był ze strony Moskwy. Był u nas w MBP doradca Dawydow — człowiek dość tępy. On naciskał. Napewno był jeszcze większy nacisk na kierownictwo. Dawydow nie miał u nas autorytetu — ale on był głównym doradcą. On bezpośrednio chodził do Bieruta lub Bermana i stamtąd przychodziła krytyka naszej pracy i żądania. Cała sprawa Lechowicza była tak postawiona, że chodzi o prowokację w Partii jeszcze z okresu 1937 — mówiono, że ta grupa musi dać rozwiązanie kwestii prowokacji przed wojną i w czasie okupacji, że to jest klucz do tej sprawy. Dużą rolę odgrywała sprawa powiązań Ferszta z Jaroszewiczem w czasie okupacji. Ferszt był aresztowany w 1934 r. i za łapówkę został zwolniony. Ferszt był związany z Fogelsonem. — Minc twierdził, iż Ferszt, Fogelson — to podejrzane osoby. Miał również ujemną opinię o Buczyńskim, twierdził, iż nie wiadomo, co to za typ. Potem Buczyński poszedł do pracy w administracji. PZInż. w Ursusie. Zapadła decyzja, by aresztować i drogą śledztwa wyjaśnić. W tym samym dniu odbyło się w Belwederze posiedzenie Komisji. Był Bierut, Berman (nie pamiętam, czy był Minc), był na tym posiedzeniu również Spychalski. Na ogół sprawy dot. pracy bezpieczeństwa były omawiane przez tę trójkę: Bierut, Berman, Minc. Jeśli nawet w poszcz. posiedzeniach Minc nie brał udziału — to był o wszystkim dokładnie informowany. Gdy już była decyzja o aresztowaniu — Bierut postawił sprawę przed Komisją tak, że wobec tego, że Bezpieczeństwo nie może wyjaśnić tej sprawy drogą operacyjną — przeprowadzone będą aresztowania. Lista aresztowanych była dokładnie omówiona — dużo osób omawiano. W pierwszej grupie aresztowano zdaje się 8 osób — nie pamiętam dokładnie nazwisk — ale był tam Lechowicz, Jaroszewicz, Nienałtowski i inni. Przy podjęciu decyzji o aresztowaniu stała kwestia, gdzie mają zatrzymani siedzieć. Chodziło o maksymalne zabezpieczenie tajemnicy. Mieliśmy willę w Miedzeszynie — znał ten obiekt Radkiewicz. Pojechaliś-

my z nim na ten obiekt i zdecydowaliśmy, że tam będzie obiekt dla aresztowanych w tej sprawie. Później przy organizowaniu tego obiektu Radkiewicz tam był. Był tam kilka razy. Radkiewicz dokładnie wiedział, że będą aresztowania w sprawie Lechowicza. Ja prócz tej sprawy — miałem również inne sprawy — pracę operacyjną — dopiero w drugiej połowie 1949 r. odszedł spod mojej kompetencji III Departament, a przed tym wszystkim jednostki operacyjne mnie podlegały. Do Miedzeszyna przyjeżdżałem wieczorem i byłem tam do 2-3 w nocy. Prawie codziennie Bierut i Berman telefonicznie żądali informacji w tej sprawie bądź wzywali mnie do siebie. Protokoły przesłuchań otrzymywał Bierut, czytał je również Berman, niektóre protokoły dostawał Radkiewicz. Przez rok codziennie Bierut i Berman mieli dokładne informacje o szczegółach śledztwa w sprawie Lechowicza i in. Lechowicz bronił się w śledztwie, iż był w ochronie Partii — ja w to nie wierzyłem. Całe śledztwo obracało się wokół sprawy prowokacji w Partii — on faktów ochrony KPP żadnych nie podawał — nie mógł nikogo podać, kogo chronił — nie dawał nazwisk. Były dokumenty, że Lechowicz wypłacał jeszcze w 1934 r. pieniądze Giercykowi, który był prowokatorem jeszcze w 1921 r.

Narodziny „Kultury" Chodzi oczywiście nie o „Kulturę" paryską, a o warszawski tygodnik powstały w czerwcu 1963 r. po likwidacji „Przeglądu Kulturalnego" i „Nowej Kultury". Zachował się nie opracowany protokół ze spotkania w KC PZPR zespołów obu likwidowanych tygodników. Drukujemy go bez żadnych zmian redakcyjnych, by nie naruszyć autentyczności tekstu. LISTA OBECNOŚCI

na spotkaniu zespołów redakcyjnych „Przeglądu Kulturalnego" i „Nowej Kultury" z członkami kierownictwa Partii w dniu 5.VI. 1963 r. 1. Adam Schaff 2. Henryk Jabłoński 3. Stefan Żółkiewski 4. Włodzimierz Sokorski 5. Gustaw Gottesman 6. Jerzy Broszkiewicz 7. Marcin Czerwiński 8. Bohdan Czeszko 9. Bogdan Gotowski 10. Andrzej Kijowski 11. Jan Kłossowicz 12. Julian Przyboś 13. Krzysztof Teodor Toeplitz 14. Stefan Treugutt 15. Jan Wołosiuk 16. Witold Zalewski 17. Lesław Bartelski

18. Jerzy Gembicki 19. Stanisław Grochowiak 20. Anna Kamieńska 21. Stanisław Markiewicz 22. Hieronim Michalski 23. Bolesław Michałek 24. Leon Przemski 25. Jerzy Putrament 26. Janusz Wilhelmi 27. Andrzej Wirth 28. Stanisław Wygodzki Tow. WIESŁAW Chciałem stwierdzić, że dzisiejsze to nasze zebranie, czy spotkanie ma charakter informacyjny. Taką bezpośrednią przyczyną, dla której poprosiliśmy was tutaj dzisiaj, to była moja rozmowa z tow. Gotesmanem, w związku z listem jaki do mnie skierował po otrzymaniu wiadomości, że dwa czasopisma tzn. „Przegląd" i ,,Nowa Kultura" mają jak on twierdzi, jakich używał zwrotów ulegać likwidacji. Więc i w samym piśmie i w rozmowie — którą przed paru dniami z tow. Gotesmanem odbyłem podniesione zostało szereg zarzutów odnośnie niepartyjnego postępowania ze strony odpowiednich instancji partyjnych, właśnie w związku z decyzją o połączeniu tych dwu czasopism i utworzenia jednego z czasopism. Tow. Gotesman postawił taki zarzut, że (właściwie było kilka zarzutów) to niepartyjne postępowanie w stosunku do zespołu Redakcyjnego „Przeglądu Kulturalnego" wyraża się w tym, iż pracownicy Zespołu, on sam jako redaktor naczelny i cały Zespół Redakcyjny nie został powiadomiony o decyzji kierownictwa partii i następnie nic mu nie było o tym wiadome, że następuje połączenie pism, ale że to jest likwidacja dwóch pism. Następnie stwierdził, że Zespół Redakcyjny jest bardzo wzburzony, zirytowany, nie rozumie sensu tej decyzji, że to jest jeden z punktów najbardziej istotnych, że przez niego wychowywany Zespół czuł się socjalistycznie zaangażowany w socjalizm, że wypełniał linię partii na odcinku swojej pracy, a więc na tym froncie pracy kulturalnej, realizował to co zawarte jest w uchwałach partii, to co kierownictwo partii reprezentuje. Słowem tego rodzaju zarzuty zostały podniesione i w piśmie i w samej rozmowie. No, niezależnie od generalnego zarzutu, który sprowadza się do tego, iż zdaniem tow. Gotesmana połączenie tych pism — jak on nazywa likwidacja tych dwóch pism — jest z gruntu fałszywa, niesłuszna, przyniesie partii, przyniesie kulturze polskiej duże szkody. Więc w związku z takimi zarzutami i z takim, jak on twierdzi poczuciem samego Zespołu jednego właśnie z tych czasopism, mianowicie „Przeglądu Kulturalnego" uważałem za potrzebne. Po pierwsze i bliższe wyjaśnienie

sprawy w samych wydziałach. Towarzysze, którzy bezpośrednio tą akcję prowadzą, wykonują kolektywną podjętą decyzję w sprawie połączenia tych dwóch pism uważałem za wskazane zapoznać się z opinią samych towarzyszy pracujących w Zespole jak oni widzą i patrzą czy oczywiście jest takie odczucie. Po drugie uważałem sam osobiście za niezręczne posunięcie oględnie może mówiąc że nie zostało to kolektywnie zakomunikowane zespołowi. Chociaż jak później stwierdziłem już po rozmowie prawie że z każdym członkiem Zespołu były na temat decyzji kierownictwa partii o połączeniu tych dwóch pism prowadzone indywidualne rozmowy. Nie było natomiast kolektywnej rozmowy, nie zebrano kolektyw jako całość i nie zakomunikowano im tej decyzji, nie przeprowadzono dyskusji itd. Nikt nie dał oceny działalności „Przeglądu Kulturalnego", całej jego publicystyki itd. Ponieważ zwraca się członek partii, którego partia postawiła na odpowiedzialne stanowisko, na stanowisko redaktora jakiegoś z czasopism kulturalnych czyni pewne zarzuty, czyni nie tylko w swoim własnym imieniu, ale również w imieniu całego Zespołu. Właśnie uważałem, że jest celowe spotkanie się z zespołem, ażeby po pierwsze usłyszeć własną opinię co do tego samopoczucia i po drugie, żeby może parę słów powiedzieć o przyczynach dla których kierownictwo partii podjęło tą decyzję. Otóż chyba nikt z was sobie nie wyobraża, że decyzja o stworzeniu jednego czasopisma kulturalnego, czasopisma które się będzie — ogólnie mówiąc — zajmować problematyką kultury w tym szerokim tego słowa znaczeniu. Ta decyzja chyba nie była bez podstaw, musiała mieć określone podstawy i to podstawy ważkie, gdyż tego rodzaju decyzji nie podejmuje się bez ważnych powodów. Jeśli powiadam — mogę się zgodzić z tow. Gotesmanem co do tego, że należało kolektywnie z Zespołem porozmawiać, zakomunikować. Chociaż tu na usprawiedliwienie można by przytoczyć może tylko taki jeden argument, że kolektywna rozmowa nie dała by innego efektu, może jeszcze gorszy jak rozmowy indywidualne. Raczej gorszy, dlatego że tutaj jest określony punkt widzenia, określona tendencja i to że ja miałem przekonanie rzeczywiste — prawdziwe, głębokie czy też zupełnie takie o realizacji przez „Przegląd Kulturalny" linii partii. Więc tego rodzaju, że tak powiem spotkanie, chociaż powinno ono być, mogłoby nie dać absolutnie lepszych wyników od strony samopoczucia ludzi, aniżeli rozmowy indywidualne. Więc powody były do podjęcia takiej decyzji. Co mamy do zarzucenia? Otóż chciałbym przede wszystkim stwierdzić, że decyzja ta nie powstała nagle, od razu, nie przemyślana. Ja zresztą towarzyszowi bodajże Gotesmanowi, czy któremuś z innych towarzyszy z którymi na ten temat rozmawiałem wspominałem o tym, że my już z górą chyba od 2 lat wewnątrz prowadziliśmy między sobą rozmowy, że trzeba będzie te dwa pisma połączyć. Dlaczego trzeba połączyć? Dlatego, że jedno i drugie jest słabe, dlatego że jedno i drugie nie realizuje w istocie rzeczy linii partii na

froncie kulturalnym. Jedno i drugie w pewnym tego znowu słowa znaczeniu czuje się jakby czymś samodzielnym, jakimś magazynem, czymś co nie zależy od partii. A rzeczy tak się u nas przedstawiać nie mogą. Tu i członkowie partii i bezpartyjni pracownicy pisma chyba zdają sobie sprawę z tego, że za całość życia w kraju, a również i za całość życia na odcinku kulturalnym odpowiedzialność ponosi partia, my jesteśmy odpowiedzialni za wszystko. I tej odpowiedzialności nikt, że tak powiem, z nas nie zdejmie. Zatem towarzysze, ja tu nie zabieram się do jakiejś gruntownej oceny, czy gruntowniejszej oceny jednego i drugiego pisma, to jest sprawa, która by wymagała dużo czasu. Zresztą jest to odcinek pewnej wielkiej całości, mianowicie odcinek całości naszego frontu ideologicznego. O czym my będziemy mówić w innym miejscu i w innym gronie w najbliższym czasie. Więc z tych też przyczyn nie mam zamiaru tutaj dawać jakiejś gruntowniej szej oceny politycznej jednego i drugiego czasopisma, gdyż powiedziałbym, że za to wszystko co było niewłaściwe, fałszywe w tych pismach, znajdowało swój wyraz na ich łamach to ponosi odpowiedzialność nie tylko Zespół Redakcyjny, nie tylko członkowie partii pracujący w tym Zespole Redakcyjnym, ale ponosi odpowiedzialność również i samo kierownictwo partii. Dlatego tym bardziej i z tego powodu nie można dzisiaj w tym gronie dawać jakiejś pełnej, szerszej oceny, a tylko ograniczę się do pewnych, że tak powiem — głównych fragmentów. O co nam chodzi? Chodzi nam towarzysze o to, że tak mówiąc najogólniej nasze te obydwa czasopisma stanęły na takiej linii, no powiedziałbym, że dosyć ostro pokojowego współistnienia z ideologią burżuazyjną. Byłoby rzecz jasna niesłuszne gdyby chcieć w ogóle powiedzieć, że w każdym artykule, w ogóle w każdym numerze, że znajduje się wyraz takiego ideologicznego stanowiska. Tak nie jest. I jedno i drugie czasopismo miało niemało dobrych powiedziałbym artykułów, publikacji, reportaży, zaangażowanych, znaczy jest cały szereg publicystów, pisarzy co do których nie można mieć pretensji. Ja tu mówię i o partyjnych i o bezpartyjnych, czasem nawet bezpartyjni lepiej pisali jak partyjni, że nie o to chodzi ażebyśmy w czambuł potępiali, gdyby tak było że w ogóle trzeba wszystko w czambuł potępić byśmy dawno zamknęli. Tak nie było. I dobrze, ale powiedziałbym, że my jesteśmy obowiązani zwracać większą uwagę na te fałszywe i złe strony pisma, no i również z tego wyprowadzać określone wnioski. Bo tu nie chodzi tylko o to, że ktoś tam na tym się potknął, względnie w jakiejś tam sprawie ma czy niejasność, mętlik ideologiczny nieraz w tym czy innym zagadnieniu, nie chodzi tu bynajmniej też i o różne dyskusyjne zagadnienia, które znajdowały wyraz. Nie o to chodzi. Chodzi o pewne takie podstawowe rzeczy, które wskazują na niewłaściwą orientację, które właśnie wskazują na te tendencje do ideologicznego współżycia, współistnienia, z obcą nam burżuazyjną ideologią. I z tym my się pogodzić nie możemy. Mnie się wydaje osobiście, że jeden i drugi Zespół Redakcyjny, ja tu nie chcę ważyć, mierzyć, kto, ile, jak itd. ale że jeden i drugi Zespół Redakcyjny, że tak

współistnienia historia będzie się rozwijać, będzie szła naprzód. W ramach tego współistnienia dokona się to o czym my mówimy znaczy zejście ze sceny historycznej kapitalizmu jako systemu społecznego. Ale równocześnie nigdy myśmy nie mówili o tym, że pokojowe współistnienie państw oznacza pokojowe współistnienie dwóch ideologii. Nigdy myśmy o tym nie mówili, przeciwnie zawsze mówiliśmy o tym, że pokojowe współistnienie państw oznacza ostrą i zaostrzającą się stale walkę ideologiczną między dwoma światami, dwoma systemami, dwoma światopoglądami. Inaczej być nie może. Nie może być inaczej. I im bardziej utrwalać się będzie tendencja do pokojowego współistnienia w świecie, im większe będą gwarancje utrzymania pokoju w świecie, tym bardziej zaostrzać się będzie walka ideologiczna między dwoma systemami. I tych rzeczy wielu towarzyszy nie rozumie. Wielu publicystów, ludzi pióra — nie rozumie. Partyjni — powiadam — i bezpartyjni nie rozumią. I z tego wypływają, że tak powiem, właśnie błędy, potknięcia i które się na przestrzeni pewnego okresu czasu zaczynają kształtować w określoną linię, i nie to zaczyna decydować co jest dobre w tych pismach, ale zaczyna brać górę to co jest fałszywe, niesłuszne, to co trzeba zmienić. Jeśli chodzi, towarzysze, o nas, o Polskę — to nasza pozycja jest szczególna. Jest szczególna i specyficzna z różnych przyczyn, jest wiele elementów, które składają się na tą specyfikę naszej sytuacji, a ta specyfika wymaga też później odpowiedniej reakcji, kształtowania opinii itd. I tu znowu trudno byłoby wyliczać te wszystkie historie. W każdym bądź razie my mamy — spojrzyjmy jaką my mamy rzeczywistość w zakresie budowy socjalizmu — gdzie my się znajdujemy właściwie, na jakim etapie, na jakim miejscu po 18 latach. Jesteśmy bodajże krajem, który najmniej zaszedł na drodze budowy socjalizmu u siebie. Jeśli spojrzycie na każdy inny kraj socjalistyczny naszego obozu nie znajdziecie tak mało zaawansowanego kraju w budownictwo, w przebudowę stosunków socjalistycznych jak Polska. Przecież my mamy jeszcze, że tak powiem, ten wielki sektor gospodarki indywidualnej, drobnotowarowej, chłopskiej. Pewno to, można powiedzieć, wynika z polityki, z linii politycznej naszej partii. Uważamy że tak trzeba u nas prowadzić, że inne formy byłyby niesłuszne, niewłaściwe, dałyby, że tak powiem, jeszcze nie te efekty, jakie my byśmy chcieli. Ale to nie zmienia faktu, że posiadamy u nas jeszcze podstawową gałąź gospodarki narodowej jaką jest rolnictwo opartą na zasadach własności prywatnej, czyli drobnotowarową gospodarkę chłopską. Oto jeden element, który wskazuje na to, jak daleko jesteśmy na drodze budowy socjalizmu, znaczy jak daleko w tyle w stosunku do innych krajów. A to przecież nie jest tylko sobie ot takie ogólne stwierdzenie nic nie znaczące, stwierdzenie jeśli by chodziło o postawę społeczeństwa, o psychikę człowieka, kształtowanie jego itd.itd. Drobnotowarową gospodarka, w istocie rzeczy gospodarka kapitalistyczna. I te — wprawdzie tu poprzez ingerencję państwa, odpowiednią politykę — te wszystkie przejawy kapitalistycznej gospodarki

one się nie mogą w pełni przejawiać, uzewnętrzniać na rynku itd. Ale tym niemniej one istnieją. To wszystko ma u nas miejsce. Psychika tego człowieka jest taka, a nie inna, warunki produkcji jemu tą psychikę kształtują, światopogląd itd. Znowu nie rozwijam jakoś szerzej tego tematu, chcę wskazać tego rodzaju fakty, które ilustrują nasze miejsce gdzie się znajdujemy. Drugi fakt w naszym kraju, co nas odróżnia od wszystkich innych krajów — to monopol na odcinku wierzeń. Kościół katolicki jest, że tak powiem, prawie że monopolem u nas jeśli chodzi o ludzi wierzących. A tych ludzi my mamy olbrzymią większość społeczeństwa. I to przecież coś znaczy, z tego wypływają jakieś określone wnioski. My wiemy jaka jest postawa episkopatu, kierownictwa kościoła. My wiemy, że ta postawa jest wroga w stosunku do socjalizmu, nie przychylna, zdecydowanie nieprzychylna. Przecież tam są różne, że tak powiem, koncepcje i myśli polityczne. Inna rzecz, że one są bzdurne i koncepcje i te myśli i to wszystko nie wytrzymuje krytyki życie pójdzie swoją drogą. Tym niemniej jest to poważny hamulec u nas w naszym społeczeństwie w zakresie kształtowania świadomości socjalistycznej narodu w zakresie postawy, w zakresie uczuciowego, rozumowego angażowania się w tworzenie i budowę nowej socjalistycznej ojczyzny. To jest powiedziałbym druga taka przyczyna. No cóż byśmy mogli wyliczyć więcej, jest szereg innych specyfik naszego społeczeństwa. Ja tu nie będę wyliczał — mamy wiele nieprzyjemnych takich — powiedziałbym — przywar narodowych, które też tak szybko się nie wyplenia, tak się nie przekształca. Słowem jesteśmy jeszcze daleko na tej drodze budowy socjalizmu w naszym kraju, a zwłaszcza na drodze przekształcania świadomości społecznej w duchu socjalistycznym — nie zaszli. Inne kraje zaszły daleko dalej. Inna jest u nich pod tym względem sytuacja aniżeli u nas. I to rzecz jasna musi być przecież przez przeciwnika wykorzystywane. Bo to jest normalne i zrozumiałe musi, było, jest i będzie wykorzystywane przede wszystkim na tym froncie walki ideologicznej. Dzisiaj już trudno by było na tyle zmiany zaszły na odcinku ekonomicznym, w przemyśle itd. w gospodarce narodowej, że trudno by było ogłosić jakieś jawne hasła nawrotu do kapitalizmu. Tego już najgorszy dureń nie robi. Największy nasz wróg nie będzie bezpośrednio tej tezy głosił. Tym bardziej, że przecież dzisiaj socjalizm zdobywa sobie coraz to nowe pozycje, zresztą hasłem socjalizmu szermują różni ludzie, używają tego hasła, czy też idei nieraz w dobrej wierze, nieraz w złej wierze. Nie o to chodzi. Wróg działa w sposób inny, bardziej wyrafinowany, bardziej umiejętny, no i przede wszystkim stara się, że tak powiem, trafiać do przekonania ludzi, stara się wymacywać najsłabsze nasze punkty, wykorzystywać każdą sytuację, ażeby podważać podstawę władzy ludowej, osłabiać te podstawy. Tu chciałem zwrócić uwagę na taką rzecz. Przecież chyba każdy z was docenia to i widzi, nie może nie widzieć, że ze strony państw imperialistycznych jest prowadzona określona polityka, polityka,

która w istocie rzeczy obliczona jest na dłuższą metę, a celem strategicznym jest to, ażeby jakoś coraz bardziej osłabiać więzi łączące nasz kraj z obozem socjalistycznym, ażeby, że tak powiem, próbować Polskę wyłuskać z obozu socjalistycznego de facto, faktycznie żeby ją w takiej sytuacji postawić, no a przede wszystkim, rzecz jasna, to sprowadza się tutaj do tego, ażeby zasiewać różne formy konfliktów między Polską a Związkiem Radzieckim. Dziś ta sprawa, jeśli chodzi o stosunki polsko-radzieckie, inaczej wygląda. To jest również zasługą polityki naszej partii, jak również szeregiem zwrotów jakie w polityce samego Związku Radzieckiego nastąpiły w szerszym tego słowa znaczeniu, o czym była mowa, XX Zjazd itd. itd. Ale przecież myśmy widzieli, że ta polityka była prowadzona w przeszłości widzieliśmy do czego to doprowadzało załóżmy w latach 1955-56, jakie to efekty przynosiła ta tego rodzaju propaganda. Gdyby ktoś sobie chciał zadać trud, zebrać materiały, przeczytać te wszystkie, że tak powiem, głosy no to będzie mieć jasny obraz. Dziś to nie daje tego efektu, ale tym niemniej imperializm absolutnie nie zrezygnował ze swoich zamiarów, ze swojej polityki osłabiania więzi łączących Polskę ze Związkiem Radzieckim, i z całym obozem socjalistycznym. To nie są bagatelne sprawy, to nie są drobiazgi. Oto przykład ... takiej polityki, my na przykład od lat otrzymujemy kredyty amerykańskie, kredyty na zakup zboża itd. bierzemy te kredyty dlatego że są nam potrzebne. No, ale powstaje bardzo proste pytanie: dlaczego oni nam dają te kredyty? Co im się Polska jako taka podoba, czy ten, czy inny człowiek się im w Polsce podoba. Nie. To jest przecież określona polityka, to są określone cele. To jest również jeden ze środków, że tak powiem i jedna z prób osłabiania, zresztą prasa burżuazyjna i oficjalne nieraz wypowiedzi nie kryje się. Chodzi o to, ażeby osłabić więzy Polski ze Związkiem Radzieckim i z obozem socjalistycznym. O to chodzi i to jak byście ją przeczytali, różne oświadczenia ... mówił nawet wręcz otwarcie — o to chodzi. My dobrze wiemy, że o to chodzi. Kredyty są nam potrzebne — bierzemy, nie dadzą, nie weźmiemy zrozumiała sprawa. Ale zdajemy sobie sprawę również i z ujemnych cech tego zjawiska. Nie dają tych kredytów innym krajom. Czy tylko Polska by wzięła, a inne kraje by nie wzięły gdyby dali — wzięli. Tylko w innych krajach ocena kół rządzących państw imperialistycznych jest taka, że w innych krajach nie warto, nie opłaci się, to nie da efektów. A tu może dać efekt. I to nie jest, że tak powiem, bez kozery, nie jest bez podstaw. Popierają cię na określonych realiach. A jeśli chodzi tutaj o te niebezpieczeństwa jakie wynikają dla Polski z tego rodzaju polityki, polityki osłabiania socjalizmu i odciągania Polski od obozu socjalistycznego, które są dla nas większe jak dla jakiegokolwiek innego kraju. Oni zdają sobie sprawę z tego czym tu jest Polska w tym obozie no i następnie zdają sobie sprawę, że przecież ta Polska geograficznie inna jest aniżeli była do roku 1938. I tu znowu ja bym powiedział, że wielu naszych towarzyszy, wielu ludzi, wielu nawet dobrych patriotów zapominało o tym wszystkim, jakby te wszystkie rzeczy nie

istniały. A przecież niezależnie od wszystkiego ... jest fakt, że nawet przecież te wszystkie państwa zachodnie przecież nawet oficjalnie naszych granic nie uznają. Ja tutaj nie potrzebuję mówić, bo to są rzeczy chyba dla każdego jasne jakie znaczenie posiada z tego narodowego punktu widzenia mocna pozycja Polski w obozie socjalistycznym i robienie wszystkiego w tym kierunku ażeby była ona najmocniejsza, ażeby paraliżować wszelkie oddziaływanie propagandy burżuazyjnej. A to w istocie rzeczy znika z tego pola widzenia. 18 lat więc zapominają ludzie o tym, 1000 lat było inaczej, myśmy wywrócili. Myślicie że no tak rzeczy szybko utrwalają się. My to wszystko musimy widzieć, patrzeć dalej swego nosa, dalej poza dzień dzisiejszy, trzeba widzieć nieraz patrzeć 10, 20, 50 lat naprzód. I zdawać sobie sprawę że od tego co my dziś tworzymy, jak my dziś kształtujemy sytuację zależeć będzie to co się będzie dziać 10, 15 czy 50 lat później. Popełnianie dzisiaj błędów może dawać owoce bardzo przykre, gorzkie w późniejszym rozwoju historycznym. I o tych wielkich realiach, o tej rzeczywistości międzynarodowej, krajowej, wewnętrznej u nas wielu ludzi zapomina. Gdyby tak każdy sam zrobił jakąś taką wewnętrzną ilustrację swojej postawy, czy nawet przejrzał to co napisał, czy wy sami weźcie sobie „Przegląd Kulturalny" czy inne pismo, weźcie sobie za ostatnie 2 lata, 3 czy ile lat chcecie i zróbcie analizę. I ta analiza daje wam dopiero określoną linię tam zobaczycie że my właściwie tak jakoś twarzą na zachód zwracamy. Wówczas kiedy wszystkie nasze już nie jakieś socjalistyczne tylko, ale wszystkie nasze narodowe interesy polegają na tym, że myśmy powinni być jednostronnie obróceni twarzą na wschód, a my twarzą na zachód. A więc towarzysze, to jest bez konsekwencji, to nie jest bez konsekwencji. Więc proszę ja was towarzysze to jest jedna taka sprawa. Można by tutaj wziąć ... jakieś takie obiektywistyczne podejście, jakaś taka uzasadniona bowiem naukowa bezstronność, jak to bezstronnie oceniam to jest tak a nie inaczej. Cały obiektywizm, ten obiektywizm można by go stosować, gdyby w stosunku do nas wróg stosował obiektywne kryteria i podejścia i oceny, a wróg się z tym wcale, absolutnie nie liczy. Ja rozmawiałem kiedyś z jednym z ministrów, który jeździł po Stanach Zjedn., tow. Jagielski był kiedyś w St. Zjedn. Więc on mi np. opowiadał, na każdym kroku, gdzie tylko się ruszyć, wszędzie spotkasz jakąś paszkwilancką broszurę antykomunistyczną, wszędzie. Teraz niedawno, czytałem jakieś sprawozdanie jednego z towarzyszy, który był w St. Zjedn. i w tym sprawozdaniu pisze, że w wyższych uczelniach St. Zjednoczonych pracuje 2 tyś. profesorów, którzy wykładają antykomunizm jako rzecz obowiązkową, normalną. Sączą każdy dzień, całe lata kształtują światopogląd, kształtują postawę tego człowieka. Będziecie mieć ludzi z wielkimi nazwiskami, profesorów, którzy się absolutnie nie wstydzą napisać propagandowych, pełnych bzdur, kłamstw, różnych paszkwili, broszur przeciwko komunizmowi. To jest normalne, tak trzeba, tego wymaga, że tak powiem interes Stanów Zjedn., to leży na linii walki ideologicznej jaką my prowadzimy z komuniz-

mem. Wy sobie przeczytajcie dzisiaj, jest taki artykulik w Życiu Warszawy, Górnicki go zdaje się napisał. On tam omawia artykuł Ruska w jakimś tam miesięczniku. Czytajcie sobie co pisze ten Rusk. Ja bym powiedział, trudno mnie było znaleźć naszego partyjnego publicystę, nie mówiąc o bezpartyjnym, ażeby nieraz użył tego języka, tej oceny, jaką daje ten liberał, burżuazyjny liberał Rusk, jeżeli chodzi o stosunki amerykańskie, jeżeli w ogóle chodzi o jego ocenę. Ten który był do niedawna zdecydowanym przeciwnikiem antykomunizmu, ten zwrot nastąpił pod wpływem szeregu wydarzeń światowych. U nas się na to nie zdobędzie, uważa, co to za poziom jeśliby napisał coś w sposób propagandowy, w ogóle obiektywnie. A ten obiektywizm ma obiektywną wymowę, prokapitalistyczną, imperialistyczną. Wy to nieraz nie czujecie nawet, nie czujecie, że dokładacie przez szereg waszych tych obiektywnych artykułów cegiełkę do tej budowy ideologicznej, jaką chce wznosić przeciwnik w naszym kraju. Nie wiem, ileż to u nas się nakluczy ileż to wypisano papieru przeciwko załóżmy wykładom marksizmu-leninizmu na wyższych uczelniach. Opluto to, prawda? A ileż my sami w tym pomogli, jak myśmy się przeciwstawiali temu, jak się front ideologiczny przedstawiał, wy, wy publicyści, pisarze, członkowie partii — ja — wyście pomogli? A tam? Proszę bardzo może 2 tyś. profesorów antykomunizm wykładać, potrzeba jest, społeczna potrzeba, to przyjmują. Weźmijcie wy sobie nasłuchy BBC, Wolnej Europy, Głosu Ameryki, no zróbcie, że tak powiem taki przegląd za jakiś czas. No i zobaczycie co się sączy do naszego kraju, jaka propaganda. Ja nie zbierałem, ale codziennie czytam, wczoraj dostałem takie BBC, zacytuję: "Według pogłoski która obiega Warszawę, robotnicy w Zakładach Samochodowych na Żeraniu na wschodnim brzegu Wisły zjawili się niedawno do pracy bez butów, dowodziłoby to, że robotnicy ci znajdują się w stanie zdecydowanej nędzy. Niepotwierdzone doniesienia nadchodzące do Warszawy z Poznania mówią, że robotnicy poznańscy również zjawiają się do pracy bez butów. Cała ta historia obiega Warszawę i w stolicy niejednokrotnie wita się przybywających z wizytą gości zawołaniem — czy już biegasz na bosaka?" Bzdura. Ale ile takich bzdur płynie na falach eteru, zupełnie dowolnie na cały kraj nasz. Przed Dniem Hutnika przyjąłem delegację Huty Warszawa. O zagadnieniach bytowych w ogóle myśmy nie rozmawiali, oni nie stawiali. Macie szereg korespondencji, Wolna Polska głosi: robotnicy przyszli z żądaniami podwyżek, — musiał uspakajać, a później nawet już nie mógł, musiał sam pójść do tej huty i uspakajać. Ile bzdur tam się sączy, nie tyle bzdur, kłamstw, ordynarnych kłamstw, przecież to wszystko ma swój cel. Jest trudna sytuacja? Jest trudna, nie urodziło się prawda. Wiadomo powszechnie, że mieliśmy o wiele gorszy urodzaj w ub. roku. Teraz nam brakuje mięsa i będzie jeszcze więcej brakować, bo skutki nieurodzaju odbijają się teraz, w tym roku, odbiją się szczególnie w trzecim kwartale, bo taka jest rotacja. Więc tu trzeba jątrzyć, jątrzyć, jątrzyć, kropelka po kropelce tą truciznę sączyć, nie patrząc na bzdury na kłamstwa itd. Aż coś się z tego

przyjmie. I wiele się przyjmuje w szeregach klasy robotniczej, bo my idziemy do niej jak zresztą do każdego, mówiąc prawdę taka i taka sytuacja jest, oni nas zrozumieli, nas partyjna organizacja robotnicza dobrze rozumie. Rozumieją nas dobrze robotnicy, nie rozumieją tylko wówczas, kiedy nie pracujemy, nie wyjaśniamy. Ale sączy ta propaganda, przecież to ma swój cel, swoje zadanie ma spełniać, podważać ustrój, osłabiać władzę, stwarzać sytuację niepewności, wszystko przejściowe nie utrzyma się to wszystko. To jest ten odcinek. A my obiektywnie, my się wstydzimy przedstawiać we właściwym świetle, bo jak przedstawiamy, no przyznam się, nieraz nawet przeczytasz artykuł, no właściwie nic mu nie masz nawet do zarzucenia. A czego tam nie ma? Nie ma żadnego ducha ofensywnego, nie ma żadnej że tak powiem tendencji demaskatorskiej, nie ma tam myśli jakiejś, która by kształtowała pogląd człowieka, pogląd czytelnika, by pokazywała to co tam jest. My nawet jak coś dobrego zrobimy, ja nie chcę dawać jakichś tam przykładów, był taki artykuł — urodzaje wyższe, wyższe — to napewno Przegląd Kulturalny przytoczy, owszem tam większe zbiory — tam chodzi o poznańskie — niż przed wojną, ale w roku 1904 jeszcze większe były. A we Francji i w Holandii, czy jeszcze gdzieś, to podniosły się o 10 czy ileś się podniosły. Wniosek prosty, tam jest lepszy. Ja tu nie chcę mówić o tych problemach ekonomicznych bo do tych problemów to się bierze dyletantów, tyle ludzi, którzy w ogóle pojęcia nie mają o naszej ekonomice i w ogóle o problemach ekonomicznych. Tyle głupstw piszą na ten temat, że trudno nawet zrozumieć dlaczego to wszystko się puszcza, bo konstruktywnej myśli żadnej. To wszystko — tego nie ma, tego nie ma, dziesiątego nie ma, wobec tego jak nie ma to powinno być. Jeśli nie ma to znaczy jest winien kto? Jeśli bezpośrednio się nie mówi, to się sugeruje, to jest winna partia, to jest winien rząd, to są winni ci którzy rządzą, bo tego i tego nie ma. A co należy zrobić żeby było, to pojęcia nie ma, będzie głupstwa gadał, będzie plótł. Ale chodzi o to, nie ma, brak, jest ktoś odpowiedzialny za to. A my w istocie rzeczy po prostu nic sobie nie mamy do zarzucenia, jeśli chodzi o to co partia dokonała w tym kraju. To nie w kij dmuchał podnieść produkcję przemysłową 9 razy na głowę ludności za 18 lat. Gdyby ktokolwiek wgłębił się w istotę tej cyfry zanalizował to wszystko co to znaczy, jaki olbrzymi wysiłek inaczej by oceniał i braki i te trudności, ja to znowu nie referuję tego problemu gospodarczego, ilustruję niektórymi sprawami. Ja nie chcę oceniać, ale trudno tu nie dawać jeszcze jakichś przykładów. Skąd się wzięła, skąd powstała idea w Przeglądzie, ażeby zainicjować cykl artykułów pt. Walka Pokoleń? Wy sobie przeczytajcie ten wstęp, któryście do tej walki pokoleń napisali, co to ma być, skąd się to wzięło i zapytałbym dalej, skąd się wzięła u członków Komitetu Centralnego zgoda, że oni wezmą dyskusję na ten zaaranżowany przez redakcję temat. Walka pokoleń, o co tam chodzi? To jest problem sam dla siebie. Możnaby tu wykazać istotę tego wszystkiego, do czego to właściwie zmierza co to

oznacza, co się chce osiągnąć. Ano dajmy jeszcze troszkę zamieszać, jeszcze przeciwstawić jednych drugim. Jeszcze, że tak powiem podbechtać trochę młodzież. Jeżeli chodzi o te młode pokolenie to po prostu pojęcia nie macie, przejść się po tym czy innym zakładzie pracy, to zobaczycie młodych inżynierów, młodych dyrektorów, którzy nieraz dzień i noc siedzą na tym zakładzie pracy, zobaczycie ich to bezgraniczne nieraz oddanie dla tej sprawy produkcji, od niej wszystko zależy. Nie będzie tego, nie będzie innego, niczego nie będzie, filozofii całej. My mamy tych młodych, mamy. A tu wydumał sobie — Walka pokoleń — przelał sobie. Tu nie ma walki klasowej, nie ma dwóch systemów społecznych, tylko jest walka pokoleń. To ma być realizacja linii partii, to ma być krzewienie kultury socjalistycznej i to ma być to, co pisze tow. Gottesman w swoim artykule. Skutki zaprzestania publikacji Przeglądu Kulturalnego byłyby szkodliwe dla interesów partii i kultury polskiej. Mocne słowo, tylko, że nie wy odpowiadacie, nie wy, my. Jak was postawią tu wy będziecie odpowiadać. Dokąd was nie postawią, a nie postawią was przy tej postawie, to my odpowiadamy. I my będziemy oceniać słuszne, czy niesłuszne. Zamknąć, czy nie zamknąć, złączyć, czy nie złączyć. Dlatego też, jeśli powiadam... Ale czy tylko to? Wejrzyjcie w waszą dyskusję o wolności nauki. Co ona praktycznie dała poza zasianiem znowu w określonym środowisku jakieś wrażenia, że nie ma u nas wolności badań naukowych. Inicjuje się taką dyskusję. Tu się nie pyta, tu się nie zasięga informacji ani z KC. Tu my możemy mieć pretensje, ale to uważa się niesłuszne pretensje, bo tak chciał. Albo weźcie wasz artykuł o krytyce. Ileż tam, co dała ta dyskusja o krytyce. Jakbyście ją zamknęli, ja nie mówię, żeby nie było dyskusji o krytyce. Tak samo nie mówię żeby w ogóle nic nie pisać o nauce, przeciwnie, należy pisać. Wyciągnęli że tak powiem ludzi, wszystkich starych profesorów, ludzi, którzy zawsze byli z daleka od idei komunistycznych, od ideologii naszej, którzy kiedyś byli bardzo postępowi i zresztą dzisiaj też, ale miara postępowości, dlatego jest postępowy, że wyprzedza to co w tyle pozostaje. 20 czy 30 lat temu wyprzedzał to co w tyle pozostaje, a dzisiaj postępowiec sam pozostaje nieraz w tyle, przestaje być postępowym, co jest normalna rzecz. Dużo się dowiedziałem od prof. Grzybowskiego, że we Francji i tam jeszcze gdzieś, że oni więcej zarabiają jak w Polsce, u nas mało zarabiają. Ich się nie wypuszcza zagranicę. Jakbym przytoczył tow. Sokorskiego, to go też można roznieść za to co on napisał. Przecież to jest niepartyjne to jest obce, to jest właśnie koegzystencja ideologiczna. A tylko jego, a czy innych członków KC siedzących tutaj nie można uderzyć? Można. Tow. Żółkiewski na przykład — teraz jest 100 rocznica Żeromskiego, proszę bardzo dawaj, wszystkie dzieła Żeromskiego. I to trzeba publicznie postawić, wszystkie dzieła, łącznie ze wszystkimi wypadami antysowieckimi. Bo tow. Żółkiewski inaczej patrzy na te rzeczy, patrzy ze swego punktu widzenia naukowca, profesora, a ja patrzę na te rzeczy inaczej z punktu widzenia społecznych następstw tego,

z punktu widzenia, że będą ludzie czytać i będą i to czytać. Nasi przeciwnicy dobrze wiedzą co Żeromski pisał. Albo też i druga rzecz w Przeglądzie Kulturalnym. Ja się kiedyś dowiedziałem, że chcą kręcić film Wierna Rzeka. Niepotrzebny nam taki film i niepotrzebny tow. Żółkiewski, mimo, że wy się dopominacie, ażeby on wyszedł. Bo co on nam da? Wy sobie zbadajcie, spojrzyjcie na całość tego naszego społeczeństwa, na całą tą sytuację w jakiej żyjemy, na tą propagandę, te wszystkie tendencje i jeszcze będzie Wierna Rzeka, nie ma nic lepszego. A mnie się zdaje że jest wiele, wiele rzeczy lepszych, które rzeczywiście będą że tak powiem cegiełką do kształtowania świadomości naszej socjalistycznej, do umacniania naszego obozu, a nie... to jeszcze tam jakąś cegiełkę wymyją z tego fundamentu. A no cóż, jest i tow. Schaff i myślicie, że on też bez zarzutu, tak? Czyja tutaj, czy jakkolwiek, czy ja mówię, krytycznie mówię do szeregu towarzyszy, czy po to żeby komukolwiek, że my, ja wszystkich tych ludzi szanuję, tak, współpracuję z nimi, szanuję, a to jest ich sposób myślenia, tak. Tow. Schaff taki ma sposób myślenia. A proszę bardzo, dlaczego my z Nowej Kultury Paryskiej robić przedruki u nas w kraju, dlaczego nie, dlaczego Miroszewskiego nie drukować, (nie, jeśli mylna informacja to się wycofam, nie, to przepraszam, już wycofuję się). W każdym bądź razie towarzysze, nie, choć ja mówię może trochę... ale przytaczam Warn różne, różne fakty. Każdy z nich oddzielnie może się wydawać drobnym, ale one wszystkie razem tworzą określoną całość, ważną, wielką i tworzą właśnie ten brak ofensy wności ideologicznej ze strony naszej partii i naszych pracowników współpracujących na froncie tym kulturalnym, za co jak powiadam i my jesteśmy winni, nie tylko wy, my też, że za długo patrzymy, no nie chcę powiedzieć dlaczego, dlaczego i tak dalej, pracy i ofensywności i to co przerasta współżycie, w koegzystencję, współistnienie z obcą nam wrogą burżuazyjną ideologią. I powiadam: wiele to robi zupełnie nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z tego, nie docenia po prostu tego zjawiska, a wiele, a są ludzie, którzy to robią zupełnie celowo, świadomie, no z określonym już celem, z określoną tendencją. Ot ja np. rozmawiam często z katolikami, no nie tak często, nieraz rozmawiam z tym czy innym przedstawicielem i zresztą tam jest wielu bardzo przyzwoitych ludzi, to są ludzie stojący na pozycjach ideologicznych nam obcych, ale są inne rzeczy, które nas łączą. Ale o każdej rozmowie, którą, że tak powiem miałbym prowadzić z tym, czy innym, czy inny towarzysz miał prowadzić, to normalnie każdy człowiek z tego ugrupowania katolików czuje się w normalnym obowiązku przyjść do swego grona towarzyszy, ludzi znaczy kolegów i powiedzieć: prowadził ze mną taką i taką rozmowę na taki i taki temat, i tak i tak ocenił. No a u nas są członkowie partii, komuniści, którzy po cichaczku dostają się do kardynała Wyszyńskiego i tam z nim sobie prowadzą rozmówki i nie są, nie czują się w obowiązku nawet o tym zameldować, powiedzieć, ostatecznie, no nic złego w tym jeśli ktoś chce rozmawiać z kardynałem Wyszyńskim proszę bardzo, niech porozmawia, normalna rzecz, no bo może jakieś

wiadomości, poznać go tak czy owak, ale jeśli ktoś ma też te dobre czyste intencje to przede wszystkim mówi: kardynał Wyszyński sam zaprosił mnie, czy ja się zapraszałem do niego, rozmawialiśmy o tym i o tym i normalnie, nic złego w tym ... ja nie wiem jak tam wypadało, czy tam, Wyszyński sam powiedział jak ja miałem z nim rozmowę, że komuniści z nim rozmawiali, stąd też ja wiem, później myśmy zapytali tych, których podejrzewaliśmy, to chyba ten rozmawiał, zapytaliśmy no tak przyznał się powiedział rozmawiałem, kto inny rozmawiał jeszcze, między innymi ten kto i nie rozmawiał też się nazwisko ukazuje na łamach jednego z tych czasopism. Więc to mi trudno jest określić jako szczerą postawę, czy chciałbym, bez złej intencji, ale widzę co innego, co innego widzę, czyli tacy ludzie są. Są pewne rzeczy, zwykle nieraz tam coś sobie porozmawiamy, pomówimy o tym, czy owym, wewnątrz nieraz tam, będąc na, jeszcze nie ogłaszamy, no to bardzo często już wszystkie rozgłośnie radiowe trąbią już, no ciekawe co o tej naradzie np. oni też są, też przypuszczam będą trąbić, Wiesław to, owo, tak tam tego. Widzicie jest tu jakaś wymowa, no jest tu jakaś wymowa, postawa człowieka, czy my żądamy od was braku krytycyzmu jakiegoś, własnego zdania, czy my chcemy powracać do tego wszystkiego co miało miejsce w przeszłości, wziąć wszystko za mordę trzymać, dyktować — Nie! Absolutnie tego nie chcemy, ale chcemy rzetelnej, socjalistycznej postawy. My nie chcemy zamykać wogóle dyskusji na różne tematy, narzucić tylko to i to. My jak najmniej mieszamy się w zagadnienia formy wyrazu literackiego, wiecie dobrze, nam o treść chodzi o ideową, polityczną treść chodzi, nie zwracamy na formę wyrazu, nie o to nam chodzi ażeby przychodzić i kogoś brać za pysk jak się mówi ty tak i tak, nie, chodzi o co innego, mnie chodzi o to jak wyście rozumieli sytuację, jak kraj myśli, partia, wy sami, żebyście rozumieli odpowiedzialność jaka na was ciąży, żebyście nabrali trochę zębów, trochę tej ofensywności politycznej wobec wroga, wobec przeciwnika, który nas w takich różnych sposobach, różnych formach atakuje. A nas cechuje towarzysze co innego, co tylko można wywlec, ot wywlekli, wywlekli, Warszawa się trzęsła, odczyty były, artykuły, etiudy socjologiczne itd. o co, a no o tego, jak to on się nazywał, Urban, z Rzeszowa... co to właściwie jest, okazuje się, ten pierwszy, który... wogóle nie poszła na ten zakład pracy, ażeby się tam na miejscu przekonać jak tu rzeczy wyglądały, jak tu w rzeczywistości, co tam było, tylko od razu, dawaj „zezowate szczęście", cha! i to się przecież, iluż to naszym bardzo podoba, oto ci temat, z drzwiami, drzwi z klozetu wzięli wieźli z Rzeszowa do Warszawy dla ekspertyzy. Temacik, proszę jak tu można podbujać. A co tam, były wprowadzane normy techniczne, towarzysze, wy się prawie nie orientujecie, nie wielu z was wie co to jest norma techniczna, ale wątpię czy ktokolwiek wie ile wysiłku potrzeba dla wprowadzenia normy technicznej w tym zakładzie, jakiej olbrzymiej pracy trzeba włożyć ze strony partii związków zawodowych, ażeby przekonać załogę, żeby nie zrobić niezadowolenia, że norma techniczna powinna być wprowadzona, tego nikt nie

wie, to wiedzą ci, którzy realizują, którzy, że tak powiem, dnie, noce, tygodnie, miesiące całe spędzają i tysiące pozycji kontrolują i w różny sposób że tak powiem patrzą na to, czy właściwa, czy niewłaściwa i też się błędy zdarzają, i bywa. Norma techniczna, to znaczy wymaga się lepszego wykorzystania czasu pracy ze strony robotnika przy wszelkich usprawnianiach organizacyjnych itd. To większa ... to jest tak, każdy to tak chce, żeby tam miał, wiele tak chce, nie każdy ale wiele, ażeby nie za dużo się przepracować i stąd już zawsze niezadowolenie przynosi wprowadzenie normy technicznej. I tam właśnie były wprowadzane w tym Rzeszowie normy techniczne i jest już niezadowolenie, bo normy podnoszą normy no i dziś wykonują, nie dziś bo już od dwóch lat wykonują, no i to niezadowolenie jak wyrazić no tu na zebraniu nikt nie wystąpi przeciwko normie technicznej, ale jest takie miejsce gdzie się wszyscy schodzą, a więc dawaj tam, tam propaganda, no trudno niestety, mamy kobietę to ja wam nie powtórzę co było, bo to jest, co w prasie nie można było by napisać, tylko Iredyński by napisał. Więc ja wam nie powtórzę. Ale sytuacja niedobra, no trzeba przeciwdziałać. Tam są ... czy jest ta nasza partyjna organizacja, mamy tych komunistów i przychodzimy do nich i oni przede wszystkim są za to odpowiedzialni, wy odpowiadacie za tą załogę, wy odpowiadacie za naród, wy odpowiadacie za przeprowadzenie, żądamy od was, oni to robią, trudno, oni robią, no a później dochodzą do wniosku: ten i ten pisze, no i trudno stwierdzić, no i wobec tego usunąć go z fabryki i skierować sprawę do sądu... i dalej do ekspertyzy, ekspertyza stwierdza, że to jest rzeczywiście jego pismo, więc sprawę do sądu i dostaje dwa tygodnie aresztu, ale oni jego zwalniają z miejsca, ale absolutnie człowieka nie prześladują, dostaje od razu pracę w drugim zakładzie i pracuje, zarabia nie gorzej, dobrze zarabia i po tym fakcie wszystko się uspakaja. Przestały się ukazywać napisy i atmosfera trochę inna. No i później ... kiedyś na jakiejś tam rozmowie sekretarz Kruczek spotyka się z prezesem sądu i powiada tak: słuchajcie tamten Urban dostał dwa tygodnie, my mamy spokój na fabryce, nam nie zależy aby on siedział, on tam ... możecie go zwolnić. Sąd dał polecenie żeby go zwolnić. I wówczas podnosi się szum, szum, wielki krzyk, jaka niepraworządność, jakie metody, jakie podejście. No to towarzyszom do tej sali bardzo odpowiada, bo nawet już ,,Polityka" nie chce umieszczać tego artykułu, a ... a daj, to dobre, a równocześnie ... my w imię partii realizujemy na odcinku pracy kulturalnej. Jeśli wam przyznaję w tym czy innym rację że tu macie co do tych metod postępowania należało zawiadomić, ja przyznaję, ale tam, gdzie wy racji nie macie, wam nie przyznam ... nie realizowali linii partii, własną linię żeście realizowali. Towarzysze tu by dużo można mówić, ale o innych, ale to też was dotyczy, wy spojrzyjcie na twórczość, spojrzyjcie na tych młodych literatów, ja tu jednego z nich wymieniłem, takich jest więcej, spojrzyjcie na to co się tam pisze i wówczas przeczytajcie sobie wasze krytyki: w „Nowej Kulturze", „Przeglądzie" a nawet w „Trybunie Ludu'", przeczytajcie te

krytyki. Ja się zastanawiam co tu jest i gdzie my jesteśmy? Ja tutaj mam te wszystkie rzeczy, bo prosiłem towarzyszy żeby mi zebrali, nie chcę tutaj cytować, to za dużo by było, każdy przypuszczam z was lepiej je zna. Gdzie my jesteśmy? Co się dzieje na odcinku naszego frontu kulturalnego? To degeneracja, przecież to już jest zwyrodnienie jakieś, już nie tylko wyobcowanie się ideologiczne, ale coś powiedziałbym ... a wasze recenzje? Wy inaczej oceniacie. Ja nie recenzent, ale ja tak oceniam. I tak to ocenia każdy zdrowo myślący człowiek. Inaczej nie może ocenić. A tu wy kształtujecie. Zresztą nawiasem mówiąc to ja znowu z innej strony też wiem, to co pisze ten Iredyński... to robi w domu, siebie oddaje, a wy tam filozofujecie, jakaś tam nowa gwiazda się znalazła w gorszym wydaniu hłaskoskim, bo tu też znowu, tamta nie miała racji, tam inni mieli rację, wówczas ... nagrodę itd. Otóż towarzysze urywki myśli, którymi dzielę się z wami, po co, ja tu powiadam was krytykuje, ale krytykuje i członków KC w tej liczbie krytykuje i siebie, bo w istocie rzeczy przecież i na mnie też jakaś odpowiedzialność ciąży, na to że myśmy i ja w tej liczbie dopuściliśmy do tego stanu jaki zaistniał na naszym froncie kulturalnym. Więc też wspólnie zdajemy sobie sprawę, powinniśmy sobie zdawać sprawę, że źle jest na tym odcinku i trzeba ten odcinek polepszyć. I dlatego też prawda dysputowaliśmy wielokrotnie o te połączenie, a później trzeba połączyć, trzeba łączyć nie ma co. Łączyć żeby stworzyć z dwóch słabych jedno mocniejsze. Wy możecie przytoczyć tysiąc argumentów, że są potrzebne dwa. Ja się zawsze zgodzę na dwa jeśli obydwa będą twórcze, będą wnosić to co się nazywa umacnianiem socjalistycznej przebudowy naszego społeczeństwa. Ja się nie wyrzekam drugiego. Zobaczymy jak będzie jedno pracować. Ono może dobrze pracować, może, przecież tu jest dużo ludzi bardzo zdolnych, dobrych w piórach. Oni by lepiej przedstawili tą krytykę, jak ja, bo oni tam siedzą, jak by chcieli, język inny mają bardziej przekonywująco mogli by przedstawić. To jedno może być dobre, może jeśli się będzie pracować, ażeby jedno było dobrze jeżeli będzie kolektyw cały pracować. A nie będzie pracował, a jeśli będzie się kontynuować to co się robiło dotychczas, no to będą i trudności, bo widzicie to są jacyś specjalni ludzie ci pisarze, literaci, publicyści itd. bardzo niezdyscyplinowani indywidualiści, nawet członkowie partii. No może to taki zawód jest, który nieraz tak kształtuje postawę człowieka. Ale trzeba mieć poczucie odpowiedzialności przed samym sobą, przed partią, przed społeczeństwem, przed przyszłością, a nie tak, trzeba mieć jakieś poczucie odpowiedzialności. Zupełnym anarchistą być nie można. I trzeba pracować wówczas jak się czuje, mnie o to chodzi, że trzeba, czuje się potrzebę tej pracy, trzeba pracować, a nie powiedzieć dwóch ludzi zbierze, dwóch członków partii, nie! M.in. dlaczego zawsze było, ja tu porównałem dalej, co otrzymali. Nie będą pracować ci z „Nowej Kultury" nie pójdą do „Przeglądu", przecież to są bieguny, to są antagonisty, chociaż obydwa na jednym froncie kulturalnym pracują, czy obydwa nawet do partii należą, antagoniści nie mogą razem pracować, dwie

indywidualności, dwie sprzeczności. Trzeba skończyć z tymi sprzecznościami trzeba pracować i trzeba oceniać człowieka po pracy, w/g tego co on robi i według jego powiedziałbym dobrej woli, chęci jakiegoś stosunku do tych podstawowych nam wszystkim zagadnień, do wspólnej naszej sprawy. No pewnie, że my nikomu nie narzucimy poglądów, ja rozumiem to towarzysze, ale też ... który bardzo brzydko postąpił, bardzo brzydko. Wy wszyscy dobrze o tym wiecie. Tu nawet nie chodzi o, że wystąpił z partii, chociaż tu jest też określona wymowa. Wówczas kiedy inna linia, wówczas kiedy się za mordę trzyma, wówczas kiedy ... A wówczas kiedy się potępia złe strony, kiedy się likwiduje co nie powinno mieć miejsce, to wówczas się kłody pod nogi rzuca, pluje się na tą partię. W Paryżu się demonstruje i dzwoni do wszystkich, proszę już oddałem legitymację, już jestem innym, nowym jestem. Czy jest jakaś kwestia moralnej podstawy, uczucia, postępowania i jakiejś uczciwości zwykłej przyzwoitości ludzkiej... co nam to przeszkadza, może drukować, policzcie jej jako pozycje i powiadacie linię partyjną realizujecie, policzcie ile tam jest, a wiemy co reprezentuje, teraz w Londynie siedzi, nie wiem ile miesięcy on tam siedzi. Więc powiadam, kto nie chce, nikt nikogo nie zmusi, nikogo się nie zmusi, to jest jego sprawa chce czy nie chce, jak on widzi rzeczywistość. Tylko on nie może wówczas do nas mieć pretensji, od nas nie można wymagać ażebyśmy udzielali łam pism dla szerzenia obcych nam ideologii i różnych wiadomości, w istocie rzeczy jeśli już nie powiedziałbym szkodliwe, to przede wszystkim nie potrzebnych, nic absolutnie nie przynoszących. Ot i to jest właśnie charakter naszego spotkania, to jest to o czym z wami chciałem bezpośrednio z wami porozmawiać. Powiedziałem wam na wstępie szerzej, gruntowniej będziemy mówić w innym gronie, bo jak widzicie sprawa jest o wiele szersza, nie tylko was dotycząca, o wiele szersza. Ale wy stanowicie ważny odcinek frontu kulturalnego. Tak my rzeczy widzimy i teraz jeśli chodzi o konkluzję, chodzi o to ażeby wy wszyscy, którzy chcecie przyczynili się do tego, ażeby nowe pismo, które wychodzi z połączenia obydwu pism, (chcecie nazywać likwidacją, to już, chcecie nazywajcie likwidacją) nowe dlatego właśnie żeby to tak było, że jedno było zupełnie, że nie mamy do jednego żadnej pretensji, a do drugiego mamy to zostawilibyśmy sprawę nazwy i wtedy byśmy złączyli, czy zlikwidowali, a my mamy pretensje i do jednego i do drugiego. I dlatego w tem jest wyraz nowej nazwy i to co nazywamy łączeniem, to jest nowe pismo „Kultura". Więc chodzi o to ażeby wy, każdy wg swoich możliwości przyczynił się do tego ażeby to pismo było dobre.Odrzućcie tam wszelkie uprzedzenia, wszelkie te rozróbki, te kliczki, które u was są, te dyskusyjki, te różne bzdury z którymi przychodzicie, wiele poważnych ludzi, z kompletnymi bzdurami przychodzi nieraz. Uważa, że, co się to dzieje po prostu u niego, to odrzućcie towarzysze, to są nie istotne sprawy. Zapomnijcie ..., zapomnijcie o tym, że was ktoś kiedyś krytykował ... no dosyć ciekawie, ja stwierdziłem to co wyście mnie mówili, stwierdziłem, wziąłem ten odcinek, właśnie z tej

krytyki. To nie tak jak wyście mnie mówili przez telefon, nie tak. Ja nie chcę tutaj cytować, ale to nie to jak wy sobie przedstawili. Ja wam tu mogę pokazać, ja go tutaj mam. Ale to jest ostatecznie coś... przecież to jest wasze środowisko, wasz zawód. Jeśli jeden krytyk, literat coś napisze krytycznego o drugim to wy się będziecie obrażać zęby stawiać jeden przeciwko drugiemu, kliczki pod tym kątem tworzyć? A komu to potrzebne, do czego to prowadzi? Będziecie pamiętać on tyle i tyle lat on o mnie tak napisał? A może słusznie napisał, a jak nie słusznie napisał to też nie jest, korona z głowy nikomu nie spadnie. Jak ja bym się chciał obrażać co o mnie ludzie niesłusznie napisali, nie tylko na mnie, na wielu innych ludzi. Obrażam się na kogokolwiek? Absolutnie, ani w postępowaniu z ludźmi ani wewnętrznie nie czuję żadnej pretensji i obrazy w stosunku do ludzi. Rozumiem. Potrafię sobie to wytłumaczyć. A tu nie nieraz ludzie, wydają się inżynierzy dusz i takie małostki decydują nieraz o waszym postępowaniu. Wybaczcie mi towarzysze, że trochę w sposób chaotyczny rozmawiałem, ale wydaje mi się, że zrozumieliście o co nam właśnie chodzi w tym posunięciu. Tu nie ma dyskusji. Jeśli ktoś może myślał, że będziemy dyskutować, że dwa pisma, czy nie dwa, o tym dyskusji mowy być teraz nie może, a przyjdzie czas będą warunki być może, że zaistnieje sytuacja kiedy będziemy mogli mówić i drugie pismo — dziś na razie nie, dziś o tym mowy być nie może, nie w tym celu myśmy się zebrali. Ale też ja wypowiedziałem swoje myśli, swój pogląd na niektóre sprawy, nie chciałbym ażeby, to znaczy, że każdy z was mógłby zająć jakieś tam zdania jakieś, ktoś chciałby wypowiedź jakąś, przede wszystkim w tych sprawach merytorycznych, konkretnych, dotyczących samego pisma no to po to myśmy tutaj zeszli się, poprosili was, żebyśmy ewentualnie mogli sobie pogadać. Ja na tym skończyłem. Tow. Witold ZALEWSKI ... jestem z najstarszych członków Redakcji Zespołu „Przeglądu Kulturalnego" ponieważ pracowałem od powstania pisma t.zn. przez 11 lat. Pracowałem jako publicysta, okresowo jako kierownik działu reportażu i jako członek Kolegium, które tym pismem kierowało. Z tego tytułu oczywiście poczuwam się do współodpowiedzialności za tę linię którą „Przegląd Kulturalny" realizował, za treści które przez 11 lat przekazywał społeczeństwu. I z tego tytułu właśnie wracając do tego co tow. Gomułka powiedział przytaczając słowa z rozmowy z naszym redaktorem naczelnym o tym że zespół jest zirytowany, nie rozumie treści decyzji o likwidacji pisma. Ja chciałbym powiedzieć, że ja nadal uważam decyzję o likwidacji „Przeglądu Kulturalnego" za decyzję niefortunną, za decyzję, która nie przynosi pożytku. Myśmy tutaj usłyszeli krytykę pisma, ale wydaje mi się, że jest to krytyka — pisma, które ma 11 lat historii swojej i dorobku 45 tyś. czytelników rzeczywistego nakładu ostatnio, ta krytyka oczywiście bardzo jakaś zasadnicza wydaje mi się, że możemy ją chyba uzupełnić przez to jak

my widzieliśmy naszą pracę w piśmie jako publicyści, jako partyjni publicyści, ja sam jestem członkiem partii, z tym że sądzę że koledzy bezpartyjni również pracowali w tym piśmie nie dla po prostu posady, nie dla jakiegoś zdobywania sobie pozycji, tylko dla przede wszystkim poczucia jakiegoś swojego społecznego obowiązku, takiego poczucia, które wydaje mi się jednak było w zgodzie z partyjnym pojmowaniem publicystyki. „Przegląd Kulturalny" był pismem skierowanym do inteligencji do inteligencji technicznej, do nauczycieli, do inteligencji z zarówno z większych ośrodków, jak i z miast małych, powiatowych i niniejszych. Zajmował pozycję tzn. w tej geografii czasopism taką jak gdyby — wkraczał tam i wydaje mi się że często nawet potrafił odebrać potencjalnego czytelnika pism katolickich, czasopism katolickich, względnie wkraczał tam na jakiś taki ugór gdzie czytelnik poprzednio zadawalał się bądź „Przekrojem", bądź jakimś innym magazynem ilustrowanym. Myśmy uważali, że chcemy kształtować poprzez naszą publicystykę i poprzez całe pismo pewien model nowoczesnego inteligenta w państwie socjalistycznym, inteligenta zaangażowanego w pracę dla dobra Polski socjalistycznej, tego inteligenta, który w dużej mierze jakoś ten model musiałby być czymś nowym w Polsce gdzie ukształtowane przez specyficzną historię, przez zarówno literaturę, przez sztukę ten inteligent nie bardzo pasował i wydaje mi się, że w wielu wypadkach jeszcze nie pasuje do wymogów naszych czasów. Mianowicie ten człowiek nastawiony jakoś konsumpcyjnie wobec życia, ten człowiek często nie stawiający jako najwyższej wartości pracy ludzkiej, nie szanujący nawet tej pracy ludzkiej, ten inteligent z taką postawą „sobie pańską", który w każdym razie nie odznaczał się jakimś demokratyzmem. Myśmy chcieli jakoś kształtować właśnie model człowieka, który byłby inny, byłby właśnie nowy, byłby sprzeczny z tym dotychczasowym modelem. I sądzę, że mimo niewątpliwych błędów które popełnialiśmy w redagowaniu pisma i wielu błędów, to biorąc tak w całości historię naszego pisma myśmy jednak w jakiejś mierze to zadanie wykonali. To przekonanie żywię zarówno na podstawie pewnych kontaktów z czytelnikami — myśmy te kontakty nawiązywali zarówno przez liczne bardzo wyjazdy, spotkania w środowiskach inteligencji technicznej, na Śląsku ... w całej Polsce, jak i przez odzew kiedy otrzymywaliśmy na nasze pismo. Jestem przekonany, że to oddziaływanie było w całości — podkreślam—było oddziaływaniem ku pożytkowi socjalizmu. Używam tutaj słowa ważkiego, ale w poczuciu tego, że starałem się w miarę swoich sił na to przez 11 lat jako publicysta stworzyć jakieś pokrycie. Bardzo istotny i chyba podstawowy zarzut, który nas tutaj spotkał dotyczy tego, że „Przegląd Kulturalny" jakoś fałszywie rozumiał politykę koegzystencji i że przenosił koegzystencję polityczną w dziedzinę ideologii ito zostaje zapisane na nasz oczywiście minus. Tow. Gomułka tutaj mówiąc o tym jednocześnie od razu rozdzielił odpowiedzialność t.zn. powiedział, że

tutaj i kierownictwo partii również nie jest bez winy — bo w polityce kulturalnej ja to tak rozumiem — w ciągu kilku lat były — nie wiem jak to określić — może ustępstwa na rzecz gustów pewnych pokutujących w społeczeństwie. Wydaje mi się że to chyba tak było rzeczywiście, że w ciągu kilku lat były jakieś ustępstwa na rzecz właśnie zaspakajania gustów drobnomieszczanina, był pewien napływ treści bardzo, tego co my określamy mianem chałtury, rozmaitego siana takiego ideowego, a często wręcz po prostu ideowego szkodliwego. „Przegląd Kulturalny" jeżeli chodzi o te sprawy to odnosił się do tego jednak krytycznie. Myśmy w wielu publikacjach występowali przeciwko właśnie temu — no to jest sprawa poważna, to jest masa czytelników, którzy odejdą teraz w kierunku nie bardzo wiadomym — bo ja się obawiam, że część z nich może odejść i do pism katolickich — oczywiście to będzie zależało wiele od tego nowego pisma. Ale czy wszystko, nawet chyba nie wszystko będzie zależało od tego nowego pisma, wiele będzie zależało, bardzo wiele, ale nie wszystko dlatego, że „Przegląd Kulturalny" miał pewien profil swój, profil pisma nie literackiego, pisma, które wytworzyło sobie specyficzną specjalność jakiegoś — użyjmy tutaj tego słowa w znaczeniu pozytywnym — koegzystencji, humanistyki i techniki, przyciągnął grono bardzo poważne ludzi ze świata nauki bardzo liczącej się w społeczeństwie, którzy się uaktywnili jako ludzie piszący. Chyba to w sumie — ja nie mówię tu o poszczególnych wypadkach — ale w sumie chyba to jest zjawisko bezsprzecznie pozytywne. Nie wiem jak tą rzecz to pismo nowe będzie mogło wypełnić. Jeżeli chodzi o sprawę — ja nie chcę wracać teraz do omawiania przebiegu tego epizodu z nami, z zespołem, jak zostało załatwione, jak zostało przeprowadzone — to wszyscy właściwie znają, wiedzą jak to było, mamy głębokie poczucie tego, że zostaliśmy tutaj potraktowani niewłaściwie, z kolei bardzo się cieszymy że do niego doszło, uważamy to za bardzo pozytywny przejaw. Ale żałujemy, że to nie zostało wcześniej to spotkanie nie nastąpiło, przed decyzjami, które zapadły. Zdaje nam się, że tutaj nie bardzo mógłbym się zgodzić z tym co tow. Gomułka powiedział, że decyzja właściwie była niezależna jak gdyby od tej dyskusji. Wydaje mi się że rozmowa którą tutaj przeprowadzamy, że ona jeszcze mogłaby zmienić, i chyba zarówno co na losy tych dwóch pism mogła wpłynąć, a w każdym razie na losy tego jednego pisma, jeżeli by ono miało powstawać to jedno. Sądzę, że tak jak to teraz wygląda to na razie — jeżeli chodzi o to nowe pismo — to jakie my mamy dane. To znaczy mamy dane takie fakty: mamy zlikwidowane dwa pisma, które prowadziły pewną działalność, ich negatywną ocenę. I na podstawie tej negatywnej oceny tych pism stawia się przed nowym pismem pewne zadania. To zadanie w tej chwili nie wygląda tak żeby to był jakiś program polityki tego pisma. To chyba dobrze, bo zresztą ja pamiętam np. w rozmowie z tow. Strzeleckim na spotkaniu jego z egzekutywą literatów przed mniej więcej rokiem. Tow. Strzelecki podkreślał i nam się to bardzo podobało, że nic o was bez was, że wszystkie

decyzje w sprawie polityki kulturalnej i jakieś wytyczne tej polityki nikt wam nie będzie tego tworzył tylko chcemy żeby to tworzyło samo środowisko twórcze, a zwłaszcza środowisko partyjne. Wobec tego to jest z pewnością ze wszech miar słuszne i trudno żebyśmy się pod tym nie podpisywali i ponieważ ten program pisma — tak ja to rozumiem — on będzie się kształtował raczej chyba w toku działalności tego pisma, w toku jakiejś wymiany zdań pomiędzy członkami tego zespołu. Niesłychanie jest ważna sprawa jakiejś obsady pisma, sprawa kierownictwa pisma. Po prostu chyba przede wszystkim sprawa redaktora naczelnego dlatego, że z praktyki redakcyjnej wiemy, że redaktor naczelny w piśmie to jest pozycja dosyć podstawowa a tym bardziej w tego typu piśmie, które teraz powstaje, w piśmie — powiedzmy — takim centralnym, w piśmie które ma z natury rzeczy od razu mieć jakiś taki duży autorytet no, to nam się zdaje, że to powinien być człowiek z poważnym bardzo autorytetem i politycznym i twórczym autorytetem, autorytetem ideowym. Tu nie chodzi o podrzucanie nazwisk, ale po prostu o to żeby nie forsować osób, które nie mają aż takiego autorytetu, a właśnie postarać się postawić człowieka, który będzie mógł swoim autorytetem ... Przychodzi mi np. na myśl nazwisko Karola Kuryluka zasłużonego redaktora „Sygnałów", „Odrodzenia", znakomitego redaktora, który rzeczywiście ma olbrzymi... ale ja podkreślam to przecież jest rzucanie na takie sobie nazwiska po prostu dlatego żeby powiedzieć że myślałem o tym, że myślę o tym, ponieważ to jest dla mnie sprawa bardzo zasadnicza. Ja tyle chciałem na początek tej swojej wypowiedzi. Tow. Marcin CZERWIŃSKI Ponieważ poprzedzamy te wypowiedzi paroma słowami o sobie więc powiem, że ja nie jestem członkiem partii i jestem również związany bardzo dawno z „Przeglądem". Ja chciałbym — ponieważ może jest mi dany pewien punkt widzenia inny właśnie dlatego że członkiem partii nie jestem — odpowiedzieć nie tyle może na parę zarzutów, ile na parę pytań, które się zawierały w przemówieniu tow. Gomułki, ponieważ dysponuję pamięcią tych faktów przecież już należących do przeszłości dawnej i wiemy jak się kształtowały pewne pomysły w Redakcji. Ale najpierw parę słów o tym punkcie widzenia, na który jak mnie się wydaje ja jestem bardziej skazany przez swoją sytuację a który chyba jest ważny. Zrobienie pisma, które ma jakiś cel przed sobą ideowy to jest gadanie do ludzi, do ludzi bardzo różnych, do ludzi — trzeba tak zakładać — w dużej części nie przekonanych do tego co im się chce przedstawić. Jak to wyglądało w takim krótkim zarysie historycznym? „Przegląd" podzielił los wielu czasopism, które powstały w okresie poprzednim, w okresie przed październikiem 1956 roku. Wiemy na czym polegały ówczesne metody polityki kulturalnej. Te pisma i te środowiska przeżyły potem wielki wstrząs. Wielką szkodą chyba która się stała w latach następnych było to, że często bardzo w miejsce

konstruktywnego kształtowania się poglądów poczuciu odpowiedzialności społecznej liczni ludzie kierowali się dość zrozumiałą w tej sytuacji, ale obiektywnie historyczną tendencją do pewnego samooczyszczenia się z pewnych jakichś przyjętych na siebie poprzednio decyzji fałszywych, niepopularnych, które się skompromitowały. Ten ton dominował niestety w wielu bardzo środowiskach, i w ogóle był bardzo wyraźny, bardzo słyszalny w latach następnych zrodziło się z niego wiele zupełnie fantastycznych, zupełnie bzdurnych i z pewnością szkodliwych pomysłów, publikacji, ... itd. W tym czasie „Przegląd" w tym wachlarzu ówczesnym w latach 1956, 1957, 1958 reprezentował coś co nam często wypominano, co nam wytykano jako wówczas wielu tak sądziło wręcz oportunizm jakiś. Ponieważ myślę, że „Przegląd" był bardziej umiarkowany od bardzo wielu innych środowisk ówczesnych. I wydaje mi się, że w tym okresie wyróżnił się raczej postawą mniej chwiejną, mniej w każdym razie podległą owej — jak to prof. Szczepański wówczas na łamach „Przeglądu" pisał — tej histerii, która była spuścizną jakąś taką neurotyczną spuścizną okresu poprzedniego, wynikała z jakiegoś poczucia popełnionej pomyłki, win poniesionych. Na co na pewno te środowiska, które przecież nie ponoszą, których rola polityczna nie jest bezpośrednia tylko pośrednia są tym samym bardziej wystawione bo na pewno brak im w wielu wypadkach takiego jakiegoś poczucia bezpośredniej roboty gospodarczej. Otóż wydaje mi się, że wiele tych rzeczy o których mówił tow. Gomułka przypuszczając że wzięły się one z tego, że my chcemy mącić, wzięło się stąd, że my musieliśmy jednak zawsze być blisko opinii środowisk do których przemawiamy. I teraz jeżeli była mowa w „Przeglądzie", jeżeli była dyskusja o wolności nauki, to nie dlatego że myśmy chcieli ludziom podsunąć myśli że jej nie ma, ale dlatego, że klientela „Przeglądu" to jest klientela inteligencka — przecież to wynika z wielu naszych badań i to jest oczywiste, że tego typu pismo o dość trudnym poziomie czytane jest przez ludzi, którzy mają przygotowanie w postaci pewnego wykształcenia. Czyta nas zresztą pewien odłam niewielki bardzo, ludzi którzy są z sytuacji swojej zawodowej robotnikami, to wynika z listów do nas, ale sądzę że ich wielu. W szczególności „Przegląd" miał swoją klientelę i czytelniczą i autorską w środowiskach naukowych. „Przegląd" te środowiska starał się skłonić do uprawiania publicystyki, do podejmowania pewnych zagadnień węzłowych nauki. Inicjowaliśmy np. taki cykl jak nauka na zakręcie, gdzie była mowa o problemach merytorycznych nauki, o tym przed jakimi zagadnieniami różne dziedziny nauki stoją. I widzieliśmy, że to różnym środowiskom naukowym sprawia satysfakcję, że mogą ... Pozwolę sobie przypomnieć, że ta dyskusja była zamknięta konkluzją, nawet właściwie niejedną konkluzją, ale w szczególności konkluzją jedną która miała zupełnie zdecydowany charakter i miała chyba tę zaletę w moim mniemaniu i jak słuchałem opinii środowisk do których to wszystko się kierowało to miała i w ich oczach tę zaletę, że była to konkluzja prawdziwa, zgodna z faktami,

prawdomówna, a przy tym wskazująca na jakieś bardzo optymistyczne cechy sytuacji środowisk naukowych Polski. Można by powiedzieć o innych pomysłach naszych, które mogły by się wydawać niefortunne przez to, że natchnione jakąś taką tendencją do utworzenia problemów tam gdzie ich nie ma. Ja na pewno nie ośmieliłbym się twierdzić, że nie popełnione były błędy. Myślę nawet, że tych błędów popełnialiśmy mnóstwo. Tylko z kolei całe doświadczenie jakie wynieśliśmy my wszyscy tu obecni wydaje mi się, jeśli ktoś jest innego zdania to przypuszczam że usłyszymy, wydaje mi się że całe nasze doświadczenie wskazuje na to, że pismo, które wychodzi co tydzień, które reaguje żywo na ten obowiązek, na aktualne problemy, nawet jeżeli to robi na piętrze abstrakcyjnym, obracając się wśród zagadnień dość oderwanych jak „Przegląd Kulturalny". Takie pismo musi być kontrowersyjne tzn. nie może uniknąć kontrowersyjności, jakkolwiek zakładanie sobie kontrowersyjności zbędnej, przypadkowej byłoby oczywiście założeniem ... Problemem, który rodzi się przed tym kto dzisiaj takie pismo robi jest jak zaktywizować uwagę czytelników — ja ciągle mówię o pewnych określonych kręgach czytelniczych — ale w końcu tych do których te pisma się kieruje. Jak zaktywizować uwagę czytelników problemami życia publicznego, bowiem jest to następstwem nie naszej działalności, ale pewnych nieszczęść politycznych, które się w kraju stały, nieszczęść którym położono kres, którym zapobieżono w planie działań państwowych, ale które ślady psychiczne zostawiły. Otóż problemem jest jak przewalczyć, jak przełamać to co jest wielką groźbą, obojętność na sprawy publiczne. I my mamy na pewno braki w naszych kontaktach społecznych, brakuje nam doświadczenia jeżeli chodzi o środowiska fabryczne, wiejskie mamy tych kontaktów za mało. Nawet ci spośród nas którzy są reportażystami. Ale mamy przecież doświadczenie bezpośrednie, które obejmuje środowiska miejskie, inteligenckie. Wszelkiego rodzaju niuansowanie podstaw, poglądów jest ogromne. Nie ma takich przecież ostrych przedziałów. I trudno jest bardzo wystawiać komuś patenty na socjalistę, na człowieka obojętnego. Ale ogólnie to charakteryzując, przecież wszyscy wynosimy to przekonanie, że jest wielki odpływ pasji publicznych. Jeżeli czasem się próbuje ekscytować zainteresowanie tych środowisk, jeżeli się w tym popełnia błędy i niezręczności i powoduje przypadkowe w końcu zbieżności czasem z jakimiś gdzieś przez kogoś innego lansowanymi w innym celu formułami to to się brało z tego żeby ośmielić, albo żeby poruszyć, albo żeby zwrócić uwagę na to. I to jest wielki problem. Wielki problem to nie jest — jak mnie się wydaje — to, że my czasem takiego jakiegoś strzelimy byka. To jest pogląd, który będzie tu brzmiał naiwnie pewno, ale ja wyjaśniłem jaki jest mój punkt widzenia na te sprawy. To znaczy ja bym powiedział tak: to też może urosnąć do problemu tylko ja nie mam perspektywy z której umiałbym prawidłowo to ocenić. Natomiast wiem z mojej perspektywy własnej, że problemem ustawicznym to jest to, że my możemy robiąc pismo, które reprezentuje

słuszne poglądy w sprawach węzłowych znajdziemy się, dopuścimy do tego, że nastąpi odpływ zainteresowania tym pismem i tymi wyrażanymi przez nas poglądami. Ta gra z opinią, która jest chwiejna, z poglądami, które są płynne, ta gra jest na pewno trudna i jest grą w której wszystkie błędy są możliwe. Tylko jeśli się powołuje na to, to nie żeby tłumaczyć błędy tylko żeby niejako wyjaśnić postawę, żeby wyjaśnić postawę nie zasadniczą, nie filozoficzną, nie ideologiczną, tylko postawę operacyjną, że tak powiem, postawę metodyczną i żeby tym samym odpowiedzieć na parę pytań, które brzmiały mniej więcej tak: skąd wam to strzeliło do głowy. No, otóż o ile pamiętam zdarzenia no to tak nam to strzeliło do głowy, to jakoś tak strzeliło, że mianowicie chcieliśmy żeby ten głos zabrzmiał tam gdzie wiemy że się rodzą albo bardzo duże wątpliwości i pretensje, albo gdzie rodzi się po prostu obojętność.

Tow. Bohdan CZESZKO Mamy chyba prawo, nawet obowiązek chyba w tej sytuacji głos zabrać. Jestem pisarzem, pracuję w „Przeglądzie" jakieś 8 lat, uprawiam także na jego łamach także publicystykę i drukowałem także swoje teksty literackie w pierwodrukach. Jestem członkiem partii. Ja bym chciał tutaj nawiązać jeszcze żeby sprawy, żeby akcent na te sprawy, które nas bolą w całym tym splocie zdarzeń z którym mamy ostatnio do czynienia zaistniał także i na tym zebraniu. Mam tutaj na myśli tą warstwę spraw, które dotyczą metody postępowania tego typu zespołem ludzi jaki stanowimy. Otóż dla ilustracji mogę tu powiedzieć, że ... dezinformacji w tym ostatnim okresie kiedy ważyły się losy „Przeglądu Kulturalnego". To nawet nie o to chodzi, że towarzysze wykonujący zlecenie Sekretariatu mówiące o połączeniu pism, zawiadomili nas o tej sprawie dosyć późno i że prawdopodobnie takie polecenie mieli, żeby teraz, proszę towarzyszy zawiadomić, że sprawy są na takim szczeblu załatwiane. Ale jednocześnie, a właściwie daleko przedtym zanim na wieść o decyzji tego typu, decyzji przecież poważnej, to jest 11, czy w moim wypadku 8 lat życia, związania się z jakimś zespołem, z jakąś działalnością, to jest kawałek jednak losu ludzkiego, to się nie da wykreślić z życia. Więc jednocześnie, kiedy dochodziły nas echa z miasta o tym, że „Przegląd" ma ulec likwidacji już wówczas zaistniały takie fakty, że zwracano się do poszczególnych towarzyszy i kolegów z zespołu, nie z ramienia KC, nie towarzysze z Wydziału Kultury oni to później zaczęli robić, ale prawda członkowie tego jakiegoś zespołu nowego, mianowani prawda, już ustaleni zwracali się z propozycją, że może przyjedziecie do nas pracować. Ten werbunek współpracowników jeszcze trwał, a także i rozmowy na temat powstania tego pisma, jego szaty graficznej, jego objętości itd. Na długo, na długo przed tym zanim ta ważna w naszym życiu decyzja i przecież powodująca jakieś istotne konsekwencje w życiu środowiska literackiego, w ogóle inteligenckiego, zapadła. Słowem, tego typu działania trwały, one trwały i później prawda, kiedy mówiono do nas, że już wszyscy

hurmem poszli, już piszą stawiając nas w głupiej zupełnie sytuacji, kiedy byliśmy przekonam, że t.tow. Schaff, Żółkiewski itd. już montują to pismo, już w nim pracują, podczas kiedy my, jednak pragnęliśmy przecież usłyszeć o programie tego pisma, usłyszeć zarzuty chociażby sformułowane jaknajostrzej, jak to dzisiaj usłyszeliśmy, chcieliśmy słowem wiedzieć na czym my siedzimy, co to się z nami właściwie dzieje. Ja mówię o tym dlatego, że to rozgoryczenie zostało zrodzone przez normy postępowania, które nam się jakoś nie mogły skojarzyć z tymi, które wiążemy m.in. i z Waszą osobowością tow. Wiesławie, jako polityka, działacza partyjnego. Nie kojarzyliśmy sobie tych metod z tym co rozumiemy, co odczuwamy jako wasze tendencje, jeśli chodzi o normowanie życia wewnątrzpartyjnego. Nie doznawaliśmy wrażenia, że postępuje się z nami w sposób szczery, racjonalny, pryncypialny, tak jak to na ogół powinno być. Mówię o tym nie dlatego żeby tu rozdrażniać towarzyszy, tylko dlatego, że sądzę, że zarówno pracownikom niższych szczebli instancji partyjnych może w ich praktyce codziennej robocie wspomnienie o tym incydencie jakoś pomoże w wypracowaniu sobie norm takiego postępowania, któreby nie nadwyrężało godności ludzkiej ani też nie powodowało w ludziach niepotrzebnych rozgoryczeń. Myśmy nie rozrabiali, ani nie plotkowali, staraliśmy się w całej tej sprawie zachować się w sposób możliwie sprzyjający nie jątrzeniu tej sytuacji dalej, która zaistniała. Byliśmy, prośba o zwołanie tego dzisiejszego spotkania, przecież także na naszym zebraniu, naszego kolektywu padła. Stało się. Jakbyśmy teraz sprawy nie oceniali, a ja osobiście solidaryzuję się tu powiedzmy z wypowiedzią tow. Zalewskiego i też sądzę, że można było sprawę jakoś lżejszą ręką i jakoś skuteczniej rozwiązać. No, ale rzeczy się stały. Mamy pewien zespół faktów, których już nie cofniemy i troska nasza winna się koncentrować na sprawie tego, co my możemy tu zrobić dalej. Jak my możemy te zadania, które przed nami stawiacie wykonać w sposób taki, abyśmy uzyskali jak mówią wojskowi powodzenie w tym działaniu. Żebyśmy uzyskali sukces. I tutaj zachodzi sprawa, konieczność z jednej strony stworzenia zespołu ludzi, a także nie będę powtarzał tego co mówił Zalewski, osoby naczelnego redaktora, bo także podtrzymywałbym jego sformułowania, ale chodzi także i o zespół ludzi, któryby zagwarantował temu pismu autorytet w tych wszystkich środowiskach do których docierała „Kultura" i „Przegląd Kulturalny". Żeby nie stworzyć sytuacji, w której przez miesiące, przez dłuższy okres czasu to pismo byłoby w sposób nieufny obwąchiwane przez te środowiska. Co to z tego wszystkiego będzie. Żeby możliwie ograniczyć tę strefę plotek, rozróbek, które by się dokoła tego tłamsiły. Słowem, zespół tego pisma jego skład osobowy powinien stanowić gwarancję, że te wszystkie dobre elementy, które w swojej działalności „Przegląd Kulturalny" wniósł w cały pejzaż życia kulturalnego i naukowego Polski Ludowej, słowem, żeby te elementy nie zostały zatracone, żeby został nawiązany kontakt ze środowiskiem pisarskim, żeby to pismo odrazu możliwie szybko uzyskało i bazę

ludzi współpracujących i jednocześnie czytelnika, no i oczywiście wykonało to zadanie naczelne do którego zostało powołane, to znaczy określiło tendencje, linię partii na tym odcinku działalności w większej mierze, w sposób jaśniejszy, może bardziej pryncypialny, czego z drętwą mową oczywiście utożsamiać nie trzeba, niż to czyniły dwa poprzednie pisma. Słowem, ten problem jest dla mnie problemem naczelnym. Ja wiem tow. Gomułka, że w waszym przemówieniu był passus także poświęcony mojej skromnej osobie. Otóż mogę wam zadeklarować, że nie jestem absolutnie nie czuję się ani rozgoryczony, ani z powodu tamtych krytyk, co oni tam wypisywali w tej ,,Nowej Kulturze", ani też nawet, jeśli chodzi o mnie osobiście to i sprawa „Przeglądu Kulturalnego", poza tymi formami załatwienia, z którymi zgodzić się absolutnie nie mogę, też już mnie właściwie nie obchodzi. Natomiast ja, jak powiedziałem byłbym zatroskany, nie zniweczyłoby mojej troski i nie uspokoiło mojego sumienia, gdybyśmy tutaj powodzenia nie uzyskali za cenę jakichś nieznacznych, pozornych deklaratywnych, nie merytorycznych efektów, zwycięstw, które na dalszą metę właściwie przyniosłyby tylko szkodę. Ja nie widzę powodu, dla którego ja w nowym piśmie nie mógłbym pracować, jeśli oczywiście towarzysze zadecydują, że taka możliwość istnieje, ale chciałbym być przy tej robocie, u samego jej początku, wziąć za nią odpowiedzialność, nie chciałbym, żeby to były decyzje, na które wpływu mieć nie mogę. Tyle bym powiedział, to byłoby wszystko.

Tow. Adam SCHAFF ...tylko przedstawiciele, czy ludzie związani z „Przeglądem Kulturalnym", to ja pozwoliłem sobie zabrać głos (głos z sali) ... nie wiem, może z niepokoju o to, żeby to się nie przekształciło w monolog „Przeglądu Kulturalnego", żeby was troszkę też sprowokować pozwoliłem sobie też zabrać głos. Mnie się wydaje, że są dwie strony zagadnienia, o których my dzisiaj mówimy. To co się stało i to co ma być. Dla mnie decydujące jest to co ma być. Wydaje mi się, że z punktu widzenia partyjnego dla nas wszystkich teraz niezależnie od takich czy innych naszych pretensji i oceny, ja się przyłączam do ogólnej oceny danej przez moich przedmówców, że byłoby o wiele lepiej i słuszniej, gdyby tego rodzaju sprawy w sposób pryncypialny były załatwiane nim się decyduje pewne rzeczy, a nie potem, to niezależnie od tego rzeczą decydującą dzisiaj musi być to z czym my idziemy naprzód, jak to ma się stać, żeby z połączenia — jak słyszymy — dwóch zespołów, które mają takie czy inne mankamenty, powstał jeden zespół, który będzie lepszy. Dlatego, że to nie zawsze tak musi być, że ze złączenia dwóch rzeczy kiepskich, powstaje rzecz lepsza. Może być tak, że powstanie jeszcze gorsza. Teoria jest tutaj możliwa i taka. Wobec tego trzeba popatrzeć, trzeba bardzo zadbać o to, od początku, od organizacji, ażeby ta sprawa była ustawiona wyraźnie.

Towarzysze mówią o sprawach personalnych, organizacyjnych, ja o nich też będę mówił, to jest ważne, ale dla mnie najważniejsze jest coś innego, jest sprawa programowa. Czego my chcemy, w jakim kierunku mamy iść. Jeśli to pismo ma spełniać swoją funkcję, bo rozumiem, że to ma być pismo takie kulturalno-społeczne, to znaczy nie tylko zajmujące się zagadnieniami literatury sztuki i t.d. Ja bym osobiście np. nie miał nic do powiedzenia, bo poza chodzeniem do teatru i do kina nie znam się na tym, bardzo słabo nawet czytuję, bo nie mam czasu, ale chyba jest i ta strona społeczna, ona będzie musiała być w tym. Więc prócz tego, że my powiemy, że to ma być ofensywne i powinno jakoś iść po linii Partii, myślę że trzeba będzie te rzeczy sobie konkretyzować, ja nie myślę dziś, ale wtedy kiedy ten zespół będzie powstawał i wtedy kiedy on będzie pracował. I od tej strony, ale chyba nie tylko od tej strony zagadnienie tych wszystkich omówień przeszłości ma dzisiaj sens. Dlatego że mnie się wydaje, niezależnie od wszystkich żalów które my mamy, czy towarzysze mają, koledzy mają, byłoby błędem przekształcanie dzisiejszego zebrania tylko w młócenie tego no jak to było z tą przeszłością było tak czy było inaczej. Oczywiście jedno i drugie pismo miało swoje dobre strony, napewno miało swoje kiepskie strony. W tej chwili jest decyzja. Jak jest decyzja, jako zdyscyplinowani członkowie partii oczywiście będziemy wypełniać. Idzie o to żeby wiedzieć co wypełniać, w jakim kierunku iść. Towarzysze tutaj pewna rzecz mnie zaniepokoiła. To się troszkę przekształca w proces „Przeglądu Kulturalnego". I dlatego mnie zaniepokoiło i to, że tak ciurkiem mówią tylko towarzysze z „Przeglądu Kulturalnego". Słyszeliśmy przemówienie tow. Wiesława, że oba pisma miały swoje mankamenty i chyba miały. Jeśli wziąć historię, no to „Nowa Kultura" ma na swoim garbie takie historie, czego nikt w Polsce nie ma, no główny sztandar „wściekłych" w swoim czasie i td. Ale chyba nie tylko, chyba nie tylko i dlatego troszkę mnie zaniepokoiło, tow. Wygodzki mówi, że nie dali dojść do głosu, może, to wobec tego trzeba będzie szybko ustąpić, bo to troszkę wygląda tak, że jedni mówią, bo ich biją, a inni będą siedzieć cicho pod miotłą, nie będą mówić. Niedobrze, niedobrze, musimy się uczyć z tego co było niedobrze w przeszłości na temat jak powinno być w przyszłości. Ja muszę powiedzieć tow. Wiesławie, że dobór materiałów, które wam przygotowano był od tej strony niestety jednostronny (tow. Wiesław...) a to może, może. Dlatego, że jeśliście wykorzystywali to co było, no to tam, że tak powiem „Przegląd Kulturalny" był reprezentowany w sposób walny, nawet aż do tego, żeby wyrywać poszczególne zdania, które tracą wtedy sens jeśli są wyrwane. Ale ja mówię to nie dlatego, by wyjść nie tylko „Przegląd Kulturalny" był winien, byli winni i inni, ale mnie idzie o pewną rzecz bardzo zasadniczą natury programowej jeśli idzie o „Nową Kulturę". Mnie się wydaje, że towarzysze z „Nowej Kultury" chyba powinni o tym też coś powiedzieć. Otóż jak powiedziałem, ja w zagadnieniach kultury jestem straszny cham, bardzo mało czytam, nie znam się. Dlatego przeglądam normalnie tą „Nową

Kulturę", niewiele wiem, nie wiem czy oni piszą dobre recenzje, niedobre recenzje. Ja tych książek nie czytam, to nie wiem czy oni piszą dobre recenzje. No, ale tymi społecznymi sprawami, to od czasu do czasu się zajmuję. Jedną rzecz pamiętam z całą pewnością, zupełnie ostatniego okresu. I to jest ważna rzecz wtedy kiedy my montujemy zespół i kiedy mówimy o przyszłości. To była historia Załuskiego. „Nowa Kultura" ma tutaj pewne swoje konto, ma swoje konto nie w sensie tego, że umieszczała takie czy inne artykuły, tylko ma swoje konto od jednego punktu widzenia — ja to mówię tak otwarcie, partyjnie, jak trzeba mówić między towarzyszami — dla mnie niepokojącego. W momencie kiedy partia zabrała głos, kiedy partia w sposób wyraźny i jasny się wypowiedziała w sprawie niezwykle ważnej o naturze ideologicznej i politycznej. To znaczy przesądziła pewną sprawę. Kiedy wiadomo było, że tu jest również i autorytet I Sekretarza partii, dlatego że to było w każdym razie z nim uzgadniane i o tym szeroko opinia publiczna wiedziała i zresztą trzeba powiedzieć że w pewnych kołach, z dużą przyjemnością słyszałem, w pewnych, dlatego że nie łudźmy się co do tego jak jest przyjmowany Załuski na uniwersytecie wśród młodzieży, z entuzjazmem i w ogóle szkoda mówić, z entuzjazmem te rzeczy są przyjmowane. Otóż w tym momencie jak „Nowa Kultura" daje, z obowiązku zresztą, sprawozdanie z artykułu „Trybuny Ludu" i zapomina o takiej części która jest zasadnicza, która zawiera treść ideowo polityczną, tą najważniejszą, w której jest zawarte stanowisko partii, to ma wymowę polityczną. Jeśli my mówimy o błędach, to dyskusja o młodzieży tak jak ona była o tych pokoleniach, to był błąd. Pewne ustawienie dyskusji w sprawie wolności nauki, może być ocenione jako błąd, ale niewątpliwie ta historia, która się zdarzyła ostatnia to był ciężki błąd. To było więcej aniżeli błąd, to było zajęcie pewnego stanowiska. Chcę powiedzieć, że to było bardzo wyraźnie komentowane na mieście. To było komentowane na mieście w całym środowisku nie tylko tym, ale znacznie szerszym, jako zajęcie określonego stanowiska w stosunku do tego co partia powiedziała. Mamy robić nowe pismo, wytyczamy program, a my musimy bardzo dokładnie wiedzieć po jakiej linii my będziemy szli, w tych sprawach również dlatego, że to są sprawy o znaczeniu niezwykle zasadniczym ideologiczno-politycznym. One staną również na naszym plenum, będziemy o nich mówić z całą pewnością. Ale one muszą w takim piśmie też stać, to znaczy my musimy nie tylko o tym wiedzieć, żeby nie robić takiej historii jak walka pokoleń, która nam zamazuje walkę klas, czy niefortunnie stawiać takie czy inne wyskoki, ale żeby wiedzieć jak stawiać zagadnienie tradycji narodowej i internacjonalizmu, żeby nie popadać w takie czy inne nacjonalizmy. To jest u nas niezwykle ważna sprawa. Przy montowaniu zespołu, czy ustawianiu ludzi, czy ustawianiu programu, trzeba o tych rzeczach pamiętać. Jeśli są obciążenia takie, to są i obciążenia inne, są ludzie związani z takimi czy innymi stanowiskami. Ja mówię o tym jasno i otwarcie po prostu dlatego, że myślę, że inni nie będą o tym mówić jasno i otwarcie,

wszyscy o tym myślą. Wobec tego jest rzeczą niezwykle ważną, żeby ci towarzysze z kierownictwa partyjnego, którzy będą teraz tę sprawę montować którzy zajmą się przede wszystkim sprawą programu, linii, żeby pewne rzeczy bardzo wyraźnie i jasno ustawili programowo od strony pewnych zadań. Oczywiście tego nie można dawać w postaci recept, dlatego, że nie można powiedzieć co ma być pisane, ale wyciągając pewne wnioski chociażby z ogólnej analizy błędów jednego i drugiego pisma pewne rzeczy można i należy wyraźnie powiedzieć. I dlatego uważam i tylko dlatego się w tej sprawie wypowiedziałem, że ustawienie dzisiejszego zebrania jakoś tak, żeby było jednostronne, że tak powiem jako tylko krytyka błędów jednego z pism, byłoby rzeczą niefortunną z punktu widzenia wytyczania linii tego pisma, które ma przyjść. A teraz sprawa najważniejsza. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że w środowisku są różne tak zwane resentymenty. Jesteśmy w środowisku partyjnym, względnie kolegów bezpartyjnych, którzy są, jak to nazywaliśmy, bezpartyjnymi bolszewikami, są oni z nami bardzo blisko związani i pracujący itd. Trzeba sobie powiedzieć rzecz następującą. Wszystko jest piękne i ładne, jest pewien moment, w którym muszą różne resentymenty ustawać. Wtedy kiedy partia coś tworzy, zdecydowała, kiedy my idziemy do jakiegoś ataku taka jest komenda, tak przynajmniej chcemy iść, to my jako członkowie partii, i ci którzy z partią są związani, oczywiście jesteśmy zobowiązani do tego, żeby walnie pomóc, żeby znaleźć się w tzw. szeregach, żeby współorganizować, żeby to robić. Dlatego też to dzisiejsze zebranie powinno dopomóc w jednym, żeby najrozmaitsze żale itd. no jeśli nie ukoić, bo czasami się nie dają, to powiedzieć sobie stało się to co się stało, mówi się trudno i się kocha dalej i trzeba robić. I w tej chwili stoi zagadnienie tego robienia. Nie idzie o stronę taką już praktyczno-organizacyjną, żeby nie zaczęli potem zabawy w ciuciubabkę z ludźmi, ze wszystkim żeby było jasne, co tutaj jest. Partia tego chce, jest rozkaz partyjny, to powinno być jasne i wyraźnie powiedziane, to co wtedy zobowiązuje, nawet jeśli człowieka czasami wewnętrznie diabli biorą. Ale zobowiązuje i będziemy robić. Jest jeden warunek jednakże (tow... bez przekonania)... chwileczkę towarzyszu ja nie dokończyłem. Toteż chcę powiedzieć jest jeden warunek, wy nikogo nie przekonacie tak żeby on kochał wtedy kiedy nie kocha, żeby był zadowolony wtedy kiedy nie jest zadowolony. Na to tow. Zenonie nie ma rady. Trzeba sobie powiedzieć pewne rzeczy tutajśmy poszkapili, gdybyśmy to zebranie zrobili miesiąc temu to by tego nie było. Ponieważ robimy je dzisiaj to pewne konsekwencje ponosimy i jakieś tam bóle będą. Ale idzie o to aby były jakieś bóle, ale nie bóle ciężkie. Otóż na to, żeby nie były bóle ciężkie, żeby tak jak mówi Czeszko, on mówi uczciwie, ja go słuchałem, z łamaniem się, trzeba będą oczywiście, ja nie jestem taki, który nie będzie pracował, będzie pracował. Wiele takich Czeszków będzie. Ale jest jedna sprawa, trzeba widzieć to, że jeśli to ma być zespół, który ma określony program, to musi być nie tylko program, ale musi być takie

ustawienie zespołu, żeby zespół mógł pracować. Można dwojako sprawy sobie urządzić. Można powiedzieć tak — tu ja mówię trochę z boku, bo ja jestem w stosunku do tego środowiska z boku. Jestem w stosunku do tego środowiska z boku tow. Zenonie, bo ja nie jestem pisarzem, nie należę do klik pisarskich i nie biorę udziału w najrozmaitszych ich bojach — które oni mają wewnętrznie. Ja widzę, że wy powątpiewacie i macie wątpliwości, nie jestem, nie, nie, należę do innego środowiska ... nie ma klik, a no jak nie ma klik no to w ogóle jest wszystko dobrze. Mam jakąś inną ocenę. Ja mam ocenę taką, że, no nie nazywajmy tego to brzydkie słowo kliki, istnieją grupy, ludzie się lubią, ludzie się nie lubią. To są realia. A ja mogę patrzeć troszkę z boku właśnie dlatego, że jako nie pisarz ja o tym wiem, ale ja w tym nie jestem. Ale ja wiedząc o tym, a w tym nie będąc i przystępując jako taki praktyk-organizator, który podobnie rzeczy nie raz robił wiem jedno, że są dwie metody postępowania, albo powiadamy tak kłócicie się, są tutaj grupy, to proszę bardzo to my stawiamy na jedną grupę niech ta robi niech pokaże co ona umie, inni prawda przyłączą się, nie przyłączą się, przyłączajcie się, róbcie. Albo można postawić inaczej i powiedzieć, a my tak nie chcemy, tylko my zrobimy taki koktail, my to przetrzęsiemy, dlatego bo w ogóle niedobra sprawa jeśli są takie grupy, jeśli ludzie się kłócą, tym bardziej, że na moje rozeznanie ja strasznie przepraszam towarzyszy, potem będą z obu stron na mnie okropnie obrażeni, już z góry wiem, ale prócz wyjątkowych wypadków to to nie ma pryncypialnego charakteru tylko bardzo często to ma charakter nawet czysto taki towarzysko-osobisty, nerw czasami ma pryncypialną przesadę. Otóż ja bym doradzał, żeby zrobić koktail, nie iść na to żeby była jedna homogenna grupa, bo wtedy będziemy mieli rozbicie. Wtedy będzie tow. Zenonie to czego wy się boicie. Czy jeśli ktoś nawet będzie współpracował, to będzie współpracował countre-couer z dąsem, zawsze będzie widział dziurę w całym. To trzeba zrobić tak, żeby byli ludzie którzy nie należą do jednej grupy towarzysko nie wiem jakiej, żeby ich tak ustawić, chociaż to jest pewna trudność, dlatego że oni wewnętrznie mają trudniejsze sprawy, wtedy kiedy mają kierować, no to niech się troszkę potrudzą. Z punktu widzenia społecznego wydaje mi się, że to będzie miało o wiele lepszy efekt, bo tutaj na to szeroko środowisko będzie patrzeć, społeczeństwo będzie patrzeć, tu powinni być ludzie różni w samym kierownictwie. To znaczy nie tylko w zespole, to jeszcze nie jest tak i wtedy kiedy idzie o ustawienie redaktora i jego z-cy ja bym się nie bał dać więcej niż dwóch z-ców. A co nam szkodzi niech będzie więcej z-ców, niech będą różni ludzie, niech będzie cała taka grupa i niech w tym koktajlu troszkę to się pomiesza cała ta historia, z tym, że jeśli my będziemy mieli mniej więcej określony program, będziemy wiedzieli czego my chcemy i jeśli my będziemy partyjnie czuwać nad tym, bo jeśli my ich znowu zostawimy potem sobie, bo żeśmy parę razy już tak robili, przemieszaliśmy i zostawiliśmy taką redakcję sobie no i potem były bardzo opłakane skutki tego. Ja myślę, że tu trzeba znowu nie

w tym sensie, żeby tutaj wnikać, hamować, cenzurować, no ja myślę no w sensie nadawania tego jakiegoś kierunku ogólnopolitycznego, żeby był kontakt z partią, z kierownictwem partyjnym, jeśli to tak ma być. Jeśli będzie taka opieka, jeśli będzie tego rodzaju kierownictwo tak ustawione, żeby ono reprezentowało różne grupy ludzi i żeby było zdolne do działania od strony intelektualnej, to znaczy żeby to tak było dobrane, żeby byli ludzie którzy intelektualnie coś reprezentują, żeby to było zrobione szeroko no właśnie na takiej bazie, żeby nie było tak, jak mówi plotka w tej chwili w mieście, że niby czy się likwiduje, czy się zlewa dwa pisma, tylko faktycznie się likwiduje „Przegląd Kulturalny", a zespół,,Nowej Kultury" robi to nowe pismo, a no wtedy będzie rozeźlenie diabelne i z tej strony i z tamtej strony, to nie może tak być, to nie może robić ten zespół. Na mój gust nawet nie jest bardzo dobrze, żeby oni zostali w jednym ze starych lokalów. Ja bym zabrał oba te stare lokale i dał im trzeci. To nie jest fetyszyzm, to ma znaczenie, bo tak mówią na mieście, że jak się zostaje w lokalu ,,Nowej Kultury", znaczy to jest dalszy ciąg „Nowej Kultury". To zabierzmy jeden lokal i drugi lokal, dajmy kogoś innego tam, dajmy ich do trzeciego lokalu (Wiesław... właśnie miałem taki zamiar...). Świetnie, to prędzej będzie, bo tu nie będzie podejrzeń takich z „Nową Kulturą" są podejrzenia. Ale jak „Nowa Kultura" ma resentymenty, lepiej zrobić zupełnie neutralnie, zabrać oba lokale, dać im nowe, może coś zarobimy jeszcze — czy ja wiem. Dajmy nowy lokal dajmy nowych ludzi, dajmy program i dajmy jedną rzecz, z którą powinniśmy dzisiaj tutaj wyjść — wyraźną, jasną perspektywę, że i decyzje partyjną, że niezależnie od wszelkich naszych takich i innych ocen najrozmaitszych naszych pretensji i t.d. to to pismo musi zacząć żyć i nie może żyć na takiej zasadzie, że jak mówił Czeszko będzie obwąchiwane, będzie przez miesiące a czasami nawet dłużej zdobywać sobie teren. Trzeba zrobić wszystko, żeby tak nie było. Moim zdaniem można zrobić tak, żeby tego nie było. Dziękuję. Tow. Leon PRZEMSKI Mówię nie w imieniu zespołu, tylko w imieniu swoim własnym. Uważam sobie za obowiązek zabrać głos w imieniu własnym dlatego, że w kwietniu upłynęło 10 lat od chwili kiedy wszedłem do „Nowej Kultury", jestem najstarszym członkiem zespołu. Bo w „Nowej Kulturze" wiele się zmieniało, jest inna tutaj sytuacja tow. Schaff, jeżeli chodzi o „Przegląd" i jeżeli chodzi o „N. Kulturę". Tutaj tow. Gottesman czy tow. Zalewski mogą odpowiadać za całość, za ciągłość, a tutaj nie, bo ja wprawdzie redaktorem naczelnym przez jakiś czas redaktorem faktycznym, nominalnym, w ogóle przez ten czas w ciągu 10 lat było 10 redaktorów naczelnych i łatwego życia nie miałem nigdy jako redaktor naczelny. Bito mnie wciąż, bił mnie tow. Bierut ustami Kruczkowskiego, bił mnie tow. kilkakrotnie tutaj na tej sali, bił mnie ... podczas tamtych rozmów, podczas tamtego bicia, ale przynajmniej miałem satysfakcję, że jak zrobię błąd to mnie

wezwą i biją. A tymczasem to co się działo w „Nowej Kulturze" ostatnio, to naprawdę przechodzi wszelkie wyobrażenia. Godzi w godność ludzką, partyjną itd. Były takie sytuacje w ciągu ostatnich kilku miesięcy, że w jednym pokoju odbywa się zebranie, a w drugim odbywa się jakieś zebranie konwentyklu... członków zespołu nie wiem z kim jeszcze, bo nie zaglądałem, nie widziałem. Takie wrażenie ja się męczę robię gazetę, robię numer, dobrze czy źle mniejsza o to, a tam siedzi jakaś grupa i sądzi mnie, wydaje wyrok śmierci na mnie. Wiecie, po tylu latach pracy, ja mam 22 lata pracy stażu w Polsce Ludowej, więcej niż Polska Ludowa ma, bo zacząłem jeszcze w 1943 r. tak, że to nie da się pogodzić z jakimiś normami partyjnymi, z normami ludzkimi. Ale mniejsza o przeszłość. Ja jak mówiłem byłem kilkakrotnie redaktorem naczelnym, z-cą, sekretarzem redakcji, nawet śmiano się ze mnie, że wszyscy się zmieniają, ja zostaję. Nie wiem czy dobrze robiłem czy źle, w każdym razie starałem się, wtedy kiedy mogłem się starać, żeby pismo było jakieś ludzkie, żeby było możliwe, żeby było partyjne w miarę możliwości itd. I przyglądałem się pracy 9-ciu redaktorów naczelnych, wśród których ja byłem, tak, że mam wrażenie, że mam pewne doświadczenie i mogę coś na ten temat powiedzieć jeżeli chodzi o tę gazetę nową, która powstaje, która się tworzy. Tutaj właściwie mógłbym się przyłączyć do tego co tutaj powiedział tow. Zalewski. Wszystko będzie zależało od tego kto będzie redaktorem naczelnym, jaki to będzie człowiek, czy będzie się cieszył autorytetem literackim, autorytetem moralnym, autorytetem partyjnym itd. To będzie zależne od tego jaką my chcemy mieć gazetę, czy my chcemy mieć gazetę dla ludzi przekonanych, czy dla ludzi których chcemy przekonywać, od tego bardzo dużo zależy. Tutaj już mimochodem o tym wspomniano. Jeśli chodzi o gazetę dla ludzi przekonanych, to takich gazet mamy sporo, a nam przecież chodzi o to, żeby docierać do środowisk inteligencji, do środowisk twórczej inteligencji, technicznej inteligencji itd., ludzi o których wiemy, że nie wszyscy są przekonani do naszego ustroju w mniejszym czy w większym stopniu i od tego zależy redakcja naszych gazet. Tylko tyle chciałem powiedzieć.

Andrzej KIJOWSKI Prof. Schaff powiedział, że istnieją jakieś towarzyskie ... że kierownictwo partii zostało powołane do tego, żeby rozpędzić gromadę chłopców, żeby przestali wreszcie przeszkadzać w robocie i kłócić się. Tak nie było chyba. Myślę, że między „Przeglądem Kulturalnym" a „N. Kulturą" w ciągu tych lat kiedy pisma obok siebie istniały były stosunki zupełnie dobre, wielu nas łączy przecież przyjaźń. Obawiam się, że właśnie ostatni okres, że właśnie ostatnie pociągnięcia, że właśnie inicjatywy płynące m.in. z Wydziału Kultury spowodowały to, że te pisma zastygły w jakieś oddzielne, wrogie prawie obozy, podglądające się nawzajem z dużą nieufnością. I to nie jest zresztą problem. Problemem wciąż pozostaje ocena tej

10-letniej działalności obu pism. Jeśli o mnie chodzi interesuje mnie „Przegląd Kulturalny", a zwłaszcza dziedzina którą się zajmowałem, zwłaszcza dziedzina literatury. Tow. Gomułka wspomniał tutaj o dyskusji, o krytyce literackiej, którą urządziliśmy i też właśnie zadał nam pytanie co nam to daje. W jakiej sytuacji myśmy tę dyskusję zainicjowali. Zainicjowaliśmy tę dyskusję w sytuacji, w której żadnych dyskusji ideowych, żadnych dyskusji merytorycznych nie było. Po okresie ożywienia w tej dziedzinie jakie zapanowało w latach 1955/56, zapanował marazm w dziedzinie ideologii literackiej. Postawy ideologiczne się rozproszyły, zindywidualizowały, nie było merytorycznych sądów. Krytycy zajmowali się bądź to teorią, bądź to odeszli do historii literatury, bądź spierali się o poszczególne książki. Zapanował klimat niewyraźny, klimat niemerytoryczny. W tej sytuacji właśnie podjęliśmy dyskusję o krytyce literackiej po to, ażeby krytycy określili swoje postawy, po to, ażeby powiedzieli, co w tej chwili właśnie myślą o literaturze po tym wszystkim czegośmy doświadczyli, cośmy przeżyli i cośmy przemyśleli. I chcieliśmy aby te wypowiedzi były jak najbardziej indywidualne, jak najbardziej osobiste, jak najbardziej dziwaczne nawet czasem, ale zwracaliśmy się przecież do krytyków nie anonimowych, do krytyków w większości, a prawie w komplecie marksistowskich, bo chcieliśmy wiedzieć jak właśnie ich marksizm wygląda po tych latach, po tych wydarzeniach. I padały takie wypowiedzi rzeczywiście indywidualne, rozbieżne, które grupowaliśmy, któreśmy przedstawiali chcąc uzyskać po prostu klimat dyskusji i chcąc zyskać płaszczyznę do dalszego rozwijania jej do jej kontynuowania do jej w końcu oceny. Padały w tej dyskusji zdania skrajne. Jedno z nich obiegało później nawet kuluary Komitetu Centralnego, bo któryś z tych krytyków młody mój przyjaciel napisał, że żaden program literacki nie może być wyssany z administracyjnego palca. Sądziliście może, że to jest deklaracja niezaangażowania, że krytyk powiada: precz z tym całym interesem, mnie to nie obchodzi, ja mam swoją własną ideologię, swoją własną, swój własny utopijny jakiś bajeczny świat. Ja przyznaję, to zdanie nie jest zręczne, bo ono budzi właśnie skojarzenia takie, jakie wzbudziło. Ale to de facto to jest deklaracja zaangażowania, bo my rozumiemy zaangażowanie w ten sposób, że ono się przełamuje przez osobistą decyzję pisarza. Tow. Gomułka powiedział tutaj, że to partia jest odpowiedzialna za pismo za ... tak to prawda, ale jednocześnie nie ma takiej instytucji, nie ma takiego autorytetu, któryby zdjął z pisarza ciężar jego odpowiedzialności osobistej, ciężar jego obowiązku przekładania ideologii, w której żyje, epoki w której egzystuje, na swój własny język, bo tylko wtedy pisarz ma autorytet, tylko wtedy jego słowo jest żywe i dlatego udział, dlatego pisarz angażuje się wciąż na nowo, każdym utworem, każdym artykułem prawie i dlatego właśnie jego działalność jest czynnikiem tego twórczego niepokoju i sprawia to, że ideologia nie zastyga w dogmaty, że jest wciąż żywa, bo niepokoi, bo wzbudza kontrowersje. My wiemy, istnieją granice tego i myślę że myśmy

tych granic pilnowali, że myśmy wiedzieli gdzie w końcu ona zaczyna się wyradzać, gdzie zaczyna się już jakiś bunt anarchiczny, wiedzieliśmy chyba, ja nie mówię tego gołosłownie. Mówiliście towarzyszu o powieści Iredyńskiego, to jest ten objaw skrajnego buntu literackiego, skrajnej anarchii obyczajowej, moralnej, literackiej nawet językowej, ale wyście czytali artykuł w „Przeglądzie Kulturalnym" o Iredyńskim, a właśnie to myśmy powiedzieli, to myśmy przekuwali ten balans, to myśmy pisali o pozorach tego wszystkiego (pytanie z sali) a w „Twórczości" owszem w „Twórczości" była drukowana powieść, nowa powieść Iredyńskiego. Tak, rzeczywiście, ale przecież razem z tą powieścią w „Twórczości" został wydrukowany, zostało wydrukowane studium Stanisława Lema, który jest z zawodu, zresztą nie wiem czy o tym wszyscy wiedzą, który jest lekarzem psychiatrą i on napisał w tym artykule o tej powieści, o tym pisarzu z punktu widzenia psychiatry, nie powiedział, że ma do czynienia nie z fenomenem artystycznym tylko z fenomenem socjologicznym i patologicznym i te dwa dokumenty są ze sobą zestawione, no oczywiście „Trybuna Literacka", kiedy bodajże piórem kol. Wilhelmiego streszczała te sprawę, naturalnie artykuł Lema pominęła, bo się nie chciało czytać temu publicyście tego artykułu, bo jest długi i trudny, a przeczytał tylko świństwa, wyłapał to co jest skandalem powieści Iredyńskiego, ja abstrahuje od tego czy Iredyński jest utalentowany, pozostaje fakt niewątpliwie, tylko jest na fałszywej drodze. Więc tak te rzeczy wyglądają. Ja się przyłączam do tego co mówił kolega Czerwiński. Myśmy chcieli ten klimat indyferentyzmu poruszyć, myśmy chcieli wciągnąć dyskusję, m.in. dlatego po dyskusji o krytyce, która miała ten cel, myśmy rozpoczęli dyskusję o języku polskim, czy to była dyskusja indywidualistyczna, no nie, bo myśmy pisali o języku, że w tym języku Polski współczesnej przejawiają się właśnie te elementy indyferentyzmu, te elementy jakieś parodystycznych podstaw, tego nieserio, tej niepowagi. Myśmy pisali o tym, że ten język jest językiem coraz bardziej żargonem, językiem dowcipu, językiem anegdoty, językiem ... a nie jest, nie służy dyskusji, że to już w samej jego naturze prawie się przejawia właśnie w takiej, w jakiej ona się objawiała ostatnimi czasy, myśmy do tej dyskusji wciągnęli wielu ludzi i myśmy ją traktowali jak najbardziej ideologicznie, merytorycznie, myśmy chcieli właśnie poprzez zjawiska językowe jak i poprzez te o których mówił Czerwiński myśmy chcieli właśnie te naprawdę wychować sobie pewien krąg ludzi, zwłaszcza młodzieży, zresztą nowej inteligencji, którą uważaliśmy, że podejmie po prostu ten ciężar odpowiedzialności za kształtującą się kulturę. Ja tutaj mówię jednostronnie, to znaczy bronię, to nie znaczy, że nie podejmuję zarzutów, bo przecież one są słuszne, żałuję tylko, że tej dyskusji nie było, muszę powiedzieć złośliwie pod adresem tow. Czeszki, że tylko raz zabrał głos merytorycznie w sprawie działalności krytycznej „Przeglądu Kulturalnego", kiedy ja zaatakowałem pisarkę, no dewotkę

i grafomankę, to wyście napisał artykuł wtedy do „Przeglądu Kulturalnego". No ten jeden jedyny raz, broniąc kogo? (pytanie z sali: ale coście tam napisali?), że jest grafomanką, po prostu i podtrzymuję to, no dewotka, stara dewotka, pisarka, nic takie, to wyście wtedy jej bronili. No dobrze, a więc żałuje że tej dyskusji nie było, tow. Gomułka mówił, że zamiast dyskusji kolektywnej... indywidualne, ze mną nie, muszę przyznać się, nikt ze mną nie rozmawiał, (rozmowy na sali)... a tak.

Tow. Bohdan GOTOWSKI Ja jestem bardzo kiepskim mówcą, zabieram głos dlatego, że sprawa „Przeglądu Kulturalnego" jest jakoś dla mnie niesłychanie osobistą sprawą. Należę do średniego, jeżeli chodzi o staż pokolenia pracowników tej redakcji, pracuję tam blisko 5 lat. To są moje najważniejsze chyba lata, mówię o tych osobistych sprawach dlatego, że one mają także swoje nieosobiste znaczenie, to są najważniejsze lata dla mnie dlatego, że zetknąłem się pierwszy raz z zespołem, którego chyba naczelną dewizą było zaangażowanie, z zespołem, który wytyczną swojego działania przyjął, że można w nim funkcjonować tylko na zasadzie jakiegoś pełnego zaangażowania i że głównym celem jest rozszerzanie kręgu osób zaangażowanych. Mówimy tutaj cały czas o przeszłości i ja w granicach jakich moja pamięć sięga, to znaczy blisko 5 lat chciałbym też o tym powiedzieć. Ja myślę, że warto by sobie zdać sprawę z jednej rzeczy. Pismo, „Przegląd Kulturalny", który był adresowany przede wszystkim do inteligencji, na skutek tego, o czym zresztą mówił kolega Czerwiński, był przez szereg lat w bardzo trudnej sytuacji, na mapie innych pism, bardzo często spotykał się z zarzutem oportunizmu, nie mniej „Przegląd" okazał się pismem, który w tym środowisku, szczególnie w środowisku naukowym, jakimś olbrzymim wysiłkiem wieloletnim zdołał nie tylko stworzyć sobie klientelę, ale zdołał chyba zrobić rzecz, którą ja osobiście oceniam za niezmiernie ważną, mianowicie: sięgnąć do ludzi, którzy aprobując założenia ustrojowe, bardzo wyraźnie i wąsko zakreślali swoją linię zaangażowania. Byli skłonni angażować się jako eksperci. Cały wysiłek właściwie redakcji w tym środowisku sprowadzał się do jednej rzeczy, ażeby tych ludzi skłonić do angażowania się obywatelskiego, w sprawy jak najbardziej współczesne. W moim przekonaniu „Przegląd" odegrał tutaj rolę chyba absolutnie monopolistyczną, jakąś zupełnie, ja nie chcę przypominać, oczywiście można mówić o błędach, które zostały popełnione w trakcie redagowania pisma, ale nie wiem czy nie warto by się było zastanowić nad następującą rzeczą: czy te błędy nie były ceną, którą nawet warto było zapłacić. W końcu właśnie w tym piśmie po raz pierwszy, ponieważ tow. Gomułka mówił o tej sprawie, dlatego ją przypominam, pierwszy raz po bardzo długim milczeniu został sformułowany postulat przywrócenia filozofii, znaczy nauczania filozofii w szkołach wyższych, na dyskusji, na której tow. Schaff zresztą był wtedy, była dyskusja w redakcji, którą publikowaliśmy.

U nas pierwszy raz zostały sformułowane postulaty wychowania obywatelskiego i socjalistycznego jeśli chodzi o szkołę. Myśmy przecież zainicjowali dyskusję o reformie szkolnej i to cały czas pamiętając o tych dwóch momentach, to znaczy o merytorycznej stronie i o stronie jakichś społecznych problemów. Ja o tym mówię dlatego, że to można było zrobić wciągnąwszy do tej akcji — skutecznie robić — ludzi, którzy mają wielki autorytet społeczny, których opinia się liczy, których opinia jest zdolna dotrzeć do bardzo szerokiego środowiska, choć w trakcie tego rodzaju operacji nie może się obyć bez błędu. Kol. Czerwiński już mówił o tej dyskusji o wolności nauki. Myślę, że gdyby ją zanalizować całą, to przy jednej czy dwóch wypowiedziach, co do których można by wysunąć jakieś zarzuty. W sumie efekt społeczny dyskusji był ogromny. To znaczy ona w jakiś sposób znowu wciągnęła całą masę ludzi, skłoniła ich do aktywnego i jakiegoś zaangażowanego włączania się w ważne sprawy współczesne, użyczenia swojego autorytetu dla tych spraw. Ja chyba wdałem się trochę zanadto w wyliczanie tych naszych rzeczy, które moim zdaniem są tutaj jakimś dużym kapitałem, ale robię to dlatego, że ten kapitał, gubienie tego kapitału byłoby jakąś niepowetowaną szkodą. Pismo zdobywa sobie, tak jak mnie się wydaje, autorytet w środowisku intelektualnym, w jakimś szeroko pojętym inteligencji technicznej, przez bardzo długi wysiłek. To nie jest obojętna postawa moralna ludzi, którzy tam są, nie jest obojętne zaangażowanie tych ludzi, które w końcu zawsze przebija jednak przez to co piszą, przez jakąś konsekwencję w poglądach, przez jakąś uporczywość w walczeniu o pewne rzeczy. Mnie się wydaje, że jakąś wielką szkodą jest to co, mówili tutaj zresztą koledzy, że do tej dyskusji nie doszło wcześniej, bo ja myślę, że te argumenty, mogą jakoś bardzo chyba zaważyć na pewnych rozwiązaniach. No to się już stało, ale w tej chwili mnie się wydaje, że najważniejszą rzeczą jaka stoi przed naszym pismem, to jest to, żeby pamiętać jednak o tej dewizie, która nam przyświecała, znaczy że najgorsze jest milczenie, że może lepiej jest popełniać czasem jakiś błąd, niż powiedzmy stwarzać jakąś, nie zrobić wszystkiego żeby tego milczenia między środowiskiem, które dzisiaj odgrywa przecież olbrzymią, merytoryczną rolę we wszystkich naszych zamierzeniach, jeśli chodzi o kraj, właśnie choćby w tym postępie technicznym o którym już ten „Przegląd" wydatkował tyle papieru. Wydaje mi się, że chyba pierwsza rzecz, którą organizując to nowe pismo, o którym trzeba by pamiętać, to jest to, żeby tego kapitału nie stracić, żeby nie spuścić z oczu tego środowiska, które w dużej mierze, chyba bardzo jakąś pozytywną robotę zrobiło właśnie na łamach „Przeglądu", które jest zresztą bardzo wyczulone na charakter pisma, na oblicze moralne ludzi, którzy nim kierują, którzy w nim pracują, no i jednak na treści, które, na sposób dyskusji, którą w tym piśmie się prowadzi. Skończyłem.

Tow. Stefan ŻÓŁKIEWSKI Ja chciałem tutaj powiedzieć o jednej właściwie sprawie, która wydaje mi się najważniejsza. Chodzi mi właśnie o to aby postulaty tutaj sformułowane przez tow. Wiesława, które są wspólnymi, a przynamniej ja w całej rozciągłości je podzielam, żeby nasza robota kulturalna była pryncypialna i ofensywna, żeby one mogły być rzeczywiście zrealizowane. Ja mam przywilej, że mogę niejednokrotnie dzielić się myślami z towarzyszami w Komitecie Centralnym i muszę stwierdzić, że bywały sytuacje kiedy różniłem się w ocenach różnych zjawisk konkretnych zachodzących w naszym życiu kulturalnym i różniłem się w ocenach postępowania, planu działania. Ja miałem możność przedstawiać tutaj w swoim czasie, chociaż nie jestem członkiem redakcji mój pogląd na sprawę „Przeglądu Kulturalnego". Wyrażałem niepokój, że zrezygnowanie z tej instytucji kulturalnej może przynieść nam więcej szkód jako partii niż korzyści. Wydaje mi się, że właśnie te różnice, które tutaj występują przemawiają za tym aby może nie tylko jakiś pojedynczy głos dochodził do towarzyszy, żeby właśnie można było przeciwdziałać temu o czym tutaj towarzysze mówili. Mnie się wydaje, że jest rzeczą bardzo dla nas trudną i właśnie źle wróżącą dla powodzenia i skuteczności naszej pracy na tym odcinku kulturalnym i literackim, to że my w niedostatecznej mierze wciągamy środowisko, partyjne środowisko intelektualne przy podejmowaniu różnych ocen i decyzji. Myśmy tu długo postulowali, różni towarzysze, konieczność reaktywowania komisji kultury znaleźliśmy pełne zrozumienie ze strony towarzyszy, no ale komisja, jeśli idzie o wydarzenia ostatniego półrocza właściwie nie była w stanie ustosunkować się do nich. Podobnie właściwie czuje się odciętą, co już tu było mówione, egzekutywa partyjna i organizacja partyjna związku literatów. Ci ludzie jednak zostali zaskoczeni i w większym stopniu zaskoczeni bardzo ważkiemi decyzjami. Otóż mnie się wydaje, że trudno jest przeprowadzić dowodzenie argumentację jakąś pełną, bo to byłoby nużące i tworzyło by właśnie wiele szczegółowych sporów. Ale mnie się wydaje, że to środowisko intelektualne, artystyczne i naukowe, partyjne środowisko zwłaszcza, ale nie tylko, ono zasługuje na zaufanie. Jeżeli towarzysze cytują powiedzmy przykłady rzeczywiście anarchii, wykolejenia to nota bene krytycy partyjni dostrzegali i potępiali. Jeżeli cytują właśnie Iredyńskiego, to przecież nie on reprezentuje naszą literaturę i jej aktualny stan, jej aktualny dorobek, jej aktualną orientację ideologiczną. To wygląda inaczej, to są ludzie z którymi tutaj można mówić. No ja jestem głęboko przekonany, że na partyjne sumienie tow. ... można w całej rozciągłości liczyć i jego opinia może wiele przynieść i analogiczne opinie towarzyszy. I dlatego też mi się wydaje, że istotną, bardzo istotną sprawą, żebyśmy mogli osiągnąć konieczny i nieosiągany, wysoki stopień pryncypialności, wysoki stopień ofensywności, to jest właśnie jak największe zbliżenie się do tego środowiska, wciągnięcie go do spraw decyzji, obarczenie po prostu

odpowiedzialnością, do której jak ja jestem głęboko przekonany. A przecież wszystkie moje ambicje osobiste łączę z kształtowaniem kultury socjalistycznej. No nie mam żadnych innych ambicji osobistych. W końcu z tym łączę jakąś nadzieję, że i o mnie się będzie myślało i pamiętało właśnie, w końcu 17 lat nic innego nie piszę i w związku z tym jeżeli to środowisko oceniam w ten sposób, że jego niepokoje, jego troski, jego opinie mają tutaj znaczenie, to to wynika nie z jakiegoś fałszywego poddania się temu środowisku, ale z głębokiego przekonania, że ono jest dojrzałe do wysuwania tych propozycji, do współuczestniczenia we współodpowiedzialności i wydaje mi się, że w tym wypadku, kiedy chcemy tworzyć nowe pismo, kiedy chcemy żeby to pismo mogło na prawdę działać, żeby to nie była kwestia manifestacyjnego wydrukowania przez tego czy owego towarzysza artykułu, żeby to nie była sytuacja o której tow. Kliszko mówił, żeby to ... robić na zasadzie dyscypliny, ale żeby to był rzeczywiście wysiłek pełny, żeby to można było robić z pełnym przekonaniem, a z tej pracy, pracy małych zespołów, zespołów które odpowiadają nie za obiektywnie sprawdzalną rzecz, ale odpowiadają za ... za to co się mierzy miarą sumienia jednak, uczciwości, miarą oddania, to wydaje mi się, żeby taki zespół mógł naprawdę działać skutecznie on musi powstać w drodze porozumienia i że za to musi wziąć odpowiedzialność ten szereg zespołów kolektywnych, partyjnych, które są powołane do tych spraw literackich, że ta współodpowiedzialność organizacji partyjnej Związku Literatów, zwłaszcza egzekutywy tej organizacji, ja się zgadzam, że w organizacji mogą być ludzie dosyć przypadkowi, mogą być ludzie, którzy kierując się bardziej interesem własnym — to jest ostatecznie ludzkie, ale egzekutywa, to są ludzie, którzy noszą ciężar odpowiedzialności wobec swoich towarzyszy, ich stać jest na inną postawę. To samo jeśli idzie o komisje, to samo jeśli idzie właśnie o członków tutaj występujących zespołów, żeby oni mogli rzeczywiście z pełnym zaangażowaniem być do tej całej roboty wciągnięci. I wydaje mi się, że to nie jest kwestia przypadkowa, to nie jest kwestia doraźna, wydaje mi się, że tutaj jest sprawa, w której ja bym właśnie zwracał się z gorącą prośbą żeby wziąć pod uwagę te słowa, bo na przestrzeni ostatnich wielu miesięcy można było obserwować właśnie że w naszej polityce kulturalnej te partyjne organy środowiska nie były do współdecydowania, do konsultacji należytej, właśnie szczerej, bezpośredniej, jak między towarzyszami powoływane, że ten stan rzeczy na przyszłość jest groźny. On wynika chyba właśnie ... surowej oceny środowiska jego postaw politycznej i ideowej, mnie się wydaje, że tutaj są różne kontrowersje i sprzeczności. Więcej jest sprzeczności w odniesieniu do pisarzy wybitnych, odważnych partyjnych, tych którzy biorą na gorąco trudne problemy, którzy się nie lękają tych problemów i którzy oczywiście rozstrzygając takie konfliktowe zagadnienia nie zawsze mówią to co by się wszystkim podobało, nie zawsze mówią rzeczy słuszne, często właśnie powinni być krytykowani partyjnie,

ale jeżeli, no jeżeli mogę mówić w końcu o doświadczeniach, jakichś uczciwych, wewnętrznych doświadczeniach człowieka, który żyje w tym środowisku przez tyle lat, to intencje tych ludzi są naprawdę intencjami głęboko związanymi z naszym ustrojem, z jego budowaniem. To są ludzie, których my tu przekonywać nie potrzebujemy, jeżeli robią błędy, to dlatego, że szukają lepszej drogi właśnie dotarcia do słuchacza, właśnie ... w sposób nowy, atrakcyjny, który byłby ciekawy, atrakcyjny, przekonywujący dla tej młodzieży, która rzeczywiście, jak mówił tow. Gomułka jest wyjątkowo cenna, jest wyjątkowo wartościowa, ja to sam stwierdzam jako profesor i jako pracownik naukowy. Widzę tych ludzi, oni nas przerastają, oni nas przerastają przygotowaniem oni nas przerastają kwalifikacjami, oni nas przerastają wymaganiami, jeżeli my chcemy do nich przemówić, to musimy szukać tego nowego, świeżego, przekonywującego i wzruszającego słowa. To szukanie często może prowadzić do pomyłek, ale ono nie dyskwalifikuje intencji ludzi, jeżeli oczywiście mają dobre intencje, to mi się wydaje, że będą tym bardziej ofensywni i pryncypialni i będą w większym stopniu pociągani do realnej współodpowiedzialności. Ja proszę o wybaczenie, że tu nie mówię o błędach, które tu były wymienione i o własnych, bo nie chcę już zajmować czasu. Wydaje mi się, że ten problem właściwej współpracy partyjnej ze środowiskami intelektualnymi jest dla nas w tej chwili i na przyszłość najważniejszy. Na co tu się skarżyli towarzysze, na co się skarżył tow. Przemski, to jednak jest zjawisko niepokojące. Ja myślę, że egzekutywa organizacji partyjnej również by powiedziała to samo mówiąc, że nie jest dostatecznie wciągnięta do współodpowiedzialności.

Tow. Stanisław WYGODZKI ... Tow. Leński miał ironiczne spojrzenie spoza okularów, jeżeli Wera kładzie rękę, patrzy poważnie to Leński uśmiecha się ironicznie i powiada: ej bracie czy to aby tak. Czy to aby tak towarzysze jak myśmy to sobie umyślili. Tow. Czeszko powiada, że jego nie obchodzi forma w jakiej załatwiono. A mnie obchodzi forma. Bo nie rozumiem i zrozumieć nie mogę, dlaczego w okresie budowy socjalizmu takie sprawy jak pogarda dla ludzi musi przylegać do naszego ruchu. Ciągle tego nie mogę zrozumieć. Dlaczego się tam nie rozmawiało przedtem, a rozmawia się potem. Dlaczego uchwała przyjęta dawno została wykonana w takim tempie, że ona właściwie nas ośmiesza. Ja się może narażam towarzyszom, ale powiem co myślę. Przecież likwidacja drugiego pisma to jest likwidacja zwierciadła, w którym my członkowie partii oglądaliśmy swoją własną twarz. Teraz naszą własną twarz będziemy oglądali w „Przekroju" i w „Przyjaciółce". Nie będziemy oglądali naszej własnej twarzy w piśmie w którym mógł zabierać głos Infeld, Dąbrowska i Chałasiński i x ludzi, którzy są nam potrzebni dla naszego zdrowia moralnego i psychicznego. Teraz gdzie my będziemy oglądali swoją twarz i gdzie inteligent polski

jeszcze będzie kontrolował to co my mówimy. Czy między nami a Infeldem i Marią Dąbrowską, czy między nami a BBC. Co myśmy mu zostawili do wyboru? Decyzja jest decyzją. Ale towarzysze moim zdaniem drugie pismo jest nam potrzebne, ono powinno powstać. Nie wiem ... i nie wiem przez jakich ludzi ono ma być robione, ale ono dla naszego zdrowia moralnego jest potrzebne żebyśmy mogli czasami spojrzeć na siebie z boku co o nas myślą ludzie uczciwi oddani Polsce. Bo uczciwych w pełnym tego słowa znaczeniu tak jak uczciwy jest Kotarbiński, uczciwa jest Maria Dąbrowska w swoim pisarstwie i w swoich intencjach. Tutaj padły ciężkie zarzuty, umotywowane i słuszne zarzuty, one nie padły pod adresem „Nowej Kultury". Ale wystarczy przejrzeć ostatnie numery, za ostatnie kilka miesięcy to pismo, aby zorientować się co tam się działo. Właściwie pismo nie miało redaktora. Tow. Michalski może będzie mówił o sobie — jeśli zechce być szczery. Tam był stan wiecznej nieobecności redaktora naczelnego, jego zastępcy. Pismo było redagowane przez wszystkich i przez nikogo. To co tam się pojawiało w druku jest bardzo dziwne. Tow. Schaff już mówił o tym artykule w przeglądzie prasy tak spreparowanym, że właściwie głos partii został zupełnie skażony, zniekształcony. Ale jeżeli ma powstać nowe pismo, a plenum poświęcone zagadnieniom ideologicznym — takie krążą słuchy i zresztą tow. Wiesław dzisiaj napomknął, że coś takiego się odbędzie — jeżeli to plenum ma się odbyć dopiero za jakiś czas to z jaką platformą aktualnie ideową wiążącą wystąpi nowa redakcja pisma, które ma powstać, którego pierwszy numer ma się ukazać już za kilka dni. Plenum to nie jest tylko określanie stanowisk, to jest również określenie jakiegoś nowego spojrzenia na zagadnienia ideologii i kultury. A więc dobry redaktor właściwie skąd on wie, skąd on czerpie swoje posunięcia, swoją postawę, która ma reprezentować linię partii. Ale o reprezentowaniu linii partii w redakcji „Nowej Kultury" ja słyszę od wielu miesięcy, że nasze pismo reprezentuje linię partii. Ta linia partii była zawsze dziwnie reprezentowana, że nie tylko ten artykuł w przeglądzie prasy, ale szereg artykułów tzw. o aspekcie społecznym, artykuł o kodeksie karnym np. gdzie wręcz powiedziano, że nowy kodeks karny stworzony przez stalinowców. Ja byłem zaskoczony i zaszokowany w jaki sposób w 6 lat po październiku stalinowcy zasiadają w takim gremium bądź co bądź decydującym o życiu prawnym, politycznym, publicznym w Polsce Ludowej. „Trybuna Ludu" bodaj wytknęła to ale to jest jeszcze jedna z tych ilustracji gdzie nie wiadomo właściwie kto reprezentuje linię partii, bo jeżeli taka ma być ta reprezentacja to ja już nie wiem właściwie gdzie ja należę. W „Nowej Kulturze" wystawia się cenzurki na tak i nie. Kryteria są bardzo dziwne i niesprecyzowane. Np. jest sprawa nagród państwowych i w redakcji jest tak powiedziane ponieważ myśmy już uzgodnili z tow. Galińskim to my zaczniemy teraz omawiać kandydatów do nagrody państwowej. Skądinąd wiem, że tow. Galiński nie uzgadniał jeszcze z nikim kto ma dostać nagrodę państwową, ale my już prawda my reprezentujemy linię partii, myśmy

uzgodnili prawda nagrody państwowe, a więc my jesteśmy jedynymi decydującymi o życiu kulturalnym i publicznym w Polsce Ludowej. Przecież nie jest ważne to o czym mówi tow. Przemski, że w jednym pokoju mówi się i w drugim pokoju się mówi, najważniejsze jest to że w jednym pokoju się mówi coś innego i w drugim pokoju się mówi coś innego. To jest najistotniejsze w tej całej historii. Ma powstać nowe pismo, ono nie może powstać w tej konfiguracji jak ono jest planowane w tej chwili. Towarzysze, to będzie nie dobre. Zwróćcie uwagę na taki fakt, my zapowiadamy w prasie o czym pismo będzie mówiło. A nowa redakcja, która redaguje nowe pismo nie potrafiła podać ani jednego nazwiska, który tam będzie współpracował z tym pismem. Przecież od strony merkantylnej to jest nie do pomyślenia gdziekolwiek na świecie, aby powstawało nowe pismo i nie mogło zawiadomić swoich czytelników kto będzie ich karmił strawą duchową. Przy tym jak mi wiadomo nie ma jeszcze ani zespołu, ani współpracowników i sposób sklecania tego zespołu był conajmniej dziwny. Tow. Wilhelmi zaprosił mnie w sobotę na rozmowę i podał mi szereg nazwisk ludzi współpracujących z nowym pismem o których wiedziałem, że odmówili współpracy z tow. Wilhelmim. Ale on mnie podaje jako aktualnie ważne. Przecież to jest niepoważne, tak nie można, to jest kłamstwo obliczone na istnienie 2-minutowe. Ja nie powiem, że tak postępuje redaktor poważnego czasopisma, tak nie postępuje polityk, tak postępuje politykier, który liczy się z tym że na 2 minuty on tak kogoś zakołuje i coś tam wygra. Ale to jest nie poważne bo w końcu my działamy w środowisku, które ma coś do powiedzenia w Polsce. I o tym trzeba pamiętać, że my działamy wśród ludzi, którzy patrzą na nas, którzy od nas czegoś oczekują. Nie tylko pięknych dzieł. Oni oczekują od nas zgodności słowa i czynu, słowa i myśli. Towarzysze, to jest bardzo ważne w tej dziedzinie działania, żeby nie można było zarzucić pisarzowi komuniście, członkowi partii że jesteś szubrawiec bo inaczej piszesz, inaczej postępujesz w życiu. Nie wiem czy jest dużo ... wśród nas towarzyszy partyjnych. Ale nie powinno ich być. Ja nawiązuję do tego co tow. Wiesław mówił, że on daje swój własny portret w tym świńskim utworze. Ja i tow. Michalski byliśmy tymi, którzyśmy ten utwór utrącili w zeszłym roku kiedy on został złożony na konkurs powieści współczesnej, jakkolwiek nie wiedzieliśmy kto jest autorem tego, ale czuliśmy, że tam jest coś niedobrego, coś nie do przyjęcia, człowiek napewno utalentowany z którym trzeba dyskutować, ale nawet może nie w artykule, może któryś z pisarzy partyjnych powinien napisać kontrpowieść, kontr ... i pokazać inną stronę naszego życia. Może taki utwór się nagrodzi. Ale to nie może być robione w ten sposób, że my sobie tutaj uchwalamy, że stworzymy nowe pismo, że nie określamy jego linii, że nie wiemy co tam ma być bo to dopiero ideowo, ideologicznie mamy siebie samych odzwierciedlać. Towarzysze, bez tego pośpiechu. Powiedziałbym aktualnie w tej chwili może jeszcze nie wydawać tego pierwszego numeru,

może jeszcze odwlec na kilka tygodni wydanie tego pierwszego numeru zanim nowy redaktor nie potrafi publiczności powiedzieć: proszę państwa ci i ci ludzie będą was obsługiwać, czy karmić, czy zadawalać wasze potrzeby. Ja może się uniosłem trochę, proszę mi wybaczyć, może powiedziałem kilka rzeczy niesłusznych, powiedziałem że mówić nie umiem, nie wiem również czy pisać umiem, wcale nie mam tej pewności. I dlatego jeżeli coś tu wyszło nie tak to nie dlatego że kierowała mną zła wola. Ja nawiążę do tego co powiedział tow. Żółkiewski — wierzcie polskim pisarzom, zawierzcie im sprawy sztuki i kultury w Polsce.

Tow. Hieronim MICHALSKI Nie będę mówił o „Nowej Kulturze" z tego prostego powodu, że byłem w życiu tego pisma epizodem no i po części w moim życiu to też był ciężki co prawda, ale tylko epizod. I niemniej chciałbym podzielając tutaj żarliwość towarzyszy, którzy rozpatrują wszystkie aspekty połączenia obu pism w jedno nowe i poruszając zarazem perspektywy naszego rozwoju kulturalnego dotknąć kilku momentów, które już zarysowały się w dyskusji i które chyba powinny być brane w przyszłości pod uwagę. Mianowicie pismo nowe powstające na miejsce dwóch będzie miało 12 stronic, a więc tym samym będzie miało nieco w porównaniu do aktualnego stanu ograniczone możliwości mobilizowania środowisk. O środowiskach tutaj była mowa. I trzeba sprecyzować, że chodzi nie tylko o środowisko literackie, chodzi przecież o środowiska socjologów, naukowców, specjalistów nieraz w dziedzinach bardzo technicznych w czym celował „Przegląd Kulturalny" mobilizując wokół siebie takie ekipy, „Nowa Kultura" raczej ograniczała się do środowisk typu humanistycznego. Na 12 kolumnach problematyka, która zajmowała łamy obu pism, na pewno się nie pomieści i na pewno może istnieć obawa, że uroni się dorobek „Przeglądu" i uroni się coś z dorobku również „Nowej Kultury" przechodzącej jak wszyscy wiemy rozmaite koleje wymieniającej ekipy redakcyjnej. Niemniej osobiście uważam, że decyzja o połączeniu obu pisma jest słuszna i może przynieść pozytywne efekty. Pozytywny efekt już ujawnił się tutaj w dyskusji mianowicie świadomość, że przyszedł czas do koncentracji w celu podjęcia ofensywy ideologicznej. Tu mówił kol. Kijowski o warunkach jakie towarzyszyły naszemu życiu literackiemu na przestrzeni ostatnich lat. To były warunki wyjątkowo niesprzyjające podejmowaniem ideologicznych sporów. Najlepszym chyba świadkiem bo odczuł to na swojej skórze jest tow. Żółkiewski, który występował wielokrotnie z programami bardzo szerokimi, bardzo zasadniczymi no i programy te poza pokwitowaniem czy takiej czy z innej okazji w rezultacie nie rozwijały się w konstruktywnej pracy. I wydaje mi się, że moment właśnie powstania nowego pisma będzie tym momentem mobilizującym, zwłaszcza jak słyszeliśmy tutaj z zapowiedzi i zapewnienia, że wszyscy publicyści i pisarze jacy tutaj się znajdują

i jacy tutaj nie znajdują się na pewno udzielą nowemu pismu poparcia. Na pewno będą współdziałali z tym żeby z tego pisma istotnie zrobić moment przełomowy w naszym życiu kulturalnym. Chciałbym na marginesie tej sprawy jednak zwrócić uwagę na pewne niebezpieczeństwo jeżeli by poprzestało się tylko na tym piśmie. Tow. Wiesław w swoim zagajeniu dzisiejszej dyskusji zostawił nadzieję na to, że może powstać później inne pismo. Wydaje mi się, że ta nadzieja dla nas, działaczy z tego frontu kulturalnego bardzo wiele oznacza. To niewątpliwie fakt jakim będzie nowe pismo może przyspieszyć zrealizowanie tej nadziei. Niemniej realizacja jest nieodzowna. Doświadczenie poucza, że kiedy przed 13 laty łączono „Odrodzenie" i „Kuźnicę" to po półtora roku musiał powstać „Przegląd Kulturalny" jako nowe pismo dlatego, że jedno pismo nie udźwignęło na sobie całego ciężaru zagadnień i potrzebne było po prostu dla zróżnicowania punktu widzenia dla konfrontacji właśnie wysiłków poszczególnych środowisk w nowe pismo. I tu życie — takie jest moje przekonanie — doprowadzi również do faktu, że powstanie jakieś pismo, które pozwoli konfrontować z czytelnikami wysiłki rozmaitych środowisk. Widzę niebezpieczeństwo, że na łaniach nowego pisma będą ograniczone możliwości właśnie konfrontowania z czytelnikami wysiłków środowiska literackiego. Ograniczę się wyłącznie do tego środowiska jako dla mnie najbliższego. Jest faktem, że Związek Literatów niemal na nasze tysiąclecie zbliża się do 1000 członków. Drugim faktem jest, że w Warszawie jest 500 członków Związku Literatów. Skurczenie się bazy na której by mogła dokonywać się konfrontacja wysiłku pisarskiego tak olbrzymiego środowiska prowadzić może do zubożenia obrazu tego co dzieje się w naszej literaturze. A dzieją się tu rzeczy nie tylko takie jak wielokrotnie wymieniany Iredyński, niemniej obserwuje się zjawiska również pozytywne. I niemożność dostatecznie szerokiego śledzenia tych zjawisk, niemożność wpływania na przyśpieszony proces kształtowania się tych zjawisk przy ograniczonych łamach może doprowadzić do pewnych zahamowań w naszym życiu literackim. Oczywiście literatura nie jest tym czym by żyli na codzień wszyscy ludzie, nawet wszyscy czytelnicy „Przeglądu Kulturalnego" i „Nowej Kultury" a jest ich razem 75 tys. Dlatego zagadnienia pozaliterackie oczywiście muszą dochodzić do głosu jeżeli pisma chcą w jakiś sposób partycypować w dziejących się u nas przemianach i jeżeli chcą kształtować świadomość swoich czytelników i prowadzić tę świadomość do krystalizacji na płaszczyźnie stosunku do socjalizmu. Niemniej chociaż ta literatura nie jest sprawą najważniejszą w zespole sztuk, w zespole wszystkich zjawisk kulturalnych ma miejsce specjalne bo przecież tutaj to jest najbardziej ideowo zaangażowana sztuka. To jest sztuka w której sprawy ideowe są najbardziej uchwytne, najbardziej sprawdzalne i zapładniające również inne dziedziny sztuki. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie zasygnalizować pewne obawy, które we mnie osobiście nurtują i które jak słyszeliśmy nurtują innych to warzy-

szy, że w perspektywie po tej mobilizacji, po tym przełomie jaki niewątpliwie powinien się w naszych środowiskach wiązać z powstaniem nowego pisma, żeby ta nadzieja, którą tow. Wiesław tutaj nam podsunął mogła być realizowana w celu właśnie uratowania tych procesów, przyśpieszenia tych procesów, jakie dzisiaj się w naszych środowiskach literackich i publicystycznych odbywają.

Tow. Janusz WILHELMI Wszelkie przygotowane przemówienia okazują się diabła warte. Dlatego też chciałem powiedzieć parę słów w imieniu tych towarzyszy i tych ludzi, który wzięli na siebie naprawdę niełatwy obowiązek wydania tego pierwszego numeru w dniu 16. Wzięli ten obowiązek nie na mocy aktu ... osobistej i nie dlatego, że dorwali się jakimiś okrętnymi sposobami do tego pisma — tylko wzięli ten obowiązek dlatego, że ich nim obciążono. Tow. Wygodzki powiada, że nie może zrozumieć jak było to pismo tworzone i że rozmawiając ze mną nie mógł się dowiedzieć nawet kto będzie autorem tego pisma, z kim pismo będzie współpracowało. To jest nieścisła informacja dlatego, bo kto będzie autorem przynajmniej w zakresie, tow. Wygodzki kto będzie uczestnikiem — będzie wiedział wcześniej, że będzie m.in. on sam, czego najlepszy dowód złożył przynosząc do redakcji wcześniej swoje teksty, które to teksty wycofał ostatnio. Pod wpływem jakich motywów nie wiem, nie chcę wnikać. Więc nie jest tak jak tow. Wygodzki mówił. Tak samo co do atmosfery, która panowała w „Nowej Kulturze" w ostatnich miesiącach i w ostatnich tygodniach. W ostatnich miesiącach też nie panowała taka atmosfera, że nie było tam redaktora naczelnego. Wewnątrz pisma toczyła się jakaś niewątpliwa walka o profil tego pisma, o charakter tego pisma. Gdzie i redaktor naczelny z jednej strony i zespół towarzyszy którzy tam pracowali musieli walczyć o różne rzeczy m.in. musieli walczyć przeciw takim tezom, że Chruszczow jest nacjonalistą wygłaszanych tam. To jest fakt. Więc proszę się nie dziwić i niech tow. Wygodzki się nie dziwi, że tam były tego rodzaju powiedzmy kontrowersje i żeśmy nie żyli w najlepszej zgodzie. Zresztą tow. Wygodzki mało był obecny w zespole i nie wiele się udzielał i jego wkład pisarski też był bezstronny. Myśmy się na prawdę w trudnych dosyć warunkach szamotali i walczyli z różnymi i obiektywnymi i wewnątrzredakcyjnymi przyczynami, trudnościami. Teraz, że wychodzi ostatni numer „Nowej Kultury", przedostatni a odbywają się rzekomo jakieś konwentykle. Jakżesz mają się nie odbywać jeżeli nam powierzono obowiązek zorganizowania tego pisma, jeżeli to spoczywa na pewnych ludziach to gdzie ja mam tego dokonywać. Czy nie muszę korzystać w końcu z jakiegoś lokalu, z jakiegoś miejsca a że to się odbywało bez udziału towarzyszy z „Przeglądu Kulturalnego" no to przecież odmówili. Czy prowadziliśmy rozmowy jakiekolwiek? Owszem prosiłem tow. Żółkiewskiego o współpracę — to był jedyny kontakt. To nie są najłatwiejsze kwestie szczególnie ostatnich tygodni, szczególnie że

i atmosfera którą stworzono wokół pisma i towarzysze o tym wiedzą z różnych wynikając kół i źródeł nie była najlepsza. Jeżeli do mnie powiada tow. Szczepański w końcu człowiek poważny, kierownik działu kulturalnego „Trybuny Ludu" że tow. Schaff mówi to jest impreza nie trwała w którą nie warto się angażować to na prawdę nie jest taką łatwą sytuacja redakcji żeby zorganizować te materiały i w tym upatruję przyczynę trudności braku autorów, w tym upatrują przyczynę tego, że różni towarzysze się wycofują w takiej atmosferze, którą się wokół tego pisma stworzyło. Zapewne były tam niezręczności organizacyjne, zapewne odbywało się w lokalu co nie powinno się odbywać posiedzenia jednego zespołu, a teraz i tego ostatniego tworzącego się. Ja tam siedzę no bo gdzieś muszę siedzieć. Ale to są drobiazgi których nie warto i nie należy wywlekać na plan pierwszy i które na plan pierwszy może wywlekać tylko zła wola. Teraz jeśli chodzi o to co to pismo powinno robić. To ja myślę, że tow. Gomułka powiedział nam wyraźnie co to pismo powinno robić. I to nowe pismo nie powinno mieć przecież żadnej określonej ani poetyki, ani żadnego określonego programu literackiego. Chodzi tylko o to, ażeby to pismo w poruszaniu każdej kwestii literackiej, artystycznej, społecznej zdawało sobie sprawę z okoliczności w jakich działa z następstw konkretnych tego. I tutaj będę miał odpowiedź na to co mówił kol. Kijowski w sprawie dyskusji o krytyce. Jaki był sens tej dyskusji, też nie chciałem o tym mówić, ale muszę o tym powiedzieć. Co kol. Kijowski tam napisał? Napisał, że krytyk jest błaznem swojej epoki. Co napisał tam Kott? Że celem działalności krytycznej jest demitologizacja. Co napisał... wiemy bo mówił kol. Kijowski. Taki był sens tej polityki. Chodzi o zaprezentowanie postaw nie koniecznie szerokich, mnie na przykład nie zaproszono do dyskusji w „Przeglądzie Kulturalnym". Czy może dlatego że źle piszę, czy może dlatego że powiedzmy poziom mojego pisarstwa nie kwalifikował się do tego. Chyba nie. Dlatego bo w ostatnich miesiącach, w ostatnim roku nikt nie był obsypywany tak superlatywami przez przeglądy prasy w „Przeglądzie Kulturalnym" jak ja. Do stopnia który mnie zawstydzał. To jest prawda o czym wiecie. Dlaczego, bo akurat przypadkowa była zbieżność, że to leżało na linii „Przeglądu Kulturalnego" w owym czasie nikt mnie do tej dyskusji nie prosił. Dlaczego? Jakaż to była reprezentacja? Czyja byłem jedynym krytykiem pominiętym? Jaki był sens tej dyskusji. Przecież wszyscy o tym dobrze wiemy. Nawet co więcej jest w chwili kiedy powiedzmy nie drukując w „Przeglądzie" gdzie mnie nie zaproszono ustosunkowałem się do tej dyskusji w „Nowej Kulturze" czy „Przegląd" chociaż dyskutował to zagadnienie, poruszył, wymienił to wtedy w przeglądzie prasy — nie. Dlaczego? Dlatego, że głosy które tam padły mnie osobiście się nie podobały, uważałem za niesłuszne dlatego bo sensem tych głosów było zdjęcie społecznej odpowiedzialności krytyka. Takie ustawienie krytyki. Myślę, że w tej chwili albo możemy kontynuować tą dyskusję dotyczącą powiedzmy metod, sposobów, drobiazgów — co mnie się wydaje

osobiście niecelowe i nieciekawe — chociaż powiedzmy możemy to robić na życzenie, albo też możemy mówić szerzej o charakterze profilu tego pisma, które naprawdę może być pismem dobrym jeżeli wszyscy bez oglądania się na te elementy zadrażniające w przeszłości — bo i ja z kolei mógłbym mieć też różne obiekcje prawda, ja pisałem krytycznie powiedzmy o tym czy o owym pisarzu, czy krytyku, ale i on z kolei nie oszczędzał pisząc o mnie. To jest charakter naszego zawodu, że piszemy także o swoich utworach. Więc możemy albo tą sprawę wałkować, albo możemy przejść do jakiejś konstruktywnej dyskusji nad poszczególnymi już elementami tego pisma. Tow. SCHAFF (oświadczenie) ... jeśli tow. Szczepański coś takiego powiedział powołując się na mnie to uważam, że to jest przejaw też jakiejś roboty. I ja bym bardzo prosił o doprowadzenie tej sprawy również do jakiegoś wyjaśnienia. No, co to znaczy ktoś operuje moim nazwiskiem, ja go nie widziałem, ja z nim nie mówiłem.

Tow. Anna KAMIEŃSKA ... Jest to jakieś łatwe zjawisko i dziwi mnie, że tak łatwo rezygnujemy z takiej wartości kształtującej się w ciągu wielu lat współpracy. „Nowa Kultura" nie była zespołem zwłaszcza w ostatnim okresie obserwowałam w „Nowej Kulturze" przedziwne zjawisko rywalizacji, intryg, pochlebstw i zabiegów o utrzymanie się w nowej redakcji. Pragnę powiedzieć tych kilka słów w sprawie działu, który reprezentowałam w redakcji „Nowej Kultury" w sprawie poezji. Prowadziłam ten dział poezji w ostatnim zespole redakcyjnym —jeśli to w ogóle można mówić o zespole — nie po raz pierwszy, był to dla mnie tylko powrót, gdyż przez kilka lat przed tym spełniałam tę samą funkcję w dawnej „Nowej Kulturze" przed tym jeszcze zajmowałam się poezją i publicystyką kulturalną w tygodniku „Wieś". Zaczęłam swoją pracę w prasie jeszcze w Lublinie w „Rzeczypospolitej" w 1944 roku kiedy dopiero kształtowała się władza ludowa. Nie jestem członkiem partii, niemniej stanowisko moje od lat sprawia, że nie czuję się obco w tym gmachu i nie czuję się obco wśród partyjnych kolegów pisarzy. Jestem więc pracownikiem różnych redakcji od 19 lat. Widziałam różne zmiany i przełomy. Jeśli mówię o tym, to nie znaczy że bronię swojej posady w tym piśmie. Nie chciałabym być członkiem nowej redakcji tak jak się ona obecnie zarysowuje. W swojej praktyce redakcyjnej stałam zawsze na stanowisku szerokiego prezentowania różnych nurtów, wielu nazwisk poetyckich, które razem składają się na obraz współczesnej poezji polskiej. Uważam za niesłuszne, że często krytycy w swoich ... fikacjach zwężają poezję do 2-3 nazwisk. Poezja polska jest obfita i różnorodna. I na tym właśnie polega jej wartość i jej charakterystyczny obraz. Poezja ma dzisiaj tak bardzo ograniczone pole prezentacji swoich osiągnięć. Jednotysięczne nakłady książek poetyckich to w praktyce pisanie do szuflady. Tylko

czasopisma literackie mogą rozszerzyć tę bazę wielo poezji z czytelnikami. A przecież poezja musi mieć tę bazę. Możność publikacji i to nie nazbyt opóźnionej jest dla poezji niewątpliwie próbą i sprawdzianem. Nie ma rozwoju poezji bez szerokiej możliwości druku. Tymczasem sytuacja jest taka, że z braku specjalistycznych pism poświęconych poezji, poeci są wypychani na margines zapełniają małe okienko w gazecie dla efektu graficznego. Zresztą „Przegląd Kulturalny" w ogóle nie publikował poezji. Zmiany jakie zaszły obecnie głęboko zaniepokoiły środowisko poetów i obawiam się że niepokój ten jest uzasadniony. Uważam, że w naszej sytuacji rozwoju poezji żaden pisarz cieszący się zaufaniem kolegów i mający za sobą autorytet własnej twórczości nie może odcinać żadnych żywych twórczych gałęzi poezji, zacieśniać poezję do jednego tylko nurtu. Takie likwidatorskie stanowisko byłoby dla rozwoju poezji zabójcze. Nie można odbierać głosu poezji nawet jeśli jest ona trudna i skomplikowana. Z wielu powodów jest trudna. Wynika to z tradycji naszej poezji pochodzącej od Norwida i z nierównomiernego rozwoju innych działów literatury. Poezja podjęła wobec tego trudne ambicje moralne, poznawcze i filozoficzne. Powoli zresztą obserwujemy asymilowanie się społeczne tej trudnej poezji. Wielu poetów nurtu awangardowego ... społecznie zaaprobowanych, awangarda stała się niemal klasyczna. Niepokój środowiska poetyckiego — orientuję się jest on bardzo poważny i głęboki i uważam, że nie można go lekceważyć. Należy oczywiście szerzej dyskutować nad sprawach poezji. Jest to jednak wielka odpowiedzialność ograniczać jej prawo głosu i zawężać jej nurt. Poezja współczesna jest oczywiście zbyt poważna i zbyt dojrzała, aby można było ją na nowo wprowadzić do szkółki jakiejś. Ale z drugiej strony czy konieczne są te próby — można powiedzieć patetycznie, że jeśli jest taka mądra i taka dojrzała to da sobie radę i wyjdzie z tej próby zwycięsko. Tylko czy potrzebne jest to nowe pławienie czarownic. Zresztą wydaje mi się że zniszczyć pewne wartości jest bardzo łatwo. O wiele łatwiej niż nam się na pozór wydaje.

Tow. Stanisław MARKIEWICZ ... W związku z wypowiedzią tow. Przemskiego. Tow. Przemski opisał sytuację w „Nowej Kulturze" i użył tutaj takich dość drastycznych porównań. Mówił, o tym że w dwóch pokojach mówiono coś innego, że panowała w „Nowej Kulturze" okropna, nie licująca z postawą partyjną atmosfera. Ja bym chciał potwierdzić, że istotnie w „Nowej Kulturze" taka atmosfera panowała. Podam kilka przykładów. Po spotkaniu przywódców radzieckich z pisarzami, jakie odbyło się w Moskwie wynikł problem w jaki sposób odnotować to na łamach pisma. W Kolegium Redakcyjnym właściwie tutaj były w tej sprawie dwa stanowiska: jedno — zignorować to wydarzenie w radzieckim życiu kulturalnym; drugie stanowisko sprowadzało się do tego, aby z całą uwagą potraktować to wydarzenie i odnotować na łamach pisma wypowiedzi pisarzy radzieckich. Wokół tej sprawy toczył

się spór na Kolegium, trudno tutaj było dojść do porozumienia. Nie trzeba się dziwić, że w tej sytuacji różnie mówiono w różnych pokojach. W jednym pokoju tych spraw wydawałoby się dla członków partii elementarnych nie dało się uwzględnić. Tow. Wilhelmi i ja zamieściliśmy po przemówieniu Chruszczowa swoje wypowiedzi na łamach radzieckiej prasy. Po tym fakcie spotkaliśmy się z krytyką — powiedziałbym bardzo niepartyjną. Jak dochodziły nas głosy, ta krytyka była uprawiana przez niektórych członków partii. Przy... dochodziły takie głosy do nas, że jakoby chcemy, jesteśmy zwolennikami stosowania u nas takiej samej polityki kulturalnej jak w ZSRR. Podczas gdy wciąż wyjaśnialiśmy, iż w różnych krajach socjalistycznych różną stosuje się politykę kulturalną, która obok pewnych cech wspólnych posiada pewne przecież właściwości specyficzne, że my uważamy, iż do wydarzeń kulturalnych w krajach socjalistycznych powinniśmy odnosić się z dużą wagą i odnotowywać to wszystko co tam jest pozytywne. Tym bardziej, że przecież o polityce kulturalnej w Polsce, która posiada swoją specyfikę we wszystkich krajach socjalistycznych bez wyjątku ... w „Nowej Kulturze" spory. Dział „Nowa Kultura" Zagranica redagowany przez tow. Przemskiego był wyraźnie odwrócony na zachód. Ignorowano np. w tym dziale dorobek kulturalny NRD podczas gdy niejednokrotnie eksponowano nie najbardziej ważne wydarzenia kulturalne na zachodzie i w NRF. Kiedy pewna część kolegium ten problem starała się jakoś załatwić, skłonić tow. Przemskiego do rozważenia samej koncepcji układu proporcji działu zagranicznego, wówczas też ta część kolegów spotykała się z różnymi zarzutami, nie trzeba się dziwić, że w tej sytuacji różnie mówiono, w różnych pokojach, różne bowiem były koncepcje. Chciałem jeszcze ustosunkować się do zarzutu jakoby bez wiedzy kolegium zamieszczane były na łamach Nowej Kultury artykuły, w których wypaczano poglądy niektórych autorów. Chodzi tu m.in. i o to, o czym mówił tow. Wygodzki, że artykuł dotyczący kodeksu karnego był artykułem napisanym w sposób tendencyjny, że jakoby w tym artykule wysunięto twierdzenie, iż projekt kodeksu karnego został opracowany w duchu stalinowskim. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że w tym artykule takiego sformułowania nie było. Autor artykułu, zresztą dyskusyjnego, rozwijała się bowiem na łamach prasy dyskusja wokół nowego projektu kodeksu karnego, autor tego artykułu stwierdzał jedynie iż projekt kodeksu karnego nie odpowiada warunkom naszego kraju, że jest przestarzały. Nie użył bynajmniej sformułowania, że to jest kodeks stalinowski. Jeśli chodzi o ten artykuł nieco później odbyła się w KC narada, gdzie tow. Wasilkowski ustosunkowywał się do krytyk prasowych w sprawie projektu kodeksu, właściwie wszelkie tezy tego artykułu były przez tow. Wasilkowskiego potwierdzone jako słuszne. Nie wiem dlaczego tow. Wygodzki mówiąc o tym artykule podał go jako przykład niewłaściwej polityki niektórych członków kolegium redakcyjnego.

Wydaje się, że byłoby bardzo dobrze aby w nowym piśmie panowała w tych sprawach o których tutaj wspomniałem inna atmosfera aniżeli kolegium redakcyjnym „Nowej Kultury". Tow. WIESŁAW

Nie sposób ustosunkować się do wszystkiego i ja nie mam absolutnie zamiaru tego czynić. Chciałem przypomnąć że ja nie dawałem oceny ani jednego, ani drugiego pisma. Ja wam towarzysze nakreślałem pewne ogólne tło w sytuacji jakiej my żyjemy i pracujemy, i w związku z tym co jest potrzebne, co powinny reprezentować nasze czasopisma, to czasopismo, nasze czasopismo, które wychodziły dotychczas. Dyskusja, która tutaj się rozwinęła mnie tylko utwierdza w tym przekonaniu jak nie dobrze się dzieje na naszym froncie ideologicznym, jakie niedobre stosunki i atmosfera zapanowały właśnie wśród pracowników tego frontu. Może i źle, że się nie dawało pełniejszej oceny, może należało, nie miałem czasu po prostu tych rzeczy przygotować, trzeba na to dosyć dużo czasu. Ale wyszły by rzeczy nieprzyjemne, bardziej nieprzyjemnie dla was. Ja rozumiem, że tutaj każdy w jakiś tam sposób, w jakimś stopniu jest odpowiedzialny i zainteresowany i to czym my nie grzeszymy no to właśnie samokrytycyzmem. Nie tylko u was, ale to szczególnie na tym odcinku. Ale jeśli trzeba będzie zrobić taką rzecz, to my ją może i zrobimy i pokażemy wówczas całość i publikowaną i może i kulisy trzeba będzie pokazać. Ja starałem się tylko stwierdzić, starałem się wykazać dlaczego taka decyzja została podjęta — likwidacji dwóch pism — i dlaczego my żądamy jednego pisma. Ani „Przeglądu", ani „N. Kultury", ani nie ochraniałem, ani nie broniłem, ani nie wysuwałem ten lepszy a ten gorszy. Uważałem, że w jednym i drugim piśmie nie było to, co być w tej sytuacji, w której żyjemy być powinno. Ta dyskusja mnie wcale nie buduje. To mnie utwierdza w jednym przekonaniu, że wśród środowiska i partyjnego, może w większym stopniu nawet wśród środowiska partyjnego, aniżeli bezpartyjnego, w jednej i drugiej redakcji, jednego i drugiego zespołu istnieje sytuacja nie do przyjęcia. Bo o co tu właściwie chodzi. Powiadacie, niektórzy członkowie partii, wysunęli sprawę, chodzi o redaktora. Redaktor nie ma autorytetu, redaktor nie gwarantuje tego i dziesiątego. A skąd wiecie? Skąd taka ocena i taka opinia, że nie dobry? Żaden, najlepszy redaktor niczego nie zrobi jeśli nie będzie mieć zespołu. Będzie zespół, który chce pracować w określonym kierunku — będzie dobre pismo. Nie będzie zespołu, będzie to co jest i pismo będzie kiepskie. Zrozumiałe. Ostatecznie będzie kiepski, to będzie niedobrze. A co myślicie? Na walkę pójść? Nie przetrzymamy? Przetrzymamy. Ja wam gwarantuję, że przetrzymamy. Ja nie mówiłem i tutaj chyba nie trzeba było mówić ile wyście rozrobili spotkań, zebrań, wypowiedzi, ile akcji było prowadzone ażeby storpedować to co zostało zdecydowane. Ostatecznie wy się decydujcie towarzysze, wy się decydujcie. My

będziemy stawiać w stosunku do członków partii sprawę po partyjnemu, a w stosunku do bezpartyjnych jest dziś sprawa — chcecie dobrze, nie chcecie drugie dobrze. Nie czujecie obowiązku za ten kraj, nikt was do tego nie zmusi, nikt. Ale pozwólcie wówczas my nie będziemy mieli tego obowiązku w stosunku do was. Ja nie chciałem tu przecież przytaczać, kwestia tej nauki, wszystko słusznie, wszystko słuszne, tylko my jedni nie mamy słusznego stanowiska. Dyskusja o nauce słuszna, dyskusja o krytyce słuszna i t.d. Towarzyszu Kijowski doprawdy ja nie chcę przytaczać waszego ostatniego artykułu, ja nie chciałem przytaczać waszej demonstracji w ostatnim numerze z tą obwolutką żałobną. Co to znaczy? Kijowski — jego artykuł o zaangażowaniu. Bardzo mętny artykuł i właściwie co to jest zaangażowanie? Właściwie nie ma zaangażowania, pisarz to indywidualista, pisarz zaangażowany sam w sobie, pisarz jest zawsze zaangażowany w określoną ideologię. Ja nie przeczę że jest zaangażowany, ale w określoną ideologię. To może być różna, może być i mętniacka, może to być bezideologia, to w tą bezideologię jest zaangażowany. Mamy takich nie mało, nie mało takich mamy. A pozwólcie i my będziemy mieli jakiś sąd o tej sprawie. We wniosku odpowiadacie — każdy człowiek odpowiada za swoje czyny, za swoją działalność. Każdy człowiek w określony sposób widzi świat, widzi zjawiska i nikt nie żąda w jakiś sposób wyzbycia się indywidualności człowieka. Żądanie to jest niemożliwe. Ale to coście zademonstrowali, to zademonstrowaliście demonstrację. Chcecie demonstrować, demonstrujcie. Uważaliśmy za potrzebne zwołać to zebranie, po to ażeby wytłomaczyć dlaczego, po to, ażeby w pewnym sensie naprawić te błędy, które zostały popełnione wówczas kiedy z wami razem nie mówiono przy pobieraniu tej decyzji. Wyście zrozumieli, chociaż jestem głęboko przekonany, gdyby to było robione poprzednio rezultat byłby tylko gorszy, bo takie jest wasze stanowisko, taki jest wasz pogląd, wy uważacie, że schlebianie określonym gustom, że pisanie pod czytelnika, że to jest zdobywanie dla nas, dla socjalizmu, dla ustroju, zdobywanie tego środowiska. Towarzysze, Polska Ludowa istnieje 18 lat. Kto się nie przekonał do socjalizmu za lat 18, można na niego machnąć ręką. To się może i nie przekonać do końca swego żywota. I myśmy dosyć czasu dali na to, ażeby to zdobywanie tego środowiska formy zdobywania tego stanowiska, ażeby one zostały już zniknęły (?). Te formy, które wy stosujecie i to co się wam wydaje daje nam te dobre efekty, inaczej my to wszystko odepchniemy — wy jesteście w błędzie. W błędzie jesteście, w głębokim błędzie. Ja nie mówiłem o poezji ani jednego słowa i że tak powiem ten dział mnie najmniej obchodzi. Niczego tutaj nie chcę likwidować, w dziedzinie poezji. Jeden nurt, jeden front — po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem tej poezji. A czego nie rozumiem do tego się nie ustosunkowuję. Niech się specjaliści wypowiadają, podoba im się, nie podoba im się, najmniej, to zresztą ważne, najmniej to oddziaływuje i kształtuje postawę samego społeczeństwa. Skąd

taki wniosek? To raczej sprawa, raczej ... My będziemy sprawę kończyć. Dziwi mnie bardzo wystąpienie tow. Wygodzkiego. To ma się nazywać partyjne wystąpienie? Tam patrzy, widzi, Waryńskiego, Kostrzewę i wszystkich, ja widzę co innego. Co innego się dzieje na świecie. Ja widzę, że tak powiem wieszanych komunistów, a wy ich nie widzicie. Ja widzę, o teraz znowu dziś macie w prasie. O zespole redakcyjnym my przedyskutujemy sprawę. Zespół redakcyjny jeśli trudno było dobrać to z uwagi na wasze stanowisko. Z uwagi przede wszystkim na takie niepartyjne stanowisko, grupy, może za wyjątkiem tow. Czeszko. Starał się po partyjnemu podejść do tej sprawy i rozumieć. Ale pozostała grupa „Przeglądu" przyszła z określoną intencją. I ta intencja jest przejrzysta, to było zorganizowane. Wyście robili odprawę przed tym. Zapraszaliście tych których nie należało zapraszać. Zapraszaliście tych, których ja ostro krytykowałem w rozmowie z tow. Gottesmanem. A wyście uważali za potrzebne ściągnąć ich. Nie, nie wygracie w walce z partią. Dlatego też trzeba tak postawić sprawę. Z członkami partii my będziemy rozmawiać i zapytamy chcecie współpracować czy nie chcecie współpracować. Bezpartyjni chcą współpracować? Dobrze, nie chcą współpracować, nikt ich do tego nie zmusi. Proponuję, ażeby towarzysze którzy chcą współpracować w nowym piśmie, ażeby złożyli w tej sprawie Oświadczenia w naszym Wydziale Kultury. Dosyć.

Dyskretne odwołanie Górnickiego Przypomnijmy kontekst. 5 czerwca 1967 wobec zablokowania przez Egipt Zatoki Akaba, czyli odcięcia Izraela od Morza Czerwonego, rząd izraelski zaatakował Egipt i sprzymierzoną z nim Jordanię. W błyskawicznej kampanii armia izraelska zajęła półwysep Synaj oraz zdobyła Zachodni Brzeg Jordanu z Jerozolimą i terytoria syryjskie. 12 czerwca rząd polski zerwał stosunki dyplomatyczne z Izraelem (ponownie nawiązane dopiero w 1990 roku). Wojna sześciodniowa stała się pretekstem do rozpętania nagonki antysemickiej pod pozorem walki z syjonizmem. Niechlubną rolę odegrał w niej ówczesny szef Biura Prasy KC PZPR — Stefan Olszowski (obecnie od dłuższego czasu przebywa prywatnie w USA). Wiesław Górnicki został wkrótce po swojej depeszy odwołany do Warszawy. POLITYKA, 14/1990

Warszawa, dn. 15.VI. 1967 r. TOWARZYSZ WŁADYSŁAW GOMUŁKA I SEKRETARZ KC PZPR Przesyłam w załączeniu pilną notatkę w sprawie nieodpowiedzialnego zachowania się korespondenta PAP i „Życia Warszawy" w Nowym Jorku redaktora Wiesława Górnickiego. STEFAN OLSZOWSKI Notatka w sprawie korespondenta PAP i „Życia Warszawy" W. Górnickiego W dniu dzisiejszym redaktor naczelny „Życia Warszawy" H. Korotyński otrzymał od W. Górnickiego z Nowego Jorku dalekopis następującej treści:

„red. Korotyński i red. Szymański: mam nadzieję, że pojmujecie, w jak trudnej sytuacji znalazłem się wobec wysoce już prawdopodobnej sesji nadzwyczajnej i zlotu gwiazd. Całkowicie i pod każdym względem nie zgadzam się z naszą decyzją o zerwaniu stosunków, co w odpowiednim czasie, w odpowiednim trybie zakomunikuję odpowiednim instancjom. Nie dlatego, żebym chciał wpłynąć na losy świata, ale dlatego, że pragnę po prostu zachować czyste ręce w tej obłędnej aferze i nie przykładać się ani jednym słowem do aktów, które mnie napawają zgrozą i obrzydzeniem. Może z Warszawy wygląda to inaczej, ale w Nowym Jorku dowiedziałem się, że w gruncie rzeczy Dajan jest agentem Gehlena, Armią izraelską dowodzą gestapowcy, a te przebrzydłe Żydy kontynuują dzieło rozpoczęte przez SS w Lidicach. Ile można znieść? Jeśli dodamy, że bohaterscy towarzysze arabscy kierują walką wyzwoleńczą wprost z obozów koncentracyjnych pod Aleksandrią i Assuanem, będziemy mieli pełny obraz historycznego zmagania Arymana z siłami postępu. Gwarantuję na domiar, że za pół roku będziemy pokornie odszczekiwać wszystko, cośmy do tej pory nabrechali. W razie czego bardzo proszę pamiętać, że ja byłem przeciw, jak mówi poeta, i nie troszczę się o konsekwencje aż do odwołania włącznie. Przez parę lat żyłem w przekonaniu, że umiemy zachować jakiś ślad godności narodowej i trzeźwości, co znowu się okazało nieporozumieniem. W tej sytuacji naprawdę jest mi trudno pisać dla Was cokolwiek o meritum kryzysu (co oczywiście nie znaczy, żebym rozgrzeszał izraelskich szowinistów hurtem i gratis), gdyż czytelnicy chyba przywykli do osobistego tonu moich korespondencji, a na taki raczej nie pora i nie okazja, ponieważ jednak zanosi się na coś w rodzaju historycznej superszczytówki właśnie w Nowym Jorku, muszę dać pierwszeństwo lojalności wobec gazety i będę dla was obsługiwał sesję nadzwyczajną (jeśli w ogóle dojdzie do skutku, co nawet w tej chwili nie jest pewne). Jednakże na zasadzie absolutnie protokolarnego zapisu, bez jednego słowa komentarza, nie mogę Was ostatecznie zawieść w tak drastycznej sytuacji, a zarazem nie chcę stworzyć wrażenia, jakobym się przyłączał, albowiem się nie przyłączam. Jeśli akceptujecie tę formułę, od jutra zaczynam pisać — krótko z dyzgustem, i w stylu protokołu z obdukcji zwłok tego, co jeszcze niedawno nosiło dumne miano dyplomacji. Cześć pracy. A mazeltof. Ściskam Was nostalgicznie, Górnicki". Dalekopis ten nadany poprzez środki publicznej komunikacji międzynarodowej został bez wątpienia przejęty przez Amerykanów. Postępowanie Górnickiego stanowi akt jawnej niesubordynacji i może być wykorzystany przez stronę amerykańską w propagandzie dywersyjnej. Nie można również wykluczyć, że Górnicki decydując się na tę publiczną demonstrację polityczną nosi się z zamiarem pozostania w USA. Pewnym niepokojącym sygnałem świadczącym o kryzysie w postawie Górnickiego były niektóre sformułowania zawarte w jego korespondencji z dnia 13 czerwca

br. („białe kartki" — część druga). Na niesłuszność tych sformułowań Biuro Prasy zwróciło wówczas uwagę redaktorowi naczelnemu PAP, tow. Hofmanowi. Licząc się z tym, że natychmiastowe odwołanie Górnickiego do kraju mogłoby przyśpieszyć publiczne wykorzystanie omawianego dalekopisu przez Amerykanów, Biuro Prasy podjęło następujące kroki: 1) Red. Korotyński przesłał natychmiast do W. Górnickiego depeszę zobowiązującą go do zachowania lojalności, równowagi i dyskrecji. 2) W porozumieniu z tow. M. Naszkowskim wysłana została do tow. Tomorowicza depesza polecająca mu przeprowadzenie z Górnickim rozmowy przywołującej go do porządku i zasugerowanie mu 2-tygodniowego urlopu. 3) PAP i „Życie Warszawy" nawiązując do uprzednich próśb Górnickiego o urlop przyznały mu (depeszą) 2-tygodniowy doraźny urlop, który może on wykorzystać w dowolnym miejscu. Pozostawiając Górnickiemu swobodę wyboru miejsca, kierowaliśmy się chęcią uniknięcia wrażenia, że w trybie represji odwołujemy go z placówki. Do sprawy dyskretnego odwołania Górnickiego powrócimy po pewnym czasie i głębszym rozpoznaniu sprawy. 4) O postępku Górnickiego Biuro Prasy KC powiadomiło Dyrektora Dep. I MSW tow. Sokolaka. 5) Obowiązki Górnickiego przejmie na czas jego urlopu korespondent PAP w Waszyngtonie — Janusz Gołębiowski. Przewiduje się też wysłanie na Nadzwyczajną Sesję ONZ (razem z naszą oficjalną delegacją) K. Małcużyńskiego. Byłoby wskazane, aby z Górnickim przeprowadził rozmowę członek kierownictwa naszej delegacji na Sesję ONZ. (STEFAN OLSZOWSKI) Warszawa, dnia 15.VI. 1967 r.

Wszystko gotowe, szyfranci czekają Dokument dotyczy próby usunięcia ze stanowiska ambasadora PRL w Londynie byłego sekretarza KC PZPR i członka Biura Politycznego Jerzego Morawskiego. Incydent miał miejsce w 1968 r. Według Władysława Gomułki zorganizował go Mieczysław Moczar. Uzupełnieniem tego tekstu jest fragment zapisu ze spotkania Jerzego Morawskiego ze studentami Wydziału Dziennikarstwa UW, które odbyło się w 1989 r. POLITYKA, 16/1990

Notatka dot. zebrania POP w Londynie w dniach 11-12.4.68 r. Zebranie POP zwołano w uzgodnieniu ze mną w celu poinformowania o wynikach dyskusji w OOP nt. przemówienia tow. Gomułki dot. wydarzeń marcowych oraz przyjęcia listu do tow. Gomułki. Na tymże zebraniu przewidywano również przyjęcie nowych członków do partii, co uzasadniało zamknięty charakter zebrania. W rzeczywistości głównym celem zebrania było usunięcie mnie z partii. Cel ten jednak znany był tylko grupie „wtajemniczonych", pracowników MSW, na czele z I sekretarzem POP tow. Czajerem. Cel ten był ukrywany przed większością pracowników naszych placówek, a szczególnie starannie przed kierownictwem Ambasady i Konsulatu. Chodziło jak oceniam o to, aby osiągnąć pełne zaskoczenie na samym zebraniu, udaremnić możliwości przeciwdziałania i stworzyć fakt dokonany. Ponieważ organizatorzy tej akcji nie byli pewni, czy uda się wciągnąć do tego OOP przy Ambasadzie, której członkowie lepiej mnie znają i bliżej ze mną współpracują, a także nie byli pewni organizacji Konsulatu, wobec tego grupę ataku i klakę przygotowano w OOP przy Biurze Radcy Handlowego.

Sygnał do ataku dało sprawozdanie z „dyskusji" w OOP przy BRH, wygłoszone przez tow. Szwarca, który ku osłupieniu większości zebranych powiedział m.in.: beriowszczyzna nie miała zaufania do Polaków i dlatego stawiano na odpowiedzialne stanowiska w Polsce Żydów z ZSRR i z Zachodu, w tym czasie Jerzy Morawski był najbliższym współpracownikiem Romana Zambrowskiego, na wiecach studenckich w Warszawie skandowano „Morawski, Zambrowski do Biura Politycznego", co świadczy o inspirowaniu przez Morawskiego tych demonstracji, na terenie Londynu Morawski przeciwstawia się walce przeciwko syjonistom, atakującym Polskę. Na początku dyskusji wygłosiłem przygotowane na piśmie przemówienie, którego tekst załączam. (Należy zaznaczyć, że o dyrektywie KC i MSZ, na którą się powołuję w tym przemówieniu, ani Sekretarz POP, ani przewodniczący zebrania, członek egzekutywy J. Rutkowski, którzy znali tę dyrektywę, ani słowem nie wspomnieli na zebraniu). W dyskusji, w której zabierali głos na początku zebrania głównie pracownicy BRH, dominował temat walki ze syjonizmem oraz krecią robotą syjonistów w Polsce, m.in. przygotowana przez nich, choć nie uzasadniona względami ekonomicznymi podwyżka cen mięsa na jesieni celem sprowokowania niezadowolenia ludności. Zaczęły także stopniowo narastać i nabierać coraz większej ostrości ataki na mnie. M.in. powołano się również na „nie publikowane jeszcze przemówienie tow. Gomułki na naradzie I sekretarzy KW, w którym wskazał, że tow. Morawski przeciwstawiał się linii partii". Zarzucano mi także, że otaczam się Żydami, że utrzymuję kontakty głównie z dziennikarzami żydowskimi w Londynie, że zapraszam Żydów na przyjęcia w Ambasadzie (jedni mówili tak wprost, drudzy operując dobranymi odpowiednio nazwiskami tut. polityków, posłów Izby Gmin itp.). Celem tych ataków było, jak sądzę: 1. sprawienie wrażenia na zebraniu, że jestem Żydem, 2. sprawienie wrażenia, że ataki te wynikają z ogólnego interesu czy zalecenia kierownictwa partii. Najostrzejsze „prokuratorskie" wystąpienie wygłosił pracownik BRH Ślusarski (b. sekretarz POP), który zarzucił mi: a) że uczestniczę w opozycji i w spisku przeciwko kierownictwu partii, b) że paktuję ze syjonistami w Londynie. Złożyłem wtedy oświadczenie, protestujące przeciwko insynuacjom Ślusarskiego. Następnie pracownik BRH, L. Mintus zgłosił wniosek o wydalenie mnie z partii „za działalność antypolską, wrogą socjalizmowi, prosyjonistyczną i antypartyjną". Przewodniczący zebrania zwrócił się do dalszych dys-

kutantów, aby ustosunkowali się do tego wniosku. Niektórzy wniosek ten poparli w dalszej „dyskusji", przy czym towarzyszyły temu wręcz histeryczne wystąpienia, różnego rodzaju „zarzuty" za cały okres mej działalności w Londynie, w tym sprawy należące do tajemnicy służbowej (np. wizowe). Pragnę oświadczyć z całą odpowiedzialnością, że absolutnie ani jeden z tych zarzutów nie wytrzymuje krytyki. Inni dyskutanci, aby uniknąć mówienia o mnie, przenieśli dyskusję na szersze tory atakując kierownictwo propagandą w Polsce, które tłumi walkę ze syjonizmem i okrawa odpowiednio korespondencje z Londynu, wymieniano przy tym nazwisko tow. Starewicza; zaatakowano także z nazwiska Ministra Naszkowskiego, szczegółowo opowiadając o jego „antyarabskiej" i „prosyjonistycznej" działalności w czasie wizyty rządowej w Kairze; a także Wicepremiera Szyra za wspomaganie, wspólnie z ambasadorem Morawskim, jakiegoś profesora z Oxfordu (nazwisko oczywiście żydowskie). Należy zaznaczyć, że prawie wszystkie wystąpienia w dyskusji były przygotowane na piśmie i odczytywane, w związku z czym zresztą uczestnicy „dyskusji" mogli tylko dodawać do tych wystąpień jednozdaniowe polemiki z moim wystąpieniem, „że ich nie przekonało", „że stanowiło próbę przeniesienia dyskusji na tory zawodowe", że „wyraża chęć skłócenia organizacji partyjnej" (w związku z tym, że w przemówieniu mówiąc, że [zdanie dodane do pisanego tekstu] pożytek daje tylko konstruktywna krytyka, powołałem się na OOP Ambasady i Konsulatu, pomijając BRH). Cała „dyskusja" wprawiła większość zebranych, którzy nie byli wtajemniczeni, w stan zupełnego osłupienia i zastraszenia. Wytworzona na zebraniu atmosfera nie da się opisać. Nigdy dotąd czegoś takiego nie przeżyłem, nawet w koszmarnych snach. Zastanawiałem się, jak reagować. O rzeczowej polemice z „zarzutami" nie było mowy. Nawoływanie do opamiętania się przyniosłoby tylko dalsze rozjuszenie grupy atakujących i być może dalsze „fakty", których nie wolno mówić głośno na placówce. Dlatego, zapytany przez przewodniczącego zebrania, czy chcę coś odpowiedzieć, ograniczyłem się do stwierdzenia, że to co miałem do powiedzenia na tym zebraniu, zawarłem w moim wystąpieniu. Nastąpiło głosowanie. Przewodniczący poprosił, aby uczestnicy zebrania dłużej trzymali ręce, bo głosy będą liczone. Tylko 5 głosów było przeciw wydaleniu mnie z partii (na około 90 głosujących) i 2 wstrzymujące się, w tym mój. Po głosowaniu opuściłem zebranie około godz. 2-ej w nocy. Z relacji radcy Ambasady tow. Wiśniewskiego wiem, że w dalszym toku zebrania uchwalono tekst listu do tow. Gomułki wyrażający poparcie dla polityki partii. Przewodniczący zebrania poinformował, że list ten będzie wysłany razem z uchwałą o wykluczeniu Ambasadora. Na zapytanie jednego

z uczestników co do sposobu przekazania do Warszawy, przewodniczący zebrania miał oświadczyć „wszystko przygotowane, towarzysze na górze (tzn. szyfranci) czekają". JERZY MORAWSKI

Spotkanie po latach — Mam pytanie, dotyczące marca 1968 roku. Pan był wtedy w Londynie. Jak widział pan te wydarzenia z perspektywy Londynu? I drugie pytanie: czy może pan coś nam opowiedzieć o akcji, jaką tam wtedy przeciwko panu podjęto? JERZY MORAWSKI: — Co do pierwszego pytania, nie przypuszczam, by z Londynu czy z Warszawy wydarzenia te wyglądały inaczej, niż wyglądały. Może tylko ostrzej — z oddalenia — rysował się kontrast między dwoma zasadniczymi wątkami polskiego marca, to jest wystąpieniami intelektualistów i studentów z jednej strony, a akcją polityczno-policyjną z drugiej. Nasłuchaliśmy się i naczytaliśmy się o tym wszystkim w tym roku co niemiara, w związku z dwudziestoleciem marca. Skoro jednak nadarza się okazja, postaram się dołożyć swoje trzy grosze. Najpierw o tym, że — moim zdaniem — rzeczywiście były dwa osobne i w pewnym sensie niezależne od siebie wątki tych wydarzeń. Podkreślam to dlatego, że w niektórych ocenach i wspomnieniach wątek akcji polityczno-policyjnej tak przesłonił wszystko inne, że niemal zapomina się o ruchu protestu intelektualistów i studentów, w krańcowych przypadkach odmawia się tym protestom nawet autentyzmu, przypisując je wręcz prowokacji policyjnej. Nie mogę się z tym zgodzić. Nawet jeśli przyjąć, że pewne posunięcia represyjne wobec studentów, poprzedzające Marzec, oraz niepoczytalna decyzja w sprawie ,,Dziadów" miały taki prowokacyjny charakter, trzeba jednak pamiętać, że w ciągu lat sześćdziesiątych nagromadziło się wśród polskiej inteligencji tyle frustracji i niechęci do władzy, że ruchy protestu w 1968 roku — przy braku innych możliwości działania — należy uznać za uzasadnione i normalne. To prawda, że ani w petycjach, ani w rezolucjach wieców studenckich, ani w przejmującym liście studentów Warszawy do Gomułki nie sposób dopatrzeć się nawet śladów kontestacji — to raczej apele do władz, aby same się poprawiły. Wszystko to wyraża jednak pełną godności postawę w obronie głównych wartości ludzkich i patriotycznych i tego nie wolno pomniejszać. Nie lubię patosu, ale to był ruch patetyczny. Doraźnie, w marcu 1968 r. poniósł klęskę, ale na długą metę zachował swe znaczenie moralne i polityczne. Jeśli chodzi o drugi wątek Marca, o akcję polityczno-policyjną, przyznam, że była ona wtedy dla mnie zaskoczeniem. Pamiętam, że w miesią-

cach poprzedzających Marzec spodziewałem się — teoretycznie biorąc — jakichś reakcyjnych posunięć w kraju bloku sowieckiego, w związku z Praską Wiosną, ale że dojdzie do czegoś tak absurdalnego i haniebnego, jak heca antysemicka w Polsce, nie, tego się nie spodziewałem. Będąc od 1964 roku na placówce w Londynie, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że już tak daleko zaszedł proces ureakcyjnienia PZPR, zwłaszcza jej aparatu — i drugi proces: ponownego wywindowania ponad partię i ponad inne organa administracji służb bezpieczeństwa. Nastąpiło jakby odtworzenie modelu z czasów świetności dworu Bieruta, czyli sprzed roku 1954. Była jednak i różnica. Tym razem organa te de facto nie tylko nie słuchały I Sekretarza partii, tj. Gomułki, lecz przeciwko niemu spiskowały. (...) A jakie echo miały wydarzenia marcowe w Anglii? Korespondenci brytyjscy w Polsce od początku niemal bezbłędnie rozróżnili oba wątki tych wydarzeń. Niezbyt wiele komentowali, w obawie, że mogą utracić prawo pobytu w Polsce, natomiast obficie cytowali polską prasę, zwłaszcza tę najbardziej zaangażowaną jak „Życie Warszawy", „Prawo i Życie", „Słowo Powszechne". To wystarczyło, aby w opinii brytyjskiej wywołać, zwłaszcza na lewicy, w kołach przychylnych Polsce najpierw zdumienie, później oburzenie, a potem już tylko pogardę. Nie muszę państwu mówić, jak zawstydzające i przygnębiające są dla mnie te wspomnienia. Odium spadało na Polskę. Jako jej ambasador musiałem co dzień znosić demonstracje protestacyjne przed ambasadą, a co wieczór — do północy — pikiety z pochodniami, organizowane przez studentów przed rezydencją ambasadora. Oczywiście, rzecz dzieje się w Anglii, toteż przed furtką prowadzącą ku rezydencji znajduje się również policjant, pilnujący, aby pikietujący ograniczyli się do pikietowania, jak również aby i pikietującym nie stało się nic złego. W odpowiedzi na drugie pytanie podam w skrócie fakty. Kiedy doszło do wydarzeń marcowych, przekazywałem do Warszawy dzień po dniu informacje o oddźwięku tych wydarzeń w W. Brytanii. Najpierw o tym, że reakcje władz polskich na wystąpienia studenckie uważa się tu za przesadne, co budzi podejrzenia co do prawdziwych motywów takiego postępowania, potem, kiedy rozpętała się już nagonka antyinteligencka i antyżydowska, alarmowałem, jak fatalne to ma dla nas skutki, zwłaszcza wśród intelektualistów brytyjskich w kołach nam dotąd przychylnych. Zleciłem również przekazywanie do kraju wszystkich depesz, listów i rezolucji protestacyjnych, jakie dosłownie tysiącami zaczęły napływać do Ambasady, od różnych instytucji, uniwersytetów i osobistości brytyjskich. Przekazywałem też własne opinie na te tematy, adresując je również na Gomułkę. Czy je otrzymywał? Nie wiem. Na wszystkie depesze w tych sprawach i oceny, przekazywane do Warszawy, nie tylko nie dostałem odpowiedzi, ale nawet potwierdzenia odbioru. W którymś momencie akcji policyjnej, jej sztab na Rakowieckiej musiał, jak się okazało, zdecydować rozszerzenie akcji również poza granice kraju.

Do Warszawy wezwano, w tajemnicy przede mną, kilku pracowników Biura Radcy Handlowego w Londynie. Po ich powrocie zwołano na 11 kwietnia zebranie organizacji partyjnej przy Ambasadzie, obejmującej wszystkich członków partii — pracowników polskich placówek dyplomatycznych, konsularnych i handlowych w W. Brytanii. Na tym zebraniu dowiedziałem się, że wspólnie z Romanem Zambrowskim stoję na czele ogólnokrajowego spisku, który ma na celu obalenie Gomułki i Cyrankiewicza i przywrócenie w Polsce ustroju kapitalistycznego. Oskarżyciele, ci właśnie pracownicy BRH, powtarzali przy tym w swych przemówieniach wszystkie znane groteskowe brednie, znane z podobnych zebrań w kraju, na temat rewizjonistów, syjonistów, CIA, odwetowców niemieckich, Szyra, Starewicza, encyklopedystów, itd. itp. Posługiwali się przy tym gotowymi tekstami w maszynopisie, które przywieźli z Warszawy, czego zresztą nie ukrywali. Muszę przyznać, że udało im się wytworzyć na tym zebraniu, trwającym prawie całą noc, atmosferę histerii i strachu taką, jaka chyba panowała na podobnych zebraniach w kraju. Nad ranem zarządzono głosowanie. Większością głosów zostałem usunięty z partii za działalność antypartyjną, antysocjalistyczną i antypolską. Na około 90 obecnych 5 osób głosowało przeciw, a kilkanaście miało się wstrzymać od głosu. O co chodziło nie tyle oskarżycielom na zebraniu w Londynie, którzy tylko wykonywali polecone zadanie, co inspiratorom tej afery? Czy miała to być zemsta za rok 1956? Przypuszczam, że chodziło o coś więcej. Liczyli, jak myślę, na to, że czując się zagrożony, zdecyduję się nie wracać do kraju, a to pozwoli im na nowo rozpalić kampanię antyrewizjonistyczną, która z braku nowej amunicji zaczęła jakby przygasać, a także że będą to mogli wykorzystać przeciw Gomułce. Zebranie, jak wspomniałem, skończyło się nad ranem, 12 kwietnia, w Wielki Piątek. Nazajutrz otrzymałem depeszę od Winiewicza, pełniącego wtedy obowiązki kierownika MSZ, po rezygnacji Rapackiego, wzywającą mnie do Warszawy. Poleciałem najbliższym samolotem i Święta Wielkiej Nocy spędziłem tam na rozmowach. Winiewicz oświadczył mi, że sam czuje się zagrożony i radzi, żebym zwrócił się wprost do Gomułki. Z Gomułką rozmawiałem telefonicznie. Powiedział, że już wie o tej aferze, że to sprawka Moczara. „Domyślam się, o co mu chodzi, ale tym razem sam się podłożył". Po czym prosił, żeby dać mu na piśmie najbardziej charakterystyczne fakty z tego zebrania i nazwiska prowodyrów oraz zlecił kontaktować się z Kliszką. Zwróciło moją uwagę, że powiedział, abym swą notatkę przekazał nie przez jego Sekretariat, ale przez Kliszkę. Kliszko, na moje pytanie, czy otrzymał moje meldunki i kiedy położą kres tej nieprzytomnej hecy w Polsce, rozłożył ręce: „Wiesz, ta fala nas zalewa, sami nad tym nie panujemy, mnie też wytupują i przekrzykują na zebraniach..." Okazało się jednak, że jakieś resztki władzy zachowali,

przynajmniej w takiej sprawie jak moja, i że musiała pójść jakaś instrukcja do organizacji partyjnej przy Ambasadzie, bo kiedy zaraz po Wielkiej Nocy wróciłem do Londynu, ta sama organizacja, która mnie wyrzuciła, zebrała się ponownie i tym razem jednomyślnie anulowała swoją poprzednią uchwałę. Stałem się więc ponownie członkiem PZPR i nadal pełniłem funkcję ambasadora. Jeśli zaś chodzi o sprawców afery, to jak to zwykle bywa ucierpieli nie ci, którzy tę aferę wykoncypowali i nadali jej bieg, ale bezpośredni wykonawcy, ci właśnie trzej pracownicy BRH, których w trybie nagłym odwołano do Warszawy...

Biuro Polityczne proponuje Tak zwane „wydarzenia marcowe" 1968 r. mają już dość obfitą literaturę. W wydanej w tym roku w PWN monografii Jerzego Eislera („Marzec 1968. Geneza. Przebieg. Konsekwencje") bibliografia zajmuje blisko dziewięć stron gęstego druku. Równocześnie jednak, jak stwierdza rekomendująca książkę redakcja „Krytyki": „geneza i kulisy wydarzeń marcowych roku 1968 w Polsce osłonięte są dotychczas tajemnicą". W archiwach obowiązuje ustawowa zasada udostępniania zbiorów po 30 latach. Dopiero więc za lat siedem historyk będzie mógł zamówić interesujące go teczki. Co w nich znajdzie? Wspomniany tu Jerzy Eisler stwierdza: „Co się zaś tyczy archiwaliów, to — jak się wydaje — niektórzy historycy przeceniają ich wartość. Wielu uważa, że dostęp do Centralnego Archiwum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Centralnego Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Archiwum Akt Nowych i archiwów wojewódzkich pozwoli wyświetlić wszystkie tajemnice i zagadki historii PRL. Otóż niezupełnie. Z rozmów z osobami, które uzyskały dostęp do tych archiwów, wynika, że wielu dokumentów, które w nich powinny się znajdować, po prostu tam nie było" (s. 9) i dalej autor wyjaśnia, że być może najtajniejsze dokumenty przechowywano osobno, że dokumenty niszczono, że wreszcie część decyzji podejmowana była ustnie, bez śladów pisemnych. Należę do tych historyków, którzy „przeceniają" wartość poszukiwań archiwalnych. To bardzo żmudne zajęcie. Dziesiątki, setki godzin wertuje się zakurzone, wyblakłe papiery i rzeczywiście niewiele z tego wynika. Ale przecież powoli z tych drugorzędnych nawet źródeł zaczyna się rysować obraz

całości. Historyk, który za siedem lat zacznie kwerendę archiwalną dotyczącą marca 1968, znajdzie sporo. Rzecz tylko w tym, by miał cierpliwość i umiał szukać. Tekst, który publikujemy, nie pochodzi z archiwum. Ponieważ jednak był przygotowany w pięciu egzemplarzach, zapewne co najmniej jeden z tych egzemplarzy znajduje się w niedostępnych jeszcze zbiorach archiwalnych. Tekst ten nie był znany historykom i niewielu wiedziało, że w ogóle kiedykolwiek istniał. Poza kilkoma wypadkami dyskusje na posiedzeniach Biura Politycznego nie były bowiem protokołowane. Z reguły sporządzany był lakoniczny zapis zawierający porządek dzienny i podjęte decyzje. Zapewne chodziło o to, by członkowie tego najwyższego areopagu nie czuli się skrępowani w wypowiedziach, nie obawiali się, że kiedyś zostaną one przeciwko nim wykorzystane. Być może też obawiano się, że protokół taki trafi w niepowołane ręce, a być może nie widziano po prostu potrzeby protokołować dyskusji — ważne były podejmowane decyzje. Kilkakrotnie uczyniono odstępstwo od tej reguły. Jednym z tych przypadków było posiedzenie Biura Politycznego w dniu 8 kwietnia 1968 r., a właściwie punkt piąty porządku dziennego dotyczący spraw personalnych. Jak wynika z publikowanego tekstu, po raz pierwszy omawiano „wydarzenia marcowe" na posiedzeniu Biura Politycznego w dniu 19 marca, gdy zatwierdzono wystąpienie Gomułki na zwołane w tym dniu po południu w Sali Kongresowej spotkanie z aktywem partyjnym Warszawy, ale wówczas nie było szerszej dyskusji. Miała ona miejsce dopiero na posiedzeniu w dniu 8 kwietnia, a więc równo miesiąc po wiecu na Uniwersytecie Warszawskim. Zapis tej dyskusji jest znakomitym źródłem dla zrozumienia, jak działał ten najwyższy organ władzy. A równocześnie dla poznania mentalności ludzi tę władzę sprawujących. Już choćby dlatego warto ten tekst uważnie przeczytać. POLITYKA, 23/1991

Notatka z dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego z dn. 8.IV.68r. (pkt. 5 porz. dz. — sprawy personalne) Tow. Gomułka: Część spraw personalnych została towarzyszom przedstawiona w przesłanych notatkach. Tow. Ochab uważa, że powinien zrezygnować z funkcji Przewodniczącego Rady Państwa, co pociąga za sobą oczywiście w konsekwencji

zejście z funkcji partyjnych. Tow. Ochab motywuje swoją propozycje dwiema sprawami: Stan zdrowia nie pozwala mu na pełne poświęcenie się obowiązkom Przewodniczącego R(ady) P(aństwa). Zaistniało szereg faktów, znanych powszechnie, które mu utrudniają pełnienie tej funkcji. Rozmawiałem z tow. Ochabem i powiedział mi, że linia przemówienia wygłoszonego na spotkaniu z aktywem warszawskim w dniu 19.III. br. odpowiada mu, ale tym niemniej chce zrezygnować ze swojej funkcji. Propozycję tę zgłosił zresztą przed tym spotkaniem z aktywem, ale później zgodził się tymczasowo ją wycofać. Uważam, że trzeba przyjąć rezygnację tow. Ochaba i zgodzić się, aby przeszedł on na rentę. Sprawę tę trzeba załatwić na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Jest propozycja, aby na stanowisko przewodniczącego RP zgłosić kandydaturę tow. Mariana Spychalskiego. Rozmawiałem na ten temat z tow. Spychalskim i innymi towarzyszami: wszyscy oni wyrazili zgodę. W tej sytuacji na ministra obrony narodowej proponujemy powołać tow. Jaruzelskiego, który w pełni odpowiada na to stanowisko. Tow. Spychalski mieć będzie z ramienia Biura Politycznego nadzór nad wojskiem, będzie je po linii partyjnej obsługiwał itd. Dotychczas sprawa odpowiedzialności za wojsko w Biurze wyglądała inaczej, gdyż tow. Spychalski był członkiem Biura i ministrem, a tow. Jaruzelski nie jest członkiem Biura. Proponuje się powołać w wojsku trzech nowych wiceministrów: tow. Bolesława Chochę — gen. dywizji, którego proponuje się mianować szefem Sztabu Generalnego WP; tow. Tadeusza Tuczapskiego — gen. dywizji, Głównego Inspektora Szkolenia; tow. Józefa Urbanowicza — gen. dywizji, szefa GZP. (U nas była dotychczas sytuacja odmienna od innych krajów socjalistycznych, gdzie wszędzie szef GZP jest w randze wiceministra). Dane personalne wszystkich tych towarzyszy są do dyspozycji i mogę je zreferować, jeśli potrzeba. Druga sprawa dotyczy tow. Rapackiego. Zwrócił się on do mnie ok. 2 tygodni temu, że jest w takim stanie zdrowia, iż musi zejść ze stanowiska ministra spraw zagranicznych. Wszyscy wiemy, że stan zdrowia tow. Rapackiego nie jest dobry. Doszedł do tego nowy moment, odbyło się zebranie POP przy MSZ, gdzie wypłynęło szereg spraw, do których tow. Rapacki ma zastrzeżenia. Ta sprawa łącznie ze sprawą zdrowia złożyła się na decyzję tow. Rapackiego. Postawił on swoją osobę do dyspozycji Biura Politycznego. Zaproponowałem, aby wziął on obecnie 2—3-miesięczny urlop zdrowotny, a potem do sprawy powrócimy. Zgodził się z tym i dlatego ukazał się komunikat prasowy o odwołaniu jego wizyty w Algierii ze względu na stan zdrowia.

W tej sytuacji proponujemy, aby polecić tow. Winiewiczowi pełnienie funkcji kierownika resortu spraw zagranicznych oraz powołać dwóch nowych wiceministrów: tow. Adama Kruczkowskiego i tow. Zygfryda Wolniaka. Jest do załatwienia odrębna sprawa tow. Naszkowskiego. Przeczytałem protokół z zebrania POP przy MSZ, w którym są różne zarzuty wobec tow. Naszkowskiego. Tow. Naszkowski odpowiedział na te zarzuty w piśmie skierowanym do kilku członków BP. Niektóre z zarzutów postawionych tow. Naszkowskiemu na zebraniu w MSZ można by właściwie wysunąć pod adresem każdego innego pracownika na kierowniczym stanowisku w dowolnym ministerstwie. Inne zarzuty należało by sprawdzić (np. że żądał do sprawdzenia kartek wyborczych z zebrania POP). Trzeba stwierdzić, że w samym ministerstwie atmosfera nie jest najzdrowsza, ludzie biją się o wyjazdy, gdyż chcą więcej zarobić. Na takim tle wychodzą różne sprawy. Naszkowski w swoim wyjaśnieniu też jest niekonsekwentny, gdyż pisze, że egzekutywa domagała się wpływu na mianowanie kandydatów w służbie zagranicznej, a to jest niemożliwe. Później zaś pisze, że kierownictwo MSZ zgodziło się na to żądanie egzekutywy. Kierownictwo MSZ słusznie przeciwstawiło się różnym żądaniom podwyżek płac. Tam jest przecież taka sytuacja, że radca na placówce dyplomatycznej zarabia więcej, niż członek Biura Politycznego. Rodzi to określony klimat. W materiałach POP z MSZ są również zarzuty bezsprzeczne w stosunku do pewnych ludzi. Trzeba ich będzie zdjąć. Wytworzyła się taka sytuacja, że Naszkowskiego trudno będzie utrzymać w MSZ, mimo że ja nie mógłbym powiedzieć, iż wszystkie wysunięte przeciwko niemu zarzuty są słuszne. Mówi się, że był opryskliwy w stosunku do podwładnych, wyniosły itd. Miał jakoby interweniować poprzez placówki, żeby wydano w innych krajach jego książkę. To są raczej bzdury! Niech sobie tam interweniował. Wydaje mi się, że trzeba go będzie przesunąć na jakąś placówkę dyplomatyczną, żeby nadal pracował w tym pionie. Jest sprawa członka Rady Państwa Zawieyskiego. Podpisał interpelację klubu „Znak". Była to demonstracja dla zagranicy i kraju. Wylazła w ten sposób reakcyjna duszyczka z klubu ,,Znak". Klub ten skompromitował się. Czy w tej sytuacji utrzymywać nadal Zawieyskiego w składzie Rady Państwa? Proponujemy ponadto na posiedzeniu Sejmu postawić inne sprawy personalne, nie mające jednak nic wspólnego z obecną sytuacją polityczną. Proponuje się odwołać tow. Stawińskiego z MPL i na to miejsce powołać tow. Kunickiego, dotychczasowego wiceministra w tym resorcie. Tow. Stawiński pracuje już chyba 19 lat na tym stanowisku i mógł już skostnieć. Znamy poza tym wszyscy jego wyskoki i chamstwo. Trzeba w ogóle wziąć kurs na młodszych ludzi. Tymczasem Stawiński mógłby jeszcze w ten sposób 10 lat blokować miejsce. Prosił jedynie, aby załatwić to w ten sposób, iż jest to jego prośba o zwolnienie. Nawymyślał nam tylko, że robimy to w obecnym czasie.

Następną sprawą jest odwołanie ministra Pisuli. To słabe miejsce. W tym ministerstwie w ogóle nie ma dobrego kierownictwa. Jest Rumiński, który ma zawsze pełno frazesów do powiedzenia, ale nic poważnego o swoim resorcie. Jest to niezdrowa sytuacja. Uzgodniliśmy tę sprawę z ludowcami. Również wyrażali zastrzeżenia, że robimy to w obecnym czasie. Czas jest normalny! Pisula przejdzie do pracy w NIK-u na miejsce Gałęzy. Na ministra przemysłu spożywczego i skupu proponujemy Stanisława Gucwę, dotychczasowego wiceministra rolnictwa. Niech sobie tow. Jagielski szuka innego dobrego wiceministra. Z ludowcami w ogóle nie jest łatwe, nie mają ludzi. Dusza był dobrym wiceministrem, ale wylazła sprawa z synalkiem. Trzeba będzie się przypatrzeć, co robić z tą sprawą. Na razie nie wyciągamy konsekwencji. Trzeba odwołać tow. Lesza. Ten stan jest nie do utrzymania, skumulowały się wszystkie sprawy, doszedł samochód syna, krętactwo tatusia, przy ostatnich zajściach synek znów wypłynął. Nie należy tak rozumieć, że zawsze konsekwencje wyciągane wobec ojca będą następstwem za winę syna. Nie chcę tak postawić tej sprawy. W konkretnym wypadku, jeśli dzieci się kompromitują, to ojciec zajmujący odpowiedzialne stanowisko powinien do nas przyjść i powiedzieć, że ponieważ ma wyrzec się dzieci lub stanowiska, to zrzeka się stanowiska. Oczywiście nie dotyczy to spraw, jeśli dzieci mieszkają oddzielnie, są samodzielne, wówczas matka i ojciec nie mogą za nie odpowiadać. Wokół sprawy Lesza zrobiono dużo hałasu, więcej niż ona warta. Jest problem Ministerstwa Zdrowia. Są tam rzeczy, których nie można dłużej tolerować i trzeba wyciągnąć konsekwencje. Ostatnio rozesłane były dwie notatki na temat tego resortu. Jedna z nich dotyczyła samochodów podarowanych przez Piszka z USA. Jest to sprawa skandaliczna, dyskredytująca cały kolektyw kierowniczy Ministerstwa Zdrowia. Załatwili ją, nie pytając się ani Premiera, ani KC. Jeżdżą po Polsce samochody z wielkimi napisami „Dar narodu amerykańskiego dla narodu polskiego". Jest to prawie robota amerykańskiej propagandy i amerykańskiego wywiadu. Kosztowało ich to mało, kilka milionów dolarów, a ma ogromne znaczenie propagandowe. W kierownictwie resortu mamy tych mamutów, kretynów politycznych, którzy to akceptowali. Siedzi tam Titkow, ten groszorób Rutkiewicz, Sztachelski, też nie wiadomo kim jest, ani to rewizjonista, ani komunista z przekonania i charakteru. Była również rozesłana notatka na temat Gnata, wyszły skandaliczne sprawy. Ten szubrawiec i łobuz sam kupował lekarstwa, otrzymywał prowizję, niektórych leków zakupił na 30-50 lat za 1,7 mln zł dew. Jak to było możliwe, kto pozwolił na takie rzeczy? Są to sprawy kwalifikujące się dla Prokuratury. Gdyby je opublikować, to ludzie by nas roznieśli. To skandaliczne ministerstwo! Trzeba natychmiast odwołać Titkowa. Swego czasu miałem z nim rozmowę, gdy był I sekretarzem KW, na temat „Krzywego Koła", potem „Klubu raczkujących rewizjonistów". Jego syn

tam działał. Lekceważył wówczas te sprawy. Był to kandydat Zambrowskiego, narobił dużo szkody, również w sprawach pielęgniarek, które ściągał z prowincji. Zambrowski chciał go zrobić ministrem. Obecnie trzeba go bezwarunkowo zdjąć. Tow. Ochab: Wnioski dotyczące mnie (na temat innych nie wypowiadam się) uważam za słuszne. Chciałbym podkreślić to co powiedziałem w rozmowie z tow. Wiesławem i w innych okolicznościach podkreślałem, iż zasadnicze stanowisko zawarte w przemówieniu I sekretarza KC na spotkaniu z aktywem warszawskim uważam za słuszne. Słusznie zostało postawione, że głównym problemem jest reakcja, zaś syjonizm jest fragmentem większego zagadnienia. Referat we właściwej proporcji określił te zagadnienia. Chcę jedynie zwrócić uwagę na dwa momenty: Po pierwsze, że zaszło coś głęboko niezrozumiałego i niepojętego w życiu naszej partii i życiu publicznym, iż pewne nazwiska i sprawy w sposób najbardziej brutalny zostały przedstawione w dzienniku „Słowo Powszechne". Mówiło się tam o NRF, o syjonizmie, a skończyło się na nazwiskach działaczy komunistycznych, którzy na pewno nie są ani powiązani z NRF, ani nie są syjonistami (np. Topolski, Grudziński, Górecki, potem Zambrowski). Ukazanie się tego artykułu nie było przypadkowe, ktoś musiał go akceptować, cenzura go puściła. Budziło to u mnie głęboki sprzeciw i obawy, co z tego wyniknie. Po drugie — zgadzam się z przemówieniem, ale w praktyce jest szereg zjawisk, których nie można przemilczeć. Czy nie mamy możliwości, aby uchronić towarzyszy żydowskich przed niesłusznymi insynuacjami w telewizji, prasie itd. Chyba stać nas na to i tak źle nie jest z nami. Tow. Jędrychowski: W wytworzonej sytuacji wnioski personalne trzeba przyjąć. W ogóle nie sposób nie przyznać, że w praktyce działania organizacji partyjnych w TV i w prasie przekroczono słuszne ramy i proporcje zawarte w referacie tow. Gomułki. W praktyce nie rozróżnia się syjonisty od Żyda. Nie wiem, jaką rolę w tych wydarzeniach odgrywał Zambrowski. Nie było materiałów na ten temat. Na Biurze Politycznym nie było merytorycznej dyskusji nad sytuacją w kraju, dyskutowany był jedynie referat tow. Gomułki, który był słuszny. Podpisuję się pod sformułowaniami tego referatu. W praktyce jednak działania propaganda rozwija się nadal pod hasłem, że syjonizm stanowi największe niebezpieczeństwo. Jest to hasło szkodliwe, gdyż znieczula nas na inne zjawiska. Na wydarzenia studenckie wpływały również inne czynniki. Także reakcyjny kler (chociaż zakulisowe, ale była interpelacja „Znaku", kazania, list pasterski, itd.). Kisielewski, b. poseł „Znaku", był jednym ze współorganizatorów zebrania ZLP i współautorem rezolucji. Znaczy to, że polityczne ekspozytury reakcyjnego kleru włączyły się do akcji. Jasienica też nie reprezentuje syjonizmu, ale raczej starą polską reakcję. Główna rola przypadła rewizjonistom, nie tylko żydowskiego pochodzenia (Kołakow-

ski). Są to raczej ośrodki powiązane z amerykańską dyspozycją. Grupa Kuroń—Modzelewski kontaktowała się z kolei z Deutscherem, a więc ośrodkami trockistowskimi. Tak więc w wydarzeniach odgrywały rolę różne ośrodki dyspozycyjne i skoncentrowanie się w propagandzie tylko na syjonistach wypacza obraz i jest sprzeczne z tezą tow. Wiesława. Jest to ponadto szkodliwe, gdyż znieczula klasę robotniczą na inne niebezpieczeństwa. Rozważając teoretycznie, gdyby jakieś ośrodki dywersji amerykańskiej, wojny psychologicznej chciały rozłożyć naszą partię, to właśnie dążyłyby do skoncentrowania się na syjonizmie i nacjonalizmie z jednej strony, a z drugiej na pobudzaniu tendencji ekstremistycznych, antysemickich itp. W praktycznej działalności na zebraniach organizacji partyjnej wykluczani są towarzysze, nie tylko syjoniści. Dotyczy to również towarzyszy, którzy nie są Żydami, ale uchodzą za Żydów, jak np. tow. Naszkowski. Np. na zebraniu w Zakładach Kasprzaka, gdzie był tow. Szyr, mówiono, że Naszkowski gratulował ambasadorowi Izraela zwycięstwa i opóźnił zerwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. W ten sposób określonych ludzi bierze się na cel. (Tow. Gomułka: w zeszłym roku rozpuszczono również pogłoski, że żona tow. Spychalskiego była w Izraelu i tam przekazała różne tajne dokumenty). Jest to ta sama płaszczyzna ataku. (Tow. Gomułka: są to różne płaszczyzny, nie tylko żydostwa). W wielu organizacjach partyjnych nie odróżnia się syjonisty żydowskiego od rewizjonisty żydowskiego (choć to nieraz trudne jest do rozróżnienia). Politycznie jest jednak ważne, ażeby to widzieć, aby widzieć również tę kategorię Żydów pochodzenia polskiego, o których mówił tow. Gomułka w swoim referacie, że uważaj° się za Polaków. W przeciwnym razie dojdzie do tego, że trzeba będzie legitymować się metrykami, wyszukiwać dziadków i babcie, żeby udowodnić, iż nie jest się Żydem. Sprawa sympatii do państwa Izrael została rozszerzona na wszystkich ludzi pochodzenia żydowskiego. Trzeba temu przeciwdziałać. (Tow. Gomułka: to ma miejsce, ale jest to ocena jednoboka). Bo mnie to boli. Gdybym mówił o wszystkich aspektach tej sprawy, to dałbym pełniejszą ocenę. Swego czasu polemizowałem przecież na konferencji dzielnicowej z tow. Brusem. W pierwszym okresie nasza propaganda wlokła się za „Słowem Powszechnym" i „Kurierem Polskim". Robiono odpisy z artykułów w tych pismach, które krążyły i były wykorzystywane przez członków partii. (Tow. Gomułka: To prawda!) Ponieważ nie zajęliśmy od razu stanowiska, wyszło tak, że idziemy za Paxem (Tow. Gomułka: Czy informacja „Słowa Powszechnego" była prawdziwa?) Nie ma dowodów, jaka była rola Zambrowskiego w tych wydarzeniach i jak dalece był on powiązany z ośrodkami syjonistycznymi. (Tow. Gomułka: Nie znam protokołu z zebrania, na którym Zambrowski został usunięty z partii. Słyszeliśmy jednak okrzyki w czasie manifestacji: „Zambrowski do Biura!") Słuszne było usunięcie go

z partii, ale czy trzeba go przy tym podstawiać jako syjonistę. A tak pisze się w rezolucjach. (Tow. Gomułka: To bzdura! Jego syn przechrzcił się i wziął ślub kościelny). Pewne upraszczanie politycznych pojęć i kryteriów występuje nadal w praktyce i nie ustało po przemówieniu tow. Gomułki w PKiN. To jest szkodliwe i trzeba to naprawić. W propagandzie pojawił się również inny głos, iż cała sytuacja powstała z tego, że pewna grupa ludzi w październiku 1956 roku zakamuflowała się, a potem podstępnie działali i utrudniali pracę partii, udali zwolenników reform, ale jak wilki w owczej skórze, podstępnie występowali przeciwko linii partii. Takie akcenty były w TV, sam słyszałem komentarz red. Tarnaukiego w radio na ten temat. Nasza propaganda przybiera tony chińskiego typu: trzeba rozprawić się z pewną grupą będącą u władzy, która przeciwstawia się linii partii. Kto to robi? Jakie są zamiary? (Tow. Gomułka: Czy uważacie, że ktoś z kierownictwa?) Prasa i telewizja otrzymuje chyba wytyczne od towarzyszy odpowiedzialnych za te działy. Ja tych spraw nie badałem, więc nie wiem i dlatego stawiam znaki zapytania. Uważam, że są to odśrodkowe tendencje, które nam nie pomagają w konsolidacji partii, a mogą odbić się ujemnie na życiu partii, postawie członków, również w przyszłości. Co do zmian personalnych, to się zgadzam. Tow. Loga-Sowiński: Zgadzam się z propozycjami personalnymi. Szybkiego uzdrowienia wymaga szczególnie resort zdrowia. Od śmierci min. Bednarskiego nie ma tam ludzi zdolnych do pracy. (Jeden Kostrzewski, ale ma on swój wąski dział). Sztachelski ogólnie coś robi, ale nie zajmuje się codzienną pracą. Faktycznie nie ma w ministerstwie nikogo, by załatwiał bieżące problemy i sprawy merytoryczne. Mówiłem już o tym kiedyś z tow. Cyrankiewiczem. Jeśli idzie o sytuację polityczną, to my wszyscy nie mamy pełnych materiałów i dokumentów na ten temat, jakie siły były włączone do akcji wichrzycielskiej i wrogiej. Nie mamy analizy, jak się sytuacja zmieniała i jakie siły kolejno się ujawniały. Wiemy jednak, że wszystkie elementy reakcyjne, łącznie z syjonizmem, strzelały w naszą bramkę. Trzeba wyciągnąć naukę polityczną z tego rozwoju akcji. Trzeba powiedzieć mocno, że niewiele brakowało, aby zaczęto strzelać do milicji. We Wrocławiu i na Politechnice Warszawskiej widziano podjeżdżające ciężarówki z mlekiem, które rozdawano jako pomoc dla demonstrantów. Nie wiemy, czy gdyby sprawa przybrała inny obrót, na tych ciężarówkach nie przywieziono by broń. Nie wiemy, jaką rolę w tych wydarzeniach odegrały zagraniczne ośrodki syjonistyczne. Trzeba te wszystkie sprawy przeanalizować w spokoju, bez chwilowych bólów. Nie zgadzam się z tow. Jędrychowskim, że nasza propaganda partyjna była skoncentrowana wyłącznie na syjonistach, chociaż zgadzam się, że nasz aktyw partyjny nie zawsze odróżnia Żyda-komunisty, od Żyda-

-syjonisty. W czasie spotkania na fabryce powiedziano mi, że słusznie tow. Gomułka mówił o trzech kategoriach Żydów, ale mówiono mi: „Pokażcie nam, ilu takich jest, którzy odcięli się od międzynarodowego syjonizmu, kiedy plują na nasz kraj". Mogłem im przytoczyć tylko prof. Majewską, Bolkowiaka i może jeszcze 2—3-ech. Atakowali mnie ludzie na zebraniu, że jeśli od czerwca ub. roku określiło się tylko kilku towarzyszy żydowskich, to jak mają ich wszystkich traktować. Przypomniałem, jak kiedyś przed wojną partia musiała prowadzić walkę z Bundem, z Poalej-Syjon, jak nie chcieli z nami gadać, traktowali nas jako żydokomunę, jak byli zacietrzewieni. Dlaczego milczą ci Żydzi, którzy zostali w kraju. Łatwiej byłoby nam bić się o linię przemówienia tow. Wiesława, gdyby było setki wystąpień spośród środowiska żydowskiego przeciwko syjonizmowi. Walka z antysemityzmem w dużej mierze zależy od postawy towarzyszy żydowskich wobec syjonizmu i reakcji. Nie można patrzeć tak jednostronnie na te sprawy, jak tow. Jędrychowski, że aktyw nie rozróżnia właściwie, albowiem nie daliśmy dosyć faktów, aby to rozróżnienie było prawidłowe. Na pewno gdyby w fabrykach byli towarzysze żydowscy jako robotnicy razem z nami, reagowaliby razem z nami i sprawa wyglądałaby inaczej. Niektórzy towarzysze żydowscy zostali może skrzywdzeni, ale trzeba to naprawić. (Tow. Gomułka: Zambrowski chyba nie został skrzywdzony?) Niektórzy synowie towarzyszy wyrzuconych z partii mówili przecież, że w walce sojusznikiem może być nawet diabeł, powołując się na Lenina. Znaczy to, że w naszych warunkach sojusznikiem może być również Wolna Europa. Mamy dowody, że wyrzucano na śmietnik dzieła Lenina. Możemy się nawet domyślić, kto to robił. Niewłaściwy jest zarzut, że nasza propaganda była niesłuszna. Robotnicy z Woli, którzy byli w ORMO i z tego tytułu mieli swoją siedzibę w owych dniach w CRZZ, gorąco reagowali, ale mówili: Widzieliśmy, jaka to była młodzież, wiemy, kto był w kościele. Kiedy zjawisko jest masowe, to takie filozofowanie, jak zrobił to tow. Jędrychowski, niewiele pomoże. Gdybyśmy przyjęli waszą pozycję, to zrazilibyśmy sobie aktyw robotniczy i nie mielibyśmy obecnych rezultatów. Wyprowadziliśmy ten aktyw na spokojną drogę i w 70 proc. ocenia on słusznie zjawiska. Kogoś może drażnić słowo syjonizm, ale odegrało ono dużą rolę. A byli przecież członkowie Biura Politycznego, którzy na swoich organizacjach partyjnych odradzali, aby do rezolucji wstawić słowo „syjonizm". Tow. Strzelecki: Propozycje personalne uważam za słuszne. Jest jeszcze szereg spraw do rozwiązania. Zgadzam się, że sprawa Ministerstwa Zdrowia nabrzmiała i trzeba ją rozwiązać. Jeśli idzie o sprawy zasadnicze, to tow. Jędrychowski mówił o nich w sposób zaskakujący. Znam tow. Jędrychowskiego jako człowieka spokojnego, zrównoważonego, a tym razem poruszając tematy ogólne mówił o nich w podenerwowaniu, z błyszczącymi oczami. Może na początku wydawało się, że skoncentrowanie się na syjonizmie było niesłuszne, ale

obecnie, po rozpętaniu światowej kampanii przeciwko Polsce sprawa jest jasna. Mówiono tutaj o przegięciach w propagandzie, ale jest to uproszczenie, żeby niektóre przegięcia w zakładach pracy i prasie uogólniać na całą kampanię. Generalnie biorąc kierunek akcji prasowej i propagandowej był słuszny i właściwy, nastawiony na walkę z wrogiem, i żeby odróżniać syjonizm od Żydów, o tym mówił tutaj tow. Jędrychowski. Że wielu towarzyszy pochodzenia żydowskiego usunięci z partii to nie syjoniści! Ale oczywiście, usuwano ich za konkretne winy i przekonania. Przecież np. żona tow. Topolskiego nosiła wielki krzyż. Topolski był człowiekiem wszędzie znienawidzonym. Albo Kofman! Rozmawiałem z nim trzy razy. To zakłamany krętacz polityczny. Była powszechna opinia, że jest on głównym hamulcem jakiejkolwiek roboty w Komitecie Pracy i Płacy. Idzie więc nie tylko o syjonizm, ale o działanie konkretnych ludzi na szkodę. Byłem niedawno w Nowym Targu, gdzie jest wielu lekarzy pochodzenia żydowskiego, ponieważ był tam kiedyś Żyd kierownikiem Wydziału Zdrowia. Towarzysze mają pretensje, że żaden z tych ludzi obecnie nie wystąpił przeciwko syjonizmowi i nie chce mówić na ten temat. Tak więc nie zgadzam się z oceną tow. Jędrychowskiego i uważam, że jeśli jest ona niefałszywa, to na pewno przesadna. Tow. Tejchma: Zmiana na stanowisku ministra zdrowia miałaby pozytywne znaczenie dla pracy resortu. Wszystkie te zmiany powinny być odpowiednio umotywowane w Sejmie, głównie sprawa Pisuli, bo to jest człowiek o właściwej postawie, obowiązkowy, ale niezdolny do zajęcia stanowiska. Rumiński faktycznie odgrywa niewielką rolę pod względem roboczym (zaniedbał np. inwestycje), rozwijał jedynie dyskusje. Dzisiaj trzeba wziąć pod uwagę także to, że potrzebne jest większe powiązanie i skoordynowanie wytwórczości z przetwórstwem (np. mleczarstwa, owoców, warzyw itd.). Obecnie sytuacja w Ministerstwie Przemysłu Spożywczego jest nieznośna, trudno cokolwiek rozwiązać. Nie ulega wątpliwości, że w dotychczasowej propagandzie były pewne akcenty, które zasługują na krytyczną ocenę. Uważam też, że były elementy wyolbrzymiające czy niedostatecznie interpretujące treść ideologiczną i polityczną syjonizmu przy szerokim używaniu tej nazwy. To się później poprawiło, ale takie elementy były. Widziałem w TV hasło „Mosiek-agresor" — było to odwoływanie się do prymitywnej postawy. Te wypadki dotyczą nie tylko syjonizmu. Jak się naświetlało np. zagadnienie dzieci i odpowiedzialności za nie. Pisało się artykuły (np. w „Walce Młodych") o dzieciach spędzających czas w kurortach itp., w sposób uogólniający. Pewne fakty trzeba oczywiście demaskować, bo nie ma innej drogi ich przezwyciężenia, ale te uogólnienie może doprowadzić do tego, że każdy z nas będzie się musiał tłumaczyć. To budzi mój stanowczy sprzeciw. Było podejmowane skuteczne działanie, które miało na celu prostowanie wypaczeń, np. przemówienie I sekretarza KC na spotkaniu z aktywem, z dziennikarzami. Przy tym wszystkim trzeba absolutnie powie-

dzieć, że prasa, radio i TV odegrały rolę pozytywną w ujawnieniu ośrodków syjonistyczno-rewizjonistycznych, które stanowiły zagrożenie. Ośrodek taki w świecie nauki, kultury, literatury, który dawno nazwano rewizjonistycznym, składał się z przedstawicieli pochodzenia żydowskiego i nieżydowskiego. Dlatego Kołakowskiego w równym stopniu napiętnowano, co Brusa czy Baumanna. Ta grupa ludzi, która miała olbrzymią władzę — Żółkiewski, Schaff, Baumann, koryfeusze PAN-u, ukształtowali platformę walki pod hasłami, które wszystkich mogą wyprowadzić na ulicę, zmonopolizowali w swoim ręku władzę w dziedzinie nauki, awansu profesorów, wpływy na mianowania, w wydawnictwach itp. To są fakty sprawdzalne. Byli to ludzie niekontrolowani, chronieni. Faktem jest, że powstał ośrodek opozycyjny, który miał większą władzę od nas na UW. Uderzenie w to jest zasługą prasy, jej dorobkiem, niezależnie od tego, że były przegięcia. Sprawa Zambrowskiego — nie dostaliśmy materiału, że Zambrowski uprawiał konkretną działalność. Chociaż subiektywnie nie mam wątpliwości, że Zambrowski i Staszewski odegrali określoną rolę. Są to sprawy z zakresu trudno sprawdzalnych. Są pewne fakty i sprawy z zakresu praktyki Staszewskiego, które stwarzały klimat. Jeżeli chodzi o Zambrowskiego, to powiem o 3 sprawach z okresu, kiedy z nim pracowałem, gdy byłem przewodniczącym ZMW, o których-dotychczas nigdy nie mówiłem. Nie widziałem u niego poważnego zainteresowania dla ZMW. Kiedyś podczas dyskusji Zambrowski wstał i patetycznym głosem powiedział: Nam trzeba demokracji, bo nas tylko demokracja uratuje! W czasie innej rozmowy, która się sprowadzała do niecierpliwego wysłuchiwania naszych kłopotów, powiedział: Dziwi mnie, że wy, tow. Tejchma, nie macie ogólniejszych spraw i kłopotów, które by wykraczały poza ZMW. I wreszcie — ocena, jaką dał Zambrowski przed zjazdem i plenum ZMW w swoim przemówieniu wobec kierowników wydziałów KC i kierownictwa ZMW: ZMW jest organizacją apolityczną, zasklepia się w środowisku wiejskim i partykularnych spraw codziennych, nie zajmuje się wielkimi problemami politycznymi. Za kilka dni na plenum ZG ZMW cała linia krytyczna Zambrowskiego szła w tym kierunku, że to jest młodzież, która powinna się więcej bawić, a tymczasem otrzymuje drętwe zalecenia polityczne itp. To są pewne przyczynki, które charakteryzują Zambrowskiego w tamtym okresie. Tow. Gierek: Zgadzam się z propozycjami personalnymi, są słuszne. Zgadzam się z tym, co powiedział tow. Loga. Towarzysze może mają niepełny obraz sytuacji w kraju, a sugerują się wypadkami w Warszawie. U nas na Śląsku sytuacja kształtowała się nieco inaczej. U nas nie było potrzeby odwoływania ludzi, bo na przestrzeni szeregu lat sprawy pozałatwialiśmy, aby ludziom nie robić krzywdy, prowadziliśmy politykę na „rozrzedzenie". Nie wywoływało to sprzeciwu. Jeżeli teraz wszystko układa się normalnie, to dlatego, że na przestrzeni wielu lat prowadziliśmy tę politykę.

Są u nas ludzie, których można określić syjonistami lub nacjonalistami, ale mieliśmy również towarzyszy żydowskich, którzy zgłaszali się do ORMO. To się bierze stąd, że w innej atmosferze, inaczej się czuli. Część z nich wywodzi się z żydowskiej klasy robotniczej. Ta część towarzyszy zachowała się dobrze. Jeżeli chodzi o prasę, radio, TV — działalność ich była prawidłowa. Sprawa tej działalności — to sprawa konkretnej oceny pracy i poza pewnymi prymitywnymi wypadami (niektóre pisma robiły niedobrze te rzeczy) działalność ta była prawidłowa. W sumie propaganda odegrała pozytywną rolę. Jeżeli chodzi o tę grupę, która się zakamuflowała, jak: Zambrowski, Morawski, Matwin, Staszewski, Titkow i inni, to wiemy, o co i kogo chodzi. Tow. Tejchma podał kilka szczegółów, można dać inne. Chodziło nie tylko o ludzi pochodzenia żydowskiego, ale w ogóle o brudną pianę nacjonalizmu i rewizjonizmu. Nie mogę zgodzić się z niektórymi obiekcjami tow. Jędrychowskiego. Uważam, że tow. Jędrychowski jest przewrażliwiony. Jestem za tym, aby prowadzić robotę propagandową właściwą. Trzeba niektóre sprawy doprowadzać do końca, aby nie było niedomówień. Tow. Kliszko: Wnioski tow. Wiesława są słuszne i będą realizowane. Trzeba w dalszym ciągu dokonywać przeglądu tych odcinków, gdzie są skupieni ludzie pochodzenia żydowskiego. To co było w marcu — było poprzedzone wypadkami na UW i wśród pisarzy. Jeżeli mówimy, że syjonizm nie jest głównym niebezpieczeństwem i nie zagraża podstawom naszego ustroju, to na pewno tak u tow. Gierka i w skali kraju, ale na odcinku inteligencji, na froncie ideologicznym syjonizm plus rewizjonizm był bardzo istotną siłą. W klasie robotniczej nie stanowił niebezpieczeństwa. Trzeba widzieć, gdzie była główna siła inspirująca. Nasza walka przy próbach zwalczania tych wpływów była niedostateczna. To co robiliśmy na odcinku kadrowym było niedostateczne. Zatrzymywaliśmy się w połowie i na 1/4 drogi. O to partia i klasa robotnicza mają pretensje. Zdejmowaliśmy zjednego stanowiska i przesuwaliśmy na inne. Np. sprawa Kutina ciągnęła się od 2-3 lat. Nie było materiału, który by go całkowicie zdyskwalifikował. W końcu zdecydowaliśmy się go zdjąć z MHZ. Ale zaproponowaliśmy go na z-cę przewodn. Komisji Planowania (był w tym mój duży udział). To przykład niekonsekwentnego postępowania z naszej strony. Na co dzień ulegaliśmy terrorowi, że jeśli będziemy „rozrzedzać", to będzie to akcja dyskryminacyjna o charakterze antysemickim. W tej sytuacji trzeba, abyśmy wrócili do dobrych tradycji samokrytyki. W naszej sytuacji, w naszych warunkach, kiedy nasza partia jest partią kierowniczą, właściwie przeprowadzona samokrytyka jest potrzebna — to jedna z dźwigni właściwego rozwoju partii.

Dzisiaj na tle ostatnich wydarzeń widać wyraźnie, że próbuje się uderzyć w podstawy organizacji władzy ludowej w Polsce. To, co było w ub. roku w lotnictwie, to była próba uderzenia w wojsko. Ostatnio w MO, w MSW. Niektórzy mówią, że krytyka i wykluczenie z partii na POP — to jest inspirowane (np. w MSZ). Z tym nie mogę się zgodzić. Wczoraj byłem na zebraniu w Politechnice. Krytykowano poszczególnych ludzi i nasze posunięcia, zarówno w referacie, jak i w dyskusji. Trudno powiedzieć, że MSW inspirowało te wystąpienia. To są pozostałości z ub. okresu, kiedy — w innych warunkach — Min. Bezpieczeństwa było potężnym organem. Brystygierowa chciała partię zamienić w przybudówkę organów bezpieczeństwa. Dziś nie ma warunków dla stosowania takich sposobów. (Tow. Gomułka: Dziś Brystygierowa jedzie do Wyszyńskiego, do Lasek. Kołakowski też był zresztą klientem Wyszyńskiego). W MSZ pracuje ok. 10-15 proc. kadrowych pracowników MSW. Właściwie, to za mało. W 1956 r. dekonspirowało się tam pracowników MSW. Niektórzy towarzysze z kierownictwa uważają, że szereg zjawisk, które wynikły na zebraniu w MSZ, było inspirowane przez MSW. A tak nie jest! Nie potrafimy pewnych rzeczy konsekwentnie realizować, byliśmy pojednawczy. Nie chcieliśmy doprowadzać do ostrych spięć. Szeregu rzeczy z tow. Cyrankiewiczem nie wynosiliśmy. Tow. Gomułka miał pretensję, że ukrywamy. Nie chcieliśmy denerwować czy wywoływać napięcia. Np. problem ucieczki Tykocińskiego — to wielki problem polityczny, kadrowy. Były zgłaszane wnioski o odwołanie Tykocińskiego na 3-4 lata przed jego zdradą. Nie byliśmy w stanie tego przeprowadzić. Niedostatek mojej pracy polegał na tym, że powinienem był postawić sprawę na Biurze. Po zdradzie Tykocińskiego BP powołało komisję na czele ze mną, celem wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Komisja pracowała 2-3 miesiące i opracowała projekt dokumentu w sprawach kadrowych. W rozmowie z tow. Rapackim uzgodniliśmy, żeby przedstawić ten dokument na BP — do dziś nie został omówiony. (Tow. Gomułka: Niektóre sprawy były stawiane, ale bezskutecznie). Drugi fakt, o którym dowiedzieliśmy się post factum, a który miał miejsce za zgodą kierownictwa MSZ — to wyjazd Michałowskiego. Wywiózł on do USA ruchomości na sumę ok. 1600 tyś. zł (cenne obrazy, dywany itd.). Szereg faktów miało miejsce za zgodą towarzyszy z MSZ. (Tow. Loga-Sowiński: Drożniakowi nie chciano zamienić willi, która znajdowała się w dzielnicy murzyńskiej, a Michałowski natychmiast dostał pieniądze na nową rezydencję). Obecnie wszystkie sprawy trzeba dokładnie wyjaśniać (np. nadużycia Kutina). Dziś na zebraniach zgłaszane są pretensje, że odejście Zambrowskiego i innych motywowane było oficjalnie względami zdrowia. Dzieje się to bez inspiracji ze strony MSW. Nie mam dowodów, ale jestem przekonany, że artykuł w „Słowie Powszechnym" ukazał się w zwykłym trybie, bez inspiracji. Nie chcę

kwestionować, że może ktoś uprzednio o nim wiedział. To, że nie mógł się ukazać bez zgody wydziałów i odpowiednich ludzi — to jest insynuacja. Dziś mamy powszechne wołanie, żeby towarzysze pochodzenia żydowskiego nie zajmowali czołowych stanowisk. Możliwe, że jak MO biła na UW — to niejednemu dostało się niewinnie. Niejednemu może się również zdarzyć, że znajdzie się w niedobrej sytuacji. Jest tak, że towarzysze pochodzenia żydowskiego często nie zabierają głosu, a jak zabierają — to o antysemityzmie. Widzą tylko jedną stronę, czyli b. wąski odcinek. A tu tymczasem była próba wyprowadzenia na ulicę i doprowadzenia do przelewu krwi. Była próba uderzenia w same podstawy ustroju socjalistycznego. Nie ma gwarancji, że nie może dokonać się pokojowe przejście od socjalizmu do kapitalizmu. Ośrodki tzw. tradycyjnej reakcji były mniej aktywne w ostatnich wydarzeniach. Kościół włączył się później. Największą rolę odegrały elementy rewizjonistyczne. Kołakowski — to przede wszystkim rewizjonista, nie ma żadnego szacunku dla ustroju socjalistycznego, uważał, że to się wszystko rozsypie. W 1956 r. wstąpił do Zw. Literatów i tam zaczął się aktywizować. Są wydziały na UW: Ekonomii, Filozofii, Mat.-Fiz., gdzie ponad 50 proc. kadry naukowej samodzielnej i pomocniczej to jest kadra pochodzenia żydowskiego. Tak było, że Baumanna, Brus i inni przyciągali na asystentów młodych ludzi pochodzenia żydowskiego, inny nie mógł się dostać. Ja jestem za to też odpowiedzialny, że nie umieliśmy się konsekwentnie temu przeciwstawić. Obawialiśmy się, że jak będziemy w tych środowiskach interweniować, to będzie to uważane za antysemityzm. To jest dowodem, że nie jesteśmy antysemitami, ale liberałami i oportunistami. (Tow. Gomułka: Oportunistami!). Tow. Jędrychowski mówił o konsolidacji w partii, ale konsolidacja musi się odbywać na zasadach klasowych, partyjnych. Aktyw nie pozwoli nam już wielu rzeczy robić, bo inaczej rozejdziemy się z partią. Tow. Jagielski: Zgadzam się z wnioskami personalnymi — są słuszne. Najtrudniejszą sprawą będzie skompletowanie kadry w Min. Zdrowia. U mnie sytuacja będzie trudna, gdyż Gucwa był I z-cą i trzeba znaleźć członka ZSL na to stanowisko. W sprawie wydarzeń — generalny nurt był b. prawidłowy, mimo przegięć, np. na temat młodzieży bananowej. Na organizacjach partyjnych były zarzuty dot. niepełnej i nieaktualnej informacji. Obecna personifikacja odpowiedzialności odpowiada postulatom powszechnie głoszonym. Uważam, że teraz należy akcentować metodę konkretnego traktowania spraw (np. jeśli nadużycie — to nie uogólniać). Uważani, że gdyby nie pomoc prasy — to głównego ośrodka rewizjonizmu na UW nie rozbilibyśmy. Tam jest ich więcej niż tylko 5-ciu zawieszonych. Tam na Wydz. Prawa kwestionują naszą praktykę sądownictwa. Poważny procent z nich stanowią ludzie pochodzenia żydowskiego, o syjonistycznych poglądach.

Co do kierunku naszej propagandy. Uważani też, że w sumie działalność podstawowych ośrodków propagandy, prasy i TV należy oceniać słusznie, pomogła nam rozbroić ośrodki rewizjonistyczne i syjonistyczne. Chociaż były pewne wypaczenia i może są jeszcze. Różnie to się układa w naszych organach prasowych, inaczej na Śląsku, inaczej u nas, inaczej w „Trybunie Ludu", „Żołnierzu Wolności", „Kurierze Polskim" czy w „Słowie Powszechnym". Pierwszą wiadomość daliśmy w sobotę, drugiego dnia po wypadkach na Uniwersytecie. Do „Trybuny Ludu" podyktowałem artykuł. W poniedziałek ukazał się rano artykuł w „Słowie Powszechnym", który przechodził przez Biuro Prasy, ja go nie widziałem. (Tow. Adamiak uważał, że nie jest to organ partyjny, więc można było puścić taki artykuł). Był to artykuł jednostronnie ujęty, prześcignął prasę partyjną. Był rozmnażany w wielu województwach nawet w formie plakatu w Kielcach. Niektóre artykuły polemiczne przez moje ręce przechodziły, ale wiele artykułów nie przeszło. M.in. artykuł Kąkola z „Prawa i Życia", który mówi, że cała sprawa była próbą zamachu stanu. Te artykuły zostały podchwycone przez TV, zmasowane. To nie mogło nie pociągnąć ujemnych skutków. Pewne sprawy przeciekały nie zawsze z pełnym przestrzeganiem zasad lojalności i organizacyjnego podporządkowania, a wskutek znajomości osobistych itp. Jeżeli chodzi o prasę PAX-owską, to prowadzi ona ciekawą linię. „Słowo Powszechne" stawia syjonizm na ostatnim miejscu, a ostatnio szczególnie wysuwa problem demokracji, dyskusji itp. W walce i akcji zawsze są pewne przegięcia. Propaganda syjonistyczna i napór przeciwnika z zewnątrz utrudniają przeciwdziałanie antysemityzmowi. To musi rodzić reakcje typu nacjonalistycznego. W sprawie ustosunkowania się do syjonizmu. Czy słuszne jest żądanie, to co mówił tow. Loga? Ja nigdy nie uważałem się za nic innego, jak za Polaka. Nie wiem, za kogo mnie się uważa. Po ubiegłej agresji Izraela przemawiałem na ten temat więcej niż każdy inny członek Sekretariatu na plenach KW, w swojej organizacji itp. Nigdy nie chciałem nadawać specjalnego rozgłosu w prasie centralnej swoim przemówieniom. Można doprowadzić do oświadczeń na ten temat, to ułatwi robotę, ale to nie może być wymuszone. Główne — to przyjęcie tez z referatu tow. Wiesława. Wyjaśnienie różnych spraw przez partię nie przychodzi lekko i tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Tow. Szyr: Zebrania w Warszawie są b. ożywione. Informacje są tak kolportowane, że powodują wzburzenie. Nowym elementem obok sprawy żydowskiej jest żądanie demokracji, większej odpowiedzialności i rozliczanie się kierownictwa. Problem innego prowadzenia rozmów z aktywem pozostanie już na trwałe. Również problem polityki kadrowej, szerokiej pracy wyjaśniającej itp. Zakres informacji w prasie obejmuje dziś problem syjonizmu, jutro będzie mowa o czymś innym. Wymaga to intensywniejszej pracy partii na wszystkich szczeblach oraz pracy kierownictwa partii.

Obecnie często w formie wypowiedzi ujawnia się różne sprawy, np. mówi się, że Staszewski zarabiał 18 tyś. zł itp. Tworzy to ferment, kto za to odpowiada, kto dopuścił do tego? Można mówić, że dzieci bananowe są pochodzenia żydowskiego, że wille na Wybrzeżu budują tylko towarzysze pochodzenia żydowskiego, ale to rodzi określone postulaty, na które trzeba odpowiadać. Jakie są granice egalitaryzmu? Takim echem odbiła się przecież sprawa ograniczenia korzystania z samochodów służbowych. Powstają nieraz pretensje, które dotyczą nie tylko niektórych towarzyszy, ale w ogóle ludzi postawionych na kierowniczych stanowiskach. To jest sposób, który może bić w samą zasadę zaufania do partii na różnych szczeblach. Zagadnienie kadr. Tow. Kliszko ma rację, że powinniśmy sami określać politykę kadrową, ale to dotyczy nie tylko „rozgęszczania" ludzi pochodzenia żydowskiego, ale w ogóle ludzi nie nadających się. Dawniej nie wolno było o tym mówić, teraz wolno. Trzeba wejść w nowy etap. Zagadnienie wysuwania młodych ludzi. Im więcej będzie zmian personalnych, tym lepiej. O moralności łatwiej jest mówić w sferach robotniczych, ale trzeba postawić sprawę ludzi, którzy nie nadają się. Później nie będziemy mogli uchronić tego, kto będzie przyjęty przez protekcję. Rewizjonizm działa nie tylko u nas w kraju. Rewizjonizmowi można sprzyjać lub przeszkadzać. My za mało zrobiliśmy w tej sprawie. Artykuły krytykujące pozycję rewizjonistyczną ukazały się dopiero teraz. W sprawie Kuronia i Modzelewskiego niewiele przedtem było pisane. Sprawa Kołakowskiego była przedstawiona w wąskim kręgu. Uważam, że powinniśmy samokrytycznie przyznać, że nie było zorganizowanego oporu ideologicznego rewizjonizmowi. Nie było walki. To nie tylko sprawa UW. Było szereg innych ośrodków oddziałujących na studentów. Poza tym brak wszelkiej pracy politycznej, śmiałego wystawiania się na dyskusję z nimi. Za mało centralnej kadry brało w tym udział. Zagadnienie propagandy. Są pewne granice propagandy, po przekroczeniu których bije ona sama w siebie. Pojawiły się sformułowania szkodliwe, a propaganda powinna być celna i przekonywająca. Jeżeli chodzi o propagandę przeciw syjonistom i sprawę samookreślania się osób pochodzenia żydowskiego. Niektórzy towarzysze działając w swoich organizacjach i wypowiadając się tam za linią partii uważają, że to wystarczy, że nie muszą już pisać artykułów na temat swego stosunku do syjonizmu. Jeśli się przyjmie, że partia życzy sobie, ażeby te osoby, które uratowały się z getta, pisały, to chyba od tej strony, a nie od strony tłumaczenia się, że jest się pochodzenia żydowskiego. Przecież nie każdy musi udowadniać, że nie jest syjonistą, tak jak się wymaga, aby każdy udowadniał, że nie jest winien. A jednak takie imputowanie odbywa się. Co ma robić tow. Szyr? Ja nie mogę być pod takim pręgierzem. Byłem i jestem komunistą. Problem samookreślania się to jest też problem stosunku do człowieka i obrony człowieka. Ja na Kasprzaku mówiłem, że

jestem niedzisiejszy, zawsze walczyłem. Dziś ludzie nie znają walki między komunistami żydowskimi a syjonistami przed wojną. Nie można mówić, że każdy jest syjonistą. A to się imputuje. W tym mętliku trzeba widzieć i zdrowe elementy. Trzeba przeciwdziałać kampanii zagranicznej. Musimy postawić sprawę wobec całego świata, że jesteśmy w sposób perfidny oskarżani. Zgadzam się, że u nas trzeba organizować takie wystąpienia i są towarzysze pochodzenia żydowskiego, którym to nie sprawi kłopotu. Wielu jednak towarzyszy nie chce się wypowiadać w tej sprawie, bo często w ich środowiskach nawet nie wiedzą o tym, że są Żydami. Obecny nurt krytyczny trzeba zachować. Powstaje jednak pytanie, czy odwoływać się do klasy robotniczej tylko w razie potrzeby. Trzeba opracować analizę całej dyskusji i przygotować program realnej pracy wśród klasy robotniczej, aby była ona naprawdę hegemonem, miała wpływ na zarządzanie itp. Tow. Wicha: Wnioski personalne są słuszne, szczególnie jeżeli chodzi o MON kandydaci trafni. Nie byłem zaskoczony sytuacją w MSZ. Od wielu lat polityka kadrowa w MSZ była tam niewłaściwa. W kierownictwie MSZ wszelkie zastrzeżenia przyjmowano z nieufnością. Nagromadziły się sprawy, które musiały doprowadzić do napięcia. Jeżeli chodzi o Zawieyskiego, jestem za natychmiastowym wycofaniem go z Rady Państwa. Niezrozumiałe byłoby dla ludzi, gdyby pozostał. W zasadzie zgadzam się z uwagami tow. Tejchmy. W propagandzie były odchylenia od referatu tow. Wiesława. Mnie również bardzo razi hasło oczyścić aparat partyjny i państwowy od syjonistów. Przecież w tym aparacie były to najwyżej jednostki. Wysunięcie tego na I plan było zbyt rażące. Z tym sami damy sobie radę bez haseł w masach. Kilka słów o rewizjonistach. Również poczuwam się do winy, jak b. minister spraw wewnętrznych, że tak długo nie potrafiliśmy się z nimi rozprawić. Klub „Krzywego Koła" i ,,ząbkujący rewizjoniści" robili złą robotę wśród młodzieży. Były kłopoty z Titkowem na ten temat. Nie chcę wyolbrzymiać roli tej młodzieży, ale byli oni zaczynem wichrzycielstwa. Większy wpływ mieli profesorowie, ale nie wszyscy zostali usunięci, którzy byli duchowymi patronami Michników, Szlajferów, Deutschgewantów i innych. W TV i prasie ogólny kierunek prawidłowy, ale hasło „Mosiek do Bajana" — to bardzo razi. Źle, że przez długie lata w prasie i telewizji nie mówiło się o syjonizmie, ale teraz zbytnie zagęszczenie. Nadal musimy walczyć z syjonizmem. To samo dotyczy młodzieży bananowej. Przecież z przytłaczającą większością dzieci naszych towarzyszy na odpowiedzialnych stanowiskach nie ma kłopotu. Te sprawy są odbierane: „kto nami rządzi?" Trzeba bardziej kontrolować telewizję i prasę, aby nie było przegięć, przy ogólnie dobrym kierunku. Tow. Jarosiński: Jeżeli chodzi o wnioski personalne — zgadzam się.

Jeżeli chodzi o działalność propagandową — kierunki słuszne, dlatego, że po raz pierwszy mówiliśmy o wszystkich sprawach nie przemilczając. Nowe elementy w naszej propagandzie zostały przyjęte pozytywnie. Na spotkaniach powszechnie powtarzane są pytania, czy będziemy utrzymywać ten styl nadal. Towarzysze podejmują szereg innych problemów gospodarczych i ekonomicznych. Było szereg potknięć i niedomagań w wyniku niedostatecznego uzbrojenia naszej partii. One były nieuchronne w takiej kampanii. Niedostateczne konkretyzowanie krytyki mogło wytworzyć wrażenie istotnych niedomagań w systemie władzy. Spotkanie z redaktorami powinno to poprawić. Jeżeli chodzi o zajścia na wyższych uczelniach. Na czoło wysuwa się nie tyle wykrywanie inspiratorów, ile niedomagania nasze, które doprowadziły do tego. Uważam, że są dwie przyczyny: po pierwsze — zbyt mała ofensywność w pracy ideologicznej i politycznej w tym środowisku. Trzeba krytycznie powiedzieć, że sami wprowadziliśmy ograniczenia. Kiedy stała sprawa Kuronia i Modzelewskiego, poszliśmy stosunkowo wąsko z tym materiałem do organizacji partyjnej na UW, zamiast szeroko iść do młodzieży akademickiej. Uważaliśmy, że zawarta tam demagogia może źle oddziaływać. Było to niesłuszne stanowisko, szczególnie że w ostatnim okresie czasu mieliśmy pozytywne zjawiska odchodzenia rewizjonistów od organizacji partyjnych, bo organizacja partyjna przestała być platformą dla głoszenia ich poglądów. Byliśmy w stanie szybko dać materiały do prasy. Drugą przyczyną słabości było to, co nazywamy oportunizmem i liberalizmem w polityce kadrowej. Całą grupę mieliśmy rozeznaną, ale był pewien lęk, zupełnie nieuzasadniony, że to może wywołać bardziej radykalne kroki. Okazało się, że byliśmy w stanie w oparciu o istniejące przepisy ustawy dokonać pewnych pociągnięć. Tymczasem sami straszyliśmy się, czołówkę rewizjonistyczną chcieliśmy odwołać dopiero po zakończeniu roku akademickiego. O sprawie systemu wychowania organizacji młodzieżowych nie będę mówił. Zmierzały do przeanalizowania i wyciągnięcia wniosków. Przed rozpoczęciem roku akademickiego chcemy opracować kilka wniosków: sprawę systemu rekrutacji, praktyk studenckich, stażu itp. Tow. Cyrankiewicz: Ponad wszystko powinniśmy zdawać sobie sprawę już w grudniu, po rozpoczęciu się wydarzeń w Czechosłowacji, że odbiją się one echem na gruncie przygotowanym przez Kołakowskiego i Brusa. W gruncie rzeczy nam w marcu groził wybuch kontrrewolucji, groziła krew i trzeba by było wówczas ciężko płacić. To była nie tylko Warszawa i miasta uniwersyteckie, ale i Tarnów, Legnica itd. Akcja MO i ORMO była nieunikniona. Teraz klasa robotnicza wysuwa problem: dlaczego? kto winien? Jeżeli chodzi o towarzyszy pochodzenia żydowskiego, byłoby znacznie łatwiej, gdyby pełne zróżnicowanie towarzyszy żydowskich nastąpiło już w czerwcu ub. roku. Mielibyśmy pełne zróżnicowanie w środowiskach

żydowskich. Nie było tego. Były uśmieszki tryumfu u drobnomieszczan. To wprowadziło sytuację zlania się Żydów jako całości w oczach społeczeństwa. Dobrze, jak te rzeczy są wyjaśniane. Tu nie chodzi o członków Biura, jak mówił tow. Szyr, ale cały szereg wybitnych ludzi pochodzenia żydowskiego, znanych na całym świecie mogłoby wiele pomóc. Tow. Gomułka: Nad punktem sprawy personalne rozwinęła się dyskusja o nieco szerszej treści. Wszyscy wyrazili zgodę co do wniosków personalnych. Również w sprawie odwołania Zawieyskiego z Rady Państwa. Dyskusja wynikła w związku z wystąpieniem tow. Jędrychowskiego na temat syjonizmu, kierunków naszej propagandy itp. Tow. Jędrychowski wysunął jakby zarzut, że dotychczas na Biurze nie było oceny dotychczasowych wydarzeń. W pewnym sensie taką ocenę zawierał mój referat na zebraniu z aktywem warszawskim. Trzeba było opracować taką ocenę, ale to wiąże się z programem działania i również — w jakimś sensie — z tezami na Zjazd. Nie miałem dotychczas czasu pomyśleć nad treścią tych tez. To, co powiedział tow. Jędrychowski, było trochę jednobokie. Trzeba widzieć całość zagadnienia. W tych trudnych dniach prasa, radio i TV niezmiernie nam pomogły, zajęły zdrowe stanowisko. Nie możemy być tylko zadowoleni z pozycji „Polityki". Zawarta tam argumentacja nie była dobra. W innych czasopismach były mniejsze błędy. Sprawa syjonizmu. To co było i jest głównym niebezpieczeństwem dla nas, to rewizjonizm. Sprawa ciągnie się od dawna, była również na VIII Plenum rozważana, na tle stosunku do rewizjonizmu ujawniły się różne postawy liberalizmu i oportunizmu. Najgłębiej rewizjonizm wrósł się na odcinku kultury i nauki. Oczywiście nie syjonizm, ale rewizjonizm jest głównym niebezpieczeństwem. Szczególnie szeroko rozplenił się on w środowisku ludzi pochodzenia żydowskiego, ale gangrena ta dotknęła również szczyty polskiej inteligencji, jak Kołakowski, Żółkiewski i inni. Krytykowaliśmy ich na równi z ludźmi pochodzenia żydowskiego, co również świadczy o naszym stanowisku. Trudno sobie wyobrazić, aby w jakiejkolwiek normalnej partii tak długo tolerowano Kołakowskiego i Żółkiewskiego. U nas były jednak opory i wahania przed wyciągnięciem wniosków. Nie jest prawdą, co mówił tow. Jarosiński, że w sprawie Kuronia i Modzelewskiego brakowało nam ofensywności. Jest to oszukiwanie samego siebie. Już na samym początku chciałem, żeby Modzelewskiego i Kuronia aresztować i załatwić sprawę w zarodku. Nie zgodzono się wówczas. Byłoby bzdurą, żeby w kraju rozpętywać wokół Modzelewskiego i Kuronia kampanię i dyskusję nad ich platformą. Zalecono zrobić to w środowisku uniwersyteckim, ale nie zrealizowano tego do końca, gdyż istniał klimat pobłażania dla rewizjonistów. W kierownictwie partii długo siedzieli rewizjoniści. Był nim również Zambrowski. Rozmawiałem z nim kilkakrotnie, że się to źle skończy. Matwin tak samo. Według ich opinii to wszystko miało się niedługo zawalić i dlatego odeszli, żeby móc przyjść

w innym okresie. Także Morawski był zdecydowanym rewizjonistą. Werfel i inni dawno przestali być komunistami. Matwin wysunął wobec mnie zarzuty. Powinno było się wyrzucić go, ale na to nie zgodzono by się. Na pewno tow. Jędrychowski i inni nie zgodziliby się. Ja w tej sytuacji nie mogłem robić podziału w Biurze Politycznym. Faktem jest, że w kierownictwie był liberalny stosunek do rewizjonistów. Jest to oczywiste wypaczenie, że wszystkich rewizjonistów zalicza się do syjonistów. Wiąże się to z agresją Izraela, z kampanią antypolską prowadzoną przez organizację syjonistyczną oraz z tym, że długo nie można było nic mówić na te tematy, gdyż było to z miejsca określane jako antysemityzm. Klasa robotnicza nawet nie bardzo dobrze rozumie, co to syjonizm. Do tego wszystkiego sprawa rewizjonizmu miesza się w umysłach wielu ludzi z rewizjonizmem zachodnioniemieckim. Stąd powstało takie krzywe zwierciadło. W rzeczywistości, jak już mówiłem, nigdy syjonizm nie będzie nam zagrażać, nie ta ideologia jest dla nas niebezpieczna. W tym zakresie ma rację tow. Jędrychowski, że u nas pomieszało się pojęcie syjonizmu z rewizjonizmem. Hasło: oczyścić partię z syjonistów, powinno właściwie brzmieć: oczyścić partię z rewizjonistów. Obejmowałoby ono wówczas w sposób właściwy zarówno Żydów, jak i Polaków. Syjonistów jako takich właściwie nie mieliśmy w partii. Cały kompleks tych spraw załamał się jednak pod kątem działania praktycznego. Potrzebne jest naświetlenie tych spraw w prasie. Pisać powinni wszyscy, również tow. Szyr może publikować artykuł. Oczywiście nie musi się tłumaczyć, że kimś nie jest. Ale np. na temat agresji izraelskiej mogą pisać wszyscy. Te sprawy są nieraz fałszywie rozumiane. Np. redaktor Mojkowski powiedział kiedyś, że zamierzają raz na tydzień publikować artykuł zwykłego robotnika. Nie powinno się takich rzeczy robić w sposób sztuczny, pisanie artykułów nie jest powołaniem robotnika (nie mówię oczywiście o różnych korespondencjach itp.). W praktyce wyglądałoby to tak, że ktoś w redakcji napisze artykuł za tego robotnika, a on tylko podpisze. Nie powinno się tak demoralizować ludzi. Powinni pisać członkowie kierownictwa, funkcjonariusze, członkowie partii. Warto takie artykuły przemyśleć, w których zostanie naświetlony problem syjonizmu i rewizjonizmu. Są niezdrowe tendencje atakowania każdego Żyda za to, że jest Żydem. Opowiadano mi, że w jednej z central MHZ jest dyrektorem Żyd, którego za wszelką cenę chcą usunąć, choć nie mogą wysunąć żadnego zarzutu przeciwko niemu. Jest podobno dobrym dyrektorem. Trzeba podjąć zdecydowaną kampanię przeciwko takiemu postępowaniu. Na tle antypolskiej kampanii za granicą mogą rodzić się nastroje antysemickie. Są zresztą też i antysemici. Miały u nas miejsce poważne sprawy, mogło dojść do przelewu krwi. Ponieważ wymieniono wiele osób o nazwiskach żydowskich, wśród klasy robotniczej mogą pojawiać się nastroje, żeby rozprawić się w ogóle z Żydami. Trzeba widzieć to niebezpieczeństwo i przeciwstawić się.

Główna sprawa to rewizjonizm. W „Polityce" jest właściwie pochwała rewizjonizmu, nie chce się zająć stanowiska przeciwko. Rewizjoniści byli w szkołach partyjnych — nie wyciągnięto wobec nich wniosków. A weźmy takich ludzi, jak Siekierska i Lisiecka! Ile szkody narobiła taka Siekierska wśród literatów radzieckich! Wypowiedzi niektórych pracowników KC są skandaliczne. Ludzie zgnili, odeszli, kipią nienawiścią. Mam dowody strasznej nienawiści w niektórych środowiskach. Zauważyłem, że trzeba było zwiększyć ochronę mojej osoby. Piszą do mnie ohydne listy. Jeśli widzi się więc tylko przegięcia, a nie widzi się tej strony zagadnienia, jest to jednobokie. Trzeba pisać na te tematy. W tym zakresie jest duże ubóstwo. Kto z nas pisze? Ludzie mają słuszną pretensję, że inni milczą, a tylko Gomułka przemawia. Tow. Starewicz rzeczywiście po czerwcu ub. roku najwięcej jeździł i przemawiał. Mimo to wysuwane są teraz żądania, aby jego i tow. Szyra usunąć z kierownictwa. Trzeba, żeby cały kraj znał ich stanowisko. Mówiłem na ten temat z tow. Schaffem, obiecał artykuł o syjonizmie, ale napisał taki, że nie można go było opublikować. Są w nim zarówno rewizjonistyczne, jak i syjonistyczne nutki. Trzeba opracować program działania. Nie można już powrócić do dawnych form pracy. Mówiłem o tym wyraźnie na naradzie redaktorów. Mówiłem o wypaczeniach, o tym, że pisze się, iż Biuro było wprowadzone w błąd i nie potrzeba było podwyższać cen mięsa. To szkodliwe! Trwa akcja opluskwiania. Głosi się, że żona tow. Spychalskiego jest Żydówką. Szkaluje się członków Biura. Trudną sprawą jest emigracja. Powinno się załatwiać te sprawy bez szumu, ci co chcą, niech sobie jadą. Do mnie pisał już na ten temat jeden z emerytowanych pracowników bezpieczeństwa. Trzeba rejestrować te sprawy i załatwiać, nie tylko wyjazdy do Izraela, ale w ogóle na Zachód. Jest wielu takich, którzy nie chcą jechać do Izraela, ale w Polsce też nie chcą pozostać. Nie wiem, jak rozwiązać ten problem. Najważniejszy problem — to program działania, którzy powinien znaleźć się w tezach zjazdowych. Ważną sprawą jest sprawa kadry naukowej, problemy młodzieży, domów akademickich, nauk politycznych na wyższych uczelniach itd. Dotychczas monopol na wychowanie daliśmy rewizjonistom. W sprawie konkretnych wniosków kadrowych. Stanowisko, które zajął tu tow. Ochab, jest prawidłowe. Każdy może mieć zastrzeżenia, nie zawsze na Biurze musi być jednomyślność. Mogą być nieraz różne poglądy. To, co powiedział tow. Ochab, przyjmujemy. W komunikacie prasowym trzeba podać, że tow. Ochab ustępuje z uwagi na pogarszający się stan zdrowia. W ogóle w prasie nie zawsze trzeba podawać motywy zwolnień. Powinno się publikować tylko zwolnienia z tych stanowisk, co do których

publikuje się zwykle nominacje. Nie potrzeba publikować, jakie wyroki zapadły w procesach przeciwko studentom. W terenie można teraz przeprowadzić wiele rzeczy, których przedtem nie można było załatwić. Środowiska wrogie czekają obecnie na nowe decyzje. W sprawie studiów musi być jasność: państwo ma obowiązek zapewnić każdemu wykształcenie podstawowe, ale nie wyższe. Trzeba rozwiązać sprawę stypendiów fundowanych. Nie załatwiono tego z lenistwa, ale zasłaniano się, że miały to być metody stalinowskie. Nie szukajcie teraz błędów — tow. Jarosiński — tam, gdzie ich nie ma. Dalej po tej drodze nie możemy kroczyć. Sporządzono w 5 egz. tp.

Miażdżenie „Miazgi" Tekst ten został na polecenie Stefana Olszowskiego wysłany członkom i zastępcom członków Biura Politycznego oraz sekretarzom Komitetu Centralnego PZPR. „Miazga" ukazała się po raz pierwszy w podziemnej oficynie wydawniczej „Nowa" w 1979 r. W dwa lata później ukazało się wydanie emigracyjne w Londynie. W 1982 r. tekst, okaleczony przez cenzurę, ukazał się w Państwowym Instytucie Wydawniczym. POLITYKA, 15/1990

Notatka nt. „Miazgi" Jerzego Andrzej e wskiego Dnia 4.X.1963 r. J. Andrzejewski podpisał z PlW-em umowę wydawniczą na powieść o objętości 25 arkuszy wydawniczych. W oparciu o tę umowę J. Andrzejewskiemu wypłacono zaliczkę (25 proc. honorarium) w wysokości 15.000 zł. Termin złożenia maszynopisu był przez J. Andrzejewskiego wielokrotnie przedłużany. Dnia 7 października br. autor złożył w wydawnictwie maszynopis utworu pt. „Miazga" w objętości 728 stron. Zgodnie z przepisami prawa autorskiego wydawnictwo zobowiązane jest zakomunikować autorowi decyzję wydawniczą w terminie 3-miesięcznym, tj. do dnia 7.1.1971 r. J. Andrzejewski składając maszynopis oświadczył A. Wasilewskiemu, iż nie przypuszcza, aby książka w tym kształcie mogła obecnie ukazać się w PRL. Zostawił jednak otwartą możliwość rozmów nad tekstem. Równocześnie dał do zrozumienia, że w wypadku niemożności dojścia do porozumienia z PlW-em podejmie starania o wydanie książki w kształcie integralnym za granicą. Zaznajomienie się z maszynopisem „Miazgi" przekonuje, iż książka ta w swej obecnej postaci nie może być w Polsce wydana.

„Miazga" nie jest utworem beletrystycznym, w przyjętym tego słowa znaczeniu. Jest to luźna kompozycja, na którą składają się fragmenty bieżącego dziennika autora, strzępy wątków fabularnych, dywagacje nad stanem moralno-politycznym społeczeństwa itp. W całości utwór razi złośliwym schematyzmem i prymitywizmem, w wielu fragmentach zniża się do poziomu taniego paszkwilu antyradzieckiego i antykomunistycznego oraz trywialnego obyczajowego skandalizowania. Jest to niewątpliwie świadectwo twórczego upadku autora, jego niezrównoważenia psychicznego. Według pierwotnych zamierzeń i zapowiedzi „Miazga" miała być czymś w rodzaju współczesnego „Wesela", jej akcja miała się rozegrać na przyjęciu ślubnym w Jabłonnie. W oparciu o ten schemat autor zamierzał obnażyć wady i przywary współczesnych Polaków. Okazało się jednak, iż współczesność dla J. Andrzejewskiego, ta którą on zna i może bez rażących uproszczeń uczynić przedmiotem psychologicznej analizy, zamyka się wąskim kręgiem bywalców SPATiF-u oraz tym podobnych instytucji usytuowanych na osi Krakowskiego Przedmieścia, że tylko o intelektualnej i moralnej nicości bliskich sobie wąskich opozycyjnych kręgów ma J. Andrzejewski coś do powiedzenia. Konstrukcja „Wesela" okazała się więc zbyt mało nośna, nie pozwalała w szczególności na wyrażenie politycznych, moralnych i ideowych fobii przeżywanych aktualnie przez autora. Zdecydował się on przeto dać upust tym swoim obsesjom wprost, bez jakichkolwiek osłonek czy pozorów artystycznej transformacji. Czyni to przede wszystkim za pomocą „Dziennika", który nie tylko otwiera i zamyka maszynopis, lecz jest także gęsto przytaczany w charakterze przerywników w pozostałych partiach „Miazgi". Znajdujemy tu rzeczy najprzeróżniejsze: wypisy z lektur, cztery nie związane z „Miazgą" opowiadania, wiersze i niewybredne czy wręcz ordynarne anegdoty, relacje z rozmów i teksty wysyłanych przez autora depesz, pracowicie przepisane z „Życia Warszawy" prognozy pogody i tekst przemówienia na pogrzebie P. Jasienicy, komentarz „Polityki" na marginesie procesu „taterników", dywagacje na temat Rosji, stalinizmu, totalitaryzmu, antysemityzmu. Osobno autor skonstruował i przepisał około dziewięćdziesiąt życiorysów osób występujących w „Miazdze". Znajdujemy też lekko tylko zmieniony panegiryczny esej K. Mętraka o własnej twórczości. Cała ta miazga czy wata przesycona jest reakcyjnym antykomunistycznym i antyrosyjskim „nonkonformizmem", krańcowym samouwielbieniem graniczącym co krok z autodemaskacją samego autora czy otaczających go „skrachowanych" czy wręcz zboczonych wielbicieli, przyjaciół i przyjaciółek. Oto kilka przykładów ilustrujących pogląd Andrzejewskiego na stan moralny naszego społeczeństwa:

„Przyjaciele, koledzy i znajomi zgromadzili się w Jabłonnie bowiem... gdzie znajdziesz w Warszawie mieszkanie z metrażem, który mógłby pomieścić tyle ludzi? — Słusznie, kliniki psychiatryczne i więzienia też są przepełnione. Spójrzmy tylko! Gdyby ciała tych ludzi były ukształtowane ich życiem, myślami i pragnieniami, to byśmy ujrzeli potwory, strzygi i maszkary stokroć bardziej przerażające i ohydne od tych z Boscha i Goyi. ...Tu wszyscy są chorzy, jedni na cynizm, tępą głupotę albo po prostu na nikczemność, a inni dali się wrobić, pozwolili, żeby im spreparowano pokraczne garby, żałosne grymasy, wykrzywione ryje, tu się w cztery oczy bełkocze albo skomli, drwi, szydzi, plotkuje i obmawia, zgnojone uciechy lokai i niewolników, śmichy-chichy kastratów, to jest nasza polska szczerość, odwaga, fantazja i ukochanie swobody, ale za to sprawnie i bezwstydnie zaczyna się kłamać, gdy liczba oczu i uszu wzrasta, tu już nie ma żadnych konfliktów, żadnej zadry w brzuchu, kiedy się kłamie i co innego myśli na użytek własny i co innego publicznie deklaruje... tutaj prawie wszyscy stają się coraz gorsi, wzrasta oświata, podnosi się poziom cywilizacyjny i upowszechnienie tzw. wartości kulturalnych, budujemy się, ludzie są chłonni, żywi, inteligentni i uwrażliwieni, otwarci na tysiąc zagadnień i z tym wszystkim stajemy się coraz gorsi. ...Bezcenne energie już się wyczerpały, były diamenty, został popiół, „ostał ci się ino sznur", tyle że potem trzeba żyć... ...już w głowach pusto i ciemno, a dwa razy dwa jest pięć..." (str. 133). Jeszcze bardziej dosadnie charakteryzuje zebrane towarzystwo i społeczeństwo inny bohater „Miazgi": „Straszny świat, obcy straszni ludzie, przed którymi, aby całkiem nie stracić twarzy, trzeba twarz skrywać poza maski i grymasy, parszywe knajpy, wódka, wódka, katz, bełkoty i kwiki, głupie wredne dziwki, zdebilowani przyjaciele, świńskie ryła redaktorów s... (wykropkowane wyrazy w oryginale w pełnym brzmieniu) ze strachu w kolorowe portki kupione na ciuchach, albo przywiezione ze służbowej delegacji na Zachód i ci wyżej, ważniejsi, którym w nosach musi ciągle g... śmierdzieć, pływacy, zawsze pływacy, nawet przy żarciu i p... pływacy w mętnej wodzie, tłuste tyłki wycierające wnętrza mercedesów i wołg, zawistni, grafomani z kontami wzdętymi, jak brzuchy topielców, wapniaki, sprzedajne wyorderowane i utytułowane kurwy zawsze gotowe usłużnie d... podstawić. Gnój, gnój, kupa gnoju" (str. 165). Tak to charakteryzuje autor funkcjonowanie życia społecznego w Polsce: „...W miazdze, jaką jest publiczne życie w Polsce, pełno duchów i zjaw, strzyg równie bezkształtnych i anonimowych, jak ONI, którymi zasłaniają się nieraz w niezręcznych dla siebie sytuacjach nawet ministrowie. Wszechobecne działanie magii, zaczarowani ludzie, zaczarowany świat..." (str. 172).

„Tryby maszyny, naoliwione biernością, a nawet nadgorliwością wykonawców, działając na napędzie z mieszanki frazesów, kłamstw i przemilczeń poruszają się ciężko i niezgrabnie, rozpylając wokół opary biernej nudy, przecież się poruszają, mniej więcej sprawnie... Władzę totalną, podobnie jak schizofrenika pożera fikcja. Ale władza totalna musi tę fikcję podtrzymywać i umacniać, ponieważ tylko w fikcji przez siebie stworzonej (lub przy pomocy siły z zewnątrz narzuconej) może istnieć i rządzić. Atmosfera odświętna bardzo skutecznie w mniemaniu rządzącego aparatu podobną fikcję ożywia" (str. 480). Gdzie indziej autor stwierdza, iż „uszkodzenie tej fikcji w języku partyjnym zwie się rewizjonizmem" (str. 490). Zdaniem J. Andrzejewskiego deprawacja obejmuje wszystkie dziedziny życia i wszystkie kręgi społeczne, zarówno rządzących jak i rządzonych, nie wyłączając opozycji. „Źle funkcjonująca cała rozległa sfera polityczno-społeczna i zły, z gruntu niemoralny i powodujący najdotkliwsze zniekształcenia ucisk nie omija żadnej dziedziny życia, wówczas wszyscy ponoszą straty, zarówno ci, którzy rządzą, lub rządom biernie ulegają, jak i ci, którzy wyrażają sprzeciw" (str. 393). „...ponieważ w systemie totalnym opozycja oficjalna nie istnieje i istnieć nie może, ludzie opozycji dobierają się przede wszystkim na zasadzie środowiskowej, a w określonym środowisku zawsze na ogół działa prawo mimikry, nawet w tak zindywidualizowanych jak środowiska intelektualno-artystyczne" (str. 191). Jeśli idzie o rządzących, to J. Andrzejewski po rozmowie z „Igrekiem" odnotowuje w swoim Dzienniku: „Nie byłbym zresztą pisarzem, lecz kamiennym tłukiem, gdybym — dostrzegając ogrom zniszczeń trawiących naszą egzystencję narodową w jej społecznych i moralnych przede wszystkim wartościach — nie potrafił jednocześnie i nie umiał dostrzec, jakie konflikty wewnętrzne prowokuje owo godne pożałowania rozszczepienie świadomości, ile goryczy osiada na kłamiących wargach — i jak trudne i ciężkie mogą być (choć nie zawsze muszą) samotne godziny tych, których opatrzone do znudzenia twarze znamy z pierwszych stron dzienników, z kronik filmowych i transparentów" (str. 88). Wprowadzając na karty utworu przedstawicieli rządzących (w rozmaity sposób skoligaconych z głównymi bohaterami „Miazgi"): Stefana Raszewskiego — sekretarza KC „odpowiedzialnego przed Biurem Politycznym za kulturę", Antoniego Formińskiego — prezesa Komitetu do Spraw Radia i Telewizji, Józefa Halickiego — sekretarza KC, Kazimierza Jaśko — redaktora Panoramy Tygodnia, Mariana Krystka „sekretarza KM w Warszawie", Panka, prezesa PIP, a byłego „ambasadora w Holandii", pułkownika Władysława Pasiekę z MSW, autor wyznaje: „Niestety nie widząc tych ludzi dość wyraźnie, znając jedynie wykonywane przez nich funkcje, a mało co o nich wiedząc od strony ludzkiej

— pojęcia nie mam, na którym miejscu i w jaki sposób wprowadzić ich na weselne przyjęcie. Mgła na mózgu. Żadnego pomysłu". Skonstruowane sytuacje i dialogi z udziałem tych postaci rażą też prymitywizmem i wulgarnością. Akcja ,,Miazgi" rozgrywa się po marcu 1968 r., są więc dywagacje na temat antysemityzmu: „Antysemityzm w krajach socjalistycznych ma charakter ideologiczny, jednak z chwilą, gdy ta dyskryminacja na skutek określonej sytuacji (np. w Polsce po sześciodniowej wojnie 1967) poczyna natężać się i przybierać charakter masowy, na niższych szczeblach aparatu partyjno-rządowego ujawniają się, i to w sposób szczególnie brutalny i podły, tradycyjne elementy antysemityzmu" (str. 192). Jest też problem odpowiedzialności rodziców dygnitarzy za postawę dzieci: „...Na ich światopogląd, jak wy to nazywacie, wpłynęło przede wszystkim to, że od dziecka patrzyły na ciebie i na różnych twoich towarzyszy i koleżków" — mówi prezesowa Pankowa do męża. Ich syn, a brat niedoszłej panny młodej został wyrzucony z asystentury, „usunięty po marcu na margines życia publicznego zawęził się jednostronnie do utrapień erotycznych", a na utrzymanie zarabia pisaniem prac magisterskich dla kończących zaocznie studia dygnitarzy. Młodsi od niego zakładają „Bractwo Żółwiowe", nastawiając się na wegetację i przetrwanie. J. Andrzejewski nie ogranicza się do tego rodzaju charakterystyki aktualnego stanu naszego społeczeństwa, lecz „wyjaśnia" też „genezę" tego stanu oraz stawia horoskopy na przyszłość. Snuje więc rozważania na temat Rosji, „rosyjskiego" imperium „wasalizacji Polski" itp. „Na podstawie moich osobistych kontaktów z lat ostatnich, a również i relacji o poglądach ludzi zajmujących nieraz dosyć eksponowane stanowiska, wydaje mi się, iż rozumienie ciągłości w dziejach Rosji carskiej i porewolucyjnej staje się w Polsce coraz powszechniejsze. Ta właśnie ciągłość, stworzona i umocniona geniuszem Stalina, zrodziła fenomen bez precedensu w dziejach ludzkości. Historia zna wiele tyranii, despotyzmów i tryumfów reakcji. Ani jednak one same nie występowały wobec świata z hasłami demokracji i postępu, ani nikt się w nich nie dopatrywał symbolu wolności. Na przestrzeni minionego półwiecza Związek Radziecki może się poszczycić obu osiągnięciami. Nigdy w dziejach powszechnych nie udało się oszustwo na miarę tak ogromną i trwałą, nigdy też najbrutalniejsza przemoc, egoizm i cyniczne kłamstwa nie przybrały tak pięknych i wzniosłych masek, nigdy wreszcie tak ogromna ilość ludzi na całym świecie, w tym również i wielkich umysłów nie uległa tak ślepym złudzeniom i nadziejom" (str. 16).

„Myślę, że wielu z wybitnych skądinąd przywódców partyjnych z lat dwudziestych i trzydziestych rozpieprzyłoby ten cały interes, gdyby doszli do władzy. Stalin stworzył (a może raczej odrodził) rosyjskie imperium. Cena, jaką trzeba było za to zapłacić, okazała się oszałamiająco wielka, lecz na dobro Stalina, jako męża stanu, trzeba zapisać, że nigdy się nie wahał, aby owe wysokie koszta płaciły najwartościowsze jednostki, całe warstwy społeczne, bratnie partie, całe narody — rosyjskiego nie wyłączając. Lecz chyba nie brutalne i nieludzkie koszta przerażają przede wszystkim w tym gigantycznym przedsięwzięciu. Cała historia ludzkości spływa krwią i napiętnowana jest bezmiarem zniszczeń i cierpień. W dziele Stalina przeważa złowrogi stwór, który z tych ponad wszelką miarę kosztownych poczynań powstał. Nie zawsze mi się to udaje, lecz staram się na całokształt tych spraw patrzeć możliwie chłodno nie rzucając na szalę u wagi losu mojej własnej ojczyzny. Szala z podbitym i uciemiężonym jest dostatecznie obciążona. Naród rosyjski również na tej szali wegetuje. Siedzimy w jednej klatce". Stalin, który miał stwierdzić w 1944 w rozmowie z Churchillem, iż komunizm jest niezgodny z charakterem Polaków (,,komunizm w Polsce akurat pasuje jak krowie siodło") ,,w jednym lapidarnym zdaniu powiedział prawdę i skłaniał, co mu się zresztą często przytrafiało". „Stalin miał rację mówiąc, że ukształtowany przez niego model komunizmu Polakom nie odpowiada. To prawda. Ten rosyjski model był i jest sprzeczny z najlepszymi tradycjami Polaków. Stalin pogardzał tymi tradycjami, lecz je rozumiał... W warunkach politycznych, jakie się wytworzyły w Europie po II wojnie, brutalny proces politycznej rusyfikacji zwasalizowanych narodów (wśród nich również, a nawet przede wszystkim polskiego) musiał nastąpić nieuchronnie" (str. 29). „Wydaje mi się, że ludzi, którzy z mandatu rosyjskiego objęli w Polsce władzę w 1945 r., nie można osądzać z perspektywy roku 1970" — stwierdza J. Andrzejewski. „Istotnie, obóz socjalistyczny po II wojnie światowej reprezentował pod każdym względem układ odmienny od sytuacji Związku Radzieckiego w 20-leciu międzywojennym. Lecz jądro rzeczy było to samo. Tego wszakże ponurego i groźnego jądra ludzie, kierujący ówcześnie Polską, przyjąć do wiadomości nie mogli, byłoby to bowiem równoznaczne ze zdradą podwójną: obiektywną i subiektywną. Cóż zresztą mówić o tamtych latach odległych? Jeszcze dzisiaj, gdy tyle tabu zostało obnażonych i tak wiele najlepszych wiar startych na miazgę, jeszcze dzisiaj jakże wielu ludzi oczadzająca magia Rosji przeraża ślepotą, deformuje ich mózgi w sposób bezwzględny i często nieodwracalny" (str. 30). Jakież są więc zdaniem J. Andrzejewskiego perspektywy? „Słaba nadzieja..." pisze on na str. 280. „Dopóki się nic nie zmieni w Rosji, nie może się nic zmienić u nas. A jak wierzyć w jakieś zasadnicze tam zmiany? To imperium może istnieć i funkcjonować tylko przy takim

systemie, jaki jest, żadnych radykalnych zmian, musi być stary rosyjski carat, tyle że unowocześniony i przemalowany na czerwono, więc precyzyjniejszy w metodach ucisku, tak samo zaborczy, natomiast nieporównanie bardziej zakłamany... Rosja może się rozpaść, nigdy zmienić". Na replikę: „Ale jednak, mimo wszystko, gdybyśmy mieli u siebie ludzi trochę lepszych, a przede wszystkim mądrzejszych" pada odpowiedź: „A jacyż oni mogą być? Prowincjami imperium nie mogą zarządzać ludzie większego formatu. Był Dubczek, Smrkowski, był cały naród i co? Mierność i skostnienie naszych wielkorządców jest jedyną gwarancją tych żałosnych pozorów, które składają się na naszą niepodległość" (str. 280). W innym miejscu J. Andrzejewski pisze: „Z chwilą, gdy groza terroru przestaje społeczeństwo paraliżować, gdy rozluźnia się sztuczne napięcie, a rzeczywistość w porównaniu z poprzednią staje się mdła, nijaka i rozrzedzona — ludzie wyzwoleni od strachu wyprostowują się i choć płytko oddychają, ich przytomniałe oczy jaśniej poczynają dostrzegać zwyrodniałą konstrukcję ustroju oraz jego potężne wiązania przeżarte rozkładem. Wtedy zaczyna się początek nieuniknionego końca, choć błędem byłoby przypuszczać w podobnej sytuacji, iż koniec musi nastąpić w najbliższej przyszłości. Nie musi. Proces obumierania może być długi. Lecz u niewiadomego kresu agonii zawsze stoi i czeka śmierć". Autor stwierdza, iż w 1956 r. była nadzieja odmiany, ale nadzieje te zostały zniszczone, a marzec 1968 ostatecznie wyzuł ze złudzeń. „Miazga" ma ukazać racje ludzi zniewolonych i bez nadziei. Autor cytując słowa A. Sołżenicyna „Przeczyśćcie swoje zegary, bo nawet nie wiecie, jak świt jest blisko" wydaje się nie podzielać zawartych w nich nadziei na rychłe załamanie się socjalizmu. „Nie mam większych złudzeń — pisze J. Andrzejewski — myślę, że jest to z mojej strony pewnym osiągnięciem moralnym, jeśli w tych warunkach, w jakich żyję, mogę i chcę pisać tak, jak chcę i mogę, bez czujnego i przechernego cenzora wewnętrznego, nie zważając na cenzurę oficjalną. Lecz zdając sobie bardzo dobrze sprawę, że moja, patetycznie mówiąc: suwerenność twórcza — w spełnieniu dociera do granic, które są od moich pragnień bardzo różne. Żyję w tym kraju od urodzenia i nie chcę go opuścić. Zbyt wiele mnie łączy z przeszłością i z dniem dzisiejszym tej ziemi, a zbyt jestem stary i wieloma rodzinnymi obowiązkami związany, abym z lekkim sercem mógł się zdecydować na wątpliwy los emigranta politycznego. Chciałbym jednego, żeby «Miazga» mogła się ukazać w kraju. Ale wiem, że to prawie niemożliwe. Więc wydam książkę w wydawnictwie emigracyjnym, gdzie będzie tłumaczona, może nawet trochę mi przysporzy rozgłosu i cóż z tego? Tu, gdzie jestem i gdzie żyję, książka będzie nie znana, przeczytają stu, powiedzmy tysiąc ludzi, może nawet więcej, to prawie bez znaczenia, głucha cisza wokół niej zapadnie, cóż zatem znaczy ta moja suwerenność? Nie myśleć na razie o tym..."

Obok treści antysocjalistycznych książka zawiera liczne bardzo drastyczne fragmenty dotyczące spraw obyczajowych, a zwłaszcza homoseksualnych. Z przytaczania tych fragmentów rezygnujemy.

Biorąc pod uwagę pozycję pisarską autora „Popiołu i diamentu" i zainteresowanie, jakie wywoła „Miazga" w środowiskach krajowych i zagranicznych, Wydział Kultury KC proponuje, aby przed odrzuceniem utworu podjąć szereg kroków zmierzających do przekonywającego zdezawuowania legendy wytwarzanej wokół „Miazgi", postawy J. Andrzejewskiego, rzeczywistej „wartości" jego ostatniego utworu. Wydział Kultury KC w szczególności proponuje, aby wydawnictwo przekazało „Miazgę" do zrecenzowania ludziom cieszącym się autorytetem zarówno w środowisku literackim jak i w opinii samego J. Andrzejewskiego (K. Wyka, A. Sandauer, K. Górski, E. Osmańczyk, J. Szczepański, R. Bratny — przewodniczący Komisji Interwencyjnej ZG ZLP, J. Szymańska, zastępca red. nacz. „Czytelnika" — osoba, na którą autor w Dzienniku często powołuje się. Niezależnie od tego PIW i osobiście tow. A. Wasilewski zostaną zobowiązani do przygotowania wyczerpującej oceny, która wespół z recenzjami zewnętrznymi służyć będzie za podstawę rozmowy z J. Andrzejewskim i powzięcia ostatecznej decyzji. O decyzji przekazania książki do recenzji zewnętrznych autor zostanie poinformowany w najbliższym czasie. O fakcie tym PIW powinien poinformować również zainteresowane kręgi literackie. Licząc się z możliwością opublikowania „Miazgi" za granicą Wydział Kultury KC poleci przystąpienie do przygotowania w tygodniku „Kultura" publikacji gruntownie analizującej utwór w płaszczyźnie ideowo-politycznej i artystycznej. Ocena ta byłaby wydrukowana natychmiast po otrzymaniu wiarygodnej informacji o przygotowaniu publikacji „Miazgi" za granicą, bądź dotyczącej wykorzystywania jakichkolwiek jej fragmentów w antypolskiej propagandzie. WYDZIAŁ KULTURY KC PZPR Warszawa, dnia 20.X.1970 r.

Raport komisji Kruczka 13 grudnia 1970 r. ogłoszona została decyzja rządu o znacznej podwyżce cen artykułów konsumpcyjnych, a przede wszystkim żywności. Biuro Polityczne KC PZPR wystosowało w tej sprawie list do członków partii, który omawiany był na zwoływanych w trybie nagłym zamkniętych zebraniach partyjnych. Został on jak najgorzej przyjęty. Użyta w nim argumentacja nie tylko nikogo nie przekonała, ale wręcz wzmocniła rozgoryczenie. Władysław Gomułka, w którego rękach znajdowały się wszystkie najważniejsze decyzje państwowe, zlekceważył sprawę podwyżki i nastrojów społecznych. Kilka dni wcześniej, po długich i trudnych negocjacjach, podpisany został układ pomiędzy Polską a Republiką Federalną Niemiec. Był to niewątpliwy sukces polskiej dyplomacji i osobisty sukces Gomułki. 14 grudnia w Gdańskiej Stoczni im. Lenina rozpoczęły się wydarzenia, które zmiotły ze sceny politycznej ekipę Władysława Gomułki. Polała się krew, zginęli ludzie. Dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu tragicznych zajść na Wybrzeżu Komitet Centralny PZPR powołał komisję pod przewodnictwem Jana Szydlaka. Przedstawiła ona wyniki swych działań na VIII plenum KC. („Ocena wydarzeń grudniowych w kraju, ich tło, charakter oraz wnioski. Warszawa, styczeń 1971 r." Tekst powielony, 48 str.) Tekst ten, powierzchowny i nic właściwie nie mówiący, nie został podany do publicznej wiadomości. Również dyskusja na VIII plenum została starannie ocenzurowana. Wbrew składanym wcześniej publicznie obietnicom, nie zamierzano przedstawić społeczeństwu informacji o wydarzeniach na Wybrzeżu. Konieczne było natomiast przygotowanie informacji dla aktywu centralnego, tym bardziej że zbliżał się termin VI

Zjazdu i problem odpowiedzialności za wydarzenia grudniowe musiał wypłynąć w kampanii przedzjazdowej. Raport komisji Szydlaka nie dawał odpowiedzi na podstawowe pytania. Dlatego też Biuro Polityczne powołało specjalną komisję „dla zbadania niektórych kwestii szczegółowych, związanych z wydarzeniami grudniowymi 1970 r." Komisja miała również ustalić zakres politycznej odpowiedzialności za podejmowane wówczas decyzje i działania. Komisji przewodniczył członek Biura Politycznego, Władysław Kruczek. W skład jej wchodzili: członek Biura Politycznego, sekretarz KC PZPR Edward Babiuch, przewodniczący Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, Zenon Nowak, zastępca przewodniczącego CKKP, Stefan Misiaszek oraz zastępca prokuratora generalnego PRL, naczelny prokurator wojskowy gen. Lucjan Czubiński. „Komisja w powyższym składzie — stwierdzono w przedstawionym w listopadzie 1971 r. Sprawozdaniu — zaznajomiła się szczegółowo z szeregiem materiałów dotyczących wskazanych spraw. Ponadto komisja przeprowadziła wiele rozmów wyjaśniających z osobami, które były bezpośrednimi świadkami okoliczności poprzedzających wystąpienie konfliktu oraz towarzyszących formułowaniu ocen i podejmowaniu decyzji zmierzających do jego opanowania. Rozmowy przeprowadzono także z osobami, które bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyły w działaniach podejmowanych na Wybrzeżu, a nadto z tymi osobami, które w czasie obrad VIII plenum KC PZPR, w swoich wystąpienia lub oświadczeniach wysuwały zastrzeżenia w przedmiocie zasadności przedstawionych ustaleń oraz ocen dotyczących wydarzeń grudniowych". Sprawozdanie komisji liczy 54 strony maszynopisu oraz 18 stron „Zestawienia materiałów, na podstawie których oparte zostały zasadnicze stwierdzenia zawarte w tekście sprawozdania komisji BP". Teksty te nigdy nie zostały opublikowane. Czytając je dziś, należy pamiętać, że miały one odegrać rolę w kampanii przedzjazdowej. Stąd odpowiednie rozłożenie akcentów. Widać to wyraźnie przy omawianiu roli MSW i MON. Pomijamy w publikacji część pierwszą Sprawozdania, omawiającą okoliczności uzasadniające powołanie komisji, jej skład oraz zakres działania. Pomijamy też początek części następnej, omawiający sytuację społeczną na Wybrzeżu. Poza tymi opuszczeniami (14 stron maszynopisu), resztę sprawozdania publikujemy w całości. W kilku miejscach wprowadzo-

no do tekstu Sprawozdania ważniejsze fragmenty ze wspomnianego wyżej Zestawienia, zaznaczając je odrębną czcionką (kursywa). Jako uzupełnienie publikujemy tekst wystąpienia Grzegorza Korczyńskiego na VIII plenum KC PZPR w 1971 r. POLITYKA, 32/1990

Wydarzenia na Wybrzeżu zapoczątkowane zostały na terenie Stoczni im. Lenina w Gdańsku. W dniu 14 grudnia 1970 r. w godzinach rannych w tymże zakładzie pracy doszło do przerwy w pracy. Zgromadzeni na terenie zakładu robotnicy podnosili głosy krytyki dotyczącej decyzji o podwyżce cen, a w związku z tym także innych aspektów polityki gospodarczej i socjalnej państwa oraz zgłaszali żądania o charakterze ekonomiczno-socjalnym (cofnięcie podwyżki cen, podwyżka płac, rewizje zasad wynagrodzeń i premiowania itd.). Emocja działań i żywiołowość sprawiły, że część zgromadzonych wewnątrz zakładu robotników wyszła na ulicę. W taki sposób doszło do demonstracji ulicznych w Gdańsku. Nie ulega wątpliwości okoliczność, że demonstracje wewnątrz Stoczni im. Lenina i pierwsze demonstracje uliczne miały wyraźnie robotniczy charakter. Zarówno skład osobowy demonstrujących, jak również treść zgłaszanych przez nich żądań dowodziły, że jest to protest robotniczy wobec podjętej decyzji i związanych z nią różnych złożonych aspektów polityki gospodarczej i socjalnej. Rozwój wydarzeń w Gdańsku następował bardzo szybko. Fala przerw w pracy rozszerzyła się na inne zakłady produkcyjne, demonstracje uliczne ponawiały się, w ich przebiegu zarysowały się nowe elementy, w postaci przejawów działania jednostek anarchistycznych, kryminalnych i chuligańskich. Nastąpiły akty wandalizmu, grabieży mienia społecznego i napaści, w tym zwłaszcza na siedziby organów partyjnych i organów MO. Podobnie jak w poprzednich i w tym przypadku o rozwoju sytuacji na bieżąco informowany był ówczesny I sekretarz KC i niektórzy członkowie Biura Politycznego. Informacje te początkowo traktowały głównie o rozwoju sytuacji w Gdańsku, ale już w dniu 14.12.1970 r. i w dniach następnych — także o narastającym społecznym niezadowoleniu i napięciu w wielu różnych rejonach całego kraju. Pomimo tych sygnałów o ciągle zaostrzającej się sytuacji ze strony władz centralnych nie zostały podjęte jakiekolwiek decyzje lub działania o charakterze politycznym. Na uwagę również zasługuje okoliczność, że nie uznano nawet za stosowne poinformować o tym groźnym konflikcie społecznym członków obradującego w dniu 14 grudnia 1970 r. VI Plenum KC PZPR.

Około godziny 12.00 dnia 14.12.1970 r. do Gdańska udał się z własnej inicjatywy tow. Kociołek. Jego wyjazd zaakceptowany został przez tow. Gomułkę i tow. Cyrankiewicza. Wraz z tow. Kociołkiem do Gdańska wyjechali: tow. Karkoszka, tow. Kaim i tow. Pieńkowski. O godz. 15.15 tego samego dnia tow. Kliszko przekazał drogą telefoniczną do Gdańska polecenie użycia sił milicyjnych przeciw demonstrantom. W godzinach popołudniowych dnia 14 grudnia 1970 r. do biernej wewnętrznej ochrony szeregu gmachów użyteczności publicznej w Gdańsku użyto grup żołnierzy Wojsk Obrony Wewnętrznej. a) „Podzielałem pogląd towarzyszy z KW, z KW MO co do tego, że w sytuacji, jaka miała miejsce w dniu 14.12.70 r. (atak na obiekty, demolowanie obiektów, próby podpaleń) i stwarzała realne dalsze niebezpieczeństwa konieczne jest zabezpieczenie szeregu obiektów i gmachów. Ponieważ siły MO dla tego celu były niewystarczające, zgadzałem się z tym, że jest konieczne użycie dla ochrony obiektów jednostek wojsk wewnętrznych. W sprawie konieczności rozpatrzenia i ustalenia zasad użycia wojsk rozmawiałem z gen. Jaruzelskim... Nie jestem w stanie stwierdzić, czy moja rozmowa z gen. Jaruzelskim... miała miejsce przed czy już po podjęciu decyzji, co do faktu wprowadzenia oddziałów wojsk wewnętrznych do poszczególnych obiektów" (str. 4 pkt 8 autoryzowanego protokołu z dnia 20.05.71 r. z rozmowy z tow. Kociołkiem). b) Jak wyżej, a ponadto: ,,nie miałem kompetencji do bezpośredniego decydowania o użyciu wojsk wewnętrznych czy wojsk w ogóle. O ile wiem, sprawą użycia wojsk zajmowały się już 14.12.70 r. ośrodki kierownicze w Warszawie i tam zapadły decyzje" (str. 2 pisemnego oświadczenia tow. Kociołka z dnia 21.05.71 r.). c) ,,Wiem, że o godz. 15.00 na życzenie władz gdańskich tow. Kociołek dał polecenie użycia sił wojskowych. Zgodnie więc z określonymi zadaniami do akcji wprowadzono jednostki WOW, które wykorzystano do obsadzenia budynków użyteczności publicznej... Jak wiem, tow. gen. Jaruzelski dowiedział się o wprowadzeniu wojska już po zaszłym fakcie" (protokół z rozmowy z tow. gen. Chochą z dnia 5.06.71 r. str. 1). d) „Tak to rzeczywiście było, o decyzji, a właściwie o wprowadzeniu wojska dowiedziałem się jeszcze przed wyjazdem do Gdańska. Jeśli chodzi o wprowadzenie WOW, to dowiedziałem się o tym w gabinecie u premiera..." (protokół z rozmowy z tow. gen. Korczyńskim w dniu 17.06.71 r. str. 2). W godzinach wieczornych dnia 14 grudnia 1970 r. do Gdańska udali się tow. tow. Kliszko, Loga-Sowiński i wiceminister obrony narodowej tow. Korczyński wraz z grupą generałów i oficerów. Wyjazd tow. Kliszko i tow. Logi-Sowińskiego nastąpił bez decyzji Biura Politycznego, a wyłącznie za zgodą tow. Gomułki. Wprawdzie tow. Kliszko twierdzi, że nie został skierowany do Gdańska przez tow. Gomułkę, jednakże przeczą temu takie

okoliczności, jak prowadzenie przez niego szeregu rozmów telefonicznych z tow. Gomułką, przybycie w dniu 16.12.1970 r. wspólnie z tow. Logą-Sowińskim do Warszawy dla złożenia tow. Gomułce ustnej relacji, a także sposób i forma samodzielnego podejmowania przez tow. Kliszko merytorycznych decyzji w czasie przebywania w Trójmieście. W dniu 15.12.1970 r. wydarzenia w Gdańsku od godzin rannych charakteryzowały się przerwami w pracy w zakładach produkcyjnych, ponawianymi demonstracjami na terenie zakładów i na ulicach miasta. W demonstracjach ulicznych w tym dniu wystąpił dodatkowy element w postaci żądań zwolnienia zatrzymanych przez organa bezpieczeństwa uczestników zajść ulicznych z dnia poprzedniego. Zaatakowano między innymi gmach KW PZPR w Gdańsku, gmach KW MO i inne gmachy użyteczności publicznej. Szczególnie w rejonie gmachu KW PZPR, który podpalono (pierwszy raz gmach KW PZPR w Gdańsku usiłowano podpalić w dniu 14 grudnia 1970 r.) wytworzyła się groźna sytuacja. W płonącym gmachu znajdowali się ludzie (ochraniający gmach żołnierze, milicjanci i część pracowników KW) a akcję gaszenia pożaru i przyjścia z pomocą znajdującym się w budynku, wręcz uniemożliwiał zgromadzony tłum demonstrantów. W tej sytuacji przebywający w Gdańsku tow. Korczyński podjął decyzję o użyciu do tej akcji ratowniczej pododdziałów 7 Łużyckiej Dywizji Desantowej. Żołnierze biorący w tej akcji udział, wobec przeciwdziałania i utrudnień ze strony zgromadzonych demonstrantów, użyli broni poprzez oddanie strzałów odstraszających do góry nabojami ćwiczebnymi. Sytuację w tym rejonie opanowano dopiero przez wprowadzenie transporterów opancerzonych około godz. 12.00. W czasie rozmowy z ówczesnym premierem rządu tow. Cyrankiewiczem, we wczesnych godzinach rannych dnia 15 grudnia 1970 r. tow. Korczyński przedstawiając sytuację w Gdańsku wskazywał na to, że jej opanowanie bez użycia ostrej amunicji nie wydaje się możliwe. O godz. 9.00 dnia 15 grudnia 1970 r. na spotkaniu u tow. Gomułki podjęte zostały przez niego państwowej wagi decyzje, w sprawie użycia wojska w szerokiej skali i w sprawie użycia ostrej amunicji. Miały one bezpośredni wpływ na dalszy przebieg wydarzeń oraz na ich skutki. W spotkaniu tym uczestniczyli tow. tow. Gomułką, Spychalski, Cyrankiewicz, Strzelecki, Jaszczuk, Moczar, oraz wezwani na spotkanie tow. tow. Kania, Jaruzelski, Świtała, Pietrzak. Tow. Gomułką w liście nadesłanym do VIII Plenum KC PZPR podkreśla, że wzmiankowane decyzje podjęte zostały kolegialnie. W przebiegu omawianego spotkania, trybie i formie zachowania się na tym spotkaniu b. I sekretarza KC, trudno dopatrzeć się jednak elementów kolegialnego działania. W istocie rzeczy miał bowiem w tym przypadku miejsce akt podjęcia przez b. I sekretarza KC, bez przedyskutowania tej sprawy na posiedzeniu Biura Politycznego jednoosobowej decyzji w sprawach państwowej wagi. W konkretnie omawianym przypadku inne osoby,

poza b. I sekretarzem KC, były jedynie obecne przy podjęciu i przekazaniu decyzji do wykonania. Przedstawiciele resortów MON i MSW zostali natomiast wezwani na spotkanie w celu przyjęcia tej decyzji do wykonania. Podkreślić jednak wypada wyjątkowo bierny udział w tym spotkaniu ze strony b. przewodniczącego Rady Państwa tow. Spychalskiego, który z tytułu piastowania stanowiska zobowiązującego go do czuwania nad przestrzeganiem praworządności w państwie, winien był w zaistniałej sytuacji odpowiednio zareagować. Tymczasem tow. Spychalski nie tylko nic w tym kierunku nie uczynił, lecz swym milczeniem faktycznie wyraził aprobatę dla podjętych przez tow. Gomułkę decyzji. Fakt, że w czasie tego spotkania ze strony tow. Cyrankiewicza, który w owym czasie piastował funkcję prezesa Rady Ministrów, również nie było żadnych sprzeciwów, nadawał wydanym poleceniom obowiązującego dla ministrów znaczenia. Decyzje podjęte i przekazane do wykonania przez tow. Gomułkę po godz. 9.00 dnia 15 grudnia 1970 r. miały zasadniczy wpływ na dalszy rozwój wypadków w Gdańsku, a później w innych rejonach kraju oraz były brzemienne w poważne i tragiczne skutki. Decyzje te doprowadziły obiektywnie do zaostrzenia sytuacji, rozszerzenia konfliktu i jego skutków oraz do stanu realnie zagrażającego interesom politycznym państwa. O podjętych przez b. I sekretarza KC w dniu 15 grudnia 1970 r. decyzjach, na spotkaniu, które rozpoczęło się o godz. 9.00, tow. Cyrankiewicz osobiście powiadomił telefonicznie o godz. 9.50 tow. Korczyńskiego. Treść tych decyzji przekazana została następnie przez MSW do wiadomości i wykonania KW MO w Gdańsku. W dniu 15 grudnia 1970 r. o godz. 15.30 u tow. Gomułki odbyło się drugie spotkanie. Uczestniczyli w nim tow. tow. Spychalski, Cyrankiewicz, Strzelecki, Jaszczuk, Moczar, Starewicz oraz tow. tow. Jaruzelski, Świtała, Pietrzak i Chocha. Na spotkaniu tym b. I sekretarz KC w formie bardzo ostrej i napastliwej ponowił zarzuty pod adresem organów porządkowych z równoczesnym powoływaniem się na obce polityczne wzory działania policji francuskiej, zakomunikował uczestnikom spotkania, że w celu kierowania podejmowanymi w Gdańsku przez siły wydzielone do wprowadzenia porządku działaniami, powołuje tzw. Sztab Lokalny w składzie: gen. Korczyński — tow. tow. Słabczyk, Karkoszka, Kolczyński i Kociołek. Na dowódcę tego Sztabu tow. Gomułka wyznaczył gen. Korczyńskiego. Ponadto tow. Gomułka polecił, aby gen. Chocha — Szef Sztabu Generalnego WP, niezwłocznie wyjechał do Gdańska dla udzielenia pomocy planistyczno-sztabowej tow. Korczyńskiemu. Wymienione decyzje b. I sekretarza KC PZPR były dobitnym wyrazem realizacji przyjętej i uznawanej przez tow. Gomułkę koncepcji, że wydarzenia w Gdańsku mają charakter kontrrewolucyjny i że winny być one zlikwidowane przy użyciu środków przemocy.

Trudno tę sytuację ocenić inaczej, skoro zamiast prób przeprowadzenia politycznej analizy przyczyn zaistniałego konfliktu, powołano specjalny organ do kierowania siłami wojska i MO, działającymi w Trójmieście, nadając mu przy tym jednoznaczny charakter wojskowego sztabu i stawiając na jego czele osobę wojskową w randze wiceministra obrony narodowej. Takie potraktowanie tej sprawy od początku kierunkowało całą działalność władz i organów na potrzebę stosowania jawnego przymusu w rozstrzyganiu poszczególnych sytuacji. Podkreślić przy tym należy, że jakkolwiek już dotychczas wymienione decyzje były wysoce szkodliwe i miały bezpośredni wpływ na dalszy przebieg wypadków, to dodatkową komplikację stanowi fakt wyznaczenia na dowódcę tego sztabu tow. Korczyńskiego, który nie był w stanie podołać zadaniom, jakie miał realizować jako dowódca. Decyzje te w ówczesnych warunkach stanowiły istotny błąd polityczny. Jeśli chodzi o działalność tego sztabu, to pomimo iż organowi temu nadano wojskową nazwę oraz pomimo nominalnego kierowania nim przez wiceministra obrony narodowej, faktycznie sztab ten posiadał w stosunku do kierownictwa MON znaczną autonomię. Nie był on bowiem przez kierownictwo tego resortu ani kierowany, ani nadzorowany. Stwierdzić przy tym trzeba, iż w rzeczywistości sztab ten nie spełnił funkcji koordynacyjno-zarządzających. Wpłynęła na to przede wszystkim tego rodzaju okoliczność, iż przebywający w Gdańsku tow. Kliszko faktycznie przejął i sprawował funkcję człowieka kierującego wszelkimi poczynaniami. Rola pozostałych osób, formalnie wchodzących w skład sztabu, została sprowadzona tylko do funkcji wykonawczych. Drugą okolicznością, wpływającą na to, iż sztab nie wykonywał należycie swych funkcji, było to, iż zarówno przy powołaniu sztabu, jak i w okresie późniejszym nie określono zakresu działania i pełnomocnictw tego organu jako całości, jak również poszczególnych jego członków. Sytuacja w Gdańsku w dniu 15 grudnia 1970 r. w godzinach wieczornych po demonstracjach ulicznych, połączonych z demolowaniem sklepów, aktami kradzieży i wandalizmu itp., ukształtowała się w ten sposób, że zdecydowana większość robotników Stoczni im. Lenina znajdowała się na terenie zakładu, nie podejmowała pracy i nie udawała się do domu. W ciągu tego dnia ze strony kierownictwa zakładu i aktywu partyjnego podjęto określone próby zmierzające do złagodzenia sytuacji, w szczególności zaś do zapobieżenia wyjścia robotników na ulicę. Poczynania te okazały się o tyle skuteczne, że w znacznym stopniu zlokalizowały demonstracje robotników stoczni do rejonu tego zakładu. Na uwagę zasługuje jednak okoliczność, że nie zostały podjęte jakiekolwiek próby dotarcia do robotników stoczni ze strony przebywających na Wybrzeżu b. czł. BP, w tym również posłów ziemi gdańskiej. W godzinach wieczornych dnia 15 grudnia 1970 r. odbyło się posiedzenie Egzekutywy KW PZPR w Gdańsku, na którym omawiano sytuację w Trój-

mieście. W trakcie tego posiedzenia tow. Kliszko w sposób gwałtowny zaatakował aktyw partyjny Stoczni im. Lenina i KW w Gdańsku. W szczególności wysunął on zarzut, że źródeł i przyczyn zaistniałej sytuacji należy dopatrywać się w słabości i złej pracy gdańskiej organizacji partyjnej, że podejmowane dla opanowania tej sytuacji działania są niezdecydowane i nieskuteczne głównie dlatego, iż nawet uczestnicy posiedzenia nie są przekonani o słuszności decyzji w sprawie podwyżki cen itp. Doszło także ze strony tow. Kliszki do wypowiedzenia gróźb pod adresem jednego z uczestników posiedzenia, który podjął nieśmiałą próbę wyrażenia poglądu, że dla opanowania sytuacji zachodzi konieczność uwzględnienia przynajmniej w części zgłaszanych przez robotników żądań i postulatów ekonomicznych (w późniejszym czasie tow. Kliszko podobnie zachował się wobec tow. Kaima, który wyraził pogląd o potrzebie rozważenia celowości przynajmniej częściowego uwzględnienia postulatów robotniczych). Końcowy fragment wystąpienia tow. Kliszki zawierał jednoznaczne stwierdzenia, że przy użyciu sił MO i skoncentrowanych w rejonie Gdańska dwu dywizji wojska należy podjąć zdecydowanie wszelkie działania w celu bezwzględnego zaprowadzenia porządku w ciągu dnia 16 grudnia 1970 r., że cel ten należy osiągnąć nie bacząc na środki i metody działania oraz, że o jakichkolwiek ustępstwach wobec żądań i postaw demonstrujących nie może być mowy. Cytowany protokół z posiedzenia Egzekutywy KW nr 25/70, a nadto oświadczenie tow. Pieńkowskiego z 8.04.1971 r. Aktyw partyjny, a nawet tu obecni nie są przekonani o słuszności decyzji z dnia 13.12.70 r. W tym tkwi przyczyna słabości działania aktywu. Członkowie partii dołączają się do niesłusznych żądań stoczniowców. Decyzje nie będą cofnięte. Podwyżek płac nie będzie. Działać należy energicznie. Członkowie Egzekutywy nie posiadają należytej oceny wydarzeń. Kierownictwo partii dokonało oceny. Dysponujemy taką siłą, która zaprowadzi ład i porządek w mieście. Ład i porządek zabezpieczy wojsko i MO, zaś partyjne działania winny wyjaśniać sens decyzji z dnia 13.12.70 r. Zabrałem głos, aby przedstawić nasze propozycje. Tow. Kliszko praktycznie nie dał mnie dojść do głosu. Między nami toczyła się następująca wymiana zdań: «Tow. Kliszko chcę przedstawić sytuację w Stoczni. Wy tu nie będziecie ze mną dyskutować i polemizować, ład i porządek zostanie zaprowadzony, nawet jeśli zginie 300 robotników»". Powyższe potwierdza tow. Kaim (protokół z rozmowy 3.07.71 r.) W godzinach wieczornych dnia 15 grudnia 1970 r. zdecydowana większość załogi Stoczni im. Lenina przebywała na terenie zakładu. Tow. Kliszko wychodząc z założenia, że w dniu następnym może dojść do ponowienia demonstracji przez załogę Stoczni, zażądał wprowadzenia w godzinach nocnych na teren stoczni wojska oraz usunięcia z niej robotników. Domagał się także ewakuowania poza teren Gdańska mieszkańców hoteli robotniczych.

Była to wysoce szkodliwa koncepcja. Jej realizacja mogła doprowadzić do tragicznych skutków. Zdecydowany sprzeciw wobec tej koncepcji ze strony niektórych członków sztabu lokalnego zapobiegał jej realizacji. Na tym tle doszło do ostrej kontrowersji pomiędzy tow. Kliszko i tow. Słabczykiem, wobec którego wysunięta została ze strony tow. Kliszki groźba usunięcia z zajmowanego stanowiska w MSW. Mimo sprzeciwów kwestię realizacji tej koncepcji tow. Kliszko podnosił jeszcze w ciągu dnia 16 grudnia 1970 r. Dopiero interwencja u b. I sekretarza KC, podjęta przez tow. Świtałę z inicjatywy tow. tow. Szlachcica i Słabczyka, spowodowała definitywną rezygnację z tego przedsięwzięcia. a) ,, We wtorek po południu zostałem powiadomiony przez gen. Pietrzaka lub gen. Matejewskiego o tym, że powołano Sztab Lokalny, w skład którego wchodzili: Korczyński, Kociołek, Kolczyński, Karkoszka i ja. Nie było żadnego podziału stanowisk ani zadań i za co kto odpowiada. Do pierwszego spotkania doszło we wtorek, kiedy tow. Kliszko przedstawił plan — koncepcję wyprowadzenia ze stoczni wszystkich robotników, wspomniał przy tym coś o obozach, do których należy ich wywieźć, lecz nie precyzował gdzie (protokół z rozmowy z tow. gen. Słabczykiem z dnia 29.06.71 r. str. 2 i 3). Podobnie na ten temat również oświadczenia tow. tow. Korczyńskiego, Karkoszki, Kolczyńskiego". b) „Tu mówi Kliszko. Ja chciałem (u) Pietrzaka sprawdzić, jak są wykonywane decyzje podjęte wczoraj i dzisiaj w nocy, żeby przygotować dwa-trzy miejsca z 50 km od Gdyni, w których my będziemy mogli umieścić lokatorów hoteli robotniczych Stoczni im. Lenina i Stoczni Komuny Paryskiej. To jest prawie dwa tysiące ludzi. Jest decyzja dalej utrzymana w mocy, nie teraz, bo teraz nie mamy żadnych sił, ale potem w nocy będziemy przeprowadzać tę akcję ewakuacyjną..." (treść rozmowy tow. Kliszki z gen. Matejewskim wg zapisu na taśmie magnetofonowej — notatka z przesłuchania taśm, str. 9). W tej sytuacji w godzinach wieczornych dnia 15 grudnia 1970 r. tow. Kliszko podjął i przekazał do wykonania decyzję w sprawie blokady Stoczni im. Lenina. Istota tej decyzji polegała na zewnętrznym obsadzeniu wyjść z rejonu tego zakładu, przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku (w dalszym ciągu sprawozdania organa MO, SB oraz oddziały i pododdziały wojskowe działające w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu określane będą jako siły wydzielone do zaprowadzenia porządku) z zadaniem bezwzględnego niedopuszczenia do wyjścia znajdujących się na terenie zakładu robotników. Dla wykonania tego zadania decyzja ta zakładała nawet potrzebę użycia broni. O decyzji tej oraz o możliwości użycia broni w wypadku podjęcia prób wyjścia z terenu stoczni, kierownictwo i aktyw tego zakładu, a za ich pośrednictwem robotnicy, zostali poinformowani. W ciągu nocy z 15 na 16.12.1970 r. w wykonaniu tej decyzji pododdziały sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku rozmieszczone zostały przed

bramami stoczni z zadaniem niedopuszczenia do stoczni grup ludności z zewnątrz oraz w celu uniemożliwienia robotnikom opuszczenia terenu stoczni. W nocy 16 grudnia 1970 r. w godzinach porannych znajdujący się na terenie stoczni robotnicy gromadzili się w grupach oraz ponawiali żądania i postulaty. Domagali się przy tym wyjaśnienia, z jakich powodów i w jakim celu bezpośrednio w rejonie stoczni i w rejonie miasta skoncentrowano poważne siły MO i wojska. W pewnym momencie oko^f3 ³o godz. 8.00 jedna z grup robotników udała się w kierunku wyjścia przez bramę nr 2. Realizując decyzję tow. Kliszki, zbliżających się do wyjścia robotników wezwano do zatrzymania, a później ostrzeżono o możliwości użycia broni. Wezwania te i ostrzeżenia pozostały bez skutku. Próbę wyjścia z terenu stoczni grupa robotników kontynuowała. W tej sytuacji doszło w tym miejscu do użycia broni. Mianowicie po słownych wezwaniach i ostrzeżeniach, w celu udaremnienia próby wyjścia na ulicę, a więc w celu wykonania otrzymanego zadania, członkowie sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku oddali salwę ostrzegawczą do góry, a następnie drugą salwę w ziemię — w obu przypadkach nabojami ostrymi. Jakkolwiek oddano strzały pod nogi robotników, to jednak rykoszety pocisków trafiały w ludzi. W wyniku tych strzałów dwie osoby straciły życie, kilka osób odniosło rany. Po tych strzałach próbująca wyjść ze stoczni grupa robotników wycofała się w głąb zakładu. Decyzja zakładająca z góry, że z powodu prób wyjścia poza rejon stoczni zgromadzonych tam autentycznych robotników należy użyć broni palnej, była aktem politycznie wielce szkodliwym. Do podjęcia takiej decyzji tow. Kliszko nie posiadał żadnych uprawnień. Dodatkowo podnieść należy, że w dniu 16 grudnia 1970 r. a nawet już od późnych godzin popołudniowych dnia 15 grudnia 1970 r. na ulicach Gdańska nie było poważniejszych zamieszek, w każdym razie nie miały miejsca akty podpaleń czy niszczenia budynków. Również w Stoczni im. Lenina nie było przejawów wandalizmu lub chuligaństwa. Funkcjonowało już wówczas w stoczni kolektywne przedstawicielstwo załogi, z którym dyrekcja i kierownictwo KZ prowadziło rozmowy. Oceniając omawianą decyzję stwierdzić należy, że była ona jaskrawym uwzględnieniem ocen i poglądów tow. Kliszki na rozwój zaistniałej sytuacji politycznej. Tragizm jej polegał nie tylko na tym, że w wyniku jej realizacji padli zabici i ranni, lecz także na tym, iż podjęta ona została przez człowieka zajmującego wysoką pozycję w hierarchii partyjnej, a nadto piastującego mandat posła społeczeństwa gdańskiego. Niezależnie od wydarzeń pod Stocznią im. Lenina w różnych miejscach Gdańska organy porządkowe kilkakrotnie używały broni przeciwko elementom przestępczym i chuligańskim, które w rażącej i agresywnej formie występowały przeciwko porządkowi publicznemu. Łącznie w Gdańsku śmierć poniosło 10 osób.

Przebieg wydarzeń w Gdyni do godzin rannych dnia 17 grudnia 1970 r. miał na ogół charakter spokojny, choć na terenie zakładów pracy, w tym zwłaszcza na terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej, atmosfera była napięta. Robotnicy przerwali pracę, gromadzili się, zgłaszali różnego rodzaju, podobnie jak w innych zakładach, żądania ekonomiczne i socjalne, a w tej liczbie także krytyczne uwagi pod adresem Związków Zawodowych. Jednakże prób masowego, żywiołowego wyjścia na ulicę nie podejmowali. Wynikało to z faktu, że ze strony dyrekcji i aktywu od samego początku nawiązano możliwy w danych warunkach dialog z robotnikami. Z drugiej zaś strony działania robotników miały w pewnym stopniu charakter zorganizowany. Wyrażało się to w tym, że od samego początku ze strony robotników w rozmowach i zgłaszaniu określonych żądań oraz postulatów uczestniczyli przedstawiciele poszczególnych wydziałów stoczni. W ten sposób już w dniu 15 grudnia 1970 r. w Stoczni im. Komuny Paryskiej z tychże przedstawicieli wyłoniła się grupa określona mianem „Komitetu Strajkowego". W godzinach rannych dnia 16 grudnia 1970 r. delegacja nie pracujących robotników Stoczni im. Komuny Paryskiej zgłosiła się do przewodniczącego MRN w Gdyni, tow. Mariańskiego. Delegacja ta przedstawiła pisemną petycję, w treści której zawarte były żądania socjalno-ekonomiczne. O istnieniu wzmiankowanego „Komitetu Strajkowego" oraz o powyższej wizycie robotników poinformowany został tow. Kliszko i inne przebywające w Gdańsku osoby. W nocy z dnia 15 na 16 grudnia 1970 r. wszyscy członkowie „Komitetu Strajkowego" Stoczni im. Komuny Paryskiej zostali aresztowani. a) „ Zelżało, w zasadzie jest spokój. Już tow. Loga i tow. Zenon dowodzą całością. Jest Komitet Strajkowy w Gdyni, 60 osób, pikiety wystawił, wysunął żądania, tak że on już porządnie pracuje, ma opaski, jest milicja strajkowa " (z wypowiedzi tow. Pietrzaka wg zapisu na taśmie magnetofonowej). b) Tow. Świtała: „Jak Gdynia?". Tow. Słabczyk: „ W tej chwili obraduje 40 osobowy Komitet Strajkowy, wysuwa żądania i zapowiada strajk na jutro. My chcemy w tej chwili ten komitet zdjąć". Tow. Świtała: „ Taka jest decyzja?". Tow. Słabczyk: „To znaczy nie moja decyzja taka". Tow. Świtała: „No, ja rozumiem, tylko chcecie zdjąć... Zatrzymywać" (treść rozmowy min. Świtały z gen. Słabczykiem, wg zapisu na taśmie magnetofonowej— notatka z przesłuchania taśm, str. 5 pkt. 4). Nadto zapiski na str. 1 z przesłuchania taśm. c) Na taśmie nr 2 dotyczącej 15.12.70 r., godz. 21.15 do 16.12.70 r. godz. 10.30 utrwalona jest rozmowa min. Świtały z tow. Cyrankiewiczem. Minister Świtała informuje o sytuacji (na ogół spokojnie, w zakładach nie podejmują pracy), a w tym również o tym, że nowy Komitet Strajkowy w Gdyni został aresztowany. W związku z tą ostatnią informacją, tow. Cyrankiewicz uczynił uwagę, że aresztowanie Komitetu ma swój sens, ale

Wykonanie pierwszej z wymienionych decyzji zostało zlecone Zjednoczeniu Przemysłu Okrętowego, wykonanie decyzji drugiej przekazano o godz. 14.30 tow. Korczyńskiemu. O decyzjach tych w godzinach popołudniowych dnia 16 grudnia 1970 r. poinformowane zostało kierownictwo stoczni. Na podstawie powyższych decyzji w godzinach wieczornych, gdy załoga zakładu udała się do domów, na teren Stoczni im. Komuny Paryskiej wprowadzono pododdziały sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku. Postawiono im zadanie bezwzględnego niedopuszczenia na teren stoczni nikogo z załogi. W tym dniu, gdy decyzje te już realizowano, tow. Kociołek wygłosił drugie kolejne przemówienie telewizyjne. W jego treści zawarty był m.innymi apel do robotników zakładów o podejmowanie pracy. Pomiędzy tymi apelami a realizowanymi już decyzjami istniała więc oczywista sprzeczność, wynikająca z braku jednolitego, zsynchronizowanego i kolegialnego działania, a być może nawet z różnicy poglądów na sytuację ze strony poszczególnych osób. Mimo to nie podjęto wówczas skutecznych środków zmierzających do zapobieżenia powstaniu ostrej sytuacji konfliktowej. Między innymi nie uczynił tego także tow. Kociołek, jakkolwiek w poważnej mierze pogłębił on chaos i dezorientację wśród załogi stoczni. Dla tego celu nie wykorzystano również, wobec sprzeciwu tow. Kliszki, środków masowego przekazu. Zlecono jedynie kierownictwu zakładu indywidualne, za pośrednictwem specjalnych wysłanników, zawiadomienie pracowników o tym, aby w dniu następnym nie przychodzili do pracy. Ze względu na czas, ograniczone siły i środki oraz sytuację, było to przedsięwzięcie oczywiście nierealne i wręcz niewykonalne. We wczesnych godzinach rannych dnia 17 grudnia 1970 r. na trasach dojazdowych do Gdyni i w samej Gdyni podjęto działania informujące o tym, że stocznia jest zamknięta i że należy wracać do domu. Działanie takie było już oczywiście spóźnione i bezskuteczne. Około godz. 6.00 dnia 17 grudnia 1970 r. znaczna część robotników przybyła do zakładów pracy w Gdyni. Dojścia do stoczni i wejścia na teren stoczni, zgodnie z decyzją tow. Kliszki, blokowane były przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku. Mimo wezwań i ostrzeżeń o możliwości użycia broni, zgromadzeni robotnicy podjęli próbę wejścia na teren stoczni. Wobec bezskuteczności dalszych słownych wezwań i ostrzeżeń, członkowie pododdziału sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku blokującego wejście do stoczni dwukrotnie użyli broni, oddając strzały ostrzegawcze w górę, a następnie w ziemię pod nogi napierających robotników. Na skutek rykoszetów 2 osoby zostały zabite, a kilka osób odniosło rany. Od tego momentu w różnych punktach Gdyni doszło do poważnych zaburzeń ulicznych, w trakcie których kilkakrotnie używana była przez siły porządkowe ostra amunicja.

W wyniku tych wydarzeń w Gdyni łącznie śmierć poniosło 18 osób. Oceniając decyzję tow. Kliszki w przedmiocie zajęcia przez pododdziały sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni z zadaniem niedopuszczenia doń robotników, stwierdzić należy, co następuje: Wprowadzenie tych sił do Stoczni im. Komuny Paryskiej było po prostu zbędne, bowiem na terenie stoczni nie miały miejsca żadne wydarzenia, które by taką konieczność uzasadniały. Dodać także trzeba, iż do dnia 17 grudnia 1970 r. w Gdyni nie miały miejsca żadne akty wandalizmu lub chuligaństwa i dopiero po strzałach pod Stocznią im. Komuny Paryskiej na ulicach miasta doszło do zamieszek. Również więc w tym wypadku towarzysz Kliszko doprowadził do skierowania broni przeciwko ludziom pracy, którzy zamierzali dostać się do stoczni, co należy jednoznacznie ocenić jako działalność noszącą charakter represyjny i antyrobotniczy. Około godz. 9.50 tow. Kociołek sprzeciwił się dalszemu używaniu ostrej amunicji przez siły wydzielone dla zaprowadzenia porządku w Gdyni wobec demonstrujących. Decyzja ta wywołała negatywną reakcję ze strony tow. Korczyńskiego, który podjął interwencję u przebywającego w Gdańsku tow. Logi-Sowińskiego, a także u tow. Cyrankiewicza. Tow. Loga-Sowiński opowiedział się za nieuchylaniem decyzji generalnej podjętej w dniu 15 grudnia 1970 r. przez tow. Gomułkę, a tow. Cyrankiewicz potwierdził aktualność powyższej decyzji. Jakkolwiek tow. Cyrankiewicz stwierdził, że nie pamięta, aby rozmowa taka między nim a tow. Korczyńskim miała miejsce, to jednak w świetle oświadczeń różnych osób należy przyjąć, że tak było, zwłaszcza, że tow. Cyrankiewicz tej okoliczności nie zaprzecza. Inna sprawa, że jak wykazały późniejsze wydarzenia, kwestia ta nie miała już praktycznego znaczenia, ponieważ w Gdyni sytuacja uległa uspokojeniu. Jak już wskazano, od dnia 14 grudnia 1970 r. stan napięcia politycznego rozszerzał się i narastał z każdym dniem również w innych miastach kraju. Liczba strajków i przerw pracy z dnia na dzień zwiększała się. Występowały one w: Słupsku, Elblągu, Szczecinie, Warszawie, Białymstoku, Wrocławiu, Oświęcimiu, Nysie. Demonstracje uliczne miały miejsce w Elblągu, Słupsku, Szczecinie i Krakowie, a próby w tym kierunku podejmowano również w Białymstoku i Wałbrzychu. W wystąpieniach klasy robotniczej w innych miejscowościach kraju wystąpił dodatkowy nowy istotny element. Mianowicie istotną rolę odegrały przenikające na teren kraju informacje o podjęciu przez stoczniowców w Gdańsku i Gdyni protestu wobec decyzji z dnia 13 grudnia 1970 r. i z drugiej strony wiadomość o zastosowaniu wobec klasy robotniczej ostrych środków represyjnych oraz solidarność i przejawy ludzkiego współczucia z powodu ofiar w ludziach, jakie miały miejsce w obu tych miastach.

Do podobnych jak w Gdańsku i Gdyni form dramatycznego przebiegu wydarzeń doszło w Elblągu (16.12.1970 r.) i Szczecinie (17.12.1970 r.). W miastach tych również użyte zostały poważne siły MO oraz pododdziały wojskowe. W trakcie zajść ulicznych w obronie ładu i porządku publicznego siły porządkowe również w tych miastach użyły broni palnej, w wyniku czego w Szczecinie śmierć poniosło 16 osób, a w Elblągu — l osoba. W wydarzeniach grudniowych łącznie śmierć poniosło 45 osób, a kilkaset osób odniosło rany. Przy rozpatrywaniu tego problemu należy zwrócić uwagę na kilka charakterystycznych momentów. Najważniejszym z nich jest okoliczność, że na samej koncepcji użycia przemocy w czasie trwania konfliktu grudniowego 1970 r. zaciążyła wyrażona przez b. I sekretarza KC PZPR tow. Gomułkę ocena, że wystąpienia w Gdańsku mają charakter kontrrewolucyjny i że skierowane są one przeciwko władzy ludowej, przeciwko socjalizmowi. Przyjmując za podstawę działania takie właśnie stanowisko, tow. Gomułka w dniu 15 grudnia 1970 r. o godz. 9.00 wydał znane polecenie o użyciu znacznych sił wojskowych i prawie oddawania strzałów przy użyciu ostrej amunicji przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku. Dla decyzji podjętej przez tow. Gomułkę o używaniu przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku ostrej amunicji, słusznie przyjęła się nazwa rozkazu. Zarówno bowiem pod względem faktycznym, jak i formalnym decyzja ta w pełni takim warunkom odpowiadała. W każdym zaś razie kierownictwa MSW i MON musiały ją w taki sposób traktować. Polecenie w omawianym przedmiocie posiadało bowiem moc decyzji partyjno-państwowej o charakterze polityczno-prawnym, wydanej na najwyższym szczeblu partyjno-państwowym i przez to podlegającej bezwarunkowemu i natychmiastowemu wykonaniu. Za słusznością powyższych twierdzeń przemawia także szczególny tryb wydania tej decyzji oraz szczególne okoliczności, jakie towarzyszyły przekazywaniu jej do realizacji, a mianowicie: 1. Przekazanie do wykonania decyzji nastąpiło w trybie nagłym w sali posiedzeń Biura Politycznego. 2. Decyzję tę przekazał osobiście b. I sekretarz KC PZPR, a więc najważniejsza osoba w państwie. 3. Czynił to w obecności kilku członków Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR, którzy milcząco potwierdzali swój udział w podjęciu tej decyzji i tym samym jej aprobatę. 4. Wśród obecnych tam osobistości znalazł się także przewodniczący Rady Państwa, a więc przewodniczący szczególnego organu państwowego, piastującego między posiedzeniami Sejmu władzę ustawodawczą. 5. Obecny był także premier rządu, któremu minister spraw wewnętrznych i minister obrony narodowej, jako członkowie Rady Ministrów, służbowo podlegają.

Stwierdzić należy, że w toku wykonywania przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku tej decyzji, rola i postawa organów MO, SB i organów wojskowych była wysoce dojrzała. Znalazło to wyraz między innymi w tym, że dążono do maksymalnego ograniczenia negatywnych skutków wydanej przez tow. Gomułkę decyzji. W związku z tym podejmowano szereg różnych środków, a m. innymi następujące: 1. Pomimo ogólnego upoważnienia do używania broni pododdziały sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku nie używały broni maszynowej, będącej na wyposażeniu czołgów i transporterów opancerzonych, mimo że szereg tych pojazdów było atakowanych i podpalanych przez tłum. Oddawano strzały wyłącznie z broni osobistej, pozostającej na indywidualnym wyposażeniu funkcjonariuszy MO, SB i żołnierzy, przy tym w zdecydowanej ilości przypadków, strzały ostrzegawcze do góry. 2. Tow. Gomułka zalecił, aby po ostrzeżeniach głosem i oddaniu salwy w górę, następnie strzelać w nogi. Kierownictwo MON natomiast wprowadziło dodatkowe zabezpieczenie, które polegało na tym, że nakazano po salwie ostrzegawczej w górę, strzelać najpierw pod nogi, a dopiero gdy to okazać by się mogło bezskuteczne — celować w nogi. 3. Absolutnie nie wykorzystywano szerokiej możliwości używania ostrej amunicji w wielu sytuacjach grożących poważnym niebezpieczeństwem dla członków sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku. 4. Działając w ścisłym porozumieniu z sekretarzami KW oraz władzami administracji terenowej, organy wojskowe czyniły wszystko, aby nie dopuścić do wejścia wojska w sytuację konfliktową, co poza rejonem Wybrzeża udało się skutecznie zrealizować. 5. Niezwykle szybko, jak na ówczesne istniejące warunki, skierowano do stałych miejsc postoju wszystkie związki taktyczne i oddziały wojskowe. Tego rodzaju działanie z jednej strony umożliwiło natychmiastowe niemal odtworzenie wszystkich elementów systemu gotowości obrony naszego państwa, a z drugiej — stworzyło warunki do szybkiej zmiany klimatu społeczno-politycznego oraz spowodowało złagodzenie społecznych napięć i ogólne odprężenie. Jeżeli chodzi o działalność organów MSW nadto dodać należy, że w czasie wydarzeń grudniowych znajdowały się one pod presją ze strony ówczesnego I sekretarza KC PZPR tow. Gomułki i b. sekretarza KC PZPR tow. Kliszko, którzy usiłowali wpływać na spotęgowania ostrości i bezwzględności działania tych organów. W tym kontekście na uwagę zasługuje okoliczność, że przebywający w Trójmieście w czasie wydarzeń wiceministrowie MSW towarzysze Szlachcic i Słabczyk, w miarę swych możliwości, starali się minimalizować i ograniczać agresywność i bezkompromisowość otrzymanych zwłaszcza od tow. Kliszki poleceń, dzięki czemu zdołano zapobiec pogłębieniu i zwiększeniu zaistniałej tragedii. Chodzi między innymi o doprowadzenie

do zaniechania realizacji koncepcji tow. Kliszki wprowadzenia siłą wojska i milicji do Stoczni im. Lenina oraz do wywiezienia poza rejon Trójmiasta przy użyciu siły mieszkańców hoteli robotniczych. Na marginesie wspomnieć należy, że organy MO nie w pełni były przygotowane zarówno pod względem technicznym, jak i szkoleniowym do zabezpieczenia porządku i bezpieczeństwa, innymi sposobami poza stosowaniem pałek oraz używaniem broni palnej. Tak więc w kwestii użycia broni przez siły wydzielone do zaprowadzania porządku w czasie wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu, stwierdzić należy, co następuje: Istota sprawy sprowadza się do wskazania czynników i osób, ponoszących odpowiedzialność za doprowadzenie do takiej sytuacji polityczno-społecznej, w której kwestię użycia broni uznano za nieuchronną. Skoro bowiem na mocy generalnej decyzji tow. Gomułki do zaprowadzenia porządku użyte zostały poważne siły wojska i MO, skoro te siły upoważnione zostały do użycia ostrej amunicji i skoro z drugiej strony miały miejsce agresywne oraz niszczycielskie działania elementów przestępczych, wyrażające się między innymi w czynnych napaściach na funkcjonariuszy MO, paleniu gmachów KW i siedzib MO, rabowaniu sklepów, niszczeniu gmachów użyteczności publicznej, a także w próbach atakowania zakładów karnych, to działanie sił porządkowych przeciwko tym przestępczym elementom, w tym także używanie przez te siły broni, należy uznać za usprawiedliwione. Zdaniem Komisji jedynie w dwóch wypadkach w sensie obiektywnym broń nie powinna być użyta, mianowicie w dniu 16 grudnia 1970 r. przed bramą Stoczni im. Lenina w Gdańsku oraz w dniu 17 grudnia r. pod bramą Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. I niewątpliwie użycie broni w tych dwóch sytuacjach by nie nastąpiło, gdyby nie podjęte z nadużyciem uprawnień, stanowcze i jednoznaczne w tym przedmiocie decyzje tow. Kliszki. Tak więc za wszelkie polityczne i społeczne następstwa, jakie wynikły w związku z użyciem ostrej amunicji w obu tych wypadkach, bezpośrednią odpowiedzialność ponosi tow. Kliszko. On był bowiem tą osobą, która stworzyła warunki zmuszające członków sił wydzielonych do zaprowadzenia porządku, do skierowania broni przeciwko klasie robotniczej. W dniach wydarzeń zatrzymano na Wybrzeżu 2989 osób. Większość zatrzymanych to znaczy 2712 osób po sprawdzeniu zostało zwolnionych, natomiast w stosunku do 277 osób zastosowano areszt tymczasowy i wszczęto postępowanie karne. Ostatecznie do sądu skierowano akty oskarżenia przeciwko 96 osobom (pozostałe osoby zostały również zwolnione), z tego 94 osoby oskarżono o zabór mienia pochodzącego z rozbitych sklepów, a 2 osoby o rabunek broni funkcjonariuszowi MO. Nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej za udział w strajku.

Dotychczas sądy rozpoznały sprawy przeciwko 87 oskarżonym. Pozostałe sprawy znajdują się w toku rozpatrywania. Dotychczasowe badania przeprowadzone przez organy bezpieczeństwa nie wykazały, aby w czasie wydarzeń grudniowych miało miejsce działanie przez zorganizowany ośrodek mający na celu wywołanie tego masowego konfliktu społecznego. Przy omawianiu przebiegu wydarzeń grudniowych konieczne jest naświetlenie okoliczności, w jaki sposób kształtowała się w tym okresie działalność kierownictwa partii i państwa, ze szczególnym uwzględnieniem osoby tow. Gomułki, jako I sekretarza KC PZPR. Jak wspomniano już o tym poprzednio, w dniu 14 grudnia trwały obrady VI Plenum KC PZPR, a w dniu 15 grudnia odbyły się dwa spotkania, których przebieg przedstawiono wyżej. Należałoby oczekiwać, że w dniach następnych kierownictwo partii i państwa, dysponując już dokładniejszymi informacjami na temat przebiegu i charakteru konfliktu, dokona pogłębionej analizy jego przyczyn oraz podejmie politycznie konieczne decyzje, zmierzające do opanowania i normalizacji sytuacji. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Aż do dnia 19 grudnia 1970 r. nie odbyło się ani jedno plenarne posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR. Miały miejsce jedynie doraźnie pośpiesznie zwoływane przez tow. Gomułkę spotkania niektórych członków Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR, a także innych osób, w czasie których omawiano wycinkowe zagadnienia oraz kiedy to tow. Gomułka podejmował i przekazywał do realizacji określone decyzje. Spotkania te ani nie były należycie przygotowane, ani nie dokonywano na nich całokształtowej pogłębionej i obiektywnej analizy sytuacji, ani wreszcie nie wypracowano koniecznych w istniejących warunkach wniosków. Natomiast konsekwentnie podtrzymywano przyjętą na początku wydarzeń koncepcję o kontrrewolucyjnym ich charakterze i stosownie do tego całą działalność ukierunkowano na używanie środków administracyjnych, w tym zwłaszcza na używanie przemocy. Wyrazem tego była również podjęta w dniu 17 grudnia 1970 r. w godzinach popołudniowych przez tow. Gomułkę decyzja w sprawie przyjęcia przez Radę Ministrów uchwały o stanie zagrożenia państwa. Poza wspomnianymi już wyżej ocenami, jakie w dniach 14 i 15 grudnia formułowali tow. Gomułka i tow. Kliszko, i decyzjami, jakie w tym czasie podejmowali, należy podkreślić, że elementy takich ocen i decyzji znalazły się w wygłoszonym w dniu 17 grudnia 1970 r. przez telewizję przemówieniu tow. Cyrankiewicza, faktycznie zapowiadającym wprowadzenie w państwie stanu wyjątkowego, a także w opracowywanym według ścisłych wskazówek tow. Gomułki w dniach 18 i 19 grudnia 1970 r. projekcie listu BP i KC PZPR do organizacji partyjnych. W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje następująca okoliczność: w dniu 17 grudnia 1970 r. tow. Gomułka w swym gabinecie w obec-

ności kilku osób z kierownictwa partii przekazywał informacje o treści rozmowy, jaką odbył z sekretarzem generalnym KC KPZR, tow. Leonidem Breżniewem. Tow. Gomułka oświadczył, że tow. Breżniew poinformował go o poważnym zaniepokojeniu kierownictwa KPZR i rządu radzieckiego sytuacją w Polsce oraz wyraził pogląd, że operacja cenowa z 13 grudnia 1970 r. przeprowadzona została w zbyt szerokiej skali. Tow. Gomułka, jak sam stwierdził, oświadczył tow. Breżniewowi, że wydarzenia w Polsce mają charakter kontrrewolucyjny i że czyni się wysiłki, aby za wszelką cenę zaprowadzić w kraju porządek. Informując o przebiegu tej rozmowy tow. Gomułka wobec zebranych wówczas osób wyraził także pogląd, że jeśli nie damy rady przywrócić porządku, to zwrócimy się o stosowną pomoc do Związku Radzieckiego. W dniu 19 grudnia w dramatycznej dla kraju sytuacji po raz pierwszy od wybuchu konfliktu zebrało się Biuro Polityczne. Projekt kolejnego listu BP, o którym mowa wyżej, był bezpośrednio pretekstem do jego zwołania. Jest rzeczą zrozumiałą, że na posiedzeniu tym musiało dojść do zasadniczej dyskusji nad dalszymi losami kraju. Ze względu na chorobę, b. I sekretarz tow. Gomułka nie brał udziału w tym posiedzeniu. Sytuacja w kraju i w partii wymagała natychmiastowego dokonania zmiany na stanowisku I sekretarza. W toku dyskusji większość członków BP uważała, że należy natychmiast zwołać Plenum KC, wybrać tow. Gierka I sekretarzem KC i dokonać zasadniczego zwrotu w rozwoju wydarzeń. Nie rozumieli takiej potrzeby i pod różnymi pozorami ostro przeciwko takiemu rozwiązaniu występowali tow. tow. Strzelecki i Loga-Sowiński. Sprzeciwiali się temu również tow. tow. Kliszko, Jaszczuk i Spychalski. Dlatego między innymi musieli oni odejść na VII i VIII Plenum z kierownictwa partii, ponieważ nie rozumieli powagi sytuacji i nie byli w stanie współuczestniczyć w wyprowadzaniu partii i kraju z głębokiego kryzysu. Wyżej przedstawione ustalenia szczegółowe oparte zostały na materiałach w postaci: 1) pisemnych informacji nadsyłanych i opracowanych zarówno przed 14 grudnia 1970 r. jak i w okresie wydarzeń (informacje z instancji partyjnych i organów MSW), 2) dokumentowanych na bieżąco informacji na temat rozwoju sytuacji na Wybrzeżu i w innych rejonach kraju oraz podejmowanych i realizowanych tam decyzji, 3) pisemnych szczegółowych zapisów dokonanych w „kronikach wydarzeń" prowadzonych w Komitetach Wojewódzkich Gdańska i Szczecina i partyjnych komitetach zakładowych w stoczniach im. Lenina i im. Komuny Paryskiej,

4) zapisów szczegółowych w tzw. „dziennikach bojowych" prowadzonych w działającym w Gdańsku tzw. Sztabie Lokalnym, 5) tekstów protokołów z posiedzeń Egzekutywy KW w Gdańsku, 6) tekstów wygłoszonych w okresie wydarzeń przemówień (tow. tow. Kociołka i Cyrankiewicza) oraz tekstu opracowanego w tym czasie projektu listu BP KC PZPR, 7) zapisów dotyczących czasu i tematyki odbytych u I sekretarza KC niektórych spotkań w okresie trwania wydarzeń grudniowych, 8) treści materiałów, w tym wystąpień, oświadczeń i uchwał VIII Plenum KC, 9) treści złożonych przez 26 towarzyszy pisemnych oświadczeń oraz treści przeprowadzonych przez Komisję z 25 towarzyszami protokołowanych rozmów wyjaśniających. III Poczynione przez Komisję ustalenia dyktują potrzebę i uzasadniają określenie zakresu partyjno-politycznej odpowiedzialności tych osób, których rola posiadała wyjątkowy i decydujący charakter. Wychodząc z takich założeń uważa się za konieczne dokładniejsze scharakteryzowanie roli osób sprawujących w tym okresie najważniejsze kierownicze funkcje partyjne i państwowe oraz roli, jaką odegrali w grudniu 1970 r. członkowie Biura Politycznego KC PZPR, którzy przebywali w tym czasie na Wybrzeżu. W związku z powyższym Komisja zdecydowała się scharakteryzować zakres odpowiedzialności partyjno-politycznej poszczególnych osób, w sposób następujący: 1. W odniesieniu do b. I sekretarza KC PZPR tow. Władysława Gomułki. Autorytet tow. Władysława Gomułki sprawującego funkcję I sekretarza KC PZPR, a więc najwyższą w państwie funkcję polityczną, był przez szereg lat duży. Wynikało to z niepodważalnych zasług tow. Gomułki, jakie w swojej długoletniej działalności partyjnej i państwowej wniósł dla polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, jak również dla budownictwa socjalistycznego i rozwoju Polski Ludowej. Bezpośrednio w ogólnospołecznym znaczeniu i odczuciu osoba I sekretarza KC była doceniana i przez szereg lat cieszyła się wysokim szacunkiem. Społeczno-polityczny kryzys w grudniu 1970 r. wykazał jednak, że zwłaszcza w okresie ostatnich kilku lat w postawie i postępowaniu oraz w stylu i metodach pracy tow. Gomułki, a więc w zasadach kierowania przez niego partią, i co za tym idzie decydującym wpływie na procesy rozwojowe kraju, w sposób coraz bardziej wyraźny i w coraz szerszym zakresie występował poważnej miary subiektywizm, istotne błędy oraz nieprawidłowości.

Wskazane elementy ze szczególną jaskrawością wystąpiły w postępowaniu, ocenach i podejmowanych przez tow. Gomułkę decyzjach w okresie grudniowego kryzysu. Znalazło to wyraz: — w merytorycznej treści, jak i trybie oraz formie przygotowania i wprowadzenia w życie społeczno-politycznej decyzji z dnia 13 grudnia 1970 r. w sprawie zmiany cen; — w zignorowaniu napływających informacji o społecznej dezaprobacie, rosnącym społecznym niezadowoleniu oraz niepokojach z powodu tej decyzji; — w błędnej politycznie, a decydującej dla dalszego rozwoju wydarzeń oraz ich skutków ocenie, że przejawy tego niezadowolenia sygnalizowane wcześniej i te, które w dniu 14 grudnia 1970 r. w postaci jaskrawego protestu robotniczego wystąpiły w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, są aktem jedynie politycznym, skierowanym przeciwko zasadom ustrojowym państwa socjalistycznego, oraz w konsekwentnym podtrzymywaniu tej oceny. (Ma to szczególną wymowę, jeśli skonfrontuje się to z oceną, jaką tow. Gomułka dał wydarzeniom poznańskim); — w niepodejmowaniu prób głębszej i kolegialnej analizy przyczyn i źródeł konfliktu w celu rozważenia potrzeby podjęcia koniecznych środków działania politycznego i ekonomicznego, które szkodliwym społeczno-politycznym i innym następstwom tego konfliktu mogły zapobiec; — w przekraczaniu swoich kompetencji i nadużywaniu prawa, ponieważ wydawał decyzje niezwykłej wagi, na które jako I sekretarz KC, członek Rady Państwa i poseł na Sejm powinien*mieć postanowienia Biura Politycznego, a może nawet KC, a także Rady Państwa i Sejmu; — w jednostronnym ukierunkowaniu w zaistniałej sytuacji wszelkich przedsięwzięć na działania przy zdecydowanym użyciu siły i przemocy, czego wyrazem było podjęcie jednoosobowo politycznie i prawnie nie uzasadnionych decyzji w sprawie użycia przez siły zaangażowane w konflikcie broni palnej i w sprawie użycia wojska w szerokiej skali oraz fakt, że na czele Sztabu do zaprowadzenia porządku na Wybrzeżu postawiony został wiceminister obrony narodowej gen. Korczyński; — w wywieraniu nacisków na organy porządkowe z powoływaniem się na obce politycznie wzory działania policji francuskiej, w kierunku — drastycznego działania; — w prezentowaniu wysoce niesłusznej i nieodpowiedzialnej tezy, że w wypadku niemożliwości przywrócenia w kraju porządku siłami MO i wojska, należałoby zwrócić się w tej sprawie o pomoc do Związku Radzieckiego. W kontekście zakresu odpowiedzialności politycznej tow. Władysława Gomułki, zdaniem Komisji, nie bez znaczenia jest kwestia jego stosunku do podjętych przez partię na VII i VIII Plenum KC PZPR decyzji w przedmiocie ocen przyczyn i przebiegu wydarzeń grudniowych. Z treści nadesłanych przez tow. Władysława Gomułkę do KC PZPR listów jednoznacz-

nie wynika, że w sposób nacechowany brakiem realizmu politycznego i samokrytycznego stosunku do swoich postaw oraz działań w dalszym ciągu reprezentuje on poglądy wychodzące z błędnych założeń i ocen. W związku z powyższym Komisja proponuje przyjęcie decyzji o wyłączeniu tow. Gomułki z działalności politycznej, zakazania mu piastowania jakichkolwiek funkcji partyjnych i przychylić się do opinii macierzystej organizacji partyjnej — i przenieść go do POP w miejscu zamieszkania. 2. W odniesieniu do członka Biura Politycznego KC PZPR tow. Józefa Cyrankiewicza. W świetle poczynionych przez Komisję ustaleń są podstawy do stwierdzenia, że tow. Józef Cyrankiewicz jako członek Biura Politycznego KC PZPR i premier Rządu po wystąpieniu kryzysu grudniowego akceptował formułowane wówczas oceny jego tła i charakteru oraz czynnie uczestniczył w podejmowaniu i realizacji wyłącznie administracyjnych przedsięwzięć zmierzających do jego rozwiązania, co wyrażało się między innymi w tym, że: — na spotkaniach u b. I sekretarza KC w dniu 15 grudnia 1970 r. o godz. 9.00 i 13.30, gdy podejmowano brzemienne w skutki decyzje o ogólnospołecznym znaczeniu, jako premier Rządu zachował bierność i nie podjął będących nakazem chwili prób, w kierunku poddania kolegialnej ocenie zarówno sytuacji w kraju, jak możliwości oraz konieczności podjęcia innych, głównie politycznych rozwiązań; — publicznie w przemówieniu telewizyjnym wygłoszonym w dniu 17 grudnia 1970 r. zawarł szereg ocen, wskazujących w pewnym stopniu na kontrrewolucyjne podłoże wydarzeń grudniowych, które to oceny miały uzasadniać faktyczne wprowadzenie na mocy decyzji władz administracyjnych stanu wyjątkowego w kraju oraz zastosowanie ostrych przeciwdziałań ze strony władz; — w dniu 17 grudnia 1970 r., gdy wyłoniło się kontrowersyjne stanowisko w sprawie używania broni wobec ludności cywilnej w zajściach ulicznych w Gdyni, na interwencję tow. Korczyńskiego potwierdził aktualność wcześniejszej decyzji generalnej tow. Gomułki z dnia 15.XII.1970 r. W związku z powyższym Komisja proponuje, aby Biuro Polityczne oceniło całokształt działalności tow. Cyrankiewicza oraz rozważyło stopień i zakres jego odpowiedzialności. Przy ocenie działalności tow. Cyrankiewicza należałoby uwzględnić, że jako premier i członek Biura Politycznego, obok innych towarzyszy, odegrał pozytywną rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu decyzji sobotniego Biura Politycznego w dniu 19.12. 1970 r. a także VII Plenum KC. 3. W odniesieniu do b. sekretarza KC PZPR Zenona Kliszko. Tow. Zenon Kliszko w okresie trwania kryzysu grudniowego swoją postawą, zachowaniem oraz podejmowanymi w Trójmieście decyzjami

w sposób bezpośredni przyczynił się do zaostrzenia przebiegu wydarzeń grudniowych. W tym kontekście szczególną rolę odegrały takie elementy postępowania tow. Kliszko, jak: — podtrzymywanie i prezentowanie oceny, że wydarzenia w Gdańsku i później w innych rejonach kraju mają charakter wyłącznie kontrrewolucyjny; — niepodejmowanie jakichkolwiek prób w kierunku przeprowadzenia kolegialnej analizy i oceny zaistniałej sytuacji oraz zrealizowania politycznych środków dla jej rozwiązania; — wywieranie, niekiedy w brutalnej formie, nacisków w kierunku szerokiego i bezwzględnego używania do zaprowadzenia porządku broni palnej; — podjęcie decyzji w sprawie zewnętrznej blokady Stoczni w Gdańsku i wewnętrznej w Gdyni, zakładających w swojej istocie użycie broni palnej wobec robotników, tylko z powodu próby wyjścia przez nich z zakładu (Gdańsk) bądź wejścia na teren zakładu (Gdynia), decyzji politycznie wysoce szkodliwych i nie leżących w jego kompetencjach; — apodyktyczne i arbitralne podejmowanie poszczególnych decyzji, w tym także wymienionych wyżej, bez zasięgania porad i bez współdziałania z innymi przebywającymi w Gdańsku osobami, a między innymi z ówczesnym wicepremierem Rządu tow. Kociołkiem, wchodzącym w skład tzw. Sztabu Lokalnego. Prowadziło to do sytuacji konfliktowych. Szczególnie decyzja tow. Kliszki o blokadzie Stoczni im. Komuny Paryskiej przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku realizowana po wygłoszeniu przez tow. Kociołka przemówienia telewizyjnego, zawierającego w swojej treści apel do załóg zakładów o podejmowaniu pracy, miała bezpośredni wpływ na stworzenie w dniu 17 grudnia 1970 r. sytuacji brzemiennej w tragiczne następstwa; — brak koniecznej aktywności w sytuacji opisanej wyżej, gdy oczywista sprzeczność pomiędzy podjętymi w dniu 16 grudnia 1970 r. wieczorem działaniami wskazywała, że przybycie załogi stoczni do zakładu może doprowadzić do tragicznych następstw. Jest bezsporne, że podjęte przez tow. Kliszkę wymienione wyżej działania i decyzje, których wagę i moc wiążącą wymieniony akcentował powoływaniem się na autorytet kierownictwa partii, w sposób decydujący wpłynęły na zaostrzenie przebiegu kryzysu grudniowego. Były to działania i decyzje jednostronne, ukierunkowane na rozwiązanie kryzysu przy użyciu przemocy, nie uwzględniające obiektywnej sytuacji i elementów świadczących o tym, że istota tego kryzysu tkwi głównie w przesłankach ekonomiczno-socjalnych i że jego rozwiązanie jest możliwe i wręcz konieczne głównie środkami działania politycznego. Wymienione zachowanie się i postawy tow. Kliszki ocenić należy jako wyraz swego rodzaju politycznej i moralnej degradacji.

Komisja poczuwa się w obowiązku podkreślić, że zachowanie się tow. Kliszki w czasie przeprowadzonej z nim rozmowy wyjaśniającej było pozbawione cech szczerości, partyjnej krytyki i samokrytyki, a ponadto zaprezentowane przez tow. Kliszkę w czasie tej rozmowy poglądy i oceny wskazują na to, iż tow. Kliszko żadnych wniosków z istoty wydarzeń grudniowych nie wyciągnął i reprezentuje linię polityczną podważającą zasadność uchwał VIII Plenum KC PZPR. W związku z tym, że tow. Kliszko ponosi szczególną odpowiedzialność za wydawanie decyzji w okresie wydarzeń w Trójmieście, które wpływały na zaostrzenie konfliktu, co w rezultacie przyniosło tragiczne skutki — Komisja proponuje, aby całokształt odpowiedzialności tow. Kliszko ustaliła Centralna Komisja Kontroli Partyjnej i wyciągnęła odpowiednie wnioski. 4. W odniesieniu do tow. Ignacego Logi-Sowińskiego. W okresie wydarzeń grudniowych tow. Loga-Sowiński przebywał w Gdańsku. W tym czasie zachował postawę w zasadzie bierną, zarówno wobec oceny tych wydarzeń, jak i podejmowanych oraz realizowanych przedsięwzięć i decyzji. Postawa taka obiektywnie była wyrazem akceptacji formułowanych ocen i decyzji, w tym decyzji podjętych w Gdańsku przez tow. Kliszkę. Bezsporne jest, że również tow. Loga-Sowiński reprezentował wówczas pogląd, iż decydującym dla rozwiązania kryzysu jest użycie siły. Dowodzą tego wskazana wyżej milcząca aprobata dla podejmowanych środków i brak ze strony tow. Logi-Sowińskiego inicjatywy oraz działań w kierunku podjęcia koniecznych decyzji politycznych, jak również wyrażana przez tow. Logę-Sowińskiego wobec tow. Korczyńskiego dezaprobata dla wydanej przez tow. Kociołka w dniu 17 grudnia 1970 r. decyzji o zakazie używania w Gdyni przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku ostrej amunicji. Okoliczność ta ma szczególne znaczenie w świetle faktu zajmowania przez tow. Logę-Sowińskiego w tym okresie funkcji przewodniczącego CRZZ. Jest rzeczą bezsporną, iż powyższe postawy i zachowania tow. Logi-Sowińskiego wynikały z jego niesłusznej oceny ówczesnej sytuacji. Trzeba zauważyć, że tow. Loga-Sowiński w czasie posiedzenia Biura Politycznego w dniu 19 grudnia 1970 r. zajmował negatywne stanowisko w sprawie potrzeby podjęcia niezbędnych w ówczesnej sytuacji decyzji politycznych. W związku z powyższym Komisja proponuje przyjęcie decyzji o niewysuwaniu kandydatury tow. Logi-Sowińskiego na delegata na VI Zjazd Partii oraz o zakazie sprawowania funkcji partyjnych. 5. W odniesieniu do b. członka Biura Politycznego KC PZPR, tow. Stanisława Kociołka. Tow. Stanisław Kociołek już w dniu 12 grudnia 1970 r. przebywał w Gdańsku i uczestniczył m.in. w zebraniu jednej z organizacji partyjnych

na terenie Stoczni im. Lenina, na którym omawiano treść listu Biura Politycznego KC PZPR w sprawie zmiany cen. W dniu 14 grudnia 1970 r. ponownie wyjechał on do Gdańska w zamiarze bezpośredniego zapoznania się z sytuacją na miejscu oraz podjęcia stosownych działań politycznych, które konfliktowi społecznemu mogłyby ewentualnie zapobiec lub jego przebieg złagodzić. W rozwijającej się szybko sytuacji, a ponadto gdy autorytatywne oceny i decyzje dotyczące wydarzeń formułowano, podtrzymywano i realizowano poza osobą tow. Kociołka, w jego poglądach występowały pewne elementy dezorientacji. Jakkolwiek więc tow. Kociołek podejmował próby ukierunkowane na minimalizowanie zasięgu i skutków działań środkami wyłącznie administracyjnymi, tym niemniej nie ustrzegł się istotnych błędów, wyrażających się w szczególności: — w niedostatecznym w danej sytuacji mało konsekwentnym i skutecznym osobistym działaniu w kierunku rozwiązania konfliktu społecznego poprzez podejmowanie bardziej odpowiednich decyzji, chociaż będąc jedynym członkiem BP, który był równocześnie członkiem Sztabu, a także przez fakt sprawowania funkcji wicepremiera miał do tego szczególne warunki: — w formułowaniu, wynikających w znacznym stopniu z dezorientacji takich ocen politycznych wydarzeń (zwłaszcza treść przemówienia telewizyjnego z dnia 16 grudnia 1970 r.), które obiektywnie podjęte metody ich rozwiązań miały uzasadniać; — w przyczynieniu się obiektywnie do powstania w dniu 17 grudnia 1970 r. sytuacji faktycznej, w której tragiczny w skutkach konflikt w rejonie Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni był nieunikniony; Ponadto podkreślić należy, że tow. Kociołek w przemówieniu wygłoszonym w dniu 12 stycznia 1971 r. na plenum KW PZPR w Gdańsku zawarł niesłuszną tezę pochwalającą treść artykułu pt. „Obraz wydarzeń", zamieszczonego w „Głosie Wybrzeża" z dnia 28 grudnia 1970 r. Tego rodzaju wystąpienie ze strony tow. Kociołka obiektywnie utrudniło proces normalizacji wewnętrznej w kraju i w partii, a także ujemnie odbiło się na poczynaniach partii zmierzających do maksymalnego przyspieszenia tego procesu. Swoim postawom i ocenie swego zachowania tow. Kociołek w pewnej mierze dał wyraz w samokrytycznym wystąpieniu na VIII Plenum KC oraz w czasie rozmowy przeprowadzonej z członkami Komisji. W tym stanie rzeczy Komisja uważa za słuszne wycofanie się tow. Kociołka z Biura Politycznego i Sekretariatu KC PZPR. Komisja nie uważała za potrzebne ocenianie stopnia odpowiedzialności trzech byłych członków Biura Politycznego KC PZPR, a mianowicie towarzyszy Spychalskiego, Jaszczuka i Strzeleckiego, ponieważ ocena taka miała miejsce w toku obrad VII i VIII Plenum KC PZPR, które podjęły w ich sprawach stosowne decyzje.

Komisja proponuje, aby sprawozdanie mniejsze, po zatwierdzeniu go przez Biuro Polityczne KC PZPR, przedstawione zostało do wiadomości w trybie indywidualnym wszystkim członkom KC PZPR. (tu nieczytelne podpisy członków Komisji) Warszawa, listopad 1971 r. Biuro Polityczne KC PZPR zaakceptowało powyższe sprawozdanie komisji wraz z zawartymi w nim wnioskami, na posiedzeniu w dniu 24 listopada 1971 r.

Wystąpienie Grzegorza Korczyńskiego na VIII Plenum KC PZPZ w 1971 r. Proszę Towarzyszy! Nie miałem zamiaru zabierania głosu dzisiaj, dlatego też nie jestem przygotowany do wystąpienia. Ponieważ jednak nie zgadzam się z niektórymi sformułowaniami występujących tu towarzyszy, zwłaszcza na temat rzekomej autonomiczności Sztabu Akcji w Trójmieście, pozwolę sobie powiedzieć kilka słów na ten temat. Słuchając również odczytanego przez tow. Gierka listu od tow. Gomułki odniosłem wrażenie, że zarówno tow. Gomułka w swoim liście, jak też i obecny tutaj tow. Kliszko w swym wystąpieniu — przepraszam za wyrażenie — umywają ręce od wszystkiego, jak przysłowiowy Poncki Piłat. Niestety, towarzysze! Decyzja strzelania, decyzja zresztą dla nas, dla wojska bardzo bolesna i każdy z nas głęboko to przeżywał, wyszła od najwyższych czynników partyjno-rządowych. Towarzysze mówią, że to była decyzja jednoosobowa. Ja na Biurze nie byłem i trudno mi na ten temat coś powiedzieć. Niemniej jednak 14 grudnia, po plenum zadzwonił do mnie sekretarz KC tow. Moczar i powiedział mi, że jest decyzja Biura Politycznego, żebym natychmiast wyjechał do Gdańska, towarzysząc członkom Biura Politycznego, tow. tow. Kliszko i Lodze-Sowińskiemu. Takie samo polecenie otrzymałem telefonicznie od Ministra Obrony Narodowej, towarzysza Jaruzelskiego. Przyznam się, że nie miałem sprecyzowanych żadnych zadań, absolutnie żadnych. Po przylocie do Gdańska w nocy z 14 na 15-ty udaliśmy się z towarzyszami do Komitetu Wojewódzkiego. Po zorientowaniu się w sytuacji, doszliśmy do wniosku, że panuje na razie spokój, natomiast jeśli chodzi o sam budynek — to już część była spalona, urządzenia zdemolowane i już tam była milicja i wojsko z 13-go pułku Wojsk Obrony Wewnętrznej.

Nazajutrz rano — przewidując, że wydarzenia mogą się potoczyć w ten sam sposób, jak 14-go, że tłum może z powrotem atakować budynek KW, po konsultacji z tow. tow. Kliszko, Kociołkiem i Logą — postanowiłem wysłać 175 żołnierzy w celu ochrony budynku. Wiceminister Słabczyk wydał jednocześnie polecenie po swojej linii i jeśli się nie mylę, a nie chciałbym się grzebać w swoich notatkach, wysłał tam 250 milicjantów. Sytuacja była bardzo tragiczna. Tłum zaatakował budynek, zaatakował przede wszystkim milicję — przepraszam, że tak chaotycznie mówię — milicja i wojsko okrążyły budynek KW. Kiedy tłum zaczął nacierać, a nie mieliśmy jeszcze decyzji z Warszawy, o wydaniu rozkazu strzelania, mimo lawinowego rozwoju tej sytuacji, usilnie starałem się połączyć z tow. Cyrankiewiczem i ministrem obrony narodowej. W końcu udało mi się połączyć z premierem i zrelacjonowałem mu sytuację tak, jak ona wygląda. Po linii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dzwonił w tej sprawie do Warszawy tow. Słabczyk. Sytuacja była niestety naprawdę tragiczna, bo tłum — niestety, podpalił budynek, a wojsko i milicja zostały wyparte na I piętro. Dowódcy pododdziałów meldowali, że nie są w stanie utrzymać budynku, tym bardziej, że płomienie już sięgały do I piętra. Więc ja dzwonię ponownie do tow. Cyrankiewicza, co robić w tej sytuacji? Tow. Cyrankiewicz wydał decyzję użycia broni. Proszę mi wierzyć, nie na słowa, bo to są fakty zafiksowane w dzienniku bojowym, w odpowiednich notatkach i to są rzeczy do sprawdzenia. Tłum nie reagował na strzelanie w górę. Notabene, strzelano ze ślepych naboi, tzw. ślepaków i tam nikt nie był ranny. Ponieważ sytuacja zaostrzała się i stała się wręcz tragiczna dla tych ludzi, którzy znajdowali się w płonącym budynku, postanowiłem wysłać grupę złożoną z 250 żołnierzy 7 dywizji desantowej w celu przedarcia się przez tłum i uratowanie tych, którzy znajdują się w płonącym budynku. Tłum był bardzo agresywny, było rannych 2 oficerów i kilku żołnierzy, ale do budynku dotarli. Ja się, towarzysze, wdaję, być może, w niepotrzebne szczegóły, bo to Komisja rozpatrzy. Tu mam cały szereg notatek, Towarzysze. Mam nawet zanotowane, o której godzinie, z kim rozmawiałem i w jakiej sprawie. Więc ja poproszę, Towarzysze, żeby Komisja rozpatrzyła tę sprawę do końca w całej rozciągłości, no i wierzę, że ta sprawa będzie rozpatrzona obiektywnie. Mówię o tym Towarzyszom dlatego, że padły tu głosy o rzekomej autonomii Sztabu Akcji w Trójmieście, tak jak gdyby działał on poza Kierownictwem partyjnym i rządowym. Był to również jedyny Sztab wymieniony w pełnym składzie personalnym w opracowanej przez Specjalną Komisję KC „Faktografii wydarzeń grudniowych", o której przypadkowo dowiedziałem się i otrzymałem do wglądu. Do tej faktografii wydarzeń na Wybrzeżu wniosłem cały szereg uwag na piśmie skierowanym do Przewodniczącego Komisji, która te sprawy bada, do członka Biura Politycznego, Sekretarza KC — tow. Szydlaka.

W piśmie tym zaznaczyłem, że w faktografii wydarzeń grudniowych brak jest wzmianki o stałej łączności między Sztabem Akcji w Trójmieście a Kierownictwem Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej i Spraw Wewnętrznych było informowane na bieżąco o aktualnej sytuacji — tak w Gdańsku, jak i w Gdyni, jak też i w Elblągu. Również wszelkie ważniejsze przedsięwzięcia były uzgadniane z Kierownictwem Ministerstwa Obrony Narodowej i Spraw Wewnętrznych. Nadmieniłem również w tym piśmie, że skoro w faktografii wydarzeń na Wybrzeżu podano personalny skład osobowy Sztabu Akcji w Gdańsku, należy również w sposób analogiczny podać inne sztaby, a przede wszystkim wymienić osoby kierujące całokształtem akcji ogólnokrajowej. Mam na myśli nadrzędny sztab w Warszawie. Nie zgadzam się również z listem tow. Gomułki. Uważam, że odbiegał on daleko od rzetelnej prawdy, od obiektywnej rzeczywistości, tak jak odbiegają od rzetelnej prawdy i obiektywnej rzeczywistości słowa wypowiedziane tu przez tow. Kliszkę. Jak się dawało polecenia, dawało się nawet rozkazy strzelania — to trzeba mieć na tyle już nie partyjnej, a cywilnej odwagi i otwarcie się do tego przyznać. To przecież tow. Kliszko dał decyzję, żeby wprowadzić milicję i wojsko z czołgami do Stoczni im. Lenina i wyprowadzić stamtąd siłą strajkujących stoczniowców. To byłaby przecież straszna masakra. Wierzę, towarzysze, że te tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu nigdy się więcej nie powtórzą w historii naszego kraju i że potrafimy raz na zawsze wyciągnąć właściwe wnioski na przyszłość. Będzie to jednak możliwe tylko wówczas, jeśli partia będzie zwarta i będzie obowiązywał ten z prawdziwego zdarzenia centralizm demokratyczny. Dziękuję za uwagę. Grzegorz Korczyński

Mnie to jest potrzebne jak słońce, woda i powietrze Przypomnijmy podstawowe fakty. 24 czerwca 1976 w przemówieniu sejmowym transmitowanym przez radio i telewizję premier Piotr Jaroszewicz przedstawił projekt podwyżki cen (m.in. mięso i wędliny średnio o 69 proc., cukier — prawie 100 proc.). Projekt uzyskał uprzednio aprobatę CRZZ. Sejm zaakceptował projekt i zalecił przeprowadzenie konsultacji z zakładami pracy. Na owe konsultacje — co było najlepszym dowodem ich fikcyjności — przeznaczono jedynie dwa dni, jako że podwyżka miała wejść w życie 27 czerwca. W piątek, 25 czerwca, w pierwszym dniu konsultacji, w około 40 dużych zakładach wybuchły strajki, a w Radomiu, Ursusie i Płocku robotnicy wyszli na ulice. Do najpoważniejszych zajść doszło w Radomiu, gdzie m.in. spalono gmach KW PZPR. Tego samego dnia wieczorem wystąpił w dzienniku telewizyjnym Piotr Jaroszewicz oświadczając, że rząd wycofuje projekt podwyżek. W nocy z piątku na sobotę Gierek, Szydlak, Babiuch i Jaroszewicz dyskutowali nad dalszym postępowaniem. Rano w sobotę odbyła się telekonferencja z sekretarzami Komitetów Wojewódzkich. Ze względu na słabo rozwiniętą sieć łączności grupowano kilku sekretarzy przy jednym odbiorniku i stąd owe oświadczenia, że występują nie tylko we własnym imieniu. Edward Gierek i jego najbliżsi współpracownicy traktowali wycofanie się z podwyżki jako posunięcie chwilowe. Nie podjęto jednak prób jej wprowadzenia wobec zdecydowanego sprzeciwu Breżniewa zaniepokojonego wydarzeniami w Polsce. Publikujemy w całości oryginalny zapis telekonferencji (tekst rozesłany przez KC został znacznie ocenzurowany). Warto przeczytać go uważnie, bo oddaje on emocjonalny

stosunek do wydarzeń. Ta nienawiść do strajkujących, to nazywanie ich łajdakami, wzywanie, by używać wobec nich określeń drastycznych, to wszystko tworzyło klimat, w którym mogły się zrodzić „ścieżki zdrowia". W „Przerwanej dekadzie" Janusza Rolickiego Gierek wyraźnie dystansuje się od akcji wieców organizowanych przez Komitety Wojewódzkie: ,,... wiece te — powiada — zostały w wielu miastach zorganizowane w sposób wręcz kabaretowy. A wiec w Warszawie przeprowadzony przez Kępę przypominał istną groteskę" (s. 109). Gierek mija się z prawdą. Wiece zostały przeprowadzone ściśle według ustalonego centralnie scenariusza. POLITYKA, 19/1990

E. GIEREK: Wczoraj podjęliśmy decyzję, którą podał premier w Dzienniku Telewizyjnym o godzinie 8.00. Czym była podyktowana ta decyzja? Otóż w kraju ukształtowała się na ogół sytuacja korzystna, dobra. Gdzieś w około 39 województwach mieliśmy spokojny przebieg konsultacji — oczywiście z różnymi wariantami — tak jak normalnie to być powinno, wariantami sugerującymi takie czy inne poprawki, takie czy inne uzupełnienia, co wydawało się rzeczą normalną i byliśmy gotowi przecież rozpatrzyć te wszystkie uwagi zgodnie z zapowiedzią na Sejmie. Niestety nie we wszystkich województwach tak było. Było dziesięć województw, w "których poszczególne zakłady pracy postanowiły po swojemu potraktować sprawę konsultacji, sprawę rozmów na tematy przedstawione przez premiera. W jednym z województw dyskusja miała charakter bardzo zawzięty, a równocześnie zakład stał, nie pracował — mieliśmy taką sytuację w jednym z zakładów w Szczecinie; mieliśmy taką sytuację w jednym czy dwóch zakładach w Gdańsku; mieliśmy również podobną sytuację w Elblągu — nie będę wymieniał -innych województw dlatego, że miało to charakter różny. O ile jednak w części województw postój, strajk, inaczej mówiąc, miał charakter spokojny, to były województwa, w których sytuacja przybrała charakter niedobry, mianowicie ludzie wyszli na ulice, zaczęło się demolowanie sklepów, podpalanie itd. Dotyczy to w szczególności Radomia. W Radomiu załoga zakładów Waltera zastrajkowała, z zakładu wyszło kilkuset ludzi, którzy pociągnęli za sobą gawiedź uliczną, zaczęli obchodzić poszczególne zakłady pracy Radomia, doszło w niektórych zakładach m.in. na Blaszance do rękoczynów dlatego, że załoga Blaszanki oparła się, tym niemniej szereg ludzi z tej Blaszanki też wyszło, poszli pod inne zakłady. Słowem prawie z wszystkich zakładów radomskich byli ludzie w tej demonstracji ulicznej. Nie muszę towarzyszom mówić, jakie hasła tam podnoszono. W każdym

razie było to zaprzeczenie demonstracji, było to zaprzeczenie czegokolwiek, co może być tolerowane w normalnie szanującym się państwie. Towarzysze, finał tego wszystkiego był taki, że trzeba było wprowadzić milicję, zwarte oddziały, które do późnych godzin nocnych rozpraszały wyrostków i młodzież pracującą w zakładach Waltera i innych zakładach. Nie chcę towarzyszom mówić o stratach dlatego, że jest to oddzielne zagadnienie, gdy zbierzemy się któregoś dnia w Komitecie Centralnym, porozmawiamy o tym bardziej szczegółowo. Jest to rzecz wstrząsająca swoją zawziętością, swoją nienawiścią do władzy ludowej i do partii. Podobną sytuację mieliśmy w zakładach Ursusa, gdzie też cała załoga zastrajkowała, a część tej załogi wyszła na pobliski dworzec i zaczęła blokować pociągi, zaczęła zrywać i przepalać szyny, słowem zaczęła wprowadzać elementy kontrrewolucyjne. Z uwagi na to, że jest to miejscowość podwarszawska, świadomie nie wprowadzaliśmy milicji, chociaż później i tak trzeba było milicję wprowadzić. Sytuacja w Ursusie była bardzo napięta i rej w tym wszystkim wodziła młodzież, m.in. młodzież ze szkoły zasadniczej, ale przede wszystkim młodzież pracująca w zakładzie. Mieliśmy również w późnych godzinach wieczornych próby organizowania demonstracji w Płocku. Oczywiście tam wkroczyła szybko milicja, rozpędzono, ale były próby i to nie z zakładów pracy, a już po prostu ludzie, których trudno byłoby ustalić, gdzie oni pracują, chyba że Komitet Wojewódzki w Płocku lepiej jest w tym względzie poinformowany. Z tego co wiem najprawdopodobniej trudno było ustalić, skąd ci ludzie pochodzą. W sumie, towarzysze, ponad 40 dużych zakładów pracy strajkowało — strajkowały całe załogi lub strajkowała część załogi. Jeżeli chodzi o stocznię im. Lenina w Gdańsku, to tam część załogi pracowała, ale gdzieś ok. trzech tysięcy czy może nawet więcej nie pracowała, groziła, że jeśli się nie wycofacie, wyjdziemy na ulicę, potem — zaczekamy, a jutro wyjdziemy na ulicę. Słowem terror. W tej sytuacji na skutek rozszerzającego się zakresu tych postojów i awanturnictwa postanowiłem, zgodnie zresztą z zapowiedzią, że jest to konsultacja i od wyników konsultacji uzależnimy podjęcie decyzji lub jej niepodjęcie — podjąłem decyzję po przekonsultowaniu z Biurem Politycznym, ażeby premier wystąpił i powiedział, tak jak towarzysze wiedzą, że odkładamy tę sprawę, musimy przepracować całą koncepcję. Wydawało nam się, że jest to najsłuszniejsze rozwiązanie dlatego, że byłoby chyba rzeczą niesłuszną, żeby iść na siłę z czymś, co nie wszystkich przekonało. Ja nie mam tutaj na myśli elementów chuligańskich, elementów wrogich, a mam na myśli tych uczciwych, ale słabych ludzi w tych zakładach, które zastrajkowały, które dały się sterroryzować. Po prostu obawiałem się, że takich zakładów jest najprawdopodobniej więcej. Chciałbym powiedzieć towarzyszom, że wysoko cenimy pracę wszystkich województw, również tych, w których miały miejsce te wydarzenia; ale szczególnie wysoko cenimy pracę tych województw, które miały pełne

rozeznanie i miały dość sił partyjnych, ażeby w porę wyjaśnić wszystko co trzeba, ażeby przygotować klimat dla przedyskutowania tej tak ważnej dla kraju propozycji. Chciałbym, żebyście powiedzieli aktywowi partyjnemu, temu aktywowi, który angażował się całym sercem i całym swoim rozumem po stronie Komitetu Centralnego, po stronie rządu. Powiedzcie towarzyszom, że oceniamy z najwyższą wdzięcznością ich zaangażowanie, będziemy o tym pamiętać. Ale, towarzysze, trzeba z tego wczorajszego dnia wyciągnąć właściwe wnioski. To nie była klęska. Wydaje mi się, że myśmy klęski uniknęli w samą porę. Ale nie mógłbym także powiedzieć, że było to nasze zwycięstwo. Musimy dopiero przekuć ten wczorajszy dzień, tą przegraną bitwę, towarzysze, w nasze zwycięstwo. Ja uważam, że trzeba będzie od jutra, w ciągu jutra i poniedziałku, odbyć we wszystkich województwach masowe wiece, wiece na kilkadziesiąt tysięcy ludzi, nawet sto czy ponad sto tysięcy tam gdzie towarzysze mają takie możliwości, żeby to były wiece złożone z ludzi dobranych, żeby tam byli także bezpartyjni, żeby na tym wiecu, na który trochę materiału my wam podrzucimy, żebyście mogli, towarzysze, powiedzieć o słuszności tej właśnie decyzji, tzn. o słuszności propozycji i żebyście mogli także powiedzieć, że wy się z tym solidaryzujecie, żebyście mogli powiedzieć na tym wiecu, że nie popieracie metod chuligaństwa i metod narzucania ogromnej większości klasy robotniczej, narodu, woli niewielkiej grupy chuliganów. Towarzysze, mnie to jest potrzebne jak słońce, jak woda, jak powietrze. Jeśli tego nie zrobicie, to będę się musiał nad tym zastanowić. Wiecie o tym najlepiej, czym kierowaliśmy się podejmując tę decyzję. Wiecie, że przyświecała nam myśl związana z Polską i związana z naszym narodem, dobrym narodem. I my nie możemy pozwolić na to, żeby w tym kraju byle jaki chłystek narzucał swoją wolę ogromnej ilości ludzi, członkom partii itd. itd. My poza tym musimy ubojowić naszą partię. Partia musi tutaj na tej właśnie sprawie wzmocnić swoje siły dlatego, że jeśli tego nie zrobimy to, towarzysze, cały wielki autorytet, jaki zdobyliśmy w świecie, w ruchu międzynarodowym, pójdzie na marne, będą się z nas śmiać, będą nas lekceważyć, będą o nas mówili jako o narodzie warchołów, który dla własnego osobistego interesiku potrafi poświęcić wielki interes ojczyzny. A w kraju to będzie, towarzysze, wielka frajda dla reakcji, to będzie wielka frajda dla chuliganów, dla elementów niezdyscyplinowanych. Dlatego nie wdając się w szczegóły, proszę was, żebyście się nad tym zastanowili i żebyście w ciągu jutrzejszego i poniedziałkowego dnia we wszystkich województwach odbyli potężne wiece popierające całą wielką koncepcję, popierające demokratyczne metody kierowania tym państwem i potępiające wszystkie chuligańskie, nieodpowiedzialne ekscesy, które chcą pchnąć nasz kraj wstecz.

Co się tyczy zakładów, które strajkowały, uważani, że w poniedziałek przed wszystkimi tymi zakładami powinny odbyć się wiece z udziałem przedstawicieli innych województw, aktywu partyjnego i bezpartyjnego i trzeba załodze tych czterdziestu paru zakładów powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, a nawet jeśli zażądacie wyrzucenia z zakładu elementów nieodpowiedzialnych — tym lepiej dla sprawy. Ja o szczegółach tej drugiej sprawy nie chcę wam mówić, myślę, że to już towarzysz Babiuch i towarzysz Szydlak te sprawy z wami omówią, ale uważam, że trzeba stworzyć atmosferę potępienia dla tych zakładów, to musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą. Oddzielnym zagadnieniem jest sprawa Radomia i sprawa Ursusa, a może i Płocka. Ale przede wszystkim tych dwóch. Towarzysze, uważam, że niezależnie od wiecu w samym Radomiu, w Świerczewskim czy przed Świerczewskim, trzeba odbyć wiec w Radomiu i województwa sąsiednie będą musiały posłać trochę aktywu do Radomia i trzeba będzie tam zebrać radomiakow i powiedzieć im, jak my ich oceniamy, jak oni wychowali swoje dzieci, jak oni szkodzą Polsce. Po prostu, towarzysze, radomiacy powinni odczuć, że cała Polska ich lekceważy, że cała Polska ma do nich pretensję, że cała Polska będzie im to długo pamiętała. Myślę, że bez takiego potępienia, bez tego mocnego poparcia, towarzysze, nie osiągniemy celu, o którym mówiłem, a mianowicie nie przekujemy tej porażki w nasze zwycięstwo. Chodzi o to, żeby przerwać tę passę. Nie można rządzić krajem, towarzysze, pod dyktando iluś tam chuliganów czy rewizjonistów i nie ma takiego człowieka, chociażby miał on stalowe nerwy, żeby wytrzymał ten napór i tego rodzaju metody. Dlatego powiadam: od was, towarzysze, zależy, jak potoczą się sprawy naszej partii, jak potoczą się sprawy naszego kraju. Musimy stworzyć atmosferę otwartej dyskusji i potępienia dla wszystkich łajdaków, którzy mieli czelność zamiast dyskusji zatrzymywać zakłady, zatrzymywać pociągi, podpalać tory, palić samochody itd. itd. Tylko moja zimna krew, towarzysze, pozwoliła zachować spokój i uchronić od rozlewu krwi. Gdybym był bardziej emocjonalny, gdybym mniej panował nad nerwami, to prawdopodobnie wczoraj polałaby się krew i nie wiadomo ilu ludzi by zginęło. Wydaje mi się, że trzeba raz na zawsze temu położyć kres, położyć tamę. To jest, towarzysze, tyle moich uwag. Czekam na waszą reakcję do poniedziałku, wieczora. W zależności od tego, jaka to będzie reakcja, będę podejmował decyzje w zależności od tego, jak weźmiecie w wasze ręce sprawę. Ja nie mogę w takiej sytuacji tolerować takiej sprawy. To jest wszystko. Wybaczcie mi, może mówiłem bardzo namiętnie, może byłem nawet wzruszony w niektórych sprawach, ale, towarzysze, to co ja wczoraj

przeżyłem, to za swoje 63 lata nie przeżyłem, a przeżyłem już dużo. I boję się, że jeżeli nie weźmiemy się w porę za sprawę, to każdy, ktokolwiek przyjdzie tu do tego gmachu, będzie miał jeszcze trudniejszą sytuację. Dziękuję wam, towarzysze. J. SZYDLAK: Wysłuchaliśmy przemówienia I sekretarza Komitetu Centralnego naszej partii, towarzysza Edwarda Gierka. Chciałbym przedstawić towarzyszom w kwestii poruszonej przez towarzysza I sekretarza następujące sugestie. We wszystkich miastach wojewódzkich, w których w dniu wczorajszym nie było żadnych awanturniczych ekscesów, przeprowadzić w niedzielę w czasie najbardziej dogodnym dla organizacji takiej manifestacji, duże polityczne manifestacje na stadionach lub największych placach miasta, w sposób zorganizowany. Trzonem tych manifestacji powinna być przede wszystkim nasza organizacja partyjna, aktyw społeczny Frontu Jedności Narodu i organizacje bratnich stronnictw politycznych oraz aktyw organizacji społecznych. Manifestacje powinny mieć charakter nader aktywny, tezy do wystąpień prześlemy towarzyszom dalekopisem do Komitetów Wojewódzkich, a tam gdzie ich nie ma — do redakcji naszych organów partyjnych. O ile chodzi o charakter tych manifestacji, to winny one mieć jasno zarysowane dwa trendy: pierwszy zasadniczy to powinna być manifestacja dla poparcia partii, jej rządu, Komitetu Centralnego i I sekretarza KC Edwarda Gierka i rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w osobie prezesa Rady Ministrów towarzysza Jaroszewicza w zakresie zarówno intencji i słuszności treści przedstawionych propozycji, jak i stylu rządzenia krajem, demokratycznych metod i sposobów sprawowania władzy, jakie kierownictwo partii i państwa w osobach I sekretarza KC i prezesa Rady Ministrów od VI Zjazdu w tym kraju stosuje. Powinny być to manifestacje pełnego poparcia dla programu VII Zjazdu naszej partii i słusznej polityki w tym programie zawartej. Takie treści winny zawierać również rezolucje i uchwały, które na tych manifestacjach powinny być przyjęte. Drugim trendem tych manifestacji powinno być publiczne, bardzo ostre społeczne potępienie dla wszelkich postaw aspołecznych, niezdyscyplinowanych, awanturniczych i chuligańskich, które pragną narzucić swoją wolę zdecydowanej większości społeczeństwa. Winny one domagać się w wystąpieniach ludzi—ja o dyskutantach jeszcze powiem — oraz w rezolucjach na tych wiecach podejmowanych, zdecydowanej postawy społeczeństwa i organów władzy w stosunku do tych elementów. Wystąpienia proponujemy w taki sposób: obok głównego wystąpienia, którym powinien być przedstawiciel komitetu wojewódzkiego partii, w zależności jak towarzysze ustalą personalnie u siebie, wystąpić powinno dwóch-trzech robotników z krótkimi bardzo wystąpieniami o treściach, których mówiłem, przedstawiciele chłopów, inteligencji, kobiet i młodzieży. Winny to być wystąpienia krótkie, nie pisane, żywiołowe, ostre

w swoich sformułowaniach, gorące w treściach. Na tych manifestacjach proponujemy przyjmować rezolucje z tymi treściami, o których mówiłem, kierować je zarówno do Komitetu Centralnego partii jak i do rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W tych województwach, o których wspominał towarzysz Gierek, w których były wczoraj trudności i kłopoty — wiece i manifestacje polityczne zorganizować należy w poniedziałek przeznaczając dzień dzisiejszy i jutrzejszy na bardzo solidne ich przygotowanie. Wszędzie tam, jak to będzie miało miejsce w Radomiu, wspomagać będziemy towarzyszy dużymi delegacjami społeczeństwa i aktywu okolicznych bratnich województw, które wezmą udział w tej manifestacji przeważając ilościowo w stosunku do ich uczestników. Na te manifestacje w miastach, w których były wczoraj trudności, zapraszać należy i organizować aktyw partyjny, aktyw społeczny pewny jego postawy i jego działania. Tam gdzie był spokój w miastach, proponujemy aby równocześnie od poniedziału przystąpić do zebrań na zakładach pracy, w dużych zakładach pracy odbyć wydziałowe zebrania ze względu po prostu na brak takich lokali dużych i również na zebraniach wydziałowych przyjmować rezolucje i uchwały o treściach identycznych jak na manifestacjach wojewódzkich, o których mówiłem. Inny sposób podejścia i inna metoda powinna być zastosowana do zakładów, gdzie miały miejsce strajki, chociaż nie było tam nieodpowiedzialnych wystąpień. Należy tam również organizować zebrania, jednak innego charakteru. Na wydziały, na których były strajki, w zebraniach udział wziąć powinno duże przedstawicielstwo innych wydziałów lub okolicznych zakładów, które pracowały normalnie i udzieliły poparcia koncepcji dla starcia się po prostu z owymi elementami, które uczestniczyły w strajku, i wyrażania dużego społecznego robotniczego potępienia dla takiej postawy tego wydziału. Wszystkich indywidualnych organizatorów, prowokatorów i najaktywniejszych uczestników strajków i przerw w pracy należy na tych wydziałach domagać się usunięcia z terenu zakładu. Jeszcze inne podejścia należy zastosować do zakładów, które były prowodyrami ekscesów, które zastrajkowały i z których ludzie wyszli na ulice i dali asumpt tych ekscesów, o których towarzysz Gierek mówił. W tych zakładach należy, po pierwsze, jak zapowiedział towarzysz Gierek, zorganizować wiece przed zakładami masowych przedstawicielstw załóg, które nie strajkowały, dla ostrego wyrażenia robotniczej opinii o postawie tego kolektywu. Również w tej części, która uległa naciskowi najbardziej awanturniczych elementów. Wewnątrz zakładów należy w dniach późniejszych, a więc wtorek i środa, przeprowadzić grupowe rozmowy z poszczególnymi robotnikami nie włączając do tych rozmów ustalonych już prowodyrów, organizatorów i najbardziej aktywnych uczestników strajków i zaburzeń. Należy jawnie i publicznie określić ocenę takiej postawy

jako hańbiącą w stosunku do interesów klasy robotniczej i przynoszącą szkodę sprawie kraju, jego autorytetu i naszej społecznej polityki, u podstaw której leży przecież — tak jak i leżał przed nią — interes klasy robotniczej i jej dobro. Należy również w tych zakładach przeprowadzić bardzo szczegółowe oceny postaw pojedynczych ludzi i przeprowadzić jeszcze w przyszłym tygodniu usunięcie ich z terenu zakładu jawne, publiczne z jasnym określeniem, iż zostają zwolnieni za złamanie elementarnych zasad godności robotnika Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Równocześnie w stosunku do organizacji partyjnych w tych zakładach, które zachowały postawę bierną, nie przeciwstawiały się tym faktom należy przeprowadzić wnikliwą ocenę postaw poszczególnych członków organizacji partyjnych i do końca przyszłego tygodnia na egzekutywach Komitetów Wojewódzkich ustalić wnioski personalne w stosunku do danych organizacji, poszczególnych członków tych organizacji. Każdy Komitet Wojewódzki, na terenie których miały miejsce poważne przerwy w pracy i związane z tym ekscesy, powinien przeprowadzić w przyszłym tygodniu pełne rozliczenie wszystkich uczestników tych warcholskich poczynań, przy czym jeszcze raz podkreślam, winno to być uczciwe, a więc jawne na oczach klasy robotniczej rozliczenie z usuwaniem ich z terenów zakładów pracy włącznie. Takie przykłady mamy dziś — w Radomiu zakłady tytoniowe usunęły w godzinach porannych grupę czterdziestu robotników i zwolniły ich z zakładów za dalszą próbę szerzenia warcholstwa na terenie zakładu. Pragniemy, by ze wszystkich tych manifestacji politycznych, ze wszystkich wieców i zebrań zakładowych, z wyjątkiem tych, na których miały miejsce ekscesy i antypaństwowe wystąpienia przesyłać rezolucje i uchwały do Komitetu Centralnego i Rady Ministrów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na adres I sekretarza KC i prezesa Rady Ministrów. Szczegółowe informacje i instrukcje dyrektywne oraz odpowiedzi na pytania towarzyszy udzielimy na bieżąco. Tezy — jak mówię — do wystąpień towarzyszom prześlemy. Dziękuję za uwagę. Towarzysze, jest prośba, by te tezy, które my wam prześlemy, traktować jako kościec wystąpień i uzupełniać swoimi lokalnymi ocenami, bowiem my wam możemy dać tylko ogólnokrajowy przekrój sprawy. I prośba taka, byście nie zawsze byli w wystąpieniach w pełni w zgodzie z Adamem Mickiewiczem, używali słownictwa konkretnego, jasno określającego i dosadnego w stosunku do tych elementów. E. BABIUCH: Dzień dobry towarzysze sekretarze, mówi Babiuch. Chciałbym dorzucić do tego, co powiedział towarzysz Gierek, towarzysz Szydlak parę uwag. Szereg Komitetów Wojewódzkich tych, gdzie wczoraj odbyła się dyskusja w atmosferze powagi, gdzie uzyskaliśmy poparcie dla koncepcji, gdzie wysłuchiwano odpowiedzialnie propozycji kierownictwa partii i rządu, a takich województw była zdecydowana większość i w skali krajowej można powiedzieć, że dziesiątki tysięcy zakładów pracy z wielką

rozwagą to dyskutowały, mamy informacje z tych Komitetów Wojewódzkich, że aktyw partyjny był zaskoczony wieczorną decyzją Biura Politycznego i oświadczeniem prezesa Rady Ministrów. Mamy również sygnały, że część tego aktywu przeżywa coś w rodzaju frustracji nie rozumiejąc tej decyzji. Otóż dzisiaj sprawy stają się jaśniejsze i chodzi teraz o to, żebyśmy dotarli do całego aktywu, aby on zrozumiał głęboki sens tej decyzji. Myśmy się, towarzysze, zwrócili do narodu jako partia, jako kierownictwo, jako władza ludowa, o przedyskutowanie najżywotniejszych spraw dotyczących rozwoju naszego kraju. I można powiedzieć, że zdecydowana większość odpowiedziała na to dyskusją, zrozumieniem i nawet jeśli padały uwagi dotyczące modyfikacji tej koncepcji, to leżały one na linii tej głębokiej troski. Ale równocześnie w kilkunastu zakładach pracy, poważnych niektórych zakładach zamiast dyskusji odpowiedziano nam przestojem, odpowiedziano nam strajkiem. Taka postawa jest postawą nieodpowiedzialną, szkodliwą dla kraju. Obok tego niezależnie wystąpiły do akcji elementy wrogie, chuligańskie, spowodowano w wypadkach, które są już wam znane, wyjście na ulice. Radom wygląda dzisiaj nie najlepiej, chociaż w ciągu nocy robiono wszystko, żeby doprowadzić do porządku samo miasto. Chcę towarzyszy poinformować, że nie tylko komitet wojewódzki podpalono, część wojewódzkiej rady podpalono, równocześnie pocztę, zdemolowano blisko 200 sklepów, rozkradziono to co w sklepach było, zdemolowano i rozkradziono zakłady mięsne. W takiej sytuacji, chociaż był to margines niewielki, Biuro Polityczne nie mogło kontynuować dyskusji w najżywotniejszych dla narodu sprawach. Dlatego zgodnie z decyzją towarzysza Gierka, zgodnie z opinią Biura postanowiliśmy przerwać tę dyskusję i odłożyć rozpatrzenie tego programu na okres późniejszy, dalszy tok dyskusji na atmosferę bardziej spokojną. Obecnie chodzi, towarzysze, o to, żeby aktyw nasz zrozumiał, że zarówno wyjście z dyskusją było sprawą słuszną jak i wstrzymanie tej dyskusji było sprawą słuszną. W takich najżywotniejszych dla kraju sprawach dyskusja musi się toczyć w atmosferze powagi i rozsądku. To my stoimy na gruncie demokracji, rozszerzania demokracji, zasięgania opinii narodu i wyrażania przez naród swej woli. Natomiast naród musi skierować swoje oburzenie na tych, którzy nie pozwalają mu w spokojnej atmosferze dyskutować. Opinia aktywu musi być tutaj zdecydowana. Wydarzenia, które miały miejsce, muszą doprowadzić do mobilizacji naszych szeregów partyjnych, do potępienia tych, którzy nie dają narodowi spokojnie pracować, dyskutować i wcielać w życie takie programy, które leżą w najgłębszym interesie naszego kraju. Dlatego też cała kampania, którą obecnie chcemy wcielić w życie, o której mówił towarzysz Gierek i o której mówił towarzysz Szydlak, musi skierować oburzenie społeczeństwa na tych, którzy nie pozwalają w normalnych warunkach funkcjonować naszym demokratycznym i socjalistycznym tendencjom rozwojowym.

Należy, towarzysze, liczyć się z tym, że w ożywionej atmosferze w świetle wczorajszego dnia mogą być z jednej strony i powinny być odruchy u przeciętnych obywateli sympatii, poparcia i to trzeba wydobywać, na to stawiać. Ale trzeba być świadomym, że również i elementy wrogie mogą w najbliższych dniach podnosić głos i podburzać. Dlatego potrzebna jest pełna mobilizacja naszej partii i skierowanie nastroju oburzenia przeciwko elementom chuligańskim, tym którzy niszczą mienie, którzy nie pozwalają nawet dyskutować spraw, którymi żywotnie zainteresowany jest cały naród. Główny wniosek, jaki się z tego wysuwa, to chodzi o to, żebyśmy zwarli nasze szeregi partyjne, dodali partyjnemu aktywowi otuchy, skierowali oburzenie załóg zdrowych, robotniczych przeciwko tym elementom, które zakłócają nasz spokój. Żebyśmy również w tych zakładach, gdzie miały miejsce przestoje, zmobilizowali zdrową część załogi — to nie były przestoje przeciwko decyzjom, bo decyzje jeszcze nie zapadły, to były odruchy zakłócające możliwość swobodnej dyskusji. W tych załogach zdrowa część załogi sama przede wszystkim powinna się rozprawić z prowokatorami, intrygantami, wichrzycielami. A jeśli wewnątrz tych zakładów nie ma dostatecznych sił, to trzeba wspierać partyjnym aktywem, pomocą instancji partyjnych z zewnątrz, ażebyśmy wydarzenia wczorajsze wykorzystali w pierwszej przede wszystkim fazie do tego, aby wszystkie chore miejsca wyczyścić. Wydarzenia pokazały nam, że naród zachował piękną postawę, że cała nasza partia w sumie poza nielicznymi wyjątkami tych organizacji i nielicznymi członkami zachowała zdrową postawę. Obecnie trzeba się rozliczyć z tymi członkami partii, którzy nie stanęli na wysokości zadania, przeczyścić znowu nasze szeregi w chorych miejscach, doprowadzić je do porządku. Chodzi więc na tym etapie obecnie, żebyśmy wczorajsze wypadki przekuli w poparcie dla I sekretarza, dla partii, dla Komitetu Centralnego, dla rządu i jego prezesa Rady Ministrów towarzysza Jaroszewicza. Przystępujemy więc, towarzysze, do działania, aby to co niektórzy mogą uważać za naszą wczorajszą przegraną, przekuć w jutrzejsze zwycięstwo. Dziękuję. Czy towarzysze mają jakieś pytania, proszę bardzo? A. ŻABIŃSKI: Ja nie mam pytań. Chciałem tylko, towarzyszu sekretarzu, zapewnić, że zrobimy wszystko, aby te dyrektywy były wykonane i żeby towarzysze naprawdę byli tego świadomi, że mimo iż to głęboko przeżywamy, to jesteśmy z wami. Dziękuję. E. BABIUCH: Andrzej, zwracam się do ciebie i do wszystkich tych sekretarzy z województw, gdzie macie dobrą atmosferę —jeśli możecie już dzisiaj gdzieś zorganizować wiec na poparcie, to zorganizujcie nawet dzisiaj. Trzeba wykazać w najbliższych dniach, że naród jest za partią, że naród jest za kierownictwem, że naród jest za towarzyszem Gierkiem. Czy jeszcze ktoś ma jakieś uwagi?

M. MILCZAREK: Towarzyszu sekretarzu Gierek i towarzysze. Trudno w tej chwili dyskutować, bo sytuacja i czas na to nie pozwalają. Aktyw naszego województwa czeka na nasz z tej telekonferencji powrót. Jestem przekonana, że całe nasze województwo, które się znalazło w wyjątkowej sytuacji i obroniło się właściwą postawą, zademonstruje to wobec całego kraju również dziś, jutro i w dniach następnych. E. BABIUCH: Jeszcze ktoś z towarzyszy? Towarzysz Fiszbach, proszę bardzo. T. FISZBACH: Towarzyszu pierwszy sekretarzu... — Gdańsk — Elbląg. Wszystko co w nas najwartościowsze i najlepsze, z myślą i wolą pracy dla kraju i partii, bezgranicznego wsparcia dla was, uczynimy. E. BABIUCH: Dziękuję wam, towarzysze. My rozumiemy tu wszyscy, i towarzysz Gierek, i towarzysz... B. KOPERSKI: ... jutro rano tysiące ludzi wyjdzie na ulice, aby zamanifestować przywiązanie do partii. Towarzyszu Gierek, wczoraj i dzisiaj wielu ludzi dzwoniło do nas, mówili: powiedzcie towarzyszowi Gierkowi, że kochamy go, że liczymy na niego, że pomożemy mu. KOZDRA z Koszalina i w imieniu Słupska również: Przestańmy deklarować, a róbmy, szkoda czasu. W. KINECKI: Ja też krótko. Towarzyszu Gierek, chciałem tylko powiedzieć, że było dla mnie dzisiaj wielkim szczęściem, że was słyszałem na tej naradzie. I to aktywowi przekażę. Jestem ogromnie wzruszony. Byliśmy strasznie zmartwieni informacją, że telekonferencję będzie prowadził tylko towarzysz Szydlak. Nie dlatego że nie mamy wiary do niego, ale żeśmy strasznie chcieli usłyszeć wasz głos. WÓJCIK — Lublin: Towarzyszu I sekretarzu, ja chciałem w imieniu sekretarza Świderskiego z Chełma, w imieniu sekretarza Maźnickiego z Zamościa, w imieniu sekretarza Sochy z Białej Podlaskiej i swoim własnym powiedzieć, że przedstawiona koncepcja jest koncepcją odpowiadającą, że na nią właściwie żeśmy czekali. Pojawił się w człowieku wewnętrzny bunt, że w taki sposób państwem kierować nie można i że wszystkie zdrowe siły narodu, naszej partii całej musimy przeciwstawić elementom marginalnym i ich działanie ukrócić w sposób zdecydowany. Taka postawa i taka koncepcja — jesteśmy tu przekonani — odpowiada ludziom dobrej woli, którzy chcą Polski silnej i socjalistycznej. My będziemy wiece organizować w niedzielę, jesteśmy pewni poparcia po sytuacji, jaką żeśmy uzyskali. Chciałbym jeszcze dodać w imieniu nas wszystkich tutaj, że po tym, co kierownictwo nam powiedziało, tak jak żeśmy w kierownictwo wierzyli, tak wierzymy nadal, czuje się kierownictwo i pod nim zrealizujemy co do nas należy. Dziękuję. Z. GRUDZIEŃ — Katowice: Jeśli chodzi o Katowice, Częstochowę, Bielsko, to dzisiaj wszyscy ludzie pracy partyjnej i bezpartyjni wysuwają poparcie tego z tymi akcentami, o których mówił towarzysz Gierek. Po

drugie odbywają się wszędzie zebrania partyjne, na których będą przyjmowane rezolucje tej treści, o których mówiono. I po trzecie: w poniedziałek odbędzie się 200-tysięczny wiec w Katowicach, około 100-tysięczny w Bielsku i około ponad 100-tysięczny w Częstochowie. Potężne manifestacje, nieprawda, która znajdzie żywe odbicie. Tyle. E. GIEREK: Dziękuję ci, Zdzichu. E. BABIUCH: Tak, towarzysze, proponuję, żebyśmy na tym telekonferencję kończyli, czeka nas bardzo wiele pracy. Serdecznie wam dziękujemy za postawę wykazaną w tej telekonferencji. Wierzymy, że taka jest postawa całego naszego aktywu i prawie całej naszej partii i narodu. Dziękujemy serdecznie i do roboty, jak mówi towarzysz Gierek, towarzysze.

Pięć przed dwunastą Przypomnijmy chronologię wydarzeń, bo ona jest tu szczególnie ważna. Od połowy sierpnia 1980 r. trwa strajk na Wybrzeżu. 23 sierpnia rozpoczynają się rozmowy Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni im. Lenina w Gdańsku z delegacją rządową. Na czele MKS stoi Lech Wałęsa, rząd reprezentuje wicepremier Mieczysław Jagielski. Jest to duży sukces strajkujących, bo poprzednik Jagielskiego, wicepremier Tadeusz Pyka, a i sam Jagielski początkowo, usiłowali prowadzić rozmowy z poszczególnymi strajkującymi zakładami nie uznając istnienia MKS. Działania te kończą się całkowitym fiaskiem. W dzień po rozpoczęciu rozmów z MKS, w niedzielę 24 sierpnia, odbywa się w Warszawie IV Plenum KC PZPR. Dokonuje ono zmian personalnych. Z Biura Politycznego usunięci zostają: Edward Babiuch, Jerzy Łukaszewicz, Jan Szydlak, Tadeusz Wrzaszczyk. Zastępcami członków Biura Politycznego przestają być Tadeusz Pyka i Zdzisław Żandarowski. Łukaszewicz i Żandarowski — tracą również stanowiska sekretarzy KC. Do Biura Politycznego powołano Stefana Olszowskiego i Józefa Pińkowskiego, a na zastępców członków Biura Jerzego Waszczuka i Andrzeja Żabińskiego. Stefan Olszowski został również, obok Emila Wojtaszka, nowym sekretarzem KC. Zarekomendowano — bo tak to się ładnie nazywało — Józefa Pińkowskiego na Prezesa Rady Ministrów. Zaszły też zmiany w rządzie (m.in. wicepremierem został Tadeusz Grabski), a 26 sierpnia Szydlak przestał być przewodniczącym CRZZ zastąpiony przez kompletnie nie znanego Romualda Jankowskiego. Zmiany te miały wywołać wrażenie, że odsuwa się działaczy konserwatywnych, których nieumiejętne działania doprowadziły do konfliktu, i zastępuje ich ludźmi nowymi lub

odsuwanymi za krytykę. W rzeczywistości do władz najwyższych weszli albo ludzie nijacy, albo sprytnie maskujący swój konserwatyzm. Żadnego z nich nie można nazwać człowiekiem dialogu i zwolennikiem reform. Wszystkie te zmiany, co potwierdza wiele relacji, zostały przyjęte z całkowitą obojętnością przez strajkujących. 26 sierpnia prymas Stefan Wyszyński wygłosił w Częstochowie kazanie, którego fragmenty, zniekształcające sens całości, zostały szeroko rozpropagowane, jako mające popierać działania rządu. Następnego dnia, w środę 27 sierpnia ukazał się w „Trybunie Ludu" na pierwszej stronie artykuł Ryszarda Wojny zatytułowany „Linia podziału". Autor odrzucał postulat wolnych związków zawodowych i stwierdzał m.in.: „Nie mydlmy sobie oczu, lecz powiedzmy otwarcie, że jeśli dąży się do przedłużania strajków, wysuwając coraz to nowe, podsycające atmosferę napięcia żądania, w tym także o charakterze politycznym, jeżeli się zmierza do eskalacji nie bacząc na niebezpieczne skutki, nie bacząc na groźbę zatruwania atmosfery politycznej, na groźbę anarchizacji życia publicznego oraz na złowieszcze konsekwencje dla państwa i całego społeczeństwa, to wówczas taka metoda, nawet gdyby cele, które są przedmiotem konfliktu, nadawały się do dyskusji — musi prowadzić ku rezultatom innym, zgubnym dla Polski". Artykuł Wojny znajdował się już na biurkach sekretarzy wojewódzkich, gdy 27 sierpnia oczekiwali na telekonferencję. Odbyła się ona bezpośrednio po posiedzeniu Biura Politycznego i interesująca jest przede wszystkim jako zapis stanu świadomości kierowników państwa. Nic w tym tekście nie zapowiada podpisania cztery dni później Porozumień Gdańskich, a jeszcze po tygodniu zdymisjonowania Edwarda Gierka. POLITYKA, 34/1990

Tow. Edward GIEREK Mówi Gierek. Jest tutaj obecny tow. Kania, tow. Pińkowski, tow. Kurowski, tow. Wójcik i kilku innych towarzyszy. Chcieliśmy Was, towarzysze, poinformować o aktualnej sytuacji w kraju, a także o ustaleniach dzisiejszego posiedzenia Biura, które przed godziną się zakończyło. Od razu udzielam głosu tow. Kani. Tow. Stanisław KANIA Towarzysze, sytuację w kraju uznajemy ciągle za poważną i jak na razie nie ma żadnych oznak zmiany na lepsze. A uzyskanie takiego stanu zmiany

na lepsze jest dziś najważniejszym zadaniem wszystkich ludzi partii, wszystkich zwolenników socjalizmu. Nie ulega wątpliwości dla nikogo, że utrzymywanie takich trendów, takiego procesu musi doprowadzić do skutków, których nie ogarnia dziś nasza wyobraźnia. Jest rzeczą jasną, że musimy tę sytuację rozwiązać niezwłocznie, jej tempo rozwija się i kierunek niedobrze. Musimy rozwiązać sami, swoimi własnymi siłami. Ostatnie plenarne posiedzenie stworzyło, jak to traktowaliśmy, programową i psychologiczną podstawę do takich właśnie rozwiązań. Niestety, mimo tych działań, jakie są prowadzone przez Komitety Wojewódzkie, ciągle jeszcze nie ma poprawy, ciągle jeszcze IV Plenum Komitetu Centralnego nie plonuje umocnieniem pozycji naszej partii, przyrostem spokoju i normalnej pracy w kraju. Nadal za sprawę najważniejszą należy uznać doprowadzenie stanowiska IV Plenum do członków partii, bezpartyjnych, skupienie wokół linii partii ludzi, odzyskanie wiary aktywu, członków partii we własne siły. Wczoraj przekazaliśmy towarzyszom ramowy plan działań po IV Plenum Komitetu Centralnego. Zakładamy w nim utrwalenie stanu normalnej pracy, normalnego rytmu działania w województwach, gdzie dotychczas nie ma przerw w pracy, nie ma strajków. Jest to większość zakładów, przytłaczająca ich część funkcjonuje, ponad 11 min pracujących nie strajkuje, a pracuje, tworzy dobra, z których żyje całe społeczeństwo. W województwach, gdzie trwają strajki, oczywistym zadaniem, że najważniejszą sprawą jest przystąpienie załóg do pracy. Trzeba żeby rozwinąć ze strony partii bardziej ofensywne działania. Z charakteru tego co się w Polsce dzieje wynika, że główną linią działania jest linia na porozumienie się z ludźmi w sytuacji kiedy doszło do konfliktów społecznych. Taką linię porozumienia z całą konsekwencją i z całym uporem realizujemy. Realizują towarzysze na gdańskim, szczecińskim Wybrzeżu, realizują wszędzie tam, gdzie mamy poważne przerwy w pracy, chociażby jak obecnie we Wrocławiu. Jest to bardzo zasadnicze, bardzo ważne, niezależnie od tych perspektywicznych efektów, tych które muszą się wyrazić przystąpieniem do pracy. Bezpośrednim rezultatem tego działania nacechowanego uporem i cierpliwością jest to, że nigdzie nie mamy do czynienia z zakłóceniami porządku publicznego. Trzeba to mieć stale na uwadze, ten stan utrwalać. To doniosłe zadanie wszystkich towarzyszy w tych miejscach, gdzie mamy do czynienia z konfliktowymi sytuacjami. Trzeba mieć na uwadze też zadanie odciągania od wpływów przeciwnika, jego haseł jawnie antysocjalistycznych i złudnych, tych setek tysięcy ludzi, którzy tym wpływom podlegają. Jest więc w naszej praktyce partyjnej konieczne, żeby dla aktywu stało się jasne, że obok linii porozumienia adresowanej do milionów ludzi czy do tych, gdzie mają miejsce konflikty, do ludzi pracy, musi funkcjonować linia podziału, barykada podziału. Na zwolenników i przeciwników socjalizmu. Muszą być jasno określone pozycje, których będziemy bronić, i te związane z godzeniem w podstawy

naszego ustroju, i te związane z demagogią, które w konsekwencji doprowadzają do różnych objawów rozkładu gospodarki narodowej. Wśród takich istotnych spraw politycznych jest konieczne ustalenie jednoznacznego stosunku do żądania utworzenia w naszym kraju tzw. wolnych związków zawodowych. Jest to dziś główny postulat polityczny, można określić, że jest to traktowane w tej chwili jako warunek zakończenia strajku na Wybrzeżu i deklaracja, że może być zakończony w innych terenach kraju. Nasz stosunek do tej kwestii musi być rozważny, z jednej strony, a z drugiej strony stanowczy. Rozważny dlatego, że pod tym postulatem podpisują się nie tylko nasi jawni przeciwnicy, że głosuje za nim niemała część strajkujących załóg, zwłaszcza na Wybrzeżu. I to wymaga tej rozwagi w określaniu tego stosunku. Musi funkcjonować jednak i wyobraźnia nasza polityczna. Postulat wolnych związków zawodowych zrodził się nie wśród robotników, zrodził się wśród antysocjalistycznych graczy, gdzieś półtora czy dwa lata temu tu w Warszawie. Ugrupowaniu Kuronia w założeniach chodziło o stworzenie antysocjalistycznej struktury, która nie interesu robotniczego ma bronić, a ma atakować podstawy naszego ustroju, ma w założeniach być jakimś drugim układem władzy wiążącym nam ręce, utrudniającym normalne funkcjonowanie państwa. Nie ulega wątpliwości, że jest to próba tworzenia dużego opozycyjnego ugrupowania, które byłoby w dyspozycji ludzi, którym obce są interesy i życie robotników. Chodzi tu o rozbicie ruchu zawodowego, my z naszej strony reprezentujemy jednoznaczne zainteresowanie odnową ruchu zawodowego. W takim kierunku, żeby był ściślej niż dotychczas związany z potrzebami klasy robotniczej. Żeby skutecznie bronił i bojowo bronił ich interesów i praw, które przecież nie są takie małe. Żeby był rzeczywistym współgospodarzem naszego kraju. Ważnym członem socjalistycznej demokracji. A za hasłem wolnych związków zawodowych kryje się grupa ludzi, która za plecami klasy robotniczej chce uzyskać polityczne koncesje, chce rządzić w kraju, socjalistycznym kraju, którego ustroju nienawidzi. I dlatego nasz stosunek do hasła wolnych związków zawodowych jest stosunkiem jednoznacznym. Powinniśmy bronić jednolitości naszego ruchu zawodowego. Powinniśmy również z wielką pasją, konkretnością czynić wszystko, żeby proces odnowy związków zawodowych rozpoczął się, żeby przybrał takie rozmiary i takie kształty, które służyć będą robotniczemu interesowi i nie będą godzić w socjalizm. W dniu dzisiejszym i jutro w prasie w tej sprawie ukażą się komentarze. Zaprezentowane będzie stanowisko. Centralna Rada Związków Zawodowych przedstawi własne koncepcje w sprawie podniesienia rangi Związków Zawodowych i założenia nowej ustawy o samorządzie robotniczym, związkach zawodowych. Prace nad tą ustawą, projektem ustawy, są na ukończeniu. Prawdopodobnie na najbliższym posiedzeniu Sejmu, przed najbliższym posiedzeniem Sejmu, zostaną przekazane posłom tezy nowej koncepcji podstaw prawnych organizacji ruchu zawodowego. Wcześniej tę

sprawę będziemy konsultować z Wami. Tyle w sprawie związków zawodowych, postulatu ich tworzenia. Chodzi o to, żeby sprawa stała się jasna całemu naszemu aktywowi. Żeby jej bojowo bronił. Żeby z przekonaniem uzasadniał nie tylko potrzebę, ale i możliwości szerokiej, potrzebnej, pożytecznej odnowy ruchu zawodowego. Trzeba żeby przed aktywem jednoznacznie stawiać, podkreślać, że równolegle z kursem porozumienia są linie podziału. My chcemy te trudności, jakie są, pojawiły się w naszym życiu społecznym, rozwiązać, przeciwnik chce wykorzystać dla celów obcych socjalistycznej Polsce, obcych robotniczemu interesowi. Trzeba dla tej naszej, naszego poglądu, tworzyć szeroki front. Zdobywać czy pozyskiwać ludzi, bezpartyjnych, szerzej włączyć ZSL i SD, organizacje społeczne, młodzieżowe. Sugerujemy Warn odbycie komisji porozumiewawczych w województwach. Wśród takich środków, z których nie zrezygnowaliśmy, było wystąpienie kardynała Wyszyńskiego, które ukazało się w telewizji. Rozumiemy, że niektórzy aktywiści przyjęli tę decyzję z mieszanymi uczuciami. Tam jednak, gdzie występują różne trudności, różne konflikty, towarzysze odczytali to jako poparcie dla tych działań, których celem jest uzyskanie stanu normalnej pracy. Nie lekceważymy, że Kościół w wielu kręgach społeczeństwa ma niemały autorytet moralny. I to stanowiło podstawę, że uznaliśmy za słuszne wykorzystać w sumie konstruktywny głos kardynała Wyszyńskiego. Mamy świadomość, że w obecnej sytuacji instancje terenowe pracują w trudnych warunkach wśród napięć, bez liczenia czasu, w warunkach dużego nacisku społecznego. Wielu aktywistów wykazuje ogromnie dużo hartu, woli działania, inicjatywy, umiejętności klasowej oceny zachodzących wydarzeń. Jest taka potrzeba chwili, żeby możliwie siłami całej partii przechodzić do politycznej ofensywy, głęboko umotywowanej pracy wyjaśniającej. Przede wszystkim, jakie wartości są tu narodowe zagrożone przez narastające i rozwijane przez naszych przeciwników politycznych konflikty. Dziękuję za uwagę. Tow. Eward GIEREK Obecnie głos zabierze tow. Pińkowski. Tow. Józef PIŃKOWSKI Dobry wieczór towarzyszom. Chciałbym przekazać informację o dzisiejszych obradach Rady Ministrów i podjętych decyzjach. Rada Ministrów na dzisiejszym posiedzeniu wysłuchała informacji ministra spraw wewnętrznych o sytuacji. Dla lepszego skoordynowania działań administracji centralnej zalecono, aby wszystkie podejmowane przez nich działania były koordynowane lepiej z Komitetami Wojewódzkimi partii, aby towarzysze wyjeżdżający z ministerstw, uzgadniali swoje poczynania z odpowiednimi komórkami Komitetów Wojewódzkich. Oceniliśmy sytuację na rynku.

Omówiliśmy problemy zaopatrzenia materiałowo-surowcowego, dokonana została ocena przebiegu prac rolnych. Rada Ministrów przyjęła harmonogram realizacji postanowień IV Plenum Komitetu Centralnego i zapowiedzi zawartych w wystąpieniu tow. Gierka z 18 sierpnia bieżącego roku. Postanowiono zmienić harmonogram i tryb prac nad planem na 1981 rok. W sprawach dotyczących rynku podjęto następujące decyzje: — W sprawie mięsa ustalono, że jego dostawy do końca roku bieżącego nie powinny być mniejsze niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. W świetle trudnej sytuacji w rolnictwie wymaga to obok aktywizacji skupu żywca, uzupełniającego importu 30 tyś. ton mięsa. — Jeśli idzie o zaopatrzenie w tłuszcze, to nie będzie problemów z tłuszczami roślinnymi. Ocenia się, że skup ziarna rzepakowego ze zbiorów bieżącego roku wyniesie około 575 tyś. ton, co w pełni zaspokaja potrzeby krajowe. Występują problemy z masłem, z margaryną, będą one jeszcze przedmiotem dalszych analiz i możliwości działań dla uzupełnienia rynku. — Przyjęto postanowienie o zamrożeniu komercji na poziomie z lipca br. do września roku przyszłego, minister handlu wewnętrznego w najbliższych dniach wyda konkretne zarządzenie w tej sprawie. Wyrażono zgodę na przywrócenie bonów na cukier, wszędzie tam, gdzie zostały one wycofane. Dotyczy to ok. 620 tyś. osób w naszym kraju. Ustalono, że bony nie zrealizowane w jednym miesiącu będą mogły być realizowane w następnych miesiącach do końca bieżącego roku. Przyjęto uchwałę o skupie ziemniaków ze zbiorów br., uwzględniającą w pełni potrzeby rynku i zaopatrzenia ludności, a także zlecono pełną realizację zadań w gromadzeniu zapasów zimowych warzyw i owoców. — W świetle zwiększonych wykupów mąki, zlecono intensyfikację pracy młynów. Dla poprawy zaopatrzenia niezbędna jest także intensyfikacja skupu zbóż. Skup zbóż, jak dotychczas, idzie słabo. Musimy też realizować uzupełniający ponad pierwotne przewidywania import zbóż. — Wyrażono zgodę na uzupełniający import niektórych towarów spożywczych z obszarów clearingowych na kwotę 120 mln złotych dewizowych, a także postanowiono w pełni wykorzystać możliwości dodatkowych zakupów w krajach socjalistycznych. — Podjęto decyzję o dalszym zwiększeniu dostaw węgla na rynek we wrześniu ponad dotychczasowe ustalenia o dalsze 0,5 min ton. Łącznie z decyzją z sierpnia oznaczać to będzie powiększenie planu dostaw węgla w tym roku o 900 tyś. ton, co powinno przynieść ulgę na rynku. — Zobowiązano przewodniczącego Państwowej Komisji Cen do szybkiego zarządzenia wprowadzającego skuteczny system kontroli cen towarów o podstawowym znaczeniu dla ludności. Zobowiązano prezesa Głównego Urzędu Statystycznego do dostosowania systemu badań kosztów utrzymania do istniejącej realnej sytuacji na rynku.

— Przyjęto równocześnie, że minister szkolnictwa wyższego zleci Instytutowi Gospodarstwa Społecznego niezależne naukowe badania kosztów utrzymania. Będzie to łącznie z ocenami Społecznej Komisji do Spraw Kosztów Utrzymania przy CRZZ stanowiło podstawę w podejmowaniu decyzji dotyczących płac, emerytur, rent i cen z myślą o ochronie poziomu życia ludzi pracy. — Stwierdzono, że w niektórych rejonach kraju występują trudności, trudne do pokonania, trudności w zaopatrzeniu, powodowane przerwami w pracy zakładów, portów i transportu samochodowego. Niestety w niektórych rejonach kraju trudności mogą się pogłębiać. — Z oceny sytuacji w zaopatrzeniu materiałowo-surowcowym zakładów wynika, że jest ona trudna. Największe napięcia występują w bilansie węgla, paliw płynnych, zbóż i pasz, ferostopów hutniczych, występują też kłopoty z kooperacją. W sprawach związanych z bilansami musimy podejmować tutaj decyzje krajowe. Istnieje też potrzeba, żeby w terenie właściwie wykorzystywać te zapasy i te możliwości, które w niektórych zakładach istnieją. Co się tyczy kłopotów powodowanych rwącą się kooperacją na skutek strajków zakładów dostarczających elementy z kooperacji, należy w tych zakładach, które pracują, zastanowić się, jak organizować w nich produkcję. W wielu z nich na pewno istnieje możliwość zwiększenia produkcji części zamiennych przez dublowanie niektórych stanowisk, natomiast zmniejszenie zatrudnienia na montażach i na pewnych taśmach i wyciągach produkcyjnych finalnych. Trzeba to podejmować. — Powołany został pod przewodnictwem wicepremiera Kopcia zespół do operatywnego decydowania o sprawach zaopatrzenia surowcowego i materiałowego. W resortach reaktywowane zostały sztaby do kierowania operatywnym zaopatrzeniem fabryk. Na tę sytuację poważnie rzutuje postój portów. Aktualnie mamy 126 statków na redzie, z tym że 64 statki polskie. Pomaga, ale w ograniczonym zakresie port Marynarki Wojennej, pomagają sąsiedzi — portami Związku Radzieckiego i NRD, a później transport kolejowy. Z informacji ministra Kłonicy wynika, że do wczoraj na 8 mln ha, które mamy pod zbożami w naszym kraju, skoszono zboże z 5 mln 200 tyś. ha powierzchni, a więc blisko 70 proc. Zaawansowanie jest niezłe. Gorzej jednak jest ze zwózką. Trzeba ją aktywizować i szybko zdejmować zboże z pól. W istniejącej sytuacji zaopatrzeniowej bardzo ważnym jest, aby szybko ruszały omłoty na wsi. Sygnalizowany jest wstępnie słaby stosunkowo zbiór ziemniaków, niskie plony, trudno to jeszcze w tej chwili przesądzać. Gdyby jednak tak było, to nieco lepszy zbiór zbóż zaledwie zrównoważyłby bilans wobec mniejszych zbiorów ziemniaków w roku ubiegłym. Mielibyśmy łącznie, jeśli idzie o zboża i ziemniaki łącznie, zasoby na poziomie roku ubiegłego, który jak wiadomo był rokiem kiepskim.

W tej sytuacji niezwykle istotne, bardzo ważne są wszystkie działania zmierzające do wykorzystania wszelkiej możliwości zgromadzenia zasobów paszowych na zimę. W tym wszelkiego rodzaju zielonek i kiszonek. — Wreszcie Rada Ministrów zdecydowała, że trzeba zapewnić możliwości pogłębienia prac nad projektem planu i budżetu na 1981 rok. Przesunięto terminy przekazania tych opracowań przez resorty i województwa o 3 tygodnie. Daje to również wojewodom szansę na lepsze przygotowania planu. Przyjdą w tej sprawie konkretne decyzje z Komisji Planowania i Ministerstwa Finansów. Plan na 1981 rok musi w pełni uwzględniać priorytety i wnioski wynikające z obrad IV Plenum Komitetu Centralnego. — Wreszcie sprawa incydentalna. Zaczynają się w wielu zakładach wypłaty, od jutra dla pracowników umysłowych, a później dla robotników. W związku z tym jeśli idzie o zakłady strajkujące powstaje pytanie, za co płacić i ile płacić. Międzyzakładowy Komitet Strajkowy wyszedł z hasłem, żeby płacić za strajk jak za urlop wypoczynkowy. Nie możemy się na to zgodzić. Bo wtedy fala strajków nam się będzie jeszcze dalej rozlewała, nie tylko w tym roku, ale miałoby to swoje konsekwencje i na przyszłość. Jeśliby się trzymać zasady, to nie powinno się w ogóle płacić, dopóki strajk nie zostanie przerwany. Zgadzamy się jednak, aby na podstawie oceny konkretnej sytuacji w danym województwie i zakładzie podejmować gesty i można dawać zaliczki, ale nie więcej jak do poziomu 40 proc. należnych wypłat za czas niepracowany. Dziękuję za uwagę, tyle z mojej strony. Tow. Edward GIEREK Usłyszeliście, towarzysze, informację tow. Kani i tow. Pińkowskiego, ja nie mam w tej sprawie nic do dodania. Natomiast wydaje mi się, że w tej trudnej dla was i dla nas wszystkich sytuacji, kiedy nigdy nie wiadomo, czy jutro gdzieś tam jeden czy kilka zakładów nie stanie, mogę tylko o jedną rzecz Was prosić — żebyście bardziej jeszcze starali się działać aktywnie poprzez całą partię, poprzez wszystkich tych, których można do prac wyjaśniających, do prac z ludźmi angażować. Mam sygnały, że wiele Komitetów Wojewódzkich w ostatnich kilku czy nawet kilkunastu dniach bardzo podniosło aktywność partii, tak jak na początku tego kryzysu było dosyć kłopotliwe, jakoś nie potrafiliśmy się zebrać do kupy, o tyle teraz prawie wszędzie już mamy spore zasoby sił wszystkich, które wydaje mi się należałoby wykorzystać do pracy wszędzie tam, gdzie to jest potrzebne. Wydaje się także, iż należałoby, towarzysze, sięgać szerzej do aktywu bezpartyjnego, szczególnie do aktywu starszego wiekiem, do wszystkich tych ludzi, którzy na zakładach pracy pracują szereg lat, po to, żeby poprzez nich łatwiej było Wam rozmawiać z młodzieżą, łatwiej było Wam rozmawiać z wszystkimi tymi, którzy nie rozumieją, jak trudno dochodziliśmy do tego, co obecnie mamy, czym obecnie dysponujemy. Myślę, towarzysze, że chociaż robimy wszystko, ażeby ten

kryzys jak najszybciej zlikwidować, zakończyć, to przecież myślę, że nam się tak szybko nie uda. Jeszcze przez jakiś czas będziemy musieli nieść ten ciężar na naszych barkach. Stąd też Wasz plan działania powinniście widzieć nie tylko na dzień dzisiejszy, ale powinniście tak ustawiać siły i środki, żeby starczyło ich jeszcze na jakiś czas. No cóż, jako działacz, który przecież przez wiele lat pracował w terenie w województwie, wiem, że praca z ludźmi w terenie, że praca z aktywem ma decydujące znaczenie. Jak chodzi o problematykę, którą poruszył tow. Kania, ja mogę powiedzieć tylko tyle, że gospodarka nasza ponosi ogromne straty, straty idące w miliardy złotych, tak na dobrą sprawę to w tej chwili, to jest rząd gdzieś 20-15 miliardów złotych. Ale miliardy można odrobić, natomiast nie odrobi się tego, co pozostaje w psychice ludzkiej, a zdenerwowanie społeczeństwa jest dosyć duże. Przy tym to zdenerwowanie, ono wynika z dwóch faktów: jedni chcieliby, żeby zgodzić się na postulaty strajkujących i szybko kończyć strajk, inni mają do nas pretensję o to, że nie używamy środków represyjnych, że nie zajmujemy jakiegoś twardego stanowiska itd. Wydaje się, że i jedni i drudzy aktualnie przynajmniej nie mają racji. Nie możemy ustępować z podstawowego naszego postulatu, mianowicie tego, że jesteśmy za poprawą, za sanacją w związkach zawodowych, że jesteśmy za ich uzdrawianiem, że jesteśmy za tym, aby na przyszłość tak ustawić pracę związków, żeby nigdy nie ponosiło się tych ogromnych strat wynikłych z niezorganizowania strajku, tak jak to ma miejsce obecnie. Ale to jest sprawa na przyszłość. Natomiast jak chodzi o środki administracyjne, towarzysze, to nie jest takie proste. Wy się sami obejrzyjcie wokół siebie i zobaczycie, co by się działo, gdyby np. na zakład wprowadzić milicję czy inne jakieś siły porządkowe, które przystąpiłyby do oczyszczania, czy do po prostu usuwania z zakładów określonych ludzi. Sądzę, że rzeczą najważniejszą ażeby to zdenerwowanie spadło, ażeby to zdenerwowanie jakoś utemperować, trzeba, abyście wyjaśniali naszą dobrą wolę, żebyście wyjaśniali, że chcemy się dogadać. I że to, co zrobiliśmy do tej pory, to były ustępstwa z naszej strony. Natomiast jak chodzi o drugą stronę, tych ustępstw w zasadzie to tej pory nie było. Sądzę także, że powinniście mówić społeczeństwu i ludziom pracy o tym, że obok błędów, obok braków, obok niedociągnięć, mieliśmy w całym tym 35-leciu i w ostatnich 10-ciu latach także ogromne osiągnięcia. Ja sądzę, gdyby np. gdybyśmy nie inwestowali tak jak inwestowaliśmy, to prawdopodobnie mielibyśmy gdzieś około 2 mln bezrobotnych, a nie wiem czy tylko o tym mówić. Gdybyśmy nie byli inwestowali, gdyby nie było tej dużej produkcji, którą eksportujemy, to prawdopodobnie nasze zadłużenie byłoby znacznie większe, dlatego, że nie mielibyśmy czym płacić za zboże, nie mielibyśmy czym płacić za paszę, za surowce, które potrzebne są naszemu przemysłowi i naszemu społeczeństwu. Myślę, że jest tutaj wiele do działania, ażeby pobudzić i partię, i żeby pobudzić także społeczeństwo

do refleksji, do myślenia, do zastanawiania się nad tym, do czego możemy doprowadzić naszą biernością, do czego możemy doprowadzić ekscytując się, nie uspokajając rozpalonych głów. Znów w każdym bądź razie nie działając na rzecz przystąpienia do pracy. Tylko praca i tylko praca jest źródłem naszej siły służącej rozwojowi Polski. Wydaje mi się poza tym, że za mało wyjaśniamy sprawę zagrożenia dla Polski, dla socjalizmu. Towarzysze, to nie jest tylko sprawa naszego geopolitycznego położenia. To jest sprawa znacznie głębsza, przecież jeśli w czymkolwiek osłabilibyśmy nasze kontakty z krajami socjalistycznymi, to natychmiast łamie się cała nasza gospodarka. Przecież trzeba pamiętać, że ta gospodarka nasza, ona jest w takim stopniu zintegrowana z krajami socjalistycznymi, że jakiekolwiek wahnięcie w tym względzie musiałoby się odbić na pracy zakładów, na życiu narodu itd. Ktoś kiedyś opowiadał mi, że w stoczni gdańskiej zaczęto wyciągać, że ponoć statki, które eksportujemy do Związku Radzieckiego, nie opłacają się, że Polska na tym traci. Towarzysze, jest to wierutna bzdura. Dlatego, że my nie tylko na tym nie tracimy, my na tym, towarzysze, zarabiamy. Więcej, gdyby Związek Radziecki nie brał statków od nas, to wierzcie mi, że prawdopodobnie nie mielibyśmy przynajmniej części naszej produkcji komu sprzedać. A poza tym, jeśli sprzedajemy nasze statki do Związku Radzieckiego, to przecież sprzedajemy je co prawda za surowce, ale za takie surowce, które gdybyśmy wzięli gdzie indziej, to musielibyśmy za te surowce dolarami płacić. Ja mówię tak o tym na marginesie dlatego, że jest wiele różnego rodzaju takich pretensji, niczym nie uzasadnionych, a podsycających społeczeństwo, po prostu tendencyjnie ustawiają to społeczeństwo przeciwko naszym sojuszom, przeciwko naszym sojusznikom, a w szczególności przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Jest inny problem, o którym dwa słowa. W dalszym ciągu występujące tu i ówdzie strajki mają to do siebie, że w jednym przypadku są to strajki solidarnościowe. A więc mają one charakter polityczny, ale są również strajki ekonomiczne, strajki z żądaniami podwyżek, z żądaniami załatwienia niekiedy spraw możliwych, ale w wielu przypadkach spraw niemożliwych. Byłoby dobrze, żeby mówić o tym, o czym, jak wielokrotnie w przeszłości mówiłem, że jesteśmy skłonni wszystkie żądania załatwić, ale na to trzeba czasu. Na to trzeba wygospodarowania tych środków, nie można zgodzić się z czymś, czego nie można aprobować, czegokolwiek, czego nie udałoby się w szybkim tempie zrealizować, dlatego jeśli już mówicie o tych sprawach, starajcie się wyjaśniać, że wszystko jest do załatwienia w warunkach pokojowej pracy, w warunkach wypracowywania środków, które będziemy dzielić, będziemy dzielić sprawiedliwie, zresztą tak jak robiliśmy to po VI Plenum, robiliśmy to później. Zresztą sądzę, że nawet jak chodzi o podział dochodu narodowego, to przecież my nie możemy wszystko dawać na spożycie. My musimy myśleć także o przyszłości, musimy myśleć także o tym, że żyjemy

nie tylko dzisiaj, nie tylko w tym roku, ale będziemy żyć w tym kraju jako naród przez całą przyszłość, jaka przed tym narodem. Dlatego musimy i nowe mieszkania budować, i drogi, i w to rolnictwo musimy wkładać itd. Ja mówię o rzeczach prostych, o rzeczach, które wy sami lepiej znacie, wiecie, mówicie o nich. Jeśli o tym mówicie, to po prostu żeby przypominać o tym, co aktualnie jest najbardziej potrzebne w tym dialogu ze społeczeństwem. I, towarzysze, inna sprawa, tow. Kania mówił o działaniu wroga. Tutaj ja chcę powiedzieć, że linia podziału w naszym stanowisku jest jasna, my musimy widzieć tę inteligencję, która na zakładzie pracuje, która jest w wielu przypadkach niezadowolona z tego, co się stało, ale musimy widzieć także tych, którzy są inspiratorami, trzeba starać się jakoś w rozmowach z ludźmi wyjaśniać, że inspiratorzy mają tutaj swoje określone polityczne cele, inspiratorzy w wielu przypadkach, jak skończą się strajki, będą starali ulotnić się z zakładu. Będą starali się przejść gdzie indziej, po prostu dlatego, żeby nie być wytykanymi palcami. Po prostu pracujecie z tą ogromną masą ludzi pracy, którzy w tej chwili nie zawsze może chcą nas słuchać, ale potem poczują się oszukanymi, poczują się obałamuconymi, będą się wstydzić, ale będą mieli do nas także pretensje. I chociaż obecnie są oni zgorzkniali, to starajcie się rozmawiać, starajcie się znajdywać z nimi wspólny język. Towarzysze, ja nie będę zabierał Warn więcej czasu. Wiem, że jest Wam trudno. Wiem, że nie śpicie nocami, wiem, że bardzo ciężko pracujecie Wy i Egzekutywy, i aparat partyjny, i aktyw partyjny, i organizacje partyjne na zakładach, ale starajcie się nie wpadać w nastrój niewiary. Bo to nie ułatwi Wam pracy, starajcie się wierzyć, że to co robicie jest słuszne, że to co robicie jest, służy naszej sprawie, służy socjalizmowi, służy Polsce. Jak już mówiłem na początku, my robimy wszystko, ażeby można było szybko zakończyć strajki. Nie od nas to tylko zależy. Nie od nas. Prawdopodobnie, towarzysze, macie szereg pytań, ja myślę, że pytania, jeśli takie są, telefonicznie zadajcie. To będzie najlepiej. Skończyłem. Do widzenia Warn wszystkim.

Related Documents

Tajne Archiwa Prl
May 2020 17
Tajne Posta
June 2020 15
Tajne Vukove Reforme.doc
April 2020 29
Prl Update Document
July 2020 1
Prl Research Paper
November 2019 8

More Documents from "slobodan"

Manifest Unabombera
May 2020 47
April 2020 36
April 2020 42