Instytut Pamięci Narodowej Propaganda stanu wojennego Robert Spałek Przez kilka pierwszych tygodni stanu wojennego środki masowego przekazu pełniły niemal wyłącznie funkcję propagandową - tzn. ich główne zadanie polegało na przekazywaniu informacji, które miały być zgodne z intencjami kierownictwa PZPR. Dziś powiedzielibyśmy, że ówczesne programy telewizyjne, audycje radiowe i artykuły prasowe nie tyle zajmowały się światem realnym, rzeczywistym, co raczej tworzyły - na swój polityczny użytek - świat wirtualny, fikcyjny. Oczywiście w praktyce zaowocowało to sytuacją ze wszech miar obłędną; w mediach kłamano bez szacunku dla faktów i odbiorców, byle by wcielić w życie zasadę, iż kłamstwo powtarzane po sto razy zostaje postrzegane w końcu jako prawda. Należy przy tym pamiętać, że wcale nie była to sytuacja nowa - informacja w systemie realnego socjalizmu zawsze była postrzegana przez rządzących głównie jak "towar" propagandowy. Często pełniła funkcję instrumentu przekonywania do czegoś (ogólnie rzecz ujmując - do prowadzonej aktualnie polityki) a nie informowania o czymś (idąc dalej tym torem - opisywania tejże polityki). W stanie wojennym te tendencje przybrały swą skrajną postać. Przede wszystkim z dziennikarzy uczyniono bezwolne, posłuszne narzędzie. Dokonano tego dzięki tzw. weryfikacjom, czyli swego rodzaju egzaminom, w trakcie których specjalne kolegia oceniały m.in. dorobek i polityczną postawę poszczególnych dziennikarzy. Inaczej mówiąc wyrzucano z pracy, degradowano lub urlopowano (zależnie od skali przewinienia, układów itp.) tych, którzy byli przez ostatnie 16 miesięcy "ludźmi <<Soidarności>>", a także mieli odwagę wyrażać otwarcie wątpliwości wobec słuszności wprowadzenia stanu wojennego. Dla przykładu ze stołecznego dziennika "Życie Warszawy" zwolniono 60 dziennikarzy na 100 zatrudnionych. Po 13 XII wojsko zablokowało pracę większości prasowych redakcji. W całym kraju wychodziły jedynie dwa tytuły ogólnopolskie - "Trybuna Ludu" i "Żołnierz Wolności" oraz kilkanaście lokalnych dzienników partyjnych, wszystkie pod nadzorem wojskowych komisarzy, będących przedstawicielami Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Z czasem wznowiono wydawanie niektórych zawieszonych tytułów, ale nie było w nich już oczywiście miejsca dla dziennikarzy niezweryfikowanych. Władze stanu wojennego doprowadziły do pełnej blokady informacji. Pod stałą kontrolą przedstawicieli WRON znalazły się Polskie Radio i Telewizja. Ich budynki zostały przejęte i obstawione przez wojsko, a same instytucje zmilitaryzowano - co oznaczało, że każde polecenie służbowe stawało się rozkazem. Żaden pracownik, podobnie jak żołnierz, nie mógł nie wykonać rozkazu - groziły za to kary, przynajmniej w teorii, do kary śmierci włącznie. Jednak dla przeciętnego Polaka, który o tych szczegółach nie zawsze miał pojęcie, najbardziej szokujące, było to, że odtąd wielu prezenterów telewizyjnych ubranych było w żołnierskie mundury. Początkowo umundurowani byli nawet sprawozdawcy sportowi. Zamierzony i po części osiągnięty efekt propagandowy był oczywisty: Oto WRON sprawuje kontrolę nad każdym przejawem funkcjonowania państwa. Podstawowym zadaniem propagandy po 13 XII było uzasadnienie zamachu i pozyskanie opinii publicznej dla władzy. Podjęto próbę przekonania społeczeństwa, że stan wojenny został wprowadzony w jego interesie. Już "orędzie" gen. Wojciecha Jaruzelskiego niosło w sobie podstawowe przesłanie, dające się streścić w kilku słowach: stan wojenny pomoże uniknąć katastrofy narodowej. Wątek katastrofy był stale obecny w propagandzie, ale co ciekawe nigdy nie został dopowiedziany do końca. To co zagrażało Polsce, to wedle partyjnego słownictwa m.in. "anarchizacja życia społecznego" i "dekompozycja państwowości". Dla większości ludzi sens tego typu określeń był niezrozumiały, ale też i oto może pośrednio chodziło. Szum informacyjny powodował, że ludzie sami dopowiadali sobie to, czego władza sprawowana - było nie było - z nadania Moskwy nigdy by powiedzieć nie mogła. Określenie "katastrofa narodowa" powszechnie utożsamiane było z inwazją sowiecką. Niezależnie od tego, czy owa napaść była w ówczesnym czasie rzeczywiście możliwa, czy też nie, to wzbudzenie takiego lęku w społeczeństwie było bardzo na rękę ekipie Generała. Władza "załatwiała" tym samym dwie sprawy: Po pierwsze, dla niektórych ludzi Jaruzelski stawał się tym, który uchronił Polskę przed najazdem ZSRR; po drugie, z całej sytuacji wynikał wniosek, iż "należy cicho siedzieć" i "nie rozrabiać", bo jeśli WRON-ie się nie powiedzie, to "ruscy jednak wkroczą". Ogłoszenie stanu wojennego dla większości ludzi było szokiem. Należy pamiętać, że wyprowadzenie na ulice
Strony 1/4
Instytut Pamięci Narodowej największych miast 70 tys. żołnierzy i 30 tys. milicjantów wyposażonych w kilka tysięcy czołgów, transporterów opancerzonych i wozów bojowych było nie tylko działaniem militarnym, operacyjnym na wielką skalę, ale było także wielkim przedsięwzięciem propagandowym - miało bardzo istotny wydźwięk psychologiczny. Któż nie przestraszy się władzy, która w każdej chwili, w odpowiedzi na jakikolwiek przejaw oporu, jest w stanie wystawić do walki ze społeczeństwem: wozy pancerne, armatki wodne, oddziały zomowców w stalowych hełmach, uzbrojonych w pałki i tarcze, i wreszcie żołnierzy z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału. Generał Jaruzelski uznał, że jeśli wśród ludzi będzie panował strach, to nie odważą się oni na żaden znaczący opór. Nie dojdzie do tego, czego obawiał się najbardziej: do powstania narodowego. Być może właśnie dlatego z takim naciskiem mówił do swoich towarzyszy partyjnych 13 XII po południu: "Należy utrzymywać szok wywołany podjętymi przez nas decyzjami.(...) Trzeba utrzymywać psychozę stanu wojennego, grozę i powagę (...)". Na tym samym posiedzeniu kierownictwa partii, na którym Generał wypowiedział powyższe słowa, zajęto się koordynacją przebiegu akcji propagandowych w całej Polsce. Stefan Olszowski - jedna z najważniejszych w tym czasie osób w PZPR - poinformował o istnieniu i działaniu centralnego sztabu informacji i propagandy kierującego pracą 49 sztabów wojewódzkich. Sztaby te m.in. sprawowały nadzór nad lokalną prasą. Przedstawiciele sztabów decydowali o zawieszeniu lub łączeniu poszczególnych tytułów prasowych, mieli decydujący wpływ na treść artykułów, a ponadto kontrolowali wszelką działalność wydawniczą, kolportażową oraz działalność placówek kultury. Co to oznaczało w praktyce? W praktyce funkcjonariusze partii byli na przykład władni zamknąć lub zawiesić na czas nieokreślony działalność teatrów, kin, mieć decydujący wpływ na repertuar w nich wystawiany. Codziennie wysyłali do Warszawy z wszystkich województw teleksy, będące sprawozdaniami na temat partyjnej propagandy regionalnej, jej odbioru społecznego, i na temat działalności opozycyjnego podziemia. Do centrali wysyłano również oceny poszczególnych numerów gazet wojewódzkich, wraz z oceną sytuacji i atmosfery panującej we wszystkich redakcjach. Tak więc Sztab Olszowskiego w Warszawie, otrzymywał wnikliwe, stale aktualizowane informacje na temat działań podporządkowanych mu komórek w całej Polsce. Jednym z naczelnych zadań propagandy w stanie wojennym było ukazanie działaczy rozgromionej opozycji w jak najgorszym świetle. Do najczęściej atakowanych, należeli oczywiście liderzy "Solidarności". Określano ich mianem "wichrzycieli", "awanturników", "krętaczy", "cwaniaków", którzy "kierując się niepohamowaną żądzą władzy" niemal doprowadzili do "zguby Polski". Z nienawiścią odnoszono się również do członków Konfederacji Polski Niepodległej (KPN) i byłego Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR". Funkcjonariusze aparatu władzy chwytali się różnych - w tym najbardziej haniebnych metod - by wzbudzić antypatię społeczeństwa do opozycji. Drukowano i rozrzucano po miastach ulotki, w których wielu działaczom zarzucano kradzież związkowych pieniędzy i "przepuszczenie" ich na prywatną konsumpcję. Liderów "Solidarności" nagminnie oskarżano o współpracę z wywiadami krajów kapitalistycznych - a więc o zdradę ojczyzny za "dolary". W grudniu 2001 r. jeden z ówczesnych głównych ideologów partii - Marian Orzechowski, przyznał: "(...) to była świadomie przyjęta metoda kompromitowania [opozycji]. Wiadomo, że od rozbiorów pojęcie
ma w Polsce bardzo wyraźną, polityczną i moralną kwalifikację. Zakładaliśmy, że to dobry sposób na odebranie wiarygodności". W propagandzie stanu wojennego pojawiły się również wątki antysemickie. Osobliwe oskarżenie kogoś z podziemia opozycyjnego o to, że ma pochodzenie żydowskie, miało przyczynić się do jego zniesławienia. Do najbardziej obrzydliwych działań tego typu należało rozpowszechnianie w formie drukowanej sfingowanego wywiadu z doradcą "Solidarności" Bronisławem Geremkiem, który rzekomo miał oświadczyć, że działa w "Solidarności" po to, by zapewnić dobrą pozycje Żydom i osłabić Polskę - co było oczywistym kłamstwem. Niemal każdego dnia telewizja i gazety z całego kraju zamieszczały informacje o wyrokach i aresztowaniach ukrywających się działaczy podziemia. Regularne pojawianie się tych wiadomości nie wynikało z rzetelności dziennikarzy reżimowych, ale było jeszcze jedną próbą zastraszenia społeczeństwa: Oto funkcjonariusze milicji nieustannie odnoszą jakieś sukcesy, łapiąc kolejnych wrogów socjalistycznego państwa - przed nimi nic się nie ukryje, dlatego jakakolwiek antyustrojowa działalność jest pozbawiona sensu. Od początku stanu wojennego, przy okazji
Strony 2/4
Instytut Pamięci Narodowej podawania informacji na temat aresztowań i wyroków na działaczach "Solidarności" posługiwano się dość prostacką manipulacją. Próbowano wywołać wrażenie, że między działaczem podziemia, a zwykłym złodziejem, czy bandytą nie ma różnicy. Najczęściej uciekano się do metody najprostszej. Wiadomości o procesach za organizowanie strajku, czy też np. roznoszenie i druk ulotek, podawano razem z informacją o procesie za kradzież, włamanie, czy rozbój. A wszystko po to, by w umysłach chociaż części czytelników zakiełkowała dość naturalnie pojawiająca się w takiej sytuacji wątpliwość: czy ci z "Solidarności" są rzeczywiście tacy uczciwi? Czy mnie - uczciwego człowieka ktoś "ciąga" po sądach? Telewizja, prasa i radio, jak tylko mogły, próbowały unikać podawania wiadomości na temat rzeczywistych rozmiarów oporu społecznego. Było to szczególnie wyraźne w pierwszych tygodniach. Wiele znaczących faktów omijano, a te które decydowano się ujawnić, zakłamywano. Dla przykładu: środki masowego przekazu nie mogły nie zauważyć licznych strajków okupacyjnych, będących wyrazem protestu przeciwko władzy, ale mogły o nich mówić w zgodzie z wygodną dla siebie interpretacją. Stąd informowano, że opór ten nie jest spontaniczny, ale wymuszony na robotnikach przez pozostających na wolności "ekstremistów" z "Solidarności". Nie martwiono się już zbytnio o logikę takiego naświetlania sprawy. A przecież w takim ujęciu nic nie miało sensu. Niby w jaki sposób, jakimi metodami, grupka nieuwięzionych przywódców związku, miała zmusić tysiące ludzi w całej Polsce do strajku - takie rzeczy nie dzieją się wbrew masowej woli. Inny przykład działania propagandowego z pierwszych tygodni: Dwa dni po tym jak pluton specjalny ZOMO zastrzelił z broni palnej dziewięciu górników z katowickiej kopalni "Wujek", pezetpeerowska gazeta "Żołnierz Wolności" przedrukowała komunikat Polskiej Agencji Prasowej, umieszczając go pod dużym, czarnym nagłówkiem - "Wydarzenia w kopalni <Wujek>". Jednakże śmierć dziewięciu ludzi, poniesiona w skutek strzałów oddanych z broni palnej, to nie wydarzenie - to tragedia, masakra, czy ujmując emocjonalnie ale przecież uczciwie - zabójstwo. Słowo wydarzenie relatywizowało fakty, nie niosło ze sobą jednoznacznych emocji, dzięki czemu władza mogła próbować umniejszyć grozę sytuacji, a przy tym złagodzić symboliczną wymowę tych śmierci. Tragedię z "Wujka" relacjonowano w taki sposób, by społeczeństwo odniosło wrażenie, że odpowiedzialność za to, co się stało ponosi przede wszystkim "Solidarność". Funkcjonariuszy milicji przedstawiano jako tych, którzy zostali zaatakowani przez górników i nie mieli wyjścia, musieli strzelać. Partyjne gazety niby ubolewały nad tym co się stało, ale na jednej płaszczyźnie ustawiały obok siebie katów i ofiary. W jednym z dzienników napisano: "Poległych nikt już nie wskrzesi. Skatowanym żołnierzom milicji nikt już nie przywróci zdrowia. Pochylamy w milczeniu czoło nad ofiarami kolejnej, polskiej tragedii". Propaganda stanu wojennego dotykała nie tylko rzeczy wielkich, zajmowała się również sprawami mniejszego kalibru, dotyczącymi bezpośrednio codziennego życia każdego człowieka. I właśnie w tej odsłonie najlepiej uwidaczniała swoją nieudolność, wewnętrzną sprzeczność i po prostu głupotę. Głupota ta porażała szczególnie, gdy próbowano wtłoczyć ludziom wiarę w porzekadło, mówiące, że "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Np. czasopismo "Świat Młodych", w jednym ze swych numerów, karkołomnie przekonywało czytelników, że mają przed sobą obiecującą perspektywę. Wszystko to zawarto w artykule, którego już sam tytuł przyprawiał o ból głowy. Tytuł brzmiał: "Kryzys może stać się szansą dla młodego pokolenia". Inna gazeta - "Trybuna Ludu" pewnego razu optymistycznie ogłaszała, iż "sytuacja [w gospodarce] ulega systematycznej normalizacji", co nie przeszkadzało w jednoczesnym stwierdzeniu w tym samym numerze, że na rynku występują "kłopoty z nabyciem chleba i mleka". Jak mogło być "normalniej", gdy brakowało chleba i mleka? I jeszcze jeden z wielu możliwych przykładów głupoty: Po 13 XII drastycznie ograniczono w całej Polsce liczbę wieczornych autobusów PKS, ale i z tej wiadomości reżimowi dziennikarze potrafili wyłuskać ziarno optymizmu. Partyjna gazeta napisała bowiem: "Mniej kursów - ale większa regularność". Metody propagandowe zastosowane w stanie wojennym były w dużej części wykorzystaniem doświadczeń z poprzednich trzydziestu siedmiu lat istnienia Polski Ludowej. Intensyfikacja kłamstwa i absurdu była porównywalna chyba tylko z czasami polskiego stalinizmu. Władze komunistyczne zawsze potrzebowały jakiegoś wroga, na którego mogły zrzucić odpowiedzialność za swoje czyny i niepowodzenia. PZPR przyczyn wszelkich kryzysów szukała u innych, a nie u siebie. W 1956 i 1968 r. za kryzys władzy, doprowadzenie do buntów i wystąpień społecznych mieli odpowiadać m.in. Żydzi; w 1970 i 1976 r. za rewolty na Wybrzeżu, a następnie w Radomiu odpowiadali głównie chuligani i młodzież. W stanie wojennym za wszystko, co złe i tragiczne próbowano obwinić liderów "Solidarności". Był to już ostatni,
Strony 3/4
Instytut Pamięci Narodowej połowiczny sukces propagandy w Polsce Ludowej. Koleiny kryzys ustroju, który rozpoczął się w roku 1988 zakończył się bowiem całkowitą klęską komunizmu, a partyjni propagandyści, którzy odpowiadali za kampanię wyborczą PZPR ponieśli całkowitą, przygniatającą klęskę.
Strony 4/4