Philippa Foot SPÓR O ABORCJĘ I DOKTRYNA PODWÓJNEGO SKUTKU (przełożył Marek Wichrowski)
Przyznać czy nie przyznać płodowi tych samych praw, co dzieciom i osobom dorosłym, to jedno z istotniejszych pytań związanych z problemem aborcji. Kiedy rozważamy zagadnienie istoty ludzkiej, która ma przyjść na świat, niedorzeczną jawi nam się myśl, że minuty, czy godziny miałyby radykalnie zmienić status tej istoty. Gdy jednak analizujemy rozwój płodu od najwcześniejszych stadiów, ogarniają nas coraz większe wątpliwości dotyczące z jednej strony ewentualnego człowieczeństwa embriona, z drugiej zaś traktowania go jak narodzonego już człowieka. Niewątpliwie jest to zasadnicze, chociaż nie jedyne źródło dylematu moralnego. Trudności sprawia także ogólne pytanie odnośnie działania bądź zaniechania w sytuacji konfliktu interesów różnych ludzkich istot. Posiadamy mocne intuicje moralne
rozstrzygające niektóre
wątpliwości. Na przykład jesteśmy przekonani, że działania powodujące wzrost wykształcenia
naszego społeczeństwa są pożądane, chociaż statystyki wskazują na
równoległe zwiększenie liczby samobójstw. Uważamy też za moralnie złe śmiercionośne doświadczenia na ludziach niedorozwiniętych psychicznie, chociaż przyspieszyć by mogły badania nad nowotworami złośliwymi. Trudno jednak określić zasady moralne kryjące się za owymi rozstrzygnięciami. Nieco światła na aborcyjny spór rzucić mogą przedstawione poniżej paralelne przykłady odnoszące się do dorosłych i dzieci. Podejmiemy tam zagadnienie "równych praw", co pomoże nam lepiej ów spór zrozumieć.
Nie jest moim zamiarem omawianie wszystkich zasad, które odnoszą się do konfliktu interesów. Rozważania swe ograniczam wyłącznie do analizy teorii znanej jako "doktryna podwójnego skutku". Dla katolików stanowi ona narzędzie teoretyczne wspierające stanowisko Kościoła w sporze o aborcję, chociaż pojawia się także w innych kontekstach. Jako argument w kontrowersji aborcyjnej zasada podwójnego skutku jest dla niekatolików czystym sofizmatem. Krótko rozprawił się z nią profesor Hart w ostatnim numerze Oxford Review (1). Nadal jednak, zdaniem wielu katolików i niekatolików, doktryna owa stanowi skuteczny środek obrony przed decyzjami nie do zaakceptowania. Zrozumienie jej przybliży nam istotę konfliktu racji moralnych, jeśli w ogóle można go rozstrzygnąć.
Doktryna
podwójnego skutku opiera sie na rozróżnieniu pomiędzy tym, co
człowiek uznaje za skutki swoich czynów, a tym, do czego rzeczywiście zmierza. W
istocie jednak świadomy zamiar obejmuje zarówno cele, jak i środki do nich wiodące. Te ostatnie same w sobie mogą być
godne potępienia, a jednocześnie pożądane jako
prowadzące do dobrego celu. Na przykład izoluje się chorych psychicznie, jeśli są niebezpieczni dla otoczenia. Teoria podwójnego skutku utrzymuje natomiast, że człowiek swoją intencją nie obejmuje wszystkich przewidywanych następstw czynu, o ile nie są one środkami pozwalającymi osiągnąć ważny cel, ani celami samymi w sobie. Nie jest przy tym istotne, czy rzeczywiście pojęcie "intencji" możemy odnieść do jednych i drugich. Jeremy Bentham nauczał o "intencji pośredniej" (oblique intention) i przeciwstawiał ją "bezpośredniej" (direct intention), która zakłada środkach i celach danego czynu. Dystynkcje
pełną wiedzę o
Benthama, podobnie jak pojęcia z
omawianej doktryny, stanowić mogą punkt wyjścia w analizie istoty działania. Winniśmy zrozumieć, iż rozróżnienia pojęciowe przeprowadza się na wiele sposobów, i właśnie jeden z nich stanowi podstawę doktryny podwójnego skutku. Termin "podwójny skutek" określa dwa możliwe następstwa czynu: świadomie zamierzony cel działania oraz zdarzenie niepożądane, lecz przewidywane jako konsekwencja czynu. Interesująca nas teoria zakłada, moim zdaniem, że istnieją sytuacje, w których nie wolno kierować się intencją bezpośrednią, dopuszczalne zaś jest działanie pod wpływem intencji pośredniej. Zwolennicy doktryny stosują ją do rozwiązywania
pewnego rodzaju dylematów
moralnych. Na przykład operacja wycięcia macicy (histerektomia) u kobiety ciężarnej zakłada
zniszczenie
płodu.
Śmierć
płodu
jest
jednak
niezamierzoną,
chociaż
przewidywaną konsekwencją histerektomii. Inne operacje, które powodują to samo następstwo,
a
którym
towarzyszy
bezpośredni
zamiar
zniszczenia
płodu,
są
morderstwem ludzi niewinnych, za jakich uważa się nienarodzonych. Przytoczone rozumowanie spowodowało bardzo ostrą reakcję ze strony środowisk nie związanych z kościołem katolickim. Jeśli bowiem ktoś wyraża
zgodę na zabicie dziecka,
argumentowano, nie gra roli metoda uzasadniania tego czynu. Doktryna podwójnego skutku służy także do rozwiązywania innych dylematów. Nakazuje zaniechać operacji odmóżdżania płodu (kraniotomia) w przypadku, gdy tylko ona może uratować życie ciężarnej. Należy powstrzymać się przed operacją, a tym samym - pozwolić kobiecie umrzeć. Śmierć matki jest przewidywaną, ale nie zamierzoną konsekwencją zaniechania operacji, podczas gdy zmiażdżenie czaszki dziecka oznaczałoby bezpośredni zamiar odebrania mu życia.(2)
Ostatnie
zastosowanie doktryny podwójnego skutku krytykuje profesor Hart,
który twierdzi, że śmierć dziecka nie jest środkiem służącym ratowaniu życia matki, lecz, jeśli przyjmiemy
podział intencji na bezpośrednią i pośrednią, może być uznana za
niezamierzony, ale przewidywany skutek obrony życia kobiety ciężarnej. Taka interpretacja podwójnego skutku, dopuszczalna logicznie, wskazuje na całkowitą niedorzeczność doktryny. Jedno zdarzenie jawi się jako zamierzone bądź niezamierzone - w zależności od
interpretacji tej samej doktryny. Nie możemy przecież danego
zdarzenia postrzegać w postaci dwóch odrębnych faktów, z których jeden jest zamierzony, a drugi niezamierzony. Wszelako obrońcy doktryny starają się udowodnić, że w przypadku kraniotomii rzeczywiście zachodzą dwa zdarzenia: zmiażdżenie czaszki dziecka
i jego smierć. Bliskość, niemalże tożsamość tych zdarzeń, wyklucza
zastosowanie wobec nich doktryny podwójnego skutku. Aby dostrzec do jakich absurdów doktryna prowadzi, spróbujmy przez jej pryzmat opisać doskonale znaną filozofom historię
grubasa blokującego wylot
speleologów nieroztropnie
zezwoliła,
jaskini. Wracająca na powierzchnię grupa aby
prowadził
człowiek
wyjątkowo
gruby.
Nieszczęśnik zaklinował się w kominie jaskini, odcinając jedyne wyjście. Oczywiście najprostszym dla towarzyszy rozwiązaniem byłoby czekanie, aż grubas schudnie i zdoła wydostać
się z opresji. Niemniej układający scenariusz filozofowie zadecydowali, że
jaskinię zaleje woda. Szczęśliwym (?) zbiegiem okliczności zamknięci w pułapce speleologowie dysponowali laską dynamitu, przy pomocy której, wysadzając grubasa w powietrze, mogli otworzyć sobie drogę. Stanęli przed wyborem: albo grubasa odstrzelą dynamitem, albo zaniechają wszelkiego działania. W jednej z wersji scenariusza głowa zawalidrogi znajduje się wewnątrz jaskini, utonie więc, jeśli nie zostanie wysadzony. W innej
przeżyje, gdyż głowa wystaje poza krawędź (3). Mamy zatem do czynienia z
dylematem: czy dopuszczalne jest użycie dynamitu? W dalszej części artykułu przedstawię przypadki zbliżone do opisanego. Teraz przytaczam historię grubasa, by oderwać się nieco od kwestii teoretycznych tudzież pokazać, jak niedorzeczna jest jedna z
wersji
doktryny
podwójnego
skutku.
Przypuśćmy,
że
członkowie
wyprawy
przeprowadzą takie oto wnioskowanie: śmierć grubasa można potraktować jako przewidywaną konsekwencję wysadzenia go w powietrze ("Nie chcemy wcale zabijać grubasa - mowią - lecz tylko rozwalić go na drobne kawałeczki lub, innymi słowy, usunąć go na zewnątrz jaskini".). Z całą pewnością zwolennicy doktryny podwójnego skutku nie wyrażą zgody na egzekucję grubasa, chociaż trudno im będzie ustalić granicę pomiędzy czynem i następstwem. Jak mianowicie określić kryterium ich "bliskości"? Kiedy coś, co znajduje się "bardzo blisko" zamierzonego celu działania, staje się częścią tego działania?
Odłóżmy
ów problem i powróćmy do argumentów za i przeciw doktrynie,
zakładając przy tym, że
jest ona lepiej skonstruowana i
skuteczniej broniona.
Adekwatne jej ujęcie powinno zawierać rozróżnienie intencji "bezpośredniej" i "pośredniej". Tylko wtedy unikniemy kłopotów opisanych w poprzednim akapicie.
Intelektualna uczciwość
nakazuje, abyśmy uświadomili sobie, iż nie jest prawdą,
jakoby doktryna zawsze zezwalała na złe skutki naszych czynów, o ile te nie są zamierzone, choć przewidywane. Przypomnijmy autentyczną historię nikczemnych kupców, który sprzedawali trujący olej spożywczy, świadomi skutków swego czynu śmierci niewinnych ludzi. Wyobraźmy sobie także grupę sfrustrowanych bezrobotnych grabarzy, którzy rozprowadzali ten sam olej z zamiarem zabicia ludzi niewinnych, żeby
otrzymać zamówienia na usługi pogrzebowe. Grabarze w ścisłym sensie (bezpośrednio) zmierzali do spowodowania śmierci, podczas gdy kupcy mogliby utrzymywać, że śmierći niewinnych nie planowali. Prawo i etyka w tych dwóch przypadkach są zgodne w ocenie: zarówno kupcy, jak i grabarze odpowiadają za spowodowanie śmierci.
Teoretycy
podwójnego skutku nie mają żadnych wątpliwości czyniąc i kupców, i grabarzy winnymi zbrodni. Doktryna usprawiedliwia czynienie zła
tylko w pewnych określonych
przypadkach i wyłącznie wtedy, gdy jest przewidywane, ale nie stanowi obiektu intencji bezpośredniej. Oczywiście zarabianie pieniędzy kosztem ludzkiego życia nie należy do takich przypadków, niezależnie od tego, jakim rodzajem intencji objęta jest śmierć niewinnych. W pewnych sytuacjach, głosi doktryna, dopuszczalne jest świadome popełnienie czynów,
których
w żadnym
razie
nie wolno obejmować
intencją
bezpośrednią.
Najwyższy
czas uzasadnić, dlaczego powinniśmy traktować tę doktrynę
poważnie, niezależnie od niedorzecznej formy, powikłań wynikających z podstawowych rozróżnień pojęciowych oraz dziwacznych wniosków w aborcyjnym sporze. Siła jej polega głównie na tym, że sami krytycy często
hołdują argumentom nie do obrony. Ostry spór
toczy się wokół przypadków zbliżonych do opisanych poniżej. Wyobraźmy sobie najpierw sędziego, na którego napiera tłum domagający się ukarania sprawcy ciężkiej zbrodni. Jeśli sędzia natychmiast nie spełni żądań, motłoch dokona krwawej zemsty na grupie zakładników. Tymczasem rzeczywisty zbrodniarz pozostaje nieuchwytny, a sędzia dochodzi do wniosku, że zapobiegnie jatce skazując na śmierć człowieka niewinnego. Przedstawmy też inny przypadek. Pilot sterujący uszkodzonym samolotem decyduje się skierować spadającą maszynę na tereny o rzadkiej zabudowie. Aby uczynić analogię jeszcze bardziej przejrzystą wyobraźmy sobie również motorniczego w pędzącym tramwaju. Nie jest w stanie wyhamować pojazdu, a trasa rozgałęzia się na dwa tory w tunelach. Na jednym torze pracuje pięć osób, na drugim - jedna. Niechybnie każdy, kto znajdzie się na trasie wybranej przez motorniczego, zginie. Napierający na sędziego tłum z pierwszej historii przetrzymuje pięciu zakładników, zatem i sędzia, i motorniczy pozornie wydają się znajdować w obliczu podobnego dylematu: czy w zamian za śmierć jednego człowieka wolno ocalić pięciu innych. Problem w tym, że o ile bez wahania zalecalibyśmy skierowanie tramwaju na tor, gdzie przebywa jeden człowiek, większość z nas przeciwstawi się idei skazania na śmierć niewinnego. Wyjaśniając różnicę w ocenie, można dodatkowo wskazać na istotny rys przypadku pierwszego - korupcja wymiaru sprawiedliwości. Jeśli nawet pominiemy zgadnienie korupcji, a sędziego uznamy za prywatną osobę, która świadomie skazuje przypadkowego człowieka, wówczas także pozostanie moralna odraza wobec samej w sobie idei zabicia niewinnego. Doktryna podwójnego skutku proponuje nam następujące rozwiązanie problemu: przewidywana, ale nie zamierzona śmierć jednego człowieka na
torach tramwajowych różni się
zasadniczo od świadomego i zaplanowanego zabójstwa. Co więcej, istnieje jeszcze inny
ważny aspekt tej sprawy. W realnym świecie nigdy nie moglibyśmy orzec z całą pewnością, że człowiek na torach zginie. Niewykluczone, że nie tracąc równowagi zdoła przywrzeć do ściany tunelu, a tramwaj nie uderzy w jego ciało. Wszak motorniczy nie zamierza wyskoczyć i zabić go łomem. Natomiast sędzia potrzebuje śmierci niewinnego jako warunku realizacji dobrych moralnie celów. Jeśli ofiara nie zostanie powieszona, znajdzie się inny rodzaj egzekucji. Wybranie przez sędziego rozwiązania polegającego na poświęceniu niewinnego człowieka oznacza, iż zło zdarzy się z całą pewnością. Śmierć jest zatem z góry przesądzona w ogólnym rachunku dobra i zła. Rozróżnienie intencji bezpośredniej i pośredniej w tym przypadku ma znaczenie kluczowe, podobnie zresztą jak w całym naszym pełnym niepewności i trwogi świecie. Pomimo opisanych zalet, doktryny podwójnego skutku na gruncie moralnym nie sposób wybronić. Problem sprowadza się do pytania, czy różnica pomiędzy intencją bezpośrednią i pośrednią jest rzeczywiście istotna przy podejmowaniu decyzji moralnych. Natomiast powiązanie obu rodzajów intencji z zagadnieniem stopnia pewności skutku przy przeprowadzaniu rachunku dobra i zła jest kwestią drugoplanową. Warto podkreślić, że w stanowiącej przedmiot mojego artykułu analizie sposobów zastosowania doktryny podwójnego skutku w aborcyjnym sporze, stopień pewności osiągany w opisie następstw poszczególnych zabiegów medycznych jest często niezwykle wysoki. Przeto nie z przyczyn filozoficznych odłożyłam problem niepewności rachunku dobra i zła, a na podstawie przykładów rozwijam krytykę doktryny podwójnego skutku. Dlaczego zatem uznajemy, że przypadek motorniczego kolejki różni się zasadniczo od przypadku sędziego?
Sięgnijmy
po następną parę kazusów ilustrujących
podobny
problem.
Wyobraźmy sobie, że zamierzamy właśnie podać pacjentowi potężną dawkę pewnego leku. Uratujemy życie chorego, ale spowodujemy wyczerpanie zapasów medykamentu. Tymczasem do szpitala przybywa kolejnych pięciu pacjentów, a każdy z nich, aby przeżyć, potrzebuje zaledwie piątą część wspomnianej dawki. Jest zrozumiałe, iż nie możemy zużywać całego lekarstwa na potrzeby jednego pacjenta, podobnie jak nie wolno koncentrować wysiłku personelu medycznego na jednym
ciężko chorym, gdy
właśnie karetki pogotowia zwożą do szpitala liczne ofiary katastrofy komunikacyjnej. Czujemy się moralnie zobowiązani do przyzwolenia na śmierć jednego pacjenta, jeśli jest to jedyny sposób, by uratować wielu, a inne rozwiązania nie istnieją. Dlaczego zatem jednoznacznie potępiamy zabijanie ludzi w eksperymentach, które pozwalałyby odkryć skuteczne środki przeciwko nowotworom? Dlaczego nie pozwalamy zabijać w celu uzyskania organów na przeszczepy? Przypuśćmy, że życie wielu ciężko chorych zostałoby uratowane, gdybyśmy zabili jednego człowieka, wyprodukowali z jego ciała serum, po czym podali je potrzebującym. (Przykłady te nie są bynajmniej przesadnie oderwane od praktyki, jeśli wźiąć pod uwagę rozgrywający się obecnie spór o sens przedłużania życia śmiertelnie chorym i pobieranie od nich narządów.) Dlaczego wnioskowania, jakim kierujemy się wobec braku cennego leku, nie wolno nam odnieść do
sytuacji poświęcenia czyjegoś życia w imię ważnych celów medycznych? Co różni te przypadki? Po raz kolejny doktryna podwójnego skutku daje nam odpowiedź: tylko w pewnych
przypadkach dopuszczalne jest świadome poświęcenie życia człowieka
niewinnego.
Ważki
argument przytaczany przez zwolenników doktryny mówi, iż jej
odrzucenie pociąga za sobą poddanie się władaniu ludzi złych moralnie. Jako przykład niech posłuży historia tyrana, który obiecał, że zamęczy pięciu ludzi, jeśli my nie zrobimy tego z jednym. Jeśli tyran powiedział prawdę, czyż
obowiązkiem naszym będzie
torturowanie wybranej osoby, by ratować pozostałe? Jeśli zgodzimy się na propozycję okrutnika, wówczas każdy, kto chce nas skłonić do zła, zawsze mógł będzie powiedzieć: czyń co każę, gdyż w innym wypadku ja zrobię rzecz straszniejszą. Dotrzymujący obietnic szalony morderca mógłby, posługując się groźbą zabicia dwóch niewinnych osób, zmusić nas do pozbawienia życia jednej. Co więcej, czulibyśmy się zobowiązani do wykonania tego niegodziwego zadania. Jednak broni nas przed tym
po raz kolejny
doktryna podwójnego skutku. Odrzucając propozycje tyrana i szalonego mordercy przewidujemy wprawdzie, iż więcej osób zostanie zabitych, ale celowo do morderstwa nie zmierzamy. To nie my, lecz
tyran i morderca bezpośrednio dążą do śmierci
niewinnych ludzi.
Kiedyś
sądziłam, że argumenty obrońców doktryny podwójnego skutku są
uzasadnione, ostatnio jednak nabrałam przekonana, iż istnieje inne rozwiązanie sporu. Siła teoretyczna doktryny polega na rozróżnieniu pojęciowym czynów świadomych (utożsamianych z
intencją bezpośrednią) i tych, do których dopuszczamy (w sensie
intencji pośredniej). Co ciekawe, spierający się wykazują przede wszystkim skłonność do rozważania, czy, podobnie jak odpowiadamy za zdarzenia powodowane intencją bezpośrednią, winniśmy być odpowiedzialni za
zdarzenia, do których pośrednio
dopuszczamy (4). Już samo takie ujęcie jest jednak kontrowersyjne. Wszak rozróżnienie pojęciowe tego, co sami uczyniliśmy świadomie i tego, do czego dopuściliśmy, nie jest tożsame z podziałem
na intencję bezpośrednią i pośrednią. Wystarczy zauważyć
możliwość rozmyślnego przyzwolenie na coś, co stanowi cel sam w sobie, bądź też jest środkiem wiodącym do innego celu. Na przykład pewien człowiek chce śmierci drugiego i celowo pozwala mu umrzeć. Z drugiej strony, ktoś inny rozmyślnie popełnia czyn wcześniej nie zamierzony - jak ów motorniczy najeżdżający na człowieka w tunelu. Istnieje także duża klasa czynów, które mogą być wynikiem dwóch rodzajów intencji oraz działania rozmyślnego lub przyzwolenia. Wszak nietrudno sobie wyobraźić, że spowodowanie śmierci w morzu człowieka, któremu daliśmy nieszczelną łódź, mogło być zarówno wyrazem intencji pośredniej, jak i bezpośredniej.
Niezależnie od związków z doktryną podwójnego skutku pojęcie przyzwolenia jest samo w sobie warte analizy na tle sporu o aborcję. Pomijając szczególną funkcję pojęcia w kontekście idei władzy, koncentruję się na dwóch głównych kategoriach
przyzwolenia, które zdają się obejmować wszystkie interesujące nas przypadki. Po pierwsze więc, wyróżniamy przyzwolenie, które oznacza zgodę na niedopuszczenie do jakiegoś działania. Sytuacja ma miejsce, gdy człowiek, mając możliwość pozytywnie wpłynąć na bieg wydarzeń, nie czyni tego. Na przykład nie ostrzega przed niebezpieczeństwem, pomimo, że mógłby to zrobić. Mógłby nakarmić głodne zwierzę, ale pozwala mu umrzeć; mógłby zatamować dopływ wody, ale pozwala jej płynąć. Drugi rodzaj przyzwolenia to właściwie umożliwienie i polega na usunięciu pewnych przeszkód, które blokują ciąg zdarzeń. Ktoś na przykład wyrywa zatyczkę i pozwala przedostać się wodzie. Otwiera drzwi i pozwala wyjść zwierzęciu. Ktoś inny zwraca wierzycielowi pieniądze, a tym samym pozwala mu odzyskać dług.
Pierwszy rodzaj przyzwolenia realizuje się w formie zaniechania. Nie istnieją inne ogólne powiązania pomiędzy zaniechaniem a przyzwoleniem z jednej oraz czynem a działaniem bezpośrednim z drugiej strony. O aktorze, który spóźnił się do teatru nie mówimy, że przyzwolił na zawalenie przedstawienia, lecz że przedstawienie po prostu zawalił. Wspominam o rozróżnieniu czyn - zaniechanie, ponieważ w dalszej części nie zamierzam już tego problemu rozważać.
Jeśli
badamy pierwszy rodzaj przyzwolenia ( zgoda na niedopuszczenie do
czegoś), powinniśmy przymyśleć, czy istnieje moralna różnica pomiędzy działaniem a przyzwoleniem. Wydaje się oczywistym fakt, iż jedno i drugie prowadzi w wielu wypadkach do złych następstw, co zgodnie potwierdzają prawnicy i etycy. Zabijemy człowieka przyzwalając na jego śmierć z głodu, zabijemy też podając mu truciznę. Oskarżenie o zbrodnię będzie uzasadnione w obu sytuacjach. Istnieją jednak stany rzeczy wymagające głębszego namysłu. Większość z nas przyzwala na śmierć głodową ludzi w Indiach i Afryce - i rzeczywiście źle się dzieje, gdy do tego dopuszczamy. Trudno jednak udawać, że tylko w świetle prawa zgoda na śmierć głodową ludzi w dalekich krajach różni się od wysłania tam zatrutej żywności. Od dawna w naszych systemach moralnych rozróżniamy powinność pomocy bliźnim i powinność nie wtrącania się w ich sprawy. W dziele Jurisprudence J.Salmond w następujący sposób ujmuje tę subtelną różnicę: Pozytywne prawo koresponduje z pozytywnym obowiązkiem. Podmiot na którym spoczywa obowiązek, powinien działać na rzecz osoby uprawnionej. Negatywne prawo koresponduje z negatywnym obowiązkiem. Chroni osobę uprawnioną przed działaniami, które mogłyby przynieść jej uszczerbek. Pierwsze jest prawem do otrzymania jakiegoś dobra, drugie - prawem zakazującym krzywdzenia (5).
Ta
uniwersalna formuła praw i obowiązków, chociaż przydatna dla naszych
celów, nie jest ścisła, bowiem nie każdy czyn
musi być koniecznie powiązany z
korzyścią lub krzywdą. Negatywny obowiązek oznacza na przykład ochronę przed takimi czynami jak zabijanie, czy obrabowanie. Pozytywny obowiązek nakazuje opiekę nad dziećmi i ludźmi starymi. Słuszne też będzie
rozszerzenie zakresu
pozytywnego
obowiązku na dobroczynność. Niektóre akty dobroczynności czy miłosierdzia daleko wykraczają jednak poza powinność pomocy bliźnim. W rozstrząsaniach moich nie stosuję się do ściśłego znaczenia tych terminów.
Sprawdźmy teraz, czy podział na negatywne i pozytywne obowiązki pomoże nam wyjaśnić, dlaczego z moralnego punktu widzenia istnieje poważna różnica pomiędzy działaniem motorniczego, a czynem sędziego, pomiędzy decyzją lekarzy odmawiających deficytowego leku jednemu tylko pacjentowi, a działaniem lekarzy odbierających życie chorym dla dobra medycyny i wreszcie - pomiędzy torturowaniem jednej osoby, by kilka innych wybawić od katuszy, a zaniechaniem wszelkiego działania. W każdym przykładzie znajdujemy konflikt obowiązków. Problem polega na tym z jakimi ich rodzajami mamy do czynienia i czy za każdym razem winniśmy skrupulatnie badać proporcje pomiędzy nimi.
Motorniczy staje wobec konfliktu pomiędzy dwoma obowiązkami negatywnymi: nie powinien zranić pięciu osób, źle też, gdy zrani jedną osobę. W danej sytuacji nie jest jednak zdolny spełnić dwóch negatywnych obowiązków. W wyborze słusznie kieruje się zasadą jak najmniejszej krzywdy. Z kolei sędzia zmierzy się z konfliktem pomiędzy obowiązkiem unikania krzywdy, a powinnością udzielania pomocy. Chciałby uwolnić zagrożonych śmiercią zakładników, ale ceną musi być skazanie niewinnego. Ponieważ obowiązki udzielania pomocy i niekrzywdzenia są ogólnie rzecz biorąc równoważne, na drodze wnioskowania zapożyczonego z przykładu motorniczego nie ustalimy, co sędzia powinien zdecydować. Interesujące, że nawet gdy obowiązek udzielenia pomocy występuje w mocnej wersji, nie jest przecież silniejszy od obowiązku negatywnego. Nie wolno na przykład zamordować dorosłego, aby zdobyć pożywienie dla głodującego dziecka. Wybór moralny pomiędzy krzywdą jednego człowieka, a złem uczynionym wielu jest prosty - decyduje racjonalna analiza rozmiarów wyrządzanej szkody. Jeśli natomiast wybieramy między pomocą kosztem jednostkowej krzywdy, a odmową pomocy, by owej krzywdy uniknąć, sytuacja staje się bardziej skomplikowana. Dlatego nie będzie niekonsekwencją, gdy powiemy, że motorniczy winien wjechać na tor, gdzie pracuje jeden człowiek, ale sędziemu nie wolno skazywać na śmierć jednej osoby niewinnej, aby powstrzymać masakrę. Rozpatrzmy dwa następne przykłady: aplikowanie ostatniej partii leku oraz odebranie życia człowiekowi dla dobra innych. Znów dają o sobie znać dwa rodzaje
obowiązków:
nakazy
niekrzywdzenia
i
udzielania
pomocy.
Decyzja
o
zaprzestaniu podawania deficytowego leku jednemu pacjentowi, aby uratować życie kilku innym, jest przykładem rozstrzygnięcia konfliktu w ramach tego samego obowiązku udzielania pomocy. Lekarze decydują kogo leczyć. Z zabiciem człowieka w celu wykorzystania jego ciała łączy się inny konflikt. Następuje starcie obowiązku udzielenia pomocy z obowiązkiem niekrzywdzenia. Sytuację tą możemy w ciekawy sposób zmodyfikować. Wyobraźmy sobie, że miast zabijać, pozwalamy po prostu człowiekowi umrzeć.
Mogliśmy, powiedzmy, nakarmić głodującego włóczęgę, ale decydujemy, że
jego ciało przydatne jest do badań naukowych. Zezwalając włóczędze na śmierć,
zarazem świadomie do niej dążymy. Przypuszczalnie jednak bylibyśmy skłonni postrzegać nasze przyzwolenie w kategoriach pogwałcenia obowiązku negatywnego, nie zaś pozytywnego. Jeśli nasze rozumowanie jest bezbłędne, dostrzeżemy, dlaczego moralna analiza dwóch ostatnich przypadków nie prowadzi do tego samego wniosku, co przykład deficytowego leku.
Wyborem między torturowaniem jednego, a torturowaniem pięciu ludzi rządzi ta sama zasada, którą przedstawiliśmy na kanwie ostatnich kazusów. Jeśli niesiemy pomoc (np. wyzwalamy ludzi torturowanych przez tyrana),
powinniśmy w miarę możnośći
udzielić jej większej, nie zaś mniejszej grupie osób. Nie oznacza to zaangażowania w czynienie krzywdy, która jest warunkiem koniecznym uratowania zagrożonych. Należy opierać się
złym ludziom, którzy groźbami próbują przymusić nas do występków
moralnych. Obowiązek unikania zła w działaniu jest mocniejszy od nakazu ochrony przed krzywdą. Co oczywiście nie oznacza, iż ten ostani wolno lekceważyć.
Wnioski płynące z analizowanych przykładów pokrywają się z wyprowadzanymi przy pomocy doktryny podwójnego skutku. Ułomności i błędy doktryny ukażę w pełni dopiero teraz. Wyobraźmy więc sobie, że uratowanie pięciu chorych zależy od wyprodukowania pewnego gazu. Jednak szkodliwe wyziewy przenikną do sali pacjenta, którego z pewnych przyczyn nie można przenieść do innego pomieszczenia. Śmierć tego człowieka będzie ubocznym skutkiem wyprodukowania gazu i nie została bezpośrednio zamierzona. Zatem jaka cecha różni tą sprawę od przypadku deficytowego leku, jeśli i tu, i tu
przewidujemy tylko śmierć pacjenta, nie zmierzając do niej bezpośrednio. Różnica
jest istotna. Krewni zagazowanego pacjenta bez trudu wygraliby proces wytoczony szpitalowi. Niewykluczone, że w pierwszej chwili protest budzi sam fakt przedmiotowego użycia człowieka dla dobra medycyny i rzeczywiście owo instrumentalne traktowanie osoby może determinować oceny, ale nie ono przecież jest najważniejsze. Główna teza naszego rozumowania głosi tedy: nie wolno udzielać pomocy kosztem krzywdy.
Konkludując,
warto podkreślić drugoplanowe znaczenie
rozróżnienia na
intencję bezpośrednią i pośrednią w ocenie przypadków dylematycznych. Kluczowa rolę odgrywa tam różnica pomiędzy obowiązkiem niekrzywdzenia i udzielenia pomocy. Oczywiście daleka jestem od sugerowania, że inne zasady nie istnieją. Istotne wszak, czy mamy do czynienia rzeczywiście z obowiązkiem pozytywnym, czy raczej z aktami miłosierdzia lub dobroczynności wykraczającymi poza zakres obligacji moralnej. Obowiązek to karmienie własnych dzieci, akt miłosierdzia - wysyłanie żywności dzieciom z odległych krajów. Znaczący będzie fakt, czy osoba skazana na cierpienie nie uczestniczyła w zdarzeniach, które do nieszczęścia doprowadziły, czy też przeciwnie, ponosi za nie winę. W wielu przypadkach trudno zdobyć się w ogóle na jednoznaczną ocenę, nie sadzę również, iż w każdej sytuacji, niezależnie od rachunku dobra i zła, nie wolno krzywdzić przy okazji udzielania pomocy. Nie uważam teorii podwójnego skutku za
niezbędną. Twierdzę, że nawet jeśli ją odrzucimy, nie będziemy skazani na zło jako konieczny czynnik rozstrzygania niektórych dylematów..
Wróćmy
teraz do problemu aborcji, przenosząc nasze rozważania na grunt
związanych z nią przypadków medycznych.
Na
początek zbadajmy następujący kazus: nie jest możliwe uratowanie
jednocześnie kobiety ciężarnej oraz jej dziecka. Albo umrze płód i kobieta, albo życie kobiety zostanie uratowane kosztem zabicia nienarodzonego. Nasuwa się tutaj analogia z sytuacją niewinnego grubasa tkwiącego w wylocie jaskini.
Grotołazi umrą wraz z
grubasem, jeśli nie podejmą stosownych działań. Przyjmując, że ocena położenia wyprawy jest właściwa, nie istnieje poważny konflikt interesów, gdyż każde rozwiazanie prowadzi do śmierci zawalidrogi. Racjonalne wyjście polega więc w opisanych okolicznościach na działaniu, a nie na zaniechaniu. Poważny błąd czynią ci, którzy utrzymują,
że
bezpośredni
zamiar
odebrania
życia
niewinnemu
jest
zawsze
nieusprawiedliwiony - także w wypadku grubasa z naszej historyjki. Katolickie poglądy na temat aborcji są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem większości racjonalnie myślących. Niezależnie od metody uzasadniania, powinniśmy usprawiedliwić przeprowadzenie operacji, bowiem, tak jak w przypadku histerektomii, tutaj także śmierć dziecka nie jest bezpośrednio zamierzona, lecz stanowi przewidywane następstwo działania. Nie ma przecież moralnego znaczenia technika i tak śmiertelnej dla dziecka operacji.
Wyobraźmy sobie kolejny przypadek: operacja zabije matkę ratując dziecko, bądź zabijając dziecko uratuje matkę. Paralelą tej sytuacji jest tratwa rozbitków, którzy wierzą, iż wyrzucenie jednego z nich za burtę uratuje pozostałych. W innym wariancie marynarze Dudley i Stephens, dryfujący na morzu bez pożywienia, zabili okrętowego, po czym zjedli jego ciało.
chłopca
Konflikt interesów nie zachodził, dopóki nie
zdecydowano kogo zabić. Jeszce raz trzeba stwierdzić, że działanie w takich okolicznościach jest rozsądne, o ile oczywiście zainteresowni nie odrzucają kanibalizmu z przyczyny odrazy, bądź mogą liczyć na bliski ratunek. W świecie rzeczywistym więcej może się zdarzyć, niż w opowiadaniach filozofów: Dudley i Stephens zostali uratowani wkrótce po straszliwym posiłku. Jeśli jednak dysponujemy pewnością absolutną, jak w naszym przypadku aborcyjnym, lepiej jest uratować jednego człowieka, niż zrezygnować z dwóch. Prawdopodobnie powinniśmy ratować życie matki, poświęcając nienarodzone dziecko. Co ciekawe, może kilka lat później podjęlibyśmy odmienną decyzję.
Trzeci i ostatni przypadek z tej serii zawiera dylemat najtrudniejszy. Uratowanie matki oznacza nieuchronne zabicie dziecka, na przykład w wyniku zgniecenia jego czaszki; zaniechanie działania spowoduje śmierć ciężarnej, Doktryna podwójnego skutku
dziecko zaś przeżyje.
zaleca powstrzymanie się od działania - w przypadku
wykonania operacji śmierć dziecka byłaby świadomie zamierzona. W intencji lekarza, który nie interweniuje, nie leży zgon matki. Jeśli porównamy ten kazus z innymi, nie
dotyczącymi
nowonarodzonych,
konkluzja
doktrynalna
wydaje
się
prawidłowo
wyprowadzona. Problem polega na tym, że przytoczone przesłanki rozumowania są błędne. Wyobraźmy sobie, że poród odbył się prawidłowo, lecz w przyszłości dziecko z jakiejś
przyczyny
stało
się
zagrożeniem
dla
życia
matki.
Z
pewnością
nie
usprawiedliwialibyśmy wtedy ocalenia matki poprzez zabicie dziecka, bowiem, ogólnie rzecz biorąc, nie akceptujemy poświęcania jednego niewinnego dla ocalenia drugiego. Inaczej, gdy rzecz dotyczy większej ilości ludzi. Obrońcy praw dziecka nienarodzonego rozumują więc prawdopodobnie, że jeśli śmierć groźi wystarczająco dużej liczbie osób, można poświęcić niewinną jednostkę. Ponieważ wystarczająco dużą liczbą osób są dzieci nienarodzone, niewinną jednostką powinna być matka. Oczywiście, wielu ludzi nie myśli w tych kategoriach i nie uważa, by płodowi przysługiwały prawa właściwe narodzonym. Próbując ukazać obiegowe poglądy, na których wspierają się oba stanowiska, nie zwalczałam tutaj żadnej z postaw. Lekkość prezentowanych przykładów nie miała na celu urażenia kogokolwiek.