1939 Bzura

  • December 2019
  • PDF

This document was uploaded by user and they confirmed that they have the permission to share it. If you are author or own the copyright of this book, please report to us by using this DMCA report form. Report DMCA


Overview

Download & View 1939 Bzura as PDF for free.

More details

  • Words: 52,851
  • Pages: 116
fad-l

^5S-cK

HISTORYCZNE

BITWY

TADEUSZ JURGA

BZURA 1939

Dom Wydawniczy Bellona Warszawa 2001

ZAMIAST PROLOGU Jak to się stało? Polska, jedno z większych państw europej­ skich, 38-milionowy naród, dumny wielkością niepodległoś­ ciowych tradycji, aż do przesady zazdrosny o należne mu, a tak długo zakazane miejsce na politycznej mapie Europy, liczna i bitna armia mocna duchem swego narodu i pamięcią zwycięskich wojen. Jak to się stać mogło? Czy uwarunkowania druzgocącej klęski militarnej, jaką ponieśliśmy we wrześniu 1939 roku, legły pośród gruzów „domku z kart"? Pytania, pytania, pytania... Próbowano na nie odpowiedzieć zaraz, już nazajutrz po klęsce. Na pierwszych kreślonych wtedy obrazach wydarzeń wyraźnie odbite jest piętno upadku ducha i skrajnie pesymistycz­ nych osądów. Po kraju rozlała się fala powszechnego potępienia wszystkiego, co utożsamiało się z państwem sanacyjnym. Ostrze krytyki zostało wymierzone przede wszystkim w spe­ ktakularną stronę zjawiska katastrofy. Wojnę prowadziło wojsko i wojsko ją przegrało. Wojsko, które dotąd było poza wszelką krytyką, któremu ufano i w którego siłę wierzono. I to ono zawodzi. Po klęsce Francji i triumfalnym pochodzie Wehrmachtu w początkowym okresie działań wojennych z Anglią i ZSRR,

6 temperatura emocji zaczęła wyraźnie spadać. Nasze własne dramatyczne przeżycia znalazły się w szerszym polu widzenia ogólnoeuropejskiego konfliktu, na którego tle „grzechy" polskie straciły dotychczasową ostrość. Przyszło opamiętanie, znajdujące motywację w potrzebie zaznaczenia poszukiwań racjonalnych. Ale w okres powojenny polska historiografia, skrępowana latami okupacji, wchodzi jeszcze z poważnym obciążeniem zaszłości. Jakby tamten czas rozrachunku jeszcze się nie dopełnił, nie przelał kielich goryczy. W kraju dotąd zniewo­ lonym słowa polskie w zadumie nad dramatyczną historią kraju, szczególnie najnowszą, przeciskały się przez szczeliny surowych zakazów okupacyjnych i represji tylko stróżką ulotnej, konspiracyjnej bibuły. W kraju już wyzwolonym fala bezdennej krytyki, niestety, powraca, przybiera nawet na sile w przypływie wydarzeń inspirowanych przez polityczną walkę o władzę, w której rozprawa ze spuścizną drugiej niepodleg­ łości stanowi jeden z jej pierwszych motywów. Od pierwszych opublikowanych w kraju wyników badaw­ czych tego tematu dzieli nas nie tylko czas. Milowe kroki postępu zrobiła archiwistyka. Pomnożono jej zasoby o nieznane dotąd zbiory relacji i kronik, a przede wszystkim zgromadzono unikalne źródła. Współczesny badacz Września może rekon­ struować wydarzenia z pozycji obserwatora, stojącego jakby między walczącymi stronami. Wieloletnie badania tematu dowodzą, że wśród motywów i genezy klęski wojennej Polski na czoło wysunęła się przewaga techniczna i ogniowa armii nieprzyjacielskiej. Nie byliśmy jednak sami, lecz w sojuszu z największymi potęgami Zachodu, które zobowiązały się do aktywnego wsparcia naszej obrony. Takiego jednak wsparcia nie otrzy­ maliśmy. Tak się nie stało — stwierdzi już po wojnie francuski historyk Adolphe Goutard. A wojsko, oficerowie, naczelne dowództwo? Już tylko te wymienione wcześniej uwarunkowania upoważniają do sfor-

7 mułowania generalnego wniosku, że zadanie postawione polskim siłom zbrojnym owego pamiętnego września 1939 roku było niewykonalne. W szczegółach zaś odkryto także błędy. I te ważne, tzw. operacyjne, które zadecydowały o mniej skutecznym oporze, niż mógłby on być, gdyby sprawniej funkcjonowało naczelne dowództwo i dowództwa poszczególnych armii, i te mniej ważne, tzw. taktyczne. Ale nie one przecież uwarunkowały tę katastrofę i jej rozmiary. Niewykonalne było ono również na płaszczyźnie strategii politycznej, a hipoteza, jakoby rząd polski, tzw. sanacyjny, popełnił w tej mierze błąd na miarę zbrodni stanu, nie wytrzymuje naukowej krytyki. Już choćby dlatego, że owa strategia nie była zawieszona w próżni, lecz grawitowała wokół wielkich problemów politycznych Europy, w kontekście strategii innych dominant ówczesnej sceny politycznej, a nie tylko strategii wielkich państw kapitalistycznych Zachodu. Treścią tej książki nie są jednak rozważania o wielkiej strategii. Autor pragnie tylko, by choć w części mogła zrekompensować uczucie niepokoju wielu historyków polskich wobec występującego jeszcze zjawiska marnotrawstwa warto­ ści wychowawczych. Byliśmy państwem, które odważną i pełną godności postawą spowodowało w sposób zasadniczy zmianę biegu wydarzeń w Europie korzystnego dla Rzeszy hitlerowskiej z powodu braku odwagi i politycznego kunktatorstwa innych państw europejskich. Byliśmy i jesteśmy narodem, który tę drogę wybrał świado­ mie i konsekwentnie nią podążał mimo ponoszonych strat. Walka zbrojna o istnienie kraju, narodu, państwa była zawsze ważnym, jeżeli nie głównym warunkiem wytrwania przy Polsce. Oto jeden z motywów dla poparcia popularno­ naukowej treści tej książki, opatrzonej tytułem: Bzura 1939. Jakże często w poszukiwaniu źródeł i motywów naszego odrodzenia narodowego sięgamy do wielkich, obiektywnych uogólnień procesów rozwoju historycznego, nie zawsze

8 doceniając znaczenie nagromadzonej przez długie lata niewoli wewnętrznej siły witalnej polskości. To ona przecież wybuch­ ła zrywem powstańczym, pierwszym w gnieździe naszego pochodzenia i rozlała się po kraju żyzną magmą tworzenia dla siebie i wśród swoich. Większość dywizji i pułków armii „Poznań" wzięła swój rodowód właśnie z czynu powstańczego Wielkopolan. Dlatego 20 lat później, we wrześniu 1939 roku, gdy przyszły rozkazy do opuszczenia tej ziemi bez wielkiej bitwy, żołnierz armii „Poznań" zżymał się, nieledwie buntował. Dowódca armii „Poznań", generał dywizji Tadeusz Ku­ trzeba, znał dobrze żołnierzy, którzy z dumą nosili imię Wielkopolskich. To on na rozkaz marszałka kazał się cofać, nie dając swoim pułkom i dywizjom zaznać jak w 1918 roku smaku zwycięstwa, przewagi moralnej nad wrogiem i męstwa. Ale ta wojna, w której dominował czynnik przewagi materiało­ wej, była inna. Gen. Kutrzeba wiedział, że sile armat czołgów i samolotów po stronie nieprzyjaciela nie sprosta tylko siłą ducha swojej armii. Dlatego oczekiwał chwili w rozwoju sytuacji na froncie, w której czynnik przewagi materiałowej przestanie dominować. Miarą talentu dowódczego generała był jej wybór, ściślej wybór sytuacji, w której przeciwnik, odsłoniwszy w pośpiesz­ nym marszu na Warszawę północną flankę swojego zgrupo­ wania, popełnił błąd. Zaskakujący atak polski wymierzony w ten osłabiony bok niemieckiej armii stworzył sytuację, w której bitny żołnierz wielkopolski mógł ujawnić (wprawdzie na krótko) zalety sławne od dawna w dziejach oręża polskiego. Mimo bowiem naszej klęski w końcowej fazie bitwy nad Bzurą Wehrmacht w kampaniach wojennych od grudnia 1941 roku nie spotkał się ani razu z tak znaczącym przeciw­ działaniem. Ani razu zaś w czasie drugiej wojny światowej, nie licząc tzw. kontrofensywy Wehrmachtu w Ardenach, nie podjęto przeciwdziałania w takiej skali w warunkach absolutnej przewagi przeciwnika, trzymającego w swoim ręku pełną

9 inicjatywę operacyjną. Był to więc w tej dziedzinie ewenement, o którym zadecydował nie tylko talent wojskowy polskiego generała, ale także równy temu talentowi wysoki stopień wyszkolenia wojskowego i osobiste męstwo żołnierza pol­ skiego, czerpane z uzasadnionej groźbą zniszczenia rodzinnego kraju determinacji walki w jego obronie. Tutaj, nad Bzurą, żołnierze armii „Poznań" utożsamiali tradycje powstańcze swoich ojców i braci. Później, wraz z potworną przewagą czołgów i lotnictwa, nadeszła chwila tragicznej klęski. Ale któraż z armii sojuszniczych nie doznała w tej wojnie klęski?

11

KULISY AGRESJI Do dziś funkcjonuje stereotyp, również w historii powszechnej, że 1 września 1939 roku w agresji wzięły udział tylko Niemcy, którym przypisuje się całą odpowiedzialność za wywołanie drugiej wojny światowej. Udział Związku Sowieckiego w zbroj­ nym napadzie na Polskę, zapoczątkowny 17 września, znajduje rzeczywisty początek najpierw w polityce napędzania wojny, później politycznym, a od pierwszego dnia wojny strategicznym i operacyjnym współdziałaniu Rzeszy hitlerowskiej ze Związ­ kiem Sowieckim i Wehrmachtu z Robotniczo-Chłopską Armią Czerwoną. Była to zatem napaść na Polskę nie jednego mocarstwa, ale Niemiec i Rosji. Obrona Polski we wrześniu 1939 roku była pierwszą kampanią wojenną drugiego światowego konfliktu. Trudną decyzję obrony przed agresją potężnego mocarstwa totalitar­ nego przywódcy Drugiej Rzeczypospolitej podjęli z przekona­ niem, że Polska sprzymierzona z wielkimi demokracjami Zachodu nie tylko zdoła się obronić, lecz odnieść w tej kampanii zwycięstwo. To założenie wydawało się nawet realne, zważywszy siłę połączonych potencjałów wojennych państw sprzymierzonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Polski, jeżeli nie większą niż

Rzeszy hitlerowskiej, to co najmniej sile tej równą. Jeśli zatem założenie to funkcjonowało w kołach politycznych jako rzeczywiście realne, wniosek nasuwał się sam. Adolf Hitler wojny nie zaryzykuje. Hitler i wyżsi dowódcy Wehrmachtu ten punkt widzenia podzielali, zwłaszcza generałowie przeciwni wojnie na dwóch frontach. Zmianą powersalskiego układu sił w Europie zaintere­ sowany był również Związek Sowiecki. Ponadto Józef Stalin obawiał się izolacji i swoiście pojmowanej wyprawy krzyżowej świata kapitalistycznego. W sytuacji rosnącego zagrożenia wojną ze strony Niemiec, mocarstwa zachodnie zaczęły zabiegać o przymierze z państwem sowieckim. Porozumienie z Hitlerem wydawało się Stalinowi jednak korzystniejsze. Na współpracy z nim można było zarobić, co najmniej odrobić straty, będące następstwem osłabienia Rosji rewolucją i przegraną wojną z Polską w 1920 roku. Inicjatywa, podyktowana obawą, że Hitler może odstąpić od zamiaru zaatakowania Polski i rozpoczęcia wojny, należała do Stalina. Symptom kierowania się strategii politycznej państwa sowieckiego na zbliżenie z Rzeszą wystąpił w paź­ dzierniku 1938 roku, kiedy to podczas spotkania ambasadora Niemiec von Schulenburga z sowieckim ministrem spraw zagranicznych, Litwinowem, obaj rozmówcy zobowiązali się odstąpić od poniżania w mediach przywódców obu państw. W marcu zaś 1939 roku, gdy otoczone najściślejszą tajem­ nicą niemieckie ultimatum pod adresem Polski dociera do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, Stalin przestaje się wahać. Poznał już treść polsko-niemieckich rozmów w Berlinie, w Berchtesgaden i w Warszawie. Informacje płynęły do Kremla wprost z ambasady niemieckiej w War­ szawie. Pod bokiem ambasadora Rzeszy, Hansa von Moltkego, pracował na rzecz sowieckiego wywiadu wojskowego radca legacyjny ambasady, von Schelich.

12 Stalin wiedział, że w zamian za ustępstwa Polski w sprawie Gdańska i autostrady przez polskie Pomorze Hitler obiecywał Polakom nabytki na wschodzie i zapraszał do wspólnej wyprawy wojennej na Moskwę. Wiedział też, że jedno i drugie Polska odrzuciła, zdeterminowana wolą obrony całości swojego terytorium i suwerenności za każdą cenę. A to zapowiadało wojnę, której chciał Stalin dla imperialnych celów Kremla. XVIII Zjazd Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bol­ szewików formalnie zaakceptował radykalną zmianę kierunku polityki zagranicznej państwa sowieckiego. Hitler nie od razu podjął wyciągniętą prawicę Stalina; jeszcze liczył na porozumienie z Francją i Wielką Brytanią w nadziei, że zdoła oba te państwa odwieść od zamiaru zaangażowania się w konflikt niemiecko-polski. „... kierownictwo polityczne uważa — poleca między innymi dyrektywa do «Fall Weiss», wojny z Polską — że w takim wypadku (odrzucenia przez Polskę dyktatu — T. J.) jego zadaniem będzie maksymalna izolacja Polski, tj. ograniczenia wojny do Polski". Kiedy jednak dalszy rozwój wydarzeń zaczął te rachuby przekreślać, doprowadzając do rozmów sowiecko-brytyjsko-francuskich, które zapowiadały powstanie antyniemieckiego układu sojuszniczego, zdecydował się na wymianę uścisku dłoni ze Stalinem. 17 czerwca ambasador Rzeszy w Moskwie, Schulenburg, informował Berlin o rozmowie z dyplomatą sowieckim. „Dziś w południe złożyłem zwykłą wizytę sowieckiemu charge d'affaires, Astachowowi. Zaraz po powitaniu wyraził zadowolenie, że atmosfera polityczna między obu naszymi krajami stopniowo się poprawia..." Ponadto stwierdził otwarcie, że Niemcom i Rosji wiodło się zawsze dobrze, gdy państwa te były przyjaciółmi, a źle, gdy były skłócone... Tymczasem informacje polskiego wywiadu wojskowego i placówek dyplomatycznych konstatowały wzmożone przeja-

13 wy szybko postępującego zbliżenia niemiecko-sowieckiego. W Warszawie przyjmowano je sceptycznie lub w ogóle twierdzono, że wystąpienie Sowietów przeciwko Polsce jest wykluczone. Toteż cały wysiłek obronny skoncentrowano na agresji Niemiec. W warunkach oczekiwanej dużej przewagi napastnika zamierzano ją przeciwważyć, niestety nogami piechurów, którzy w uporczywej walce i marszu odwrotowym w głąb kraju mieli wydłużyć czas niezbędny do koncentracji odwodów i przeciwdziałania nimi. A nade wszystko na przysporzenie czasu naszym sojusznikom, niezbędnego dla koncentracji sił, które ofensywnym działaniem na froncie zachodnim miały odciążyć front polski. Zarządzono skrytą mobilizację i częściową koncentrację oddziałów, rozpoczęto fortyfikowanie pozycji obronnych i przygotowania do cywilnej obrony kraju. Wszakże nadal otwarta była sprawa polsko-angielsko-francuskiego przymierza, które bez podpisania międzyrządowych umów politycznych nie miało mocy współdziałania wojskowego. W Londynie i Paryżu czekano na pozytywny wynik sowiecko-angielsko-francuskich rozmów w Moskwie. Stalinowi były one potrzeb­ ne dla stymulowania porozumienia z Hitlerem na warunkach Kremla. Jednym z nich było przyjęcie „specjalnego protokołu" (czyt. „Tajnego protokołu"). Hitler zgadzał się na wszystko, byle tylko pozyskać współ­ działanie Sowietów w wojnie z Polską i izolowanie jej od wszelkiej pomocy z zewnątrz. 19 sierpnia, na posiedzeniu Biura Politycznego partii, Stalin podjął decyzję, która wstrząsnęła światem. „Sprawa wojny czy pokoju — mówił — weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeżeli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, ale dalszy rozwój wydarzeń

14

15

poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, umożliwi to Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mogli z pożyt­ kiem dla nas czekać na odpowiedni moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiec­ ką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecz­ nie do domu"'. Ciężar sowieckiej decyzji przechylił szalę na rzecz wojny. Natychmiast po podpisaniu w Moskwie niemiecko-sowieckich układów, zwanych paktem Ribbentrop-Mołotow, którego tajny protokół stanowił m.in. o rozbiorze Polski, Hitler podjął decyzję zbrojnego najazdu. Treść tajnego protokołu Ribbentrop-Mołotow przedostała się przez kordon ścisłej tajemnicy. Ambasador USA w Mosk­ wie depeszował 24 sierpnia do Waszyngtonu m.in.: „[...] ściśle poufne. Zostałem poinformowany w ścisłym zaufaniu, że osiągnięto wczoraj wieczorem pełne «porozumienie» między rządami sowieckim a niemieckim odnośnie spraw terytorialnych w Europie Wschodniej, w wyniku którego Estonia, Łotwa, wschodnia Polska i Besarabia są uznane za strefę żywotnych interesów sowieckich [...]"2. Informacja ta drogą poufną dotarła również do Londynu i Paryża. Dlaczego nie trafiła do Warszawy? Nie znamy autorytatywnej odpowiedzi. Być może w owym ciemnym zaułku sojuszniczej nielojalności kryła się obawa przed przejściem Polski na stronę Niemiec, co postawiłoby Francję i Anglię w krytycznym położeniu. A może..., a może... Zostawmy rozważania o pokrętnych ścieżkach polityki i dyplomacji drugiej wojny światowej. 1

Agresja sowiecka na Polską w świetle dokumentów, 17 września 1939,

Warszawa 1994, tom 1, dok. nr 43. 2 Tamże, dok. nr 43.

W każdym razie polska służba zagraniczna, nieświadoma powagi zagrożenia, kojarzyła stosunki polsko-sowieckie z do­ tychczasowym układem o nieagresji. Sowieci umyślnie pod­ trzymywali to błędne założenie uspokajającymi oświadczenia­ mi swoich polityków, które strona polska przyjmowała za prawdziwe. Zważmy, nawet ambasador Polski w Moskwie, Wacław Grzybowski, w przyjaznych zresztą kontaktach z ambasadorem amerykańskim przy rządzie sowieckim Laurence Steinhardtem i w bezpośredniej bliskości wylęgu politycznej zbrodni, interpretował na opak sowiecko-niemiecki pakt o tzw. nieag­ resji. Informował ministra Becka o miernym znaczeniu ukła­ dów dla stron, które go zawierały. Z trudną do wytłumaczenia naiwnością dyplomaty tak wysokiej rangi sugerował wręcz niechętną postawę Joachima von Ribbentropa, który wprawdzie pakt podpisał, ale tylko dlatego, by nie wywołać skandalu wyjazdem z Moskwy z pustymi rękami. „[...] ale rachuby sowieckie — dowodził — zawiodły w nie mniejszej mierze: a) pakt nie zapewnił jeszcze wybuchu konfliktu i nie powstrzymał Hitlera od usiłowań negocjacyj­ nych [...]"3. Instrukcja ministra Becka do polskich placówek dyploma­ 4 tycznych motywowała niestety tę interpretację . W istocie Hitler liczył na więcej niż otrzymał. Oczekiwał, że szok spowodowany podpisaniem umów z Rosją musi wywrócić politykę brytyjsko-francuską, i że oba państwa zachodnie nie zdobędą się na nic innego, jak na bezczynne przyglądanie się klęsce Polski. Oczekiwał przesilenia rządo­ wego w Londynie i w Paryżu. Ale wiadomość o przesileniu rządowym w Wielkiej Brytanii i we Francji, której oczekiwał, nie nadeszła. Doręczono mu natomiast tekst przemówienia Neville'a Arthura Chamberlaina Tamże, Raport ambasadora RP w Moskwie dla ministerstwa J. Becka o pierwszych reakcjach po podpisaniu paktu niemiecko-sowieckiego, dok. nr 46. Szerzej tekst instrukcji, jak wyżej, dok. nr 42.

17

16 w Izbie Gmin, który był odpowiedzią zdecydowanie negatywną na dręczące go pytanie. Mimo to decyzji zaatakowania Polski nie odwołał. Miało to nastąpić 26 sierpnia o świcie. Wiedząc o mocnej wciąż pozycji ugodowców w rządzie brytyjskim, Hitler nadal liczył na porozumienie z Anglią, za które miała zapłacić Polska, pozostając sam na sam z Niem­ cami. Jeszcze półtorej godziny przed piętnastą, 25 sierpnia, wezwał do siebie Neville'a Hendersona, ambasadora brytyj­ skiego, zagorzałego ugodowca, i złożył na jego ręce nowe gwarancje nienaruszalności granic Francji, zgodę na redukcję zbrojeń, a nawet wystąpił z ofertą sojuszu z imperium brytyjskim. Niedługo potem nadeszła jednak wiadomość z Londynu, że Anglia odrzuciła propozycje Rzeszy i sojusz brytyjsko-polski zostanie podpisany. Wkrótce potem ambasador Robert Coulondre, indagowany przez Hitlera, zakomunikował podobne w wymowie do brytyjskiego stanowisko rządu francuskiego. Kiedy nadeszła z Londynu wiadomość o podpisaniu paktu brytyjsko-polskiego, Hitler popadł — jak wspomina jego osobisty tłumacz, Paul Schmidt — w ponurą zadumę. Depresję pogłębiła jeszcze wiadomość od Benito Mussoliniego. Zawia­ domił on bowiem Hitlera, że Włochy udzielą Niemcom w razie wojny z Polską wszelkiej pomocy politycznej i eko­ nomicznej, jeżeli Niemcy jej zażądają, ale jeżeli alianci zachodni wmieszają się do wojny, Italia nie podejmie żadnych działań militarnych aż do chwili otrzymania od Niemiec odpowiedniej ilości sprzętu wojennego i surowców. Stanowisko Wielkiej Brytanii i Włoch skłoniło Hitlera do przesunięcia agresji na Polskę o pięć dni, w nadziei, że uda mu się jeszcze wpłynąć na zmianę stanowiska angielskiego. Sojusz brytyjsko-polski i rezerwa Mussoliniego, z jaką ten odniósł się do próby natychmiastowego wciągnięcia Włoch do wojny, nie były jedynymi przyczynami odłożenia decyzji o agresji. Uwaga przywódcy Rzeszy spoczęła na małym kraju europejskim, Szwajcarii. Ukazała się tam w gazecie „Neue

Zurcher Zeitung" w dniu 25 sierpnia krótka notatka. Dziennik donosił, że w ciągu ostatnich dni znad granicy polskiej wycofano ok. 250 tysięcy żołnierzy sowieckich. Oznaczało to, że Polska mogła chwilowo czuć się spokojna. Ta, jak się okazało naprawdę, „kaczka" dziennikarska — jednak niewąt­ pliwie inspirowana — postawiła w stan alarmu całą służbę zagraniczną Rzeszy, zostawiając na drugim planie ostry protest Japonii przeciwko porozumieniu Niemiec z ZSRR. Hitler bowiem zaczął tracić grunt dla swoich planów. Z jednej strony wypadał mu argument politycznego nacisku na przeciwników, z drugiej ożyła groźba drugiego frontu na wschodzie. „Proszę ustalić — polecała ambasadorowi w Moskwie instrukcja z Berlina — w sposób ostrożny, czy: 1. Prawdą jest, że Rosja Sowiecka wycofała wojska z gra­ nicy polskiej, 2. Jeśli tak się stało, to czy nie można by odwołać tego zarządzenia, gdyż wszelkie wrażenie, że Polska jest zagrożona od strony rosyjskiej, przyczyniłoby się naturalnie do ułatwienia sytuacji na zachodzie i mogłoby nawet w końcu doprowadzić do wydatnego zmniejszenia się gotowości przyjścia z pomocą Polsce". Początkowo, nagabywany przez ambasadora Niemiec w Mo­ skwie, Schulenburga, Mołotow zbył sprawę, lekceważąc bezsensowność doniesienia, ale po kilku dniach gorączkowych zabiegów Auswartiges Amt i ambasadora Rzeszy przychylił się do prośby. 30 sierpnia komunikat agencji TASS zaprzeczył informacjom gazety szwajcarskiej, jakoby dowództwo radziec­ kie miało wycofać z zachodniej granicy ZSRR 200 do 300 tysięcy żołnierzy. Przeciwnie, „koła miarodajne stwierdzają, że w związku z rosnącą powagą sytuacji we wschodniej części Europy i możliwością niespodzianek dowództwo radzieckie postanowiło zwiększyć siły liczebne garnizonów na granicy zachodniej ZSRR". Hitler przestał się wahać. Rozkaz do ataku na Polskę został wydany. 2 — Bzura 1939

18 „Najwyższy dowódca sił zbrojnych Berlin, 31.8.1939 OKW/WFA nr 170/39 g. Kolos. Chefs. L I Tajna sprawa dowództwa Decyzje szefa/Tylko przez oficera Zalecenie nr 1 odnośnie prowadzenia wojny. 1. Po wyczerpaniu wszystkich politycznych możliwości usunięcia na pokojowej drodze nieznośnej dla Niemiec sytuacji na wschodniej granicy, zdecydowałem się na rozwiązanie z zastosowaniem przemocy. 2. Atak na Polskę należy przeprowadzić według przewidy­ wanych dla «Fall Weiss» przygotowań, ze zmianami, które wyniknęły dla armii z dokonanej już koncentracji. Rozdział zadań i cel operacyjny pozostają niezmienione. Dzień ataku: 1.9.1939 Czas ataku: godz. 4.00. Adolf Hitler". Plan zbrojnej agresji w Europie, w pierwszej fazie wymie­ rzony głównie przeciwko Polsce, wykonać miał Wehrmacht. Jednak koncepcja strategiczna tego zamysłu została podyk­ towana wyrafinowaną kalkulacją. Hitler, stawiając na porozu­ mienie ze Związkiem Sowieckim, obliczał na zimno, że zanim Francja i Anglia zdołają odzyskać równowagę po spara­ liżowaniu ich woli układem Ribbentrop-Mołotow, upłynie czas, który zadecyduje o losie Polski. Nie mylił się. Mocarstwa zachodnie sprzymierzone z Polską, poza formalnym odnoto­ waniem agresji, zdobyły się tylko na demonstrację. Związek Sowiecki za formalną deklaracją o neutralności ukrywał rzeczywistą postawę sojusznika Rzeszy, stymulując ostrożną strategię naszych sprzymierzeńców. Hitler rzucił przeciwko Polsce główne siły Wehrmachtu, pozostawiając na froncie zachodnim przeciwko Francji i Wiel­ kiej Brytanii tylko słabą osłonę, złożoną z nielicznych dywizji piechoty, które stopniowo wzmacniał jednostkami mobilizo­ wanych rezerw. Przewaga armii niemieckiej nad naszą armią,

19 jeszcze w pełni nie zmobilizowaną, liczebnie prawie dwakroć mniejszą, a technicznie kilkakrotnie słabszą, nie dawała jednak pewnej gwarancji błyskawicznego zwycięstwa. Polacy stawiali twardy opór i czas niezbędny na pokonanie naszego kraju mógł się przedłużyć. Toteż, zakładając taki ewentualnie rozwój wydarzeń, Hitler zdradzał coraz większe zainteresowanie wystą­ pieniem zbrojnym ZSRR przeciwko Polsce. Przy tym oczekiwa­ nie III Rzeszy na pozytywny odzew partnera wydawało się tym bardziej zasadne, że cena politycznego poparcia, jakiego zażądała strona radziecka za udział w podziale łupu, była niska. Już w pierwszym dniu agresji rząd Rzeszy zwrócił się do rządu radzieckiego, za pośrednictwem swojej ambasady w Mo­ skwie, o współdziałanie w zakresie tworzenia systemu nawi­ gacyjnego dla kierowania na wybrane cele obrony polskiej wypraw Luftwaffe. Bezzwłocznie taką zgodę uzyskał. W od­ powiedzi rząd ZSRR informował, że „gotów jest spełnić wasze życzenie w taki sposób, że rozgłośnia w Mińsku możliwie najczęściej będzie wymieniać nazwę Mińsk w swoich programach, które dla tego celu mogą być dłuższe o dwie godziny. Proszę o informację, w jakim czasokresie jest to najbardziej celowe. Rząd radziecki wolałby uniknąć nadawania specjalnego sygnału, aby nie zwracać uwagi". Trzy dni później przedstawiciel dowództwa niemieckiego witał przybyłą do Berlina misję wojskową sprzymierzonej armii. Przed przybyciem sowieckiej misji 2 września o godz. 1.30, ambasador Schulenburg depeszował z Moskwy do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy: „Mołotow poprosił mnie dzisiaj wieczorem o godz. 22.30 do siebie i oświadczył, że rząd sowiecki uznaje informację zapowiadającą przybycie oficerów sowieckich do Berlina ze względów bezpieczeństwa za niecelową. [Rząd] życzy sobie, aby również po przybyciu tych panów nie mówiono o misji wojskowej, lecz w prasie niemieckiej odnotowano wyłącznie mianowanie nowego sowieckiego attache wojskowego. Prasa sowiecka zachowa się tak samo".

20 Powitaniu sojuszników nadano uroczystą oprawę. Saluto­ wano oddziałem honorowym, orkiestrą i sztandarami. Strona sowiecka składała dowody sojuszniczej lojalności, ale pragnęła ukryć to przed światem. Hitler miał powody do zadowolenia, wymagał jednak więcej, tym bardziej że nowe, niekorzystne dla Rzeszy w wojnie z Polską wydarzenia wymuszały stawianie nowych żądań i to już w zakresie bezpośredniego udziału Armii Czerwonej w inwazji. 3 września, natychmiast po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez oba mocarstwa zachodnie, co zdecydowało o powstaniu drugiego frontu przeciwniemieckiego, Hitler polecił Ribbentropowi upomnieć się o to w Moskwie: „Bardzo pilne! Wyłącznie dla ambasadora. Ściśle poufne! Dla szefa misji albo jego przedstawiciela osobiście. Najwyższa tajemnica. Do rozszyfrowania przez niego samego. Przy zachowaniu bardzo ścisłej tajemnicy! Jesteśmy pewni, że pobijemy armię polską definitywnie w czasie kilku tygodni. Zachowam wtedy pod okupacją wojskową obszary uzgodnione w Moskwie (23 sierpnia 1939 r. — T. J.), jako należące do niemieckiej strefy interesów. Będziemy prowadzić działania przeciwko polskim siłom zbrojnym, które znajdą się w tym czasie na obszarze polskim w rosyjskiej strefie interesów. Proszę, by pan przedyskutował natychmiast tę sprawę z Mołotowem, uzgadniając, czy Związek Sowiecki nie uważał­ by jako celowe, by wojska rosyjskie wystąpiły w odpowiednim czasie przeciwko polskim siłom zbrojnym na obszarze rosyj­ skiej strefy interesów. Sądzimy, że nie tylko odciążyłoby to nas, ale również w zgodzie z układami moskiewskimi leżałoby w interesie radzieckim. W związku z tym proszę uzgodnić ewentualną możliwość przedyskutowania sprawy z radzieckimi oficerami, którzy tu (do Berlina — T. J.) przybyli". Odpowiedź przyszła po dwóch dniach. Mołotow wręczył ją ambasadorowi niemieckiemu w Moskwie, Schulenburgowi,

21 w pałacyku Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych na Spiridionowce: „Zgadzamy się, że we właściwym czasie, który naszym zdaniem jeszcze nie nadszedł, będzie absolutną koniecznością podjęcie przez nas konkretnej akcji. Być może mylimy się, lecz i wydaje się nam, że zbyt wielki pośpiech może zaszkodzić naszej sprawie i umocnić naszych przeciwników. Rozumiemy, że podczas działań operacyjnych jedna lub dwie strony muszą być zmuszone po pewnym czasie do przekroczenia linii demarkacyjnej dzielącej strefy interesów; wypadki takie jednak nie mogą przeszkodzić ścisłemu wyko­ naniu powziętego planu [...]". Wydarzenia potoczyły się inaczej, ale przynajmniej na razie na wschodniej granicy naszego kraju było jeszcze spokojnie. Stalin oczekiwał bardziej korzystnego dla jego decyzji rozwoju sytuacji w Polsce. Oczekiwał przede wszystkim upadku Warszawy. Polska bez Warszawy, to Polska bez państwowości, którą można zaatakować, usprawiedliwiając zbrodniczą decyzję ustaniem ważności zawartych wcześniej z państwem polskim traktatów sąsiedzkich. Polska cała stała już w ogniu.

23

ZANIM PADŁY STRZAŁY Bezpośrednie przygotowania do agresji na Polskę Niemcy hitlerowskie rozpoczęły wczesną wiosną 1939 roku. 3 kwietnia generałowie Wehrmachtu przedłożyli fiihrerowi drugą część dyrektywy o przygotowaniach wojennych Wehrmachtu na lata 1939-1940. Jej treść, oznaczona kryptonimem „Fali Weiss", stawiała przed armią Hitlera zadanie zniszczenia sił zbrojnych Polski. Cel ten miał być osiągnięty przez uderzenie z za­ skoczenia. Główne siły polskie spodziewano się zastać na zachód od linii Wisły i Narwi i zamierzano pobić je koncentrycznymi uderzeniami ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich, a następnie dokonując okrążenia zniszczyć, zanim zdołają utworzyć nową linię obronną na Wiśle, Sanie i Narwi. Punktem stycznym tych uderzeń miała być Warszawa, największy polityczno-administracyjny i ekonomiczny ośrodek Polski. Opanowanie Warszawy miało być ostatnim etapem zamierzo­ nej przez Niemców kampanii wojennej. Niemieckie wojska lądowe pod dowództwem gen. Walthera von Brauchitscha, zorganizowane w dwie Grupy Armii „Północ" („Nord") i „Południe" („Siid"), skoncentrowały do uderzenia ponad 1 800 tysięcy żołnierzy, około 11 tysięcy dział, 2800 czołgów, ponad 1600 samolotów bojowych, a na Morzu Bałtyckim operować miało 25 dużych jednostek Kriegsmarine.

Najważniejsze zadanie w wojnie przeciwko Polsce powie­ rzono GA „Południe" (8, 10, 14 armia) dowodzonej przez gen. Gerda von Rundstedta. Uderzając ze Śląska, Moraw i Słowacji, GA „Południe" ruszyć miała ku Warszawie i osiągnąć Wisłę między ujściem Bzury i ujściem Wieprza, a ponadto związać siły polskie na obszarze Małopolski Zachodniej. GA „Północ" (3 i 4 armia) pod dowództwem gen. Fedora von Bocka dokonać miała połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi, po czym uderzyć z Prus Wschodnich na obszar położony na wschód od Warszawy, aby razem z wojskami GA „Południe" stworzyć front okrążenia wokół armii polskich. Floty powietrzne 1 i 4 pod dowództwem gen. Alberta Kesselringa i gen. Aleksandra Lohra miały przede wszystkim zaatakować i zniszczyć lotnictwo polskie oraz rejony jego bazowania i zaopatrzenia, a po uzyskaniu panowania w powie­ trzu uderzyć na bliskie i głębokie tyły operacyjne armii polskich, paraliżując ich mobilizację, koncentrację, system dowodzenia i ewakuacji. Lotnictwo atakować miało również pierwsze rzuty wojsk, głównie na kierunkach natarcia niemieckich dywizji pan­ cernych. Oczywiście do zadań wcale nie mniejszej wagi należały terrorystyczne naloty na wsie i miasta polskie. Wojna błys­ kawiczna miała powalić nie tylko polskie siły zbrojne. Miała to być również wojna totalna, zmierzająca do sterroryzowania całego naszego narodu. Grupa „Wschód" („Ost") niemieckiej marynarki wojennej pod dowództwem adm. Konrada Albrechta, złożona z 2 pan­ cerników, 9 niszczycieli, 14 okrętów podwodnych i kilku mniejszych jednostek, otrzymała zadanie zniszczenia floty polskiej, blokady Zatoki Gdańskiej, ochrony morskich linii komunikacyjnych Rzeszy i wreszcie artyleryjskiego wsparcia oddziałów wojsk lądowych atakujących polskie wybrzeże. Zadania pomocnicze w ataku na Polskę wypełnić miała organizacja dywersyjno-wywiadowcza, tzw. V kolumna.

24 Organizację i wykonanie zamierzeń dywersyjnych pozo­ stających w ścisłej łączności z operacjami wojskowymi powierzono III Oddziałowi Zarządu Wywiadowczego (Amt Ausland-Abwehr) Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH). Na obszarze operacyjnym Grupy Armii „Północ" i „Południe" bezpośrednie przygotowanie i wykonanie akcji dywersyjnych, a także szeroką działalność wywiadowczą przy powszechnym wykorzystaniu nacjonalistycznej mniej­ szości niemieckiej w Polsce organizowały wydzielone pla­ cówki III oddziału we Wrocławiu, Szczecinie, Koszalinie, Olsztynie i różnych miastach przygranicznych. Na jego obszarze działania oddziały dywersyjne opanować miały ważne pod względem gospodarczym obiekty przemysłowe i utrzymać je do chwili wkroczenia regularnych wojsk niemieckich, nie dopuszczając do zniszczenia ich przez wycofujące się oddziały polskie. Głównym obiektem dywer­ sji miał być Górny Śląsk — najbardziej uprzemysłowiony rejon Polski. Akcję dywersyjną miały rozpocząć oddziały zorganizowane na terenie należącej do Niemiec części Górnego Śląska, występujące jako ochotnicze jednostki Freikorps Ebbinghaus oraz konspiracyjne grupy Kampf und Sabotageorganisation. Na Pomorzu zaś organizacji Selbstschutz rekrutującej się spośród miejscowych obywateli nie­ mieckiego pochodzenia. Pod koniec lipca przeszkolone w obozach ćwiczebnych Wehrmachtu oddziały dywersyjne zajęły pozycje wyjściowe w pobliżu naszej granicy. Nieco później, bo 15 i 16 sierpnia, zostały wydane rozkazy rozpoczęcia przerzutów broni do Polski, w którą zaopatrywano niemieckie podziemne organizacje dywersyjne. Podobną działalność wywrotową organizowała na terenie Pomorza placówka Abwehry w Szczecinie. Spośród planowa­ nych działań dywersyjnych, koordynowanych z działaniami armii regularnej na Pomorzu, do poważniejszych należało m.in. zadanie opanowania Grudziądza i mostów tczewskich

25 oraz dezorganizowanie odwrotu i tyłów Wojska Polskiego. Do zadań o szczególnym znaczeniu należały prowokacja gliwicka i zorganizowanie zbrojnej ruchawki w Bydgoszczy. Od chwili gdy z wyższych sztabów Wehrmachtu popłynęły rozkazy, w koszarach niemieckich garnizonów zawrzało, jak w ulu. Na wschód, na Śląsk i Pomorze toczyły się nocami pociągi- Zamknięte szczelnie drzwi i brezentowe plandeki ukrywały tajemnicze ładunki. Pociągi zapadały w nadgraniczne lasy, a później wracały puste. Prasa i radio niemieckie informowały wtedy, że to manewry. Z okazji 25 rocznicy zwycięstwa pod Tannenbergiem ogłoszono uroczyste obchody. Znów ruszyły transporty z ta­ jemniczym ładunkiem, toczyły się lądem i płynęły morzem do Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska.

Dawno już lato nie było tak upalne, jak tego roku. Wojna polityczna, zwana wojną nerwów, trwała już od marca i ludzie zaczęli się do niej przyzwyczajać, jak do codziennej troski. Tymczasem meldunki polskiego wywiadu wojskowego donosiły o sytuacji z dnia na dzień coraz groźniejszej. W lipcu zaś w Generalnym Inspektoracie i Sztabie Głównym wiedziano już na pewno, że informacje o zbierających się nad granicą polską dywizjach niemieckich oznaczają pełną koncentrację Wehrmachtu. Nie wiedziano jeszcze, kiedy uderzenie nastąpi, ale Polska mogła być zaatakowana już w najbliższym czasie i z dowolnego miejsca nadgranicznych obszarów Niemiec. Już 23 marca wdrożono częściową mobilizację polską, tzw. alarmową, czyli tajną, i skierowano zmobilizowane oddziały nad granicę z Niemcami, ciągnącą się od Puszczy Augustow­ skiej na północnym wschodzie aż po Karpaty na południu, wzdłuż linii liczącej około 1500 km.

26 Były to jednak tylko nieliczne dywizje piechoty i brygady kawalerii, które nie mogły zapewnić bezpieczeństwa granic. Polska nie dała się zastraszyć. Powiedziała Niemcom NIE, bez względu na wynik nierównej walki. Właśnie to polskie NIE było pierwszą przeszkodą na drodze po­ kojowych podbojów Hitlera. Naród nasz wiedział, że musi podjąć tę walkę, chociaż nie będzie ona łatwa. Wiedział też, że w tej wojnie trzeba stanąć do walki nie o większy czy mniejszy kawałek ziemi, lecz o swój byt narodowy. To było pewne. Niewiadoma kryła się za fasadą płytkiej propagandy rządu i naczelnego dowództwa wojskowego. Zawierzono tromtadrackim zawołaniom, że guzika nie od­ damy, że w puch rozniesiemy najeźdźców. Ukrywano sła­ bość techniczną i organizacyjną armii oraz spóźnione przy­ gotowania wojskowe i powszechne do obrony kraju. Nie ujawniono wreszcie zagrożenia ze strony Związku Sowiec­ kiego, choć symptomy tego, oparte przecież na donie­ sieniach wywiadu agenturałnego i dyplomatycznego, su­ gerowały rozwój wydarzeń w tym beznadziejnym dla Polski kierunku. Potędze nieprzyjacielskiej przeciwstawić się musiała Polska kilkakroć słabsza ekonomicznie i militarnie, a jej położenie strategiczne nie sprzyjało obronie, lecz ułatwiało najeźdźcy atak. Na północy „zwisał" nad Polską obszar Prus Wschod­ nich. Wraz z obszarami Pomorza Zachodniego i części zachodniej Górnego Śląska tworzyły one dogodne bazy wypadowe do flankowych uderzeń na głębokie zaplecze kraju. Stolicę Polski — Warszawę — centrum polityczne i admini­ stracyjne, ważny węzeł komunikacyjny i ośrodek przemy­ słowy, dzieliły od ówczesnych granic Niemiec nieznaczne odległości. Z Pomorza Zachodniego 270 km, ze Śląska 220 km, a z Prus Wschodnich zaledwie 120 km. W wypadku wojny, już od pierwszych chwil jej trwania, stolica i najważ­ niejsze gospodarczo oraz strategicznie rejony kraju znaj-

27 dowały się w zasięgu niszczycielskiego działania lotnictwa nieprzyjacielskiego. Od 4 marca 1939 roku, tj. od daty pierwszej odprawy w Sztabie Głównym, poświęconej sprawom przygotowania planu operacyjnego obrony przed atakiem Niemiec, zabrano się ostro do pracy. W drugiej połowie marca 1939 roku opracowano wytyczne dotyczące ogólnego podziału sił i zadań poszczególnych armii i grup operacyjnych. W planie tym (plan „Zachód") w sposób najogólniejszy określono koncepcję bitwy obronnej następująco: — broniąc obszarów niezbędnych do prowadzenia wojny, zadać Niemcom jak największe straty; — wykorzystując sprzyjające warunki do przeciwuderzeń odwodami, nie dać się rozbić przed rozpoczęciem działań sprzymierzonych na zachodzie; — po wystąpieniu zbrojnym sprzymierzonych i odciążeniu frontu polskiego podjąć decyzje zależne od sytuacji. Biorąc pod uwagę względy natury ekonomicznej oraz mobilizacyjnej, a także ewentualność niemieckiej akcji za­ czepnej o znaczeniu lokalnym na Pomorze, Gdańsk lub Górny Śląsk, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych — marszałek Polski Edward Rydz-Smigły postanowił stoczyć bitwę obronną głów­ nymi siłami na obszarach zachodniej części kraju. 23 marca 1939 roku dowódcy armii i grup operacyjnych otrzymali zadania dla swoich wojsk. SGO „Narew" pod dowództwem gen. Czesława Młota-Fijałkowskiego na Podlasiu miała bronić północno-wschod­ nich obszarów kraju. Armia „Modlin", którą dowodził gen. Emil Krukowicz-Przedrzymirski, broniąc północnego Mazowsza, osłonić War­ szawę od strony Prus Wschodnich. Armia „Pomorze" gen. Władysława Bortnowskiego, skon­ centrowana w Borach Tucholskich i nad Osą, bronić Pomorza. W Wielkopolsce stanąć miała armia „Poznań" na czele z gen. Tadeuszem Kutrzebą.

28 Osłonę Łodzi i wiodących na Warszawę z południowego zachodu linii komunikacyjnych powierzono gen. Juliuszowi Rómmlowi. Stanął on na czele armii „Łódź". Na Śląsku i Podgórzu rozwinąć miała swe dywizje armia „Kraków" pod dowództwem gen. Antoniego Szyllinga. Armia „Karpaty" zamknęła przełęcze karpackie na drogach prowadzących ze zwasalizowanej przez Niemców Słowacji. Dowódcą armii mianowano gen. Kazimierza Fabrycego. Odwody Naczelnego Wodza koncentrować się miały stop­ niowo dopiero po wprowadzeniu w życie mobilizacji po­ wszechnej. Odwodem głównym była armia „Prusy" gen. Stefana Dęba-Biernackiego. Stanąć miała na dużym obszarze między Tomaszowem Maz., Radomiem i Kielcami; głównie na tyłach armii „Łódź" i „Kraków", i wspierać je, gdyby Niemcom udało się przerwać tam linię polskiej obrony. Inne mniejsze zgrupowania odwodowe dywizji polskich podeprzeć miały skrzydła frontu, na północy nad dolną Narwią i na południu pod Tarnowem. Do chwili rozpoczęcia działań wojennych nie zdołano, niestety, przeprowadzić całkowitej mobilizacji, opóźnionej na skutek interwencji państw zachodnich, które za każdą cenę usiłowały unikać zadrażnień z prącym do wojny Hitlerem; zdołano skoncentrować i rzucić do walki ok. miliona żołnierzy, 4,5 tys. dział, 700 czołgów, głównie rozpoznawczych, i 400 samolotów. W wojnie sam na sam z Niemcami kraj nasz, niestety, nie miał żadnych szans na skuteczną obronę. W przypadku agresji dwustronnej, niemiecko-sowieckiej, nasz naród miał być skazany na polityczny i biologiczny niebyt. Państwo polskie i naród oczekiwały chwile największej próby.

20 marca gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba skompletował swój ścisły sztab, a w trzy dni później, wezwany przez marszałka

29 Edwarda Rydza-Śmigłego, otrzymał zadanie obrony Wiel­ kopolski. położenie Wielkopolski, wysuniętej szerokim występem ku zachodowi, nie sprzyjało obronie. Stąd iść mogły tylko natarcia, np • wielkie ofensywne działanie przeciwko Berlinowi czy kontrofensywne przeciwko wojskom nieprzyjacielskim wdzie­ rającym się z Pomorza Zachodniego bądź ze Śląska w kierunku na Warszawę. Ofensywne działanie na Berlin mogło być jedynie przed­ miotem teoretycznych rozważań strategiczno-operacyjnych. Polska bowiem ani napadać na nikogo nie chciała, potrzebując nade wszystko spokoju dla regeneracji sił odrodzonego po zaborach państwa, ani nie mogła, zważywszy jej wątły w porównaniu z potężnymi Niemcami potencjał ekonomiczny i militarny. Jak się później okaże, zabraknie jej nawet sił do działań kontrofensywnych niezbędnych do obrony napad­ niętego kraju. Zachowując postawę bierną w Wielkopolsce, dano by napastnikowi sposobność do uderzeń skrzydłowych, wymie­ rzonych w głębokie tyły jej obszaru. Mierząc z Pomorza i Śląska na Warszawę, przeciąłby on wszystkie żywotne arterie łączące Wielkopolskę z centrum kraju i pozbawił ją wszelkiej siły w toczącej się wojnie. Jednakże mimo ważkich racji wojskowych przemawiających przeciw obronie Wielkopolski, także ze względu na brak poważniejszych przeszkód naturalnych, stanęły tam wzdłuż granicy z Niemcami cztery dywizje piechoty i dwie brygady kawalerii. O obronie Wielkopolski zadecydowały przede wszystkim względy polityczne i ekonomiczne. Te pierwsze kazały tu trwać, by nie stworzyć najmniejszego nawet pozoru, że wobec bezczelności niemieckich żądań rewindykacyjnych Polska za­ mierza ustąpić. Ponadto Wielkopolska była wielkim zapleczem żywnościowym, a także źródłem rezerw ludzkich. Wielkopolanie cieszyli się sławą doskonałych i bitnych żołnierzy.

30 Jak napisał jeden z wybitnych żołnierzy tej armii, gen. bryg. Roman Abraham: „Miejscowe społeczeństwo pracowite, spo­ kojne, nieskłonne do entuzjazmu, raczej zamknięte w sobie, twarde — od pokoleń zachowało głęboko w duszy nienawiść do odwiecznego wroga — Prusaka, pomne krzywd ojców i własnych"'. Ziemi tej trzeba było więc bronić, jak długo tylko będzie to możliwe. Na przedpolach armii „Poznań" wywiad polski nie stwierdził koncentracji poważniejszych sił nieprzyjacielskich. Były tam głównie oddziały Grenzschutzu2, niezdolne do podjęcia więk­ szej akcji zaczepnej. Nie należało więc oczekiwać ataku wymierzonego wprost w Wielkopolskę. Konieczna była jednak osłona kierunku wiodącego z Frankfurtu do Poznania, by zapobiec zaskoczeniu stolicy Wielkopolski i rozpoznać siły i zamiary nieprzyjaciela. Armia „Poznań" stanąć miała na pozycjach obronnych między armią „Pomorze" na północy i armią „Łódź" na południu, a do głównych zadań, jakie marszałek powierzył gen. Kutrzebie w ramach obrony Wielkopolski, należało zatrzymanie niemieckiego natarcia, którego oczekiwano spod Frankfurtu n. Odrą w kierunku Poznania. i Armia osłaniać też miała aktywnie skrzydła pozycji obron­ nych sąsiednich armii, które spodziewały się ciężkich zmagań z nieprzyjacielem przede wszystkim nad środkową Wartą i Widawką, a także na Pomorzu. Spośród czterech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii, które weszły w skład armii, trzy dywizje piechoty i jedna brygada kawalerii bronić miały pierwszej pozycji obronnej, zwanej osłonową, biegnącej od Nakła przez Kcynę, Wąg­ rowiec, Oborniki, Poznań, Śrem, Krotoszyn do Ostrowa Wielkopolskiego. ' R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1969, s. 20. 2 Straż Graniczna.

31 Z tyłu, na południe od Gniezna miała być skoncentrowana niecnota w sile niepełnej dywizji oraz brygada kawalerii. Wypełniwszy zadania na pierwszej pozycji obronnej, armia poznańska prowadząc walki opóźniające wycofać się miała na główną linię obrony, opartą z jednej strony o Byd­ goszcz, skąd biegła ku południowi wzdłuż jezior żnińskich i jeziora Gopło, a z drugiej strony o rzekę Wartę w rejonie Uniejowa. Tak zorganizowaną obronę armii Naczelny Wódz zamierzał wzmocnić swoimi odwodami. Był to tzw. odwód NW „Kutno" złożony z dwóch dywizji piechoty, które skoncentrowane na obszarze między Kutnem, Płockiem i Włocławkiem mogły również wspierać, zależnie od rozwoju sytuacji, armię „Pomo­ rze" oraz armię „Modlin", z którą nad Drwęcą ta pierwsza sąsiadowała. W przypadku jeszcze innego rozwoju wydarzeń na froncie, dywizje odwodowe Naczelnego Wodza mogły interweniować na południowym skrzydle armii „Poznań", szczególnie w okolicznościach podyktowanych koniecznością udziału sił poznańskich w bitwie armii „Łódź" nad Wartą. Koncentracja armii realizowana w ramach ogólnego planu mobilizacji polskich sił zbrojnych odbywała się w miarę wprowadzania poszczególnych faz mobilizacji alarmowej zakończonej mobilizacją powszechną. Uzależnione to zaś było od skali napięcia politycznego z jednej strony, z drugiej zaś wzrastającego zagrożenia militarnego przez postępującą koncentrację Wehrmachtu. Pierwszego przesunięcia wojsk na obszar operacyjny armii „Poznań" dokonano już w marcu 1939 roku po częściowej mobilizacji alarmowej. Przybyła wtedy część oddziałów 26 dywizji piechoty, 37 pułk piechoty, który podjął zadania osłony w rejonie Wągrowca. W lipcu skoncentrowała się tutaj cała dywizja. Podolska Brygada Kawalerii, zmobilizowana w ostatnich dniach sierpnia, wyładowywała się z transportów kolejowych już pod bombami Luftwaffe.

32

33

Pozostałe wielkie jednostki i oddziały armii 14, 17, 25 dywizje piechoty, Wielkopolska Brygada Kawalerii, brygady Obrony Narodowej: Poznańska i Kaliska, 7 pułk artylerii ciężkiej, 3 pułk lotniczy oraz dywizjon pociągów pancernych, stacjonujące w garnizonach pokojowych na terenie Wielko­ polski, były na miejscu i po zmobilizowaniu podjęły zadania fortyfikowania oraz osłony pozycji obronnych. Główną kwaterę armii przygotowano w Gnieźnie, dokąd gen. Kutrzeba przybył z Warszawy wraz z oficerami dowódz-1 twa i sztabu dopiero w nocy z 28 na 29 sierpnia, a więc tuż i przed agresją.

mocnień, a wkrótce potem polecenia zintensyfikowania prac ziemno-fortyfikacyjnych w rejonie Żnina, Koła, Wągrowca, Poznania i Kalisza. Wojskowe przygotowania obronne i rosnące z dnia na dzień napięcie polityczne w stosunkach polsko-niemieckich akty­ wizowały całe społeczeństwo regionu wielkopolskiego, kon­ solidujące się coraz mocniej w działaniu obronnym przeciwko destrukcyjnej działalności niemieckiej mniejszości. Dowody antypolskiej, wręcz wrogiej postawy ujawniły się nie tylko w manifestacyjnej negacji rzeczywistości polskiej. Mnożyły się także ucieczki młodych obywateli polskich narodowości niemieckiej do Rzeszy, gdzie wcielani byli do Wehrmachtu. Członkowie jawnie działających i tajnych or­ ganizacji niemieckich znaleźli się bądź bezpośrednio w szere­ gach V kolumny, osławionej hitlerowskiej forpoczty dywersyjno-szpiegowskiej, bądź wspierali ją współdziałając lub popierając wrogą Polsce działalność.

* Poczynając od pierwszego dnia marcowej mobilizacji alar-1 mowej, w garnizonach Wielkopolski trwał permanentny stan gotowości bojowej oddziałów. Na przemian to czuwając na j stanowiskach osłony, to szkoląc się bądź fortyfikując pozycje obronne, mogły one w każdej chwili podjąć walkę z nie-1 przyjacielem. W osłonie mobilizacji i koncentracji armii stanęły: na północy w rejonie Wągrowca — 26 dywizja piechoty pod dowództwem płk. Adama Brzechwy-Ajdukiewicza; główny ośrodek polityczno-administracyjny — Poznań osłaniała 14 dywizja piechoty dowodzona przez gen. Franciszka Włada; Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Romana Abrahama — na przedpolu środkowej Warty, głównie między Śmiglem, | Lesznem a Rawiczem; 25 dywizja piechoty pod dowództwem gen. Franciszka Altera — na przedpolu Prosny między Krotoszynem, Ostrowem Wlkp. i Kaliszem. Budowę fortyfikacji polowych podjęto już na przełomie! marca i kwietnia, najpierw jednak w skali ograniczonej brakiem I planu fortyfikacyjnego naczelnego dowództwa z jednej strony, i z drugiej zaś koniecznością oszczędzania zasiewów rolnych. I W czerwcu nadeszły rozkazy i założenia planu budowy I

„...W okresie narastającego zagrożenia niemieckiego — przy­ pominają Piotr Bauer i Bogusław Polak — całe społeczeństwo polskie związało się uczuciem i działaniem z wojskiem. Wielkopolanie nie ulegli zbytnio nastrojom krańcowego optymizmu. Niewątpliwy wpływ na to miało wzmożenie antypolskiej działalności V kolumny w Polsce. Właśnie w Wiel­ kopolsce V kolumna wyróżniała się aktywnością i rozmachem organizacyjnym. Miejscowi Niemcy prowadzili działalność szpiegowską i dywersyjną, opracowywali wykazy działaczy polskich, m.in. byłych powstańców wielkopolskich, działaczy gospodarczych, społecznych, ludzi kultury..."3. Odpowiedź społeczeństwa wielkopolskiego była jedno­ znacznie zdecydowana, ale rozważna. Taka właśnie postawa okazała się skuteczną zaporą dla wielu antypolskich akcji wyróżniających się niezwykłą perfidią działania i dużą szkodliwością skutków. W walce z tą iście szczurzą inwazją P- B a u e r i B. P o l a k , 55 Poznański Pułk Piechoty w obronie Ojczyzny 9 r., Leszno 1980, s. 59.

,93

3

— Bzura 1939

^ ^ ^ ^ ^

_ . , ,.

.

• .

Biblioteka UMCS Lublin

34

35

udział młodzieży, głównie harcerskiej i szkół średnich, jak zawsze w dziejach naszych bywało najmocniej czującej niebezpieczeństwo grożące ojczyźnie, był największy i bardzo skuteczny. Jedna po drugiej wpadały w ręce władz ukryte przemyślnie szpiegowskie radiostacje, przesyłające informacje dotyczące polskiej obronności. Dla wielu przyczajonych, czekających na sygnał do otwartego wystąpienia dywersantów, zabrakło broni ukrytej w tajnych magazynach. Zabrakło materiałów wybu­ chowych, które miały służyć niemieckiej propagandzie aktami terroru i prowokacji. „...dzięki pomocy społeczeństwa — przypominają kronika­ rze — policja odkryła cały arsenał broni w Dorzeczkowie, pow. leszczyński, w majątku Niemca, barona Horsta von Leesena. W Waszkowie w pow. rawickim za przemyt (broni, dywersantów, materiałów propagandowych — T. J.) aresz­ towani zostali Richard Hohn i Eryk Helmiński. Punkt prze­ rzutowy znajdował się u działaczy JDP w Poniecu, Stibbena i Benischema..."4. Wciąż nowe dowody o rozszerzającym się zakresie i meto­ dach działania V kolumny, ujawniające jednoznaczne intencje przygotowywanej przez sąsiada agresji, tylko wzmacniały determinację Wielkopolan, gotowych poświęcić obronie oj­ czyzny wszystko, co mają. Akcja zbierania środków finansowych w ramach inicjowanych przez państwo pożyczek i funduszy (POP — Pożyczka Obrony Przeciwlotniczej, FON — Fundusz Obrony Narodowej, FOM — Fundusz Obrony Morskiej) na cele służące obronności państwa zakończyła się zebraniem olbrzymiej na owe czasy sumy ponad 30 milionów złotych. Wielką popularnością cieszyły się organizacje paramilitarne samoobrony i samopomocy społecznej, min. Obrony Przeciw­ lotniczej (OPL), Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK), Przy­ sposobienia Wojskowego (PW), Wojskowej Służby Kobiet 4

Tamże, s. 61.

fWSK), Polskiego Związku Zachodniego (PZZ), Pogotowia Zbrojnego Wsi (PZW), Federacji Polskich Związków Obroń­ ców Ojczyzny (FPZOO) i innych. Społeczna Sieć Informacji (SSI) przewidująca ochotniczy zaciąg obywateli do wykonywania zadań o szczególnym znaczeniu na tyłach wojsk nieprzyjaciela, gdy przekroczą granicę naszego państwa, miała zgodnie z założeniami Od­ działu II Sztabu Głównego WP informować dowództwo polskie i prowadzić działania dywersyjne. 23 sierpnia 1939 roku, po specjalnym rozkazie gen. Kutrze­ by, zaczęła organizować się SSI. Kilkuosobowe, złożone z najdzielniejszych ludzi regionu, dobrze uzbrojone i wyposa­ żone w materiały wybuchowe grupy wywiadowczo-dywersyjne czekały na sygnał do działania. Tymczasem mijały ostatnie, pełne dramatycznego napięcia dni sierpnia 1939 roku. Pod powierzchnią pozornej codzien­ ności przyczaiły się niepokój i groza. W Wielkopolsce, tak jak w całym kraju, ludność przystąpiła spontanicznie do kopania rowów przeciwlotniczych i okopów pozycji obronnych, budowania przeszkód przeciw piechocie nieprzyjaciela i czołgom. Jak się okazało, był już po temu najwyższy czas, chociaż nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że to ostatni tydzień pokoju. Sypano te polskie szańce szybko, bez oddechu, w nerwowym oczekiwaniu nieznanego, a groźnego jutra. W Poznaniu wykopano 25 km rowów przeciwlotniczych, w Lesznie 6 km, a w Inowrocławiu 14 itd. Lista ludzi ofiarujących dobrowolnie swoją pracę wojnie była długa. Chłopskie pola straciły barwę pejzażu wsi polskiej, po­ strzępione rudymi zygzakami okopów. Miasta z oknami w bandażach z papierowych pasków, z otwartą raną po­ dziurawionych schronami parków i placów, przybierały szarość architektury wojny. W pierwszych dniach sierpnia wprowadzono ostre dyżury służb garnizonowych. 24 sierpnia mobilizacja alarmowa

36

37

zaczęła gromadzić w koszarach jednostek wielkopolskich powołanych pod broń rezerwistów. Mobilizacja powszechna obwołana kilka dni później zastała armię prawie całkowicie zmobilizowaną i gotową do działań. 29 i 30 sierpnia nadeszły do dowództwa dalsze alarmujące rozkazy. Dywizje i pułki armii poznańskiej stanąć miały w uszykowaniu obronnym gotowe do „przyjęcia" nieprzyja­ ciela oraz zachować stan najwyższej czujności. Pułki 10 i 37 z 26 dywizji piechoty rozwinęły się w pierw­ szej linii dla obrony Gołańczy i jezior wągrowskich, wspierane na północy przez batalion 18 pułku. Dowództwo dywizji rozlokowane w Wapnie Nowym trzymało w odwodzie 18 pułk piechoty i batalion ON „Żnin" ubezpieczający pozycję główną dywizji. W pierwszym rzucie osłony 14 dywizji piechoty na zachod­ nim przedpolu Poznania rozwinęła swoje bataliony Poznańska Brygada ON. Na drugiej linii 57 pułk piechoty obsadził przedmoście Poznania, a na południe od przedmościa zajęła stanowiska kawaleria dywizyjna. 7 pułk strzelców konnych z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii stanął w obronie Warty między Obornikami a Poznaniem. Kawaleria dywizyjna w Swarzędzu, w rejonie rozmieszczenia kwatery głównej dywizji z 58 pułkiem piechoty w odwodzie w rejonie Muro­ wanej Gośliny. Oddziały wydzielone Wielkopolskiej Brygady Kawalerii „Czempiń", „Leszno" i „Rawicz" złożone z oddziałów 17 pułku ułanów i 55 pułku piechoty (14 DP) wysunęły się na dalekie przedpole Warty, w bezpośredniej zaś obronie rzeki pozycję osłony objęły bataliony ON „Rawicz", „Kościan", „Leszno" i „Jarocin" oraz batalion z 68 pułku 17 dywizji s

piechoty. Dowództwo brygady znajdowało się w Śremie, a dwa zgrupowania odwodowe — dowództwo 55 pułku piechoty i jeden batalion oraz 15 pułk ułanów pod Zaniemyślem. Z 25 dywizji piechoty dwa pułki w pierwszej linii na przedpolach rzeki Prosny, 56 w rejonie Krotoszyna i 60

w rejonie Ostrowa. W drugiej linii nad Prosną, na pozycji osłonowej, 70 pułk z 17 dywizji przydzielony w rejon Stawiszyna i 29 pułk w rejonie Kalisza, gdzie rozlokowała się również kwatera główna dywizji. W odwodzie armii zostały dwie wielkie jednostki: 17 dy­ wizja piechoty płk. Mieczysława Mozdyniewicza we Wrześni i Gnieźnie i tamże jej kwatera główna oraz Podolska Brygada Kawalerii płk. Leona Strzeleckiego, która wyładowywała swoje ostatnie oddziały z transportów kolejowych i koncen­ trowała się w pobliżu Nekli.

39

WOJNA Wojna przyszła nagle, o świcie padły pierwsze strzały, chaotyczne i nerwowe. W strażnicach podniesiono alarm, rozdzwoniły się telefony. — Wróg przekroczył granicę. Do dowódców i sztabów oddziałów broniących Wielkopolski' zaczęły napływać meldunki o wtargnięciu nieprzyjaciela. Spróbujmy odnaleźć w relacjach uczestników wydarzeń choćby cząstkę dramatycznej chwili pierwszego spotkania z wojną: „...Gęsta mgła zasłaniała nam widoczność — wspominaj plut. Józef Depa — aż tu nagle nad naszymi głowami, na wysokości około 100 m przeleciał samolot z odznakami czarnego krzyża i swastyki. Pod osłoną gęstej mgły nie­ przyjaciel mógł sobie pozwolić na tak śmiały wyczyn. Samolot znikł tak szybko, że nie zdołano do niego otworzyć ognia. Był to widoczny znak, że wróg przekroczył naszą granicę..." Gen. Abraham otrzymał pierwsze meldunki kilkanaście minut po wkroczeniu Niemców na teren Wielkopolski. „...Od­ działy wydzielone «Leszno» i «Rawicz» zameldowały, że Niemcy przekroczyli granicę i ostrzeliwują ogniem artyleryj­ skim miasto i dworzec kolejowy w Lesznie. Prawie równo­ cześnie zgłosiły się telefonicznie urzędy pocztowe z Bojanowa, Ponieca i innych miejscowości nadgranicznych, informując

wkroczeniu Niemców. Nasze dzielne telefonistki do ostatniej hwili przekazywały wiadomości, nawet wtedy, gdy Niemcy zajęli już miejscowości..." Połączyłem się z majorem Kalwasem. Przy telefonie odezwał się zaspany głos podoficera służbowego. «Obudzić majora i zameldować, że Niemcy przekroczyli naszą granicę. Pułk ma wykonywać zadanie». «Nie rozumiem» (odpowiedź podoficera). Straszna wieść, której spodziewaliśmy się przez tyle tygodni, z trudem torowała sobie drogę do świadomości zmęczonego żołnierza. Powtórzyłem rozkaz jeszcze raz, a gdy to nie podziałało, krzyknąłem zniecierpliwiony: «Wojna rozumiecie*. «Tak jest, panie rotmistrzu, rozumiem, wojna»". Cały kraj pogrążał się szybko w tej nie chcianej, narzuconej nam rzeczywistości. O godzinie 5.30 oficer służbowy Sztabu Naczelnego Wodza otrzymał meldunek, że Niemcy zbombardowali Tczew i prze­ kroczyli granicę na Pomorzu. W 15 minut później oficer operacyjny sztabu armii „Kra­ ków" meldował: — Niemcy atakują Jabłonkę, a piechota z czołgami naciera na Krzepice i Częstochowę. Jabłonka Orawska pali się od ognia nieprzyjacielskiej artylerii. Podnieconym ze zdenerwowania głosem informował, że w tej właśnie chwili samoloty niemieckie są nad Krakowem. Nasza artyleria przeciwlotnicza otworzyła ogień. Wątpliwości nie było. To wojna. — Ogłaszam alarm Sztabu Naczelnego Wodza. Na całym rozległym froncie polskiej obrony rozgorzała bitwa. Wzięło w niej udział z obu stron około 3 milionów żołnierzy, ponad 3 tysiące czołgów, 2,5 tysiąca samolotów bojowych, nie licząc innej broni i technicznych środków walki. Jednakże olbrzymia przewaga, gdy idzie o środki techniczne, należała do Niemców. Mimo to wszędzie spotkali

40 się z twardym oporem. Wehrmacht był zresztą przygotowany! na taką postawę Wojska Polskiego. W wojskowo-geograficznyrJ opisie obszaru Polski, który został opracowany przez SztaH Wojsk Lądowych Wehrmachtu na potrzeby inwazji na nasą kraj w 1939 r., znalazł się taki oto zapis: „...Polacy: charakter: sangwiniczni, z temperamentem, bardzo gościnni, ale nader lekkomyślni i niestali. Pod dobrym dowódcą Polak jest dzielnym żołnierzem. Jest brawurowy, nie wymagający, chętny, twardy i wytrzymały w marszu, lepszy w natarciu niż w obronie..." Ostatnie zdanie wymaga korekty. Żołnierz polski był równie dobry w obronie, jak w natarciu. Napastnicy mieli się o tym przekonać w licznych bojach i bitwach o Polskę. W Sztabie Naczelnego Wodza z uwagą śledzono rozwóji sytuacji na froncie. Generał Stachiewicz był dobrej myśli: „...Pod koniec pierwszego dnia wojny sytuacja pomimo ciężkich walk granicznych nie przedstawiała się źle. Pozycje były na ogół utrzymane i tylko na Pomorzu sytuacja wysunię­ tych jednostek była niejasna... 2 września, około południa, Sztab Naczelnego Wodza] otrzymał alarmujący meldunek rozpoznania lotniczego, że: ...Nieprzyjacielska wielka jednostka pancerna przerwała się w rejonie na północ od Częstochowy..., skąd wiodła droga przez Radomsko i Piotrków Trybunalski ku stolicy naszego kraju. Miasto funkcjonuje bez większych zakłóceń. Sklepy, kina i teatry otwarte..." Ambasador Stanów Zjednoczonych był częstym gościem restauracji Hotelu Europejskiego. Tego dnia obiadował z ro­ dziną w ogródku tego lokalu: „...Moja rodzina, ja, a także inni goście obserwowaliśmy nalot. Nikt nie okazywał nic ponad spokojne zainteresowanie i oprócz rzucania od czasu do czasu spojrzeń w górę, by zobaczyć postęp operacji powietrznych, kelnerzy obsługiwali kolejne stoliki, jakby nalot był zwykłym zdarzeniem..."

41 Polska myśliwska brygada lotnicza skutecznie parowała raki Luftwaffe na Warszawę. Szef francuskiej misji lotniczej ratulował bohaterstwa i wspaniałych rezultatów walki polkich myśliwców z nieprzyjacielem. Generał Stachiewicz gratulacje przyjął, a dziękując dodał, że: .Mimo tych rezultatów lotnictwo nasze topnieje w gwał­ towny sposób i wobec olbrzymiej przewagi lotnictwa nie­ przyjacielskiego będzie się musiało w ogóle skończyć w naj­ bliższym czasie, jeżeli nie zostanie natychmiast odciążone intensywną akcją lotnictw sprzymierzonych... Niestety, mu­ sieliśmy czekać..." W trzecim dniu wojny rozwój sytuacji zaczął budzić uzasadniony niepokój marszałka Śmigłego. Po południu mel­ dowano o marszu niemieckiej kolumny pancernej na Radom­ sko. Do akcji na tę kolumnę rzucono lotnictwo bombowe. Spowolniono jej marsz, ale go nie zdezorganizowano. Tymczasem miasto przeżywało stan radosnego podniecenia. Warszawiacy manifestowali na rzecz Wielkiej Brytanii i Fran­ cji, które wreszcie wypowiedziały wojnę Niemcom. Nie znali jeszcze złych wieści z frontu, które nadchodziły do Sztabu Naczelnego Wodza. Wieczorem wiedziano już, że czołgi korpusu pancernego generała Hoepnera ruszyły na Piotrków. W przodzie szła 1 dywizja pancerna. 4 pancerna zaś pozostała w tyle, nie bez powodu zresztą, bo dzięki doskonałej postawie naszej Wołyń­ skiej Brygady Kawalerii, która przez dwa dni w boju pod Moskwą i Ostrowaniu dawała generałowi Reinhardtowi lekcje obrony kawalerii przed zakutą w stal dywizją. I zanim korpus Hoepnera wysforował się na dalekie przedpola Warszawy zostawił za sobą dziesiątki pogruchotanych wozów pancernych 1 setki zabitych i rannych grenadierów. Niestety, wieści z frontu nie dawały nadziei na poprawę sytuacji. Przeciwnie, zaczęły się katastrofy. Ciągła linia frontu porozrywana, a odwody Naczelnego Wodza dopiero się koncentrowały.

42

43

1 września Wielkopolskę zaatakowało lotnictwo nieprzyjacie­ la. Luftwaffe bombardowała przede wszystkim Poznań, Gniezno i Wrześnię. Jednakże po tym silnym uderzeniu lotnictwa natarcie głównych sił armii lądowej nie nastąpiło. Słabe oddziały jednostek Landwehry' i Grenzschutzu, osłaniające prawie 300-kilometrową lukę między zgrupowaniami zaczepnymi Grup Armii „Północ" i „Południe", wykonały tylko, jak w dowództwie polskiej armii oceniono słusznie, natarcia pozorujące. Nieprzyja­ ciel podjął je na długim odcinku atakując Odolanów, Krotoszyn, Rawicz, Bojanowo, Rydzynę, Zbąszyń, Wolsztyn, Międzychód, Wysoką i Łobżenicę, ale bez powodzenia. Został zmuszony do wycofania się za granicę lub wstrzymania akcji zaczepnej. Do poważniejszych starć doszło jedynie pod Krotoszynem, w Rawiczu i Lesznie. Na Krotoszyn ruszył 183 pułk Landwehry. Przekroczył on naszą granicę w okolicach Zdun i Sulmierzyc i zaatakował broniące obu tych miejscowości oddziały Straży Granicznej i Obrony Narodowej. W tym pierwszym starciu Niemcy wzięli górę, głównie artyleria, którą dysponowali, a której Polacy mogli przeciwstawić tylko broń piechoty. Obie miej­ scowości padły więc po krótkiej walce i dopiero pod Kroto­ szynem spotkali się z siłami równymi ich sile. Dostępu do miasta bronił I batalion 56 pułku piechoty. Niemcy atakowali obronę polską przez cały dzień, ale nie postąpili ani kroku. Gdy w odsiecz naszym piechurom przybył na pole walki pociąg pancerny nr 12, nieprzyjaciel nie czując za sobą przewagi własnej artylerii, dał za wygraną. Pod wieczór dowódca niemieckiego pułku wydał rozkaz przerwania walki i wycofał swoje wykrwawione oddziały ku granicy. Walki o Rawicz poprzedziły wypady nieprzyjacielskich oddziałów, które już o 2.00 po północy opanowały po krótkiej walce przez zaskoczenie przedpole miasta. Dopiero trz godziny później od strony Zagłębia (Koenigsdorf) Nieme 1

Jednostki złożone z rezerwistów starszych roczników.

podjęli słabe natarcie w sile nie większej niż kompania i to bez wsparcia artylerii. Nie kwapili się więc do ataku, gdy nad rzeką Masłówką natknęli się na polskie ubezpieczenie. Była to tylko drużyna strzelecka, liczebnie dziewięciokrotnie słab­ sza, pod dowództwem por. Juliana Biedowańca. Załoga opuściła jednak miasto, do którego po kilku godzinach wkroczyli Niemcy. Okazało się bowiem, że na północ od Rawicza, pod Bojanowem, rozwój wydarzeń był dla nas mniej pomyślny. Nieprzyjaciel uderzył tu większymi siłami i zdołał wyprzeć nasze oddziały z Bojanowa i Kaczkowa, poważnie przez to zagrażając oskrzydleniem Rawicza. Wkrótce jednak odebrano napastnikom Bojanowo i Kaczkowo śmiałymi kontratakami naszych piechurów prowadzo­ nych przez poruczników Henryka Krystka i Kazimierza Kubickiego. Walki o Bojanowo nie przyjęli, ale w Kaczkowie stawili twardy opór, złamany dopiero w zaciętym starciu i po całkowitym rozbiciu kompanii Grenzschutzu. Wzięto broń i kilkunastu jeńców do niewoli. Polegli w tej walce strzelcy polscy, Stanisław Szulc, Jan Jurdeczka i Franciszek Barteczka, spoczęli na ponieckim cmentarzu. Kilku innych odniosło rany. Teraz, uwolniwszy się od groźby niemieckich ataków z flanki, można było sięgnąć po Rawicz. Tymczasem w mieście miejscowi Niemcy rozpanoszyli się na dobre. Już samozwańczy burmistrz uzurpował sobie władzę. Już pyszniła się zatknięta na ratuszu flaga ze złowrogą swastyką, a wykarmieni na białym polskim chlebie tzw. obywatele polscy pochodzenia niemieckiego wypełnili ulice butnym szwargotem... 2 września rano III batalion 55 pułku piechoty uderzył na miasto. Ppłk Jabłoński otrzymał rozkaz odebrania Rawicza. Walki uliczne trwały krótko, ale były niezwykle gwałtowne. Nieprzyjaciel wyrzucony z Rawicza cofał się, nie stawiając oporu, poza granice naszego kraju. Niefortunny burmistrz został aresztowany i do czasu trwania armii „Poznań" w Wiel­ kopolsce rozmyślał w miejscowym areszcie garnizonowym

44 nad zmiennością losów niemieckiego urzędnika magistrac­ kiego. Ucichł szybko, jak się pojawił, krzykliwy szwargot. Niezwykłej ceremonii zdejmowania z ratusza obcej flagi towarzyszyły złe spojrzenia wielbicieli herrenvolku. Jeszcze nie święcili zwycięstwa. Rozpoczęła się niemiecka ruchawka w Lesznie. Wzniecano ją przy pomocy licznego oddziału dywersyjnego, który korzy­ stając z pomocy niemieckich kolonistów już po północy przeszedł granicę i zaczaił się w okolicy wsi Nowe Długie. Rano wraz z oddziałami Grenzschutzu przystąpił do akcji, siejąc wśród ludności polskiej terror i strach. W dowództwie garnizonu w Lesznie meldowano o nie­ mieckich wypadach na polskie placówki Straży Granicznej w Henrykowie, Starych i Nowych Długich, w Tamowej Łące i Jabłonnie. Z garnizonu wyszły natychmiast oddziały z odsieczą. Napastnicy jakby na to tylko czekali, licząc na wy­ ciągnięcie z Leszna załogi. Zaraz potem spadły na miasto pociski artylerii. Jak na sygnał w różnych punktach miasta rozszalała się strzelanina. Dywersja, zwana V kolumną, wystąpiła otwarcie. W garnizonie pozostało jednak jeszcze dość sił, aby ruchawkę stłumić. W decydującej chwili walk ulicznych wszedł do akcji szwadron polskich czołgów rozpoznawczych TKS pod dowódz­ twem por. Wacława Chłopika. W Lesznie zapanował spokój. Z podobnym skutkiem rozwijały się wydarzenia na reszcie frontu armii, w rejonach obronnych 14 i 26 dywizji piechoty. Nieprzyjaciel wypróbowywał siłę naszych pozycji wypadami, gdzieniegdzie tylko podejmując silniejsze, zorganizowane natarcia. Aktywnie wystąpiły zaś grupy dywersantów, wspie­ rane terrorystycznymi nalotami Luftwaffe na większe skupiska miejskie, węzły komunikacyjne, lotniska polowe i Gniezno — siedzibę kwatery głównej armii „Poznań". Chociaż nieprzyjaciel nie miał powodzenia w otwartej walce, to skutki dywersji okazały się dotkliwe. Paniczna

45 ewakuacja ludności cywilnej, uciekającej przed okrucieństwem dywersantów i zachęconych ich brutalną akcją wszystkich, bez mała, miejscowych Niemców, zablokowała drogi, ograni­ czając ruchy oddziałów wojskowych. W samym Gnieźnie — przypomina Piotr Bauer „...dawały ię już odczuć pierwsze oznaki chaosu. Drobiazgowo opra­ s cowany plan ewakuacyjny zaczął się rwać. Sytuację utrudniali ciągle napływający uchodźcy, paraliżując ruchy wojsk i ewa­ kuację. Dodatkowym problemem dla sztabu płk. dypl. Mozdyniewicza stały się napływające z terenu meldunki o akcjach sabotażowych mniejszości niemieckiej. Na terenie całego pasa działania 17 dywizji piechoty, chociaż z mniejszym natężeniem aniżeli w powiatach nadgranicznych, stwierdzono niszczenie przez dywersantów linii telefonicznych, obiektów wojskowych, a nawet wypadki ostrzeliwania oddziałów wojskowych"2. Na terenie Wielkopolski nieprzyjaciel nie podejmował więc akcji zaczepnej na większą skalę. Do czego zatem zmierzał, jakie ukrywał zamiary na przyszłość? 1 września gen. Kutrzeba nie miał jeszcze pełnego obrazu motywów operacyjnych przeciwnika i w wieczornym meldun­ ku do Sztabu Naczelnego Wodza informował: „Nieprzyjaciel działał na skrzydłach armii. Na reszcie frontu zachowywał się na ogół biernie. Przypuszczam, że są to działania wstępne; liczę się z dalszym działaniem na skrzydła, przy czym 3 spodziewam się wprowadzenia nowych sił..." . Możliwie najszybsze odkrycie zamiarów nieprzyjaciela miało kluczowe znaczenie dla biegu operacji obronnej nie tylko zresztą na obszarze działania armii „Poznań". 6 wielkich jednostek tej armii i oddziały wzmacniające ją liczyły około 100 tys. ludzi, karnych i znanych z bitności żołnierzy Wielkopolski. Jeżeli °- B a u e r , Szlak bojowy 69 pułku piechoty, Gnieźnieńska, Gniezno 1978, s. 288-288.

w:

Gniezno i Ziemia

Kampania wrześniowa 1939 r., w: Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej, t. I, C z. 2, Londyn 1954, s. 141.

46 Niemcy nie w bitwie o ten region Polski szukali rozstrzygnięci^ to tę siłę można byłoby rzucić gdzie indziej, np. na środkowy odcinek frontu, decydujący o obronie przedpola naszej stolico i środkowej Wisły. Sprowokować nieprzyjaciela... Posłużyła temu zamiarowi samorzutna inicjatywa gen. Abrahama, który nie chciał gasić zapału swoich żołnierzy, rozpędzonych w pościgu za wrogiem. Dowódca armii „Poznań" zamysł gen. Abrahama o prze. prowadzeniu wypadu na stronę niemiecką zaakceptował bez słowa sprzeciwu. Jeżeli bowiem przeciwnik ze zrozumiałych względów wzbraniał się przed przedwczesnym odkryciem kart, to trzeba było to na nim wymóc. Gen. Abraham często wspominał te pierwsze udane dni wojny, jakby szukając żołnierskiego zadośćuczynienia za tę późniejszą straszną klęskę i bezsilność. Miał świetną kadrę podoficerską i dobrze wyszkolonych] żołnierzy, którzy przeszli chrzest bojowy podczas tłumienia dywersji w Lesznie. Por. Chłopik zameldował, że rozpoznał teren i wytyczył kierunek pierwszego skoku. Czasami generał przerywał opowiadanie i zbierał myśli, pd chwili zadumy wracał do opowiadania. Opowiadając, ożywiał się. Z oczu uciekało zmęczenie, a w kącikach ust pojawiał się leciutki uśmiech. Jego twarz przypominała wtedy interesujący męski profil ze stojącej na biurku fotografii. „...Przed szwadronem znajdują się wysunięte placówki] I batalionu 55 pułku piechoty; dalej widać już wsie za granicą.! ...Na przedpolu nie ma pozycji niemieckich. Strzały padają z samych miejscowości, spomiędzy zabudowań. ...Dzień byf pogodny, chyba jeden z najpiękniejszych w naszej polskiej złotej jesieni 1939 roku. ...Wysoko nad nami klucze bombowców niemieckich. Lecąi w głąb Polski, przygłuszając warkot naszego samolotu obser­ wacyjnego.

47 Ruszamy marszem ubezpieczonym. Na przodzie tankietki wcze, w tyle reszta szwadronu, po bokach sekcje oiedynczych erkaemów na motocyklach; w końcu kolarze, w pewnej odległości za nimi mój łazik, jedziemy polnymi drogami i nawet nie zauważamy, kiedy granica polsko-niemiecka zostaje za nami. Obserwuję przez lornetkę wycinek naszego podejścia; ruchu na drodze nie widzę; w miejscowościach, między zabudowaniami, kręcą się grupy umundurowanych i cywilnych osobników. Zauważyli nas..." Podniecenie generała nierozdzielne z sugestywnością jego relacji zwykle udzielało się słuchającym. p0zna

„...Z dość dużej odległości zaczyna się bezładna strzelanina, terkoczą karabiny maszynowe, a z kierunku południowego słychać odgłosy strzałów armatnich; pociski padają między Lesznem a Rydzyną. ...Czołgi plutonu TKS prą na wieś; ich ruch osłania ogniem cekaemów jeden pluton TKS z postoju. Wkrótce płoną zabudowania i stogi zbóż. W następnych kilkunastu minutach wjeżdżają do wsi czołgi, a za nimi motocykle i kolarze. Po krótkiej wymianie strzałów zajmujemy pierwszą niemiecką miejscowość — Gersdorf..." 2 września rano oddziały Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, wykonawszy wypady rozpoznawcze na Wschowę i Załęcze, napotkały słaby opór nieprzyjaciela. Po opanowaniu okolicz­ nych wsi, odświętnie udekorowanych flagami Rzeszy hit­ lerowskiej i portretami fiihrera, oddziały polskie podeszły pod Wschowę. Nasza artyleria otworzyła ogień na to miasto, biorąc odwet za wcześniejsze zbombardowanie Leszna i Ra­ wicza. Natomiast w zdobytym Załęczu zaskoczono kolumnę °0 samochodów, którą na miejscu zniszczono. Zadanie zostało wykonane, po czym Polacy wycofali się na Pozycje wyjściowe, nie ponosząc strat. Teraz już nie było żadnych wątpliwości co do rzeczywistych zamiarów nieprzyjaciela wobec obszaru Wielkopolski, które s 'arał się on przed Polakami ukryć.

48 Niemcy byli bierni przed frontem armii gen. Kutrzeby i niJ miełi tutaj sił zdolnych do podjęcia natarcia w skali operacyjJ nej. Koncentrowali się zaś na sąsiednią armię gen. Rómmlaj W tej sytuacji bierne wyczekiwanie na rozwój wydarzeń wydawało się elementarnym błędem sztuki wojennej. Nie zwlekając dłużej, dowódca armii „Poznań" podjął wstępną decyzję współdziałania z armią „Łódź" w rozstrzygającej bitwie na przedpolach Sieradza. Armia „Poznań" miałaby rzucić do tej bitwy prawiel wszystkie swoje siły i uderzyć mocno w skrzydło nieprzyjaciel­ skiej 8 armii gen. Johannesa Blaskowitza trzema dywizjami piechoty: 17, 25 i 14, oraz Wielkopolską Brygadą Kawalerii. Nazajutrz meldował o swoim zamiarze gen. Wacławowi Stachiewiczowi, szefowi Sztabu Naczelnego Wodza: — Nad armią Rómmla zawisła groźba oskrzydlenia od północy. Mnie nie atakują i w najbliższym czasie atakować nie będą. Niemcom zależy bardzo, abym tu tkwił bezczynnie do czasu rozprawienia się z Rómmlem. Później zabiorą się do mnie. Czekanie staje się niebezpieczne, przekonywał. Jednakże zgody na realizację swojej koncepcji nie otrzymał! — Sytuacja ogólna nie pozwala na zaangażowanie się pand generała w tę fazę bitwy — wyjaśnił Stachiewicz. Upoważ­ niony przez Naczelnego Wodza miał kategorycznie odwieść Kutrzebę od tego zamiaru. — Armia pana generała jest potrzebna marszałkowi do wykonania innych zadań o ważniejszym znaczeniu strategicz­ nym. Jeszcze będzie się pan bił — zakończył obiecująco. Kategoryczne odrzucenie przez Naczelnego Wodza, marszał­ ka Rydza-Smigłego wszelkich sugestii angażowania armii „Poznań" w bitwę pod Sieradzem — obaj dowódcy, generałowie Rómmel i Kutrzeba, przyjęli wtedy jako nieuzasadnioną rezyg­ nację z możliwości pobicia części wojsk nieprzyjacielskich.! Jednakże nie pod Sieradzem ważyły się losy bitwy o całl zachodnią część naszego kraju i nie tutaj należało oczekiwać jej rozstrzygnięcia. Cała koncepcja obronna naczelnego dowó-

49 dztwa została już bowiem podważona na południowym odcinku frontu. Ugodził w nią wymuszony przewagą sił Grupy Armii Południe" odwrót armii „Kraków" ze Śląska i złamanie oporu polskiego siłą korpusu pancernego gen. Ericha Hoepnera pod Częstochową. A stąd właśnie, spod Częstochowy, wiodły najkrótsze drogi do zbierających się dopiero odwodów Naczel­ nego Wodza w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, Kielc i Radomia. W tej niezwykle trudnej sytuacji marszałek Śmigły posiadał niestety bardzo ograniczoną możliwość wyboru właściwej koncepcji przeciwdziałania. Rzucając do bitwy większość sił już w początkowej fazie wojny, zdać by się musiał na rozstrzygnięcie jej, niestety, zdeterminowane przytłaczającą przewagą Niemców w zachodniej części kraju. Uchylając się zaś przed bitwą generalną i tracąc siły stopniowo w starciach opóźniających marsz nieprzyjaciela w głąb kraju, można było tę chwilę odwlec do czasu korzystniejszej sytuacji. Koncepcja pierwsza, jakkolwiek bardziej odpowiadająca charakterowi i tradycji wojennej Polaków, nie mogła być przyjęta, ponieważ mocniejsze racjonalnie okazały się względy polityczno-militarne. Polska winna była swoim sojusznikom zobowiązania, których za wszelką cenę musiała dotrzymać. Miała bowiem zgodnie z porozumieniem wytrwać w oporze jak najdłużej i wywalczyć dla Anglii i Francji czas na zakończenie w tych państwach przygotowań do wojny. Z drugiej zaś strony gotowość — jak się wydawało — sojuszników do wypełnienia takich samych zobo­ wiązań wobec naszego kraju determinowała postawę polityczną 1 militarną Polski, która z pomocy zagwarantowanej dwustron­ nymi układami nie chciała i nie powinna była rezygnować. Pozostawała zatem druga koncepcja, ale i tę niełatwo było realizować. Już bowiem 2 września marszałek Rydz-Śmigły, oceniając sytuację na froncie, wiedział, że został zmuszony do cofnięcia frontu na linię Wisły i Sanu w warunkach najmniej sprzyjających temu manewrowi. Nie miał on jeszcze gotowych ~~ Bzura 1939

50 do kontrakcji odwodów, które wstrzymując przeciwnika szybko wdzierającego się w głąb kraju stworzyłyby warunki umożliwiające oderwanie sił głównych od nieprzyjaciela i wycofanie ich w stanie zdolności bojowej na nowe pozycje w głębi Polski. Innej możliwości, niestety, nie było i marszałek musiał podjąć decyzję wynikającą z ostatniej koncepcji. We wstępnej fazie operacji kierowanego odwrotu armia „Łódź" bronić się miała jeszcze przez pewien czas na głównej linii obrony, aż wysunięte ku zachodowi i północy armie „Poznań" i „Pomorze" wycofają się z Wielkopolski i Pomorza i połączą z jej północnym skrzydłem. Wtedy dopiero miały one otrzymać rozkaz jednoczesnego odwrotu na linię Wisły po obu stronach Warszawy. Tymczasem sytuacja cofających się wojsk stała się trudna, a wykonanie postawionych im zadań niemożliwe. Zmalały przede wszystkim szanse na oderwanie się od przeciwnika i uzyskanie niezbędnej swobody dla przygotowania obrony głównej pozycji. Niemieckie dywizje szybkie paraliżowały wszelkie próby przeciwdziałania Polaków, pogłębiały chaos i dezorganizację, sięgającą zaplecza frontu. W nocy z 5 na 6 września, ze względu na ciągle pogar­ szającą się sytuację na froncie, Naczelny Wódz został zmu­ szony do wydania rozkazu o dalszym odwrocie, tym razem generalnym na linię Wisły i Sanu. Ale mimo niepokojących sygnałów, które do dowództwa armii „Poznań" docierały, gen. Kutrzeba wierzył, że niepowo­ dzenie jest tylko przejściowe. Jeszcze nie znał tragicznych skutków bitew na Mazowszu, Śląsku i Pomorzu. Sądził, że jeśli nawet tam Niemcy obronę polską ostatecznie przełamią, będzie to przegrana tylko w pierwszej fazie bitwy obronnej o kraj, a następna faza bitwy dopiero się zaczyna. Jaki będzie miała przebieg? Tego generał jeszcze nie wiedział, ale wierzył, że udział w niej jego armii jest absolutnie niezbędny. Dał temu wyraz w rozkazie specjalnym do swoich żołnierzy:

51 „...Armia «Poznań», nie zaznawszy dotąd zaszczytu starcia się z przeciwnikiem, otrzymała rozkaz Naczelnego Wodza do odmarszu na Warszawę. Nie będzie to zwykły marsz, gdyż wojska pancerne nieprzyjaciela mogą stanąć w poprzek naszej dr ogi marszu, jak również zaatakować nas z jednego lub drugiego boku. Zachowując ład, hart i chęć walki dojdziemy do Warszawy, idąc zwartym blokiem całego Wojska Wielko­ polskiego. ...Ufam, że trudne zadanie bojowe nałożone przez Naczel­ nego Wodza na Armię Wielkopolską spełnimy tak, jak tego wymaga interes Rzeczypospolitej i honor żołnierski..."4.

^ojna obronna Polski 1939. Wybór źródeł, Warszawa 1968, dok. nr 243,

53

W WYŚCIGU Z ARMIĄ BLASKOWITZA Szybkie postępy nieprzyjacielskich wojsk pancernych i zmo­ toryzowanych, zwłaszcza tych, które operowały na kie­ runkach prowadzących ku Warszawie, przypominały coraz natarczywiej o niebezpieczeństwie sparaliżowania całej organizacji polskiego dowodzenia operacyjnego. To zaś oznaczało przekreślenie szansy na utworzenie po prze­ granych bitwach granicznych trwałego oporu w głębi kraju, przede wszystkim nad środkową Wisłą. Powstrzy­ manie tych dywizji było bezwzględnie konieczne, ponieważ zagrażały one armii „Łódź", a jeszcze bardziej armii „Prusy", która nie ukończyła koncentracji, przygotowując się do wykonania trudnych zadań jako główny odwód operacyjny Naczelnego Wodza. Pierwszy meldunek o tym niebezpieczeństwie odebrano w Sztabie Naczelnego Wodza już 3 września po południu. Gen. Rómmel meldował, że wprawdzie nie ma jeszcze całkowitej pewności co do dalszych poczynań szybkich jednostek niemieckich, wszystko jednak wskazuje na to, że skierują się one na Piotrków, a więc ku Warszawie. Zamiar nieprzyjaciela był zresztą nie do ukrycia. Warszawaj w systemie obronnym środkowej Wisły mogła być najsilniej­ szym węzłem oporu, stanowiącym w poważnym stopniu

0 skuteczności obronnej tej wielkiej przegrody wodnej na drodze niemieckiego natarcia. Tego samego dnia zaczęto tworzyć obronę środkowej Wisły. Naczelny Wódz powierzył to zadanie ministrowi spraw wojskowych, gen. Tadeuszowi Kasprzyckiemu. Linii Wisły zamierzano bronić od Modlina na północy do Sandomierza na południu. W tym celu utworzono dwa odcinki: pierwszy pod dowództwem gen. Mieczysława Tro­ janowskiego między Modlinem i Dęblinem, drugim, obej­ mującym resztę odcinka, dowodził gen. Mieczysław Smo­ rawiński. Wykonanie tego zadania napotkało od razu trudności nie do pokonania. Okazało się bowiem, że do obrony 250-kilometrowego odcinka rzeki oddano do dyspozycji obu generałów nie określone bliżej oddziały nielicznych ośrodków zapaso­ wych, źle uzbrojone i niedostatecznie zorganizowane. Zaimprowizowana w ten sposób obrona Wisły w razie zaatakowania jej przez Niemców nie dawała niestety gwarancji długotrwałego oporu. Marszałek wiedział o tym i poważnie zaniepokojony dokonał 4 września radykalnej korekty. Jego rozkazem została powołana armia „Lublin" pod dowództwem gen. Tadeusza Piskora, cieszącego się opinią jednego z naj­ bardziej doświadczonych generałów Wojska Polskiego. Nie rozwiązywało to jednak w dalszym ciągu głównego problemu tej obrony, to znaczy konkretnych sił i środków walki, których ciągle brakowało.

Tymczasem wydarzenia przybierały dla nas obrót zgoła dramatyczny. 6 września przed południem marszałek został zmuszony do podjęcia decyzji o zaniechaniu obrony głównej linii oporu w zachodniej części kraju i wydania rozkazów do generalnego odwrotu nad Wisłę i San.

54

55

Jeszcze kilkanaście godzin przed podjęciem tej decyzji rozważano w Kwaterze Głównej możliwość skupienia armii „Poznań", „Łódź" i „Prusy", które miały cofać się nad Wisłę wspólnie, zapewniwszy sobie w ten sposób większą skuteczność przeciwdziałania i pewniejsze bez­ pieczeństwo odwrotu. „Jednakowoż dotychczasowy przebieg wypadków — wspomina gen. Wacław Stachiewicz — oraz zły stan armii „Łódź" nakazywały liczyć się z tym, że nie uda się zyskać potrzebnego czasu dla planowanego przegrupowania sił i odwrót za Wisłę będzie musiał nastąpić szybciej i w gorszych warunkach" '. Armia odwodowa gen. Dęba-Biernackiego cofać się miała za Wisłę po południowej stronie Pilicy. Wojska gen. Rómmla po stronie północnej tej rzeki zostały skierowane ku Górze Kalwarii. Wojska gen. Kutrzeby na Warszawę i Otwock. Na Warszawę cofać się miała również, podążając z tyłu za armią „Poznań", armia gen. Bortnowskiego. W Kwaterze Głównej przestano już wierzyć w możliwość ustabilizowania południowego skrzydła frontu nad Nidą i Du­ najcem. Generałowie Fabrycy i Szylling zostali także upoważ­ nieni do podjęcia decyzji odwrotu nad San, jeżeli wymagać tego będzie sytuacja. Ale decyzja ta od samego początku nie miała szans na skuteczną realizację. Brakowało przede wszystkim odwodów, którymi można byłoby zawczasu obsadzić pozycje nad Wisłą. Armia „Lublin" zaś ciągle jeszcze była w stanie początkowej organizacji, bez wielkich jednostek, których małe, zaimprowi­ zowane oddziały, a najczęściej bataliony lub tylko kompanie i szwadrony zastąpić nie mogły. Nowa pozycja obronna była więc na razie tylko linią wykreśloną na mapie, wyrażającą zamiar naczelnego dowódz­ twa. A przeciwnik nie czekał. W ślad za naszymi cofającymi się armiami rzucił do przodu wszystkie swoje dywizje szybkie 1

Wojna obronna Polski, dok. nr 558, s. 1025.

— pancerne, lekkie i zmotoryzowane. Gen. Brauchitsch, naczelny dowódca niemieckich wojsk lądowych, był pewny przewagi szybkości motorów swoich dywizji nad polskimi jednostkami piechoty i kawalerii. Mimo to jednocześnie obawiał się ich. Bo gdyby Polakom udało się odciągnąć te jego pędzące czołgi daleko od piechoty, to mogliby je mocno poturbować. Sądził, że na przedpolach środkowej Wisły nieprzyjaciel ma jeszcze znaczne siły i dlatego należało zachować ostrożność. Wojska szybkie 10 armii niemieckiej szły więc kilkoma kolumnami ku środkowej Wiśle, pod Warszawę, Górę Kal­ warię, Maciejowice, Puławy i Sandomierz. Rozkazano im ten wyścig do Wisły wygrać z Polakami i nie dopuścić ich do przepraw przez rzekę i do jej obrony. Uderzenie rozstrzygające o całkowitym uniemożliwieniu odtworzenia obrony nad Wisłą, Sanem i Bugiem miały wykonać zgrupowania pancerno-motorowe, rzucone na wschód od tej linii: z północy na Siedlce i z południa na Lublin. Kto miał wygrać ten wielki i niezwykły wyścig, nietrudno była odgadnąć. Niemcy trzymali wszystkie jego atuty, szyb­ kość, sprawność techniczną i siłę ognia. Dały one znać o sobie od razu, zanim nasze wojska stanęły na „starcie" do tego wyścigu. Armie „Poznań" i „Pomorze" cofały się wprawdzie bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela, ale na południowym skrzydle tego odwrotu już wkrótce sytuacja operacyjna obu armii miała się poważnie skom­ plikować. Nie wytrzymała więc niemieckiego uderzenia armia „Łódź", która trwając w obronie nad Wartą, do chwili ściągnięcia ku niej armii Kutrzeby stanowiła jedno z decydujących ogniw powodzenia operacji odwrotowej, co najmniej 300-tysięcznego zgrupowania trzech armii. Marszałek Rydz-Smigły próbował jeszcze ratować sytuację 1 pomóc armii Rómmla podparciem trzeszczącej już obrony siłami armii poznańskiej.

56 Gen. Kutrzeba już w pierwszych godzinach 5 września został upoważniony przez Sztab Naczelnego Wodza do przy­ gotowania 25 dywizji piechoty do działań zaczepnych na skrzydło nieprzyjaciela naciskającego mocno Rómmla pod Sieradzem. Dywizja wraz z Wielkopolską Brygadą Kawalerii, którą gen. Kutrzeba również postanowił rzucić do walki, miała uderzyć na Niemców nocą z 5 na 6 września, szukając w jej zbawczym mroku naturalnego sprzymierzeńca przeciwko Luftwaffe, która na polskim niebie panowała już niepodzielnie. Zagrożenie na północnym odcinku armii „Łódź" wciąż rosło. Niemcy przeszli w kilku miejscach Wartę i trzymając mocno małe jeszcze na szczęście przyczółki, odpierali z po­ wodzeniem nasze niezdecydowane i nieskoordynowane kontr­ ataki. Gen. Rómmel musiał prosić o szybką kontrakcję armii poznańskiej, jeszcze za dnia. Tym razem z pomocą armii łódzkiej przyjść miały również dywizje 14 i 17. Wkrótce jednak przygotowania do akcji zaczepnej zostały przerwane. Niemcy zdołali przerzucić na przyczółki dodatkowe siły i pchnęli je do natarcia. Północne skrzydło armii gen. Rómmla zostało złamane i zaczęło się cofać. W nocy z 5 na 6 września cała armia, otrzymawszy wcześniej pozwolenie Naczelnego Wodza, była w pełnym odwrocie na Otwock i Górę Kalwarię. Zanim jednak rozkazy o odwołaniu z armii „Łódź" 25 dywizji piechoty dotarły do jej dowódcy gen. Altera, dywizja szła na spotkanie nieprzyjaciela. Jej czołowe oddziały starły się z nim najpierw w walce o Dobrą i Żeroniczki, a później, osłaniając przeprawę brygady gen. Abrahama przez Wartę, stoczyły zacięty bój pod Uniejowem. Gdy do ppłk. Frydrycha dotarła wiadomość o marszu niemieckiej kolumny zmotoryzowanej z Namysłowa na Unie­ jów, zaraz pchnął tam batalion mjr. Rukszama. Dowódca 60 pułku postanowił bowiem wykorzystać dobrą okazję i zasko­ czyć Niemców, zupełnie nieświadomych tak bliskiej obecności Polaków. Frydrych chciał sam dowodzić tą obiecującą akcją i pomaszerował z kompanią kpt. Zwolaka.

57 Niedługo szukano nieprzyjaciela. 6 września około godziny 18 kompania por. Kaczmarczyka wypatrzyła na wzgórzu pod Balinem trzy nieprzyjacielskie samochody. Krótkie uderzenie i było po wszystkim. Ale to niewiele. Dowódca pułku nie po to przecież podjął wyprawę całym batalionem. A może informacja nie była ścisła? Wątpliwości rozwiał Kaczmarczyk, gdy tylko wspiął się z kompanią na szczyt wzgórza. Na stoku sąsiedniego wzgórza, w dolinie, nie opodal Balina rozłożyła się zmotoryzowana kolumna nieprzyjaciela, samochody i piechota. Sielski obraz przypominający biwakujące wojska podczas przerwy na ćwi­ czeniach. Żołnierze przywarli do ziemi. Padły krótkie rozkazy, które półgłosem podawali sobie z ust do ust. Nie spodziewających się niczego Niemców wzięto z trzech stron, atakując frontalnie oraz z prawej i lewej flanki. Nie zdążyli się pozbierać. Smagani ogniem karabinów maszynowych, uchodzili, kto żyw, zostawiając na polu walki około setki zabitych i kilkunastu rannych. W nasze ręce wpadły, porzucone w panicznym lęku o życie, broń, samochody i zaopatrzenie. Pułk stanął teraz w obronie Uniejowa, miejsca przeprawy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Jego bataliony wzmoc­ nione częścią sił 29 pułku piechoty oparły się o Balin, Józefów, Szorów, Wolę Podmiejską i Ubysław. Niemcy, ściągnąwszy tutaj nowe siły, ruszyli do natarcia już wcześnie rano 7 września. Nad rzeką i przybrzeżnymi łąkami wisiała mgła. Nieprzyjacielska piechota nie postrzeżona podeszła pod Balin. Kompanie Zwolaka i Kaczmarczyka przyjęły walkę, ale zaskoczone nie poradziły sobie z gwałtow­ nym atakiem nieprzyjaciela i zaczęły się cofać. Za to chwilowe niepowodzenie wzięła odwet kompania kpt. Majewskiego. Nacierająca tu piechota niemiecka pobłądziła w e mgle i wpadła wprost pod lufy karabinów maszynowych. Niemcy pozbierali się wprawdzie i zdobyli na próbę ataku, ale

58 odpowiedź polska była ostateczna i jednoznaczna. Pluton odwodowy kompanii uderzył bagnetami i rozbił przeciwnika. Niemiecka kompania cyklistów odstąpiła, zostawiając na pobojowisku 80 zabitych, samochód osobowy, kilka motocykli i kilkadziesiąt rowerów. Na całym odcinku dywizji toczył się teraz bój. Nieprzyjaciel atakował bez przerwy, lecz posuwał się bardzo powoli naprzód. Nie pomógł huraganowy ogień licznej artylerii i bomby Luftwaffe. Opór polski trwał. Około południa Niemcy podjęli jeszcze jedną bezskuteczną próbę zniszczenia obrony przeciwnika. Tymczasem Wartę przekraczały już ostatnie oddziały Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Przeprawiały się przez rzekę bez przeszkód ze strony bezsilnego nieprzyjaciela. 25 dywizja piechoty wykonała swoje zadanie, a potem, zmyliwszy czujność Niemców, odskoczyła w porę nie ponosząc większych strat. 8 września sztab armii „Poznań" stanął w Mchówku. W dalszym ciągu nie znano tu jednak ogólnej sytuacji na froncie. Przerwana została nawet łączność z armią „Łódź", a z naczelnym dowództwem kontaktowano się tylko od przypadku do przypadku. Pozostawała więc tylko możliwość porozumienia się z gen. Bortnowskim. Ale w dowództwie armii „Pomorze" wiedziano jeszcze mniej. Gen. Kutrzeba znał jedynie decyzję Naczelnego Wodza, który postanowił po przegranej bitwie o zachodnią część kraju bić się dalej. Wiedział więc, że marszałek musiał wskutek bardzo niekorzystnego rozwoju sytuacji, spowo­ dowanego przytłaczającą przewagą techniczną nieprzyja­ ciela, oddać znaczną część kraju po to, by nad Wisłą, Bugiem i Sanem znów się zmierzyć z Niemcami w ugru­ powaniu bardziej zwartym i odpornym na uderzenia broni pancernej. Nie wiedział jednak, że zamierzone wycofanie całości sił na tę linię już w początkowej fazie odwrotu nie miało właściwie szans na powodzenie. Niemieckie dywizje pancerne i zmoto-

59 ryzowane były szybsze niż nasze brygady kawalerii, nie mówiąc o dywizjach piechoty. Próba powstrzymania natarcia niemieckiego na środkowym odcinku naszego frontu siłami armii odwodowej „Prusy" zakończyła się niepowodzeniem. Po zaciętych walkach 5 i 6 września pod Piotrkowem i Tomaszowem Mazowieckim oraz 8 i 9 września pod Kielcami i Iłżą dywizje tej armii zostały okrążone i odcięte od przepraw na Wiśle. Na obszarze zaś między Łodzią, Płockiem i Warszawą znalazły się — obok armii „Poznań" — armie „Pomorze" i „Łódź", wycofujące się, jak pamiętamy, po opuszczeniu Pomorza i znad środkowej Warty na przeprawy wiślane. Na drogach odwrotu tych armii pojawiły się już jednak dywizje 8 i 10 armii niemieckiej. Dalszy więc odwrót ku Wiśle wiązał się z koniecznością przerwania siłą zaciskającego się pierścienia nieprzyjacielskiego okrążenia. W sztabie Naczelnego Wodza oceniano tę sytuację realnie, a zatem, niestety, pesymistycznie: „...Dalsze działanie szybkich wielkich jednostek nieprzyja­ ciela — czytamy w zapisie szefa sztabu marszałka — w kierun­ ku na Piotrków-Warszawę oraz Kielce-Radom mogło do­ prowadzić w krótkiej drodze do przerwania łączności między armią «Łódź» i «Kraków» oraz wyjścia na skrzydło i tyły armii «Łódź», a następnie armii «Poznań» i «Pomorze» oraz 2 zagrożenia armii «Kraków» od północy" . Właśnie armia „Kraków" gen. Antoniego Szyllinga, za­ grożona okrążeniem nie tylko od północy, lecz także od południa, przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, opuściła Śląsk i Pogórze i cofała się pospiesznie na wschód. Nie zdołała też, jak pierwotnie przewidywało naczelne dowództwo polskie, zatrzymać Niemców nad Nidą i Dunajcem. W marszu do tej linii wyprzedziły ją bowiem dywizje 14 armii nie­ przyjacielskiej. Relacja gen. W. Stachiewicza, Materiały i Dokumenty Wojskowego stytutu Historycznego (dalej cyt.: MiD WIH).

In

Od północy zaś na tyły zamierzonej obrony nad Wisłą podążały już również dywizje niemieckiej Grupy Armii „Północ". Obrona nad dolnym i środkowym biegiem Bugu została właśnie przełamana po zaciętych walkach armii „Modlin" gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. Dywizje 3 armii niemieckiej kierowały się teraz do obszaru na wschód od Warszawy.

WIELKA SZANSA Już od trzech dni przynajmniej do sztabu niemieckiego naczelnego dowództwa wojsk lądowych w Zossen pod Ber­ linem nadchodziły prawie wyłącznie dobre wiadomości. Właśnie otrzymano ostatnie wieczorne meldunki. Trzymał je w ręku oficer stojący przed mapą z napisem Polen, wiszącą na ścianie jednego z pokojów oddziału operacyjnego. Oficer odczytywał kolejno treść depesz i przesuwał na mapie małe niebieskie strzałki. Owe strzałki symbolizowały dywizje niemieckie, a wszystkie zwrócone były ku wschodowi, prze­ nikając coraz głębiej do wnętrza nieprzyjacielskiego kraju. Przez chwilę wpatrywał się z satysfakcją w dwie najdalej wysunięte ku wschodowi. Jedna z nich dotknęła już swoim grotem stolicy, druga, umieszczona trochę niżej, szeroko rozlanej rzeki. Na tej mapie nazwy obu znaków topograficz­ nych brzmiały obco i twardo — Warschau i Weichsel. Depesze donosiły o pełnym odwrocie Polaków. Oficer machnął ręką, co oznaczać miało i pogardę dla słabego przeciwnika, i przekonanie, że już właściwie po całej wojnie. Ale gen. Brauchitsch myślał inaczej. To, co u oficera e J go sztabu znalazło pełną aprobatę, w nim budziło niepokój. Według jego własnych przewidywań, Polacy powinni przyjąć generalną bitwę jeszcze w zachodniej części Polski. Sytuacja

62 i siły, jakimi dysponował, sprzyjały jego zamiarowi zadania nieprzyjacielowi decydującego ciosu jeszcze na przedpolach Wisły. Polacy jednak generalnej bitwy nie przyjmowali i cofali się uparcie na wschód. Dokąd? Co zamierzali? Dowództwa niemieckie nie miały jednoznacznego poglądu na ocenę dalszych zamiarów polskich. Dowództwo Grupy Armii „Południe" utrzymywało, iż Polacy rezygnują z do­ tychczasowej obrony zachodniej części swego kraju i wyco­ fują się za Wisłę i San dla utworzenia tam nowych pozycji obronnych. Szef sztabu grupy armii, gen. Erich Manstein-Lewiński I zaproponował więc wniesienie poprawek do dotychczasowego planu operacji. Wojska jego grupy armii miały, nie oglądając się na przeciwnika, jak najszybciej maszerować ku Wiśle i Sanowi, przekroczyć obie rzeki i uniemożliwić Polakom utworzenie tam silniejszej obrony. Naczelne dowództwo wojsk lądowych nie podzielało jednak tego poglądu. Gen. Brauchitsch oczekiwał, że przeciwnik, nie rezygnując z obszaru zachodniej Polski, przyjmie jeszcze walną bitwę w jej obronie. Generał zalecał więc realizację pierwotnej koncepcji planu operacyjnego „Fali Weiss" bez żadnej korekty, a zatem wykonanie głównych zadań kampanii polskiej na obszarze położonym na zachód od linii Wisła-San. Jednakże na wszelki wypadek, gdyby sytuacja rozwinęła się według przewidywań Mansteina, Grupa Armii „Południe", poczynając już od 6 września, kierowała wojska szybkie 14 armii przez San w kierunku Lublina, a więc na bliskie zaplecza obrony polskiej nad Wisłą. Także Grupa Armii „Północ" rozpoczęła przerzucanie do Prus Wschodnich znacznych sił 4 armii, głównie XIX korpusu pancernego, który koncentrowano we wschodniej części tego obszaru. ' W piątym pokoleniu potomek sprusaczonych Polaków ze wsi Lewino na Pomorzu Zachodnim.

63 Gen. Brauchitsch nie wiedział jeszcze, w jaki sposób i na jakim kierunku wykorzystać te wojska. Mogły one być jednak rzucone, poczynając od 7 września, na tyły północnego skrzydła frontu polskiego nad Wisłą wspólnie z 3 armią lub samodzielnie. Podstawowe wszakże zadanie realizowała nadal 10 armia z Grupy Armii „Południe", kierująca swoje wojska ku środ­ kowej Wiśle. Korpusy idące na południowym skrzydle parły na Radom i Puławy, korpusy północnego skrzydła armii zmierzały ku Górze Kalwarii i Warszawie. Na Warszawę maszerować miała też jak najspieszniej 8 armia, osłaniająca północną flankę 10 armii. 8 września gen. Blaskowitz wydał swoim korpusom rozkazy, które kierowały tam XIII korpus przez Skierniewice, a X korpus — przez Łowicz. Ten ostatni miał także, gdyby zaszła potrzeba, zamknąć Polakom drogę odwrotu przez dolną Bzurę. Nie spodziewano się już bowiem w tym rejonie poważniejszych sił polskich. O istnieniu armii „Poznań" i „Pomorze" dowództwa niemiec­ kie jakby zapomniały. W rzeczywistości zaś sądzono, że dywizje polskie zostały wycofane z Wielkopolski już wcześniej, co zdawały się potwierdzać informacje lotnictwa obserwacyjnego. Meldunki lotnicze donosiły o wzmożonym ruchu kolejowym na linii Poznań-Warszawa. Armia „Poznań", za którą postępowały, maszerując wzdłuż Wisły, dywizje 4 armii niemieckiej, również nie wydawała się już groźna. Sądzono bowiem, że w bitwie na Pomorzu większość sił tej armii polskiej została pobita, a więc nie jest już zdolna do podjęcia większej akcji zaczepnej. Blaskowitz nie chciał zresztą zaprzątać sobie tym głowy. 2 Niech się von Kluge tym martwi, to jego sprawa. On sam spieszył do Warszawy, która już płonęła i waliła się w gruzy. 4 dywizja pancerna już to miasto atakowała, ale bez Powodzenia. Blaskowitz siebie widział w roli zdobywcy. Chciał Za w szelką cenę oddać Warszawę fiihrerowi. Manstein wprawGiinther Hans von Kluge, feldmarszałek, dowódca 4 armii niemieckiej.

r

65

64 dzie ostrzegał i polecał większej uwadze północną flankę armii, ale przecież wszystko szło jak z płatka. XIII korpus ścigał z powodzeniem cofającą się na Skier­ niewice armię „Łódź". X korpus również nie pozostawał w tyle. Zmotoryzowany oddział wydzielony 24 dywizji piechoty już ruszył na Sochaczew. Za nim podążały szybkim marszem siły główne dywizji. W ślad za 24 szła 30 dywizja piechoty, a jej 26 pułk maszerujący w awangardzie, zostawiając w Łęczycy jeden batalion dla osłony tego miasta, ruszył 9 września pod Bielawy. Za nim 6 pułk piechoty mijał właśnie Łęczycę, a 46 pułk zamykał kolumnę marszową dywizji między Uniejowem a Łęczycą.

Tymczasem armie „Poznań" i „Pomorze", nie napotykając poważniejszych przeszkód ze strony nieprzyjaciela, szybko maszerowały do Warszawy, operacyjnego celu odwrotu wy­ znaczonego rozkazem marszałka. Nieprzyjaciel nie naciskał, nawet nie prowokował. Podąża­ jące za armią „Pomorze" dywizje piechoty III korpusu niemieckiego poruszały się niemrawo i jakby bez woli walki. Uzasadniony niepokój budził jednak ruch kolumn niemieckich, które maszerowały równolegle do kierunku odwrotu armii „Poznań". 7 września dowództwo tej armii kwaterowało we dworze Leszcze koło Kłodawy. W jednym z okazałych pokojów secesyjnego dworku generał pochylony nad rozłożoną na stole mapą zdawał się nie dostrzegać szefa oddziału wywiadowczego armii, który właśnie składał mu dokładny meldunek o sytuacjiOłówek w ręku generała przesuwał się po mapie ruchem wahadła, to w jedną, to w drugą stronę. Wydawało się, że generał jest myślami gdzie indziej i że nie słucha, co stojący obok niego oficer mówi. Ale czoło generała ściągnięte w głębokie bruzdy wyrażało stan pełnego napięcia.

__ Niech pan mówi — przynaglił, gdy pułkownik prze­ rzucając kartki notatnika przerwał meldunek. Pułkownik wskazał na mapie punkt znajdujący się właśnie na linii, którą przed chwilą kreślił ołówek generała. — Szosą na Łęczycę przesuwa się kolumna pancerno-motorowa przeciwnika. Przed chwilą otrzymałem właśnie meldunek lotnika. Czoło tej kolumny jest już w Poddębicach. — Kiedy mogą być w Łęczycy? — Za kilka godzin. To na pewno jakiś oddział 30 dywizji piechoty, panie generale. Generał uniósł głowę znad mapy. — A jak pan myśli, co Niemcy teraz zrobią? — Pułkownik pochylił się nad mapą i nakreślił krzywą linię biegnącą od Łęczycy ku północy. — No, tak. W głosie generała brzmiała aprobata. — Mogą wyjść na drogi naszego odwrotu i zablokować je. Pułkownik skinął twierdząco głową. — Jedziemy do Knolla — generał spokojnie i z pewną pedanterią składał mapę, chcąc ukryć przed pułkownikiem ledwo dostrzegalne nerwowe drganie dłoni. Jechali z ograniczoną szybkością, pod prąd maszerujących oddziałów, napotykając raz po raz splątane kolumny konnych taborów, tarasujących przejazd. W Kwaterze Głównej generała brygady Edmunda Knolla zastali nerwową krzątaninę przy organizowaniu nowego miejsca postoju. Generał Knoll srożył się i łajał nie szczędząc uwag i poleceń, a czasami ostrej reprymendy oficerom sztabu. Na widok dowódcy armii, który wysiadł z samochodu, podszedł energicznym krokiem do Kutrzeby 1 złożył meldunek, po czym wraz z towarzyszącym dowódcy armii pułkownikiem weszli do stojącej nieopodal chałupy, osiedli przy prostokątnym stole słusznych rozmiarów, bojącym pośrodku obszernej chłopskiej izby. W rozmowie, t0r ą na krótko przerwało wejście ordynansa z kubkami ~" Bzura 1939

66 parującej herbaty, przewijała się ocena operacyjna armii i przewidywany rozwój sytuacji. Knoll podzielał opinię Kutrzeby. — Trzeba uderzyć zwarcie i mocno. Zaskoczyć. Zanim się połapią, złapiemy oddech i choćby na krótko inicjatywę. — Niestety, nie mamy wyboru — Kutrzeba rozłożył ręce, — jeżeli się spóźnimy, musi pan być przygotowany na dowodzenie głównymi siłami akcji zaczepnej. Podejmuje się pan tego zadania, generale? W tej chwili wszedł do izby adiutant generała Knolla. — Panie generale — zwrócił się do Kutrzeby — dzwonią ze sztabu armii, proszą pana generała do telefonu. Generał przeszedł do izby, którą po przeciwległej stronie korytarza zwanego sienią zalegały urządzenia łączności. Podniósł słuchawkę łącznicy telefonicznej. Podpułkownik Gryglaszewski, szef Oddziału II sztabu armii przekazał nowe dane rozpoznania lotniczego. Najbliższą odsłoniętego od strony Bzury boku armii kolumnę nieprzyja­ cielską lotnik usytuował już pod Łęczycą. Inne kolumny Niemców parły drogami Pabianice-Łask oraz Kalisz-Turek i Dobra-Uniejów. — Pułkowniku, proszę wydać rozkazy — usłyszał Gryg­ laszewski po złożeniu meldunku — do przeniesienia kwatery armii do Michówka, postój w Leszczach staje się ryzykowny. Wracam za godzinę. Po krótkiej wymianie uwag o nowej sytuacji, Kutrzeba polecił Knollowi natychmiastowe zamknięcie przepraw na północny brzeg Bzury w rejonie Łęczycy. Ruszyła tam zaraz Wielkopolska Brygada Kawalerii, którą poprzedziły oddziały szybkie. Porucznik Zbigniew Barański na czele szwadronu kolarzy ruszył co tchu do Łęczycy, aby zająć miasteczko przed wtargnięciem tam Niemców i bronić je, jak długo to będzie możliwe. Z takim samym zadaniem pomknęły tankietki i samochody pancerne dywizjonu pancernego majora Kazi­ mierza Żółkiewicza, a za nim w cwał, co koń wyskoczy,

67 poznański pułk ułanów dla wsparcia obrony w Łęczycy i zablokowania przepraw w Topoli Królewskiej i Orłowie. Rozpoznając dalej na wschód aż po miasteczko Sobota, oficer operacyjny brygady, rotmistrz Andrzej de Myszka Chołoniewski, na czele plutonów samochodowych pancernych i chemicznego oraz sekcji karabinów maszynowych na motocyklach, dozorując Bzurę, szukać miał łączności z oddziałami sąsiedniej armii „Łódź". Za nimi, wysadzając groble i mosty na rzece, miał pociągnąć zmotoryzowany pluton pionierów (saperów). Prawdopodobnie słabe polskie oddziały rozpoznawcze i za­ improwizowane punkty oporu nie wyprowadziły Blaskowitza z błędu, że na północnym skrzydle jego armii dały o sobie znać jakieś słabe oddziały przeciwnika, niezdolne już do odegrania poważniejszej roli w powstrzymaniu zwycięskiego marszu Niemców. Wprawdzie oddział rozpoznawczy jednej z jego dywizji spotkał się z polskim oporem w Łęczycy, ale trwał krótko po wprowadzeniu do akcji artylerii, która zmusiła przeciwnika do wycofania się do pobliskiej Topoli Królewskiej, w której słaby oddział Polaków marszowi na Warszawę nie wadził. Nie miały też większego znaczenia, jak się Blaskowitzowi wydawało, utarczki oddziałów rozpoznawczych sygnalizowane na wschód od Łęczycy z małymi grupami czołgów i samochodów pancer­ nych, z piechotą i kawalerią nieprzyjaciela w Sobocie, pod Młogorzynem i Górkami Pęcławskimi. Nie podejrzewał, że po drugiej stronie nieszerokiej i płytkiej rzeki o obcej dla niemiec­ kiego ucha nazwie, Bzura, maszeruje krok w krok, równolegle do marszu jego armii prawie dwustutysięczne zgrupowanie dwóch polskich armii, dobrze zorganizowane i dowodzone, pełne bitewnego zapału żołnierzy skorych do odwetu. Nie konstatowało też zagrożenia z tej strony Naczelne Dowództwo Wehrmachtu, które 8 września informowało: „...Operacje w Polsce przyjęły wczoraj w wielu miejscach charakter pościgu, jedynie w nielicznych punktach dochodziło jeszcze do poważniejszych walk..."

68

69

Nie korygował tych złudzeń również komunikat z 9 września. „...Również wczoraj pobite polskie wojska kontynuowały odwrót na niemal wszystkich frontach. Najbardziej wysunięte czoło Wehrmachtu, przebijające się wielokrotnie przez tylne straże wroga, osiągnęło w różnych miejscach Wisłę, pomiędzy Sandomierzem i Warszawą..." Nieczęsto notowano w historii sztuki wojennej tak oczywiste lapsusy operacyjne. Generał Kutrzeba nie omieszkał wykorzys­ tać tej proponowanej mu przez Niemców okazji. * Gen. Kutrzeba, oceniając sytuację operacyjną i możliwości przeciwnika, konkludował m.in., że: „...8 armia niemiecka, idąca przez Łódź na Warszawę, wyprzedziła już czoło naszych kolumn o dwa etapy dzienne, a pamiętać należało, że duża część tej armii była zmotoryzowa­ na, mogły więc dwu-, a nawet trzykrotnie szybciej się poruszać niż armia «Poznań». Wobec tego prawdopodobieństwo albo przynajmniej możliwość, że maszerująca na Warszawę Armia Poznańska — obciążona balastem nie ukończonych ewakuacji — będzie zaatakowana z południowego boku, były duże. Tak samo trzeba było się spodziewać, że zanim dojdziemy do Warszawy, spotkamy się z przeciwnikiem, który nam drogę zagrodzi..."3. Przewidywane przez generała warianty działania nieprzyja­ ciela oznaczały zagrożenie przede wszystkim jego armii. Armia „Pomorze" postępująca z tyłu cofała się po drogach przetartych już przez armię „Poznań". Co prawda, szły za Bortnowskim dwa korpusy Klugego, ale oba bez większych możliwości operatywnego przeciwdziałania. Nolens volens w przypadku bitwy armii „Poznań" z 8 armią niemiecką, a nawet także z 10 armią, musiała wziąć udział armia „Pomorze". 3

T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 77.

Gen. Kutrzeba od samego początku działań wojennych był zwolennikiem aktywnego kształtowania sytuacji. Toteż i tym razem parł ku inicjatywie zaczepnej, uważając, że tylko zaskakującym natarciem może zmusić przeciwnika do respek­ towania siły jego armii i celów, do których zmierza. Jeszcze 6 września szukał dla takiej inicjatywy aprobaty Naczelnego Wodza. Odmówiono mu. „...Wykonać odwrót — żądał Naczel­ ny Wódz — w ogólnym kierunku na Warszawę. Kierunek odwrotu nie ma być traktowany sztywno i nie musi w każdym wypadku iść po linii najkrótszej. Jest on zależny od tego, czy gdzieś w rejonie Ozorkowa zebrały się już poważniejsze siły nieprzyjaciela, które oskrzydlają generała Rómmla od północy, czy też oskrzydlenie jest jeszcze płytkie, wykonane niewielkimi siłami..."4. Już jednak 7 września wieczorem, w świetle nadchodzących meldunków, rozproszyły się ostatnie wątpliwości. Siły nie­ przyjacielskie operujące między armiami „Poznań" i „Łódź" były tak duże, że pozostawienie ich w spokoju stworzyć mogło wkrótce sytuację, która uniemożliwiłaby wykonanie zadania stojącego przed armią. W nowej sytuacji zgoda marszałka nie była już potrzebna. Potrzeba jej było natomiast na wciągnięcie do bitwy armii „Pomorze". Tymczasem podczas konferencji obu dowódców armii i towarzyszących im oficerów sztabów zaczęto konstruować obraz przyszłej bitwy. Dzisiaj znamy go ze wspomnień głównego jej autora. Oto „...grupa operacyjna gen. Knolla, w sile trzech dywizji piechoty i pułku artylerii ciężkiej, uderzy z północnego brzegu Bzury, między Łęczycą a Piątkiem, w ogólnym kierunku na Stryków. Trafi ona według wszelkiego prawdopodobieństwa początkowo tylko w 30 DP niemiecką i powinna uzyskać szybkie powodzenie. Uderzenie to będzie od zachodu ob­ ramowane przez grupę kawalerii (Podolską BK i dołączone do Z cytowanej przez gen. Stachiewicza relacji mjr. Piątkowskiego. Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, Warszawa 1968, s. 446.

70

71

niej resztki Pomorskiej BK), która poprzez Uniejów oskrzydli front przeciwnika. Od wschodu działać będzie Wielkopolska BK, kierując się na Głowno. Planowałem, że w dalszym, korzystnym rozwoju operacji grupa operacyjna Knolla przejdzie do wykorzy­ stania na południowy wschód nie tykając Łodzi — a wówczas armia „Pomorze" skieruje się na Warszawę. Gdyby natomiast natarcie grupy operacyjnej Knolla trudno się posuwało, chciałem na jej wschodnim skrzydle zająć przynajmniej obszar Głowna przy udziale 4 DP i ewentualnie 16 DP z Armii Pomorskiej — a następnie grupą operacyjną Knolla odskoczyć za Bzurę, poczynając od zachodu. W tej hipotezie resztka armii „Pomorze" weszłaby w akcję w kierunku na Skierniewice. Dopiero po 12 września mogły obie armie działać równocześnie, wzajemnie torując sobie drogę" 5 . 8 września gen. Kutrzeba otrzymał połączenie z Warszawą. Naczelnego Wodza nie zastał jednak. Marszałek wraz z większo­ ścią oficerów naczelnego dowództwa i sztabu wyjechał właśnie do Brześcia Litewskiego, gdzie organizowano nową Kwaterę Główną. W Warszawie przebywał jeszcze gen. Stachiewicz. Do niego więc, zastępującego tu czasowo Naczelnego Wodza, dowódca armii „Poznań" zwrócił się z prośbą o zaakceptowanie decyzji zwrotu zaczepnego przeciwko 8 armii niemieckiej. O powstaniu tej koncepcji zadecydowały dwa główne czynniki: operacyjny i — nie mniej ważny — psychologiczny. Pierwszy, jak pamiętamy, opierał się na założeniu nieuchron­ ności spotkania z nieprzyjacielem w rejonie Warszawy wyco­ fujących się armii „Poznań" i „Pomorze". Generał Kutrzeba przewidywał, że równoległy do kierunku marszu 8 armii niemieckiej kierunek odwrotu jego armii doprowadzić musi w końcu do bitwy w pobliżu stolicy. Jaką szansę będą mieli w tej bitwie Polacy? Prawdopodobnie żadnej. Armia niemiec­ ka, w znacznej części zmotoryzowana, znajdzie się szybciej w miejscu prawdopodobnego starcia. Niemcy decydować więc będą o wyborze terenu i czasu rozpoczęcia bitwy. W tej 5

K u t r z e b a, op. cit., s. 95-96.

sytuacji inicjatywa przejdzie od razu w ręce nieprzyjaciela i najpewniej przy nim zostanie zwycięstwo. Gen. Kutrzeba postanowił wytrącić nieprzyjacielowi te atuty z ręki i odwrócić katastrofalny bieg wydarzeń. Miał zamiar zaskoczyć Niemców przez narzucenie im zarówno czasu, jak i miejsca bitwy. Przejęcie inicjatywy dawało szansę zwycięstwa, a pokonany przeciwnik zmuszony byłby do cofania się na południe. Oznaczało to swobodę manewru operacyjnego, którym dysponując, armia będzie mogła wyko­ nać zadanie powierzone jej przez Naczelnego Wodza. Drugi czynnik, psychologiczny, był co najmniej równorzęd­ ny czynnikowi operacyjnemu. Skład osobowy oddziałów armii poznańskiej stanowili Wielkopolanie. Dobrze jeszcze pamiętali pruską niewolę, prześladowania i patologiczną nienawiść do wszystkiego, co polskie. I oni właśnie, dumni Wielkopolanie, najbliżsi spadko­ biercy wielkiego zwycięstwa powstańczego nad Prusakami, odchodzili bez walki. Bez walki oddawali swoje rodziny i domostwa w ręce okrutnego wroga. Żołnierze armii wielko­ polskiej chcieli się bić i żądali walki. Gen. Kutrzeba, doświadczony żołnierz, dowódca i pedagog, dobrze wiedział, że stan psychiczny żołnierza jest równie ważny, jak broń, którą włada. Trzeba więc było podjąć tę decyzję. Rozpocząć bitwę natychmiast, licząc na chwilowe bodaj zwycięstwo, które przywróci żołnierzowi wiarę w jego wartość, lub wciąż cofać się — bez pewności utrzymania w szeregach zwartości organizacyjnej i karności. Gen. Kutrzeba podejmując decyzję natarcia był przekonany, że nie ma wyboru. W bitwie obok armii „Poznań" miała wziąć również udział armia „Pomorze", która była jednak jeszcze o 3^ dni marszu od podstaw wyjściowych do natarcia. Gen. Kutrzeba uwzględni ąjąc motyw zaskoczenia chciał, nie czekając na armię Bortnowskiego, uderzyć na Niemców bezzwłocznie na razie siłami tylko własnej armii.

72 Do pierwszego rzutu natarcia pójść miała prawie cała armia „Poznań", a bezpośrednie dowodzenie nią oddano gen. Ed­ mundowi Knollowi-Kownackiemu. Grupa Knolla składająca się z trzech dywizji piechoty (25, 17, 14), której skrzydła osłaniały dwie brygady ka­ walerii, i wzmocniona pułkiem artylerii ciężkiej, miała pobić znajdujące się przed nią siły niemieckie, uderzając na kierunku wiodącym przez Krośniewice do Brzezin. 25 dywizja piechoty miała opanować Łęczycę, a następnie wyjść w rejon Ozorkowa. Dywizja, niezależnie od działań kawalerii na jej wschodnim skrzydle, powinna była ubez­ pieczać przez cały okres natarcia działanie całości grupy operacyjnej. 17 dywizja piechoty po opanowaniu w pier­ wszym etapie natarcia linii: Marynki, Michałowice, Sługi, ruszyć miała dalej w kierunku Celestynowa z gotowością wsparcia nacierającej na lewym skrzydle grupy 14 dywizji piechoty. Tej ostatniej powierzono zadanie opanowania przedmościa w rejonie Balków, Goślub oraz ubezpieczenia się od strony Rogoźna. Kawaleria, nie podporządkowana bezpośrednio gen. Knollowi, lecz pozostająca pod rozkazami dowódcy zgrupowania operacyjnego, osłaniała obydwa otwarte skrzydła natarcia. Grupa operacyjna kawalerii gen. Stanisława Grzmota-Skotnickiego uderzała na Poddębice, Wielkopolska Brygada Kawalerii zaś na Głowno. Artylerię grupy operacyjnej, którą tworzył 7 pułk artylerii ciężkiej, podporządkowano na czas forsowania Bzury 25 dywizji piechoty. Dowódca grupy powierzył bowiem tej dywizji trudne zadanie zdobycia, obsadzonego już przez nieprzyjaciela, średniej wielkości obiektu miejskiego -— Łę­ czycy. Lotnictwo myśliwskie otrzymało zadanie osłaniania wojska przede wszystkim podczas forsowania Bzury. Lotnictwo towarzyszące, którym dysponował dowódca grupy, wspierać miało natarcie dywizji.

73 Rozpoczęcie natarcia przewidywane początkowo na dzień 10 września przyspieszono, wyznaczając je już na 9 września po południu. W odwodzie gen. Kutrzeby stanąć miały pod Łowiczem dywizje grupy operacyjnej gen. Bołtucia, 4 i 16 dywizja piechoty z armii „Pomorze". Pozostałym siłom tej armii polecono osłonić działania zaczepne z zachodu i północy oraz utrzymać obszar Sochaczewa, będący rejonem o ważnym znaczeniu dla końcowej fazy operacji. * Tymczasem Niemcy jeszcze ciągle nie podejrzewali naras­ tającego zagrożenia na północnym skrzydle natarcia swoich głównych sił. W meldunkach do dowództwa Grupy Armii „Południe" dowódca 8 armii niemieckiej meldował, że 8 wrześ­ nia jego czołowe oddziały osiągnęły Pabianice, Stryków, Wolę Mąkolską i staczają tylko potyczki z rozbitkami nie­ przyjaciela. W dowództwie Grupy Armii „Południe" oceniano sytuację znacznie poważniej, ale nie sądzono, aby dość duże jeszcze siły polskie, które dostrzeżono na obszarze: Toruń, Września, Kutno, Sierpc, były zdolne podjąć jakąkolwiek większą przeciwakcję zaczepną. 8 armia miała więc szybko kierować się ku Rawce, lewym skrzydłem uchwycić Socha­ czew, oskrzydlić nieprzyjaciela odchodzącego na południe od Wisły na Warszawę i przeszkodzić uderzeniu na tyły 4 dywizji pancernej; jak najszybciej wprowadzić duże siły do roz­ szerzenia przyczółka Warszawa. 4 armia niemiecka Grupy Armii „Północ" nacierająca z kierunku północno-zachodniego miała wiązać polskie wojska energicznym parciem z przodu; natomiast 4 flota powietrzna powinna zablokować przejścia przez Wisłę, atakując cofające się przez Łowicz i Sochaczew zgrupowanie polskie. *

74 Inicjatywa gen. Kutrzeby znalazła pełną aprobatę szefa Sztabu Naczelnego Wodza. Gen. Stachiewicz dostrzegł w niej bowiem jedyną szansę ratowania ciężkiej sytuacji na całym froncie środkowej Wisły. Gdyby się udało włączyć do te| akcji armię „Łódź" oraz pułki i dywizje stojące w Warszawie i na przedpolach stolicy, Niemcy musieliby wstrzymać swój marsz ku Wiśle, a Naczelny Wódz miałby czas na utworzenie nad rzeką zwartej obrony. Na razie była to jednak tylko decyzja, którą — jak się okazało — niełatwo było zrealizować. Zawiodły techniczne środki łączności z Naczelnym Wodzem, nie można jej było także nawiązać z gen. Wiktorem Thommee, który doprowadził dywizje armii „Łódź" dopiero gdzieś pod Skierniewice. Gen. Stachiewicz wysłał tam oficera z rozkazami, ale brak było pewności, czy dotrze i doręczy je. Wojska w Warszawie i w rejonie Warszawy szef Sztabu Naczelnego Wodza oddał pod dowództwo gen. Juliusza Rómmla, który zupełnie nieoczekiwanie zjawił się w stolicy. Gen. Stachiewicz nie spytał o szczegóły tak szybkiego odwrotu dowództwa armii „Łódź". Przynajmniej na razie nie miało to znaczenia. Na szczęście z armią został gen. Thommee. Tutaj w Warszawie Rómmel był najstarszym rangą generałem i jemu wypadało przekazać dowództwo nad nowo utworzoną armią „Warszawa". Ale szefa Sztabu Naczelnego Wodza dręczyło pytanie, czy wszystko, na co się ważył, znajdzie aprobatę marszałka? Łączności z Brześciem wciąż nie było. Wysłał więc samolotem oficera sztabu z meldunkiem i swoją decyzją. Upływały godziny, lecz oficer nie wracał. Milczała także radiostacja i dalekopis. Jeżeli odpowiedź nie przyjdzie w porę, Kutrzeba ruszy, tak jak to w rozmowie obaj ustalili. Tymczasem zameldowano o pierwszym ataku Niemców na Warszawę. Zresztą i bez meldunku można było się tego domyślać. Od Ochoty echo niosło bowiem szeroko artyleryjską i karabinową palbę.

75 Brześć jednak ciągle milczał. Wreszcie późnym wieczorem nadeszła stamtąd depesza — „Słońce wschodzi". Była to zgoda Naczelnego Wodza na bitwę zaczepną. Marszałek zamierzał jednak nadać tej bitwie większą rangę, niż propo­ nował gen. Kutrzeba, i inaczej ją przeprowadzić. Dla Naczel­ nego Wodza, który usiłował za wszelką cenę utworzyć zwarty front obrony południowo-wschodniej Polski, zainicjowana przez gen. Kutrzebę bitwa nad Bzurą zdawała się stanowić czynnik sprzyjający. Pod wpływem otrzymanych wiadomości o przekroczeniu przez Niemców Bugu w rejonie Broku i Wisły na południe od Warszawy, Naczelny Wódz podjął decyzję odwrotu do wschod­ niej Małopolski. W tym celu między innymi armie „Poznań" i „Pomorze" oraz resztki armii „Łódź" miały uderzyć na Radom, a następnie przez Wisłę na Kraśnik. Do chwili wycofania zgrupowania gen. Kutrzeby na wschodni brzeg rzeki, armia „Lublin" gen. Tadeusza Piskora miała bronić Wisły od Sando­ mierza po ujście Wieprza i wzdłuż tej rzeki do Lubartowa. Następnie wraz ze zgrupowaniem gen. Stefana Dęba-Biernackiego miała wycofać się na linię Tomaszowa Lubelskiego, Hrubieszowa i Włodzimierza. Zgrupowanie gen. Kazimierza Sosnkowskiego winno było zapewnić obronę połączeń z Rumu­ nią. Izolowane od reszty sił ośrodki oporu w Warszawie, Modlinie i Brześciu otrzymały zadania obrony w okrążeniu. Z treści rozkazu wynikało, iż myślą przewodnią zamierzeń naczelnego dowództwa było wycofanie wszystkich zdolnych jeszcze do walki sił do wschodniej Małopolski i zorganizowa­ nie jej obrony w oparciu o zaplecze neutralnej wprawdzie, ale przyjaznej Polsce Rumunii. Natychmiast zredagowano depeszę • wysłano ją do sztabu gen. Kutrzeby. Nie dotarła tu jednak na czas, lecz dopiero 11 września, gdy bitwa rozgorzała już na dobre. Koncepcji marszałka gen. Kutrzeba nie mógł więc realizować. Pomyślał zapewne, że dobrze się stało, gdyż do uderzenia na Radom brak było dostatecznych sił.

77

PEŁNE POWODZENIE Natarcie polskie miało ruszyć wcześnie rano 10 września, ale sytuacja nagliła i postanowiono je przyspieszyć przy­ najmniej o 12 godzin. Położenie wojsk sprzyjało temu zamiarowi, umożliwiając szybkie i sprawne zajęcie pozycji wyjściowych do ataku. „...Wreszcie zaczynają się działania zaczepne — wspomi­ na żołnierz 60 pp. — Wielki czas, bo wstyd tych od­ wrotów..." ł. W atmosferze pełnej zapału i gotowości do walki dobiegały końca przygotowania do pierwszego w tej wojnie wielkiego, polskiego przeciwuderzenia. Gen. Kutrzeba dumny był z postawy żołnierzy swojej armii. „...We wszystkich jednostkach — stwierdzał z satysfakcją — nastrój był znakomity. Wyzwalał się duch zaczepny, dotąd więziony, a teraz wyswobodzony w korzystnych dla nas warunkach..."2. A więc natarcie. Wreszcie. Za spalone domy, za śmierć najbliższych, za łzy dzieci, za ten odwrót. Za wszystko. Żołnierskie dłonie mocniej zaciskają się na kolbach karabinów. 1 Wspomnienia plut. Mieczysława Jackowskiego, w: Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej Polski 1939 roku, Kalisz 1979, s. 410. 2 T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 102.

— Łęczycę brać będziemy, a potem Ozorków — mówili żołnierze 25 dywizji piechoty. W 17 dywizji pokazywano sobie Górę św. Małgorzaty rozsiadłą na równinie, jak garnek odwrócony dnem do góry. Każdy na swój sposób przygotowywał się do walki. Niejeden śmierć bliską przeczuwał i w ukryciu — bo wstyd przecież własnej słabości — różaniec w garści przebierał. Pieśń rzewna i wesoła na przemian niosła się daleko nad rzeczną niziną i zapadała gdzieś tam, na obcym teraz brzegu. Inni listem żegnali najbliższych albo dumę chłopięcej zadziorności dzielili z matkami. Nazajutrz, około godziny 10 przed południem, batalion mjr. Antoniego Chudzikiewicza z gnieźnieńskiego 69 pułku pie­ choty podniósł się z ziemi i skoczył ku Łęczycy. Była to jakby pierwsza ogniowa próba przed generalnym natarciem, połą­ czona z zadaniem zdobycia najświeższych wiadomości o obro­ nie nieprzyjaciela i jego sile. Topolę Królewską, skąd batalion ruszył do ataku, dzieliło od Łęczycy zaledwie kilkaset metrów. Trudne to były metry przez odkrytą równinę nadrzecznej doliny, na której próżno było szukać ukrycia przed przyczajonym za obrzeżem miasta nieprzyjacielem. Żołnierze biegli co tchu, byle dopaść pierw­ szych domów. Lecz nie przebyli nawet połowy drogi, gdy padły stamtąd strzały. Najpierw terkotanie karabinu maszynowego — gdzieś od mostu kolejowego — potem silniejszy już ogień od strony mostu szosowego i grobli, wreszcie setki, tysiące rozbłysków karabinowej i armatniej salwy wyznaczyło gęsto linię stano­ wisk niemieckich. Żołnierze przywarli do ziemi. Po chwili podnieśli się i znów biegli. Tylko kilkadziesiąt metrów i dalej już nie można. W tyralierę nacierających i tuż przed nią coraz gęściej padały pociski. Do sztabu dywizji gen. Altera dotarł już pierwszy meldunek 0 wynikach przeprowadzonego przed chwilą rozpoznania

78 przez walkę niemieckiej obrony. Wynikało zeń, że Niemcy mocno usadowili się w Łęczycy i mają tam znaczne środki ogniowe. Batalion mjr. Chudzikiewicza musiał wycofać się do Topoli Królewskiej i tylko 5 kompania, która weszła do Tumu, trzymała się tam w dalszym ciągu. Kilka godzin później całe zgrupowanie uderzeniowe armii „Poznań", grupa operacyjna gen. Knolla, ruszyło do natarcia. W ciszę doliny Bzury wdarł się nagle potężny grzmot. Jeszcze echo dzwoniło w nadbrzeżnych szuwarach, gdy nowy grzmot, a po nim następne zlały się w jeden ogłuszający huk. To artyleria polska otworzyła ogień na niemieckie pozycje obronne. „...Kanonierzy, zmęczeni odwrotem przez 9 prawie dni, nareszcie zaczęli strzelać do wroga" — wspominają tę bitwę żołnierze. A trzeba było widzieć, jak oni uwijali się przy swoich działach! Padały komendy: „I działo, II i III — powiększyć, zmniejszyć"; komunikaty: „Artyleria niemiecka w ogrodach Łęczycy zniszczona. Piechota nasza wdziera się do Łęczycy". Ach, jak oni szli... Po kilkunastu minutach artyleria umilkła. „...Przerwaliśmy ogień, aby nie razić naszych bohaterskich żołnierzy piechoty. Nie czekaliśmy długo. Pada komenda: «I, II, III działo — powiększyć kwadrat!» Nie pamiętam już ile stopni — wspomina jeden z działonowych — w każdym razie strzelaliśmy na dalszą odległość". Telefonista woła: „Wieża kościelna trafiona!" Trafiło III działo. Jak się później okazało, na wieży tej obserwatorzy wroga kierowali ogniem w nasze wojska... Nagle odezwał się suchy jazgot ciężkich karabinów maszynowych, wysyłających śmiercionośne pociski na okopy nieprzyjaciela. Przerywa je, w regularnych odstępach czasu, metaliczne plaśnięcie salw moździerzowych. Jak spod ziemi wyrosły polskie tyraliery piechoty. Ruszyły ku Bzurze. Bataliony i pułki armii wielkopolskiej szły do ataku doliną równą jak stół. Zaskoczony przeciwnik cofał się, ale nie rezygnował z oporu. Spłynęła krwią Bzura i zorane pociskami armatnimi nadrzeczne łąki i pola. Natarcie ruszyło

79 naprzód. Rozgorzały walki szczególnie zacięte o Łęczycę, Górę św. Małgorzaty, Piątek i Sobotę. * 25 dywizja piechoty gen. Altera uderzyła na Niemców, broniących się w całym rejonie Łęczycy, trzema pułkami w pierwszym rzucie. Nieprzyjaciel bronił się twardo i nawet przez chwilę wstrzymał rozpęd polskich pułków na przedpolu miasta. Ale w jego obronie tkwiła jak cierń 5 kompania, która już kilka godzin od czasu natarcia rozpoznawczego siedziała w Tumie, nie dając się Niemcom wyrzucić za żadną cenę. Dowódca niemieckiego 46 pułku piechoty, płk Wittke, nie był zadowolony z sytuacji w Tumie. Polacy przerwali połą­ czenia na szosie Łęczyca-Piątek i znaleźli się niemal na tyłach jego pułku. Dowódca I batalionu otrzymał więc rozkaz opuszczenia natychmiast Łęczycy, gdzie natarcie polskie przed chwilą zostało zatrzymane, i odebrania Polakom Tumu. Kompania polska mimo przewagi Niemców broniła się wytrwale, walcząc o każdy dom. Wkrótce pułki dywizji gen. Altera znów ruszyły do przodu. 56 krotoszyński pułk piechoty płk. Wojciecha Tyczyńskiego sforsował Bzurę pod Marynkami i wtargnął do Tumu. Teraz Polacy mieli przewagę i ruszyli do ataku. „...Pierwszy batalion 56 pp uderza na Tum — wspomina oficer 3 kompanii — i posuwa się dalej mijając szosę. Kwiatówek trzymany ogniem 3 kompanii ckm zostaje opanowany uderzeniem plutonu z 7 kompanii pod dowódz­ twem odważnego i dzielnego ppor. Schroedera. Nasz I batalion dalej bije się o Tum. Nieprzyjaciel coraz więcej zasila oddziałami własną obronę. Pali się Tum, pali się stara fara z XII wieku. Przedpole silnie jest oświetlane rakietami nieprzyjaciela. Druga kompania wdziera się do wschodniej części wsi i okrzykiem «hura» porywa cały batalion do

80 szturmu. Toczy się straszna walka na bagnety, w której wyższość swoją wykazują polscy żołnierze, a Niemcy morder­ czego uderzenia nie wytrzymują i zaczynają się wycofywać. W tym czasie dowódca niemiecki po raz wtóry rzuca do przeciwnatarcia swoje bataliony w kierunku Łęczycy, gdzie wzięty ogniem flankowym karabinów maszynowych rozpada się i z olbrzymimi stratami dla siebie wycofuje się do tyłu..."3. Postawa żołnierzy batalionu w tej walce zasługuje na najwyższe uznanie. Wśród najlepszych byli: st. sierż. Adam Woźny, plut. Babijów, kpr. Bolesław Spurtach oraz strz. Jan Brodziak. Ale Niemcy w Tumie jeszcze nie zwyciężeni i lista bohaterskich żołnierzy, szturmujących gniazda oporu wroga, wydłuża się. Znajdzie się na niej wiele dziesiątek innych, którzy pędzić będą później „niepokonany" Wehrmacht aż pod Łódź. Z pomocą przyszedł nowy batalion, trzeci, mjr. Władysława Grocholi i prawie z marszu ruszył do ataku. To już koniec. Niemcy idą w rozsypkę, rzucają się do panicznej ucieczki, zostawiając na polu walki broń i wyposażenie. Między godziną 21 a 22 Tum znalazł się w polskich rękach. Tymczasem Łęczycę szturmowały ostrowskie bataliony ppłk. Mariana Frydrycha i bataliony płk. Stanisława Dworzaka. Dwa niepełne bataliony tego ostatniego ruszyły naprzód, lecz zostały zatrzymane silnym ogniem. Natarcie polskie, wsparte kolejnym batalionem 60 pułku piechoty, znów ruszyło naprzód. Tym razem udało się i żołnierze dopadli pierwszych domów miasta. Około godziny 21 linia obrony niemieckiej wreszcie pękła i oddziały polskie wdarły się do Łęczycy. Do gen. Kurta von Briesena, dowódcy niemieckiej 30 dy­ wizji piechoty, dotarły niepokojące meldunki o sytuacji pod Łęczycą, ale generał nie przypuszczał, aby właśnie tam Polacy mogli poważnie zagrozić jego dywizji.

IISZUIE IB W P*E*VOtNT

IMtiłOtll

MOBILIZACJĘ POWSZECHNĄ. zarządzam t Dnie moblIltfte|i,

co

M*M ,w 4rŚL itesą m hfAdmo kka 2-gt. 3M& H i i

1

następuje;

i d * t ó «•«&,

P o w o ł a n i e
jj, łknwc&tft *s c*y*awj «tw*% wifiwwuj WSZYSTKICH T¥GH p*t4th&*%&fdn> rezerwy i ;x*»p<*)e#łj nt$gtrfm:.

pj WCO^BU w* wum, JUHTGORIĘ ZDROWIA t ROOZAJ MOMI CMA&W), t
* TV MOttUfACT JfK BCZ CZOWONCOO PASA, », M M . «* -yfcwwfc < « ^ j s b % j ! g i » » i «* ««*»•»• * ^ s W*i w*** .;«***«**»«*. ti*$ «*»**,* «.*£»*. s o f i i i w M I B U i-owt*^•wHiułS, *t*»% I * WWWWWMIŚ ts* •**»*.;*'*<**»'• • *»***«*«« ^Bj*t*Sw mdŁfi.«,:at * # , , r*. , .

wy

» f.,,!!.^* MM*"*?'- * MM #*»«*»•*

•Mat >HWil*e Pftfiwtt i»**»**T pa***? m ty** lt»MW»*yt* h*ńMik yłumfawią, B ń ŚiunWfe, .(w**********, #*&#**««*»•>*, Mam ł t * * * * * * * * I » * m * o w « J*JMWW» *• W fwfcv. m i * •*•«*,*«*», tftfew *•# mer***** «•(

~ W ***»% **» y«B^t*«4». ** i**^t ***>**« <«rcy«u* f*v*mi »M*ftMK. ^•mmm ±*#A*i*t f&ąt**:0i »w«, * M % «*»,*« 6-.i*t *sfyinwei.. » * nw

~m*#* a * r****4 'kh. '*t&rrif *• «^»* aiNfifM.1***)* *****<•*> »*». .. ., . ......... . . . „ .

r

™__»„

tli- Cofpfcłłfcle u r l o p ó w . _, _ _ ™ _ , ™ , , _ * # ł # w * t * a * j y » * v **»***;*# *tt*ffe« »«>»»»*»•%

-. P B * ? : . ^ * * ^ ; u t - ^ m , * T * i i W t W ^ e w * * i - ?••••*J*, mb--...-: v , , i ł : » =.

f

- ..-- „,,.,.

.,.,,,,,., .. ,..,„....,.

a

^ , .rł

IV,. ftfle |»odl«tf»tą oowołftnłu do (łrnj\*j «luCb> woi*K.ow«?i w n»r*I

3

Wspomnienia ppor. rez. Eugeniusza Leszczyńskiego, w: Udział społeczeń­ stwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej 1939 roku, Kalisz 1979, s. 382-383.

U/f CitPOSPOUTtJ

Plakat o mobilizacji

Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku ułanów Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, do­ wódca armii „Poznań", następnie grupy armii

Gen. dyw. Władysław Bortnowski, dowódca armii „Pomorze"

Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości

Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego

Gen. dyw. Juliusz Rómmel, do­ wódca armii „Łódź", następnie ar­ mii „Warszawa"

Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym Gen. bryg. Franciszek Alter, dowódca 25 dywizji piechoty

Płk. dypl. Stanisław Dworzak, do­ wódca 69 pułku piechoty

Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowódca II batalionu 69 pułku piechoty

Płk dypl. Mieczysław S. Mozdyniewicz, dowódca 17 dywizji pie­ choty

%i 1 Dowódca armii „Poznań" gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w samochodzie) rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem (pierwszy z lewej)

w

Oddział kawalerii w marszu

Gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca grupy opera­ cyjnej kawalerii, poległ 19 wrześ­ nia nad Bzurą

Kpt. Ludwik Głowacki, dowódca 6 baterii 17 pal

Działon artylerii w akcji bojowej

Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej dowód­ ca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sochaczewem

81

Płk Ignacy Kowalczewski, do­ wódca 17 Pułku Ułanów Wiel­ kopolskich, od 18 września dowódca Wielkopolskiej Bry­ gady Kawalerii

Płk Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku strzelców konnych, ciężko ranny 17 września zmarł w szpita­ lu w Modlinie

St. wachm. Jan Sabik z 7 pułku strzelców konnych

Wtedy właśnie nadeszły nowe meldunki. Dowódca 8 pułku piechoty płk Reichert zameldował, że kolumna marszowa jego pułku zastała znienacka zaatakowana przez nieprzyjaciela pod Michałowicami. — Herr General, oni mają tutaj nawet czołgi. Briesen rozkazał: — Niech się pan osłoni i maszeruje dalej. Ale już po chwili 6 pułk melduje ponownie. — Kompania w szpicy bocznej pułku bije się z nie­ przyjacielem pod Głupiejewem. Pod Zagajem polskie wozy pancerne. Dowódca niemieckiej dywizji wiedział już teraz, że Polacy atakują szeroko na kilkunastokilometrowym froncie. Pułki 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza przekro­ czyły Bzurę. Drobne patrole niemieckie nie stawiały oporu i cofały się na południe. 68 wrzesiński pułk piechoty płk. dypl. Wolfa Nykulaka kierował się na Górę św. Małgorzaty, a 70 pułk płk. dypl. Konkiewicza z Jarocina i Pleszewa — na Stary Gaj. Natarciem zaś kierował dowódca piechoty dywizyjnej płk dypl. Władysław Smolarski, odważny i do­ świadczony oficer. Szosa Piątek-Łęczyca była tuż tuż, kiedy opór niemiecki zaczął tężeć. Pod Michałowicami stał bata­ lion nieprzyjacielskiego 6 pułku piechoty. Zaskoczenie było obopólne, jednak szybciej opanowali je Polacy. Jeden z ba­ talionów płk. Nykulaka ruszył do ataku i jednym skokiem dopadł niemieckich okopów. Żołnierze nasi i nieprzyjaciel­ scy zwarli się w walce. Rozstrzygnęły ją bagnety i kolby polskich karabinów. Oddziały 70 pułku piechoty zniosły wprost z marszu słabą obronę nieprzyjacielską pod Sługami. 17 dywizja szła naprzód. 14 (poznańska) dywizja piechoty gen. Włada przeszła Bzurę również bez przeszkód ze strony Niemców. Tutaj także nieprzyjaciel nie przewidział polskiego natarcia. Wkrót­ ce jednak natknięto się na silną obronę niemieckiej dywizji. Rozgorzały walki o dwór Czarne Pole, pod Głupiejewem ' Goślubiem. Oddziały 55 (z Leszna) i 57 (z Poznania) 6

— Bzura 1939

82 pułków piechoty wzięły górę nad przeciwnikiem, zmuszając go do odwrotu. Z takim samym powodzeniem atakowała polska kawaleria: Wielkopolska Brygada Kawalerii pod Sobotą oraz grupa operacyjna gen. Skotnickiego w natarciu na Wartkowice i Parzęczew. W sztabie gen. Briesena oceniano, że sytuacja jest paskudna. Jednak żaden z oficerów nie ośmieliłby się w obecności generała wyrazić swojej opinii. Tylko Briesen nie wydawał się „tracić głowy". Sytuacja była ciężka, ale, jak sądził — nie bez wyjścia. Jak na razie — najgorzej było pod Łęczycą. Briesen zdawał sobie sprawę, że Łęczyca w rękach Polaków to nie tylko zagrożenie dla jego dywizji. Niebezpieczeństwo zawisło nad całą 8 armią, wysuniętą już daleko ku wschodowi. Łęczycę trzeba było więc koniecznie odebrać Polakom. Natychmiast skierował dwa bataliony 6 pułku piechoty na podstawy wyjściowe do natarcia na Łęczycę i kazał im atakować. Ale sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Oficer operacyjny meldował, że walki toczą się już pod Czarnym Polem, Balkowem, Goślubiem i Piekarami. O ataku nie mogło być mowy. Także obrona stała się niemożliwa. O godzinie 23 płk Wittke nadał do sztabu dywizji dramaty­ czny meldunek: — Sytuacja jest beznadziejna, sztab pułku przyjmuje ugrupowanie „w jeża" i wycofuje się. Ale Briesen ciągle jeszcze nie chciał ustąpić i kazał 46 pułkowi odebrać za wszelką cenę miasto. Jeszcze raz rzucił Wittke swoje wykrwawione bataliony do kontrataku pod Leszczami i Wilczkowicami. Bezskutecznie. Żołnierz niemiecki przybity klęską załamał się psychicznie i szedł do ataku niechętnie. Natarcie polskie wdarło się już w głąb obrony niemieckiej i tworzyło w niej coraz szersze szczeliny, przez które wlewały się wciąż nowe fale piechoty polskiej. Bój w Łęczycy toczył

83 ię już w zupełnych ciemnościach. Niemcy byli w lepszej sytuacji znajdując osłonę za ścianami domów i w ogrodach. Stamtąd razili polską piechotę ogniem karabinów maszyno­ wych i granatów. Jednakże w obcym, nieprzyjacielskim inieście czuli się bardzo niepewnie. Wiedzieli przecież, że nie proszono ich tutaj. Już po wojnie Hans Breithaupt napisał w swojej książce poświęconej tym wydarzeniom: „...w Łęczycy rozszalał się jednak szatan: nagle miasto zapełniło się ludźmi (czyżby podejrzliwi i nieprzyjaźni nie stali na ulicach już podczas wkraczania pierwszych oddziałów? — T. J.), przybywają oni tu z piwnic i tunelów, mają przy sobie broń, niszczą przewody telefoniczne i nie zwracając uwagi na ogień polskiej artylerii, który zaczął walić nieco później, wzniecali ogień sygnalizacyj­ ny w pobliżu stanowisk dowodzenia..."4. Najpierw opuściła stanowiska ogniowe artyleria niemiecka, której zabrakło już amunicji, i uciekała pod Sierpów. Tutaj nad Bzurą również Niemcom brakowało amunicji. Zawiodła doskonała organizacja zaopatrzenia, gdy drogi dowozu prowa­ dzące z Uniejowa zostały nagle przecięte przez kawalerię gen. Skotnickiego. W ślad za artylerią rozpoczęła odwrót piechota. Około północy Polacy zdobyli rynek oraz liczne stojące tam samo­ chody, wypełnione żywnością i amunicją, której przeciwnik nie zdążył już wykorzystać. Gdy od wschodu na tyły Niemców uderzyła dodatkowo jedna z kompanii 56 pułku piechoty, odwrót nieprzyjacielskiego batalionu zakończył się paniczną ucieczką. Tylko jeszcze przed zachodnim i południowym skrajem miasta broniła się kompania, o której podczas gorączki odwrotu zapomniał niemiecki dowódca batalionu. Gdy zaatakował ją polski batalion, na odwrót było już za późno. Po krótkiej walce cała kompania złożyła broń. s

H. B r e i t h a u p t , Die Geschichte der 30. Infanterie-Division 1939-1945, Bad Nauheim 1955, s. 25.

85 O świcie 10 września Łęczyca była wolna. Witała swoich żołnierzy. Jakże im była wdzięczna. Za wypędzenie Niemców, za widok uciekającego wroga, za wyzierający z oczu niemiec­ kiego żołnierza strach. „...W dniu 10 września robimy skok z naszą baterią do Łęczycy. I tu wielka radość! Ludność miasta wita nas gorąco, częstowali nas czym tylko mogli, aby nam okazać wdzięczność. Nas, żołnierzy i artylerzystów interesuje, jakie skutki wywołało nasze strzelanie. W ogrodach Łęczycy wśród połamanych drzew zniszczone działa niemieckie, tabory, masa sprzętu i amunicji..." Wśród szpalerów wiwatujących mieszkańców maszerowały ulicami miasta kompanie i bataliony. Mimo trudów walki i bolesnych strat żołnierze polscy wybijali krok równy jak na paradzie. Dowódca dywizji meldował: „...Mimo zdecydowanego oporu przeciwnika, akcji jego lotnictwa bombowego i artylerii ciężkiej, oddziały dywizji sforsowały przejścia w Łęczycy i posunęły się 8-10 km w przód. Próba odrzucenia 60 pp i uchwycenia z powrotem przeprawy w Łęczycy skończyła się niepowodzeniem. Nieprzyjaciel został odrzucony ponosząc dotkliwe straty. Wszystkie oddziały dywizji zdobyły dużo jeńców i materiału wojennego..." Bój równie zacięty toczyła w dalszym ciągu dywizja gen. Włada o Piątek. Mimo jej początkowego sukcesu Niemcy wciąż na nowo podejmowali kontrataki. Jednym z nich, w którym wzięły udział dwa niemieckie bataliony, zdołali zaskoczyć batalion 55 pułku piechoty i rozbić go. Dopiero skierowany w to miejsce batalion odwodowy pułku zdołał zagrodzić Niemcom drogę do Bzury i zmusić ich do odwrotu. W nocy z 9 na 10 września, gdy gen. Wład przygotowywał plan dalszego natarcia, gen. von Briesen ściągnął spod Bielaw ostatnie bataliony swojej dywizji i wzmocnił nimi obronę pod Piątkiem. Atak Polaków ruszył o świcie. Przedtem otworzyła ogień artyleria. Daleko, za linią niemieckich okopów, uniosła się

czarna kurzawa i rozległo się stamtąd głuche dudnienie wybuchów, od których drżała ziemia. Po salwach artylerii polskiej artyleria niemiecka umilkła prawie zupełnie. Następne salwy padły na linię niemieckiej piechoty. Przydusiły ją do ziemi. Tę chwilę przewagi własnej artylerii wykorzystali Polacy i dopadli niemieckich okopów. Najszyb­ ciej załamano opór na skrzydłach i wtedy od wschodu i zachodu uderzono na Piątek. „...Nasi żołnierze biją się wspaniale — wspomina weteran bitwy, porucznik Mikołaj Ignatowicz — mimo zaciekłej obrony nieprzyjaciela. Prą naprzód. Zwycięstwo uskrzydla, dodając otuchy i wiary we własne siły. Co pewien czas słychać «hura!». To nasze 55 i 57 pułki piechoty zwycięsko posuwają się naprzód. Walczą na bagnety. 58 pułk piechoty jest w drugim rzucie dywizji. Nieprzyjaciel cofa się powoli. Za każdy krok naprzód żołnierze dywizji obficie płacą krwią... ...Jest świt 10 września. Przesuwamy się do przodu... Odgłosy walki nie ustają ani na chwilę. Około południa zbliżamy się do Piątka. Spotykamy liczne grupki rannych. Na drodze i w pobliżu zabici nasi żołnierze i Niemcy... Nieco dalej, obok zabudowania stoi kilku chłopców lat 14—16. W ręku mają karabiny, a na pasach żołnierskich po kilka ładownic. Są ogromnie dumni z udziału w walce. Tuż przed nami w kłębach dymu Piątek. Dopala się kilka domów. Idziemy szybko naprzód. Zwiad za nami. Bardzo silny, mdły swąd spalenizny towarzyszy nam daleko za miasteczkiem. Na drodze i obok dużo zdobytego sprzętu i broni..." Miasto wzięto w południe po ciężkich walkach ulicznych. Natychmiast ruszył pościg za Niemcami. W przeciwnym kierunku szli jeńcy. Około północy oddziały dywizji płk. Mozdyniewicza zajęły Górę św. Małgorzaty. Stanął tam 68 pułk piechoty. Opóźnił

86

87

swoje natarcie jedynie pułk 70, zatrzymany pod Sługami. Wcześnie rano rzucił się jednak ponownie do natarcia. P0 krótkiej, lecz zaciętej walce odebrano Niemcom Bryski i Stary Gaj. Pułk zdobył licznych jeńców, działa i inny sprzęt wojenny. 17 dywizja wspólnie z 14 i 25 ruszyły w pościg za nie­ przyjacielem. * Dowódca 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz nie był jeszcze w pełni świadomy grozy sytuacji, gdy meldował o położeniu swoich dywizji dowództwu Grupy Armii „Połu­ dnie" i częściowym tylko natarciu nieprzyjaciela między Łowiczem a Łęczycą. Zresztą gen. Rundstedt również nie zdradzał niepokoju. Wydawało się, że wystarczy pchnąć dodatkowo do bitwy korpusy XI i XVI, aby osadzić Polaków na miejscu i natychmiastowym przeciwuderzeniem doprowa­ dzić do rozstrzygnięcia bitwy na swoją korzyść. Zanim jednak nadeszły posiłki, dywizja Briesena musiała ustąpić. Oddajmy na chwilę głos kronikarzowi niemieckiej dywizji, Breithauptowi: „...Po wielogodzinnej walce nastąpił kryzys: w rejonie Stawów i Nowego Gaju, szosą prowadzącą na południe, napiera nieprzyjaciel, między Janowicami i Irenowem zawisła groźba przerwania cieniuteńkiej i na­ piętej linii frontu. Na całej szerokości zauważyć już można wycofywanie się niektórych oddziałów, własna artyleria nie jest w stanie zatrzymać nieprzyjaciela, jej ogień jest bardzo często za krótki i zagraża własnej piechocie. Ale oto nastała decydująca chwila dla gen. von Briesena. Z ociekającym krwią ramieniem w gipsie, w poszarpanej kurtce polowej, na czele oficerów ze swego sztabu udaje się w sam środek cofającej się piechoty. Jego przykład odnosi pewien skutek. Wycofywanie się wojska zostaje zahamowane. Wieść o pojawieniu się generała rozchodzi się błyskawicznie, oddziały znowu wracają do szyku i — idąc za przykładem

swych dowódców — przechodzą do kontrataków. Lecz nie wszędzie udaje się ponownie załatać poszarpaną linię frontu. Janowice, Stawy, Irenów — pięć razy przechodzą z rąk do rąk, przy czym ciągły napływ polskich posiłków zmusza do cofnięcia lewego skrzydła, aby w ten sposób uniknąć oskrzyd­ lenia od strony Brysków i Morakowa. Tymczasem polska kawaleria przecina szosę na Bielawy, na południe od Piątka i częścią oddziałów skręca na zachód, zagrażając natychmiast od tyłu pozycjom artyleryjskim, rozlokowanym na południowy wschód i na południe od miasta. Na niektórych odcinkach próby ataku co prawda załamują się pod wpływem bezpośredniego ognia artyleryjskiego, ale teraz staje się już oczywiste, że dalsze utrzymanie pozycji dywizji wokół Piątka nie jest możliwe, jeśli chce się uniknąć całkowitego okrążenia i grożącego zniszczenia. Płk Basler, dowódca 26 pułku piechoty, który po południu przejął dowództwo po przewiezionym do szpitala polowego dowódcy dywizji, uzyskał w korpusie zgodę na opuszczenie miasta. Wycofywanie się jednostek, zapoczątkowane gdzieś w go­ dzinach popołudniowych, zostało natychmiast zauważone przez polskie samoloty rozpoznawcze, które nieprzerwanie krążyły nad polem walki. Unosiły się one poza zasięgiem artylerii przeciwlotniczej, własnego zaś lotnictwa nie było widać. Wycofanie się zgromadzonej w rejonie Piątka wielkiej liczby taboru i zawracających oddziałów musi nastąpić jedyną szosą prowadzącą przez Zgierz w kierunku Łodzi. Ale na skutek celnego ognia polskiego grozi niebezpieczeństwo utraty moż­ liwości kierowania całym tym ruchem; powstają korki, kolum­ ny torują sobie drogę, jadące na oślep zaprzęgi wyrywające się z ognia (polskiej artylerii) powodują zamieszanie, w sze­ regach żołnierskich krążą już paniczne plotki. Oto pierwsze oznaki paniki, która tak szybko może się rozszerzyć. Zostaje jednak z trudem opanowana..."5.

Tamże, s. 30.

89 Gdy meldunki o pojawieniu się polskiej kawalerii na skrzydłach i tyłach dotarły do sztabu 30 dywizji piechoty, gen. von Briesen, który po opatrzeniu rany zdążył powrócić do dywizji, zdał sobie sprawę, że poniósł klęskę. Tym razem gen. Blaskowitz nie krył swego niepokoju i 10 września w południe w rozkazie operacyjnym armii informował: „Kontynuując działania zaczepne armia osią­ gnęła dziś na swym prawym skrzydle rejon na zachód i południowy zachód od Skierniewic, lecz na lewym skrzydle znaczne siły nieprzyjaciela zyskały na terenie i osiągnęły rejon na północ od Ozorkowa do Parzyszewa..."6. Pozornie lakoniczna informacja ujawniała w dalszej części rozkazu (o wycofaniu kwater głównych korpusu z Ozorkowa do Zgierza i 8 armii z Łodzi do Brzezin) rzeczywistą powagę sytuacji. Oto wyższe niemieckie dowództwo przyznało się do poważnego zagrożenia natarciem polskim swoich ośrodków dowodzenia i wycofywało je do miejsc na razie nie zagrożonych. Jeszcze przed świtem grupa kawalerii gen. Skotnickiego podjęła natarcie na Uniejów i Wartkowice. Zdobycie tych miejscowości było konieczne, gdyż tamtędy biegły drogi zaopatrzenia całego X korpusu gen. Ulexa. Stamtąd też prowadził kierunek na tyły jego broniących się nad Bzurą dywizji. 6 pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii część swoich szwadronów rzucił do ataku frontalnego na Uniejów, a pozostałą częścią uderzył od północnego zachodu. Po zaciętej walce wzięto wieś Kościelnice, a następnie przepę­ dzono Niemców z uniejowskiego cmentarza. Stąd jednym skokiem szwadrony wdarły się do miasteczka, gdzie jeszcze w ulicach, wykorzystując domy, wróg usiłował się bronić. Gdy jednak natarcie oskrzydlające wtargnęło do Uniejowa, 6

Centralne Archiwum Wojskowe (CAW), Zespół dowództwa 8 armii, rozkazy armijne gen. Blaskowitza.

zdobyto miasto i odcięto odwrót Niemcom, przeciwnik załamał s ię ostatecznie i — pozostawiając na polu walki zabitych, rannych, jeńców oraz sprzęt wojenny — rzucił się do panicznej ucieczki. 9 i 14 pułki ułanów parły niepowstrzymanie w kierunku Wartkowic i Poddębic. Oba polskie pułki działały na nie­ przyjacielskich tyłach. Już podczas przekraczania szosy między Wartkowicami i Uniejowem 9 pułk zagarnął kilka niemieckich samochodów z zaopatrzeniem i idąc dalej naprzód zniósł małe oddziały nieprzyjacielskie, wyłapywał pojedynczych oficerów i kurierów jadących z rozkazami. 14 pułk ułanów podszedł pod Wartkowice niepostrzeżenie dla znajdującego się tam oddziału kwatermistrzowskiego przeciwnika i zaskoczył go całkowicie. Jego dowódca nawet nie przypuszczał, aby mogły zjawić się tu polskie oddziały. Zaskoczony podjął chaotyczną i mało skuteczną obronę. Wartkowice zastały zdobyte. Tymczasem od zachodu nad­ ciągały tu wciąż niemieckie samochody, które wraz z całą zawartością wpadały w ręce Polaków. Droga na tyły Niemców stanęła otworem. Kawaleria gen. Skotnickiego już wieczorem 10 września zajęła bez walki Parzęczew. W samą porę. Od zachodu nadciągała bowiem 221 niemiecka dywizja piechoty z odsieczą dla Briesena. Polacy przerwali front również na wschód od Piątka, 17 pułk ułanów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii zaatakował Niemców w Walewicach i po częściowym okrążeniu wziął szturmem wieś i pobliski dwór, zaś 15 pułk ułanów opanował Bielawy. I tutaj również przegrana kosztowała Niemców drogo: dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, stracona broń i amunicja. Komunikat informacyjny sztabu grupy operacyjnej gen. Knolla o położeniu nieprzyjaciela donosił późnym wieczorem 10 września: „W akcji prowadzonej przez Grupę Operacyjną stwierdzono następujące oddziały nieprzyjaciela:

90

91

przed frontem 25 DP i 17 DP — oddziały 6 i 46 pp, przed frontem 14 DP — oddziały 6 i 26 pp. Jednostki te wchodzą w skład 30 DP. Ponadto w akcji brały udział ze strony nieprzyjaciela oprócz artylerii ciężkiej jedno­ stki pancerne działające w nocy przy świetle reflektorów. Rozmieszenie oddziałów 30 DP w terenie wskazuje, iż dywizja ta została naszym natarciem przecięta w kilku miejscach z północy na południe i wycofuje się poszczegól­ nymi grupami w kierunku południowym. Uważam, że 30 dywizja w chwili obecnej nie przedstawia już zwartej, kierowanej jednostki i w miarę naszego posuwania się na południe tracić będzie swą wartość bojową coraz więcej. Na podstawie dotychczasowych walk stwierdzić należy, że od­ działy 30 DP opóźniają twardo, w czym jest im pomocna dość liczna artyleria ciężka. Największe straty poniósł nieprzyjaciel przed frontem 25 DP, tracąc prócz wielkiej liczby zabitych, rannych i jeńców — 2 ciężkie działa. Również 14 DP zadała nieprzyjacielowi straty wyrażające się w dużej liczbie zabitych i rannych. Wobec wielkich strat poniesionych w ludziach i materiale wojennym oraz w związku z pozbawieniem 30 DP jej zwartości bojowej przewiduję na dni następne znaczne zmniejszenie się oporu nieprzyjaciela przed frontem grupy operacyjnej, o ile oddziały nie zostaną zasilone większymi posiłkami, zupełne osłabienie siły bojowej 30 DP" 7 . * Powoli zaczynają jednak nadciągać nad Bzurę niemieckie posiłki. Najpierw gen. Blaskowitz rzucił pod Łęczycę 221 dywizję, ale pod Uniejowem stanęli jej już w poprzek Polacy. Dowódca 8 armii zatrzymał więc maszerujący na Warszawę cały XIII korpus i skierował pułki dwóch jego dywizji pod Zgierz, 7

Wojna obronna Polski 1939, Wybór źródeł, Warszawa 1968, s. 673.

Ozorków i Bratoszewice. Z pomocą pospieszył również gen. Rundstedt, który oddał Blaskowitzowi z odwodów 213 dywizję piechoty. Dowódca armii niemieckiej sam nie był już w stanie opanować sytuacji. Musiał podzielić obronę na dwa odcinki, które powierzył dowódcom XIII i X korpusów. Wiedział już również, że dotychczasowy marsz na Warszawę i pościg za wycofującą się armią „Łódź" nie są w tej sytuacji możliwe. Kazał więc wysuniętym daleko ku wschodowi oddziałom opuścić Sochaczew i główne siły skoncentrował pod Łowi­ czem; stąd zamierzał rzucić je do przeciwuderzenia, by zmiażdżyć lewe skrzydło natarcia polskiego i zamknąć od­ działom polskim drogę ku Warszawie. Nowe dywizje niemieckie pojawiły się na froncie bitwy nad Bzurą już 10 września. 17 dywizja piechoty ruszyła dwiema kolumnami z Łodzi i Strykowa i po południu stanęła pod Celestynowem i Modlną oraz na północ od Ozorkowa. 10 dy­ wizja piechoty zatrzymała się w Skierniewicach, skąd natych­ miast skierowała jeden ze swoich pułków z pomocą dla 24 dywizji piechoty stojącej pod Łowiczem. Nowe dywizje niemieckie podążały szybkim marszem na północ, do bitwy wychodziły im naprzeciw dywizje polskie grupy operacyjnej gen. Knolla, które w tym czasie ścigały już nieprzyjaciela na całym froncie. 25 dywizja piechoty rozpoczęła właśnie bój o Sierpów i Leśmierz. 29 kaliski pułk piechoty ppłk. Floriana Gryla, który dotąd nie brał jeszcze udziału w walce, parł naprzód jak niesiony na skrzydłach i z marszu znosił małe oddziały nieprzyjaciela, starające się tu i ówdzie stawić Polakom opór, pod Sierpowem jednak Niemcy zdążyli przygotować mocniejszą obronę i wesprzeć ją nawet artylerią. Polski pułk chciał z marszu wziąć i tę przeszkodę, ale nie udało się. Przeciwnik postawił tak silną zaporę ognia artyleryjskiego i karabinów maszynowych, że nie sposób było przejść przez nią bez pomocy własnej artylerii. Pułk przywarł

92 do ziemi. Wkrótce potem salwy dwóch polskich dywizjonów artylerii ciężkiej zlały się w jeden potężny grzmot przeciąga­ jący nad niemieckimi pozycjami. Pierwsze salwy spadły na stanowiska niemieckiej artylerii i zmusiły ją do milczenia. Następne wybuchły gejzerami ziemi i ognia w okopach. Poderwały się z ziemi tyraliery i jednym skokiem dopadły nieprzyjacielskich stanowisk. Strzelające jeszcze tu i ówdzie niemieckie karabiny maszynowe utonęły nagle w ogłu­ szającym okrzyku: hura, hura — wyrywającym się z setek żołnierskich piersi. 56 pułk szedł przez cały czas wśród ognia niemieckiej artylerii. Pod Leśmierzem stała niemiecka piechota. Pułk uderzył, ale przejść, nie zdołał. Walka przeciągała się, lecz żadnej ze stron nie dawała rozstrzygnięcia. Polska dywizja nie miała już żadnych odwodów, którymi mogłaby wesprzeć walczące pułki. Przeciwnik zaś już je miał i natychmiast rzucił do walki. 21 pułk piechoty z 17 niemieckiej dywizji wraz z kompanią czołgów i liczną artylerią przeszedł do kontrataku pod Sierpowem i Leśmierzem. Uderzenie było silne, a Polacy nie mogąc mu dostatecznie przeciwdziałać, wycofali się. Po tyra sukcesie Niemcy nie kwapili się do marszu naprzód. W do­ wództwie X korpusu wiedziano już, że w Uniejowie i Parzę­ czewie są oddziały polskiej kawalerii wiszące groźnie nad niemieckim skrzydłem i tyłami. Bez walki dali więc za wygraną i wycofali się pod Solcę Wielką i Wróblew. Pułki 70 i 68 polskiej 17 dywizji piechoty biły się o Modlną i wzgórze Celestynów. Niemcy byli jednak bardzo silni, otrzymali już posiłki i dlatego natarcie polskie utknęło. Dywizja zrewanżowała się jednak Niemcom pod Giecznem i Sypinem. Właśnie w kierunku Gieczna cofał się 26 niemiecki pułk piechoty, który pod Piątkiem poniósł w walce z dywizją gen. Włada dotkliwą porażkę. Bataliony nieprzyjacielskiego pułku nie w pełni zorganizowane do marszu odwrotowego, ogarnięte psychozą klęski, pod Giecznem natknęły się nieoczekiwanie

93 na silną, zorganizowaną przez Polaków obronę. Stał tu batalion 70 pułku piechoty z góry przygotowany do walki z cofającym się nieprzyjacielem. Starając się przebić, Niemcy musieli przyjąć walkę. Na dobre przygotowanie natarcia nie mieli jednak czasu, a ponadto żołnierze niemieccy, idąc do ataku, oczekiwali lada chwila ścigających ich oddziałów 14 dywizji piechoty. Bataliony nieprzyjacielskie miotały się więc bezsilnie, od południa rażone celnym ogniem karabinów maszynowych batalionów z dywizji płk. Mozdyniewicza, od północy zaś — ścigającym ogniem artylerii dywizji gen. Włada. Pierwsze natarcie Niemców odparto więc bez trudu, a na­ stępnych nieprzyjaciel już nie podejmował, nie mając na nie ani czasu, ani chęci. Uchylił się od walki i rzucił ku wschodowi, szukając wyjścia z matni. Pod Sypinem zaskoczono uciekającą z Piątku, szosą do Zgierza, artylerię ciężką Briesena. Specjalny oddział szybki, złożony naprędce z kawalerii dywizyjnej i kompanii czołgów rozpoznawczych, poruszał się szybciej niż zaprzęgi konne niemieckiej artylerii. Oddział polski dopadł je i wtargnął w kolumnę, rozrywając na kawałki. W chwilę później było już po wszystkim. Nikt nie uszedł z życiem. Na szosie zostały tylko działa, milczące i już niegroźne. Mimo jednak generalnego sukcesu armii „Poznań" zaczynały napływać niepokojące meldunki ze wschodniego skrzydła, które osłaniała słaba brygada kawalerii gen. Abrahama. Żołnierze tej brygady, twardzi i nieustępliwi w walce, zachowujący w pamięci tradycję powstania wielkopolskiego, szli do ataku jak burza. Bój o Walewice stał się nową wojenną tradycją wielkopol­ skich ułanów. Jeszcze nie wystygły lufy dział i karabinów, a już rósł w legendę, podawaną z ust do ust przez żołnierzy 17 pułku ułanów z Leszna Wielkopolskiego. „...17 pułk ułanów — wspomina por. Wojciech Chełkowski — zdobył Sobotę w sobotę rano 9 września. Wieczorem

94 otrzymał rozkaz sforsowania Bzury, pobicia Niemców w Walewicach i otworzenia dla brygady drogi na południe w kierun­ ku Głowna. Niemcy w Walewicach nie dali się zaskoczyć i nasz wypad nocny zamienił się w ciężką bitwę, trwającą od północy do rana; 2 szwadron nacierał z północy wzdłuż Mrogi i szosy Sobota-Walewice, 1 szwadron uderzał ze wschodu, przez stawy na młyn i wieś, 4 szwadron atakował z południa, obchodząc pałac w Walewicach, 3 szwadron wykonał obejście od zachodu, ale wszedł do akcji dopiero rano, już po szturmie. Zażarta walka nocna wyczerpywała siły pułku, ale nikt nie poległ, bo ułani wykorzystywali teren i obchodzili ognie zaporowe. Podeszli też bardzo blisko Niemców i zadali im straty. O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj ofiarnie i ginęli. Pomoc złożona z pionierów i saperów oraz ochotników z zaplecza pułkowego przekroczyła szczęśliwie łęgi nad Mrogą, ale skrwawiwszy się po wyjściu na pola zaległa bezradnie w olszynach przed wsią. Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna. Kryzys bitwy przełamał płk Kowalczewski; przeszedł wzdłuż naszych linii i zadecydował, że tylko szturm generalny, równoczesny wszystkich pododdziałów, może uratować pułk. Do dziś nie rozumiem, jakim cudem nie zginął poruszając się w ogniu, który zadał nam, leżącym na pozycjach, tyle strat. Por. Żółtkowskiemu udało się przekazać szwadronom rozkazy do szturmu (Salamandra biegająca w ogniu). Duch pułku dokonał reszty — bo na hasło pułkownika poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy zagłuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I o dzi­ wo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i granat zrobiły swoje.

95 Walewice były zdobyte. Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać, czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi i pchał do dalszych » 8

czynów... . Gen. Abraham wiedział dobrze, że zapału żołnierskiego nie można zmarnować, że to więcej niż połowa zwycięstwa w walce. Dlatego pchał swoje pułki do przodu, by szturmem wzięły las po południowej stronie Rulic i Piotrowic. Tam nie tylko ukryje brygadę przed obserwacją nieprzyjacielskiego lotnictwa i osłoni przed atakami czołgów, ale także znajdzie dobre podstawy wyjściowe do natarcia na Głowno. „...Zanim zdołałem osiągnąć las całością sił brygady — wspomina gen. Abraham — zaatakowały nas z kierunku wschodniego i północno-wschodniego świeże oddziały nie­ przyjaciela. Natarcie niemieckie kieruje się wprost na nasze tyły, usiłując odciąć nas od Bzury..."9. Istotnie, dowódca niemieckiej 24 dywizji piechoty, gen. Friedrich Olbricht, gdy tylko oddano pod jego dowództwo 20 pułk piechoty z 10 dywizji, rzucił go natychmiast do kontrataku na Chruślin Kościelny. Położenie brygady polskiej stało się ciężkie. 17 pułk ułanów odpierał nieprzyjacielskie ataki pod Chruślinem, a potem pod Piotrowicami. Oddziały niemieckie stały na północy, wschodzie i południu. Własne patrole napotykały je nawet tam, gdzie po sąsiedzku powinny być bataliony dywizji gen. Włada. W samą porę zaczęły nadciągać dywizje grupy operacyjnej gen. Bołtucia z armii „Pomorze". Przed wejściem do bitwy dowództwo i sztab grupy wizyto­ wał sam gen. Kutrzeba. Omówił z gen. Bołtuciem zadania R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1969, s. 95-96. Tamże, s. 105.

96

97

i sposób ich wykonania. Rozejrzał się po sztabie, to wytkną} tamto pochwalił, rozmawiał z oficerami i długo patrzył w oczy żołnierzom, jakby chciał ich natchnąć własną siłą i wiara w zwycięstwo. Generał znał losy przegranej bitwy na Pomorzu i chciał wiedzieć, czy pamięć świeżej jeszcze klęski nie zostawiła zbyt trwałych śladów w żołnierskim sercu. Wyjechał zadowolony. Gen. Bołtuć miał poprowadzić swoje dywizje do walki na wschodnim skrzydle grupy operacyjnej gen. Knolla i zależnie od rozwoju sytuacji albo rozszerzyć jej działanie zaczepne ku wschodowi, albo też osłonić ją tylko od wschodu. 11 września rozgorzał bój z nową siłą, bo niemieckim posiłkom wychodziły naprzeciw posiłki polskie. 16 grudziądzka dywizja piechoty płk. dypl. Zygmunta Bohusza-Szyszkil0 miała zdobyć Łowicz, do którego wkroczył kilka godzin wcześniej, przed przybyciem Polaków, 102 pułk piechoty niemieckiej 24 dywizji. Na miasto uderzył tylko 64 pułk piechoty z Grudziądza mjr. Aleksandra Rewerowskiego. Pozostałe pułki nie brały na razie udziału w walce, były jednak do niej gotowe i czekały tylko na rozkazy. To natarcie wracało żołnierzom wiarę we własne siły. Jak piekąca rana bolała tamta klęska nad Osą, gdzie bronili się i przegrali. Tu oni szli do ataku, a Niemcy się bronili. Cóż z tego, że szanse nie były równe, bo chociaż siły były mniej więcej takie same, to przecież Niemcy trzymali miasto łatwiejsze zacznie do obrony niż do zdobycia w ata­ ku. Mieli także liczniejszą artylerię i nie tak duże straty w szeregach. Wróg stawił opór już na podejściach do Łowicza. Były to na razie tylko słabe patrole, które bez trudu przepędzono. Im jednak dalej na południe, tym bardziej tężał opór niemiecki, a pod Maszycami i Klewkowem trzeba go już było łamać regularnym natarciem. 10

Płk Bohusz-Szyszko przejął dywizję po płk. Stanisławie Switalskim.

Gdy pękła nieprzyjacielska obrona, bataliony polskie ruszyły pościg za uciekającymi Niemcami. Deptano im po piętach, w aby nie pozwolić na mocniejsze osadzenie się w terenie. O zmroku dopadły północnego brzegu Bzury i — zniósłszy oddziały przeciwnika usiłujące stawiać opór po tamtej stronie rzeki — wdarły się do miasta. Walka w ulicach toczyła się w ciemnościach, które jakby sprzymierzyły się ze śmiercią, by ukryć przed żywymi przerażający obraz zmagań. Walka była bezpardonowa. Życie jednego brało się ze śmierci drugiego, jeden drugiemu wyrywał je z piersi bagnetem, brał z rozwalonego granatem czerepu, z krzyku dławionego w śmiertelnym uścisku gardła. Wiele godzin ważyły się losy tej walki, gdyż żadna ze stron nie chciała ustąpić. Dopiero gdy w ugrupowaniu nieprzyjaciel­ skim wybito dostatecznie szeroką szczelinę, mjr Rewerowski rzucił w nią swój odwodowy batalion, który uderzył na przeciwnika z tyłu, łamiąc ostatecznie opór w zachodniej części miasta. Dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, porzucony w nieładzie sprzęt wojskowy, dowodziły gwałtowności toczącej się tu walki, zakończonej chaotycznym odwrotem pokonanego. O świcie 12 września polski pułk ruszył w pościg. 4 toruńska dywizja piechoty płk. dypl. Mieczysława Mys­ łowskiego musiała podjąć wspólnie z Wielkopolską Brygadą Kawalerii natarcie na Głowno. Dlatego też pomaszerowała niezwłocznie do rejonu koncentracji opanowanego już częś­ ciowo przez kawalerię. Gdy jednak 11 września o świcie czołowe oddziały dywizji przekroczyły Bzurę pod Sobotą i Orłowem, okazało się, że na południowym brzegu są Niemcy. Bronili się w Bielawach i Walewicach, które — raz już przez brygadę gen. Abrahama zdobyte — trzeba było zdobywać po raz drugi. Z Bielaw wyrzucono nieprzyjaciela około południa, po wyczerpującej walce. Trzymał się on jednak w dalszym ciągu mocno w Walewicach i Rulicach. Raz po raz pułki — Bzura 1939

98 4 dywizji zrywały się do natarcia, lecz nie mogły przełamać obrony niemieckiej. Rosły straty. Frontalne ataki nie odniosły pożądanego skutku, z wolna tylko wgryzając się w teren opanowany przez przeciwnika. Ustąpił dopiero, gdy skierowa­ no odwody na jego skrzydła i tyły, wycofując się z poważ­ nymi stratami. Tymczasem okrążona Wielkopolska Brygada Kawalerii mimo ciężkiej sytuacji nie dawała za wygraną. Gen. Abraham, wyczuwając pewną dezorientację i niezdecydowanie nie­ przyjaciela, postanowił je wykorzystać i mimo wszystko działać nadal zaczepnie. Uważał bowiem, że działania jego oddziałów w statycznej obronie umożliwią Niemcom przejęcie inicjatywy. Tego zaś obawiał się najbardziej, gdyż wiedział, że przeciwnik dysponował siłami, które mogły zmiażdżyć słabą brygadę polską. Wstępem do działań zaczepnych miało być na razie tylko rozpoznanie na Głowno, ale od razu dużymi siłami. Zadanie to powierzył 7 pułkowi strzelców konnych płk. Stanisława Krółickiego, pozostałe zaś dwa pułki ułanów miały być w pełnej gotowości do wsparcia jego walki większością sił. O godzinie 3 nad ranem pułk otrzymał telefoniczny rozkaz dowódcy brygady: — 7 pułk strzelców konnych opanuje i oczyści od nie­ przyjaciela rejon wzgórza 118 i miejscowości Władysławów, skąd całością sił podejmie rozpoznanie na Głowno. Niemcy byli już w Zbożkowej Woli, nadjeżdżały samo­ chody, z których wysiadała piechota. Pokazały się również czołgi. Były to pułki 24 niemieckiej dywizji piechoty, która koncentrowała się pod Głownem dla wspólnej z 10 dywizją kontrakcji zaczepnej przeciwko Polakom. Straż przednia 7 pułku uderzyła ogniem karabinów maszy­ nowych i działek przeciwpancernych, ściągając na siebie, a także na maszerującą bez osłony drogą do Helenowa baterię artylerii, całą uwagę przeciwnika. Główne siły osło-

99 nięte lasem mogły się więc rozwinąć do walki niepo­ strzeżenie. Toteż atak polski, który wkrótce potem nastąpił, zaskoczył Niemców. Gdy 200-300 metrów dzieliło naszych żołnierzy od nie­ przyjaciela, stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana. Tyraliery polskie wyłoniły się z lasu i sunęły szybko zwarte w sobie, przed ostatnim szturmowym skokiem, zdawało się — napięte jak cięciwa przed wypuszczeniem strzały. I nagle buchnęła w tyralierze salwa śmiechu... Rotmistrz Zbigniew Szacherski " wspomina: „...ppor. Górski, wysoki, okazałej tuszy, wyskoczył jako pierwszy, z rewolwerem trzymanym w ręku wskazywał stanowiska nieprzyjaciela. Gromkim głosem zawołał: «Hej, kto Polak, na bagnety» i runął jak długi w kartoflisko, w którym zaplątał się ostrogami. Chwila konsternacji, przera­ ziliśmy się wszyscy, że lubiany powszechnie kolega, od wielu lat rezerwista naszego pułku, jest ranny. Ale kiedy poderwał się natychmiast, wśród idących do wałki szeregów zerwał się wesoły, zaraźliwy śmiech..." 12. Tamten żołnierski śmiech zwyciężył zwykły ludzki strach przed śmiercią. Jeszcze dzwonił w uszach i błyszczał w rozwartych z wysiłku źrenicach, gdy wpadli w linię niemieckiej piechoty; gasł na twarzach ścierany grymasem grozy śmierci, nigdy nie oglądanej tak blisko, dotykalnej każdym pchnięciem bagnetu i ciosem kolby. Niemcy opamiętali się jednak szybko i zebrawszy siły, rzucili je do kontrataku. Piechota szła za czołgami. 7 pułk strzelców konnych musiał zawrócić na podstawy wyjściowe, ale stąd ani kroku do tyłu. Działka i karabiny przeciwpancerne zatrzymały czołgi; piechota bez osłony czołgów nie odważyła się atakować. Obecnie pułkownik WP w stanie spoczynku. Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968, s. 88.

100 Przez chwilę cisza dzieliła walczących, zaraz jednak — prze. rwana jeszcze silniejszym grzechotem karabinów maszyno­ wych i kanonadą artyleryjską — zwarła ich na powrót w nieustępliwym pojedynku ogniowym. Pułk strzelców konnych złapał oddech i znów poszedł do ataku, uprzedził Niemców. Tym razem było lżej, bo towarzy­ szyła strzelcom cała ósemka dział polowych, wyłuskując z ukrycia gniazda ciężkiej broni maszynowej i stanowiska ogniowe artylerii. I tym razem granat i polski bagnet dosięgły nieprzyjaciela. Zwarli się wręcz. „...Na kaprala Smółkę z 2 szwadronu — wspomina rotmistrz Szacherski — który wysunął się naprzód z rkm, rzuciło się dwóch podoficerów niemieckich krzycząc: «Weg mit den polnischen Hunden» (Precz z polskimi psami). Ale Smółka nie dał się zaskoczyć. Stojąc otworzył do nich ogień z rkm i położył obu trupem. Mimo znacznej przewagi ogniowej i liczebnej Niemcy cofali się na całej linii..." I3 . Polacy jednak musieli znów odskoczyć, atakowani pod­ wożonymi spod Głowna posiłkami niemieckiej piechoty. Tymczasem zapadł wieczór i bój o Zbożkową Wolę nie został rozstrzygnięty. Nazajutrz gen. Abraham postanowił ponownie nacierać, licząc na pomoc dywizji płk. Mysłowskiego. Niemcy wysoko ocenili Polaków w boju o Zbożkową Wolę. Uczynili to zapewne bezwiednie, nie podejrzewając nawet, by jeden mały pułk kawaleryjski mógł rozpocząć bitwę. W ich mniemaniu była to bitwa; oceniali bowiem, że w natarciu obok Wielkopolskiej Brygady Kawalerii wzięły udział jeszcze dwie dywizje piechoty. Posłuchajmy kronikarza 24 niemieckiej dywizji piechoty: „...Rejon koncentracji na północ od Głowna 24 batalion rozpoznawczy osiągnął w wyniku walki z nacierającymi z północy siłami nieprzyjaciela. Okazało się tu, że dywizja ma do czynienia z dobrze dowodzonym i energicznie walczącym przeciwnikiem. 13

Tamie, s. 94-95.

101 W ciągu popołudnia pułki zajęły podstawy wyjściowe do natarcia: na prawo — 32 pułk piechoty, na lewo — 31 pułk piechoty. Artyleria zajęła stanowiska ogniowe w rej. Głowna. Natarcie rozpoczęło się o godzinie 16 i miało początkowo powodzenie, ale później — szczególnie na lewym skrzydle w rej. kol. Popówek — napotkało silne natarcie polskie. Do nastania ciemności toczyły się pojedyncze walki, które wskazywały, że dywizja ma do czynienia z silnym planowym natarciem przeciw­ nika, którym była Wielkopolska Brygada Kawalerii, wzmocniona przez poważne siły 4 i 14 dywizji piechoty..."14. 7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego miał swój wielki dzień.

Gen. Kutrzeby nie zadowalały dotychczasowe rezultaty zwrotu zaczepnego. Jeszcze 10 września oceniał, że natarcie jego dywizji postąpiło naprzód w terenie, ale nigdzie nie uzyskało prawdziwego przełamania obrony niemieckiej. Prze­ ciwnik cofał się, ponosząc straty, lecz nie był jeszcze pobity. Stawiał twardy opór i — jak dotąd — skutecznie opóźniał marsz oddziałów polskich i dlatego nie osiągnęły one zamie­ rzonych w tym dniu celów natarcia. Przyjął z ulgą nadejście dywizji gen. Bołtucia, miał nadzieję, że dodadzą one natarciu Knolla nowej siły, która wreszcie złamie opór niemiecki i umożliwi wykonanie zamierzonego planu. 11 września gen. Kutrzeba otrzymał z tego odcinka frontu pomyślne wiadomości. Łowicz był już w polskich rękach. Nie można było, co prawda, rozpocząć generalnego uderzenia na Głowno, gdyż dywizja Mysłowskiego musiała wpierw stoczyć bój o zdobycie podstaw wyjściowych do tego natarcia w lesie na linii Psary-Polesie, ale obecnie już tam była i mogła nazajutrz to natarcie podjąć. Geschichte der 24. Infanterie-Division, Stolberg 1956, s. 9.

103

102 Niepokojące były jednak meldunki o pojawieniu się na polu bitwy nowych oddziałów nieprzyjaciela. Wzięto już jeńców z 10 i 17 dywizji piechoty, a gen. Skotnicki meldował o natarciu pod Wartkowicami jeszcze innej wielkiej jednostki piechoty. To znów krzyżowało jego plany. Grupa kawalerii gen. Skotnickiego musiała bowiem wykonać rajd na głębokie tyły niemieckie, aż pod Łódź. Generał wiele sobie po tym rajdzie obiecywał, sądził, że pojawienie się tam jego kawalerii zmusi wreszcie przeciwnika do głębokiego odwrotu znad Bzury. Tymczasem jednak grupa Skotnickiego musiała pozo­ stać na miejscu i odpierać niemieckie ataki, by nie dopuścić do uderzenia w odsłonięte skrzydło gen. Knolla. Tak więc siły obu stron jakby się wyrównały. Inicjatywa należała jednak nadal do jego armii i dlatego — jak sądził — należało rozwijać dotychczasowy plan natarcia. Ale grupa operacyjna gen. Knolla ciągle jeszcze nie mogła osiągnąć pełnego powodzenia. 14 dywizja piechoty po opanowaniu Piątku szła początkowo szybko naprzód, ale już wkrótce w rej. Pludwin i Woli Błędowskiej napotkała twardy opór Niemców. Por. Jan Dynowski, oficer dywizji, wspomina: „...Nieprzyjaciel zatykał «dziurę», rzucając na­ prędce sprowadzane coraz to nowe oddziały do walki; w ostatniej fazie natarcia braliśmy jeńców z nowych, do tej pory nie ujawnionych jednostek..." 15. Dywizja dreptała na razie w miejscu. Również w pasie natarcia 17 dywizji piechoty obrona nieprzyjaciela zaczęła tężeć i o każdy jego punkt oporu trzeba było toczyć ciężkie walki. Dowódca baterii dywizyjnej, kpt. Ludwik Głowacki napisał: „...Położenie 17 dywizji piechoty wydawało się wieczorem trudne, gdyż z kierunku połu­ dniowego weszła do akcji nowa wielka jednostka niemiecka, 17 dywizja piechoty wsparta czołgami..." 16. 15

MiD WIH. (Zespół kronik i relacji, s. 36). L. G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kampanii 1939, Lublin 1969, s. 48. 16

Dywizja podjęła wprawdzie ponownie natarcie na Modlną, le znów bezskutecznie. Przeciwnik uprzedził ją i sam zaatakował. Doszło do zaciętych walk m.in. o Małachowice i Dybówkę, które ostatecznie padły. Dopiero późnym popołu­ dniem odebrano je Niemcom. Jedynym więc sukcesem było zdobycie wzgórza 160,9 oraz lasu na wschód od Celestynowa. Dywizja 25 gen. Franciszka Altera szła naprzód, ale wciąż zbyt wolno. 10 września, po ciężkim boju, przepędzono nieprzyjaciela spod Sierpowa i Leśmierza, a 11 z trudem wydarto mu Czerchów, Solcę Wielką i folwark Wróblew. Niemcy ustępowali wolno, nieustannie kontratakując. Straty w oddziałach polskich rosły zastraszająco, a ciągłe walki powodowały ogromne zmęczenie, potęgujące się coraz bardziej. Wszystko to niepokoiło gen. Kutrzebę. Uciekał bowiem cenny czas, a wraz z nim czynnik zaskoczenia i należąca doń inicjatywa. Jak długo jeszcze będzie należała do niego? Tymczasem gen. Blaskowitz robił wszystko, co było możliwe. Teraz zaczął ingerować już sam Rundstedt. Gen. Kutrzeba nie wiedział nawet, jak bardzo zaniepokoiło do­ wódcę niemieckiej Grupy Armii „Południe" jego natarcie, które początkowo zupełnie zlekceważył. Rundstedt wiedział już, że 8 armia nie poradzi sobie sama z przeciwnikiem, że jest niezdolna nie tylko do aktywnego przeciwdziałania mu, ale nawet do własnej obrony. Musiał więc zabrać XI korpus 10 armii i oddać go Blaskowitzowi, aby przeciwuderzeniem na wschodnią flankę Polaków przerwał im drogi odwrotu na Warszawę, a następnie zniszczył. Drogo go ta decyzja kosztowała, bo przecież tym samym opóźniał natarcie swo­ ich głównych sił ku Warszawie i środkowej Wiśle. Polecił także swojemu szefowi sztabu gen. Mansteinowi, by na­ kazano III korpusowi z 4 armii gen. Klugego wzmożenie nacisku na Polaków od północnego wschodu. Kazał również prosić o możliwie najsilniejszą ingerencję 4 floty powietrznej gen. Lohra. a

104 Nie wiedząc nic jeszcze o nowych decyzjach przeciwnika gen. Kutrzeba wydał rozkazy gen. Knollowi, aby 12 września nadal nacierał i ostatecznie opanował Ozorków oraz wzniesie­ nia Celestynów-Modlna. Grupa gen. Bołtucia miała przede wszystkim odebrać Niemcom Głowno, zaś gen. Skotnicki zaatakować przeciwnika pod Wartkowicami i odrzucić go stamtąd ku zachodowi. Konieczna była jednak reorganizacja dowodzenia wojskami. Powiększył się bowiem obszar ich działania i wzrosła liczba wielkich jednostek. Dowodzenie całością nacierających wojsk postanowił powierzyć gen. Bortnowskiemu, gdyż wierzył w jego energię i konsekwentny upór, niezbędny do realizacji trudnego zadania. Postanowił wezwać go do siebie nazajutrz rano i omówić z nim tę sprawę. Oceniał, że dość słabemu naciskowi nie­ przyjaciela z północy i północnego zachodu zdolne są przeciw­ stawić się dywizje generałów Przyjałkowskiego i Drapelli oraz bataliony pułkowników Siudy i Sadowskiego n. Całością dowodzić tam będzie generał Tokarzewski18. 4 niemiecka armia gen. Klugego nie była tu na razie groźna. Jej siła bardzo zmalała, od kiedy zabrano korpus gen. Heinza Guderiana i przerzucono do Prus Wschodnich, by tam uderzył na flankę frontu polskiego nad Wizna. III niemiecki korpus idący w ślad za cofającą się południowym brzegiem Wisły polską armią „Pomorze" nie ścigał jej w dążeniu do rozstrzyg­ nięcia, lecz nieśmiało rozpoznawał, poddając się polskiej inicjatywie. Toteż dywizje polskie maszerowały swobodnie, zwierając front obrony bliżej Włocławka oraz jezior Narzymowskiego i Szczytnowskiego. 17

Gen. Zdzisław Przyjałkowski dowodził 15 dywizją piechoty, gen. Juliusz Drapella był dowódcą 27 dywizji piechoty, płk Stanisław Siuda dowodził Poznańską Brygadą Obrony Narodowej, zaś płk dypl. Stanisław Sadowski — 19 pułkiem piechoty z 5 lwowskiej dywizji piechoty. 18 Dowódca grupy operacyjnej w armii „Pomorze".

105 Większe starcia były na razie rzadkością i nie miały zbyt dużej siły. Pod Osięcinami wydzielony oddział 27 dywizji piechoty zaatakował kolumnę boczną niemieckiej odwodowej 208 dywizji piechoty i zmusił ją do przyjęcia walki. Słabszy oddział polski ustąpił dopiero po kilku godzinach, ale przeciw­ nik zaniepokojony pojawieniem się Polaków na tyłach zaczął działać jeszcze ostrożniej niż dotąd. Bardziej energicznie poczynała sobie 50 dywizja nie­ przyjacielska z III korpusu 4 armii. Jeszcze tego samego dnia, 10 września, podjęła natarcie na prawym skrzydle polskiej 27 dywizji piechoty. Piechota niemiecka przerwała linię naszej obrony i zapuściła się aż pod miejscowość Kąty, jednak natychmiastowy kontratak polski odrzucił przeciwnika. 11 września, mimo kategorycznych rozkazów aktywniej­ szego działania, oddziały 4 niemieckiej armii w dalszym ciągu nie przejawiały zbytniej chęci w tym kierunku i tylko nieśmiało rozpoznawały. Przeciwnik ujawnił się jednak po drugiej stronie Wisły, pod Płockiem. Była to 3 dywizja piechoty II korpusu. Dywizja niemiecka nie była osamotniona. Na północ od niej maszerowały w kierunku Wyszogrodu i Mo­ dlina dwie dalsze dywizje. Na północy zaczęło się więc rysować groźniejsze niebezpieczeństwo. Bo oto Sochaczew, będący newralgicznym punktem tyłów polskiego zgrupo­ wania, mógł być zaatakowany już nie tylko od południa, lecz także z północy. Skierowano tam więc niezwłocznie grupę batalionów płk. dypl. Stanisława Switałskiego z armii „Pomorze". Sochaczew był wolny od wroga i można było przystąpić od razu do tworzenia dużego przedmościa na wschodnim brzegu Bzury. Rozpoczęto budowę mostów. Pod Wyszogród rzucono oddziały płk. dypl. Jana Maliszew­ skiego, dowódcy 35 pp z Brześcia n. Bugiem, które w łączności z obroną Sochaczewa utworzyły nad dolną Bzurą linię osłony operacji od wschodu.

106 Spojrzawszy na mapę sytuacyjną oddziału operacyjnego, gen. Kutrzeba doznał przykrego uczucia niepokoju. Zgrupo­ wanie obu armii, którymi dowodził, tkwiło jakby w ogromnej butelce lub karafce bez korka. Jeżeli nie skruszy szybko obrony niemieckiej pod Głownem i Strykowem, Niemcy znajdą korek i wbiją go pod Sochaczewem, zamykając jedyny kierunek odwrotu ku Warszawie. — Bronić się tutaj długo nie możemy — zwrócił się do stojącego obok oficera sztabu. W słowach generała zabrzmiało jakby leciutkie pytanie. — Tak jest, panie generale, mają nas w kotle i jeżeli oddamy im inicjatywę, długo nie pociągniemy. — Będziemy nacierać — rzekł generał z determinacją w głosie — aż do skutku. — Natychmiast jednak pomyślał, że musiało to zabrzmieć trochę brawurowo. Powiódł oczami po cienkiej linii osłony i trochę grubszej linii natarcia. Wszystkie prawie dywizje i oddziały były już w pierwszej linii. — A gdzie pan ma 26 Ajdukiewicza? — Stoi pod Łaniętami. — Trzeba tę dywizję skierować pod Żychlin i niech tam stanie w odwodzie. To wszystko, co nam zostało. — A jednak będziemy nacierać — zdecydował z tą samą co poprzednio determinacją.

Czwarty dzień bitwy nie zapowiadał się dla Polaków pomyślnie. Natarcie na Głowno ruszyło, ale nie wzięła w nim udziału 4 dywizja piechoty. Gen. Bołtuć, mimo wyraźnego rozkazu gen. Kutrzeby, kazał dywizji odpoczywać, natarcie zaś rozpocząć dopiero wieczorem. Gen. Abraham stracił więc nadzieję na szybką pomoc 4 dywizji, ale — będąc nadal przekonany o konieczności aktywnej postawy swojej brygady — postanowił na Głowno nacierać bez pomocy. Jeszcze 11 września wydano rozkazy,

107 a gdy nieoczekiwanie przybył batalion piechoty, oddany brygadzie przez gen. Włada, podjęto myśl realizacji tego zamiaru bez zastrzeżeń. Wcześnie rano batalion 57 pułku piechoty mjr. Stanisława Hrycka przejął zadanie 7 pułku strzelców konnych — atak w kierunku Głowna. Piechota poszła naprzód, ale przeciwnik cofał się bardzo powoli. Już wydawało się, że po Głowno wystarczy tylko ręką sięgnąć, jeszcze doń tylko około trzech kilometrów, gdy wtem opór nieprzyjaciela nagle stężał, a zaraz potem wyszło naszym naprzeciw jego przeciwuderzenie. Było silne, piechota z czołgami i liczna artyleria. Mjr Hrycek zatrzymał batalion i kazał z miejsca przyjąć Niemców ogniem. Ale zapora naszego ognia była słaba, milkły w nawale ognia niemieckiej artylerii nasze karabiny maszynowe, pociski rozrywały nie osłoniętą tyralierę piechoty, która nie zdążyła się jeszcze okopać. Mjr Hrycek nie miał żadnego odwodu, aby pomóc swoim wykrwawionym kompaniom. Batalion zmuszony był odskoczyć do tyłu. Nie powiodło się również 15 pułkowi ułanów. Jeszcze nie osiadł mocniej na podstawie wyjściowej do natarcia w Ziewanicach, gdy nieprzyjaciel zaatakował. Dowódca pułku, ppłk Tadeusz Mikke, dostrzegł niebezpieczeństwo, chciał podnieść swoje szwadrony na spotkanie Niemcom i wyskoczył przed leżącą tyralierę swoich ułanów. Słowa rozkazu uwięzły mu w gardle. Padł śmiertelnie raniony w czoło. Nieprzyjaciel wykorzystując zamieszanie w polskich szere­ gach wdarł się w ugrupowanie pułku. Nie na długo, w walce wręcz Polacy byli lepsi. Przeciwnik uszedł ze stratami. Gen. Abraham wiedział już, że nieprzyjaciel w Głownie jest silniejszy niż przypuszczał. Potrzebna mu była natychmiastowa pomoc 4 dywizji. Pojechał więc sam do gen. Bołtucia, lecz przedtem kazał swoim przygotować się do nowego natarcia. Gdy ruszy także dywizja Mysłowskiego, akcja musi się udać. Gen. Bołtuć jednak, choć przyznał rację argumentom gen. Abrahama, przeciwny był szybkiej decyzji. Ustalona

108 poprzednio na godzinę 15 gotowość dywizji do walki, wymu­ szona zresztą rozkazem gen. Bortnowskiego, nie została dotrzymana. Dywizja miała nacierać dopiero wieczorem. Ale wieczorem sytuacja uległa całkowitej zmianie. Jeszcze rano gen. Bortnowski przystał na propozycję gen. Kutrzeby i przejął dowództwo nad nacierającymi oddziałami. Pojechał więc do gen. Knolla, by na miejscu zapoznać się z sytuacją. Nie był z niej zadowolony, oceniał ją negatywnie i nie wierzył, by mogła ulec poprawie. Tymczasem bitwa ciągle trwała, toczono ją z coraz większą zaciętością, ale widać już było, że dosięgła szczytu. Polacy mocą trzymanej jeszcze w ręku inicjatywy dobywali ostatnich sił dla osiągnięcia głównego jej celu. 25 dywizja piechoty gen. Altera wciąż jeszcze biła się o folwark Wróblew i Solcę Wielką. I jedna, i druga miej­ scowość były już w polskich rękach. Niemcy wydarli je nocnym przeciwuderzeniem. Oddziały dywizji gen. Altera podjęły więc walkę gwałtownym kontratakiem już o 3 rano. Powiodło się i nieprzyjaciel musiał ustąpić ze stratami, wkrótce jednak Niemcy ponownie odebrali obie miejscowości. O świcie dywizja rozpoczęła natarcie na Ozorków i miasto-ogród - Sokolniki. 60 pułk piechoty kierował się na Ozorków. Musiał jednak najpierw pokonać silny opór przeciwnika w folwarku. Walka trwała tutaj nieprzerwanie przez kilka godzin i ciągle bez rozstrzygnięcia. Po południu ppłk Frydrych jeszcze raz rzucił swoje wykrwawione oddziały do ataku. Przeciwnik, wzięty z dwóch stron, ustąpił tym razem ostatecznie nie tylko z dotychczasowej linii obrony, ale także z Ozorkowa. Sąsiedni, 56 pułk piechoty miał łatwiejsze zadanie. Dość szybko złamał opór nieprzyjacielski i bataliony polskie wdarły się do Sokolnik. Przed wieczorem patrole obu pułków polskich dotarły do przedmieść Ozorkowa. Sukces 25 dywizji piechoty gen. Altera był bardzo potrzebny 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza. Oskrzydlono bowiem

109 rejon Modlnej, o który już od wczesnego ranka toczyły ciężki bój oddziały dywizji. Bataliony 70 i 69 pułków piechoty podjęły walkę o las pod Borowcem i Modlną. Bez większego trudu przepędzono Niemców z lasu, biorąc przy tym jeńców, ale w Modlnej przeciwnik siedział mocno. Z zabudowań probostwa w skrzydło II batalionu 69 pułku piechoty prażyły ogniem karabiny maszynowe dwóch niemieckich czołgów i jakiegoś oddziału piechoty. Batalion polski musiał stanąć i szukać osłony przed groź­ nym, zadającym dotkliwe straty ogniem. W porę pospieszyła z pomocą 6 bateria 17 pułku artylerii kpt. Ludwika Głowac­ kiego. Jej salwy były celne i porażony nimi przeciwnik rzucił się szybko do odwrotu, pozostawiając na polu walki nie zniszczone czołgi. Wkrótce zawtórowały baterii działa 3 dywiz­ jonu 17 pułku artylerii lekkiej i cały dywizjon artylerii ciężkiej. Lawina pocisków spadła na Modlną i pobliski las, gdzie Niemcy próbowali jeszcze się bronić. Zaraz potem wkroczyły do akcji dwa nowe polskie bataliony, które wtarg­ nęły w obronę niemiecką i zmusiły jej załogę do odwrotu. Piechota polska nie zwlekając, ruszyła w pościg za nimi i siłą rozpędu zdobyła Modlną, a zaraz potem także drugą linię obronną nieprzyjaciela. Pobity przeciwnik usiłował jeszcze ratować sytuację i chciał zatrzymać natarcie silnym skoncen­ trowanym ogniem aż trzech dywizjonów artylerii. Nie trafił jednak i dziesiątki pocisków padły w próżnię. 17 dywizja piechoty święciła swoje zwycięstwo i przygoto­ wywała się do decydującego natarcia na Stryjków. 14 dywizja gen. Franciszka Włada biła się od rana z 10 niemiecką dywizją piechoty 8 armii. Oddziały polskie zaatakowały obronę nieprzyjacielską pod Pludwinami, ale wnet musiały zaniechać natarcia napotkawszy gęstą zaporę ognia artyleryjskiego i karabinów maszynowych. Jak się okazało, oddziały niemieckiej dywizji były już gotowe do przeciwuderzenia, bo gdy tylko natarcie polskie utknęło, natychmiast ruszyły, uderzając w bok 55 pułku

110 piechoty i na jego tyły. Przez cały dzień toczono tutaj ciężki bój, wydzierając sobie na przemian zdobyte przez przeciwnika pozycje. Natarcie nieprzyjaciela odparto, ale oddziały wysu­ nięte na linię Osie-Koźle musiały się wycofać pod Gozdów i Wrzask, aby dołączyć do skrzydła sąsiedniego 58 pułku i wypełnić powstałą tam lukę. Z tej linii dywizja nie ustąpiła ani kroku, w nocy zaś podjąć musiała nowe natarcie dla ostatecznego opanowania lasu pod Pludwinani. Stąd już rano 13 września gen. Wład zamierzał rzucić swoje oddziały do generalnego natarcia na Stryków wspólnie z 4 dywizją piechoty i Wielkopolską Brygadą Kawalerii, które miały wziąć Głowno. Gen. Knoll wizytował dowództwo dywizji i całkowicie zaakceptował jego zamiary zaczepne na dzień następny. Zaraz jednak po odjeździe dowódcy grupy operacyjnej przybył z rozkazem oficer łącznikowy. Wielkie i przykre zaskoczenie. Dywizji kazano przerwać walkę, oderwać się od nieprzyjaciela i wycofać na północny brzeg Bzury. „...Przykry dla nas był fakt — wspomina oficer sztabu dywizji, por. Jan Dynowski — że uzyskanego takim ciężkim wysiłkiem powodzenia nie wykorzystują żadne własne oddziały i że bez dalszej walki wyrzekamy się inicjatywy na rzecz npla..." 19. Wszystkie dywizje i oddziały grupy operacyjnej gen. Knolla otrzymały podobne rozkazy, wszędzie budziły zdumienie, a nawet niedowierzanie. Żołnierze przyjęli rozkazy o odwrocie nie przekonani o słuszności decyzji. Nie mogli zrozumieć, dlaczego oni — zwycięzcy spod Łęczycy, Piątku, Bielaw, Głowna i Łowicza — muszą ustąpić pobitym Niemcom.

19

J. D y n o w s k i , Kronika działań 14 DP we wrześniu 1939 roku, MiD

WIH.

NIE BĘDZIE OFENSYWY SPRZYMIERZONYCH Na wynik bitwy nad Bzurą czekano w Sztabie Naczelnego Wodza z wielką niecierpliwością. Od jej pomyślnego zakoń­ czenia zależała poprawa sytuacji na całym froncie. Armia polska znalazła się bowiem w położeniu wręcz katastrofalnym. Armia „Kraków" gen. Szyllinga, ciągle wyprzedzana przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, zagrażające jej tyłom od południa, nie zdołała utworzyć obrony na Nidzie i Dunajcu i wraz z sąsiednią armią „Karpaty" (później nazwaną „Mało­ polska") gen. Kazimierza Fabrycego cofała się pospiesznie nad San. Dywizje 14 niemieckiej armii gen. Wilhelma Lista były jednak szybsze i w nocy z 9 na 10 września przekroczyły tę rzekę, uniemożliwiając z góry zorganizowanie tam obrony. Runęło także północne skrzydło frontu polskiego. Najpierw dywizje 3 niemieckiej armii gen. Georga von Kiichlera sforsowały Narew pod Różanem, później zaś XXI korpus gen. Nicolausa von Falkenhorsta zaatakował Samodzielną Grupę Operacyjną „Narew" gen. Młota-Fijałkowskiego pod Łomżą, Nowogrodem i Wizna. 800-osobowa zaledwie załoga umoc­ nionej pozycji pod Wizna, dowodzona przez młodego bohater­ skiego kapitana Władysława Raginisa, odpierała ataki 10 niemieckiej dywizji pancernej i brygady fortecznej „Loetzen". Niemcy nie przeszli. Teraz dopiero dowódca Grupy

1

112 Armii „Północ" gen. Bock uznał, iż nadszedł właściwy czas, by rzucić na szalę wydarzeń siły całego XIX korpusu pancer­ nego. Gen. Guderian pchnął do natarcia na Wiznę jeszcze dwie dywizje — pancerną i zmotoryzowaną. Przez dwa dni opierali się Polacy kilkudziesięciokrotnej przewadze nie­ przyjaciela. Spod Wizny XIX korpus ruszył na Brześć nad Bugiem. Utworzenie polskiego frontu obronnego w głębi kraju okazało się więc w tej sytuacji niemożliwe. Marszałek Rydz-Śmigły, na wieść o przerwaniu polskich linii obronnych nad Wisłą, Narwią i Sanem i dotarciu oddziałów 14 armii niemieckiej pod Lwów, podjął decyzję dalszego odwrotu, upadła bowiem kolejna koncepcja obrony. 13 września wydał więc rozkaz szybkiego odwrotu wojsk na tzw. przyczółek rumuński, na którym miano się bronić w oczekiwaniu na ofensywę wojsk sojuszniczych na froncie zachodnim. Ośrodki oporu w Warszawie, Modlinie, Lwowie i na Wybrzeżu miały nadal trwać i walczyć w okrążeniu. Wydane przez marszałka Śmigłego rozkazy okazały się sprzeczne z decyzjami generała Stachiewicza, który przebywał jeszcze w Warszawie. Szef Sztabu Naczelnego Wodza oceniał bowiem, że obszar Warszawy i linia środkowej Wisły tworzą nadal główną konstrukcję obrony i potraktował zwrot zaczepny Kutrzeby jako możliwość wzmocnienia jej przez odciągnięcie znad Wisły nieprzyjaciela. Jednocześnie obszar obrony War­ szawy mógł stanowić wsparcie dla akcji ofensywnej, bazę do której ściągać miały z jej zachodniego przedpola wojska wycofujące się po bitwie. Miały one powiększyć jego moż­ liwości operacyjne oraz oddziaływać aktywnie po liniach wewnętrznych na obronę północnego skrzydła frontu, a także środkowej Wisły. Tak skonstruowana teoretycznie koncepcja planu zmierzała do stoczenia wielkiej bitwy w rejonie War­ szawy, w której byłyby zaangażowane działające dotąd od­ dzielnie zgrupowania polskie. Niestety, plan generała Stachie­ wicza pozostał tylko w sferze rozważań teoretycznych.

113 Niemcy mogli chwalić się spektakularnym sukcesem, co też czynili, wykorzystując szeroko propagandę wojenną do celów politycznych. Wbrew pozorom, rozwój wydarzeń nie skłaniał do wielkiego optymizmu i wymagał korekt zarówno militar­ nych, jak i politycznych. W pierwszym rzędzie konieczna była korekta dotychczasowych dyrektyw i rozkazów wobec oczy­ wistego faktu, że w toku kończącej się już operacji na zachodnich obszarach Polski, zwłaszcza w wielkim łuku Wisły — nie zdołano zniszczyć głównych zgrupowań polskich sił zbrojnych. Dowództwo Grupy Armii „Południe", oceniając przeciwnika w meldunku do Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych, informowało, że „nacierające armie aż do nocy znajdowały się w walkach przeciwko cofającemu się generalnie nieprzyjacielowi, ale stawiającemu jeszcze w wielu miejscach zacięty opór siłami ariergard i ubezpieczeń skrzydłowych". Wiedziano już o wtargnięciu 4 DPanc. na Ochotę w War­ szawie i uważano, że zdobycie całego miasta jest już przesądzone. Dowództwo GA „Południe" przedstawiło w związku z tym do zatwierdzenia Naczelnemu Dowództwu Wojsk Lądowych zamiar przegrupowania wojsk i koncentracji wysiłku natarcia. „Zamierza się stworzyć silne południowe skrzydło złożone z dwóch armii do kontynuowania ofensywy na wschód od Wisły. Punkt ciężkości Puławy-Dęblin. Kierunek natarcia obu armii na wschód od Wisły [Chełm-Lublin albo Tarnopol-Kowel] zależy od zamiaru operacyjnego dowódcy wojsk lądowych. Dowódca wojsk lądowych, gen. Brauchitsch, był przeciwny tym zamiarom z uwagi na czynnik czasu. Chociaż przyznawał, że przyjęcie tej koncepcji stwarza gwarancję cał­ kowitego zniszczenia przeciwnika, to jednak obawiał się ryzyka przetrzymywania zbyt długo głównych sił w Polsce ze względu na istniejący stan wojny z mocarstwami zachodnimi. Hitler nie mając pewności, czy Francja i Wielka Brytania — Bzura 1939

114 nadal zachowają postawę bierną, uznał za konieczne zwolnienie z frontu polskiego możliwie najwięcej oddziałów i przerzucenie ich na front zachodni, nawet za cenę rezygnacji z opanowania całej Polski. Był to jeden z zasadniczych powodów przyjazdu Hitlera na front w Polsce. Przyleciał samolotem spod Opola na lotnisko pod Kielcami, skąd samochodem udał się do dowództwa GA „Południe", które stacjonowało w miejscowo­ ści Końskie. Prawdopodobnie gen. Brauchitsch po konsultacji z Hitlerem podczas jego pobytu pod Opolem wiedział już, że obawy Hitlera wzbudza stanowisko Sowietów. Kiedy bowiem do wiadomości Mołotowa dotarło dementi w sprawie niemiec­ kiego komunikatu o zdobyciu przez Niemców Warszawy, ten odstąpił od obietnicy z 9 września, że sowiecka akcja wojskowa nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni i powiadomił am­ basadora Rzeszy, że nie będzie ona możliwa przed upływem dwóch do trzech tygodni niezbędnych na przygotowania. Teraz mogły nastąpić komplikacje szkodzące toczącej się na razie bez większych przeszkód kampanii przeciwko Polsce. Kierownictwo Rzeszy stanęło ponownie wobec poważnego ryzyka rozdwojenia wysiłku militarnego na dwa fronty. W razie czynnego wystąpienia sojuszników Polski na froncie zachod­ nim cel strategiczny „Fali Weiss" — zniszczenie głównych sił polskich — stawał się wątpliwy. Ale zdarzyć się mogło jeszcze coś gorszego. Stalin i Mołotow, zdeprymowani brakiem rozstrzygającego sukcesu niemieckiego, mogliby w ogóle odstąpić od zamiaru zbrojnej interwencji w Polsce. Takiego wariantu rozwoju wydarzeń Hitler nie wykluczał. Sytuacja militarna Polski nie rokowała jednak nadziei na jakąś znaczącą poprawę. 12 września marsz. Smigły-Rydz stanął we Włodzimierzu Wołyńskim. Już jednak w nocy z 13 na 14 września Kwatera Główna musiała Włodzimierz opuścić i kierować się za Dniestr. Po jednodniowym postoju w Młynowie, marszałek wraz z Kwaterą Główną stanął 15 września w Kołomyi. Za Dniestr ewakuował się również prezydent

115 Rzeczypospolitej oraz rząd wraz z ministrem spraw zagranicz­ nych i korpusem dyplomatycznym. W Krzemieńcu, dokąd marszałek przybył 14 września rano, czekał nań list Naczelnego Wodza armii francuskiej. Bez udziału szefa misji, bo on tylko posiadał klucz szyfrowy, nikt nie mógł odczytać listu. Gen. Faury nie ujawnił Śmigłemu jego treści, gdy ten podejmował decyzję obrony za wszelką cenę, by dochować wiary sojuszowi z Francją. Gen. Faury wspomina: „Okoliczności pozwoliły na zachowanie przy sobie tych ambarasujących wyjaśnień, musiałbym się rumienić ze wstydu, gdybym musiał przekazać je wodzowi, który wśród klęski zachował jeszcze wiarę w sprzymierzeńców". Po przybyciu do Kołomyi cała uwaga marszałka Smigłego-Rydza i jego sztabu koncentrowała się na przygotowaniach do obrony przyczółka rumuńskiego. Marszałek nadal oczekiwał wykonania przez sprzymierzonych postanowień porozumienia sojuszniczego i wierzył, że ofensywa na Zachodzie ruszy. Podtrzymywał go zresztą w tym przekonaniu szef francuskiej misji wojskowej, gen. Faury. Jednak ani marszałek, ani nikt z jego otoczenia wraz z oficerami obu sojuszniczych misji wojskowych i przedstawicielstw dyplomatycznych nie wie­ dzieli, że 12 września sprzymierzeńcy zdecydowali ostatecznie ofensywy na froncie zachodnim nie podejmować. Z wojskowego punktu widzenia powstrzymanie działań zaczepnych na froncie zachodnim w chwili, kiedy 200-tysięczne zgrupowanie wojsk polskich w bitwie nad Bzurą osiąga powodzenie, zmuszając przeciwnika do obrony w newralgicz­ nym, tak co do czasu jak i miejsca, szczycie rozwoju niemieckiej ofensywy w Polsce, można było nazwać błędem szkolnym. Nie ma powodu, by sądzić, że mogło go popełnić kierownictwo polityczno-wojskowe tak wysokiej rangi bez uciekania się do jakiejś innej wyższej racji o znaczeniu strategicznym. Pomijano milczeniem cały kontekst polityki Stalina i jej wpływ na rozwój wydarzeń, szczególnie w aspekcie decyzji

116 wojskowych. Znajduje to pełne uzasadnienie dla postawienia hipotezy, że stanowisko Związku Sowieckiego wpływało ha­ mująco na aktywne zaangażowanie się państw zachodnich na rzecz współdziałania militarnego z Polską. Tymczasem na przyczółku rumuńskim Naczelne Dowódz­ two dysponowało na razie tylko słabymi siłami grupy gen. bryg. Stefana Dembińskiego. Do 15 września generał sfor­ mował nieźle prezentujące się pod względem organizacyjnym trzy pułki piechoty. Ostatecznie główne siły grupy „Stryj" gen. Dembińskiego w składzie sześciu batalionów stanęły do obrony węzła drogowego w Stryju i na północ od miasta po ujście rzeki Stryj do Dniestru, na nieproporcjonalnie rozległym w stosunku do posiadanych sił, ponad 80-kilometrowym, odcinku obron­ nym. Na pozostałym, ponad 200-kilometrowym odcinku nad Stryjem bronić się miały dalsze cztery bataliony. Na wschodnim skrzydle obrony przyczółka sytuacja była jeszcze gorsza. Do połowy września nad Dniestrem nie było sił niezbędnych nawet do dozorowania rzeki. 14 września gen. bryg. Władysław Langner, na rozkaz Naczelnego Wodza, wraz ze swoim zastępcą, gen. bryg. Maksymilianem Milanem-Kamskim, przystąpił do organizo­ wania obrony nad Dniestrem. W skład powołanej grupy „Dniestr" miały wejść ośrodki zapasowe przemyskiego DOK oraz ośrodki zapasowe lwowskiego DOK, a także wycofane z obszaru DOK V. Otrzymały one rozkazy do wycofania się za Dniestr, gdzie miano je przeformować w oddziały. Pierwsze spośród ewakuowanych dotrzeć mogły na przedmoście nie wcześniej niż 16 września, a ostatnie dopiero 21 września. Nie zapowiadało to możliwości w miarę szybkiego sformowania grupy „Dniestr". Należało przy tym uwzględnić, że prze­ grupowanie oddziałów i ich koncentracja na obszarze przedmościa dokonywać się miały wśród aktywizującej się części nacjonalistycznie nastawionej mniejszości ukraińskiej. Wobec wyraźnych oznak zbliżającej się klęski wojennej oraz rozkładu

117 aparatu administracyjnego niektóre środowiska ukraińskie uległy wrogim Polsce nastrojom, które inspirowała Abwehra i hitlerowska piąta kolumna. Sytuacja na przedmościu rumuńskim wymagała radykalnej poprawy zarówno w zakresie organizacyjnym, jak i taktycz­ no-operacyjnym, jeżeli obszar ten miał odegrać rolę, jaką mu wyznaczono. Brakowało zaś nadal konkretnych sił i od­ powiednich środków do walki. Tymczasem dywizje ze zgru­ powania gen. Sosnkowskiego nadal nie nadchodziły. Do Naczelnego Dowództwa dotarła natomiast 16 września wiado­ mość o walkach z Niemcami na dalekim, zachodnim przedpolu Lwowa. Był to zwycięski bój słabej już wówczas 11 KDP w rejonie Jaworowa ze zmotoryzowanym pułkiem SS-Leibstandarte „Germania". Z jednej strony była to wiadomość optymistyczna, bo rozpraszała w środowisku oficerów Sztabu i Naczelnego Wodza nastroje częściowej rezygnacji i upadku ducha, z drugiej jednak strony była to informacja hiobowa. Potwierdzała ona obawy, że gen. Sosnkowski nie maszeruje na przedmoście, lecz przebija się do Lwowa. Znaczenie tego faktu, z operacyjnego punktu widzenia, oznaczało zbliżającą się klęskę. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. W ambasadzie polskiej już od kilku dni śledzono z dużym niepokojem niekorzystny dla Polski rozwój wydarzeń. W „Praw­ dzie" i „Izwiestiach" ostro krytykowano polską politykę narodowościową wobec mniejszości ukraińskiej i białoruskiej. Radio informowało o rzekomych naruszeniach granicy sowiec­ kiej przez polskie lotnictwo. Uzupełniały zaś to wszystko informacje o postępującej mobilizacji Armii Czerwonej. 14 września Associated Press donosiła: „Na horyzoncie Europy Wschodniej rysuje się coraz wyraź­ niej i groźniej cień rosyjskiej interwencji. Kiedy żądne zdobyczy terytorialnych państwo trzyma w pogotowiu swoje armie, Moskwa nie myśli krępować się, wymyśla incydenty graniczne, acz czyni to niezbyt subtelnie. Sądząc po relacjach

118 rozpowszechnianych przez oficjalną agencję TASS, należałoby przyjąć, że polskie siły powietrzne wystartowały całymi eskadrami, aby sprowokować na granicy sowieckiej całe serie incydentów i zaciemnić pokojowe sowieckie niebo. Skoro źródła niemieckie podały kilka dni temu, że polskie siły powietrzne zostały, poza nielicznymi wyjątkami, zniszczone, i skoro rozumie się samo przez się, iż Polacy potrzebują wszystkich pozostałych samolotów na froncie, nietrudno zrymować w całości trywialne manewry sowieckich służb informacyjnych. Czerwone wojska są gotowe do skoku na Polskę, zaś pretekst, który miałby to uzasadnić, nie odgrywa w prostackim sumieniu sowieckich władców żadnej roli..." To najgorsze dla Polski miało dopiero nadejść.

BEZ SZANSY NA ZWYCIĘSTWO Do Sztabu Naczelnego Wodza nie nadchodziły nadal od generała Kutrzeby żadne wiadomości. Tymczasem w sztabie armii „Poznań", po objęciu dowódz­ twa przez generała Bortnowskiego nad zgrupowaniem wojsk nacierających, przygotowano już rozkazy do dalszego natarcia na Stryków i Głowno. Generał Kutrzeba ważył jeszcze dopiero co podjętą decyzję i wahał się niezdecydowany, chociaż kurierzy już czekali na rozkazy. Wezwał szefa sztabu, pułkownika Lityńskiego, aby omówić z nim sytuację. — Nacieramy za szeroko — powiódł palcem po niebieskich kreskach na mapie, oznaczających dywizje generałów Knolla i Bołtucia. — I za daleko od Warszawy — dodał po chwili namysłu. — Jeżeli to natarcie nie powiedzie się, czeka nas katastrofa. To duże ryzyko. Gdyby tak przegrupować się i uderzyć mocniej w rejonie Łowicza — mówił, oczekując reakcji pułkownika. Ten jednak milczał, podążając naprędce myślą za sugestią generała. — Knolla wycofać i pchnąć na Sochaczew, niech tam próbuje otworzyć drogę — ciągnął dalej Kutrzeba, rozwijając hipotezę korekty dotychczasowego planu bitwy.

120 — To jeszcze większe ryzyko — przerwał Lityński. — Za mało o nich wiemy — wskazał na czerwone strzałki niemiec­ kich dywizji. — W takiej sytuacji generał Faury był zawsze zwolennikiem prowadzenia natarcia w nie zmienionym ugru­ powaniu — continuer — dodał ulubione słowo starego Francuza, dyrektora nauk Wyższej Szkoły Wojennej. Kutrzeba zamyślił się. W tej chwili wszedł oficer sztabu i wręczył generałowi list. Lityński obserwując twarz czytającego, dostrzegł na niej duże poruszenie. Był to list od generała Bortnowskiego, który donosił, że po zapoznaniu się z sytuacją w oddziałach, którymi miał dowo­ dzić, doszedł do wniosku, iż nie powinien objąć powierzonego mu dowództwa. „... Nie chcę generałowi Knollowi odbierać chwały zdobycia Łodzi. Rozumiem, że chcesz mi dać odpowiednie mojej szarży dowodzenie, ale tym nie musisz się krępować. Trudności jednak sprawiać ci nie chcę, i jeżeli będziesz nalegał, to dowództwo nad bitwą obejmę..." '. Generał Kutrzeba bez słowa wyjechał natychmiast do dowództwa armii „Pomorze". Rozmowa generałów w Łęku odbyła się bez świadków. Wiadomo jednak, że sugestie generała Bortnowskiego, który bardzo negatywnie ocenił sytuację i położenie wojsk Knolla, wzięły górę i zachwiały ostatecznie wiarę generała Kutrzeby w celowość dalszego natarcia na Stryków, nawet z ograniczonym celem wzięcia Głowna. Generał Bortnowski wyolbrzymiał niebezpieczeństwo wy­ nikające z faktu otwartych skrzydeł wojsk Knolla. Szczególnie groźnie oceniał sytuację na wschodnim skrzydle, gdzie dotąd — mimo ponaglających rozkazów — dywizja pułkownika Mysłowskiego nie nacierała na Głowno. Generał Kutrzeba miał jeszcze nadzieję, że gdzieś w rejonie Skierniewic bije się armia „Łódź" i wiąże jakąś część ' T. K u t r z e b a, Bitwa nad Bzura^ wyd. II, Warszawa 1958, s. 118.

121 przeciwnika. Ale gdy do sztabu armii „Pomorze" dotarła wiadomość, że oddziały tej armii kierują się do Modlina, rozwiały się wiązane z tym nadzieje. Armia „Łódź" z pomocą przyjść nie mogła. Po wycofaniu się w nocy z 5 na 6 września z pozycji nad środkową Wartą i Widawką armia „Łódź" kierowała się zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza na przeprawy wiślane pod Górą Kalwarią i Otwockiem. Nie powiodły się wszelkie wysiłki podejmowane w celu nawiązania z nią łączności i wykorzystania jej sił do wspólnego działania z armiami „Poznań" i „Pomorze". 9 września 1939 roku około godziny 18 dowódca armii „Łódź", gen. bryg. Wiktor Thommee, zarządził odprawę. — Kraków, Kielce, Radom i Łódź są już zajęte przez nieprzyjaciela — mówił generał. — Pancerne oddziały nie­ mieckie dotarły pod Warszawę. Jesteśmy okrążeni. W tej sytuacji otworzenie drogi na Warszawę staje się koniecznością. Będziemy się przebijać. 2 DP miała tam podążać przez Wiskitki, Błonie i Ołtarzew, 28 DP przez Żyrardów, Grodzisk i Pruszków, 30 DP przez Puszczę Mariańską, Mszczonów i Nadarzyn. Podczas marszu dywizji polskich doszło do wielu zaciętych bojów z oddziałami 8 i 10 armii hitlerowskiej. 10 września stwierdzono obecność Niemców w Mszczonowie. Dowódca 30 dywizji piechoty, gen. Leopold Cehak, postanowił więc przebić się przez miasteczko siłą. W natarciu obok 30 DP miał wziąć udział również 31 sieradzki pułk piechoty z 10 DP, dowodzony przez ppłk. Wincentego Wnuka. 31 pułk piechoty, nie czekając jednak na połączenie się z 30 DP, sam uderzył na Niemców, którzy należeli do XI korpusu. Atak naszych oddziałów rozpoczął się 11 września około godziny 4 nad ranem. Zaskoczeni hitlerowcy rzucili się do broni, ale artyleria polska uniemożliwiła im zorganizowany opór. Po krótkiej walce ulicznej nasi żołnierze opanowali miasteczko, niszcząc 16 niemieckich czołgów i samochodów ciężarowych.

122 2 dywizja piechoty pod dowództwem płk. dypl. Antoniego Staicha stoczyła swój największy bój pod Błoniem. 11 września około godziny 22 maszerujący na czele kolumny dywizji 4 pułk piechoty płk. Bronisława Laliczyńskiego napotkał w Błoniu opór oddziałów niemieckich. Po krótkim starciu Polacy wtargnęli do miasta, wyrzucając stamtąd nieprzyjaciela. Maszerując wciąż na czele dywizji, około północy pułk natknął się ponownie na obronę hitlerowców w Swięcicach. Tym razem były to doborowe oddziały SS Leibstandarte „Adolf Hitler". Mimo szczególnie uporczywej obrony hit­ lerowców nasze oddziały zdobyły Swięcice i ruszyły w ślad za wycofującym się przeciwnikiem. Kolumny 28 DP, dowodzonej przez płk. Stefana Bronowskiego, ruszyły 10 września na obleganą przez Niemców Warszawę. W straży przedniej szedł 36 pułk piechoty Legii Akademickiej z Warszawy, najsilniejszy liczebnie, mający jeszcze około 1000 żołnierzy, dowodzony przez ppłk. Karola Ziemskiego. 12 września o świcie pułk napotkał pod Brwinowem opór niemiecki. Uderzył wkrótce, mimo ognia karabinów maszyno­ wych ze stacji kolejowej. Reakcją Niemców była ucieczka. Brwinów był wolny. Ożyły nagle zabudowania wschodniego Brwinowa. Zza domów, parkanów i ogrodów wyskakiwali piechurzy i sprawnie formowali bojowe tyraliery. Przed nimi, w oddalonych o kil­ kaset metrów miejscowościach Otrębusy i Kanie, pociski 28 pułku artylerii rwały w górę fontanny ziemi. Niemcy odpowiedzieli ogniem, tworząc tak potężną zaporę, iż zdawało się, że przejście przez nią oznacza niechybną śmierć. Kiedy rozwiał się dym niemieckiej nawały ogniowej, dowódca 36 pułku piechoty dostrzegł, że tyralierzy I i II batalionów majorów Germana Piekarniaka i Władysława Kuleszy, chociaż mocno przerzedzone, wciąż atakują. Odległe „hura" oznajmiało wreszcie, że piechota wykonała atak na pozycje Niemców.

123 Kanie i Otrębusy zdobyto. Bataliony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia na Helenów. Ale teraz każda próba ruszenia naprzód kończyła się niepowodzeniem. Jedna z kompanii II batalionu dotarła do zachodniej części miejscowości, ale tu zaległa w nawale ognia. Poderwał ją ponownie do ataku dowódca kompanii, kpt. Adam Zachuta, jednak ciężko ranny w pierś i rękę padł, a żołnierze znów przywarli do ziemi. Dowództwo kompanii objął ppor. Jerzy Jędrzejewski. Własnym przykładem chciał porwać kompanię do walki. Z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła" — padł trafiony serią karabinu maszynowego. Dalsze natarcie było niemożliwe. Bataliony zaległy. Przerwa w walce trwała jednak krótko, ponieważ Niemcy przeszli do kontrataków. Z Helenowa wyszedł kontratak piechoty, wsparty 10 czołgami. Hitlerowcy nacierali ostrożnie, artyleria ich kładła potężne nawały ogniowe na polskie stanowiska. Ar­ tyleria własna odpowiadała coraz rzadziej — kończyła się amunicja. Linia piechoty polskiej jakby zamarła. Czekała, aż hitlerowcy podejdą bliżej. Wreszcie z odległości skutecznego strzału otworzyły ogień działka przeciwpancerne. Pierwszy, drugi, trzeci... rozległy się metaliczne wybuchy odpalanych pocisków. Znieruchomiały pierwsze czołgi. Ze skrzydeł i od czoła odezwały się karabiny maszynowe. W ogniu tym piechota niemiecka zaległa. Wkrótce podniosła się znów i padła, przyciśnięta ogniem obrony. Straty polskie rosły jednak szybko. Przeszło 100 zabitych żołnierzy zasłało pola pod Brwinowem, dziesiątki rannych wymagały opatrunków i ewakuacji. Dziewczęta brwinowskie z narażeniem życia niosły im pomoc pod ogniem nie­ przyjaciela. Walka trwała do zmroku, bo dopiero wtedy oddziały mogły oderwać się od przeciwnika i wycofać. Pomimo niewątpliwych lokalnych sukcesów armii „Łódź" brakło jej sił na przerwanie pierścienia oblegających War­ szawę wojsk niemieckich. 13 września gen. Thommee

125

124 wydał więc rozkaz marszu do twierdzy Modlin, nie zajętej jeszcze przez Niemców. Coraz mniej było również nadziei na współdziałanie gar­ nizonu warszawskiego z wojskami zgrupowania gen. Kutrzeby. Dowódca armii „Warszawa" gen. Rómmel otrzymał 11 wrześ­ nia depeszę od gen. Kutrzeby, nadaną tzw. klerem: „Proszę pana z wąsikiem o wiązanie nieprzyjaciela. Podać położenie lotnikiem. Kolega spod Kijowa"2. Odpowiedź przyszła nazajutrz. Gen. Rómmel zapewniał Kutrzebę, że: „Wszystko dobrze. Gdzie jesteście. My chcemy jutro atakować, aby was odciążyć"3. Mimo to gen. Kutrzeba, jak się wydaje, nie liczył na pomoc garnizonu warszawskiego. Czy był to sąd racjonalny oparty na nieznanych nam dowodach, czy może tylko intuicja doświadczonego operatora? Nie wiadomo. W każ­ dym razie sceptycyzm gen. Kutrzeby okazał się, niestety, uzasadniony. Tego samego dnia, 12 września, dowódca armii „Warszawa" podpisał ogólny rozkaz operacyjny do natarcia: „W obszarze Łowicza wielka bitwa. Nieprzyjaciel ściąga tam siły swe z rejonu Warszawy. Z drugiej strony nieprzyjaciel, który przekroczył Bug, spycha armię gen. Przedrzymirskiego na południe i zagraża pośrednio obszarowi Warszawy... O świcie 13 września chcę uderzyć wszystkimi siłami, które mogę uruchomić, z obszaru Warszawy zbieżnie w ogólnym kierunku na Węgrów, by odciążyć armię gen. Przedrzymirskiego 4 i uczynić ją zdolną do podjęcia działań zaczepnych..." . Mimo uzasadnionego sprzeciwu niektórych oficerów sztabu armii „Warszawa" działanie zaczepne na Węgrów podjęto, ale nie przyniosło ono żadnych pozytywnych skutków. 2 Pan z wąsikiem — gen. Rómmel, kolega spod Kijowa — gen. Kutrzeba. Telegram dowódcy armii „Poznań" do dowódcy armii „Warszawa", w: Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok. nr 342, s. 703. 3 Tamże, dok. nr 375, s. 752. 4 Tamże, dok. nr 378, s. 753-754.

Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zmienił dotych­ czasowy plan bitwy. Postanowił przerwać natarcie na Stryków, wycofać grupę gen. Knolla za Bzurę, a następnie przegrupować ją do uderzenia na Sochaczew, aby tam otworzyć drogę na Warszawę. Do osłony tego przegrupowania i uderzenia na Sochaczew oraz natarcia z Łowicza na Skierniewice wprowadzono dywizje z armii „Pomorze". Nie wykorzystano zatem, jak pierwotnie przewidywano, uderzenia armii „Poznań" w celu zabezpiecze­ nia odwrotu armii „Pomorze" do Warszawy, lecz uwikłano ją w bitwę w rej. Łowicza. Teraz jej działania zaczepne tworzyć miały osłonę armii „Poznań" podejmującej próbę przebicia drogi na najkrótszym kierunku do celu. Konsekwencją tych skomplikowanych manewrów było związanie z nieprzyjacielem niemal całości sił obu armii i znaczne opóźnienie wykonania zasadniczego celu działań, tj. odwrotu do Warszawy. * Przez pierwsze dwa dni bitwy nad Bzurą stolica była w niebezpieczeństwie. Odpierała ataki niemieckiej 4 dywizji pancernej. 8 września przed południem wyszły ponownie z Warszawy pancerne podjazdy rozpoznawcze. Dwa plutony czołgów kompa­ nii tankietek kpt. Graziuka ruszyły pod Mszczonów i Pruszków. Niemcy byli już rzeczywiście blisko. W Raszynie i pod Pruszkowem doszło do krótkiego, lecz gwałtownego starcia. Po południu 4 DPanc. zajęła Okęcie i Włochy, a 1 DPanc. podeszła pod Górę Kalwarię. Wkrótce potem czołgi dywizji Reinhardta rozlazły się po przedpolu Szczęśliwie, Rakowa i Służewca, a rozpoznanie pancerne, kilka czołgów, ruszyło aleją Krakowską ku Grójeckiej. Wspomina gen. Reinhardt: „... Niezwykłe napięcie panowało w dywizji. We wszystkich oczach panowała duma, radość przeżycia doniosłej chwili

127 wkraczania do stolicy nieprzyjaciela już w ósmym dniu wojny (...). Zupełnie niespodziewanie straż przednia natrafiła na bardzo silny ogień karabinowy i karabinów maszynowych ze skraju miasta, z lotniska mokotowskiego i z rejonu na zachód od niego oraz z ogrodów na Ochocie (...). Całkiem inaczej wyobrażali sobie to przyjęcie upojeni zwycięstwem żołnierze..." Ogień otworzono, gdy Niemcy znaleźli się na wysokości ogródków szczęśliwickich. Strzelano szybko z kilku dział polowych i przeciwpancernych, które stanęły w ugrupowaniu batalionów 40 i 41 pp. Zaskoczony przeciwnik zareagował jednak natychmiast schodząc z szosy i linii ognia polskiej artylerii. Niemcy próbowali teraz przedostać się na Czyste, ale i tutaj natknęli się na zorganizowany ogień przeciwpancerny. Straciwszy 4 czołgi, przerwali rozpoznanie i wycofali się w kierunku Raszyna. W Raszynie znalazła się w ich rękach rozgłośnia radiowa Warszawa I. Na szczęście została dzień wcześniej zniszczona przez polskich radiowców. Zatrzymajmy się przez chwilę przy opowiadaniu uczestnika ochotniczego patrolu, Stanisława Ochmana, przypadkowego obserwatora pierwszego starcia z niemiecką dywizją pancerną: „... Zaczęło się już ściemniać, gdy zauważyłem przemyka­ jącego się wśród krzewów i ogrodów człowieka. Był wyraźnie zdenerwowany i rozglądał się niepewnie po pustym terenie. Zaczaiłem się na niego i gdy się zbliżył, krzyknąłem: «Stój, bo strzelam. Kto idzie?». Na to mężczyzna zatrzymał się, podniósł ręce do góry i odpowiedział «Niemiec». Przez moment trwało u mnie coś w rodzaju zamroczenia. Nie do uwierzenia było, żeby dywersant przyznawał się do swojej narodowości. Po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że był to monter z radiostacji w Raszynie, uchodzący stamtąd. Nazywał się Niemiec. Raszyn był już opanowany przez Niemców i zatrzymany człowiek opowiadał nam jakieś dra­ matyczne i wstrząsające szczegóły. Po tylu latach niewiele pamiętam. Utkwiło mi tylko w pamięci, że powodem do

wystąpień furii niemieckiej były zniszczone przez personel polski lampy nadawcze. Wszystkich pracowników aresztowano, dwóm tylko udało się jakoś zbiec. Zbiegły monter był przerażo­ ny i upokorzony. W dość szybkim czasie po odejściu montera szosą krakowską w kierunku Ochoty przeleciały z hałasem trzy ciężkie czołgi niemieckie. Natychmiast potem odezwała się strzelanina z działek i broni maszynowej. Broniono już wejścia do miasta. Wkrótce potem szosą obok ogrodów, prostopadle do szosy krakowskiej pędził samochód — łazik. Prowadził go na złamanie karku szofer, obok niego siedział pułkownik. Chciałem ich uprzedzić o niebezpieczeństwie stojących na szosie czołgów, usiłowałem zatrzymać samochód, by złożyć meldunek. Żołnierz nie zatrzymał się, skręcił tylko ryzykownie w bok, by ominąć mnie stojącego na drodze i pomknął dalej... ...Oficerem, który mnie wyminął, był ppłk Józef Kalandyk, dowódca 40 pp oraz dowódca obrony w tym rejonie. Spieszył się na zagrożony odcinek. Wszystkie trzy czołgi zostały spalone..." Wieczorem radio berlińskie podało komunikat o zdobyciu Warszawy. Suchy, lecz prawdziwy meldunek szefa sztabu 10 Armii, generała Paulusa, do dowództwa GA „Południe" informował: „... Na południowe i zachodnie skraje Warszawy został położony silny ogień artylerii polskiej, w związku z tym natarcie 16 korpusu armijnego może być dalej prowadzone dopiero po dokonanym przygotowaniu artyleryjskim..." Zaczynał się bój o Warszawę. Zapoczątkował on drugą fazę działań wojennych na froncie wschodnim. Oczekiwania do­ wództwa polskiego, że w tej fazie działania odciążające na froncie zachodnim zaznaczą się odczuwalnie. Jak wiemy, nie zostały spełnione przez obu sojuszników Polski. Od tej chwili słowo „Warszawa" nie będzie schodziło z taśm dalekopisów i kart operacyjnych rozkazów. Poddanie miasta wyznaczy w rzeczywistości kres polskiego oporu. „... Panie generale, najważniejszą teraz rzeczą utrzymanie rejonu Warszawy, do chwili rozstrzygnięcia bitwy na zachodnim

128 przedpolu Warszawy. Dalsza północ (jednostki — T. J.) Młota ma dużo przestrzeni za sobą i cofanie się nie odgrywa tak ważnej, jak rejon warszawski. Dlatego bliższe siły tego rejonu i Przedrzymirskiego, i Młota — szczególnie kawaleria, która może przytrzymać jednostkę pancerną i ha­ mować ją — powinny wszystko zrobić, by jak najdłużej utrzymać rejon Warszawy. Modlin trzymać bez przyczółka, ewentualnie na Wiśle i Narwi..." Tę oto rozmowę przeprowadził o godzinie 21.00, 7 września marsz. Śmigły-Rydz ze swojej kwatery w Brześciu n. Bugiem z szefem swego sztabu w Warszawie, gen. Stachiewiczem. Odbyła się ona po przełamaniu przez Niemców polskiej obrony nad Narwią i zagrożeniu północno-wschodniej części obszaru Warszawy. W kontekście obu niemieckich komunikatów pozostaje niewyjaśniona sprawa motywów nadania fałszywej informacji radiowej. Meldunek Paulusa dowodził, że omyłka była tu wykluczona, a szybkie postępy Wehrmachtu nie wymagały uciekania się do takich chwytów propagandowych. Komunikat o zdobyciu stolicy Polski adresowany był do Mołotowa i służyć miał przyśpieszeniu decyzji wkroczenia Chłopsko-Robotniczej Armii Czerwonej na wschodnie terytorium naszego kraju. 9 września Mołotow zawiadomił Schulenburga, że radzieckie wystąpienie zbrojne nastąpi w ciągu najbliższych kilku dni. Kiedy jednak do wiadomości Mołotowa dotarło dementi w sprawie niemieckiego komunikatu o zdobyciu przez Niem­ ców Warszawy, ten odstąpił od wcześniejszej obietnicy i powiadomił ambasadora Rzeszy, że sowiecka akcja wojskowa nie będzie możliwa przed upływem dwóch do trzech tygodni niezbędnych, jak to określił, na przygotowania. Teraz mogły nastąpić komplikacje niesprzyjające tworzącej się na razie, bez większych przeszkód, kampanii przeciwko Polsce. Kierownictwo Rzeszy stanęło ponownie wobec poważ­ nego ryzyka, rozdwojenia wysiłku militarnego na dwa fronty.

129 W razie czynnego wystąpienia sojuszników Polski na froncie zachodnim cel strategiczny „Fali Weiss" — zniszczenie głównych sił polskich — stawał pod znakiem zapytania. Ale zdarzyć się mogło coś gorszego. Stalin i Mołotow, zde­ prymowani brakiem rozstrzygającego sukcesu sojusznika, mogliby w ogóle odstąpić od zamiaru przyjścia mu ze zbrojną pomocą. Takiego wariantu wydarzeń Hitler nie wykluczał. W tym czasie bowiem przywódca Rzeszy zażądał informacji w szta­ bie Naczelnego Dowódcy Wojsk Lądowych o symptoma­ tycznej wymowie: „... Na jakiej możliwie najkrótszej pozycji można ubez­ pieczyć się jak najmniejszymi siłami przeciw pozostałemu obszarowi polskiemu w wypadku, jeśliby reszta wschodniej Polski nie miała być przez nas obsadzona?..." Złamanie oporu w Warszawie i opanowanie miasta miało znaczenie zasadnicze, a jego wykonanie wymagało nowych decyzji, przede wszystkim organizacyjnych. 9 września dowód­ ca GA „Południe" Rundstedt depeszował do dowódcy 8 Armii Blaskowitza: „...8 Armia swoje stanowisko dowodzenia ma przesunąć tak dalece, aby mogła przejąć jednolite dowodzenie w walce o Warszawę i w celu zniszczenia przeciwnika znajdującego się między Warszawą i Skierniewicami oraz wycofującego się na północ od Sochaczewa w kierunku Warszawa-Modlin. 16 KA i 11 KA będą podporządkowane 8 Armii, jak tylko zostaną stworzone powyższe podstawy dla jednolitego dowo­ dzenia..." Nazajutrz po pierwszej, nieudanej próbie wzięcia War­ szawy wstępnym bojem z marszu, 9 września, od wczesnego rana, miasto zaatakowała Luftwaffe. Naloty z małymi prze­ rwami trwały prawie cały dzień i kierowały się nie tylko na obiekty wojskowe, lecz także na dzielnice mieszkalne. Nie uszło to jednak napastnikom bezkarnie. 20 samolotów nie powróciło do baz. 9 — Bzura 1939

130 Początek natarcia grenadierów pancernych Reinhardta dała artyleria, której ogień trwał nieprzerwanie do południa. Dowódca niemieckiej dywizji koncentrował swoją uwagę, jak tego zresztą po polskiej stronie oczekiwano, na pozycjach środkowej części zachodniego przedmieścia Warszawy. Rdze­ niem tej części obrony była Ochota i Wola, dobrze już przygotowane do obrony. Podpułkownik Józef Kalandyk, dowódca tego odcinka („Zachodniego"), miał do obrony pierwszej pozycji trzy bataliony piechoty — 2 i 3 batalion 40 pułku piechoty majora Antoniego Kassiana i majora Antoniego Sanojcy oraz 2 bata­ lion 41 pułku strzelców suwalskich majora Romana Kaniowskiego-Zagłoby, którego zastąpił później major Artemi Aroniszydze. Dla wsparcia piechoty dwie baterie armat 75 mm 29 pułku artylerii lekkiej, dowodzone przez poruczników Kazimierza Pancerza i Stanisława Smigiera oraz dywizjon artylerii lekkiej (bez jednej baterii) pod dowództwem kapitana Józefa Rylskiego i pluton artylerii 41 pułku piechoty; 28 armat i wszystkie w ugrupowaniu piechoty, przygotowane do strze­ lania na wprost do czołgów. W drugiej linii bataliony 360 pułku piechoty na czele z pułkownikiem Witalisem Chmurą. W trzeciej linii zaimprowizowane zgrupowanie pancerno-motorowe, złożone z trzech kompanii czołgów rozpoznaw­ czych, lekkich oraz dwóch zmotoryzowanych kompanii prze­ ciwpancernych pod dowództwem kapitana Bolesława Kowal­ skiego. Dywizjon 3 pułku artylerii ciężkiej miał wspierać pierwszą linię obrony ogniem dział dwóch baterii. Do ataku na miasto ruszyły dwie grupy bojowe niemieckiej dywizji, każda w sile dwóch pułków, czołgów i piechoty zmotoryzowanej, z dywizjonami artylerii wsparcia, przeciw­ pancernej i saperami. Pierwsza zaatakowała pozycje 2 batalionu 41 pułku strzel­ ców suwalskich, broniącego Ochoty. Czołgi szły szeroką ławą. W głębi zaś, jakby z ogromnego pudła, cieniutką nitką

131 szosy krakowskiej, wypełzały nowe i rozłaziły się po polu, ciągnąc za sobą siwe wstążki rozpylanej w spiekocie ziemi. Raz po raz przez chwilę nieruchomiały i wtedy od ciężkiej, niezgrabnej sylwetki czołgu odrywał się rdzawy kłąb ognia, który gasł natychmiast, aby przejść w niewidzialny już suchy metaliczny grzmot. 6 kompania porucznika Stanisława Łaganowskiego broniła południowo-wschodniego skraju Ochoty, koncentrując naj­ większy wysiłek u wylotu Grójeckiej. Tu właśnie uderzyła grupa kilkudziesięciu czołgów. Chrzęst stalowych gąsienic splątany z hukiem motorów i rwących się pocisków był pierwszą próbą odporności psychicznej żołnierzy tej kompanii. Nie wszyscy jej sprostali. Poddając się psychozie strachu opuścili pozycje. Niemcy wykorzystali natychmiast chwilę psychicznego załamania przeciwnika i wdarli się w ulicę Grójecką. Przeszli pierwszą barykadę. Tuż za nią była dobrze ukryta armata. Działa por. rez. Eugeniusza Niedzielina podejmują walkę i chociaż pojedynek z Niemcami przegrają, tracą oni trzy czołgi i dwa samochody pancerne. Za nimi napierają następne i pchają się w gardziel ulicy Grójeckiej, którą przy zbiegu z ulicą Nieborowską blokuje kolejna barykada. Nadjeżdżający czołg z rozpędem uderzył w nią i rozepchnął na bok. Popędził dalej... Nagle zakręcił się i znieruchomiał. Za nim wybuchnął płomieniem drugi. Ulica odpowiedziała echem dwóch szybko następujących po sobie wystrzałów armatnich. To działon z plutonu 1 baterii 29 pal podporucznika rezerwy Józefa Suchockiego, urzędnika z Augustowa, zatrzymał szarżę nie­ mieckich czołgów. A za nim, przy placu Narutowicza jeszcze jedna armata z plutonu podporucznika Piotra Janczewskiego. Nie powiodła się również próba przebicia obrony 5 kompanii na Wawelskiej i Żwirki i Wigury. W starciu z polskimi piechurami i plutonem artylerii pułkowej porucznika Teodora Albrechta, strzelcy 12 pułku zmotoryzowanego dali za wy­ graną. Czołgi, za którymi, jak za tarczą, szukali ukrycia, nie

132 przeszły przez przeciwpancerną zaporę ogniową dział 29 pułku artylerii lekkiej i 41 pułku piechoty, którymi dowodzili oficerowie rezerwy, Zygmunt Sutkowski, mgr Marian Puchalski oraz Jan Korejwo. Ten ostatni w pojedynku z czołgami miał trafień najwięcej. Po walce porucznik Kazimierz Pancerz meldował: „...Dowódca bat. 1/29 pal melduje, że działon pod dowódz­ twem ppor. Suchockiego rozbił na ulicy Grójeckiej sześć czołgów i dwa samochody pancerne. Ppor. Korejwo dowódca działonu rozbił na ulicy Raszyńskiej 6 czołgów. Bateria niemiecka znajdująca się na zach. skraju lasku Rakowiec została ostrzelana przez pac i ogniem pośrednim jednego działonu art. lekkiej. Skuteczności ognia nie stwierdzono, jednak bateria npla według obserwacji (of. zwiad. 1/19 pal) jest zniszczona..." Wsparcie artylerii z głębi miasta ogniem pośrednim, kiero­ wanym z dachu akademika na placu Narutowicza, ostatecznie zdezorganizowało natarcie niemieckie na Ochocie. Bernard, dowódca jednego z czołgów 35 pułku grenadierów pancernych, znalazł się w samym środku walki na Ochocie: „... Z tyłu nadchodzi wiadomość przez radio, że czołg dowódcy kompanii rozbity i że sierżant szef ma objąć dowództwo kompanii. Po pewnym czasie nadjechały 2 lekkie i 1 średni czołg. Próbujemy jechać dalej ulicą w kolumnie dwójkowej, strzelając w marszu do podejrzanych punktów. Wtem widzę w lewo skos od ogrodu błysk płomienia i słyszę wybuch granatów. To strzela polskie działo 75 mm. Napotykam zaporę, przez którą przedziera się jeden z czołgów pod osłoną ognia towarzyszy. Wtem otwiera się piekło. Przed nami uderzają szybko jeden po drugim granaty. Polska placówka jest tu gdzieś na stanowisku. Rozglądam się wkoło. Oczy moje rozszerza przerażenie. Obydwa lekkie czołgi stają w płomieniach, a więc mamy działa i poza sobą. Może są to czołgi, a może działa przeciwpancerne. Nie ma czasu się zastanawiać. Ciężkiemu

133 czołgowi obok mnie daję rozkaz zawrócić i wycofać się prędko. Strzelam dalej do działa przede mną. Podczas zawracania ciężki czołg dostaje pocisk 37 mm w silnik, na szczęście bez zapalenia. Sprzyjający los powoduje, że świece dymne palące się w czoł­ gach objętych pożarem okrywają nas mgłą... Tam wracamy na podstawę wyjściową. Tu zastajemy już garść towarzyszy, którzy po rozbiciu ich czołgów granatami lub minami wycofali się na piechotę. Opowiadają o kolegach, którzy spłonęli w czołgach. Powoli zbiera się batalion, gdyż 5 godzin trwało natarcie. Załamało się jednak na mieście broniącym się jak twierdza. Wielu naszych zginęło..." Pułkownik Porwit, kiedy otrzymał rozkaz generała Czumy, znalazł się w samym środku walki na Ochocie. „...Z własnych obserwacji i meldunków strzelców — wspo­ mina pułkownik — wyrobiłem sobie pogląd, że natarcie niemieckich czołgów wzdłuż alei Żwirki i Wigury oraz ulicy Grójeckiej załamało się, że natomiast w stronę Szczęśliwickiej sytuacja jest niejasna, gdyż niemiecka piechota usadowiła się w niektórych domach i zorganizowała gniazda oporu wewnątrz naszego ugrupowania i na bliskim przedpolu. Polskie i niemiec­ kie oddziałki były tu przemieszane w kratkę... Zameldował się por. Kraskowski z półkompanią czołgów lekkich 7 TP uzbrojonych wyłącznie w działka, skierowany do mojej dyspozycji przez generała Czumę... Do starcia naszych czołgów doszło tylko między ulicą Grójecką a terenem kolei elektrycznej, przy czym Niemcy szybko się wycofali... Por. Kraskowski przywiózł ze sobą również załogi zapasowe. Z załóg zapasowych, a nawet i z czynnych zaczęły się formować grupy szturmowe, do których dołączyli na ochotnika strzelcy suwalscy. Rozpoczęły się wyprawy na odosobnione niemieckie gniazda oporu, które po kolei przy pomocy granatów ręcznych wygniatano..." O tej samej prawie porze, kiedy niemieckie natarcie na Ochotę załamało się, czołgi zaatakowały Wolę. Główne

134 uderzenie skierowali tu Niemcy wzdłuż ulicy Wolskiej na kompanię por. Pacak-Kuźmirskiego. Zostali zaskoczeni do­ brze przygotowanym ogniem piechoty i przeciwpancernym. Jadąc w kolumnie znaleźli się w pułapce. W wąskiej gardzieli ulicy Wolskiej nie mieli właściwie żadnych możliwości manewrowania. Gdy kolumna wjechała na teren oblany terpentyną, której duże zapasy por. Kuźmirski odkrył w po­ bliskiej fabryce „Dobrolin", podpalono ją. W szalejącym ogniu nieprzyjaciel poniósł dotkliwe straty i więcej natarć tutaj nie podejmował. Równie dotkliwą porażką przeciwnika zakończyło się natarcie na pozycje bronione przez kompanię por. Grabowskiego. A więc — odległość do nacierających czołgów i piechoty niemieckiej wynosiła około 1000 m. Położony celny ogień z ckm i broni maszynowej spowodował zatrzymanie się nadjeżdżających samochodów, a skuteczny ogień dwóch działek zrobił swoje. Pod osłoną ognia i dział, moździerzy i broni maszynowej wyszło z ugrupowania niemieckiego 6 czołgów: 4 na odcinek pierwszego plutonu i 2 na odcinek drugiego. Z czterech nacierających na odcinek pierwszego plutonu — jeden został unieszkodliwiony już na wysokości zabudowań przy ul. Sowińskiego — trzy nacierały dalej. Już na wysokości zabudowań przy ul. Olbrachta zapalony zostaje dalszy czołg, a dwa, niestety, mimo silnego ognia z działek przeciwpancernych — pchały się nadal uparcie na odcinek pierwszego plutonu... Ale i te nie zdołały dojść do pozycji polskiej i zostały zniszczone ogniem dział przeciwpancernych. Wola również odparła atak nieprzyjacielski. Jeszcze raz zaryzykowali Niemcy, uderzając ponownie o godz. 9.00 na pozycje 4 kompanii 40 pp na Ochocie. I znów nie udało się. Czołgi wycofały się z pola ognia, a piechota zaległa przed polskimi pozycjami. Do kontrakcji przystąpili Polacy. Przeciwuderzenie, w którym wzięły udział dwa plutony 2 batalion 41 pp, pluton kolarzy 40 pp i 5 czołgów, wkrótce

135 potem wyparło Niemców z ulic Grójeckiej oraz Opaczewskiej i przywróciło tam linię pozycji własnej. Tymczasem komunikaty radia niemieckiego nie czekały na ostateczny wynik walki i ogłaszały nadal informacje o zdobyciu stolicy Polski. Informacja mogła być szybko zdementowana, dlatego dowództwu niemieckiemu tak bardzo zależało na rzeczywistym potwierdzeniu komunikatów. Warszawa miała być wzięta za wszelką cenę i generał Reinhardt otrzymał rozkaz niezwłocznego podjęcia ataków na miasto. Przed świtem 10 września, dokładnie o 3.25, wsparta czołgami grupa piechoty niemieckiej z 4 DPanc. przeszła do natarcia na ulicę Rakowiecką i licząc na zaskoczenie, usiłowała przebić się na Pole Mokotowskie, aby stamtąd zaatakować tyły i skrzydło polskich pozycji na Ochocie. Zaskoczenie nie udało się. Nacierających wzięto w krzy­ żowy ogień. Niemcy stracili 3 czołgi, padli zabici i ranni. Nie zwlekając wycofali się na pozycje wyjściowe. Wkrótce jednak mimo niepowodzenia spróbowali ponownie, nacierając tym razem 10 czołgami bez piechoty na pozycje 7 kompanii 40 pp. I znów bezskutecznie. Straciwszy dwa czołgi wycofali się na Blizne. Z meldunku podpułkownika Kalandyka: „... W wyniku walki w dniu 9 września ustalono, że w dniu tym zniszczono na bezpośrednim przedpolu 13 czołgów, a na dalszym przedpolu uszkodzono około 15 czołgów i 20 samochodów do przewożenia piechoty..." Polacy obliczali straty przeciwnika znacznie poniżej rze­ czywistych. Dopiero dokumenty niemieckie odsłaniają prawdę. W Kriegstagebuch dywizji pancernej zapisano natychmiast po walce, że w dniu 9 września 35 pułk uderzył 120 czołgami na Ochotę, z czego na pozycje wyjściowe wróciło 57, 63 zaś zostały zniszczone lub ciężko uszkodzone i porzucone przez załogi. Brak zapisów o stratach, jakie poniósł w tym dniu niemiecki 36 pułk oraz o szkodach całej dywizji w dniu 8 i 10 września. W każdym razie nie może budzić wątpliwości fakt,

136 że w tych trzech dniach dywizja utraciła nie mniej niż połowę czołgów, z którymi podeszła pod Warszawę. Z tą samą gwałtownością toczył się bój o niebo nad Warszawą. Dopóki polskie samoloty myśliwskie osłaniały miasto, żadnej wyprawie bombowej Luftwaffe nie udało się przedrzeć całym zgrupowaniem nad stolicę. Przeniesienie polskiej lotniczej Brygady Pościgowej na lubelski węzeł lotnisk ograniczyło poważnie zasięg skutecznej obrony przeciwlotniczej stolicy. Główny więc ciężar osłony przed atakami lotnictwa spadł na pozostałą w mieście artylerię przeciwlotniczą. Brak polskich samolotów nad Warszawą od 7 września ośmielił Luftwaffe. 9 i 10 września miasto przeżyło po raz pierwszy grozę lotniczego bombardowania. Niemcy atakowali kilkakrotnie w ciągu dnia, bombardując intensywnie miasto siłami 2-4 dywizjonów. Zaangażowanie tak znaczących sił Luftwaffe nie dało jednak oczekiwanych rezultatów. Nasza artyleria przeciwlotnicza zmusiła samoloty nieprzyjaciela do respektu. Bomby zrzucane z dużej wysokości nie trafiały w cel. Kolejny nalot dużego, w sile 50 samolotów, zgrupowania Luftwaffe polscy artylerzyści odparli w dniu 13 września. Około godziny 16.25 grupa Heinkli, Junkersów i Messerschmittów zaatakowała Dworzec Gdański, Cytadelę i okolice. I tym razem ogień artylerii zmusił Niemców do bombardowania z wysokości 4 tys. metrów. Tylko niektóre samoloty odważyły się atakować zniżywszy lot. Wybuchały nowe pożary, atak był skuteczny, ale już w pierwszych pięciu minutach walki 3 samoloty niemieckie spadły na ziemię. Bezskuteczne ataki 4 DPanc. na dobrze przygotowane do obrony miasto okazały się zbyt kosztowne. Pisał kronikarz Bade: „... 4 dywizja pancerna w nocy (na 11 września — T. J.) wycofała swoje zgrupowania bojowe z przedmieść Warszawy w rejon Piastowa, gdzie została zluzowana przez 33 pułk piechoty. Prawe skrzydło tego pułku stało na południe od Warszawy, mniej więcej na szosie Ożarów-Warszawa.

137 W związku z tym południowe i zachodnie wyloty z miasta zostały w większości zamknięte..." 4 DPanc. tworzyła tu podwójny front okrążenia. Przecinając główne połączenie Warszawy z zachodnią Polską niemiecka dywizja ugrupowała się obronnie na pozycjach zwróconych na wschód przeciwko Warszawie i na zachód przeciwko wyco­ fującym się ku miastu oddziałom armii „Łódź". Dla wzmoc­ nienia ściągnięto spod Łodzi pułk SS „Adolf Hitler", który miał poszerzyć blokadę ku północy. Wieczorem 10 września, jak pisał Bade, pułk ten osiągnął linię Pilaszki-południe Kopytowa. Bezpośredni napór Niemców na Warszawę nagle zelżał. Jeszcze nie znano przyczyny, ale przerwa w walce i wy­ tchnienie były bardzo potrzebne. Najpierw wzmocniono we­ wnętrzną siłę obrony przez utworzenie nowej organizacji dowodzenia. Miasto podzielono na dwa odcinki obronne, a dowództwo nad nim objęli podlegli generałowi Czumie pułkownicy Porwit i Janowski. Pierwszemu powierzono obronę lewobrzeżnej Warszawy, drugi zaś bronić miał Pragi. Artylerią naziemną, dyspozycyjną gen. Czumy, dowodził ppłk Zielonko-Zielonka, artylerią przeciwlotniczą płk Baran. Po odstąpieniu 4 DPanc. od Warszawy nieprzyjacielskie ataki na miasto ustały. Dowództwo obrony wykorzystało natychmiast tę niewyjaśnioną na razie przerwę w walce na przygotowanie do długotrwałego oblężenia. Organizowały się nowe oddziały w oblężonym mieście i napływały tu z zachodu, obchodząc blokadę Niemców od północy przez Leszno i Truskaw albo kierowały się ku mostom modlińskim. Podjęto też działania zaczepne z zamiarem przesunięcia obrony na linię starych warszawskich fortów, między innymi wykonano wypady z Ochoty w kierunku na Włochy oraz na Wawrzyszew. Zwrot zaczepny generała Kutrzeby znad Bzury, początkowo ignorowany, po kilku pierwszych dniach bitwy zaczął koncen­ trować uwagę najpierw dowództwa GA „Południe", później Dowództwa Wojsk Lądowych i wreszcie samego Hitlera,

139

138 który tu przybył, zaniepokojony nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń. Na wschód od Wisły nieprzyjaciel skierował tylko część sił 10 armii, korpusy IV i XIV. Jej siły główne, w tym pancerne i zmotoryzowane zostały zawrócone na północ ku bitwie nad Bzurą, którą przeciwnik nazwał bitwą pod Kutnem.

* Początkowo, jak wiadomo, natarcie polskie zaskoczyło naczelne dowództwo Wehrmachtu, a jego siła wywołała duże zaniepokojenie i zamieszanie w niemieckich dowództwach operacyjnych. Polacy znaleźli się właśnie na tyłach 8 armii, a mogli również poważnie zagrozić tyłom 10 armii. Dotych­ czasowy plan kampanii w Polsce musiał ulec modyfikacji. Cała 8 i większość 10 armii zmuszone zostały do wstrzymania, szybkiego dotychczas, marszu w głąb naszego kraju, aby jak najszybciej zaangażować się nad Bzurą, gdzie w bitwie — wbrew podstawowym zasadom sztuki operacyjnej — Polacy przejęli inicjatywę w swoje ręce. Był to dotkliwy cios osłabiający prestiż Wehrmachtu, uderzający zwłaszcza w goebbelsowską propagandę o jego łatwych sukcesach w Polsce. Dlatego 13 września przybył nad Bzurę Hitler i wizytował osobiście wojsko, a przede wszystkim poturbowaną najmocniej 30 dywizję piechoty. Jak utrzymywano w dowództwie GA „Południe", 11 września „...Nieprzyjacielskie próby przerwania się trwają. Początkowo w kierunku Łodzi, gdzie istnieje niebezpieczeństwo powstania..." Oczywiście po polskiej stronie linii frontu nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie zakładano, że nieprzyjaciel formułował aż tak paniczne oceny sytuacji. Jeszcze 12 września wieczorem komunikat OKW donosił o ciężkich walkach obronnych 8 armii. 13 września kategoryczny

rozkaz dowódcy Grupy Armii „Południe" postawił jej, uwzględ­ niając niepomyślny rozwój sytuacji, jednoznaczne zadanie. Gen. Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe", zdawał sobie sprawę z tego, że może uniknąć dalszych przykrych niespodzianek tylko przez jak najszybsze zlikwidowanie polskiego zgrupowania. Operacją pokieruje on sam. Do Kielc wezwano niezwłocznie dowódców 8 i 10 armii. Dowódcy armii zastali gen. Rundstedta w dużej sali pod­ miejskiego pałacyku. Stał w otoczeniu oficerów sztabu przy olbrzymim okrągłym stole, na którym rozłożona była duża mapa. Po przeciwnej stronie stołu szef sztabu gen. Manstein, pochylony nad mapą, wodził po niej ręką i coś objaśniał skupionym wokół oficerom. — Panowie, daliśmy się zaskoczyć — zaczął bez po­ witania Rundstedt i wskazał na mapie zakreślone czer­ wonym ołówkiem elipsy, oznaczające położenie dywizji polskich. — Ale nie o to teraz chodzi i nie po to wezwałem tu panów. — Polaków nie wolno puścić za Bzurę i nie wolno im pozwolić na połączenie się z Warszawą i Modlinem. — Pan — zwrócił się do Blaskowitza — uderzy XIII i X korpusami od północy na Żychlin i Kutno. Od zachodu na Kutno i od północy na Żychlin nacierać będzie również III korpus, który będzie panu podlegał. Generał Reichenau przekaże panu dodatkowo 3 dywizję lekką, której radziłbym użyć dla wzmocnienia zachodniego skrzydła natarcia. — XI korpus uderzy z obszaru Łowicza na Gąbin. Wschód — Rundstedt zakreślił ołówkiem linię wzdłuż Bzury po obu stronach Sochaczewa — trzeba szczególnie silnie zamknąć. Tylko w tym kierunku Polacy mogą podjąć próbę przebicia się. Skieruje pan tam — zwrócił się do generała Reichenaua — XI korpus i uderzy w tym kierunku. Ale trzeba robić to szybko — dodał. — 4 dywizja pancerna jest już w drodze — pospieszył z wyjaśnieniem gen. Reichenau.

140 — Ponadto - - ciągnął dalej Rundstedt - - wyłączy pan z akcji oczyszczania Gór Świętokrzyskich i z rejonu Radomia X korpus i w razie potrzeby wzmocni nim XVI. XV nie będzie już potrzebny pod Radomiem, a nad Bzurą może się przydać. Z tego szczelnie zamkniętego kotła nie powinien ujść ani jeden żołnierz polski — powiedział z naciskiem. — To wszystko, panowie. Szczegóły proszę omówić z gen. Mansteinem. Zadania specjalne w ramach współdziałania z wojskami lądowymi otrzymała również 4 flota powietrzna. Generał Lóhr skierował do akcji nad Bzurą zgrupowanie lotnictwa bom­ bowego i bombowo-nurkowego, złożone z około 300 samolo­ tów. Było to tylko o 100 samolotów mniej, niż liczyło całe lotnictwo polskie w chwili wybuchu wojny. Armie „Poznań" i „Pomorze" czekały dni najcięższej próby.

NOWA KONCEPCJA BITWY Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zdecydował się na zmianę dotychczasowego planu bitwy. Przerywając natarcie na Stryków, postanowił wycofać grupę Knolla za Bzurę i po przegrupowaniu skierować ją pod Sochaczew, stamtąd siłą zorganizowanego natarcia miała otworzyć dla reszty zgrupo­ wania drogę do Warszawy. Do osłony tego manewru gen. Kutrzeba rzucił do natarcia z rejonu Łowicza na Skierniewice dywizje armii „Pomorze", łącznie z grupą gen. Bołtucia. Nie wykorzystano zatem, jak to pierwotnie przewidywano, natarcia armii „Poznań" na Stryków dla osłony odwrotu armii „Pomorze" przez Sochaczew do Warszawy. Natarcie armii „Pomorze" miało natomiast osłonić armię „Poznań" na tym samym kierunku odwrotu, w którym po­ przednio zdążać miała armia Bortnowskiego. Za tę niekonsek­ wencję, mimo początkowego sukcesu, musieliśmy drogo zapłacić. Jak się okazało, jedynym następstwem tych skomplikowa­ nych manewrów, i to niestety negatywnym, było całkowite związanie sił obu armii z nieprzyjacielem. Stracono nie do odrobienia poważne siły i środki, a przede wszystkim czas, jako główny czynnik zaskoczenia. Coraz bardziej brakowało

142

143

go na wykonanie głównego zadania, tj. wycofania na teren warszawskiego obszaru operacyjnego całego zgrupowania obu armii w takim stanie, aby mogło ono bez chwili zwłoki podjąć nowy wysiłek obronny. Tymczasem dowództwo niemieckie, jak wiadomo ostrzeżone natarciem polskim na Stryków, zaczęło pospiesznie ściągać nad Bzurę jednostki z pobliskiego obszaru między Łodzią, Warszawą a Płockiem. Już w piątym dniu bitwy nieprzyjaciel zdążył wprowadzić do walki kilka nowych dywizji, dzięki którym uzyskał przewagę. Miał teraz więcej piechoty, nie mówiąc o artylerii, która była liczniejsza trzykrotnie, i czołgach liczniejszych czterokrotnie. Jego lotnictwo panowało też niepodzielnie nad polem bitwy. * Ten fatalny rozkaz o przerwaniu natarcia i wycofaniu oddziałów za Bzurę został przyjęty w oddziałach nacierających, jak już wcześniej wspomniano, z ogromnym rozczarowaniem, niemal oburzeniem. W dowództwie grupy operacyjnej, od­ powiedzialnej za jego wykonanie, spowodował zaskoczenie i dezorientację. „Byłem wprost przerażony — wspomina gen. Knoll —7 tym rozkazem, który już został wysłany do dywizji z podpisem gen. Kutrzeby, gdyż nie tylko nie rozumiałem całkiem powodów zatrzymywania dobrze idącego natarcia, ale rozumiałem też niebezpieczeństwo tego nowego a nagłego manewru. Zanim oddziały rozpoczną odwrót, będzie już jasny dzień, a wtedy na wszystkich grobelkach przez Bzurę grozi dopiero prawdziwe niebezpieczeństwo od lotnictwa niemiec­ kiego..."1. Szef sztabu 14 dywizji piechoty mówił z rezygnacją, że: „...odwrót oznaczał przekreślenie dotychczasowych sukcesów i dowódca dywizji zdawał sobie sprawę, że bez uzupełnienia i wypoczynku 14 dywizja już nie będzie w stanie wydobyć 1

Polskie Siły Zbrojne, t. I, cz. 3, Londyn 1959, s. 290.

z siebie podobnego wysiłku, na jaki się zdobyła w dniach 9-12 IX..."2. Spełniły się niestety wszystkie te hiobowe przewidywania. Dzień 13 września zastał oddziały grupy operacyjnej jeszcze w marszu odwrotowym. Wkrótce po godzinie 10 spadło na nie lotnictwo nieprzyjaciela w liczbie — jak podaje kronikarz 25 dywizji piechoty — dotychczas nie spotykanej. Był to niewątpliwie nadspodziewanie szybki skutek wspomnianej interwencji gen. Rundstedta, która spowodowała zaangażowa­ nie w bitwie nad Bzurą głównych sił 4 floty powietrznej. Własne lotnictwo w sile zaledwie jednego dywizjonu myśliwskiego było zbyt słabe, by podołać zadaniu osłony walk na tak dużym obszarze. Dywizjon w dotychczasowych walkach podczas osłony natarcia grupy gen. Knolla, a nawet ataków na kolumny piechoty i zmotoryzowane poniósł straty sięgające połowy stanu wyjściowego (17 samolotów P-ll). Zapoczątkowana już druga faza bitwy wymagała zwiększonych zadań rozpoznawczych i bojowych lotnictwa, ale kurczenie się obszaru operacyjnego wojsk własnych, a zarazem moż­ liwości dokonania manewru lotniskowego, poważnie ograni­ czało ofensywny udział dywizjonu myśliwskiego armii. W ślad za grupą Knolla wycofały się za Bzurę dywizje gen. Bołtucia, które teren dopiero co zdobyty za cenę ogromnego wysiłku i strat oddały Niemcom bez walki. Oddano niestety także Łowicz, niezwykle ważny w tej bitwie punkt oporu. Jednakże odwrót grupy gen. Bołtucia zdezorientował nie­ przyjaciela. Niemcy licząc na to, że między Łowiczem i Piątkiem są tylko bardzo małe siły polskie, postanowili skierować tam swoje nowe, ściągnięte na północ dywizje, przejść Bzurę i zaskoczyć Polaków uderzeniem z tyłu. Informacja o wzras­ tającej w tym rejonie aktywności Polaków przestała niepokoić gen. Blaskowitza, gdy dotarły doń meldunki o wycofaniu się Relacja ppłk. Jana Kobylańskiego, w: Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok. nr 563, s. 1074.

145

144 oddziałów polskich spod Głowna za rzekę i opuszczeniu Łowicza. Dowódca 8 armii niemieckiej mylił się jednak, sądząc, że przeciwnik nie będzie już zdolny do wykonania natarcia. Gen. Bortnowski bowiem właśnie natarcie przygotowywał. Zamie­ rzał trzema dywizjami: 26, 16 i 4, złamać linię obrony niemieckiej pod Łowiczem i zdobyć lasy skierniewickie. Następnie przebijać się dalej ku Warszawie już wraz z armią „Poznań" posuwającą się drogą przez Sochaczew lub bronić się w lasach skierniewickich, osłaniając armię gen. Kutrzeby w jej marszu do Warszawy. 16 dywizji płk. Szyszki-Bohusza przypadło zadanie naj­ cięższe — odebrać zajęty przez Niemców Łowicz. 4 dywizja płk. Józefa Werobeja3 miała obejść miasto od zachodu i zaatakować broniących się w nim Niemców z tyłu. 26 dy­ wizja płk. Ajdukiewicza miała niepokoić przeciwnika, uderza­ jąc nań po wschodniej stronie Łowicza. Żołnierzom 16 dywizji przyszło jeszcze raz bić się o miasto, które 11 września po raz pierwszy wydarli Niemcom, aby je następnie bez walki opuścić. Wówczas żołnierze nie rozumieli tego rozkazu. Wydał im się dziwny. Wierzyli jednak, że los wojny się odmieni i wróg zostanie pobity, że oni są tu właśnie po to, by ten los odmienić i dlatego każdy wysiłek i każde ofiary nie są daremne. Dwa pułki 16 dywizji weszły do walki w pierwszej linii. Pułk 64 przepędził Niemców znad Bzury i wdarł się w głąb miasta. Niemcy wycofali się, stawiając jednak zaciekły opór. Artyleria niemiecka, jakby chcąc wziąć odwet za niepowodze­ nia piechoty, biła w miasto salwami kilku dywizjonów. Miasto zamieniało się w gruzy. 14 września zaczęły napływać z 8 armii do sztabu Grupy Armii „Południe" wiadomości wręcz alarmujące: „...przeciwnik ponownie około godziny 10 silnie atakuje na wschód od 3

Płk Józef Werobej dowodził uprzednio 9 siedlecką dywizją piechoty, rozbitą w Borach Tucholskich. 4 DP objął po płk. Tadeuszu Niezabitowskim-

Łowicza, wydaje się przebijać na Łowicz i Sochaczew. Sądzi się również, że przeciwnik próbuje się przełamać w kierunku Grójca..."4. W tej sytuacji Rundstedt w rozmowie telefonicznej zawia­ domił sztab 8 armii, że „...w razie konieczności ma bezpośred­ nio łączyć się z 10 armią..."5. Tymczasem natarcie polskie szło już naprzód. Gdy prawie całe miasto znalazło się z powrotem w ręku Polaków, oddziały polskie spotkały się na południowym skraju Łowicza z gwałtownym oporem 18 dywizji niemieckiej. Polacy uderzyli od razu, nie zatrzymując się ani chwili, chcieli jednym skokiem pokonać i tę ostatnią przeszkodę. Atak się nie powiódł. Kilkadziesiąt metrów przed niemieckimi okopami artyleria niemiecka położyła gęstą zaporę ogniową. Pułk przypadł do ziemi. W ciasnej piwniczce jakiegoś na wpół rozwalonego domu mjr Rewerowski czekał bezskutecznie na połączenie z dywizją. Mijały minuty. Artyleria niemiecka wciąż biła w nieruchomą linię polskiej tyraliery. Tylko własna artyleria milczała. I nagle wszystko ucichło. Aż w uszach dzwoniło od tej ciszy. Wszyscy skupili się, jakby czekając na coś, co tę ciszę przerwie i wyzwoli nagle nowe piekielne dudnienie artyleryjskich wybuchów. Rozpylona w powietrzu ziemia zaczęła powoli opadać. Spoza rzedniejącej kurzawy wyłania­ ła się rzeczywistość, zmieniona, bo straciła ostrość kon­ turów. Do tyraliery wracało życie. Żołnierze ociężale od­ rywali się od ziemi. Ten i ów chwytał za karabin i ner­ wowym ruchem trzaskał zamkiem, niespokojny o jego sprawność. Żołnierze byli jakby oszołomieni i chwilowo niezdolni do walki. Mjr Rewerowski zdawał sobie sprawę z tego stanu i dlatego przekazał telefonicznie dowódcom batalionów polecenie, aby uporządkowali kompanie i przy­ gotowali się do dalszego ataku. Termin wznowienia ataku 4 5

Z tekstu oceny sytuacji sztabu Grupy Armii „Południe", MiD WIH. Jak wyżej.

10 — Bzura 1939

146 poda osobiście. Radził jeszcze, aby podciągnęli karabiny maszynowe do przodu i uważali na Niemców. Zaledwie przetelefonowano to polecenie i tę radę, gdy z tamtej strony, którą przed chwilą dzieliła jeszcze od Polaków ściana artyleryjskiego ognia, zaniosły się gęstą palbą karabiny maszynowe i ręczne. Jednocześnie z okopów niemieckich wyszła tyraliera. To gen. Cranz rzucił do kontrataku na Łowicz 30 niemiecki pułk piechoty. Liczebna i ogniowa przewaga Niemców zdecydowała o wyniku starcia. Piechota polska zmuszona została do wycofania się w głąb miasta i szukania osłony wśród domów i ulic. Walka o Łowicz trwała. Pułk sąsiedni, 66, płk. Stefana Michalskiego, bił się na wschód od miasta. Udało mu się wprawdzie przekroczyć Bzurę, lecz został kontratakami niemieckimi zatrzymany. Nie powiodło się również 26 DP płk. Ajdukiewicza, zatrzymanej przez 19 dywizję niemiecką gen. Schwantesa pod Bednarami. Tylko 4 dywizja piechoty płk. Werobeja szła naprzód i za­ groziła uderzeniem na tyły oddziałów niemieckich znaj­ dujących się w Łowiczu. Wiadomości o przebiegu natarcia, napływające do sztabu armii „Pomorze", zdawały się napawać optymizmem. Nastrój przygnębienia zaczął z wolna ustępować. Rodziły się nadzieje na szczęśliwe zakończenie operacji. Gen. Bortnowski sądził, że uderzenie dywizji Werobeja na skrzydło Niemców powinno dać gen. Bohuszowi rozstrzygnięcie w Łowiczu. Wkrótce przybył z meldunkiem lotnik, który powrócił z lotu rozpoznawczego. Gen. Bortnowski wysłuchał meldunku osobiście. Wiadomo­ ści były złe. Szosą z Błonia na Sochaczew ciągnęła długa, 20-kilometrowa kolumna różnych pojazdów wojskowych. Jakieś kolumny zmotoryzowane lotnik zauważył również na północ i południe od tej szosy. Mogła to być jakaś niemiecka dywizja pancerna. Jej kierunek marszu mierzył we wschodnie skrzydło natarcia prowadzonego przez armię „Pomorze".

147 Reakcja dowódcy armii była gwałtowna. Płk Ajdukiewicz otrzymał rozkaz wstrzymania natarcia, a gen. Bołtuciowi pozostawiono swobodę decyzji. Gen. Bołtuć walkę o Łowicz postanowił rozstrzygnąć do końca. Później, w zależności od sytuacji, albo iść dalej, albo bronić się tutaj. W mieście zawsze łatwiej się bronić. Nawet czołgi nie są wtedy tak groźne. Tymczasem w Łowiczu Niemcy brali górę. Miasto prawie w całości znalazło się znów w ich ręku. Wszystko więc trzeba było zaczynać od nowa. Wykrwawione i wyczerpane bataliony mjr. Rewerowskiego nie były już zdolne do podjęcia ponow­ nego szturmu. W miejsce 64 wszedł 60 pułk piechoty. Była godzina 5 po południu. Artyleria polska prowadziła ogień. Padła komenda: Naprzód. Powtórzyły ją gardła setek żołnierzy. 65 pułk piechoty uderzył i łamiąc opór przeciwnika nad Bzurą — wtargnął od wschodu do Łowicza, niemal na tyły 30 niemieckiego pułku piechoty. Ale gen. Cranz miał odwody: 51 pułk piechoty i nowe dywizjony artylerii, które skierował bezzwłocznie przeciwko Polakom. One to właśnie przechyliły zwycięstwo na stronę Niemców. Przy zapadających ciemnościach walka piechoty w Łowiczu toczyła się z niesłab­ nącą siłą, ale o wiele liczniejsza artyleria niemiecka wygrała już pojedynek z artylerią polską. Ponieważ dalsze prowadzenie walki nie rokowało powo­ dzenia, gen. Bołtuć, mimo sukcesu osiągniętego przez 4 dywi­ zję piechoty płk. Werobeja, postanowił akcję przerwać. Gdy pułki 16 dywizji piechoty ruszały na front, każdy liczył ponad 3 tys. żołnierzy. Obecnie ich stany liczebne zmalały do jednej trzeciej. Straty w 4 dywizji piechoty były nieco mniejsze, ale również dotkliwe. W nocy z 14 na 15 września dywizje gen. Bołtucia wycofały się za Bzurę. Wycofała się również dywizja płk. Ajdukiewicza. Postanowiono bronić się nad Bzurą, bo pod Łowicz przybywało coraz więcej sił niemieckich.

148

149 *

Nie udało się więc także i to natarcie. Gen. Kutrzeba nie miał czasu na badanie przyczyn tego stanu rzeczy, ale wiedział, że sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. Przede wszystkim odczuła to grupa gen. Knolla-Kownackiego, która miała nacierać przez Sochaczew na Warszawę. Trwanie armii „Pomorze" w obronie nad Bzurą pod Łowiczem tworzyło dość wątpliwą osłonę. Była za blisko Sochaczewa i Niemcy mogli bez większych trudności oddziaływać ogniem artylerii na przegrupowania i koncentrację dywizji Knolla. Wreszcie pozostał tylko jeden szlak komunikacyjny dla odwrotu aż dwóch armii; było za ciasno, brakowało miejsca na manewr i rozwinięcie w wypadku ataku nieprzyjacielskiej broni pancernej i lotnictwa. Generała niepokoiła również sytuacja na północnym odcinku frontu. Niemiecka 3 dywizja piechoty już przeszła Wisłę pod Płockiem, a własny 19 pułk piechoty okazał się za słaby, aby ją z przyczółka wyrzucić. Generał musiał więc wydać rozkazy do cofnięcia zachodniego frontu osłony pod Gostynin i Kutno i rzucić do przeciwakcji oddziały dywizji generałów Drapelli i Przyjałkowskiego. 14 września wywiązały się gwałtowne walki pod Płockiem, szczególnie zacięte o Las Łącki i folwark Góry. 24 pułk piechoty ppłk. dypl. Juliana Grudzińskiego około godziny 14 zaatakował z Łącka 8 niemiecki pułk piechoty. Własne i nieprzyjacielskie oddziały zwarły się w boju spotkaniowym, który trwał do wieczora. Niektóre oddziały niemieckie zostały okrążone, ale żadna ze stron nie osiągnęła rozstrzygnięcia. Około północy dowódca 27 dywizji piechoty, płk dypl. Gwidon Kawiński, rzucił do natarcia pułki 19 i 24. Po ciężkim nocnym boju wyparto Niemców z lasu, ale przyczółka nie zniszczono. Całkowitym niepowodzeniem zakończyło się natarcie dwóch pułków 15 dywizji pod Gąbinem. Rzucone do walki częściami i bez dostatecznego wsparcia artylerii, uległy ostatecznie

nieprzyjacielskiemu kontratakowi i wycofały się na podstawy wyjściowe. W tej sytuacji konieczne było jak najszybsze przerzucenie grupy gen. Knolla pod Sochaczew. Tym bardziej że już 13 września generał Kutrzeba otrzymał meldunek o kierowaniu się dywizji armii „Łódź" do twierdzy modlińskiej. Nie można więc było oczekiwać żadnej pomocy tej armii w bitwie. Co więcej, okazało się, że naprawdę nie ma już żadnych sił, które by przeszkadzały wprowadzić do bitwy nad Bzurą dywizje 10 armii niemieckiej. Tymczasem piękna słoneczna pogoda nie sprzyjała szybkim przemarszom. Lotnictwo nieprzyjacielskie miało doskonałe warunki działania i — mimo ofiarnej walki jedynego polskiego dywizjonu myśliwskiego — zaczęło pojawiać się nad Bzurą coraz częściej i coraz skuteczniej atakować Polaków na ziemi. Teren odkryty i pozbawiony przeszkód naturalnych nie sprzyjał obronie przed czołgami, których dalekie i zaskakujące zagony były niezwykle groźne. Wojska gen. Knolla maszerowały z dużą ostrożnością, w każdej chwili gotowe do odparcia nieprzyjacielskiego ataku. Noc była najlepszym sprzymierzeńcem. Maszerowano wtedy, a za dnia odpoczywano. Ale cóż to był za odpoczynek, gdy w dużej części oddziałów stan pogotowia bojowego trzymał żołnierzy i oficerów w ciągłym napięciu. W czasie marszu ogarnięte paniką kolumny uchodźców tarasowały szosy i drogi. Przerażeni ludzie towarzyszyli każdemu ruchowi wojsk, szu­ kając wśród żołnierzy pomocy i opieki. Czas uciekał. 14 września dywizje gen. Knolla osiągnęły dopiero Słudwię, mijając Żychlin, Dąbrowę i Bąków. Nad Słudwią grupa operacyjna zatrzymała się, przyjmując przeciwpancerne ugru­ powanie obronne. W nocy ruszyła dalej ku Bzurze. Tymczasem o Sochaczew biły się już oddziały płk. Switalskiego. Jeden z batalionów skierniewickiego 18 pułku piechoty ppłk. Wiktora Majewskiego, który w nocy nieopatrznie wycofał się z miasta, powróciwszy rano 14 września, zastał już w Sochaczewie Niemców. Nie zwlekając batalion rozwinął się

150 do walki i uderzył. Nieprzyjaciel ustąpił, lecz nie na długo, bo zaraz zaczął podciągać w pobliże posiłki i atakować. Batalion polski z trudem odparował to uderzenie, ale nie ustąpił, trwając w intensywnym ogniu artylerii nieprzyjaciel­ skiej, która obracała miasto w gruzy. Kolejny polski kontratak przywrócił równowagę położenia i zmusił przeciwnika do zaniechania w tym dniu dalszych walk o Sochaczew. Gen. Kutrzeba otrzymał już także meldunki o marszu oddziałów pancernych przeciwnika szosą z Warszawy na Sochaczew. Położenie stawało się groźne. Dowódca armii ocenił je krótko: „...Nastąpiło więc całkowite zakorkowanie obszaru dwóch armii. Obecnie nie posiadaliśmy żadnej szosy odwrotowej. Jedyne wyjście — to ostrzeliwaną drogą wzdłuż Wisły albo piaszczystymi traktami przez Puszczę Kampinoską. Bez otwarcia drogi — czy od Sochaczewa, czy od Warszawy lub Modlina — byliśmy całkowicie w saku..."6.

6

K u t r z e b a , on. cit., s. 139.

W OKRĄŻENIU Mimo niepowodzenia pod Łowiczem gen. Kutrzeba nie zamierzał zrezygnować z zaczepnej akcji na Skierniewice. Wieczorem 14 września wezwał do siebie do Ślesina, gdzie stanął sztab jego armii, gen. Bortnowskiego, aby raz jeszcze sprawę dokładnie rozważyć. Grupa gen. Bołtucia miała nadal atakować w kierunku Skierniewic. Jedynie 26 dywizja płk. Ajdukiewicza będzie wspierać natarcie grupy gen. Knolla. Na tej grupie spoczywał teraz główny ciężar otwarcia drogi przez Sochaczew na Warszawę. Chociaż sytuacja była ciężka, gen. Kutrzeba wierzył, że jego zamiar się powiedzie. U Knolla były przecież dywizje, które pod Łęczycą, Piątkiem, Modlną i Strykowem biły Niemców. Żołnierz był tam już zahartowany zwycięstwem i pełen wiary we własne siły. Knollowi musi się udać, tym bardziej, gdy ruszy do przodu Bołtuć. Ale właśnie stamtąd nadeszła wkrótce hiobowa wiadomość. Dywizje gen. Bołtucia wycofały się za Bzurę. Nie będzie więc natarcia na Skierniewice, lecz tylko bierna obrona. Noc z 14 na 15 września gen. Kutrzeba spędził nad mapą. Przyznał, że była to ciężka noc. Sam rozważał szansę i możliwości i sam podejmował decyzję. Na gen. Bortnow­ skiego nie mógł już liczyć. Dowódca armii „Pomorze" był całkowicie załamany i niezdolny do aktywnego działania.

152

153

Generał zdecydował, że grupa Knolla poprowadzi natarcie w dotychczas zamierzonym kierunku. Teraz jednak wydawała się być zbyt słaba. Kazał więc ściągnąć w ten rejon brygady kawalerii gen. Abrahama i płk. Strzeleckiego, a także dywizję gen. Przyjałkowskiego. Uderzą one z flanki i wesprą Knolla. Była to dość ryzykowna decyzja, gdyż osłabione do maksimum oddziały Tokarzewskiego i Skotnickiego, osłaniające tyły tej operacji, mogły nie wytrzymać. Uderzenie rozcinające okrą­ żenie musiało być szybkie i zdecydowane. W przeciwnym razie nieprzyjaciel zdąży ściągnąć w ten rejon siły tak duże, że przerwanie się będzie niemożliwe. * Przewidywania gen. Kutrzeby okazały się słuszne. Istotnie, dowódca niemieckiej Grupy Armii „Południe", gen. Rundstedt, wziąwszy kierownictwo operacją nad Bzurą w swoje ręce, naglił swoich podkomendnych do szybkiego działania. 8 niemiecka armia gen. Blaskowitza pospiesznie się przegru­ powała i koncentrowała swoje korpusy i dywizje do natarcia. Już nazajutrz, 16 września, rzuciła je na Żychlin i Kutno. W tym samym dniu uderzyć miała 10 niemiecka armia, kierując swoje korpusy między Sochaczew i Łowicz, dla przetarcia drogi korpusowi pancernemu Hoepnera, który już ruszył od Warszawy ku Bzurze pod Sochaczewem. XV niemiecki korpus lekki stanął na razie w odwodzie pod Grójcem, ale i on wkrótce ruszył ku Wiśle między Wyszogrodem i Modlinem, stając w poprzek odwrotu wojsk gen. Kutrzeby. Luftwaffe zaś dokonała reszty. Na zbite w wielkiej masie na małym obszarze wojska polskie uderzyło 240 samolotów. * Na spotkanie 4 niemieckiej dywizji pancernej z korpusu Hoepnera, która całą siłą motorów waliła pod Brochów,

wyszła Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Abrahama. To ona pierwsza już 14 września rozpoczęła bój o przeprawy na dolnej Bzurze i zapoczątkowała trzecią i ostatnią fazę bitwy nad Bzurą. Przeprawy na Bzurze miały duże znaczenie. Jeżeli wpadłyby w ręce Niemców, drogi odwrotu na Warszawę zostałyby zablokowane... Dowódca niemieckiej dywizji wiedział o tym dobrze i kazał przyspieszyć marsz oddziałów rozpoznawczych. Dotarły już do Brochowa i gen. Abraham obserwował ze wzgórza, na którym się zatrzymał, jak motocykliści uwijali się w pobliżu. Rzucił więc na Brochów dwa znajdujące się najbliżej szwadrony 15 pułku ułanów i dwa działka przeciw­ pancerne. Jednocześnie wdarła się do Brochowa piechota zmotoryzowana nieprzyjaciela i jego czołgi. Wśród zabudowań doszło do ostrego starcia, w którym Polacy, wsparci ogniem czołgów rozpoznawczych, przepędzili Niemców. Tymczasem do Brochowa nadciągnęły siły główne 15 pułku ułanów i wzmocniły obronę dopiero co zdobytego przyczółka. Część tych sił gen. Abraham skierował do opanowania przeprawy pod Witkowicami. Obrona polska krzepła. Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i świeżymi siłami kontratakował mając już druzgocącą przewagę liczebną i og­ niową. Dowódca brygady wracał właśnie spod Wyszogrodu, gdzie zaczęto dopiero tworzyć obronę, gdy z Brochowa zaczęli się cofać ułani. Na szczęście nadciągnął w porę 7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego i wprost z marszu skoczył co sił ku brochowskiej przeprawie. W lasku pod Mistrzewicami zsiedli z koni i tyralierą trzech szwadronów uderzyli na Niemców, biorących już górę nad 15 pułkiem ułanów. Tyraliera strzelców konnych przez mistrzewickie pole zbliżyła się do pobliskiego cmentarza. Przez chwilę zamarła tam, mocując się z zaporą ognia i Niemców w okopach, by zaraz przedrzeć się przez nią i rozlać po dolinie Bzury. Niemieckie karabiny maszynowe i działa biły całą siłą w widoczne jak na dłoni tyraliery nacierających. Strzelcy jednym skokiem dopadli

154 rzeki i przeszli ją w bród. Już byli na tamtym brzegu i wdzierali się do Brochowa, gdy czołgi z piechotą ruszyły im ławą naprzeciw. Na szczęście pospieszyły z pomocą własne TKS\ które przyjęły pojedynek, powstrzymując nieprzyjaciel­ ski kontratak. Ważyły się losy walki o Brochów, ale już szala zaczęła się przechylać na stronę nieprzyjaciela, po której siła liczebna i siła ognia była większa. Wtedy uderzył w kierunku Konar, na skrzydło Niemców, 17 pułk ułanów pod dowódz­ twem płk. Kowalczewskiego. Wsi nie zdobył, ściągnął jednak na siebie uwagę przeciwnika i jego ogień. Tak wsparty 7 pułk strzelców konnych wziął wreszcie Brochów i osiadł mocniej na przyczółku. Niemcy nie chcieli jednak uznać swojej porażki i posłali do kontrataku jeden z batalionów doborowego SS-Leibstandarte „Adolf Hitler". Polacy musieli ustąpić i prze­ ciwnik wdarł się do Brochowa i do parku. Sytuacja stała się groźna. Na szczęście płk Królicki miał pod ręką dwa od­ wodowe szwadrony, które wyszły esesmanom naprzeciw i bagnetami wyrąbały drogę na powrót do wsi. Brochów został w polskich rękach. Stąd 16 września o świcie pułk strzelców wyszedł w Puszczę Kampinoską i skierował się na Myszory i Famułki Królewskie, 17 pułk ułanów — na Myszory i Cisowe, zaś 15 pułk ułanów — na Famułki Brochowskie i Bieliny. Gen. Abraham, mianowany przez gen. Kutrzebę dowódcą grupy operacyjnej kawalerii, kierował dwoma brygadami. Wielkopolska brygada pod dowództwem płk. Kowalczew­ skiego już przed południem 16 września skoncentrowała się na wschodnim brzegu Bzury, znajdując osłonę przed nie­ przyjacielskim lotnictwem w lasach puszczy. Podolska brygada płk. Strzeleckiego miała dopiero nadejść. Generał nie czekał jednak na tę brygadę. Zależało mu na czasie. Chciał jak najszybciej przejść puszczę i stanąć w Warszawie. Sytuacja sprzyjała jego zamiarowi. Wielkopolska Brygada Kawalerii napotykała dotąd tylko słabe patrole nieprzyjacielskie i gdzie' Polskie czołgi rozpoznawcze, tzw. tankietki.

155 niegdzie czołgi. Tutaj docierał jedynie potężny łomot setek dział i eksplozje bomb lotniczych. To spod Sochaczewa echo niosło wrzawę walki. Bitwa już się tam zaczęła. Tam też Niemcy skierowali cały swój wysiłek i uwagę. * W tym czasie dywizje grupy operacyjnej gen. Knolla, przygotowujące się do uderzenia przełamującego pod Socha­ czewem, znalazły się w ogniu gwałtownej walki. W ciągu ostatnich kilku dni sytuacja w tym rejonie bardzo się zmieniła na niekorzyść Polaków. Przede wszystkim został stracony Sochaczew. II batalion mjr. Feliksa Kozubowskiego z 18 pułku piechoty, po wielogodzinnej walce z czołgami i piechotą niemieckiej 4 dywizji pancernej, musiał ustąpić. Zginął mjr Kozubowski. Niemcy trzymali już także przyczółki na zachodnim brzegu Bzury po południowej i północnej stronie Sochaczewa. Pułki nieprzyjacielskiej 19 dywizji piechoty stanęły pod Lubiejowem, wdarły się do lasu k. Emilianowa i trzymały Kozłów Szlachecki. W lesie k. Brochowa skoncentrowała się także większość sił 1 niemieckiej dywizji pancernej. 4 dywizja pancerna oraz SS-Leibstandarte „Adolf Hitler" zajęły nie tylko Sochaczew, ale także przeprawy pod Żukowem. Natarcie polskie miało ruszyć wczesnym rankiem 16 wrześ­ nia. W przewidzianym czasie mogła je wykonać tylko 26 dy­ wizja piechoty płk. Ajdukiewicza, która była w tym rejonie od czasu boju pod Łowiczem. Jej natarcie na przeprawy pod Kozłowem Szlacheckim miały wesprzeć dywizje gen. Knolla. Rano bataliony pułków 18 i 10 zerwały się do ataku, ale od razu napotkały ścianę ognia nieprzyjacielskiego, której przebić nie zdołały. W południe atakowali jeszcze raz. Szanse na powodzenie były większe, bo nadciągnęła już 14 dywizja piechoty gen. Włada i przygotowywała swoje oddziały do

156 natarcia. Ale znów się nie udało. Skrwawione w ogniu artylerii i karabinów maszynowych bataliony odskoczyły, a niebezpieczną sytuację grożącą pościgiem Niemców za wycofującą się piechotą ratowały polskie TKS. Nie na długo jednak, ich natarcie w silnym ogniu przeciwpancernym nie­ przyjaciela także załamało się, a zaraz potem niemiecka 1 dywizja pancerna całą swoją siłą ognia i stali ruszyła do ataku. W Emilianowie przyjęła ją celnym ogniem 2 kompania 18 pułku piechoty. Do akcji włączyła się także artyleria 26 polskiej dywizji piechoty, kładąc zaporę ognia na wciąż przeprawiające się czołgi. To poskutkowało i dalszy przypływ czołgów ustał. Ale te, które już przeszły Bzurę, parły do przodu. Po dzielnym oporze padła najpierw obrona kompanii w Emilianowie, a potem następne linie obronne organizowane naprędce przez oddziały 26 dywizji. Największe jednak spustoszenie siały wśród oddziałów 14 polskiej dywizji piechoty, która dopiero sposobiła się do natarcia. Uderzenie spadło na 57 pułk piechoty i zniosło prawie doszczętnie cały III batalion, I batalion także poniósł ogromne straty. Stojąca z tyłu artyleria — bateria 14 pułku artylerii lekkiej i 14 dywizjon artylerii ciężkiej — nie zdążyła oddać ani jednego strzału. Została po prostu rozjechana. Jedna z grup nieprzyjacielskich czołgów skierowała się w stronę Rybna i Szwarocina. Pod Szwarocinem stał polski 55 pułk piechoty. Tu już zdążono przygotować zaporę. 6 czołgów spłonęło. Inne wyminęły jednak tę groźną prze­ szkodę i parły ku zachodowi, gdzie obrony polskiej nie było. Poprzednia grupa czołgów po rozjechaniu batalionów 57 pułku ruszyła na Kocierzew Południowy, wprost na kwaterę dowództwa i sztabu polskiej dywizji, które wycofały się pospiesznie z płonącej wsi i szukały osłony w 58 pułku piechoty. Pułk stanął już tymczasem w drugim rzucie dywizji i przygotowywał obronę przeciwpancerną na linii Kornaków-Błędów. Przygotowania postępowały wolno. Niemcy

157 rzucili do akcji kilkadziesiąt bombowców nurkujących Ju-88, które obrzuciły bombami wszystko, co się poruszało na ziemi. 58 pułk piechoty był więc nie w pełni przygotowany do obrony, gdy pojawiły się przed nim czołgi. Największe pole do popisu miały działka przeciwpancerne. Nie zawiodły. Za nierozważną próbę czołowego przebicia polskiej zapory prze­ ciwpancernej Niemcy zapłacili szesnastoma rozbitymi czoł­ gami. Nieprzyjacielski atak załamał się. Przeciwnik nie próbował go już powtórzyć, lecz znalazł luki w polskiej obronie. Wyminął pułk i skierował się ku Kiernozi. W rezultacie udanego zagonu pancernego czołgi nieprzyja­ cielskiej 1 dywizji znalazły się na tyłach 26 i 14 dywizji piechoty. Najgroźniejsze zaś tego skutki były dla 14 dywizji, rozdzielonej na zgrupowania pułkowe, całkowicie od siebie odizolowane i bez łączności. Dywizja jako zwarta jednostka przestała de facto istnieć. W trudnym położeniu znalazła się również 17 polska dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza, mająca nacierać wprost na Sochaczew. Grupa czołgów 1 niemieckiej dywizji pancernej uderzyła na Lipnice, które zdobyła bez trudu, zaskoczywszy tam III batalion strzelców podczas spożywania obiadu. Stąd czołgi ruszyły na Rybno, gdzie stacjonował sztab 17 dywizji. Obrona Rybna była jednak przygotowana. I batalion 70 pułku piechoty nie oddał miejscowości mimo kilkakrotnych, po­ wtarzających się do zmroku natarć nieprzyjaciela. Sytuacja była jednak groźna, tym bardziej że sąsiednia 14 dywizja piechoty nie miała żadnej możliwości przeciw­ działania. Trzeba jej było pomóc, a to wymagało natychmias­ towej zmiany planu działania 17 dywizji. Do natarcia na Sochaczew mógł pójść tylko jeden pułk — 68. Pozostałe zaś oddziały dywizji trzeba było zaangażować do walki z niemiec­ kimi oddziałami pancernymi, buszującymi coraz śmielej na tyłach polskich wojsk. Do Sochaczewa — przez Niemców w tym czasie nie bronionego — wkroczyła jedna z kompanii 68 pułku piechoty. Fakt ten nie miał obecnie większego

159

158 znaczenia dla polskiej akcji zaczepnej, albowiem Niemcy przeszli do natarcia także w sąsiedztwie północnego skrzydła dywizji, w rejonie podstaw wyjściowych 25 dywizji piechoty. 4 niemiecką dywizję pancerną, która przeszła Bzurę między Żukowem a Zarzeczem, poprzedzał SS-Leibstandarte „Adolf Hitler". W rejonie Adamowej Góry nastąpiło starcie, w któ­ rym dywizja gen. Altera poniosła dotkliwe straty. Ale i Niemcy odczuli mocno to natarcie. Doliczono się tam 17 spalonych czołgów. Pod dworem Raszki zaś ten rachunek podwyższyła znacznie bateria kpt. Głowackiego z 17 pułku artylerii lekkiej. Natarcie polskie pod Sochaczewem nie ruszyło więc z miej­ sca. Był to niewątpliwie dotkliwy cios. Niemcy jednak pełnego powodzenia nie osiągnęli. Natarcie obu dywizji pancernych zostało wstrzymane, a te oddziały czołgów, które zapuściły się głęboko w obronę polską, zostały praktycznie odcięte od sił głównych i zmuszone do przebijania się do swoich. Bój pod Sochaczewem wydawał się być nie rozstrzygnięty. Po stronie niemieckiej dowódca XVI korpusu gen. Hoepner postanowił podjąć natarcie od nowa. Po stronie polskiej zaś gen. Kutrzeba powziął decyzję przerwania bitwy. Wymijając przeciwnika, przejść przez Bzurę na północ od Sochaczewa; następnie, znajdując w lasach Puszczy Kampinoskiej natural­ nego sprzymierzeńca w odwrocie, pomaszerować jak najspieszniej ku Warszawie, a tam gdzie Niemcy staną na przeszkodzie, przebijać się siłą. Grupa operacyjna gen. Knolla miała przekroczyć Bzurę powyżej Sochaczewa, a następnie skierować się do połu­ dniowego pasa puszczy. 15 dywizja piechoty gen. Przyjałkowskiego, tworząc przy­ czółek na wschodnim brzegu rzeki, pod Witkowicami, zapew­ niałaby przejście armii „Pomorze" w południowe rejony Puszczy Kampinoskiej. Wykorzystując ten przyczółek armia „Pomorze" powinna była wycofać się spod Łowicza, po czym po przejściu przepraw

osłanianych przez 15 dywizję piechoty ruszyć w ślad za grupą gen. Knolla. Bardzo ważne zadanie powierzył gen. Kutrzeba grupie kawaleryjskiej gen. Abrahama. Miała ona podjąć śmiały zagon przez puszczę i idąc w przodzie wojsk obu armii torować oraz oczyszczać przed nimi drogę z oddziałów niemieckich, które by się tam pojawiły. Tak pomyślany manewr odwrotowy osłonić miały, przed pościgiem Niemców i atakami z tyłu, oddziały generałów Tokarzewskiego i Skotnickiego. Gen. Kutrzeba wiedział, że przeprowadzenie tego manewru będzie trudne, że wobec olbrzymiej już teraz przewagi przeciwnika siły jego przemęczonych i wykrwawionych wojsk mogą nie wystarczyć. Generał liczył jednak wciąż na pomoc załogi Warszawy, a także Modlina. Łączności z gen. Rómmlem ani gen. Thommee wprawdzie nie było, ale przecież oni musieli wiedzieć, jaka tu jest sytuacja. Dowódca obrony zachodniego przedmościa Warszawy, płk Porwit, z uwagą śledził nadchodzące meldunki. Wynikało z nich, że zarówno na północnym, jak i południowym odcinku obrony przeciwnik przestał napierać, a na środkowym zaledwie pozoruje. Gdzie się więc podział? Odpowiedź nie była trudna. „...poczucie bezsiły i głuchy ból, jaki odczuwałem patrząc z pozycji przedmościa na eskadry nurkowców nad Puszczą Kampinoską i widząc oczami wyobraźni przedzierające się przez puszczę oddziały gen. Kutrzeby, którym — podobnie jak 12 września oddziałom gen. Thommee — znów prawie nic nie pomogliśmy. Wzmagała się rozterka, gdy z meldunków lotników szturmowców dowiadywałem się co dnia, ile świe­ żych sił niemieckich szło w puszczę. Dręczyła mnie świado­ mość, że odwołany (17 września) w ostatniej chwili oddział wydzielony byłby walnie odciążył utrudzone i przerzedzone 2 w walkach dywizje gen. Kutrzeby..." . 2

M. P o r w i t, Obrona Warszawy. Wrzesień 1939, Warszawa 1959, s. 179.

160 W nocy z 15 na 16 września płk Porwit przedstawił w dowództwie obrony Warszawy propozycję silnego wypadu, który pod jego osobistym dowództwem miał pójść połu­ dniowym pasem puszczy na spotkanie przebijających się znad Bzury wojsk gen. Kutrzeby. Płk Porwit miał poprowadzić 7 batalionów piechoty, 3 dywizjony artylerii oraz pododdział czołgów. Byłaby to więc siła znaczna i dla realizacji zamie­ rzonego celu skuteczna. Gen. Czuma propozycję przyjął i akceptował. Jednakże tuż przed realizacją wypad płk. Porwita odwołano. Taka była ostateczna decyzja dowódcy armii „Warszawa" gen. Rómmla. Wypad ppłk. dypl. Leopolda Okulickiego, któremu oddano do dyspozycji tylko trzy bataliony, okazał się za słaby. Równie mało skuteczna była pomoc Modlina. 15 września gen. Thommee skierował do puszczy oddział wydzielony złożony z batalionu piechoty, plutonu artylerii i działek przeciwpancernych. Płk dypl. Stanisław Sztarejko, któremu powierzono dowództwo oddziału, miał przede wszystkim nawiązać łączność z oddziałami armii „Poznań" i „Pomorze". W razie potrzeby także ułatwić im wycofanie. Z jaką jednak realną pomocą może przyjść słaby batalion piechoty? W tej sytuacji można było liczyć tylko na nawiązanie łączności, ale i to okazało się zbyt trudne. Oddział płk. Sztarejki został zaatakowany w rejonie Leszna i musiał wycofać się na Wiersze. Oddziały gen. Kutrzeby nie doczekały się żadnej pomocy. Wieczorem 16 września, już po wydaniu rozkazów do odwrotu przez Puszczę Kampinoską do Warszawy, sztab armii „Poznań" zwinął kwaterę główną i ruszył ku prze­ prawom, aby dojść do Myszor — już po tamtej stronie rzeki — dokąd nadchodzić powinny meldunki o wynikach odwrotu. Gen. Kutrzeba chciał tam być jak najwcześniej. Ale kolumna samochodów dowództwa i sztabu armii posuwała się noga za nogą. Całą bowiem szerokością piasz­ czystej drogi waliły konne tabory. Długimi rzędami, wóz obok

Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, poległ 22 września w Łomiankach

r

I III i P *

%• * W

l T* I ,

.JaS i , , V {

Rkm „Browning" na stanowisku ogniowym Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym

•i

*Jf

*

Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą

Walki na ulicach Sochaczewa

Plut. Józef Kasprzak, szef szwad­ ronu kolarzy 17 pułku ułanów

Płk Edward Godlewski, dowódca 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich

Radzieccy i niemieccy oficerowie nad mapą Polski

Kombrig Wasyl Czujkow podczas towarzyskiego spotkania z przed­ stawicielami dowództwa niemieckiego w Grodnie

Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy

161 wozu, wlokły się, zatrzymując co kilkadziesiąt metrów. Kilka kilometrów do rzeki gen. Kutrzeba przebył więc pieszo. Towarzyszyli mu szef sztabu i oficer operacyjny. Krótko przed świtem dotarli do Witkowie. Na brzegu Bzury zastali gęstą ciżbę wozów, koni i ludzi oczekujących na przeprawę. Na tamtą stronę prowadził tylko jeden most, raczej do kładki podobny. Wycofujące się w nieładzie wojska napierały na przeprawę, a po przedostaniu się na przeciwległy brzeg szukały schronienia przed Luftwaffe, która zwykle o brzasku dnia przystępowała do ataków. 17 września hitlerowskie naczelne dowództwo zdecydowało rzucić przeciwko okrążonym wojskom gen. Kutrzeby dodatkowe jednostki lotnictwa bojowego. „Fiihrer rozkazał: 17 września nie należy atakować Warszawy i Pragi ani na ziemi, ani z powietrza. Wszystkie posiadane związki taktyczne użyć w tym dniu do zniszczenia przeciwnika okrążonego na wschód od Kutna. W tym rejonie pożądany jest szybki i zdecydowany sukces..."3. Gen. Kutrzeba wraz z oficerami swego sztabu przeszedł Bzurę, zanim pojawiło się na przeprawach lotnictwo nie­ przyjaciela, i rano dotarł do pobliskich Myszor. Mimo wysił­ ków nie udało się nawiązać łączności ze sztabem gen. Knolla. Powodowało to niepokój gen. Kutrzeby i jego sztabu, tym bardziej że Luftwaffe zjawiła się już nad polem walki i to w nie spotykanej dotąd sile. Samoloty niemieckie nadleciały z kierunku południowego w zwartych szykach bojowych. Lotnicy nieprzyjacielscy pewni byli swojej siły, a przede wszystkim bezkarności. Nie było już polskiego lotnictwa myśliwskiego, które w myśl rozkazów naczelnego dowódcy lotnictwa i OPL zostało odesłane do dyspozycji Brygady Pościgowej, milczały też z braku amunicji działa przeciwlot­ nicze. Hitlerowskie samoloty zaatakowały wioskę z lotu 3 Rozkaz dowódcy GA „Północ" do dowódcy 3 armii w sprawie przewi­ dywanego udziału lotnictwa w bitwie nad Bzurą, w: Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok. nr 464, s. 887.

11 — Bzura 1939

162 nurkowego. Kolumny ludzi i wozów, próbujące przedostać się ku pobliskiej puszczy wąską drogą przez wieś, zostały zasypane gradem bomb i pocisków broni pokładowej. Następne uderze­ nie spadło na skraj puszczy. Gen. Kutrzeba z płk. Lityńskim i ppłk. Robakiewiczem przeczekali nalot w przydrożnym zagajniku. Ciągle nie było meldunków; a co gorsza — nie było oddziałów z dywizji gen. Knolla-Kownackiego, które powinny były już nadejść. Po zachodniej stronie Bzury dopełniał się tymczasem los osaczonych przez Niemców naszych dywizji. Nieprzyjaciel zdołał już bowiem zablokować drogi do Puszczy Kampinoskiej. „...Na 17 września przewidziano kontynuowanie natarcia — pisze zachodnioniemiecki historyk. — 10 armia miała zadanie zaatakować ponownie nieprzyjaciela w łuku Wisły w celu przeszkodzenia mu w odwrocie wzdłuż Wisły w kierun­ ku Warszawy i zniszczenia go we współdziałaniu z 8 armią. W tym samym dniu 8 armia miała zaatakować jednostki polskie wszystkimi siłami, nacierając koncentrycznie z linii Łowicz, Kutno, Płock na Kiernozie, Luszyn, Gąbin"4. 17 września o godzinie 6.00 wojska 8 armii niemieckiej, wspierane intensywnymi nalotami Luftwaffe, rozwinęły z re­ jonu Łowicza natarcie korpusami XIII i X w kierunku Kiernozi i Luszyna. Spod Płocka ruszyła 3 dywizja piechoty na Gąbin. W ciągu dnia wchodziły do walki także korpusy i dywizje 10 armii, która ściągała do bitwy nowe siły. Dywizje XV korpusu miały podjąć działania z linii szosy Warszawa-Błonie na północ ku Wiśle, by zamknąć dywizjom gen. Kutrzeby drogi odwrotu do Warszawy. Z tym zadaniem podążała ku zachodnim skrajom Puszczy Kampinoskiej 2 dywizja lekka. 3 dywizja lekka podjęła natarcie z rejonu Kiernozi w kierunku północno-wschodnim. 4 dywizja pancerna rozwijając natarcie na północ wzdłuż zachodniego brzegu Bzury dążyła do całkowitej blokady przepraw, aż po ujście tej rzeki do Wisły. 4 R. E I b 1 e, Die Schlacht an der Bzura in September 1939 aus deutscher und polnischer Sicht, Freiburg 1975, s. 197-198.

163 Nieprzyjacielskie próby zmierzające do zadania ostatecznego ciosu okrążonym dywizjom armii „Poznań" i „Pomorze" zbiegły się w czasie z polskimi próbami wyrwania się z kotła. Od początku tej ostatniej fazy bitwy na zamiarach polskich zaciążyły nieporozumienia rozkazodawcze i brak precyzji w wykonywaniu zadań. W warunkach przygniatającej przewagi przeciwnika stało się to jedną z głównych przyczyn zagłady całego niemal zgrupowania dwóch armii polskich. Dowództwo 25 dywizji piechoty zamiast skierować swoje pułki do sforsowa­ nia rzeki poniżej Brochowa, przeprowadziło je, wbrew rozkazo­ wi gen. Kutrzeby, na przeprawy w pobliżu wioski, „...w niewoli w 1940 r. — napisał gen. Kutrzeba — dowiedziałem się, że wykonanie mego rozkazu odbiegało od mego zamiaru na skutek niezrozumienia jego intencji przez dowódcę 25 DP i niesprawdzenia pomyłki przez grupę operacyjną. Gen. Alter był zdania, że łatwiej będzie mu sforsować Bzurę tam, gdzie jest most, niż tam, gdzie go nie ma. Prosił więc dowódcę grupy o zmianę rozkazu w tym duchu i uzyskał zgodę..."5. Akceptacja proponowanej przez gen. Altera zmiany rozkazu okazała się fatalna w skutkach. Jego dywizja bowiem przesu­ wając się na północ, odsłaniała podchodzącą dopiero do rzeki 15 dywizję piechoty, która korzystając z osłony dywizji gen. Altera utworzyć miała przyczółek na wschodnim brzegu Bzury, jako oparcie dla przeprawy cofających się w ślad za grupą gen. Knolla dywizji armii gen. Bortnowskiego. Toteż 15 dywizja zamiast normalnej przeprawy na drugi brzeg rzeki, organizować musiała natarcie z forsowaniem Bzury, wchodząc bezpośrednio z marszu do walki z czołgami XVI korpusu pancernego, którego dywizje ruszyły na północ ku ujściu Bzury, by zamknąć drogi przejścia na wschód. Skutki owej nieszczęsnej zmiany rozkazu odczuła natych­ miast 17 dywizja płk. Mozdyniewicza, zmuszona do for­ sowania rzeki z obu odsłoniętymi skrzydłami. Postępująca z tyłu 14 dywizja gen. Włada napierała na przeprawy, 5

K u t r z e b a , op. cit., s. 164.

164 szamocząc się wśród taborów 25 i 17 dywizji, tarasujących wszystkie drogi do rzeki. Na domiar złego pękła obrona armii „Pomorze", realizującej zadania osłony całej operacji od południa. W konsekwencji pod silnym naporem nieprzyjaciela cofać się musiały straże tylne generałów Tokarzewskiego i Skotnickiego. Obszar operacyjny zgrupowania gen. Kutrzeby kurczył się coraz bardziej, co uniemożliwiało jakikolwiek manewr. Na stłoczone na małej powierzchni wojska, częściowo już zdezorganizowa­ ne, uderzyła Luftwaffe: „...atak lotniczy ciągnął się przez cały dzień bez przerwy i był wykonywany przy użyciu kilkuset samolotów zarzucających niemal cały teren masami małych bomb rozpryskowych naziemnych, tzw. żabek, w połączeniu z ostrzeliwaniem z broni pokładowej każdego zagajnika, w którym zauważano lub nawet podejrzewano obecność polskiego oddziału"6. 25 dywizja piechoty zdołała się przebić do Puszczy Kam­ pinoskiej zachowując mimo strat zwartość organizacyjną. Nie skierowała się jednak do południowego pasa lasów, by przeciwstawić się niemieckim atakom z południa i osłonić przeprawę reszty wojsk. W tej sytuacji 15 dywizja gen. Przyjałkowskiego, nie zdoławszy wywalczyć przyczółka na wschodnim brzegu rzeki, udała się na północ i zdążyła jeszcze, znajdując osłonę w działaniu 25 dywizji, przeprawić się przez Bzurę. 17 i 14 dywizje piechoty z grupy gen. Knolla oraz armia „Pomorze" przejść rzeki już nie mogły. W meldunku dowódcy 10 armii niemieckiej z 17 września zanotowano: „...Dzisiaj przed południem odnosiło się wrażenie, że wśród wszelkich objawów bezładnego odwrotu nieprzyjaciel ustąpił w kierunku północnym. Przypuszcza się, że duże siły nieprzyjaciela porzucają swoje pojazdy, przeprawiają się w dolnym biegu Bzury w poszukiwa­ niu dróg odwrotu do Modlina lub Warszawy..."7. 6 7

Z i e l i ń s k i , Zarys kroniki 25 dywizji piechoty, s. 81-82. KTB GA „Południe", MiD WIH, s. 9.

165 Nad ranem 17 września pułki 14 dywizji ruszyły do rejonu koncentracji pod Iłowem i Starymi Budami. Marsz był jednak zbyt powolny. Kolumny oddziałów przemieszały się z różnymi taborami, głównie 25 dywizji piechoty. Niedaleko miejsca koncentracji spadło na nie potężne uderzenie hitlerowskiego lotnictwa. Przez cały dzień pułki stały pod bombami i w ogniu artylerii. Następnego dnia gen. Wład podjął próbę zorganizowania obrony Białej Góry. Otrzymał wtedy śmiertelną ranę od odłamka pocisku artyleryjskiego. Dywizja jako całość prze­ stała istnieć. Pułkownik Wiecierzyński zebrał resztki swego 55 pułku piechoty pod Kamionem i wraz z częścią 58 pułku próbował siłą przedrzeć się przez Bzurę. Ostatniemu natarciu 14 dywizji piechoty towarzyszyły dwie baterie dywizyjnego pułku ar­ tylerii. Tylko część oddziałów zdołała przejść rzekę i schronić się w puszczy. Tu i ówdzie próbowały przedrzeć się na własną rękę małe grupy żołnierzy, zbierane przez oficerów i podofi­ cerów. Niektóre dotarły do Modlina lub Warszawy. Inne dostały się do niewoli. 17 dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza również nie zdołała dojść do Bzury całością sił. Drogi, którymi szła, zatarasowane były taborami. Działanie całością sił było niemożliwe; z Niem­ cami, którzy już zablokowali przejścia do rzeki, biły się bataliony i kompanie. II batalion 68 pułku pod dowództwem płk. Fagasińskiego zaatakował wroga w Kostkach, ale nie zdołał przełamać okrążenia; przez wiele godzin trwał w obro­ nie, w nieustannym ogniu artylerii i nalotów bombowych lotnictwa. III bataliom tego pułku, na czele z mjr. Krajewskim, mimo ciężkich strat w wyniku kilkakrotnych ataków niemiec­ kich, wspieranych artylerią, szedł uparcie ku przeprawie. Dowódca dywizji znajdował się pośrodku walki. Kierować nią już jednak nie mógł. „...zarządzono (około godziny 3 nad ranem — T. J.) zlikwidowanie mp dowództwa i wyruszyły dwa samochody. W pierwszym dowódca dywizji z szefem

166 sztabu i oficerem ordynansowym, a w drugim dowódca piechoty dywizyjnej ze swym szefem sztabu i oficerem ordynansowym wyjechali, ażeby dostać się na czoło swych kolumn. W przekonaniu, że 25 DP działać będzie w nakazanym pasie, pojechano przez Młodzieszyn na Juliopol i Bibijampol, czyli na tyłach 25 DP. Z powodu zatłoczenia dróg i awarii (samochodu — T. J.) dowódcy DP samochody utraciły łączność, a ponieważ 25 DP wobec zmiany rozkazu, o czym dowództwo 17 DP nie wiedziało, odsłoniła kierunek na Juliopol, dowódca 17 DP wjechawszy około godziny 4 rano dnia 17 pod Bibijampolem na placówkę niemiecką dostał się do niewoli. Ten sam los w godzinę później w tym samym miejscu spotkał dowódcę PD..." 8 . Między Młodzieszynem a Juliopolem 69 pułk piechoty zaatakowała grupa niemieckich samolotów. Dziesiątki bomb spadły na pułk, a do tego celny ogień położyła nieprzyjacielska artyleria. Huk zagłuszył rozkazy i zwykły ludzki strach zawładnął oddziałami. Resztki rozbitego pułku pociągnęły ku Białej Górze. Oddziały 17 dywizji piechoty usiłowały bronić się jeszcze w rejonie Białej Góry. Biły się tutaj resztki batalionów 68 pułku zebrane przez mjr. Stanisława Culica. W Leontynowie stawił Niemcom opór I batalion 70 pułku pod dowództwem kpt. Kowalczyka, w Starych Budach walczyła bateria kpt. Głowackiego. Żołnierze walczyli do końca, na własną rękę; tworząc naprędce oddziały i grupy przedzierali się ku rzece. Mjr Krajewski prowadzący 3 kompanie z II batalionu 68 pułku padł ciężko ranny, podobnie jak wielu jego żołnierzy, a nad pozostałymi dowództwo objął kpt. Judziński. Bzurę przeszli pod Brochowem. Inne oddziały, dowodzone przez płk. Tyczyńskiego, sforsowały Bzurę pod Witkowicami. Były to już szczątki pułków i dywizji. „...Na poranne godziny (18 września — T. J.) Grupa Armii („Południe" — T. J.) przewiduje prowadzenie pościgu siłami 8

W. S m o l a r s k i , Relacja z działań 17 DP we wrześniu 1939, MiD WIH.

167 działającymi z zachodu na wschód. W tym celu nakazano koncentrację wszystkich zwalniających się sił. Nieprzyjaciel próbował miejscami stawiać opór, jednakże obserwuje się u niego częściowy rozkład. Całkowite zniszczenie nieprzy­ jaciela można uznać za pewnik. Mnoży się liczba jeńców wziętych do niewoli w toku wielodniowych walk, które i dla własnych, często mniej licznych wojsk były walkami krwawymi..."9. Tymczasem główne siły armii „Pomorze" kierowały się dopiero spod Kiernozi i Osieka pod Stare Budy. 18 września sytuacja jednostek stała się tragiczna. Pierścień niemieckiego okrążenia zaciskał się ze wszystkich stron. XVI korpus pancerny gen. Hoepnera zablokował ostatecznie Bzurę po obu jej stronach. 8 armia osiągnęła w natarciu szosę Sochaczew-Sanniki i napierała na cofające się w bezładzie ku północnemu wschodowi resztki rozbitych dywizji i pułków armii „Pomorze". Oddziały polskie skierowały się ku Bzurze w nadziei, że przeprawy na rzece trzymane są jeszcze przez dywizje gen. Knolla. Oddziały niemieckiego XVI korpusu pod Ruszkami, Młodzieszynem i Białą Górą były dla naszych jednostek całkowitym zaskoczeniem. Stare Budy — rejon koncentracji armii „Pomorze" — znalazły się pod huraganowym ogniem artylerii nieprzyjaciela, a nad pozostałym obszarem zapanowało lotnictwo. Zmiażdżone ogniem dywizje i pułki rozpadły się. „...Na zachodnim brzegu Bzury 18 września nie było już zwartego wojska z funkcjonującym aparatem dowodzenia. Z armii «Pomorze» i 14 dywizji piechoty pozostały tylko szczątki pułków w postaci luźnych oddziałów, które przebijały się na własną rękę. Większość tych oddziałów po uporczywych walkach i poniesieniu dużych strat dostała się 18 i 19 września do niewoli niemieckiej" 10. 9 10

KTB GA „Południe", MiD WIH, s. 11. G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty..., s. 98.

168

Tymczasem grupa operacyjna kawalerii gen. Abrahama szła przez Puszczę Kampinoską. — Kawaleria polska przekroczyła Bzurę i przerwała się do Puszczy Kampinoskiej — głosiły meldunki roz­ poznawcze nieprzyjaciela. — Jak najszybciej maszerować na północ, osiągnąć Wisłę i odciąć Polakom drogi odwrotu — brzmiały rozkazy. Piaszczystymi drogami, całą szerokością lasów kampinos­ kich, ciągnęły na wschód oddziały polskiej kawalerii. Nie był to zwycięski marsz, jak ten spod Bielaw, Głowna i Uniejowa. Żołnierz zdawał sobie już sprawę z beznadziejności położenia i swej bezsilności. Wycofywał się, aby dotrzeć do Warszawy lub Modlina. Pod gajówką Dębowskie napotkano opór nieprzyjacielskiej piechoty. Była to zasadzka. Posypały się strzały, gdy straż przednia 17 pułku ułanów przeszła już polanę i kryła się w lesie, a maszerujące za nią szwadrony sił głównych pułku zaczęły dopiero na polanę wychodzić. Czołowy szwadron ruszył pełnym galopem do przodu i po chwili znalazł się w lesie. Na polanie pozostali: dowódca pułku, ppłk Wiktor Arnoldt-Russocki i pluton kolarzy odcięci od swoich silnym ogniem przeciwnika. Już 30 minut trwała walka, a jej wynik był ciągle nie rozstrzygnięty. Ale Niemcom przybywały posiłki. Zaczęli strzelać z granatników i moździerzy. Pierwsza salwa min rozerwała się obok biegnącego przez polanę nasypu kolejki. Następna padła już między żołnierzami. Było kilku rannych. Za nasypem ppłk Russocki przygotował natarcie. Zgromadziły się tu także pozostałe plutony szwadronu. Ruszyli do natarcia, które rozwijało się jednak bardzo powoli. Zbyt silny był ogień karabinów maszynowych i moździerzy nieprzyjaciela. Gdy mjr Józef Skrzypkowski zorientował się, że pod gajówką Polacy napotkali opór, zawrócił natychmiast swoje szwadrony

169 z Polesia Starego i pospieszył z odsieczą. Atak utknął jednak w ogniu niemieckiej obrony. Równa jak stół polana była nie do przebycia. Ppłk Russocki rozkazał, aby szwadron por. Kazimierza Karwowskiego obszedł las i uderzył na Niemców z tyłu. Niebawem głośne hura... i wybuchy granatów ręcznych potwierdziły, że rozkaz został wykonany. Z pomocą przybył dywizjon 7 pułku strzelców konnych. Teraz ruszyło także czołowe natarcie. Niemcy, pozostawiwszy broń ciężką i sprzęt, rzucili się do ucieczki. Nie ścigano ich. Bój pod Górkami i Zamościem wziął początek od starcia szwadronu 7 pułku strzelców konnych z nieprzyjacielem w pobliżu przysiółka Górki. Szwadron pod dowództwem rtm. Konstantego Kozłowskiego złamał opór Niemców i zajął przysiółek. Przeciwnik kontratakował, ale strzelcy konni trzymali się mocno. Na razie jednak dalszy ruch naprzód okazał się niemożliwy i płk Królicki zmuszony był rzucić do walki główne siły pułku. Zaraz też dwa szwadrony pod dowództwem rtm. Szacherskiego spadły na Niemców z kierun­ ku północno-zachodniego i odrzuciły ich aż po drogę Cisowe-Zamość. Potem jednak natarcie oddziałów Szacherskiego ugrzęzło w silnym ogniu karabinów maszynowych i artylerii. Płk Królicki rzucił w bój kolejne szwadrony. Tym razem uderzyły od zachodu i wyrzuciły nieprzyjacielską piechotę z 12 pułku ze wzgórza 81,5 oraz wdarły się do pierwszych zabudowań Zamościa. W ręce polskie wpadł porzucony przez nieprzyjaciela sprzęt. Tutaj jednak natarcie polskie zatrzymało się. Chociaż płk Królicki jeszcze raz podniósł swoich strzelców do ataku, nie osiągnął jednak powodzenia. Odwet za to wzięła artyleria Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Prawdziwy zaś triumf odniosła 1 bateria kpt. Edwarda Nagórskiego. Oto jedna z niemieckich baterii nie­ opatrznie zdradziła swoje stanowiska ogniowe w Górkach. Kpt. Nagórski dostrzegł z punktu obserwacyjnego działo całkowicie odsłonięte, rzucił w mikrofon telefonu krótką

170 komendę oficerowi ogniowemu i pierwsze pociski działa kierunkowego wyznaczyły dokładnie miejsce celu. Zaraz potem lufy czterech dział baterii wyrzucać zaczęły pociski. W miejscu gdzie stały przodki dział niemieckich, wytrysnęła gejzerami ziemia. Nawet na ćwiczeniach trudno o szybszy i lepszy skutek. Potem Nagórski przeniósł ogień na stanowis­ ka nieprzyjacielskiej baterii i znów trafił. Niemcy próbowali się zrewanżować, ale to nie ta szkoła, ich ogień przenosił i tylko jakieś zabłąkane pociski raniły kogoś z obsługi polskiej baterii. Sam Nagórski miał przestrzelony rękaw munduru i torbę maski przeciwgazowej. Poprawił obliczenia i nowa salwa odbiła się dwukrotnym echem tutaj i w Górkach. Powtórzyły ją raz jeszcze eksplodujące z amunicją jaszcze dział niemieckich i działa w Górkach zamilkły. Do boju pod Zamościem gen. Abraham rzucił kolejny pułk — 14 jazłowiecki pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii płk. Edwarda Godlewskiego. Miał uderzyć z przysiółka Górki na skrzydło oraz tyły nieprzyjaciela w Górkach i pomóc pułkowi strzelców. Ułani zaatakowali z marszu tylko jednym szwadronem. Nie przeszli, zatrzymani ogniem karabinów maszynowych. Zerwali się jednak jeszcze raz do ataku i... znów zostali zmuszeni do zatrzymania się. Obrona niemiecka otrzymała wsparcie lot­ nicze. Szwadrony głównych sił pułku ruszyły do natarcia pod gradem bomb. Jednym skokiem dopadły skrzydła szwadronu straży przedniej, który został właśnie zmuszony do zatrzymania się, i porwały go za sobą. Do akcji wkroczyły baterie 7 dywizjonu artylerii konnej. Ostrzał ich okazał się celny, bo ogień Niemców przycichł. Lecz obrona niemiecka nie załamała się, a jej ogień znów się wzmagał. Atakujących Polaków dzieliło od stanowisk niemieckich zaledwie 500 metrów, a przecież — jak to daleko. Cała nadzieja we wsparciu artylerii. Biła ona szybkim ogniem w niemieckie pozycje. Gdy pierwszy szwadron zgodnie z otrzymanym rozkazem atakował Niemców z tyłu, Górki znajdowały się jeszcze pod ostrzałem

171 polskich baterii. Prawie równocześnie z atakiem szwadronu por. Krakowskiego ruszyło natarcie pułku. Niemcy znaleźli się pod ogniem z dwóch stron. Bronili się jeszcze w opłotkach, lecz polski atak na bagnety załamał ich całkowicie. Ruszyło też naprzód natarcie szwadronów płk. Królickiego. On sam padł ciężko ranny, ale jeszcze świadom zwycięstwa swojego pułku i pogromu uciekających Niemców. 18 września śmierć skróciła mękę tego dzielnego żołnierza. Dowództwo po nim objął rtm. Szacherski. Południowym pasem puszczy maszerował 9 pułk ułanów ppłk. Klemensa Rudnickiego z Podolskiej Brygady Kawalerii. Od świtu 17 września ułani byli w ciągłej styczności ogniowej z Niemcami. Pułk kolejno odpierał niemieckie ataki i odrzucał z drogi marszu niemiecką piechotę i niemieckie czołgi pod Bielinami, Józefowem i Nartami. Pod Grabiną nie udało się przełamanie z marszu obrony nieprzyjaciela atakiem jednego szwadronu. Dowódca pułku skierował do walki drugi szwadron — bez skutku, więc trzeci, ale i ten ogniem zmuszony został do zatrzymania się. Na tyłach pułku znaleźli się już Niemcy. Do walki weszły ostatnie dwa szwadrony. Ale Niemcy zaatakowali także Grabiny, chcieli wziąć pułk z dwóch stron. Atak ich piechoty szedł pod osłoną czołgów. Ostatnie działo przeciwpan­ cerne polskiego pułku otworzyło ogień. Był celny. Pierwsze dwa czołgi stanęły w płomieniach. Następne zatrzymały się i zawróci­ ły. Piechota niemiecka została w polu bez osłony. 18 września grupa kawalerii gen. Abrahama osiągnęła wschodni skraj Puszczy Kampinoskiej. Tego dnia przed południem do małej wioski Cybulice pod Modlinem dotarł gen. Kutrzeba i jego sztab. Ściągnęły tu również dowództwa i sztaby grupy gen. Knolla oraz 15 i 25 dywizje piechoty. W rejonie Palmir stanęła grupa kawalerii gen. Abrahama. Ta ostatnia jeszcze tego samego dnia po krótkim odpoczynku podjęła próbę przebicia się do Warszawy przez Lasy Palmirskie. Nie powiodło się jednak. Niemcy wprowadzili już do

172 północnego kompleksu Puszczy Kampinoskiej dodatkowe siły XV korpusu i natarcie utknęło pod Palmirami. W nocy z 18 na 19 września grupa operacyjna kawalerii próbowała przebić się w kierunku Pociechy, Sierakowa i Lasek. Przed świtem 15 i 6 pułki ułanów weszły do Sierakowa zajętego przez niemiecki oddział pancerny. Gwałtowne starcie nie przyniosło rozstrzygnięcia. Do akcji włączyły się również cztery dalsze pułki: 17, 9, 14 — ułanów i 7 — strzelców konnych. Pod osłoną ognia artylerii szwadrony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia. „...Niespodziewany ogień naszych ckm uderzył w wieś (Sieraków — T. J.). Niemcy poczuli się mniej pewni — ich ogień przycichł. Umożliwiło to 17 pułkowi ułanów uporządkowanie szeregów, ich spieszenie opóźniła jednak artyleria niemiecka, która podjęła ostrzał drogi i skraju lasu. Lecz już ruszyłem z I rzutem 7 pułku strzelców konnych do natarcia. Na prawo od drogi nacierał 9 pułk łamiąc granatami opór Niemców; ułani wyrzucili ich ze wsi. O świcie dnia 19 września dotarliśmy do jej wschodniego skraju... Zdobycz w Sierakowie była ogromna: 34 samochody ciężarowe ze sprzętem, 9 ckm i rkm. Ciężarówki stały po dwie lub trzy w każdym obejściu. Ich maski skierowane na drogę świadczyły o przygotowaniu do odjazdu oraz zaskoczeniu, jakie stanowiło dla Niemców nasze pojawienie się..."". Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i rano 19 września przystąpił do kontrataków. Na zachodnią część Sierakowa z kierunku Truskawia uderzyły czołgi. Przyjęto je ogniem przeciwpancernym. Trzy zostały trafione, reszta zaś zawróciła. W Laskach pułki grupy operacyjnej kawalerii natknęły się na jeszcze jedną zaporę — były to oddziały 29 dywizji piechoty zmotoryzowanej i 31 dywizji piechoty. Po nieudanej próbie przełamania nieprzyjacielskiej obrony grupa gen. Abrahama wyminęła Niemców i skierowała się przez Wólkę Węglową ku Bielanom. Z rozwiniętym sztandarem 14 pułk ułanów pierwszy ruszył ku stolicy. " S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, s. 217-218.

173 Płk Godlewski był spokojny, wiedział, że jego żołnierze, podobnie jak nad Bzurą i w puszczy, nie zawiodą. Pułk dopadł skraju lasu, za którym rozciągała się rozległa dolina. Na niej wiła się długą wstęgą linia okopów niemieckich sięgając z jednej strony aż pod Młociny, a z drugiej dotykając prawie Burakowa. To już ostatnia przeszkoda na drodze do Warszawy. Wyciągnięci w długą linię ułani ruszyli galopem. Szarża polska w szalonym pędzie mknęła naprzód. Wtem sztan­ darowy zwalił się z konia na ziemię wśród żołnierzy niemieckich. W przedśmiertelnym skurczu zacisnął mocno palce na drzewcu sztandaru. Niemcy zdarli sztandar z drze­ wca. Zobaczył to kpr. Bronisław Czech, który znajdował się najbliżej sztandarowego. Osadził konia na miejscu i za­ wrócił. Przy nim znalazło się natychmiast kilku najbliżej jadących ułanów. Kpr. Czech dopędził Niemca uciekającego ze sztandarem, uniósł się w strzemionach i szerokim zamachem zadał cios. Sztandar powrócił do pułku ' 2 . Gdy ułani 14 pułku wjeżdżali w ulice Warszawy, rozwinięty sztandar łopotał na wichrze, jak wtedy — podczas szarży pod Młocinami.

Kapral Bronisław Czech zosta! odznaczony za ten czyn przez gen. Rómmla Orderem Virtuti Militari V ki.

175

NAJAZD ZE WSCHODU Tymczasem linia frontu przesuwała się coraz głębiej ku wschodowi kraju, zostawiając zgrupowanie generała Kutrzeby oraz punkty oporu w Warszawie, Modlinie i na Helu na nieprzyjacielskich tyłach. Niemieckie natarcie sięgnęło już Brześcia Litewskiego na północy i Lwowa na południu. Na obszarze zarysowanym przez niemieckie uderzenia okrążające liczne i silne jeszcze zgrupowania armii polskiej zwarły się w bojach i bitwach z najeźdźcą z zachodu głównie na Lubelszczyźnie i w południowo-zachodniej Polsce. Pojawienie się Niemców pod Brześciem i Lwowem zanie­ pokoiło Stalina. Wehrmacht wkroczył na obszary należące zgodnie z układem Mołotow-Ribbentrop do sowieckiej strefy interesów. Stalin w obawie, że Niemcy nie zechcą oddać zdobytych obszarów i mogą tu, jak groził Ribbentrop, powstać nowe organizmy polityczne niezależnie od woli ZSRR, roz­ kazał przyspieszyć przygotowania do zbrojnej interwencji przeciwko Polsce, nie wyznaczając jednak terminu akcji. 13 września Mołotow powiadomił o tym Schulenburga. 17 września, dwie godziny po północy, w obecności Mołotowa i Woroszyłowa, Stalin przyjął ambasadora Rzeszy

w Moskwie, aby mu zakomunikować, że Armia Czerwona „przekroczy granice dziś o 6 rano na całej linii Połock-Kamieniec Podolski [...]". Informując zaś Schulenburga o zamiarze bombardowania lotniczego celów polskich, Stalin w obawie przed incydentami z Luftwaffe nalegał, aby lotnictwo niemieckie nie przekraczało linii Białystok, Brześć Litewski, Lwów. Szalę ostatecznego zwycięstwa nad Polską przechylić miała Armia Czerwona. Tego samego dnia komunikat operacyjny Sztabu Generalnego Robotniczo-Chłopskiej Czerwonej Armii informował: „Rano 17 września, wojska Robotniczo-Chłop­ skiej Czerwonej Armii przekroczyły granicę na całej zachod­ niej linii od rzeki zachodnia Dźwina (nasza granica z Łotwą) do rzeki Dniestr (nasza granica z Rumunią) [...]". Tymczasem nadal broniła się Warszawa. Stalin, wydając rozkaz Armii Czerwonej do zaatakowania Polski, nie miał propagandowego motywu dla tej decyzji. W nocie zapowia­ dającej ten krok, którą próbowano wręczyć ambasadorowi Wacławowi Grzybowskiemu w Moskwie na 3 godziny przed agresją, nie można było zamieścić passusu o upadku Warszawy jako koronnego argumentu o upadku państwa polskiego. Motywy obu partnerów, jakkolwiek różne, były spójne z za­ łożeniami tajnego układu między nimi. Szybkie złamanie oporu załogi Warszawy nie wydawało się jednak możliwe, tym bardziej że wzmocniły ją oddziały wycofane z przedpola. Postawiło to przed niemieckim do­ wództwem problem wyboru optymalnej koncepcji operacji zaczepnej przeciwko dużemu miastu. Szło o to, czy natarcie przyspieszyć i zdobyć miasto za każdą cenę przed przybyciem tu Armii Czerwonej, której oczekiwano nie wcześniej niż 3 października, czy podjąć długotrwałe działania oblężnicze, które skruszą obrońców przed generalnym natarciem Wehr­ machtu tylko na lewobrzeżną część miasta we współdziałaniu z Armią Czerwoną, która atakować miała prawobrzeżną część miasta, Pragę.

177

176 Gen. Brauchitsch przedstawił Naczelnemu Dowództwu Sił Zbrojnych do rozważenia i decyzji obie koncepcje, sam obstając przy drugiej: „Natarcie na Warszawę (na wschodnią część miasta — Pra­ gę) może być wykonane najwcześniej 24 IX. Dla przeniknięcia natarcia i dla oczyszczenia wschodniego brzegu (Wisły) trzeba przewidzieć potrzebę co najmniej 5 dni. Specyfika walk o poszczególne domy może sprawić, że trzeba będzie o wiele więcej czasu. Jeżeli uda się wykonać zadanie w ciągu 3 dni, to czas, którym będziemy dysponowali w myśl porozumienia z Rosjanami, wystarczy z biedą. Wystarczy zaledwie na przeprowadzenie powrotu licznych wojsk atakujących, szczególnie artylerii, przez istniejące w ograniczonej ilości mosty na Narwi. Jeśli więc mamy dotrzymać terminu uzgodnionego z Ro­ sjanami, to początek natarcia nie może być przesunięty poza 24 IX. Termin ten zbiega się z sesją Kongresu Amerykańskiego. Ze względu na to, iż celem przygotowania oraz wsparcia musiano zaangażować przeciwko Pradze także i lotnictwo, należy rozstrzygnąć, czy też należy to poniechać. W tym drugim przypadku należy przekazać sprawę aktual­ nego okrążenia Pragi na wschodnim brzegu Wisły wojskom rosyjskim. Późniejsze łączne natarcie na Warszawę na obu brzegach Wisły musiałyby prowadzić współdziałające ze sobą części wojsk rosyjskich i niemieckich. Części wojsk radzieckich przypadłby pierwszy atak natarcia (Praga), który stanowi warunek wstępny do natarcia (z północy i południa) na część zachodnią miasta [...]". Odpowiedź nadeszła nie później niż 22 września i była po myśli Naczelnego Dowódcy Wojsk Lądowych. Poznajmy ją z treści rozkazu gen. Brauchitscha do grup armii: „Do Grupy Armii «Południe» i «Północ» Ftihrer zarządził:

1) Wschodniej części Warszawy (Praga) nie należy atako­ wać. Należy jednak kontynuować niszczenie urządzeń ważnych dla życia miasta. 2) Atak na Warszawę (część zachodnia) wykonać należy tak, aby miasto znalazło się w naszym posiadaniu najpóźniej 3X. W tym celu rozkazuje się: Gr. Ar. «Północ» kontynuuje otaczanie Pragi w ten sposób, aby npl nadal odniósł wrażenie, iż niebawem nastąpi atak na miasto. Tak samo pozostają nadal otoczone Modlin i Nowy Dwór. Należy kontynuować zwalczanie npla ogniem artylerii oraz niszczenie na Pradze urządzeń ważnych dla życia miasta. Należy przygotować zluzowanie przez wojska rosyjskie na obecnych stanowiskach w rej. Pragi i Nowego Dworu. Samo zluzowanie nastąpi wtedy, gdy tylko nadejdą wystarczające siły rosyjskie. Porozumienie z nimi winno być dokonane bezpośrednio w ten sposób, aby nasz odmarsz można było przeprowadzić we właściwym czasie". Granicę polsko-radziecką przekroczyły wojska dwóch fron­ tów, Białoruskiego i Ukraińskiego. Siedem armii uderzyło jak taranem w cienką nić polskich posterunków Korpusu Ochrony Pogranicza. Uderzenie wojsk pancernych i lotnictwa Armii Czerwonej poprzedziły ataki radzieckiej straży granicznej wzmocnione piechotą. Ten pierwszy atak, mimo przewagi liczebnej nie­ przyjaciela, nie był trudny do odparcia. Skuteczny opór na Polesiu i w północnej części Wołynia zorganizował gen. Orlik-Ruckeman, dowódca KOP. Jednak już wkrótce po tym pierwszym ataku ruszyły czołgi i kawaleria w wielkich zgrupowaniach. Przewaga napastników stała się druzgocąca. Informacje z meldunków co do charakteru i celu wystąpienia Armii Czerwonej były sprzeczne. Obok meldunków o ofen­ sywnych działaniach nieprzyjaciela były również takie, które informowały o zamiarach wcale nieagresywnych. 12 — Bzura 1939

178 „Dezorientacja w terenie była zupełna — wspomina szef Sztabu Naczelnego Wodza, gen. Stachiewicz — na skutek zachowania się żołnierzy sowieckich, którzy — jak brzmiały meldunki — na ogół nie strzelają, do naszych odnoszą się z demonstracyjną przychylnością [...]. Jedne oddziały meldują, że się bronią, inne odchodzą pod naciskiem Sowieciarzy, inne nie wiedzą w ogóle co robić i jak się odnieść do Sowietów [...]". Marsz. Rydz-Śmigły stanął przed trudnym wyborem decyzji. Z jednej strony sytuacja wymagała stawienia zbrojnego oporu, choćby miała to być tylko demonstracja dla zamanifestowania wolnemu światu suwerennych praw Polski. Z drugiej jednak strony narzucała się konieczność oszczędzania krwi polskiej wobec olbrzymiej przewagi agresora. Ostateczną decyzję podjął marszałek po naradzie w swojej kwaterze w Kołomyi z premierem rządu i ministrem spraw zagranicznych w połu­ dnie 17 września: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumu­ nię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami — bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii". Celem tej nowej agresji było szybkie opanowanie wschod­ niej połowy Polski po ustaloną tajnym protokołem niemiecko-sowieckim linię demarkacyjną, którą obaj partnerzy wy­ znaczyli zgodnie nad Pisą, Narwią i Wisłą z przepołowieniem Warszawy oraz nad Sanem. Ale niemieckie dywizje operowały już głęboko na wschód od tej linii, co mogło grozić kom­ plikacjami. Tym bardziej że zarówno Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (oczywiście poza Hitlerem), jak i dowództwa poszczególnych rodzajów sił zbrojnych nic jeszcze nie wie­ działy o postanowieniach tajnego protokołu.

179 Zaskoczenie, a nawet oburzenie w niemieckich kołach wojskowych, które nie zdradzały chęci dzielenia się zwy­ cięstwem, przewidując zakończenie operacji dopiero na wschodniej granicy Polski, ustąpiło przed siłą faktów już dokonanych. Nie od razu jednak pogodzono się z myślą odstąpienia łupu zdobytego za cenę krwi żołnierza niemiec­ kiego. Dlatego pierwsze meldunki informujące o prze­ kroczeniu przez Armię Czerwoną granic Polski nie wstrzy­ mywały natarcia Wehrmachtu na wschód, lecz je przy­ spieszały. Szef Oddziału Operacyjnego GA „Południe" telegrafując 17 września o godzinie 7.40 z Końskich do sztabów 8, 10 i 14 Armii informował i przekazał decyzję gen. Rundstedta: „Rosyjskie Siły Zbrojne przekroczyły 17.9. rano granicę rosyjsko-polską między Połockiem a Kamieńcem Podolskim. Wojska niemieckie powinny wcześniej przekroczyć lub przelecieć linię na wschód od m. Skole, Stryj, Lwów, Włodzimierz, Włodawa, Brześć, Kamieniec Litewski, Biały­ stok. Szybkie zajęcie zagłębia naftowego Borysław przez 14 afrmię] jest niezwykle ważne". Jak się okazało, owe komplikacje były nie tylko możliwe, lecz realnie bliskie. Stalin był wyraźnie zaniepokojony zarysem tzw. tymczasowej linii demarkacyjnej, która biegła wprawdzie wzdłuż linii uzgodnionej w tajnym protokole, ale na południu odchylała się ku wschodowi i zostawiała po stronie niemieckiej Lwów i Borysławsko-Drohobyckie Za­ głębie Naftowe. Nie zgadzał się na to, motywując swoje stanowisko tym, że nie może rozczarować Ukraińców, którzy domagają się całego terytorium aż po San. W drodze rekompensaty Stalin zaofiarował Suwałki. Ribbentrop zażądał dodatkowo Augustowa i Lasów Augustowskich. Przyczyna była bardzo prozaiczna, ponieważ ministrowi Rzeszy chodziło o tereny łowieckie. Ostatecznie Hitler poszedł na ustępstwa, ale tylko w sprawie Lwowa. Odnośny rozkaz skierowano natychmiast do wojsk:

180 „Szef Oddz. Oper. [OKW — T. /.] 20 IX 39 Fiihrer rozkazał: m. Lwów pozostawić Rosyjskim Siłom Zbrojnym". Nowa koncepcja linii demarkacyjnej, którą niemiecki attache wojskowy w Moskwie, gen. Kostring, przedstawił Mołotowowi, pozostawiała Niemcom część zagłębia naftowego. Jej przebieg prezentuje rozkaz operacyjny Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych z 20 września do grup armii „Północ" i „Południe": „1. Fiihrer i Nacz. Wódz ustalił następującą rubież jako linię demarkacyjną pomiędzy wojskami niem. a ros.: biegiem Pisy, biegiem Narwi aż do Wisły — Wisłą aż do ujścia Sanu — biegiem Sanu aż do Przemyśla — rubież Przemyśl, Czyrów-Przełęcz Użycka. Nie ustalono jeszcze szczegółów przebiegu linii na płd. od Przemyśla. 2. Fiihrer zarządził ponadto, iż na wsch. od tej linii nie może już płynąć krew Niemców. 3. Należy przerwać działania bojowe na wsch. od tej linii; bezzwłocznie należy rozpocząć odmarsz poza wspomnianą linię. Atak na Pragę już nie wchodzi w rachubę. Na razie pozostaje w mocy rozkaz zamknięcia Warszawy". Stalin nie wyraził jednak na to zgody, a Hitler ponownie ustąpił, godząc się na linię demarkacyjną, która miała przebie­ gać wzdłuż Pisy, Narwi, Bugu, Wisły i Sanu aż po jego źródła. Jednakże i ta koncepcja uległa wkrótce zmianie. W związku z decyzjami obu „partnerów", które stanowić miały o losie Polski, Stalin wystąpił wkrótce z propozycją daleko idącej korekty. Najpierw, jeszcze 9 września w czasie sporu o Lwów i Borysławsko-Drohobyckie Zagłębie Naftowe, Mołotow zwrócił uwagę ambasadora Rzeszy na zainteresowa­ nie rządu sowieckiego szybkim rozwiązaniem zagadnienia polskiego. Ambasador Rzeszy w Moskwie, Schulenburg, informował w depeszy Ribbentropa: „W odniesieniu do tego problemu Mołotow dał do zro­ zumienia, że początkowy zamiar rządu radzieckiego i samego

181 Stalina, aby pozwolić na szczątkową Polskę — uległ zmianie na rzecz podziału Polski". Mołotow określił linię podziału opartą na Pisie, Narwi, Wiśle i Sanie. Proponował natychmiastowe rokowania w tej sprawie i żądał, aby odbyły się one w Moskwie. Tymczasem były ambasador Rzeszy w Warszawie, von Moltke, na polecenie Ribbentropa pracował już nad studium poświęconym Polsce. Miało ono dostarczyć argumentów dla uzasadnienia odpowiedzi na pytanie, czy możliwe jest powstanie kadłubowej Polski na czele z rządem, który chciałby zaakceptować wymuszony przebieg linii granicznych. 25 września von Moltke przedstawił wyniki swojego opracowania, zakładając, że istnienie Polski bez Śląska, Pomorza i Wielkopolski, ale z granicą na wschodzie od Grodna na północy po Przemyśl na południu, a więc w granicach ściśle etnograficznych z 12-15-milionową ludnością będzie możliwe. Powracając do starej, według wzoru z pierwszej wojny światowej, koncepcji urządzenia Polaków, dostrzegał nawet walory geopolityczne takiego państwa polskiego jako buforu między Niemcami a ZSRR. Wnosił jednak, że w wypadku ustalenia granicy wschodniej na Wiśle i Sanie, reaktywowanie tak okrojonego państwa polskiego nie będzie możliwe. Decyzję odłożono do czasu ewentualnych rozmów z państwami zachod­ nimi. Miano nadzieję, że zechcą one po klęsce Polski ułożyć się z Niemcami, które mogłyby wtedy zaproponować powstanie takiego państwa. Koncepcja niemiecka nie doczekała się realizacji. Tego samego dnia Schulenburg został wezwany na Kreml. Podczas spotkania ze Stalinem i Mołotowem omawiano szereg prob­ lemów dotyczących stosunków radziecko-niemieckich. W kon­ tekście więzi łączących oba państwa sprawa polska odgrywała rolę zasadniczą. Stalin przekonywał Schulenburga, że należy ją rozwiązać tak, aby w przyszłości nie powodował tarć między ZSRR a Niemcami. Uważał więc, że z tego powodu pozostawienie państwa polskiego nawet w formie szczątkowej będzie błędem.

182 Schulenburg depeszował w nocy na 26 września do Berlina: „Proponuje on rozwiązanie następujące — z terytoriów na wschód od linii demarkacyjnej (dotychczasowej — T. /.] całe województwo lubelskie i część województwa warszawskiego, które obejmuje tereny do Bugu, powinny być przyłączone do naszej części. W zamian mamy się wyrzec naszych pretensji do Litwy". 27 września przybył do Moskwy na obrady Ribbentrop z pełnomocnictwami Hitlera do podpisania właściwych ukła­ dów. Obrady z przerwami na balet, bankiety i wypoczynek trwały od późnego wieczora 27 września do godziny 5 rano 29 września, kiedy to podpisano trzy dalsze tajne protokoły. Pierwszy i drugi dotyczyły wymiany volksdeutschów na Białorusinów i Ukraińców oraz zmiany linii rozgraniczenia wpływów według propozycji radzieckiej co do Litwy, woje­ wództwa lubelskiego i części województwa warszawskiego. Trzeci miał zabezpieczyć niejako obie strony przed konfliktami na tle sprawy polskiej. Tekst protokołu zawierał m.in. klauzulę, że obie strony nie będą tolerowały na swoich terytoriach żadnej polskiej agitacji, która będzie dotyczyła terytoriów drugiej strony. Wkrótce potem, zgodnie z wynikami rozmów politycznych, wydano dowództwom obu armii rozkazy zastosowania się do tych decyzji na liniach styczności oddziałów niemieckich i sowieckich. Obszary wschodniej Polski zalewał potop wojsk Armii Czerwonej. Uderzenie Frontu Białoruskiego — od Dźwiny na północy po Prypeć na południu — zgasiło prawie od razu ogniska oporu słabych oddziałów KOP. Na północno-wschod­ nim odcinku granicy na pułk „Głębokie" spadło uderzenie grupy szybkiej nieprzyjaciela, gromadzącej 4 korpus i 5 dywi­ zję strzelców, 24 dywizję kawalerii oraz 22 i 25 brygady czołgów. Jakikolwiek skuteczny opór był niemożliwy i tylko na krótko zatrzymano nieprzyjaciela w nadgranicznym mias­ teczku Dzisna. W walce, obok kopistów, wzięła udział

183 miejscowa policja i młodzież. Przebijając się ku granicy z Łotwą, większość żołnierzy przekroczyła ją między 20 a 21 września. Rano 19 września nieprzyjaciel opanował całkowicie Wilno, chociaż w jego pobliżu, a także dalej od miasta, stawiały opór przebijające się ku Litwie oddziały garnizonu wileńskiego. Na kierunku Nowogródek-Grodno i Baranowicze-Białystok uderzyły dwie grupy szybkie Frontu Białoruskiego. Grupa „Mińska", składająca się z 16 korpusu strzelców i 3 kawaleryjskiego oraz 6 brygada czołgów kierowała się na Grodno. Grupa „Dzierżyńska", obejmująca trzy korpusy: 5 strzelców, 6 kawaleryjski i 15 czołgów oraz 21 brygadę czołgów, szła na Wołkowysk. Przeciwstawiały się im dwa polskie pułki KOP, które nie tyle broniły, co dozorowały granicę — trójbatalionowy pułk „Wilejka" i dwubatalionowy pułk „Baranowicze". Początkowo obronę Grodna zaczął organizować miejscowy dowódca garnizonu, mając do dyspozycji tylko trzy bataliony — wartowniczy, asystencyjny i strzelców oraz dwa szwadrony marszowe, pięć plutonów artylerii lekkiej pozycyjnej i dwie kompanie ciężkich przeciwlotniczych karabinów maszyno­ wych. 20 września przybył do Grodna gen. Przeździecki na czele Grupy „Wołkowysk", wzmacniając załogę 101 i 102 pułkami ułanów. 21 września wieczorem, po ciężkich walkach, Grodno znalazło się w rękach nieprzyjaciela, a oddziały polskie odeszły na północ ku granicy litewskiej, przebijając się przez linie przeciwnika. Do wieczora broniły się ostatnie punkty oporu w Zamku Królewskim, koszarach 81 pp i Zespole Szkół Zawodowych. Środkowe i południowe obszary Kresów, od Prypeci na północy po Dniestr na południu, znalazły się w zasięgu działań Frontu Ukraińskiego. Główne siły uderzyły tylko przeciw części obszaru, między Łuckiem a Kołomyją, pozo­ stawiając całe Polesie i północny Wołyń działaniu stosunkowo

184 słabych sił, głównie piechoty. Oczekiwano, że obszar ten, na skutek natarcia skrzydeł zewnętrznych obu frontów, Białorus­ kiego na Włodawę i Ukraińskiego na Chełm, już w pierwszym etapie tej operacji zostanie okrążony. Meldunki oddziałów KOP, że na Polesiu natarcia radzieckie są słabe, były więc uzasadnione. Ale na Wołyniu i Podolu tempo natarcia było duże. Dyktowały je, jak w przypadku Frontu Białoruskiego, grupy szybkie. W grupie szybkiej 5 Armii, złożonej z dwóch brygad czołgów, jedna ruszyła na Równe, a druga na Dubno. 2 korpus kawalerii i 24 brygada czołgów z 6 Armii uderzyły w kierunku Tarnopola. 12 Armia, która w ramach Frontu realizowała jedno z głó­ wnych zadań — odcięcie Polakom dróg odwrotu do Rumunii — złożona była wyłącznie z jednostek szybkich 4 i 5 kor­ pusów kawalerii. 25 korpus czołgów oraz dwie brygady czołgów, zorganizowane w grupy konno-zmechanizowane, wymierzyły uderzenia w kierunku Stanisławowa i Kołomyi, grożąc zagarnięciem Kwatery Głównej Naczelnego Wodza. Wtedy podjęto dramatyczną decyzję ewakuacji Naczelnego Wodza i rządu do Rumunii. Pułk KOP „Podole" („Czortków") stawił opór. Gdy na granicy strażnice zostały dosłownie rozjechane, siły główne pułku, bataliony „Borszczów", „Kopyczyńce" i „Skałat", wyszły nieprzyjacielowi naprzeciw. Pułk, cofając się na zachód ku linii Dniestru, został rozbity. Jego resztki próbowały jeszcze w Ustieczku zatrzymać rwący potok wojsk sowieckich. Wieczorem 17 września odstąpiono od obrony Dniestru i wycofano się do Rumunii. Tymi samymi drogami przeszły granicę, nie gotowe jeszcze do walki o przyczółek rumuński, oddziały gen. Kamskiego. Gdy kilka dni później stanęły pod Lwowem oddziały sowieckie, walcząca dotąd skutecznie z Niemcami załoga miasta poddała się. Na Wołyniu radziecka 5 Armia wtargnęła do Polski na odcinku granicznym dozorowanym przez pułk KOP „Równe".

185 Po silnym uderzeniu czołgów radzieckich cieniutka linia osłony szybko pękła. Niektóre oddziały dostały się do niewoli, inne zdołały ujść, kierując się na południe ku granicy rumuń­ skiej bądź na zachód w poszukiwaniu oddziałów gen. Dęba-Biernackiego. Armia Czerwona zajęła bez walki Zdołbudów, Łuck, Równe, Sokal, Włodzimierz Wołyński. W rejonie Włodzimierza gen. Sawicki już od 11 września organizował obronę nad Bugiem. 14 i 15 września pozycje te zaatakowała 4 DLek. korpusu gen. Kleista, ale zrezygnowała z walki, ponieważ nadciągali już Rosjanie. 17 września na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej przybył tu z Łucka gen. Smorawiński. Nazajutrz wieczorem wtargnęły do Włodzimie­ rza czołgi sowieckie i otoczyły teren Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii wraz z załogą. Gen. Smorawiński zgodził się nie podejmować walki w zamian za przyrzeczenie wolnego odejścia na Bug. Kombryg Bogumołow podpisał umowę, ale jej nie dotrzymał. Tymczasem jednostka pancerna Bogumołowa ruszyła z Wło­ dzimierza na północ w kierunku Kowla. Po demobilizacji nieuzbrojonych oddziałów, płk Leon Koc na czele grupy złożonej ze słabo uzbrojonych nadwyżek żołnierzy opuścił Kowel 18 września. Początkowo skierował się na Brześć, ale potem zawrócił na południe. 20 września nastąpiło starcie pod Włodzimierzem z oddziałami Bogumołowa. Po nieudanej próbie przebicia się, część zgrupowania polskiego armia sowiecka zagarnęła do niewoli. Pozostałym udało się ujść i 25 września połączyć w lasach na zachód od Krasnegostawu z oddziałami, które znalazły się na ziemi niczyjej między Niemcami i Rosjanami. 27 września dowództwo nad całym zgrupowaniem objął płk Zieleniewski. Dwa dni później zgrupowanie, które prowadził na Węgry, trafiło w rejonie Janowa Lubelskiego, Polichnej Góry i Czwoły na oddziały straży tylnej niemieckiej 27 DP. Żołnierze polscy przeszli przez tę zaporę, bo Niemcy twardego oporu nie stawiali, wypełniając znany rozkaz Hitlera, że krew

186 niemiecka nie będzie się już lała na wschód od tej linii. Ale nazajutrz, 30 września, pod Marnotami, Krzemieniem i Flisami, stanęły naprzeciw czołgi sowieckie i piechota zmotoryzowana. 1 października, wystrzelawszy do końca naboje, zgrupowanie polskie zaprzestało walki. W podobnych okolicznościach zakończyła walkę na długim szlaku Września kawaleria gen. Andersa. Podczas bitwy pod Tomaszowem Lubelskim 22 i 23 września prowadził on do natarcia w rejonie Krasnobrodu grupę operacyjną kawalerii. Przebiła się tylko część. 24 września na czele zgrupowania generał kierował się na południe z zamiarem przebicia się na Węgry. 26 września doszło ponownie do ciężkiego starcia z Niemcami w rejonie Krakowca. Przerwano je jednak w wyniku porozumienia obu stron, które zaproponował prze­ ciwnik. Niemcy pomaszerowali na zachód, a Polacy na południe. Jednakże jeszcze tego samego dnia na drodze odwrotu stanęły oddziały sowieckie. W poszukiwaniu wyjścia z matni, gen. Anders podzielił swoją grupę na małe oddziały, którym rozkazał przebijać się na Węgry. Udało się to tylko nielicznym. Większość została ujęta przez Armię Czerwoną i wraz z generałami Andersem i Plisowskim wzięta do niewoli. Na Polesiu, nie objętym działaniami głównych sił radziec­ kiego Frontu Białoruskiego, wydarzenia rozwijały się wol­ niej. Nacierający byli tutaj słabsi, obrona zaś silniejsza. Natarciu Armii Czerwonej przeciwstawił się więc z powo­ dzeniem dwubatalionowy pułk KOP „Sarny". Dalej ku północy, aż po Prypeć, stała brygada KOP „Polesie" i Flotyl­ la Pińska. Po otrzymaniu pierwszych wiadomości o wkroczeniu Armii Czerwonej, dowódca KOP gen. Orlik-Riickeman wydał rozkaz walki. Wieczorem 17 września na całym prawie odcinku kontrolowanym przez dowództwo KOP natarcie nieprzyjaciela zostało zatrzymane. Gen. Orlik-Riickeman był jednak świado­ my nieuchronności odwrotu wymuszanego rajdami wojsk

187 szybkich przeciwnika na północ i południe od Polesia i prze­ widywał wycofywanie oddziałów. 20-22 września jego zgrupowanie skoncentrowało się w sile 7 tysięcy żołnierzy w rejonie na zachód od Styru, w okolicach Moroczna, Siedliszcz i Rafałówki. Wskutek zajęcia przez Armię Czerwoną Kowla i odcięcia dróg odwrotu na południe, grupa KOP zmieniła kierunek odwrotu na zachodni, podążając za SGO „Polesie". 28 września zakończył się zwycięstwem polskim bój pod Szackiem z sowieckimi oddziałami piechoty i czołgów. 30 września grupa gen. Orlika, po zakończeniu przeprawy na zachodni brzeg Bugu w rejonie Grabowa, liczyła już tylko około 3 tysięcy żołnierzy. W nocy na 1 października zaatako­ wały ją pod Wytycznem czołgi sowieckie. Po odrzuceniu z powodzeniem pierwszego natarcia nieprzyjaciela, następne spotkały się z coraz słabszym oporem, aż do całkowitej utraty zdolności bojowej. 1 października w południe walkę prze­ rwano. Oddziały polskie oderwały się od nieprzyjaciela i odeszły pod Sosnowicę, gdzie zostały rozwiązane.

189

Stolica Polski broniła się. Jej dramatyczne komunikaty i wezwania emitowane przez rozgłośnię Warszawa II słyszał cały świat. „...Walczymy dalej — głosiło wezwanie radiowe jednego z czołowych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej — Mieczysława Niedziałkowskiego do brytyjskiej Partii Pracy. — Nie wierzcie kłamstwom propagandy hitlerowskiej. Nie ma w Warszawie żadnych zaburzeń ani żadnych walk wewnętrznych. Jest tam bombardowanie przez artylerię i lotnictwo niemieckie osiedli robotniczych i na oślep całego Śródmieścia. Liczymy na szybką pomoc. Wojsko jest wspaniałe i ludność cywilna jest wspaniała. Zwróćcie się do Roosevelta, by rzucił całą powagę swego autorytetu na rzecz wykonania przez Niemcy wezwania Ameryki, by nie mordowano z armat kobiet i dzieci..." '. Ale oprócz podziwu dla bohaterstwa polskiego i zachęt do dalszego oporu, o pomocy było głucho. Warszawa była wciąż jeszcze sumieniem samych Polaków. Ostatnie walczące od­ działy polskie nawet w sytuacji beznadziejnej nie chciały

składać broni. Nie było już decyzji i rozkazów Naczelnego Wodza, ale stolica wciąż trwała. Ciągnęli tam żołnierze, uchodźcy przedzierali się do miasta, do którego wróg jeszcze nie wkroczył. O świcie 20 września pułki kawalerii ściągały w rejon Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Bielanach. Gen. Abraham złożył meldunek dowódcy armii „Warszawa": „...Melduję przybycie oddziałów silnie przerzedzonych w walkach. Straty wynoszą w korpusach oficerskich 60 procent, podoficerskich 40 procent, wśród szeregowców 35 procent. Podkreślam, że oddziały grupy operacyjnej kawa­ lerii ożywiają nastroje pełne żołnierskiego hartu. Ludziom i koniom potrzebna jest żywność, wypoczynek i sen. Proszę o zmianę rejonu postoju, który jest stale bombardowany i ostrzeliwany przez artylerię i lotnictwo, oraz o konieczny dwudniowy odpoczynek w celu reorganizacji oddziałów. Dowódca armii zgadza się na wypoczynek i skierowuje oddziały grupy operacyjnej kawalerii w rejon Łazienek do koszar 1 pułku szwoleżerów na ulicę Czerniakowską i Belwederską. Miałem zamiar przy pomocy oddziałów pieszych przebić pierścień niemiecki na tym odcinku i wyjść z grupą operacyjną kawalerii na południe, by dotrzeć do granicy węgierskiej. Zamiary te, niestety, nie zostały zrealizowane..."2. 23 września z Wielkopolskiej, Podolskiej i Pomorskiej Brygady Kawalerii utworzono zbiorczą brygadę pod dowódz­ twem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej. Ten ostatni na szlaku wojennym pułków wielkopolskich i podolskich zagon kawaleryjski do oblężonej stolicy mocno nadwerężył kleszcze niemieckiego okrążenia na przedpolu Bielan i ułatwił zadanie kierującym się tutaj dywizjom piechoty. Tymczasem gen. Kutrzeba, znajdując osłonę w działaniu zaczepnym grupy operacyjnej kawalerii, zreorganizował

' Cywilna Obrona Warszawy we wrześniu 1939 r. Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia i relacje. Warszawa 1964, dok. nr 136, s. 116.

2 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1989, s. 319.

W OBLĘŻONEJ WARSZAWIE

190 w rejonie Palmir zebrane dotąd oddziały 15 i 25 dywizji piechoty oraz resztki 17 i 14 dywizji, które gromadził płk Czesław Szystowski, w celu wzmocnienia załogi Palmir. 19 września wieczorem zgrupowanie dwóch dywizji pie­ choty ruszyło na Warszawę. 15 dywizja piechoty otrzymała zadanie opanowania Mościsk, Lasek i Błota Leśnego i na tej linii zorganizowania obrony nawiązując styczność z ubez­ pieczeniami obrony Warszawy, 25 zaś miała opanować Młociny, Buraków, Łomianki, po czym utworzyć pozycję obronną w rejonie lasów Wólki Węglowej i Burakowa Małego zwróconą frontem na północ. Dowódcom dywizji gen. Kutrzeba polecił prowadzić dzia­ łania samodzielnie i nie przekraczać linii ubezpieczeń obrony stolicy. Na czele maszerującej szosą 25 dywizji piechoty szedł 60 pułk, a za nim 56. Kilkukilometrową kolumnę zamykał 29 pułk piechoty. Niemców nie było i dywizja szybko szła naprzód. Tylko jej ubezpieczenie, osłaniające bok kolumny, II batalion 60 pułku piechoty spotkał we wsi Dąbrowa znaczniejszy oddział nieprzyjaciela. Ale ten, zaskoczony szybkim atakiem Polaków, nie przyjął twardej walki zde­ sperowanych piechurów i ustąpił tak szybko, że zabrakło mu czasu na zabranie ciężkiego sprzętu bojowego, kilku czołgów i dział, nie mówiąc o ciężkiej broni piechoty. Wszystko to jednak trzeba było zniszczyć, bo czas naglił. W zdobytej Dąbrowie została tylko kompania 5 por. Romualda Kaczmar­ czyka na pozycji wysuniętej czaty ubezpieczającej przedpola głównej linii obronnej pułku i dywizji w rejonie Młocin i Burakowa. Ściągały tutaj przez cały dzień 20 września oddziały dywizji i bez odpoczynku szły do okopów. 15 dywizja piechoty pomaszerowała, próbując przejścia przez Laski i Wólkę Węglową. Miała mniej szczęścia, bo nieprzyjaciel był tutaj silny i dodatkowo wzmocniony od­ działem, który wycofał się z Dąbrowy. Natarcie piętnastej utknęło więc i trzeba było szukać przejścia gdzie indziej. Na

191 szczęście dywizja gen. Altera już przeszła i mogła teraz pomóc dywizji gen. Przyjałkowskiego. Przegrupowanie pułków poszło sprawnie i ruszono na Bielany i Wawrzyszew, gdzie dotarto tym razem już bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela. Tak oto po 17 dniach ciężkich walk i forsownych marszów zgrupowanie gen. Kutrzeby stanęło u celu zadania. Była to już tylko jego reprezentacja. Doliczono się bowiem niespełna 40 tysięcy żołnierzy, z prawie 200 tysięcy, które przystępowały do bitwy. Na początku bitwy gen. Kutrzeba prowadził 10 wielkich jednostek piechoty i kawalerii. Do Warszawy przyprowadził tylko 4, a i te liczyły nie więcej niż jedną czwartą stanu osobowego, jaki miały, gdy wychodziły z garnizonów na front. Pozostałe dywizje zgrupowania, przedzierając się przez zwarte i silne kordony nieprzyjaciela zarówno nad Bzurą, jak i w samej Puszczy Kampinoskiej, bombardowane z powietrza, straciły organizacyjną zwartość, a siły ich tak liczebne, jak bojowe topniały w oczach. Do Palmir zdołały dotrzeć tylko resztki rozbitych pułków i dywizji, a wśród nich najsilniejsza była jeszcze 17 dywizja piechoty, licząca około czterech i pół tysiąca żołnierzy, oraz 14 pułk piechoty. Zebrał to wszystko pod swoje dowództwo dzielny gen. Bołtuć z zamiarem utworzenia obrony dużych składów amunicyjnych w Pal­ mirach, które zaopatrywały Warszawę i twierdzę Modlin. Niemcy nie zbagatelizowali znaczenia Palmir dla skutecz­ ności dalszego oporu obu polskich ośrodków obrony, a przede wszystkim funkcjonującego jeszcze między nimi taktycznego współdziałania i łączności. Komunikat Oberkommando der Wehrmacht informował 21 września, że: „...Między Mod­ linem a Warszawą nieprzyjaciel zaatakował ponownie, został jednak odparty przez znajdujące się tam nasze oddziały. Resztki oddziałów polskich broniące się desperacko na zachód od Warszawy zostaną jutro zaatakowane i znisz­ czone..."3. 3

Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok. nr 501, s. 932-933.

193

192 Nieprzyjacielski komunikat nie był jednak ścisły, przynaj­ mniej w części dotyczącej nieudanej próby przebicia się do Wisły i rozdzielenia Warszawy z Modlinem. W dniu 21 września to nie polskie, lecz niemieckie natarcie 24 dywizji piechoty pod Młocinami i Burakowem nie miało powodzenia. Niemcy zasypali gradem armatnich pocisków obronę dywizji gen. Altera i znajdując za tą ścianą z ognia i żelaza osłonę, doszli do polskich linii. Dopiero po ciężkich walkach o Placów­ kę, folwark Młociny i wzgórze 109, po całkowitym prawie zniszczeniu dwóch batalionów (I i III) 29 pułku strzelców, wyparli naszych z pozycji. „...Niemcy dotarli już do szosy i zajęli m. Młociny — wspo­ mina adiutant II batalionu, Bronisław Truszczak. — Gdy dobrze ściemniło się, resztki naszego batalionu z jego dowódcą kpt. A. Biske przebijają się szturmem na bagnety przez placówki npla. Zaskoczony wróg nie spodziewał się ataku od tyłu. Przez pola i ogrody biegniemy w kierunku Bielan. Tam na szosie oczekuje nas dowódca pułku ppłk Florian Gryl. Gratuluje wykonania zadania i szczęśliwego przebicia się z okrążenia..." 4. Także pod Burakowem i Młocinami Niemcy rozerwali w kilku miejscach obronę pułków 56 i 60. Wydaje się, że są oni tylko o krok od Wisły, że oddziały polskie czeka tu niechybna zagłada. I batalion 56 pułku piechoty został odcięty od reszty sił i jest właściwie okrążony, a II batalion musiał się cofać. Jeszcze tylko 60 pułk, uczepiwszy się Młocin, trzymał je resztkami sił. I zdobywają się na jeszcze jeden, naprawdę nadludzki wysiłek. Biegnie wzdłuż linii płytkich okopów rozkaz przygo­ towania się do natarcia. Wędrujący rozkaz miał moc wstrząsu elektrycznego. Nie­ bywałe. Przecież sens tych kilku prostych słów, gdy szli do natarcia pod Sierpowem czy Sochaczewem, stawiał zbiorową 4

B . T r u s z c z a k , Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej

1939 r., Kalisz 1979, s. 376-377.

psychikę oddziału w stan wielkiego alarmu. Poddawał mu się bezgłośny sprzeciw, słabość i strach, rezygnacja i paraliżująca wolę chęć przeżycia mimo wszystko. Ale czy wystarczy tej mocy teraz, gdy zwątpienie silniejsze od nadziei, którą rzeczywistość bezlitośnie odarła z resztek wiary w sens ofiary? Do Warszawy doszli, jak kazał Naczelny Wódz. Ale w Warszawie Naczelnego Wodza już nie było. Nie było go w kraju. Musiał uchodzić. Warszawa była jeszcze polska. Mogli tę polską Warszawę unieść nad fale niszczącego potopu obcych wojsk i dźwigać czas jakiś w omdlałych rękach. Ale fale potopu przybierały nieprzerwanie i wiadomo było, że zaleją one prędzej czy później tę ostatnią polską wyspę. Sprężone do skoku postacie ludzi, jakby stopione z ziemią ściany okopu, rozmazuje ciemność, pozostawiając ledwo zarysowane kontury przeróżnych kształtów. Jednak poszli. Do ostatniego na drodze do Warszawy natarcia. Nazajutrz gen. Alter meldował: „...w walkach dnia 21 września w godzinach popołudniowych nieprzyjaciel wdarł się przez odcinek 30 pp na tyły naszej dywizji na kierunku lasku na północ od m. Placówka — wzgórze 1,5 km na południe od folwarku Młociny i zajął folwark Młociny oraz doszedł do lewego brzegu Wisły... ...W godzinach wieczornych silnym przeciwuderzeniem 56 i 60 pp od północy z Burakowa Małego i 29 pułku strzelców kaniowskich od południa z Lasku Bielańskiego 5 — nieprzyjaciel ten został zniesiony, ponosząc duże straty..." . Nie było już jednak możliwości, by teren wydarty Niemcom obronić, gdy ruszą do kontrataków, jak oczekiwano, z udziałem nowych i jeszcze liczniejszych sił. I rzeczywiście, nazajutrz przed południem zaczęło się od artyleryjskiego bombar­ dowania. Niemcy okładali nawałami ognia, ze skrupulatnością godną lepszej okazji, wszystkie punkty oporu polskiego, 5 Obrona Warszawy w 1939 r. Wybór dokumentów wojskowych. Warszawa 1968, dok. nr 275, s. 356.

13 — Bzura 1939

194 o które już wcześniej musieli się bić. Tłukli metr po metrze, dokładnie i systematycznie. Z obserwacji wynikało, że z takiej łaźni Polacy żywi ujść nie mogą. Wtedy dopiero ich piechota podniosła się z ziemi i ruszyła do przodu, najpierw ostrożnie, ale kiedy po tamtej stronie nikt nie dawał znaku życia, coraz śmielej prostowali plecy i wy­ dłużali krok, biegnąc prawie. Polaków tu jednak nie było i cały ten artyleryjski fajerwerk na nic się nie zdał. Kilka tysięcy pocisków armatnich padło w próżnię. Polacy tymczasem stali już między Bielanami a Wawrzyszewem, dokąd wycofali się skrycie pod osłoną nocy. Ale nie był to fortel wojenny, po którym byłoby można fetować zwycięstwo nad wrogiem, lecz tragiczna konieczność. Niemcy doszli do Wisły, rozdzielając obrońców w Modlinie i w War­ szawie. Teraz obrona Palmir straciła swój dotychczasowy sens, a sytuacja zgrupowanych tam oddziałów gen. Bołtucia stała się niezwykle ciężka. Zostały okrążone i odcięte zarówno od Modlina, jak i od Warszawy. Nie było alternatywy. Trzeba było się po prostu przebijać do oblężonej stolicy. 21 września około północy gen. Bołtuć z oddziałem liczącym nie więcej niż 6 do 8 tysięcy żołnierzy, słabo uzbrojonych i wyczerpanych fizycznie, opuścił Palmiry kierując się na Łomianki. Znowu nie było kontaktu bezpo­ średniego z wrogiem i zgrupowanie maszerujące w dwóch kolumnach, ubezpieczane od południa oddziałem kawalerii, zmierzało spokojnie do celu. O świcie osiągnięto Łomianki. Ale tu byli już Niemcy. 18 nieprzyjacielska dywizja piechoty jakby oczekiwała nadejścia Polaków, a sama podwarszawska miejscowość była najsilniejszym punktem taktycznym zor­ ganizowanej przez nią zapory obronnej. Nie było innego wyjścia, tylko zaskoczyć nieprzyjaciela gwałtownym atakiem, tak wprost z marszu. Ubezpieczenia niemieckie zostały zniesione pierwszym uderzeniem naszej piechoty, po czym zaraz rozwinęła się do boju artyleria. Słaba

195 bo słaba, ale jak za generała Bema, równająca w szturmie do piechoty. Zaraz potem pękła główna linia niemieckiej obrony i pier­ wsza fala atakujących, a za nią druga wlały się do Łomianek. Tu już nikt nie dawał pardonu. Straszna to była walka, bo nasi karabinem głównie władając, parli do walki wręcz z wrogiem, który uzbrojony w broń maszynową nie chciał jej przyjąć. Nierówna to była walka, bo zanim bagnet dosięgnął jednego Niemca, pięciu naszych konało od kul. Liczba atakujących zastraszająco malała. W tym zapamiętaniu się w rozpaczy szło tylko o jedno — przejść za wszelką cenę. Do swoich było już tak blisko. Por. Jaskólski wspomina: „...Wieś była bardzo długa, a gdy dotarliśmy do jej skraju, ujrzeliśmy przed sobą głęboką kotlinę, którą płynęła Wisła. Leżąc w rowie zobaczy­ łem teraz liczne gniazda karabinów maszynowych nieprzyja­ ciela. Ogień zaporowy był bardzo silny. Czołgaliśmy się rowami, ale i to wreszcie było niemożliwe, rów przechodził bowiem w betonowe rury tworząc mostek zjazdowy z szosy. Wykorzystując chwilowe zmniejszenie się ognia wykonaliśmy skoki z rowu przez szosę do zagrody. Przed skokiem roze­ brałem swój pistolet i rozrzuciłem jego części. W zagrodzie byliśmy osłonięci murami budynków, ale teraz zaczęły poja­ wiać się samoloty myśliwskie obrzucając pole walki małego kalibru bombami, ostrzeliwując z broni maszynowej. Po rowach długiej szosy leżeli jeszcze nasi żołnierze. Było to już 6 polowanie na bezbronnych..." . Cena niespełnionej nadziei była wysoka. Na czele długiej listy żołnierzy poległych pod Łomiankami znajdują się: gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, dowódca grupy operacyjnej „Wschód", a później grupy jego imienia. Tuż za nim ppłk dypl. Tadeusz Parafiński, dowódca skierniewickiej dywizji piechoty, a dalej majorowie: Piotr Kunda, Józef Juniewicz, Józef Piotr Schmied, 6

Wspomnienie por. Czesława Jaskólskiego, w: Gniezno i Ziemia Gnieź­ nieńska, szlak bojowy 69 pułku piechoty we wrześniu 1939 r., Gniezno 1978, s. 319, 322.

196

197

Leszek Lubicz-Nycz; kapitanowie: Julian Serwatkiewicz, Feliks Grzegrzółka, Wacław Stefan Kwiatkowski, Stefan Dobrowolski, rtm. Wacław Zachoszcz i wielu, wielu innych, znanych i nieznanych żołnierzy boju pod Łomiankami. Ran­ nych i jeńców, których wróg pojmał, nikt nie liczył, bo oni mimo wszystko przetrwali, uchodząc z życiem. „...Gdyśmy tak kombinowali — zwierza się plutonowy Józef Depa — jak się przedostać na drugą stronę (Wisły — T. J.), nastąpił dla mnie moment najboleśniejszy. Na wspomnianej szosie pojawił się w marszu ubezpieczonym niemiecki oddział, w sile co najmniej batalionu. Jego ubezpieczenia boczne penetrowały zabudowania położone w pobliżu nas. Sytuacja stała się bez wyjścia. Spotkał mnie ten sam los, co wielu innych synów naszej ojczyzny — niewola. Silny żal ściskał mi serce, rozpacz targała mną"7. Tylko bardzo nieliczni doszli, przedzierając się w pojedynkę lub małymi grupami. Jeszcze oszczędzono im tego losu, ale nie ujdą mu. Za to tę chwilę zawodu i upokorzenia przeżyją o wiele mocniej. * 20 września gen. Kutrzeba cały i zdrowy był już w War­ szawie i w dowództwie armii „Warszawa" spotkał się z gen. Rómmlem. Do dyspozycji tego ostatniego oddał siebie i woj­ sko, które przyprowadził. „...Rozmawiałem z gen. Kutrzebą zaraz po przybyciu i później — wspomina dowódca odcinka «Zachód», płk Porwit. — Widziałem na twarzy generała ślady ciężkich przeżyć, ale jakież było to zrozumiałe, gdy się dowiedziałem od oficerów jego sztabu o całodziennym wyczekiwaniu dowódcy w szczerym polu pod bombami dziesiątków samo­ lotów, aż ostatni oddział 25 DP przejdzie Bzurę, a potem o marszu nocnym ze szpicą tylną 25 DP. I zdając sobie sprawę 7

T r u s z c z a k , op. cit., s. 358.

z różnicy między walką w otwartym polu a obroną w mieście pełnym schronów i osłon, czułem cześć żołnierską dla tego dowódcy armii..."8. Generał przyjął nominację na zastępcę dowódcy armii „Warszawa", a nazajutrz podpisał rozkaz o rozwiązaniu swojej armii. Rozkaz krótki, żołnierski, skąpy w słowa. Żadnych dla siebie zasług. „...Jeżeli armia w przebytych działaniach osiągnęła pewne powodzenie, to zawdzięczać to należy przede wszystkim ofiarności i męstwu żołnierzy..." Dopiero historia oceni jego zasługi. On sam, gdy przybył do Warszawy, meldował gen. Rómmlowi, pełen wewnętrznego przekonania o własnej winie, że przegrał bitwę. Tylko nieskromność, a nawet pycha podsunąć mogły przyjmującemu meldunek słowa krytyki, motywujące przegraną w bitwie nad Bzurą błędami Kutrzeby. Błędy były i owszem, ale składały się one na sumę wielu innych błędów, zaistniałych także poza ob­ szarem tej bitwy, jak np.: brak udziału w niej armii „Łódź" i „Warszawa". Przede wszystkim na wyniku tej bitwy zaważyła sytuacja na całym froncie polskim, a co więcej, na całym froncie sprzymierzonych, który na zachodzie stał milczący i całkowicie bierny. Zgrupowanie Kutrzeby zadało wojskom nieprzyjacielskim tak ciężki cios, że tylko indolencji generałów armii sprzymierzonych przypisać można, iż uszedł ich uwagi i nie został na froncie zachodnim spotęgowany ciosem jeszcze silniejszym. Kutrzeba przegrał bitwę, bo nie mógł jej wygrać. Sprzymierzeni przegrali całą kampanię wojenną 1939 r., bo nie chcieli jej wygrać, nadal ufając grze sił politycznych, które w toczącej się już wojnie nie mogły skutecznie zastąpić gry sił militarnych. Gen. Kutrzeba miał pełne prawo moralne do wysoko podniesionego czoła. Zapewne nie domyślał się, że historia przypisze mu sławę jednego z najdzielniejszych generałów i utalentowanego operatora wśród wyższych dowódców Woj­ ska Polskiego. 8

P o r w i t , Obrona Warszawy, s. J83-184.

199

198 Zdziesiątkowane wojska, lecz nadal pełne bojowego zapału, rozkaz generała oddał pod komendę dowództwa armii „War­ szawa". Gen. Knoll stanął na czele odwodów, a główną ich siłę stanowić miały 15 i 25 dywizje piechoty, które uzupełnione rozbitkami głównie z 17 i 14 dywizji stanęły: pierwsza w rejonie cmentarza Powązkowskiego i Ewangelickiego, druga w rejonie ulic 3 Maja, Marszałkowskiej oraz Zamku i Ogrodu Saskiego. Oddziały obu dywizji wzięły udział w końcowym okresie walk o Warszawę, gdy wróg przypuścił szturm generalny. Biły się na Bielanach i wspierały obronę 40 i 41 pułków piechoty w rejonie ulicy Sękocińskiej. Kontratakowały fort szczęśliwicki, walczyły w rejonie remizy tramwajowej przy Opaczewskiej. Broniły pozycji na ulicy Częstochowskiej. Kawaleria gen. Abrahama stanęła w Łazienkach oraz na Czerniakowskiej i Belwederskiej, m.in. w koszarach 1 pułku szwoleżerów. Po reorganizacji utworzyła jedną brygadę pod dowództwem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej. Gdy Niemcy ruszyli do szturmu generalnego, stanęła ona w obronie pozycji na ulicy Belwederskiej, asekurując opór piechoty. Ale Warszawa nie miała już sił do dalszej walki. * 22 września, po ustąpieniu 25 i 15 polskich dywizji piechoty spod Młocin, Burakowa i Placówki, Niemcy dotarli do Wisły i zatrzasnęli dotąd nie domknięty pierścień okrążenia stolicy. Na przedpolach lewobrzeżnej Warszawy przygotowywały się do szturmu dywizje 8 armii oraz główne siły 10. Przeciwko Pradze skoncentrowały się wojska 3 armii. Dowództwo nad nimi objął gen. Blaskowitz. Tu był mocniejszy niż nad Bzurą, gdy musiał się cofać przed dywizjami Kutrzeby, gdy otrzyma­ wszy posiłki, próbował go zniszczyć i nie dopuścić do Warszawy. Nie udało się. Ale teraz Kutrzeba już nie ujdzie, osaczony ze wszystkich stron trzynastoma dywizjami i dwoma

tysiącami dział i moździerzy piechoty. Luftwaffe dokona reszty. Dwie floty powietrzne, 1 i 4, rzucą do ataku na miasto słabo bronione przed atakiem z powietrza około 400 samolotów. Po kategorycznym odrzuceniu przez dowództwo obrony stolicy niemieckiego ultimatum z dnia 16 września, wzywają­ cego do poddania miasta, Niemcy uciekli się do środków, które miały złamać odporność psychiczną Polaków. Miały to być środki niehumanitarne i surowo zabronione klauzulami konwencji genewskiej. W rozkazie niemieckiego dowództwa czytamy: „...Do czasu rozpoczęcia natarcia (na Warszawę — T. /.), występuje na pierwszy plan, oprócz zwalczania urządzeń bojowych — także i niszczenie oraz paraliżowanie urządzeń ważnych dla życia (miasta — T. J.), jak wodociągi, elektro­ wnie, gazownie itd., ażeby obrońców skruszyć..."9. Luftwaffe nie zwlekała z wypełnieniem tych rozkazów. 22 września między godziną drugą a trzecią oraz czwartą a piątą po południu dwie wyprawy bombowe, złożone co najmniej z 20 samolotów każda, zaatakowały Pragę. Podczas walki z obu wyprawami artyleria przeciwlotnicza strąciła dwa samoloty. 24 września Niemcy nadlecieli falami z różnych kierunków i na dużych wysokościach. Ostrzelani przez artylerię przeciwlot­ niczą, rozsypali się rezygnując z atakowania grupami. Piloci nadal czuli respekt przed lufami polskich dział. Nalot trwał od godz. 9 do 11. W powietrzu utrzymywało się przez cały czas około 20 samolotów. Około godziny 15 nalot powtórzono. Obiektami obu nalotów były głównie filtry, stacja pomp oraz dzielnice mieszkalne na Mokotowie, Wola i Praga. Artyleria przeciwlotnicza zestrzeliła 5 nieprzyjacielskich samolotów. 25 września stolica przeżyła najcięższy dzień oblężenia: nieustające bombardowanie lotnicze, któremu towarzyszył ciągły ogień artylerii. Alarm lotniczy zarządzono o godzinie 8.25. Niemieccy piloci już nie potrzebowali celować. Na 9

Materiały GA „Południe", MiD WIH.

200 Warszawę wydano wyrok: zniszczyć. Pierwszy nalot trwał do godziny 10. Pożary objęły całe miasto, a artyleria strzelała coraz rzadziej, bo już brakowało amunicji. Podczas tego nalotu zestrzelono trzy samoloty. 35 minut później nie ostygłe jeszcze lufy dział przeciwlotniczych otworzyły ponownie ogień. Bomby leciały na Śródmieście i Wolę. O 12.05 zapalającymi bombami bombardowany był Mokotów, a o go­ dzinie 15.20 — Grochów. Jeszcze o 18.00 samoloty niemieckie były nad miastem. Ostatnie pociski ośrodka OPL Warszawa trafiły w cel. 10 samolotów zwaliło się na ziemię. „...Warszawa płonie, Warszawa bombardowana bez przerwy z powietrza i z ziemi, zamienia się w rumowisko gruzów. Nie mamy światła, nie mamy wody, nie mamy żywności. Sześć­ dziesiąt tysięcy zabitych, sto tysięcy rannych — oto rezultat straszliwej furii najeźdźcy..." 10. To jedno z ostatnich dramatycznych wystąpień prezydenta Stefana Starzyńskiego 23 września. Tego samego dnia Warszawa odparła szturm generalny, przygotowywany przez kilka dni nieprzerwanym bombar­ dowaniem artylerii i lotnictwa. Wdzierał się jednak w ulice wróg stokroć groźniejszy, wobec którego męstwo i gotowość do największych poświęceń były bezbronne. Coraz częściej zaczęły się pojawiać rozkazy i zarządzenia, które odczy­ tywano z rosnącym niepokojem: — „Usuwać padlinę i zwłoki ludzkie. Świeżą padlinę odsyłać do rzeźni". Głód i groźba epidemii zawisły nad miastem. Nie starczało także amunicji, szczególnie artyleryjskiej, zostało tylko po kilkanaście sztuk na działo. Milkła więc najskuteczniejsza linia obrony, przed którą piechota i czołgi niemieckie miały dotąd zawsze właściwy respekt. Toteż na wspólnym posiedzeniu sztabu armii „Warszawa" oraz Doradczego Komitetu Obywatelskiego, w kilka godzin po przemówieniu prezydenta Starzyńskiego, gen. Rómmel zakomunikował zebranym decyzję poddania Warszawy. 10

Dokumenty armii „Warszawa", MiD WIH.

201 „Przedłużenie oporu — powiedział — doprowadziłoby po prostu do rzezi wojska i ludności". Znaczna część mieszkańców stolicy i żołnierzy nie po­ dzielała decyzji kierownictwa wojskowego i cywilnego Dowództwa Obrony Warszawy. Nie chciano kapitulować. Rozkaz o zawieszeniu broni dotarł już do wszystkich od­ działów wojskowych, ale na niektórych pozycjach wciąż jeszcze trwała walka. Grupa oficerów z mjr. Kuźmińskim na czele przygotowy­ wała zamach. Spiskowcy zamierzali internować gen. Rómmla wraz z jego sztabem, po czym przejąć dowództwo, zerwać pertraktacje i prowadzić walkę dalej. Posłuszeństwo rozkazom wypowiedzieli również żołnierze-ochotnicy. Zbuntowała się 13 dywizja piechoty, do której należały 1 i 2 ochotnicze pułki obrony Warszawy. Dowódcy tej dywizji, płk. Kalińskiemu, rzucono w twarz słowo „zdrada" i grożono samosądem. Dopiero interwencja kpt. rez. Koeniga, który był jednym z organizatorów robotniczych batalionów, zapobiegła tragicznym wypadkom. Powstałe w wyniku pertraktacji z Niemcami napięcie w mieście groziło konsekwencjami, których skutki trudno było przewidzieć. Głównie dlatego gen. Rómmel wydał odezwę do żołnierzy, w której usiłował uspokoić wzburzone umysły. A oto fragmenty odezwy: „Żołnierze. Zwracam się do Was w chwili ciężkiej dla każdego żołnierza... Broniąc Warszawy, nie pobito nas ani razu. Wszystkie cierpienia i ciężary wojny odczuwała jednak cywilna ludność Warszawy. Straszliwe zniszczenie, którego pastwą stała się stolica, szczególnie przez bombardowanie w dniu 25 września, brak wody, światła, żywności, a zwłaszcza niedostatek amunicji w oddziałach walczących, zmusiły mnie do decyzji mającej na celu zakończenie męczarni cywilnej ludności Warszawy. Z tej racji, chociaż z ciężkim sercem, podjąłem pertraktacje z nieprzyjacielem. ...W tej ciężkiej godzinie zwracam się do Was, żołnierze, i wzywam Was, 14 — Bzura 1939

202

203

abyście ze spokojem i rozsądkiem zaufali głęboko sprawied­ liwości dziejów... liczę na to, że wykonacie wszystkie moje rozkazy, aż do ostatniej chwili" ". Powoli miasto zaczęło się uspokajać. Po półtoradniowych pertraktacjach ustalono ostateczny tekst protokołu o kapitulacji Warszawy. Dokument ten sporządzony w języku niemieckim podpisał gen. Kutrzeba i gen. Blaskowitz 28 września 1939 roku o godzinie 13.15 w Rakowie w fabryce Skoda. Nadeszła wreszcie dla Warszawy chwila najcięższa. 28 wrześ­ nia ukazał się rozkaz zapowiadający wkroczenie wroga do stolicy. Z rozkazu szefa sztabu armii „Warszawa" płk Rola- Arciszewski polecił, aby 29 września do godziny 10 wycofały się wszystkie oddziały polskie z rejonu Alei Jerozolimskich, Nowego Światu, Alei Ujazdowskich i Belwederskiej oraz rejonu na zachód od obwodowej linii kolei, łącznie z placem Broni i parkiem Traugutta, a także z części Żoliborza poło­ żonej na zachód od ulic: Mickiewicza, Słowackiego i Marymonckiej. Tam właśnie wkroczyć miały pierwsze oddziały armii niemieckiej. 29 września gen. Czuma w specjalnym rozkazie przedstawił organizację wymarszu załogi wojskowej miasta. Początek wymarszu wyznaczono na dzień 29 września o godzinie 20. Ostatnia kolumna opuścić miała miasto 1 paź­ dziernika o godzinie 7. W tym samym czasie, kiedy ostatnie oddziały polskie opuszczały Warszawę, do Śródmieścia wkraczały wojska hitlerowskie. 1 października o godzinie 15 Niemcy zaciągnęli wartę przy Komendzie Miasta. Megafony obwieściły miesz­ kańcom, że stolica kraju — jeden z ostatnich punktów polskiego oporu — została zajęta przez wojska niemieckie. * "

Obrona Warszawy w 1939 r. Wybór dokumentów wojskowych, Warszawa

1968, dok. nr 410, s. 503 i 506.

Ostatnią walczącą jednostką polską była Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie" pod dowództwem generała Kleeberga. Marszałek Śmigły powierzył jej pierwotnie zadanie osłony odwrotu całości sił polskich do Małopolski wschodniej. 17 wrześ­ nia grupa „Polesie", licząca około 17 tysięcy żołnierzy, znalazła się w ciężkiej sytuacji. Atakowana frontalnie z pół­ nocy przez dwie dywizje szybkie korpusu Guderiana, otrzymała nieoczekiwany cios wojsk sowieckich od wschodu, zagrażający jej tyłom. Odwrót stał się koniecznością i to natychmiastową. Dwa dni później generał Kleeberg otrzymał rozkaz Naczel­ nego Wodza potwierdzający wcześniejsze wiadomości z na­ słuchu radia nieprzyjacielskiego o ewakuacji z kraju naczel­ nych władz politycznych i wojskowych do Rumunii i Węgier. Dowódca grupy stanął wobec nowego zadania, które wy­ kluczało obronę na miejscu. Zdecydował poprowadzić oddziały na zachód, ku Włodawie, gdzie zamierzał je przeprowadzić przez Bug, a potem ruszyć do Warszawy z zamiarem przyjścia jej z pomocą. A sprzyjała temu sytuacja na styku między wojskami sowieckimi, zdążającymi na zachód ku linii demarkacyjnej, a niemieckimi, które wycofywały się z terenów już zajętych. W ten sposób tworzył się szeroki pas ziemi niczyjej, który przesuwał się z wolna ku zachodowi. Wykorzystując ów ruchomy pas ziemi niczyjej grupa „Polesie" mogła bez większego ryzyka osiągnąć Warszawę. Od rana 23 września wojska sowieckie były w ruchu ku linii demarkacyjnej i do wieczora osiągnęły linię: Białystok, Brześć Litewski, Kowel, Włodzimierz Wołyński, Lwów. Kilka dni później oddziały Kleeberga dotarły do Bugu i po prze­ prawie przez rzekę stanęły w rejonie Włodawy, którą dopiero co opuścili Niemcy. Tu dopadła grupę Kleeberga hiobowa wieść o kapitulacji Warszawy. Dokąd teraz pójść? Po pełnej napięcia naradzie w dowódz­ twie generał Kleeberg podjął decyzję walki do końca — ma­ szerować dalej w tym samym kierunku i gdzieś na południe od Warszawy przeprawić się przez Wisłę i zaszyć w lasach

204 Gór Świętokrzyskich. I tam trwać dokąd się da. Przecież Zachód musi się ruszyć... Tymczasem oddziały sowieckie doszły polską grupę i ma­ szerując w jej bliskim sąsiedztwie kierowały się na Lublin, Siedlce i Lubartów. Dopiero wieczorem 27 września doszło do pierwszego starcia polskiej kawalerii z bolszewikami pod Jabłonią. Rozpętał się tutaj gwałtowny, dwudniowy bój z udziałem po sowieckiej stronie czołgów, artylerii i lotnictwa. Przeciwnik doznał dotkliwych strat, po czym grupa odskoczyła, podejmując marsz do zamierzonego celu. Nie doszła. Na­ przeciw stanął niemiecki XIV korpus. W kilkudniowej bitwie pod Kockiem szala zwycięstwa przechylała się na polską stronę, aż do chwili opróżnienia ładownic z naboi i artyleryjskich jaszczy z pocisków. 6 października generał Kleeberg wydał ostatnie rozkazy. Walkę przerwano. Był to ostatni bój armii polskiej w obronie kraju.

POSŁOWIE Bitwa nad Bzurą, pośród wielu stoczonych podczas polskiej wojny obronnej 1939 roku bitew, otrzymała rangę najwyższą. Przypomnijmy, że w szczytowym okresie jej natężenia zmagało się z sobą około pół miliona żołnierzy, a poległo tylko po polskiej stronie 15 tysięcy, nie mówiąc o jeszcze większej, dwu- lub trzykrotnie, liczbie rannych. Szef Sztabu Grupy Armii „Południe", generał, a później marszałek polny, Erich von Manstein, vel Lewiński, rozmyś­ lając nad krętymi drogami zmarnowanego zwycięstwa III Rzeszy w drugiej wojnie światowej, napisał: „...Jeśli nawet bitwa nad Bzurą nie sięga rezultatów stoczo­ nych później w Rosji wielkich bitew okrążających, to aż do tego okresu była największą tego typu bitwą..." Opinie historiografów drugiej wojny światowej są absolutnie zgodne co do tego, że Manstein należał do najtęższych głów Wehrmachtu. Istotne jest więc i zasługujące na uwagę to, co napisał. Jeszcze bardziej znamienne jest to, czego nie napisał. Pominął bowiem milczeniem kampanię francuską, która gdy idzie o rozmach, a inaczej parametry operacyjno-techniczne, o niebo górowała nad kampanią polską. Manstein, odwołując się do porównań, nie znalazł w kampanii francuskiej właściwej dla bitwy nad Bzurą skali wielkości, chociaż pod Dunkierką

206 udział mas żołnierskich i sprzętu w liczbach bezwzględnych był kilkakrotnie większy. Dlaczego polską bitwę wyróżniono, włączając ją jeszcze na gorąco do przykładów dydaktyki operacyjnej Wehrmachtu? 23 września przybył na pobojowisko generał pułkownik armii japońskiej Terauuki w otoczeniu czternastoosobowej grupy oficerów. Towarzyszący zwiedzającym oficer niemiecki zawiózł oczywiście tę osobliwą wycieczkę do miejsc, które pokazywały rozmiary polskiej klęski. Mało jest jednak praw­ dopodobne, aby przedstawicieli armii japońskiej interesowała li tylko spektakularna strona podróży wojskowo-historycznej nad Bzurę. Propaganda wynosząca pod niebiosa zwycięstwo militarne Rzeszy niemieckiej nad Polską wypełniała wówczas po brzegi wszystkie środki informacji. Do odwiedzenia pola bitwy skłonić mogła Japończyków tylko chęć poznania realiów operacyjnych. Tę bitwę narzuciła strona polska, i to w sytuacji, gdy przeciwnik dominował na całym teatrze działań wojen­ nych. Wydawała ją strona, która na całym froncie utraciła inicjatywę. Jej wojska cofały się wszędzie, a naczelne dowódz­ two, nie mając z nimi łączności ani odwodów, nie mogło wpływać na rozwój sytuacji. Jednakże bitwa została wydana i uzyskawszy w początkowym okresie wyraźne powodzenie, zmusiła pewnego swojej przewagi przeciwnika do poważnej korekty operacyjnej planu działań wojennych. Został za­ trzymany marsz nie tylko 8 armii na Warszawę, która była głównym celem operacyjnego pościgu. Armia Blaskowitza musiała się bronić, a jej siły okazały się niedostateczne dla pokonania przeciwnika i dowództwo Grupy Armii „Południe" wstrzymało marsz 10 armii gen. Reichenaua, posyłając z po­ mocą Blaskowitzowi dalsze dywizje, głównie pancerne i zmo­ toryzowane. Ewenementem w tej bitwie było odebranie Niemcom inicjatywy operacyjnej, co prawda tylko lokalnie i na krótko, ale na takim obszarze, który stać się mógł podstawą do silnych przeciwuderzeń po liniach wewnętrznych. Dowództwo

207 niemieckie musiało więc, nie znając, oczywiście, w pełni naszej katastrofalnej sytuacji, zrezygnować z dobrze za­ powiadającego się planu szybkiego opanowania Warszawy. Nie mogło też, jak zamierzało, przerzucić siły co najmniej jednego korpusu z 10 armii na podkarpackie skrzydło natarcia na Lwów, któremu powierzono niezwykle ważne zadanie odcięcia Polski od wszelkich połączeń z Rumunią. Tylko dlatego, że nie wykonano w pełni tego planu, była możliwa obrona Lwowa i stworzenie zaczątków obrony tzw. przedmościa rumuńskiego oraz ewakuacja do Rumunii naszych władz państwowych, kadry oficerskiej i oddziałów. Wreszcie zrezygnować musiano z wykonania śmiałej kon­ cepcji Mansteina, która postulując wydłużenie zadania ope­ racyjnego: 10 armii po obszar Lubelszczyzny, zmierzała do zburzenia w zarodku wszelkich prób zorganizowania przez Polaków obrony nad środkową Wisłą i dalej na wschód. Odejście od tego zamiaru pozwoliło przedłużyć nasz opór, zaakcentowany wielką bitwą pod Tomaszowem Lubelskim. Zarówno Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe", jak przede wszystkim Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk lądowych, nie zdecydowali się na ryzyko wysforowania 10 armii za Wisłę w obawie przed przeciwuderzeniem Polaków w jej skrzydło siłami, które dały o sobie znać działaniem zaczepnym znad Bzury. Komunikat OKW z 12 września w części dotyczącej tego odcinka frontu donosił, że: „...jednostki 8 armii znajdują się w ciężkiej walce obronnej na linii Głowno-Stryków-Ozorków..."'. Jak dalej mogły potoczyć się wypadki? Rozważając problem, Brauchitsch, kierując się żelazną zasadą sztuki wojennej, nie mógł opierać swoich przewidywań na założeniu najkorzystniejszego dla siebie rozwoju sytuacji. Jego decyzja, ograniczająca zasięg pierwszego etapu operacji 10 armii do obszaru wielkiego łuku Wisły, opierała się na ' Wojna obronna Polski. Wybór źródeł, dok, nr 408.

209

208 założeniu, że marszałek Śmigły nie omieszka wykorzystać okazji i wesprze uderzenie zgrupowania Kutrzeby siłami armii „Łódź" i „Warszawa". Dla odparcia takiego przeciwuderzenia siły 8 armii mogły okazać się niedostateczne, a skutki wręcz fatalne. Płk Porwit napisał: „...depresja wynikła z szybkich niepo­ wodzeń i za wielki wzięty na siebie ciężar dowodzenia jednocześnie na dwu szczeblach nie pozwoliły Wodzowi Naczelnemu dojrzeć konieczności bitwy walnej w rejonie Łodzi... Nie zmontował tej bitwy Wódz Naczelny ani nie poprowadził. Było to historyczne i życiowe przeoczenie marszałka Rydza-Smigłego..."2. Dygresja płk. Porwita dotyczy niewykorzystanej szansy na stoczenie walnej bitwy z nieprzyjacielem, która gdyby się odbyła, mogła zaznaczyć optymalną granicę naszej skutecz­ ności obronnej i sprostać moralnym aspiracjom narodu i państwa. Czy mogłaby być czymś więcej niż tylko naszą polską historyczną szansą? Tak. I tutaj odważnie postawię hipotezę. Taka szansa była w ścisłym i dobrze zorganizowanym współ­ działaniu wojennym sprzymierzonych z Polską państw. Ale właśnie 12 września, kiedy natarcie zgrupowania Kutrzeby osiągnęło pełnię powodzenia, zebrała się w Abbeville Naj­ wyższa Rada Wojenna francusko-brytyjska z udziałem pre­ mierów obu mocarstw. Tam naczelny dowódca wojsk sprzy­ mierzonych, gen. Gamelin, przedstawił zebranym swoją decy­ zję wstrzymania ofensywy wojsk francuskich przeciwko linii Zygfryda. Może gen. Gamelin, wyciągając wnioski z przebiegu wydarzeń na froncie polskim, nie dawał inicjatywie Kutrzeby szansy na rozwinięcie jej w sukces operacyjny w wielkim stylu? Może jednak zmieniłby decyzję i pchnął swoje wojska do wielkiego natarcia, znajdując realne motywy dla postawienia 2

M. P o r w i t, Komentarze do historii polskich działań obronnych w 1939 roku, cz. III, Warszawa 1978, s. 479.

wniosku, że naczelne dowództwo polskie podoła zadaniu na miarę chwili i wyda walną bitwę. Na Zachodzie walna bitwa miała być wydana Niemcom po zebraniu dostatecznych sił dla pobicia nieprzyjaciela. Polska zaś za tę koncepcję strategiczną miała zapłacić przegraną wojną o swoje terytorium. Kilka miesięcy później, podczas wyprawy Wehrmachtu na Francję, okaże się, że owa koncepcja strategiczna zawaliła się z trzaskiem jeszcze głośniejszym niż koncepcja polska. Do walnej bitwy sprzymierzonych również nie doszło. Wprawdzie koncepcje przeciwdziałań zaczepnych powstały, wymieńmy choćby plany generałów Gamelina, Weyganda i Georgesa, ale żaden nie został wykonany. Przypomnijmy tu tylko jedną z konkluzji Jerzego Godlewskiego, autora stu­ dium poświęconego bitwie nad Bzurą. Sięgnijmy do jednego z jego przykładów porównawczych: „...w dniach 13-15 V w rejonie, w którym toczy się bitwa rozstrzygająca o losach Francji, wszystkim szczeblom dowodzenia, włączając w to dowódcę frontu i dowódcę grupy armii, udaje się zor­ ganizować w sumie trzy kontrataki, w których biorą udział cztery baony piechoty, jeden baon i jedna kompania czoł­ gów a więc nawet nie równowartość jednej wielkiej jedno­ stki..."3. Przypomnijmy, że Manstein, nie znajdując właściwej dla bitwy nad Bzurą skali wielkości w kampanii francuskiej, odwołał się do wielkich bitew okrążających w Rosji. Ale nawet w Rosji, zważywszy przy tym potencjał wojenny tego kraju, Niemcy nigdy nie osiągnęli przewagi tak bez­ względnej i inicjatywy tak jednoznacznej podczas radziec­ kich przeciwdziałań wychodzących z obrony, jak to było nad Bzurą. Manstein odwołując się do wielkich bitew stoczonych na obszarach Związku Radzieckiego mierzy je wielkością 3

J. G o d l e w s k i , Bitwa nad Bzurą. Warszawa 1973, s. 216.

Historyczne studium operacyjne,

210 operacyjnego rozmachu, a więc zasięgiem zadań, znaczeniem celu i szybkością jego realizowania oraz czasem trwania. Posługuje się tu znanym w sztuce operacyjnej wzorem, według którego rozwiązuje się ze ścisłością prawie matema­ tyczną jedno z podstawowych równań każdej wojennej operacji. Ale właśnie dlatego, a zabrzmi to jak paradoks, popełnił on w swoim osądzie nieścisłości. Matematyczny wzór czy statyczny schemat nie mieszczą, niestety, imponderabiliów wojny, które niekiedy wywracają na opak wszelkie wzorcowe konstrukcje problemu. Myślę, że jest tak i w tym przypadku. Wielkie bitwy w Rosji, jak to Manstein formułuje, toczyły się na niezmierzonych obszarach wielkiego terytorialnie kraju. Znaczenia pozytywnego tego faktu dla strony broniącej się nie można przecenić. W przypadkach radzieckich kontrofensywnych działań podejmowanych w okresie wielkiego odwrotu niezawodnym sprzymierzeńcem dowódców radzieckich była przestrzeń. Ona dawała czas na skorygowanie błędu, na koncentrację i manewr odwodami, a więc pozostawiała szeroki kontekst rozwiązań alternatywnych. I wreszcie ona, przestrzeń, dawała możność moralnego oddziaływania za­ plecza na postawę żołnierza Armii Czerwonej, który miał dokąd się cofać, nie mówiąc już o wielkości potencjału ludzkiego tego zaplecza, a zwłaszcza potencjału środków walki. A to znaczyło wiele, bo budowało wiarę, że nawet w chwilach największych niepowodzeń i zawodu nie wszyst­ ko jeszcze zostało stracone. Tego wszystkiego żołnierz walczący nad Bzurą nie miał. Kiedy w jednym z komunikatów informacyjnych wydanych zaraz po bitwie przez sztab 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz napisał, że bitwa nad Bzurą była jedną z największych wyniszczających bitew początkowego okresu drugiej wojny światowej, nie miał na to jeszcze zbyt wielu dowodów. Ale kiedy pisał swoją książkę Manstein, dysponował on już całą panoramą zmagań tej wojny. Dlaczego nie napisał, że: bitwa

211 nad Bzurą to ewenement sztuki operacyjnej w całej drugiej wojnie światowej, nie zdołam wyjaśnić. Wiem tylko, że drugim takim ewenementem odpowiadającym podobnym parametrom operacyjnym, choć o nieco większej skali, była kontrofensywa Wehrmachtu w grudniu 1944 roku w Ardenach. „...Generał Kutrzeba — napisze Marian Porwit — związał na zawsze swe nazwisko z bitwą nad Bzurą, zarówno dzięki początkowym powodzeniom, jak i dzięki wielkości bitwy, mimo ostatecznej klęski..."4. Tradycje historycznej bitwy, to jej pierwsza wielkość.

4

P o r w i t , op. cit., s. 479.

SPIS ILUSTRACJI Plakat o mobilizacji, repr. z Wojna obronna Polski 1939, Warszawa 1979. Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, dowódca armii „Poznań", następnie grupy armii, repr. z Wojna obronna Polski. Gen. dyw. Władysław Bortnowski, dowódca armii „Pomorze", repr. z Wojna obronna Polski. Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego, repr. z Wojna obronna Polski. Gen. dyw. Juliusz Rómmel, dowódca armii „Łódź", następnie armii „Warszawa", repr. z Wojna obronna Polski. Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku ułanów, repr. z Abraham, Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1969, Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości, repr. z Wojna obronna Polski. Gen. bryg. Franciszek Alter, dowódca 25 dywizji piechoty, repr. z G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kampanii 1939, Lublin 1969. Płk dypl. Stanisław Dworzak, dowódca 69 pułku piechoty, repr. z G ł o w a c k i, op. cit. Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowódca II batalionu 69 pułku piechoty, repr. z G ł o w a c k i, op. cit. Płk dypl. Mieczysław S. Mozdyniewicz, dowódca 17 dywizji piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit. Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna obronna Polski. Dowódca armii „Poznań" gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w samochodzie) w rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem (pierwszy z lewej), repr. z A b r a h a m, op. cit. Oddział kawalerii w marszu, repr. z Wojna obronna Polski. Działon artylerii w akcji bojowej, repr. z Wojna obronna Polski.

214 Gen. bryg. Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca grupy operacyjnej kawalerii, poległ 19 września nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski. Kpt. Ludwik Głowacki, dowódca 6 baterii 17 pal, repr. z G ł o w a c k i , op. cit. Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sochaczewem, repr. z A b r a h a m, op. cit. Płk Ignacy Kowalczewski, dowódca 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich, od 18 września dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, repr. z A b r a h a m, op. cit. Płk Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku strzelców konnych, ciężko ranny 17 września zmarł w szpitalu w Modlinie, repr. z Wojna obronna Polski. St. wachm. Jan Sabik z 7 pułku strzelców konnych, repr. z Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968. Gen. bryg. Franciszek Wład, dowódca 14 dywizji piechoty, poległ 19 września nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski. Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych, repr. z Wojna obronna Polski. Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, poległ 22 września w Łomiankach, repr. z Wojna obronna Polski. Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym, repr. z Wojna obronna Polski. Rkm „Browning" na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna obronna Polski. Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń, repr. z Wojna obronna Polski. Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski. Gen. bryg. Edmund Knoll-Kownacki, repr. z P. B a u e r , B. P o l a k , Armia Poznań w wojnie obronnej 1939, Poznań 1982. Walki na ulicach Sochaczewa, repr. z Wojna obronna Polski. Plut. Józef Kasprzak, szef szwadronu kolarzy 17 pułku ułanów, repr. z A b r a h a m, op. cit. Płk Edward Godlewski, dowódca 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich, repr. z A b r a h a m, op. cit. Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy, repr. z Wojna obronna Polski. Radzieccy i niemieccy oficerowie nad mapą Polski, repr. z T. J u r g a, Obrona Polski 1939 Kombrig Wasyl Czujkow podczas towarzyskiego spotkania z przedstawicie­ lami dowództwa niemieckiego w Grodnie, repr. z J u r g a , Obrona... Medal „Za Udział w Wojnie Obronnej 1939".

SPIS TREŚCI Zamiast prologu

5

Kulisy agresji

10

Zanim padły strzały Wojna

"22 38

W wyścigu z armią Blaskowitza Wielka szansa

52 61

Pełne powodzenie

,

76

Nie będzie ofensywy sprzymierzonych

111

Bez szansy na zwycięstwo

119

N o w a koncepcja bitwy W okrążeniu

141 151

Najazd ze Wschodu

174

W oblężonej Warszawie Posłowie

188 205

Spis ilustracji

213

Related Documents

1939 Bzura
December 2019 13
1939
April 2020 10
1939
December 2019 19
Tyson 1939
November 2019 14
1939-a
May 2020 6
Liverpool,1939
June 2020 9