Cecily Von Ziegesar - Plotkara 02 - Wiem, Ze Mnie Kochacie

  • Uploaded by: Dominika
  • 0
  • 0
  • June 2020
  • PDF

This document was uploaded by user and they confirmed that they have the permission to share it. If you are author or own the copyright of this book, please report to us by using this DMCA report form. Report DMCA


Overview

Download & View Cecily Von Ziegesar - Plotkara 02 - Wiem, Ze Mnie Kochacie as PDF for free.

More details

  • Words: 50,224
  • Pages: 175
CECILY VON ZIEGESAR

WIEM, ŻE MNIE KOCHACIE plotkara 2 Przekład Alicja Marcinkowska Tytuł oryginału YOU KNOW YOU LOVE ME

Jestem twoją Wenus, jestem twoim ogniem. Na twoje żądanie. Bananarama Wenus

* ∗

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! Witajcie w Nowym Jorku, na Manhattanie, w jego najelegantszej części - Upper East Side, gdzie moi przyjaciele i ja mieszkamy w olbrzymich, bajecznych apartamentach i chodzimy do ekskluzywnych prywatnych szkół. Może i nie jesteśmy najmilszymi ludźmi na świecie, ale nadrabiamy to urodą i gustem. Nadchodzi zima. To ulubiony sezon całego miasta i mój też. Chłopcy przesiadują w Central Parku, gdzie grają w pitkę, czy też robią cokolwiek innego, co tylko chłopcy mogą robić o tej porze roku, a w ich włosach i swetrach pełno jest suchych liści. I te ich zaróżowione policzki... jak się temu oprzeć? Już czas wyciągnąć karty kredytowe i uderzyć do Bendel's i Barneysa po nowe odjazdowe buty, seksowne rajstopy kabaretki, krótkie wełniane spódniczki i cudowne kaszmirowe sweterki. O tej porze roku miasto jest bardziej błyszczące i my chcemy błyszczeć razem z nim! Niestety, to również czas pisania podań do college'u. Wszyscy pochodzimy z takich rodzin i chodzimy do takich szkół, gdzie nieubieganie się o przyjęcie do jednego z najlepszych college'ów nie wchodzi w grę. A już totalnym obciachem byłoby, gdyby cię do żadnego nie przyjęli. Żyjemy pod presją, ale ja się nie daję. To nasz ostatni rok w szkole średniej i musimy sobie maksymalnie poużywać, a jednocześnie dostać się do wybranego college'u. W naszych żyłach płynie najlepsza krew na Wschodnim Wybrzeżu i jestem pewna, że wykombinujemy, jak to rozegrać, żeby jednocześnie i mieć ciastko, i je zjeść. Jak zawsze. Znam kilka dziewczyn, które też nie poddają się presji... Na celowniku B razem z ojcem wybiera okulary słoneczne u Gucciego na Piątej Alei. Jej ojciec nie mógł się zdecydować, czy kupić te z różowymi, czy niebieskimi szkłami, więc kupił obie pary. Wow! On naprawdę jest gejem! N z kumplami w Barnes & Noble na skrzyżowaniu Osiemdziesiątej Szóstej z Lexington sprawdza w Nieoficjalnym przewodniku po college'ach, gdzie najlepiej się imprezuje. S 

red.).

plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp.

siedzi u kosmetyczki w salonie Avedy w centrum. D rozmarzonym wzrokiem przygląda się łyżwiarzom w Centrum Rockefellera i bazgrze w notatniku. Bez wątpienia poemat o S - ale powiało romantyzmem! A B woskuje sobie linię bikini w Salonie J. Sisters. Przygotowuje się na... CZY B JEST NAPRAWDĘ GOTOWA NA KOLEJNY KROK? Nawija o tym od końca wakacji, kiedy razem z N wrócili do miasta. Ciągle razem. Ale potem pojawiła się S i N zaczął zerkać w jej stronę, więc B postanowiła go ukarać i kazała mu czekać. Ale teraz S ma D, a N obiecał, że będzie wierny B. Już czas. A poza tym, żadna z nas przecież nie chce iść do college'u jako dziewica. Będę trzymać rękę na pulsie. Wiem, że mnie kochacie plotkara

i mieć ciastko, i zjeść ciastko - Za Blair, mojego misiaczka - powiedział pan Harold Waldorf, unosząc kieliszek z szampanem, żeby stuknąć nim o kieliszek Blair. - Nadal jesteś moją małą dziewczynką, nawet jeśli nosisz skórzane spodnie, a z twojego chłopaka jest kawał chłopa. - Idealnie opalony ojciec Blair posłał uśmiech Nate'owi Archibaldowi, który siedział obok niej przy stoliku. Pan Waldorf wybrał na ich specjalną kolację Le Giraffe, bo restauracja była mała, przytulna i modna, jedzenie bajeczne, a wszyscy kelnerzy mówili z wyjątkowo seksownym francuskim akcentem. Blair Waldorf sięgnęła ręką pod obrus i ścisnęła kolano Nate'a. Blask świec sprawiał, że czuła się napalona. Gdyby tylko tata wiedział, co planujemy na potem, myślała upojona. Stuknęła się kieliszkiem z ojcem i upiła potężny łyk szampana. - Dzięki, tato. Dzięki, że przejechałeś taki kawał drogi, tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć. Pan Waldorf odstawił kieliszek i osuszył usta serwetką. Jego paznokcie błyszczały miał perfekcyjny manikiur. - Och, kochanie, wcale nie przyjechałem tu dla ciebie. Przyjechałem, żeby się pokazać. - Przechylił głowę i wydął usta jak model pozujący do zdjęcia. - Czyż nie wyglądam fantastycznie? Blair wbiła paznokcie w nogę Nate'a. Musiała przyznać, że ojciec rzeczywiście wygląda fantastycznie. Zrzucił prawie dziesięć kilogramów, był opalony, miał cudowne ciuchy od francuskich projektantów i ogólnie wyglądał na szczęśliwego. Ale Blair i tak była zadowolona, że zostawił swojego chłopaka w ich winnicy we Francji. Nie była jeszcze gotowa, by przyglądać się, jak jej ojciec publicznie okazuje uczucie innemu facetowi, niezależnie od tego, jak świetnie wyglądał. Wzięła do ręki menu. - Możemy zamówić? - Dla mnie stek - oświadczył Nate. Nie zamierzał robić ze swojego zamówienia wielkiej sprawy. Chciał po prostu mieć wreszcie tę kolację z głowy. Nie żeby miał coś przeciwko siedzeniu w restauracji z nowym wcieleniem ojca Blair; właściwie to była całkiem

niezła zabawa - zrobił się taki gejowaty. Ale Nate nie mógł się doczekać, kiedy pójdą do Blair, która w końcu zamierzała dać za wygraną. Najwyższy czas. - Dla mnie też - powiedziała Blair i zamknęła menu, nawet nie zaglądając do środka. Stek. - I tak nie zamierzała się opychać, nie dzisiaj. Nate przysiągł jej, że na dobre skończył z Sereną van der Woodsen, jej koleżanką z klasy i byłą najlepszą przyjaciółką. Był gotów poświęcić Blair całą swoją uwagę. Miała gdzieś, co zje na kolację, stek, małże czy móżdżek dzisiaj wreszcie straci cnotę! - To ja też - powiedział jej ojciec. - Trois steak an poivre - oświadczył kelnerowi idealną francuszczyzną. - I nazwisko twojego fryzjera. Masz cudowną fryzurę. Blair spaliła cegłę. Porwała z koszyczka na stole kawałek chleba i zagryzła na nim zęby. Głos ojca i jego maniery kompletnie się zmieniły od czasu ich ostatniego spotkania przed dziewięcioma miesiącami. Wtedy był poważanym konserwatywnym prawnikiem w garniturze, nie budził żadnych skojarzeń. A teraz na pierwszy rzut oka widać, że jest gejem wyskubane brwi, lawendowa koszula i dobrane do niej skarpety. I to jest jej ojciec. W zeszłym roku cale miasto mówiło o ujawnieniu się jej ojca i późniejszym rozwodzie rodziców. Teraz wszyscy przeszli już nad tym do porządku dziennego i pan Waldorf mógł spokojnie prezentować wszem wobec swoją przystojną twarz. Ale to wcale nie znaczy, że inni goście Le Giraffe nie zwracali na niego uwagi. - Widziałeś jego skarpetki? - szepnęła podstarzała dziedziczka do znudzonego męża. Szaro - różowe w romby. - Nie wydaje ci się, że przesadził z żelem? Myśli, że jest Bradem Pittem, czy co? zapytał swoją żonę znany prawnik. - Ma lepszą figurę od swojej byłej żony, mówię wam - zauważył jeden z kelnerów. Rzeczywiście, to było bardzo zabawne. Dla wszystkich z wyjątkiem Blair. Jasne, chciała, żeby ojciec był szczęśliwy, a skoro jest gejem, w porządku. Ale czy musiał się z tym tak obnosić? Spojrzała przez okno na latarnie uliczne. Z kominów luksusowych domów przy Sześćdziesiątej Piątej unosiły się kłęby dymu. W końcu przyniesiono sałatki; - To jak, nadał wybierasz się w przyszłym roku do Yale? - zapytał pan Waldorf, nadziewając na widelec cykorię. - Właśnie tam pcha cię serce, Blair? Do mojej starej uczelni? Blair odłożyła widelec i wyprostowała się na krześle, spoglądając swoimi niebieskimi oczami wprost na ojca. - A gdzie indziej miałabym pójść? - powiedziała, jakby uniwersytet w Yale był jedyną

uczelnią na świecie. Nie rozumiała, dlaczego ludzie składają podania do sześciu, siedmiu uczelni, niektórych tak beznadziejnych, że mówiło się na nie „koło ratunkowe”. Ona była jedną z najlepszych uczennic ostatniej klasy prywatnej szkoły dla dziewcząt Constance Billard, elitarnej żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami, na Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Wszystkie absolwentki Constance podejmowały studia na dobrych uczelniach - Ale Blair nigdy nie poprzestawała na tym, co po prostu dobre. Musiała mieć wszystko najlepsze, nie zgadzała się na żadne kompromisy. A według niej najlepszy college to Yale. Ojciec roześmiał się. - Czyli wszystkie inne uczelnie jak Harvard czy Cornell powinny przesłać ci listowne przeprosiny, że w ogóle zawracają ci głowę, prosząc o dołączenie do grona ich studentów? Blair wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać paznokcie - miała świeżo zrobiony manikiur. - Po prostu chcę iść do Yale, to wszystko. Nate nie cierpiał szampana. Tak naprawdę to miał ochotę na piwo, choć zawsze się krępował zamawiać piwo w takim miejscu jak Le Giraffe. Zawsze robili z tego wielką sprawę i przynosili ci oszronioną szklankę, do której nalewali potem heinekena, jakby był absolutnie wyjątkowym trunkiem, a nie zwykłym browarem, jaki możesz dostać na meczu koszykówki. - A ty, Nate? - zapytał pan Waldorf. - Gdzie składasz podanie? Blair była już i tak porządnie zdenerwowana perspektywą utraty dziewictwa, gadka o studiach jeszcze pogarszała sprawę. Odsunęła krzesło i podniosła się, żeby pójść do toalety. Wiedziała, że to obrzydliwe i powinna z tym skończyć, ale kiedy się denerwowała, musiała puścić pawia. To był jej jedyny zły nawyk. Właściwie to nie do końca prawda, ale o tym później. - Nate idzie do Yale razem ze mną - powiedziała i przemaszerowała pewnie przez restaurację. Nate odprowadził ją wzrokiem. Proste brązowe włosy miała rozpuszczone na nagie plecy. Wyglądała bardzo sexy w nowym topie z czarnego jedwabiu i obcisłych skórzanych spodniach opinających biodra. Wyglądała jakby już to robiła wiele razy. Skórzane spodnie zwykle sprawiają takie wrażenie. - Więc i ty będziesz studiować w Yale? - zapytał pan Waldorf, kiedy Blair odeszła. Nate spojrzał spod zmarszczonych brwi na swój kieliszek z szampanem. Naprawdę bardzo mu się chciało piwa. I naprawdę nie sądził, żeby udało mu się dostać do Yale. Nie możesz się rano upalić, a potem napisać test z matematyki, i jeszcze oczekiwać, że cię

przyjmą do Yale - po prostu się nie da. A ostatnio właśnie tak wyglądało jego życie. Przypalał, i to sporo. - Chciałbym dostać się do Yale. Ale zdaje się, że Blair będzie zawiedziona. Mam za słabe stopnie. Pan Waldorf puścił do niego oczko. - Tak miedzy nami, Blair chyba trochę za surowo ocenia pozostałe uczelnie. Nikt nie mówi, że musisz koniecznie iść do Yale. Jest mnóstwo innych szkół. Nate pokiwał głową. - Właśnie. Brown wydaje się całkiem niezły. Mam tam rozmowę w przyszły weekend. Chociaż to też pewnie będzie porażka. Dostałem tróję z ostatniego testu z matematyki i nie chodzę na żadne zajęcia dla zaawansowanych - przyznał. - Blair i tak nie uważa Browna za prawdziwą szkołę. No wie pan, bo mają mniejsze wymagania i lak dalej. - Blair stawia sobie poprzeczkę niemożliwie wysoko - powiedział pan Waldorf, popijając drobnymi łyczkami szampana; jego mały palec był wyprostowany. - Ma to po mnie. Nate rzucił okiem na innych gości restauracji. Zastanawiał się, czy biorą go i pana Waldorfa za parę. Żeby zadać kłam ewentualnym spekulacjom, podciągnął rękawy swojego kaszmirowego zielonego swetra i odchrząknął w bardzo męski sposób. Blair dała mu ten sweter w zeszłym roku i ostatnio ciągle go nosił, by upewnić ją, że nie zamierza jej opuścić ani zdradzić, ani w ogóle jej zmartwić. - Sam nie wiem - powiedział, sięgając do koszyka na pieczywo po bułkę i łamiąc ją gwałtownie na pół. - Byłoby świetnie wziąć sobie rok wolnego i żeglować razem z moim tatą albo robić coś w tym stylu. Nate nie rozumiał, dlaczego w wieku siedemnastu lat trzeba zaplanować sobie całe życie. Będzie jeszcze mnóstwo czasu na dalszą naukę po rocznej czy nawet dwuletniej przerwie na żeglowanie po Morzu Karaibskim czy narciarskie szaleństwa w Chile. Ale wszyscy jego koledzy z męskiej szkoły Świętego Judy planowali iść prosto do college'u, a zaraz potem zrobić magistra. A według Nate'a było to jak wyrzeczenie się życia, nie zastanowiwszy się nawet, co tak naprawdę chciałoby się robić. On na przykład uwielbiał plusk chłodnych fal Atlantyku rozbijających się o dziób jego łodzi. Uwielbiał gorące promienie słońca na plecach, kiedy wciągał żagle. Uwielbiał, kiedy słońce, zasnuwając się zielenią, topi się w oceanie. Zdawał sobie sprawę z istnienia wielu takich przyjemności i chciał doświadczyć wszystkich. O ile tylko nie będzie się to wiązało ze zbyt wielkim wysiłkiem. Nie lubił się przemęczać. - No cóż, Blair nie będzie zadowolona, jak się dowie, że zamierzasz sobie zrobić

dłuższe wakacje. - Pan Waldorf zachichotał. - Zakłada, że razem pójdziecie do Yale, a potem się pobierzecie i zawsze będziecie szczęśliwi. Nate nie spuszczał wzroku z Blair, kiedy z wysoko uniesioną głową wracała do stolika. Pozostali goście w restauracji też się jej przyglądali. Nie była najlepiej ubraną, najszczuplejszą czy najwyższą dziewczyną na sali, ale bił od niej jakiś blask, silniejszy niż od pozostałych. I Blair o tym wiedziała. Na siół wjechały steki i Blair rzuciła się na swój, popijając go szampanem i dopychając górą purée. Przyglądała się seksownemu pulsowaniu skroni Nate'a, kiedy przeżuwał. Nie mogła się doczekać, kiedy stąd wyjdą. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zrobi to z chłopakiem, z którym planowała spędzić resztę życia. Lepiej już być nie mogło. Nate nie mógł nie zauważyć, jak mocno Blair ściska swój nóż. Pokroiła mięso na duże kawałki i rozszarpywała je gwałtownie. Zastanawiał się, czy równie ostra będzie w łóżku. Dużo się wcześniej zabawiali, ale to on zawsze był bardziej agresywny. Blair przeważnie tylko leżała, mrucząc jak bohaterki filmów, kiedy on obdarzał ją pieszczotami. Ale dzisiaj sprawiała wrażenie zniecierpliwionej i wygłodzonej. Oczywiście, że była wygłodzona. Przed chwilą się wyrzygała. - W Yale nie serwują takiego jedzenia, misiaczku - rzekł pan Waldorf do córki. Będziesz wcinała pizzę i taco z całą resztą akademika. Blair zmarszczyła nos. Nigdy wcześniej nie jadła taco. - Nie ma mowy - powiedziała. - Tak czy inaczej, nie będziemy mieszkać z Nate'em w akademiku. Będziemy mieć własne mieszkanie. - Pogłaskała kostkę Nate'a czubkiem buta. Nauczę się gotować. Pan Waldorf spojrzał na Nate'a spod uniesionych brwi. - Szczęściarz z ciebie - zażartował. Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu i zlizał purée z widelca. Nie zamierzał mówić teraz Blair, że jej słodkie małe marzenie o wspólnym mieszkaniu w New Haven jest jeszcze bardziej absurdalne od myśli, że mogłaby jeść taco. Nie chciał powiedzieć niczego, co mogłoby ją zdenerwować. - Przymknij się, tato - powiedziała Blair. Talerze już były puste. Zniecierpliwiona Blair obracała na palcu pierścionek z rubinem. Pokręciła głową, że nie chce kawy ani deseru, i wstała, żeby jeszcze raz udać się do damskiej toalety. Dwa razy w ciągu jednego posiłku to przegięcie, nawet jak na nią, ale była tak zdenerwowana, że nie mogła się powstrzymać.

Chwała Bogu, że w Le Giraffe były miłe, intymne toalety. Kiedy wróciła, z kuchni wyłonił się cały personel. Szef kuchni trzymał tort udekorowany migoczącymi świeczkami. Było ich osiemnaście, wliczając w to jedną dodatkową, na szczęście. O Boże. Blair podeszła do stolika ciężkim krokiem w swoich kozaczkach na obcasie ze spiczastymi nosami i usiadła. Posłała ojcu wściekłe spojrzenie. Dlaczego musiał narobić tyle zamieszania? Jej urodziny były dopiero za trzy tygodnie. Osuszyła jednym łykiem kolejny kieliszek szampana. Kelnerzy i kucharze otoczyli stolik. A potem zaczęli śpiewać Happy birthday. Blair chwyciła rękę Nate'a i mocno ją ścisnęła. - Zrób coś, żeby przestali - szepnęła. Ale Nate siedział bez ruchu, szczerząc się jak ostatni dupek. Właściwie podobało mu się, kiedy Blair była czymś zakłopotana. Nieczęsto się jej to zdarzało. Ojciec wykazał więcej zrozumienia. Kiedy zobaczył, jak bardzo Blair jest nieszczęśliwa, przyspieszył tempo i szybko zakończył piosenkę. Personel uprzejmie zaklaskał, a potem wszyscy wrócili do swoich obowiązków. - Wiem, że jest jeszcze trochę czasu - powiedział przepraszająco pan Waldorf. - Ale już jutro muszę wracać, a siedemnaste urodziny to poważna sprawa. Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko. Coś przeciwko? Nikt czegoś takiego nie lubi. Nikt! Blair bez słowa zdmuchnęła świeczki i przyjrzała się tortowi. Był kunsztownie udekorowany marcepanowymi butami na wysokich obcasach, wędrującymi cukrową Piątą Aleją, obok cukierkowego modelu jej ulubionego sklepu Henri Bendeta. Coś przepięknego. - A to dla mojej małej fetyszystki... - Ojciec, cały rozpromieniony, wyciągnął spod stołu zapakowany prezent. Blair potrząsnęła pudelkiem, z wprawą eksperta rozpoznając głuchy, dudniący dźwięk, jaki wydaje para nowych butów. Rozdarła papier. MANOLO BLAHNIK - było wydrukowane złotymi literami na wieku pudełka. Blair wstrzymała oddech i zdjęła pokrywę. W środku znajdowała się para przepięknie wykonanych skórzanych sandałków na uroczych, małych obcasikach. Très fabulous. - Kupiłem je w Paryżu - powiedział pan Waldorf. - Wypuścili zaledwie kilkaset par. Założę się, że nikt inny nie ma takich w Nowym Jorku.

- Fantastyczne! - westchnęła Blair. Podniosła się i przeszła na drugą stronę stolika, żeby uściskać ojca. Tymi butami całkowicie wynagrodził jej publiczne upokorzenie. Były niewiarygodnie cudowne i wiedziała już, co włoży później na upojną noc z Nate'em. 'tylko te sandałki. Nic więcej. Dzięki, tato!

do czego tak naprawdę służą schody metropolitan museum of art - Usiądźmy z tylu - powiedziała Serena van der Woodsen, prowadząc Daniela Humphreya do Serendipity 3 na Sześćdziesiątej Wschodniej. Ciasną, staromodną knajpkę, w której serwowano hamburgery i lody, wypełniali rodzice ucztujący z dziećmi, kiedy nianie miały wolne. Piskliwie wrzeszczały maluchy na cukrowym haju, a zmęczone kelnerki biegały tam i z powrotem, taszcząc olbrzymie szklane miski z lodami, mrożoną czekoladę i superdługie hot dogi. Dan zamierzał zabrać Serenę w jakieś bardziej romantyczne miejsce, ciche i słabo oświetlone. Gdzieś, gdzie mogliby trzymać się za ręce, rozmawiać i lepiej poznać. Gdzieś, gdzie nie rozpraszaliby ich wściekli rodzice, wydzierający się na małych chłopców o zwodniczym wyglądzie aniołków w nudnych koszulach i spodniach od Brooks Brothers. Ale Serena chciała przyjść właśnie tutaj. Może naprawdę miała ochotę na lody, a może jej oczekiwania co do tego wieczoru nie były aż tak duże ani romantyczne jak jego. - Czy to nie cudowne? - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Razem z moim bratem Erikiem przychodziliśmy tu raz w tygodniu na miętowy deser lodowy. - Otworzyła menu. Nic się nie zmieniło. Super. Dan uśmiechnął się i odgarnął z oczu swoje rzadkie brązowe włosy. Prawda była taka, że zupełnie go nie obchodziło, gdzie jest, dopóki jest z nią. Był z West Side, a Serena ze wschodniej części miasta. Mieszkał z ojcem, samozwańczym intelektualistą i wydawcą mało znanych poetów z kręgu bitników, oraz z młodszą siostrą, Jenny, która chodziła do dziewiątej klasy w Constance Billard - w tej samej szkole uczyła się Serena. Mieszkali w zrujnowanym mieszkaniu, które nie było remontowane od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jedyną osobą, która w ogóle tam sprzątała, był ich olbrzymi kot Marks, prawdziwy ekspert w zabijaniu i pożeraniu karaluchów. Serena natomiast mieszkała ze swoimi bogatymi rodzicami, członkami zarządów wszystkich większych instytucji w mieście, w ogromnym apartamencie na ostatnim piętrze; apartament został urządzony przez sławnego dekoratora i rozciągał się z niego widok na Metropolitan Museum of Art oraz Central Park. Serena miała pokojówkę i kucharkę, którą mogła poprosić

o upieczenie ciasta lub cappuccino, kiedy tylko przyszła jej na to ochota. Więc co robiła z Danem? Natknęli się na siebie parę tygodni temu na castingu do filmu reżyserowanego przez Vanessę Abrams, przyjaciółkę Dana i szkolną koleżankę Sereny. Serena nie dostała roli i Dan prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, ale spotkali się ponownie w barze na Brooklynie. Od tamtej pory dzwonili do siebie i choć widzieli się jeszcze parę razy, to była ich pierwsza prawdziwa randka. Serena wróciła do miasta w zeszłym miesiącu, po tym jak ją wyrzucili ze szkoły z internatem. Na początku była podekscytowana powrotem do Nowego Jorku, ale wkrótce przekonała się, że Blair Waldorf postanowiła się z nią więcej nie zadawać, tak samo jak reszta dawnych przyjaciół. Serena nadal nie wiedziała, co takiego strasznego zrobiła. Zgadza się, w zasadzie nie utrzymywała z nikim kontaktu, i owszem, może za bardzo chwaliła się tym, jak dobrze bawiła się w minione wakacje w Europie. Tak dobrze, że nie pojawiła się na początku roku w Hanover Academy w New Hampshire i właśnie przez to wyleciała. W jej dawnej szkole Constance Billard byli bardziej wyrozumiali. To znaczy - szkoła jako instytucja była bardziej wyrozumiała, bo na pewno nie jej koleżanki. Serenie nie pozostała w Nowym Jorku ani jedna przyjazna dusza, więc była zachwycona Danem. Poza tym poznawanie kogoś tak innego od siebie było superzabawą. Dan miał ochotę uszczypnąć się za każdym razem, kiedy patrzył w ciemnoniebieskie oczy Sereny. Był w niej zakochany, od kiedy ujrzał ją po raz pierwszy na imprezie w dziewiątej klasie, i miał nadzieję, że teraz, dwa i pół roku później, ona też się w nim zakocha. - Weźmy największe desery z całego menu - powiedziała Serena. - Potem możemy się zamienić, żeby się nam nie znudziło. Zamówiła potrójny deser lodowy o smaku mięty z dodatkowym sosem toffi, a Dan wziął lody kawowo - bananowe. Mógłby zjeść wszystko, co tylko zawierało w sobie kawę. Albo tytoń. - To coś dobrego? - zapytała Serena, wskazując wystającą z kieszeni płaszcza Dana książkę. Dan miał przy sobie Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre'a, egzystencjalną opowieść o czyśćcu. - Tak. Z jednej strony to całkiem zabawne, a z drugiej przygnębiające - odparł Dan. Ale zdaje się, że jest w tym dużo prawdy. - A o czym to jest? - O piekle.

Serena roześmiała się. - Wow! Zawsze czytasz takie książki? Dan wyłowił kostkę lodu ze swojej szklanki z wodą i włożył do ust. - Znaczy jakie? - No na przykład o piekle - powiedziała Serena. - Nie, nie zawsze. - Właśnie skończył czytać Cierpienia młodego Wertera, co było o miłości. I piekle. Lubił myśleć o sobie jako udręczonej duszy. Uwielbiał powieści, sztuki i wiersze, które ukazywały tragiczną absurdalność życia. To idealnie zgrywało się z kawą i papierosami. - Mam problem, jeśli chodzi o czytanie - wyznała Serena. Pojawiły się ich desery. Ledwie widzieli siebie nawzajem przez góry lodów. Serena zanurzyła w misce specjalną długą łyżkę i wycięła ogromny, doskonały kawałek. Dan zachwycał się jej szczupłym przegubem, naprężonymi mięśniami ręki, złocistym połyskiem jej jasnych włosów. Zamierzała właśnie pochłonąć nieprzyzwoicie wielki deser lodowy, ale dla niego była boginią. - To znaczy, oczywiście potrafię czytać - ciągnęła Serena. - Mam tylko problem ze skupieniem uwagi. Moje myśli błądzą i nagle zaczynam się zastanawiać, co będę robić wieczorem. Albo co muszę kupić w drogerii. Albo myślę o czymś zabawnym, co zdarzyło mi się przed rokiem i tak dalej. - Przełknęła lody i spojrzała w wyrozumiałe brązowe oczy Dana. - Po prostu nie mogę się skupić - powiedziała ze smutkiem. To właśnie Danowi najbardziej podobało się w Serenie. Potrafiła być jednocześnie smutna i szczęśliwa. Była jak samotny, roześmiany anioł, unoszący się nad powierzchnią ziemi, zachwycony, że może latać, a jednocześnie cierpiący na samotność. Przy Serenie wszystkie zwyczajne rzeczy stawały się czymś niezwykłym. Dan drżącymi rękami odciął łyżeczką czubek swoich oblanych czekoladą bananowych lodów i przełknął w milczeniu Chciał powiedzieć, że będzie jej czytać. Że zrobiłby dla niej wszystko. Kawowe lody roztopiły się, przelewając nad brzegiem pucharka. Dan usiłował uspokoić serce, żeby nie wyskoczyło z piersi. - W zeszłym roku mieliśmy w Riverside świetnego nauczyciela angielskiego - rzekł, odzyskując równowagę. - Mówił, że najlepszym sposobem na zapamiętanie tego, co się czyta, jest czytanie po kawałku. Delektowanie się słowami. Serena uwielbiała sposób mówienia Dana. Uśmiechnęła się i oblizała usta. - Delektowanie się słowami - powtórzyła, unosząc kąciki ust. Dan przełknął kolejną łyżkę bananowego deseru i sięgnął po wodę. Boże, ale była

piękna. - Hm, zdaje się, że jesteś wzorowym, piątkowym uczniem i pewnie już złożyłeś podanie o wcześniejsze przyjęcie do Harvardu, co? - Serena, wyjęła ze swojego deseru złamaną laskę cukierka i zaczęła go ssać. - Nic z tych rzeczy - odparł Dan. - Pojęcia nie mam, co będzie. To znaczy, wiem na pewno, że chcę pójść na jakąś uczelnię, gdzie mają dobry program dla przyszłych pisarzy, ale jeszcze nie wiem gdzie. Nasz doradca dał mi długaśną listę uczelni: i mam wszystkie katalogi, ale nadal nie wiem, co robić. - Ja też. Pewnie wkrótce wybiorę się do Brown - powiedziała mu Serena. - Mój brat tam studiuje. Chcesz się przejechać? Dan zanurkował w głębinę jej oczu, usiłując zorientować się, czy Serena żywi do niego tak samo namiętne uczucia, jak on do niej. Czy kiedy powiedziała: „Chcesz się przejechać?”, miała na myśli: „Spędźmy razem weekend, trzymając się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy i całując bez końca”? A może znaczyło to: „Jedźmy razem, bo zawsze fajniej jest z kimś znajomym”? Tak czy inaczej, nie mógł odmówić. Nie dbał o to, czy chodzi o Brown, Loserville czy miejski college. Serena zapytała go, czy chce jechać, i odpowiedź brzmiała „tak”. Pojechałby z nią wszędzie. - Brown - powiedział Dan, jakby się ciągle nad tym zastanawiał - - Powinni mieć świetny program dla pisarzy. Serena pokiwała głową, przeczesując palcami swoje długie jasne włosy. - Więc jedź ze mną. Pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Dan wzruszył ramionami. - Pogadam o tym z moim ojcem. Starał się, żeby zabrzmiało to niedbale. Nie chciał, by Serena wiedziała, że w środku cały podskakuje jak uradowany szczeniak. Bał się, że może ją przestraszyć. - Okay, gotów? No to zamiana - powiedziała Serena, podsuwając mu swoją miskę. Zamienili się miskami i spróbowali swoich deserów. Kiedy ich kubki smakowe zarejestrowały nowe smaki, skrzywili się i wystawili języki. Lody miętowe i kawowe po prostu nie pasowały do siebie. Dan miał nadzieję, że nie jest to żaden znak. Serena zabrała z powrotem swoją miskę i na nowo zaatakowała lody. Dan zjadł jeszcze trochę, a potem odłożył łyżkę. - Uff! - westchnął, odchylając się do tyłu na krześle i trzymając się za brzuch. Wygrałaś. Serena też odłożyła łyżkę, choć zjadła dopiero połowę porcji i odpięła górny guzik

dżinsów. - Chyba jest remis. - Zachichotała. - Chcesz pójść na spacer? - odważył się zapytać Dan, zaciskając swoje drżące palce u rąk i nóg tak mocno, że aż mu zsiniały. - Chętnie - odparła Serena. Na Sześćdziesiątej było bardzo cicho jak na piątkowy wieczór. Kierowali się na zachód, w stronę Central Parku. Na Madison zatrzymali się przed Barneysem i zapatrzyli w okno wystawowe. W środku, w dziale z kosmetykami nadal kręciło się za kontuarami parę osób, przygotowując się na wzmożony ruch w sobotni poranek. - Nie wiem, co bym zrobiła bez Barneysa. - Serena westchnęła, jakby ten dom handlowy ocalił jej życie. Dan był w Środku tego sławnego domu towarowego tylko raz. Puścił wodze wyobraźni i kupił na kartę kredytową ojca smoking od bardzo drogiego projektanta, fantazjując o tym, że właśnie w tym smokingu tańczy z Sereną na wspaniałym przyjęciu. Ale potem przemówiła rzeczywistość. Nie cierpiał wytwornych przyjęć i jeszcze do niedawna myślał, że Serena nie zamieni z nim nawet dwóch słów. No i zwrócił smoking. Teraz uśmiechnął się na to wspomnienie. Serena zamieniła z nim zdecydowanie więcej niż dwa słowa. Zaproponowała mu wspólny weekend. Może zakochają się w sobie. Może nawet skończy się tak, że pójdą do tego samego college'u i spędzą razem resztę życia. Spokojnie, Dan. Znowu odzywa się twoja bujna wyobraźnia. Na Piątej Alei, obok parku, odbili w górę i przeszli obok Hotelu Pierre, gdzie w dziesiątej klasie oboje byli na szkolnym balu. Dan pamiętał, jak przyglądał się Serenie i żałował, że jej nie zna - Serena siedziała roześmiana przy stole z przyjaciółmi, ubrana w zieloną sukienkę bez ramiączek, a jej włosy migotały. Już wtedy był w niej zakochany. Minęli gabinet ortodonty Sereny i Frick, starą rezydencję, w której teraz znajdowało się muzeum. Dan miał ochotę włamać się do środka i całować Serenę na jednym z pięknych starych łóżek. Chciał, by tam razem zamieszkali, niczym uchodźcy w raju. Szli dalej Piątą Aleją, mijając apartamentowiec prey Siedemdziesiątej Drugiej, w którym mieszkała Blair Waldorf. Serena znała Blair od pierwszej klasy i setki razy była u Waldorfów, ale teraz nie była już tam mile widziana. Nie mogła udawać, że nie ponosi za ten stan żadnej winy. Wiedziała, co najbardziej ubodło Blair. Nie chodziło tylko o to, że Serena odcięła się od ich nowojorskiej paczki, czy balowała w Europie, kiedy rozwodzili się rodzice Blair. Tak naprawdę kres ich przyjaźni położył fakt, że Serena spała z Nate'em tamtego lata, tuż przed wyjazdem do nowej szkoły.

Było to zaledwie dwa lata temu, a miała wrażenie, jakby przydarzyło się to jakiejś innej dziewczynie w zupełnie innym życiu. Z Blair i Nate'em zawsze się przyjaźnili. Miała nadzieję, że Blair potraktuje całe zdarzenie jako jedną z tych szalonych rzeczy, jakie zachodzą miedzy przyjaciółmi i jej wybaczy. To był czysty przypadek. A poza tym Blair nadal miała Nate'a. Tyle że dowiedziała się o wszystkim dopiero ostatnio i nie zamierzała odpuścić. Serena pogrzebała w torebce, wyciągnęła papierosa i włożyła do ust. Zatrzymała się i pstryknęła zapalniczką. Dan patrzył, jak Serena zaciąga się, a następnie wypuszcza w chłodne powietrze chmurę szarego dymu. Owinęła się swoim znoszonym brązowym płaszczem Burberry. - Może usiądziemy na chwilę przed Met - zaproponowała. - Chodź. Wzięła Dana za rękę i szybko pokonali dziesięć przecznic dzielących ich od Metropolitan Museum of Art. Zaciągnęła go do połowy schodów i usiadła. Mieszkała w apartamentowcu po drugiej stronie ulicy. Jej rodzice wyszli na jakąś imprezę charytatywną czy też otwarcie wystawy i ciemne okna świeciły pustkami. Puściła rękę Dana, który zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś nie tak. Nie potrafił odgadnąć jej myśli, co doprowadzało go do szaleństwa. - Razem z Blair i Nate'em przesiadywaliśmy na tych schodach całymi godzinami, nawijając o wszystkim i o niczym - powiedziała tęsknie Serena. - Czasami nawet, kiedy mieliśmy iść na jakieś przyjęcie, Blair i ja stroiłyśmy się, robiłyśmy makijaż i tak dalej, a potem pojawiał się Nate z butelką czegoś mocniejszego, kupowaliśmy fajki i po prostu olewaliśmy przyjęcie, bo lepiej było posiedzieć tutaj. - Jej oczy zalśniły łzami. - Czasami żałuję... - głos jej się załamał. W zasadzie sama nie wiedziała, czego dokładnie żałuje, ale była już zmęczona tym podłym samopoczuciem z powodu Blair i Nate'a. - Przepraszam - pociągnęła nosem, spoglądając w dół na swoje buty. - Mam nadzieję, że cię nie zanudzam. - No co ty - powiedział Dan. Chciał znowu wziąć ją za rękę, ale schowała dłoń w kieszeni. Dotknął więc jej łokcia. Odwróciła się do niego. To była jego szansa. Bardzo chciał powiedzieć jej coś pięknego i przepojonego namiętnością, ale nie potrafił. Spiesząc się, by nie sparaliżowały go nerwy, nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Ziemia zatrzęsła się w posadach. Całe szczęście, że siedział. Kiedy się odsunął, oczy Sereny błyszczały. Otarła nos wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do niego. Następnie uniosła brodę i też go pocałowała. Było to lekkie muśnięcie dolnej wargi, a potem Serena pochyliła głowę i oparła o jego ramię. Dan zamknął oczy, żeby się opanować.

O Boże! Ciekawe, co myśli, zastanawiał się gorączkowo. Dlaczego nic nie mówi? - Gdzie wy, westsidersi, spędzacie wolny czas? - zapytała Serena. - Macie tam jakieś miejsce jak to? - W zasadzie nie. - Objął ją ramieniem. Nie miał teraz ochoty na rozmowę. Chciał wziąć ją za rękę, skoczyć z klifu do rozświetlonego przez księżyc morza i leżąc na plecach, unosić się z nią na falach. Chciał ją jeszcze raz pocałować. I jeszcze raz. I jeszcze. - Czasami, w ciągu dnia, chodzę na przystań. A nocami po prostu szwendamy się po ulicach. - Przystań - powtórzyła Serena. - Zabierzesz mnie tam? Dan pokiwał głową. Zabrałby ją wszędzie. Czekał, aż Serena uniesie głowę, żeby mogli się znowu pocałować. Ale Serena cały czas tuliła się do jego ramienia, wdychając papierosowy zapach płaszcza Dana, co działało kojąco na jej nerwy. Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. Dan był jednocześnie zbyt zdenerwowany, szczęśliwy i oszołomiony, żeby nawet zapalić papierosa. Miał nadzieję, że tak zasną, a potem obudzą się w różowym świetle poranka, ciągle spleceni ramionami. Kilka minut później Serena się odsunęła. - Lepiej już pójdę, bo jeszcze tu zasnę. - Wstała, nachyliła się i pocałowała Dana w policzek. Zadrżał, kiedy jej włosy otarły się o jego ucho. - Zobaczymy się niedługo, okay? Dan skinął głową. Naprawdę musiała już iść? Bał się, by przypadkiem nie wymknęły się słowa, które cały wieczór cisnęły się mu na usta. - Kocham cię. Wciąż się obawiał, że mógłby ją wystraszyć. Patrzył, jak Serena z rozwianymi włosami przebiega przez ulicę. Portier przytrzymał jej drzwi. Zniknęła w środku. Serena jechała na górę windą, pobrzękując kluczami w kieszeni płaszcza. Parę tygodni temu siedziałaby w piątkowy wieczór w domu, jedynie w towarzystwie telewizora, i użalała nad sobą. Miała szczęście, że zaprzyjaźniła się z Danem. Dan siedział na schodach Met jeszcze jakiś czas, aż na ostatnim piętrze budynku po drugiej stronie ulicy zapaliły się światła. Wyobrażał sobie, jak Serena zdejmuje w holu buty, a płaszcz rzuca na krzesło, zostawiając pokojówce do odniesienia. Potem pewnie przebierze się w długą białą koszulę nocną z jedwabiu i usiądzie przed lustrem w pozłacanej ramie, szczotkując swoje długie jasne włosy jak bajkowa księżniczka. Dotknął palcem dolnej wargi. Naprawdę ją pocałował? Tyle razy całował ją w snach i teraz trudno mu było uwierzyć, że to

wydarzyło się naprawdę. Podniósł się, potarł oczy i wyciągnął ręce wysoko nad głowę. Czuł się świetnie. Zabawne - znienacka stał się jednym z tych facetów, których zwykle nienawidził, kiedy czytał o nich w książkach. Był najszczęśliwszym facetem na świecie.

drugie podejście - Nie rozumiem, dlaczego musisz jechać do Brown w ten sam weekend, kiedy ja jadę do Yale! - krzyknęła do Nate'a Blair z łazienki. Nate leżał na jej łóżku, szurając paskiem Blair po narzucie, bawiąc się w ten sposób z Kitty Minky, błękitną rosyjską kotką. Światło było zgaszone, paliły się świece, z odtwarzacza leciała Macy Gray, a Nate był bez koszuli. - Nate, dlaczego?! - powtórzyła niecierpliwie Blair. Zaczęła się rozbierać, zrzucając ubrania na stertę na podłodze łazienki. Planowała, że w ten weekend pojadą razem do New Hampshire. Mogliby wypożyczyć samochód i zatrzymać się w jakimś romantycznym hotelu, zupełnie jakby byli w podróży poślubnej. - Właśnie na ten weekend wyznaczyli mi w Brown rozmowę - odezwał się w końcu Nate. - Przykro mi. - Wyszarpnął pasek spomiędzy łap Kitty Minky i strzelił nim w powietrzu nad jej głową, aż przestraszona pognała do szaty. Potem przekręcił się na wznak i czekał, wpatrując się w sufit. Ostatnim razem, kiedy już mieli uprawiać seks, Nate wygadał się, że robił to z Sereną tamtego lata, przed jej wyjazdem. Po prostu uważał, że Blair powinna się najpierw dowiedzieć, że: A) nie jest to jego pierwszy raz, B) robił to z jej byłą najlepszą przyjaciółką. Oczywiście kiedy się przyznał, Blair nie chciała już tego zrobić. Była wściekła. Na szczęście już miał to za sobą. Tak jakby. Blair skończyła zapinać swoje nowe buty i spryskała się perfumami. Zamknęła oczy i policzyła do trzech. W ciągu tych trzech sekund w jej głowie wyświetlił się krótki film wyobrażała sobie niesamowitą noc, którą za chwilę przeżyją z Nate'em. Byli kochankami z dzieciństwa, przeznaczonymi sobie nawzajem. Oddawali się sobie całkowicie. Otworzyła oczy i jeszcze raz przejechała szczotką po włosach, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała na pewną siebie i gotową. Wyglądała na dziewczynę, która zawsze dostaje, czego chce. Była dziewczyną, która pójdzie do Yale i poślubi ukochanego chłopaka. Gdyby tylko nie miała tak dużych dziurek od nosa, a za to większe piersi... ale nieważne. Pchnęła drzwi od łazienki. Nate spojrzał na nią i ze zdziwieniem zorientował się, że jest już podniecony. Może to

przez ten szampan albo stek. Zamknął oczy, po czym ponownie je otworzył. Nie, Blair naprawdę wyglądała zajebiście. Chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Zaczęli się całować; ich usta i języki grały w tę samą grę, która trwała już od dwóch lat. Ale tym razem ich gra nie miała przypominać czterogodzinnej rozgrywki w monopol, kiedy już wszyscy gracze mają dość i odchodzą od stolika. Ta gra dokądś zmierzała i nie zamierzali przestać, dopóki nie wykupią wszystkiego, co tylko wpadnie im w ręce. Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn w Miłość po południu. Uwielbiała stare filmy, zwłaszcza te z Audrey Hepburn. W tych filmach nigdy nie pokazywali, jak bohaterowie uprawiają seks. Sceny miłosne były zawsze bardzo romantyczne i w dobrym guście - mnóstwo długich, przepełnionych uczuciem pocałunków, cudowne ciuchy, fryzury super. Blair starała się leżeć z wyciągniętymi rękami i szyją, żeby czuć się wyższą, szczuplejszą i bardziej zmysłową w ramionach Nate'a. Nate niechcący wbił jej w żebra łokieć. - Aj! - jęknęła, odsuwając się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało, jakby się bała, ale się bała, trochę. Audrey Hepburn nigdy nie dostała po żebrach od Cary'ego Grama, nawet przez przypadek. Traktował ją delikatnie jak porcelanową lalkę. - Przepraszam - wymamrotał Nate. Sięgnął po poduszkę i wsunął ją pod Blair, tak że leżała teraz na niej wygodnie. Uniosła głowę i zarzuciła sobie seksownie włosy na twarz, a potem ugryzła Nate'a w ramię, zostawiając na jego skórze siad w kształcie białego „o”. - Proszę, tak to się kończy, jak mnie krzywdzisz - powiedziała, wachlując rzęsami. - Obiecuję, że będę ostrożny - rzekł poważnie Nate, przesuwając rękę po jej biodrze, a potem wzdłuż nogi. Blair wzięła głęboki oddech, próbując się zrelaksować. Nie było jak w scenach miłosnych z jej ulubionych starych filmów. Nie myślała, że to będzie takie realne i niezręczne. Nic nigdy nie wygląda równie dobrze jak w filmach, co nie znaczy, że nie jest przyjemne. Nate pocałował ją miękko, a ona położyła mu rękę na karku. Odważnie sięgnęła drugą ręką w dół, usiłując rozpiąć jego skórzany pasek od spodni. - Zaciął się - powiedziała, szarpiąc za metalową sprzączkę. Paliły ją policzki, z czego nie była zadowolona. Nigdy wcześniej nie miała tak nieskoordynowanych ruchów. - Ja to zrobię - zaproponował Nate. Szybko rozpiął pasek. Blair spojrzała na stary obraz przedstawiający jej babkę jako młodą dziewczynę trzymającą koszyk z różanymi płatkami. Nagle poczuła się kompletnie obnażona.

Odwróciła się do Nate'a i patrzyła, jak ściąga spodnie, wierzgając nogami. Przód jego bokserek w biało - czerwone paski sterczał jak namiot. I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, po czym zamknięto je z trzaskiem. - Jest tam kto? - zawołała matka Blair. Blair i Nate zamarli. Matka Blair i Cyrus, jej nowy facet, wyszli do opery. Nie powinni wracać jeszcze przez parę godzin. - Blair, kochanie? Jesteś tam? Mamy z Cyrusem ekscytujące wieści! - Blair?! - donośny głos Cyrusa odbił się echem od ścian. Blair odepchnęła Nate'a i podciągnęła kołdrę pod szyję. - Co robimy? - szepnął Nate, Wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął brzucha Blair. Błąd. Nigdy nie dotykaj brzucha dziewczyny, dopóki cię o to nie poprosi. Inaczej poczuje się gruba. Blair ze wzdrygnięciem odsunęła się od niego i opuściła nogi na podłogę. - Blair?! - Głos jej matki dobiegał tuż zza drzwi sypialni. - Mogę na chwilę wejść? To ważne O rany! - Chwila! - krzyknęła Blair. Rzuciła się do szafy po spodnie od dresu. - Ubieraj się syknęła do Nate'a. Zrzuciła ze stóp sandałki, pospiesznie naciągnęła spodnie i starą bluzę ojca z logo Yale. Nate z powrotem włożył spodnie i zapiął pasek. Drugie podejście zaliczone. - Gotowy? - szepnęła Blair. Zawiedziony Nate pokiwał w odpowiedzi głową. Blair otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła swoją matkę czekającą w holu. Eleanor Waldorf rozpromieniła się na widok córki; na policzkach miała wypieki, po części od czerwonego wina, po części z podniecenia. - Zauważyłaś, że coś się zmieniło? - zapylała, poruszając w powietrzu palcami lewej dłoni. Na jej serdecznym palcu błyszczał olbrzymi złoty pierścionek z brylantem. Wyglądał jak tradycyjny pierścionek zaręczynowy, tyle że był jakieś cztery razy większy. Śmiechu warte. Blair stała jak skamieniała w drzwiach sypialni i wpatrywała się w pierścionek. Czuła na uchu oddech Nate'a, który stał za nią. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa. - Cyrus poprosił mnie o rękę! - wykrzyknęła matka Blair. - Czy to nie cudowne? Blair przyglądała się jej z niedowierzaniem. Cyrus Rose łysiał i miał szczeciniaste wąsiki. Nosił złotą bransoletkę i ohydne dwurzędowe garnitury w prążki. Jej matka spotkała go minionej wiosny w dziale z

kosmetykami Saksa. Szukał perfum dla swojej matki i Eleanor zaoferowała mu pomoc. Blair pamiętała jeszcze ten dzień i te perfumy. - Dałam mu nawet swój numer - powiedziała jej matka po powrocie do domu, chichocząc. Blair miała ochotę puścić pawia. Ku obrzydzeniu i konsternacji Blair Cyrus rzeczywiście zadzwoni! i potem dzwonił już ciągle. A teraz zamierzali wziąć ślub. W tym momencie na końcu korytarza pojawił się Cyrus Rose. - I co o tym myślisz, Blair? - zapytał, puszczając do niej oko. Miał na sobie niebieski dwurzędowy garnitur i błyszczące czarne buty. Był czerwony na twarzy, miał wytrzeszczone oczy jak napompowana żaba i wielki brzuchol. Zatarł grube dłonie, za którymi znajdowały się włochate nadgarstki ozdobione tandetną złotą biżuterią. Będzie miała ojczyma. Zebrało się jej na wymioty. I to by było na tyle, jeśli chodzi o utratę dziewictwa z ukochanym chłopcem. Film zwany jej życiem stawał się coraz bardziej absurdalny i tragiczny. Zacisnęła usta i sztywno musnęła policzek matki. - Moje gratulacje, mamo - powiedziała. - Grzeczna dziewczynka - zagrzmiał Cyrus. - Gratuluję, pani Waldorf - rzekł Nate, drepcząc obok Blair Czuł się niezręcznie, uczestnicząc w tak intymnej sytuacji rodzinnej. Czy Blair nie mogła po prostu kazać matce zaczekać i porozmawiać z nią rano? Pani Waldorf ściskała go bez końca. - Czy to nie cudowne? - powtarzała. Nate nie był tego taki pewny. Blair westchnęła z rezygnacją i podreptała boso korytarzem, żeby pogratulować Cyrusowi. Śmierdział serem pleśniowym i potem. Na czubku nosa rosły mu włosy. I to on miał być jej ojczymem. Ciągle nie mogła w to uwierzyć. - Tak się cieszę, Cyrusie - powiedziała sztywno. Wspięła się na palce i przyłożyła swój gładki, chłodny policzek w pobliże jego gorących, zarośniętych ust. - Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! - Cyrus dal jej odrażająco mokrego całusa w policzek. Blair wcale nie czuła się szczęśliwa. Eleanor uwolniła w końcu Nate'a. - Nie zamierzamy czekać - oznajmiła. - Weźmiemy ślub w sobotę po Święcie Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie! Blair zamurowało. Sobota po Święcie Dziękczynienia? Ale wtedy są jej urodziny. Jej siedemnaste urodziny.

- Wesele wyprawimy w hotelu St. Claire. I chcę mieć dużo druhen. Moje siostry i twoje przyjaciółki. Oczywiście ty będziesz starszą druhną. Pomożesz mi wszystko zaplanować. Będziemy się świetnie bawić, Blair - paplała jej matka jednym tchem. - Po prostu kocham śluby! - W porządku - odparła Blair głosem zupełnie wypranym z emocji. - Mam powiedzieć tacie? Eleanor na chwilę zamilkła. - No właśnie, jak tam ojciec? - zapytała, ciągle rozpromieniona. Nic nie mogło ostudzić jej radości. - Świetnie. - Blair wzruszyła ramionami. - Dostałam od niego buty. I tort. - Tort? - zapytał z wielkim zainteresowaniem Cyrus. Co za wieprz, pomyślała Blair. Dobrze chociaż, że ojciec wyprawił jej wcześniejsze urodziny, bo nie zapowiadało się, że w jej właściwe urodziny będzie dobra zabawa. - Przepraszam, że nie przynieśliśmy nic do domu, ale zupełnie zapomniałam. Eleanor przejechała dłonią po ustach. - Cóż. i tak nie mogłabym nawet spróbować. Panna młoda musi uważać na figurę! Spojrzała na Cyrusa i zachichotała. - Mamo... - odezwała się Blair. - Tak, skarbie? - Nie masz nic przeciwko, że pójdziemy z Nate'em do mnie pooglądać telewizję? - Oczywiście, że nie. Idźcie - odparła jej matka, uśmiechając się porozumiewawczo do Nate'a. Cyrus puścił do nich oczko. - Dobrej nocki, Blair. Na razie, Nate. - Dobranoc, panie Rose - powiedział Nate i wrócił za Blair do jej sypialni. W chwili kiedy zamknął za sobą drzwi, Blair rzuciła się twarzą w dół na łóżko, zakrywając głowę rękami. - Nie przesadzaj, Blair. - Nate usiadł na skraju łóżka i gładził ją po stopie. - Cyrus jest w porządku. Mogło być gorzej, nie? Mógłby być totalnym dupkiem. - On jest totalnym dupkiem - mruknęła Blair. - Nienawidzę go. - Nagle zapragnęła, żeby Nate po prostu wyszedł, zostawiając ją, by mogła w spokoju cierpieć. Nate położył się obok i zaczął bawić się jej włosami. - A czy ja jestem totalnym dupkiem? - zapytał. - Nie. - Nienawidzisz mnie?

- Nie - odpowiedziała Blair w narzutę. - Chodź do mnie. - Nate pociągnął ją za rękę. Wsunął ręce pod jej bluzę z nadzieją, że powrócą do tego, na czym skończyli. Pocałował ją w szyję. Blair zamknęła oczy, próbując się odprężyć. Mogła to zrobić. Mogła pójść na całość, uprawiać seks i mieć milion orgazmów, nawet jeśli jej matka i Cyrus byli w sąsiednim pokoju. Mogła... Wcale nie. Chciała, żeby jej pierwszy raz był doskonały, a zrobiło się zupełnie do kitu. Jej matka i Cyrus pewnie właśnie zabawiali się w sypialni. Na samą myśl o tym czuła się. jakby obłaziły ją wszy czy coś takiego. Wszystko było nie tak. Zupełnie do bani. Jej życie było kompletną katastrofą. Odsunęła się od Nate'a i ukryła twarz w poduszce. - Przykro mi. To nie był odpowiedni czas na cielesne rozkosze. Czuła się jak Joanna d'Arc grana przez Ingrid Bergman w pierwszej ekranizacji - piękna, nietknięta męczennica. Nate zaczął na nowo bawić się jej włosami i głaskać po plecach. Miał nadzieję, że Blair zmieni zdanie, ale z uporem trzymała twarz wbitą w poduszkę. Zastanawiał się, czy w ogóle zamierzała to z nim zrobić. Podniósł się po kilku minutach. Zrobiło się już późno, był znudzony i zmęczony. - Muszę iść do domu - powiedział. Blair udała, że go nie słyszy. Była zbyt przejęta dramatyzmem swojej nieszczęsnej sytuacji. - Zadzwoń do mnie - powiedział Nate. I wyszedł.

S postanawia się nie łamać W sobotni poranek obudził Serenę głos matki. - Mogę wejść? - O co chodzi? - zapytała Serena, siadając na łóżku. Ciągle nie mogła się przyzwyczaić, że znowu mieszka z rodzicami. Było to dość upierdliwe. Drzwi lekko się uchyliły. - Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła matka. Serena w zasadzie nie miała za złe matce, że ją obudziła; nie chciała tylko, by myślała, że może wpadać do jej pokoju nieproszona, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota. - Słucham - rzuciła, sprawiając wrażenie bardziej rozdrażnionej, niż była w rzeczywistości. Pani van der Woodsen weszła do pokoju i usiadła w nogach łóżka. Miała na sobie granatowy jedwabny szlafrok od Oscara dc la Renta i granatowe kapcie. Jej falujące, rozświetlone pasemkami jasne włosy były zebrane w luźny kok na czubku głowy, a blada cera miała perłowy połysk, efekt stosowania od wielu lat kremu La Mer. Pachniała Chanel No. 5. Serena podciągnęła kolana pod brodę i przykryła nogi kołdrą. - Co się dzieje? - zapytała. - Przed chwilą dzwoniła do mnie Eleanor Waldorf. A z czym? Zgadnij! Serena przewróciła oczami; jej matka przechodziła samą siebie, by wytworzyć napięcie. - No co jest? - Wychodzi za mąż. - Za tego Cyrusa? - Naturalnie. A niby za kogo? - odparła jej matka, strzepując wyimaginowane pyłki ze szlafroka. Serena zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Blair przyjęła te nowiny. Zapewne bez zbytniego zadowolenia. Choć Blair nie była ostatnio dla niej zbyt miła, Serena ciągle przejmowała się swoją starą przyjaciółką. - Niezwykłe jest to - ciągnęła pani van der Woodsen - że zamierzają to zrobić ot tak. -

Pstryknęła swoimi ozdobionymi pierścionkami palcami. - Co masz na myśli? - Świąteczny weekend - szepnęła jej matka, unosząc brwi, by podkreślić niezwykłość tej sytuacji. - Sobota po Święcie Dziękczynienia. Na tę sobotę wyznaczona jest data ślubu. I Eleanor chce, żebyś była jej druhną. Blair na pewno zapozna cię ze wszystkimi szczegółami. Jest starszą druhną. Pani Waldorf wstała i zaczęła ustawiać porozwalane na komodzie Sereny buteleczki z perfumami, małe pudełeczka z biżuterią od Tiffany'ego i tubki z fluidem Stila. - Co za pomysł! - jęknęła Serena, zamykając oczy. Sobota po Świecie Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie. Serena zdała sobie sprawę, że właśnie wtedy Blair ma urodziny. Biedna Blair. Uwielbiała swoje urodziny. To był jej dzień. Ale najwyraźniej nie w tym roku. I co ją czeka jako druhnę, kiedy Blair ma być starszą druhną? Czy specjalnie załatwi jej sukienkę, która w ogóle nie będzie na nią pasować? A może dosypie jej czegoś do szampana? Każe jej przemaszerować nawą w parze z Chuckiem Bassem, najbardziej oślizłym typem z kręgu ich znajomych? To wszystko było zbyt straszne, żeby nawet o tym myśleć. Matka ponownie usiadła na łóżku i zaczęła bawić się włosami Sereny. - Coś nie tak, skarbie? - zapytała zmartwiona. - Myślałam, że zachwyci cię perspektywa bycia druhną. Serena otworzyła oczy. - Boli mnie głowa, to wszystko - westchnęła, owijając się kołdrą. - Chyba jeszcze trochę sobie polezę i pooglądam telewizję, dobrze? Matka poklepała ją po nodze. - W porządku. Przyślę ci Deidre z kawą i jakimś sokiem. Zdaje się, że kupiła też croissanty. - Dzięki, mamo. Pani van der Woodsen podniosła się i podeszła do drzwi. W progu zatrzymała się i odwróciła, posyłając córce promienny uśmiech. - Jesienne śluby są zawsze urocze. To wszystko jest ekscytujące. - Tak - powiedziała Serena, napuszając poduszkę. - Będzie świetnie. Kiedy matka wyszła, Serena przekręciła się na drugi bok i patrzyła przez chwilę za okno, obserwując, jak ptaki zrywają się z wierzchołków drzew otaczających Met. Potem sięgnęła po telefon i wcisnęła guzik, pod którym miała zakodowany numer Erika w Brown. Zawsze kiedy potrzebowała duchowego wsparciu, dzwoniła do brata. Drugą ręką włączyła

pilotem telewizor. Na Nickelodeon leciało akurat SpongeBob SquarePants. Wpatrywała się w ekran niewidzącym wzrokiem, słuchając w słuchawce sygnału; trzy dzwonki, cztery. Po szóstym dzwonku Erik wreszcie odebrał. - Tak? - Hej - powiedziała Serena. - Co porabiasz? - Właściwie to jeszcze śpię. - Głośno zakaszlał. - O cholera. Serena uśmiechnęła się szeroko. - Sorki. Ciężka noc, co? Tylko jęknął w odpowiedzi. - Dzwonię do ciebie, bo właśnie się dowiedziałam, że matka Blair wychodzi za mąż za tego faceta, Cyrusa. Nie wydaje mi się, żeby znali się dość długo, ale to szczegół. W każdym razie mam być druhną, a Blair jest starszą druhną, co znaczy... W zasadzie sama nie wiem, co to znaczy. Ale jestem pewna, że sprawa będzie śmierdzieć. Czekała przez chwilę na odpowiedź. Nie doczekawszy się powiedziała: - Zdaje się, że jesteś za bardzo skacowany, żeby teraz o tym gadać, co? - Tak jakby - odparł Erik. - Okay, nie ma sprawy. Zadzwonię później. - Była zawiedziona. - A w ogóle to myślałam o tym, żeby cię odwiedzić Może w przyszły weekend? - W porządku. - Erik ziewnął. - Okay, na razie. - Rozłączyła się. Wypełzła spod kołdry, wstała z łóżka i poszła, powłócząc nogami, do łazienki, gdzie przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Szare bokserki wisiały na jej tyłku, koszulo z Panem Bąbelkiem była przekręcona i opadała jej z ramienia. Na jednym policzku widniała zaschnięta smużka śliny. Oczywiście ciągle wyglądała jak gorąca laska. - Grubas - powiedziała Serena do swojego odbicia. Sięgnęła po szczoteczkę i zaczęła powoli myć zęby, myśląc o Eriki Choć balował nawet więcej od niej, udało mu się utrzymać w szkole z internatem i dostać do Brown. Erik był dobrym synem, a Serena złą córką. To takie niesprawiedliwe. Zmarszczyła z determinacją brwi, szorując zawzięcie zęby trzonowe. I co z tego, że wyleciała ze szkoły z internatem, miała marne stopnie, a jedynym dodatkowym zajęciem było nakręcenie tego zwariowanego filmiku na Festiwal Filmowy uczennic ostatniej klasy Constance Billard? Pokaże wszystkim, że nie jest taka beznadziejna, jak myślą - dostanie się do dobrego college'u, jak na przykład Brown, i zostanie kimś.

Nie żeby już teraz nie była kimś wyjątkowym. Zapadała wszystkim w pamięć. Wszyscy uwielbiali jej nienawidzić. Nie musiała robić nic, żeby błyszczeć - sama z siebie błyszczała mocniej niż cała reszta. Splunęła pastą do umywalki. Tak, z całą pewnością pojedzie w przyszły weekend do Brown, nawet jeśli szanse na odniesienie sukcesu nie były zbyt duże. Może jej się poszczęści. Zwykle miała fart.

szczęściarz i nieszczęśnica - Dziwoląg - szepnęła Jenny Humphrey do swojego odbicia. Stała przed lustrem, wstrzymując oddech i mocno wypinając brzuch do przodu. Ale i tak nie sterczał tak bardzo jak jej cycki - olbrzymie, zwłaszcza jak na dziewczynę z dziewiątej klasy. Jej różowa koszula nocna sprawiała wrażenie trójkątnego namiotu, który opadał z piersi do kolan, przykrywając wystający brzuch i krótkie nogi. Rozrosła się do przodu, zamiast urosnąć w górę, jak Serena van der Woodsen z ostatniej klasy Constance Billard, którą Jenny wprost uwielbiała. Przez te wielkie cycki Jenny nie miała nadziei, że kiedykolwiek będzie wyglądać choć w części tak dobrze jak Serena. Były zmorą jej życia. Wypuściła powietrze i ściągnęła koszulę, żeby przymierzyć nowy czarny top, który kupiła wczoraj po szkole w Urban Outfitters. Szamocząc się, przeciągnęła go przez ramiona i naciągnęła w dół, na piersi. Spojrzała w lustro. Nie miała już dwóch wielkich cycków - jej piersi zlały się w bezkształtną masę monstrualnej wielkości. Wyglądała jak zdeformowana. Założyła swoje ciemnobrązowe kręcone włosy za uszy i zdegustowana odwróciła się od lustra. Wciągnęła stare szkolne spodnie od dresu i poszła do kuchni, by napić się herbaty. Jej starszy brat, Dan, właśnie wyłonił się ze swojego pokoju. Zawsze rano wyglądał przerażająco, ze swoimi potarganymi włosami i przekrwionymi oczami. Ale dzisiaj jego oczy były duże i błyszczące, jakby przez całą noc był na nogach, pojąc się kawą. - No i...? - zapytała Jenny, kiedy oboje weszli do kuchni. Patrzyła, jak Dan wsypuje do kubka rozpuszczalną kawę i zalewają gorącą wodą z kranu. Nie był zbyt wymagający, jeśli chodzi o kawę. W milczeniu stał przy zlewie, mieszając w kubku łyżeczką i przyglądając się wirującej brązowej pianie. - Wiem, że wczorajszy wieczór spędziłeś z Sereną - powiedziała zniecierpliwiona Jenny, splatając ręce na piersi. - I jak było? Pewnie niesamowicie? W co była ubrana? Co robiliście? Co mówiła? Dan upił łyk. Jenny zawsze strasznie się ekscytowała wszystkim, co miało związek z Sereną. Uwielbiał się z nią drażnić. - No, powiedz coś. Co robiliście? - nalegała Jenny. Wzruszył ramionami.

- Byliśmy na lodach. Jenny położyła dłonie na biodrach. - Wow! Co za gorąca randka. Dan tylko się uśmiechnął. Miał gdzieś, czy przez niego siostra dostanie świra; nie zamierzał wyjawić jej nic więcej. To było zbyt cenne, zwłaszcza kwestia z całowaniem. Napisał już nawet wiersz na ten temat, żeby móc się tym bez końca rozkoszować. Zatytułował go Słodycz. - Ale co jeszcze robiliście? Co Serena mówiła? - szturchnęła go Jenny. Dolał do kubka gorącej wody. - Nie wiem... - zaczął. I wtedy zadzwonił telefon. Oboje zerwali się, żeby odebrać. Dan był szybszy. - Cześć, Dan, tu Serena. Przycisnął słuchawkę mocno do ucha, wyszedł z kuchni i usiadł na oknie w małym pokoju. Przez zakurzoną szybę widział dzieciaki szalejące na rolkach w Riverside Parku i jasne, jesienne słońce połyskujące w oddali na wodzie Hudsonu. Wziął głęboki, uspokajający oddech. - Cześć - powiedział. - Słuchaj, to dość dziwna prośba, ale mam być druhną na tym głośnym ślubie za trzy tygodnie i zastanawiałam się, czy nie poszedłbyś ze mną, no wiesz, jako moja osoba towarzysząca. - Jasne - odparł Dan, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej. - To wesele matki Blair Waldorf - ciągnęła Serena. - No wiesz, tej dziewczyny, z którą się kiedyś przyjaźniłam. - Jasne - powtórzył Dan. Wyglądało na to, że Serena nie tylko chce, żeby z nią poszedł, ale co więcej, potrzebuje jego moralnego wsparcia. Poczuł się nagle ważny i zebrał się na odwagę. Zniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu, na wypadek gdyby Jenny podsłuchiwała go z drugiego pokoju. - I naprawdę chętnie pojadę też z tobą do Brown, jeśli chcesz. - Jasne. - Serena na moment umilkła. - Hm, chyba wyjadę w następny piątek po szkole. W piątki mamy skrócone zajęcia. A ty? Zabrzmiało to trochę, jakby Serena zapomniała już, że proponowała mu wspólny wyjazd. Ale Dan uznał, że widocznie się przesłyszał. - W piątki kończę o drugiej - odpowiedział. - Okay, więc moglibyśmy się spotkać na Grand Central. Zamierzam podjechać

pociągiem do Ridgefield, gdzie mamy wiejską rezydencję, skąd bym wzięła samochód zarządcy - powiedziała. - Brzmi nieźle. - Będzie super. - W głosie Sereny słychać było większy entuzjazm. - I dzięki, że zgodziłeś się pójść ze mną na to wesele. Kto wie, może będzie dobra zabawa? - Mam nadzieję. - Dan nie widział możliwości, by w jej towarzystwie mógł się nudzić. Ale będzie musiał wykombinować coś przyzwoitego do ubrania. Powinien był zatrzymać ten smoking z Barneysa. - Hm, będę kończyć. Pokojówka wrzeszczy, żebym przyszła na śniadanie powiedziała Serena. - Zadzwonię jeszcze do ciebie, żeby pogadać o przyszłym weekendzie, okay? - Dobra. - To cześć. - Cześć. - Dan odłożył słuchawkę, zanim z jego ust wyrwało się jeszcze coś. Kocham cię. - To była ona, prawda? - zapytała Jenny, kiedy wrócił do kuchni. Wzruszył ramionami. - Co mówiła? - Nic. - Tak, jasne. Słyszałam, jak szeptaliście - wytknęła mu Jenny. Dan wyciągnął bajgla z papierowej torby i przyjrzał się mu uważnie. Był spleśniały. Też mi niespodzianka. Ich ojciec nie był bynajmniej najlepszą gosposią na świecie. Jak miał pamiętać o zakupach w spożywczym czy przejechaniu mopem po podłodze, kiedy był zajęty pisaniem esejów wyjaśniających, dlaczego jeden z poetów, o którym nikt nie słyszał, miał być kolejnym Allenem Ginsbergiem. Dan i Jenny przeważnie żywili się chińskim żarciem na wynos. Dan wyrzucił torbę z zapleśniałymi bajglami i znalazł w kredensie nową paczkę chipsów ziemniaczanych. Rozdarł torebkę i wepchnął do ust garść chipsów. Lepsze to niż nic. - Musisz być takim irytującym dupkiem? - zapytała Jenny. - Wiem, że to była Serena. Dlaczego mi po prostu nie po wiesz, co mówiła? - Chciała, żebym poszedł z nią na jakiś ślub. Matka tej Blair wychodzi za mąż i Serena będzie druhną. Chce, żebym jej towarzyszył. - Idziesz na ślub pani Waldorf? - Jenny aż się zachłysnęła. - Gdzie to będzie? - Nie wiem, nie pytałem - wzruszył ramionami.

Jenny zjeżyła się. - Nie mogę w to uwierzyć. Cały czas razem z ojcem byliście zapiekłymi wrogami tych wszystkich wytwornych dziewczyn, z którymi chodzę do szkoły, i ich bogatych rodzin. A teraz ty umawiasz się z ich królową i jesteś zapraszany na niesamowite śluby. To niesprawiedliwe! Dan wepchnął do ust kolejną garść chipsów. - Przykro mi - wymamrotał. - Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś, kto ci uświadomił, że masz szanse u Sereny - powiedziała wzburzona Jenny Cisnęła gniewnie zużytą torebkę herbaty ekspresowej do zlewu. - Zdajesz sobie sprawę, że o tym ślubie będą pisać w prasie, może nawet w „Vogue”? Nie mogę uwierzyć, że tam idziesz. Ledwie jej słuchał. Wyobrażał sobie, jak jedzie z Sereną pociągiem, trzymając ją za ręce i tonąc w ciemnej głębi jej oczu. - Mówiła coś o jutrze? - zapytała Jenny. Dan spojrzał na nią pustym wzrokiem. - Serena, Vanessa i ja mamy się spotkać jutro w barze chłopaka Vanessy w Williamsburgu, żeby obejrzeć film, który pomogłyśmy zrobić Serenie na nasz szkolny festiwal filmowy. Upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Kolejne puste spojrzenie. - Myślałam, że może cię zaprosiła. Zero reakcji. Jenny westchnęła, doprowadzona do rozpaczy. Zdała sobie sprawę, że Dan jest kompletnie chory z miłości. Nie zdoła wyciągnąć od niego żadnych informacji. Co za beznadzieja. Nawet nie zapytał, dlaczego w sobotni ranek chodzi po domu w czarnym topie. Nagłe poczuła się przeraźliwie samotna. Zawsze mogła liczyć na towarzystwo brata, ale teraz doprowadzał ją do szału. Koniecznie musiała poszukać sobie nowych przyjaciół.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! ŚLUB ROKU O tej porze roku zwykle jest dość nudno i aż do sezonu świątecznych przyjęć nie dzieje się nic szczególnego. Ale matka B zapewniła nam wszystkim temat do plotek. No bo jak długo zna się ze swoim nowym facetem? Dwa, trzy miesiące? Gdybym to ja zamierzała spędzić z kimś resztę życia, czy chociażby weekend, chciałabym poznać tę osobę lepiej. W każdym razie słyszałam, że prawdziwy z niego tandeciarz, więc naprawdę warto będzie zobaczyć ten ślub na własne oczy. Ale jak B zamierza się dobrze bawić, mając S na głowie? Czuję, że szykuje się niezła afera. Może być ostro. Jejku! Nie mogę się doczekać! Wasze e - maile P: Cześć P, Nie wiem, czy już o tym wiesz, ale B będzie miała nowego braciszka. Chodzę z nim do tej samej klasy, ale on tu niezbyt pasuje. Ale jest całkiem milutki.;) Bronx Kat O: Cześć. BronxKat, Mogę tylko powiedzieć, że ta cała sprawa ze ślubem robi się coraz ciekawsza! P: Cześć P, słyszałam, że ojciec b przekazał yale jakiś milion dolarów, więc nie będzie się musiała zbytnio starać, żeby ją przyjęli, a tak poza tym, założę się, że n i b nie wylądują w przyszłym roku w tym samym college'u. jak myślisz? mól książkowy

O: Cześć, mól, Na razie powstrzymam się od robienia zakładów. B jest bardziej nieprzewidywalna, niż się wydaje... P A SKORO JUŻ O COLLEGE'U MOWA... Nadszedł czas, kiedy wszystkie powinnyśmy odchodzić od zmysłów, przeglądać zdjęcia w katalogach uczelni, wyobrażać sobie, jak rozmawiamy z przystojniakami na zielonych trawnikach przed wielkimi, porośniętymi bluszczem ceglanymi budynkami. Nadszedł czas, żeby zastanowić się nad wszystkimi zawalonymi testami i pracami społecznymi, jakie olałyśmy, i kopnąć się w tytek za swoje lenistwo i głupotę. Nadszedł czas, kiedy kujony starają się o wcześniejsze przyjęcie, przez co my, normalni ludzie, czujemy się jak śmieci. Ale ja się nie dam zdołować. Oto mój przepis na opanowanie stresu w ostatniej klasie liceum: zmieszaj jednego przystojniaka z nową parą cudownych skórzanych kozaczków, nowym kaszmirowym sweterkiem, całonocną imprezą i kilkoma drinkami. Potem długi poranek w łóżku i gorąca czekolada. Zaczniecie wypełniać swoje podania do college'u, kiedy będziecie odstresowane, i gotowe. Widzicie? Nie ma się czym przejmować. Na celowniku N gra w tenisa ze swoim ojcem w Asphalt Green. B siedzi w kinie na Osiemdziesiątej Szóstej na jakimś filmie akcji ze swoim młodszym bratem. Pewnie woli oglądać, jak faceci strzelają do siebie z płonących helikopterów niż siedzieć w domu z mamą i dyskutować o sukniach, tortach oraz dostawcach. S kupuje perfumy w Barneysie. Mówię wam, ta dziewczyna jest tam praktycznie codziennie. D bazgrze w swoim notatniku na przystani obok Siedemdziesiątej Dziewiątej. Pewnie kolejny wiersz miłosny o S. J zwraca czarny top w Urban Outfitters. Wkrótce napiszę więcej! Wiem, że mnie kochacie plotkara

B jest gotowa na wszystko, żeby tylko n jej znowu zapragnął - Chodź, kochanie, zjesz naleśnika! - zawołała pani Waldorf w głąb korytarza. Kazałam Myrtle, żeby były cienkie, tak jak lubisz. Blair otworzyła drzwi sypialni i wystawiła głowę. - Chwileczkę, ubieram się. - Nie musisz, skarbie. Cyrus i ja jeszcze jesteśmy w pidżamach - powiedziała żywo matka Blair. Rozwiązała pasek swojego zielonego jedwabnego szlafroka. Cyrus miał taki sam. Kupili je wczoraj u Saksa, po przymiarce obrączek ślubnych u Cartiera. Potem poszli do mrocznego, przytulnego baru King Cole w hotelu St. Regis na szampana. Cyrus nawet zażartował, że mogliby wynająć sobie pokój. To było takie romantyczne. Obrzydliwość. - Poczekajcie chwilę - powtórzyła uparcie Blair i matka wycofała się do jadalni. Blair usiadła na skraju łóżka, przyglądając się swojemu odbiciu we wbudowanym w szafę lustrze. Właśnie okłamała matkę. Nie spała już od dawna i była kompletnie ubrana. Miała na sobie dżinsy, czarny golf i buty. Nawet pomalowała paznokcie na ciemnobrązowy kolor, zgodnie ze swoim nastrojem. Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najuczciwszy w świecie? Na pewno nie Blair - w każdym razie nie dzisiaj. Przez całą sobotę była wkurzona. Poszła spać wkurzona i obudziła się w niedzielny poranek tak samo wkurzona. W zasadzie wyglądało na to, że będzie permanentnie wkurzona przez resztę życia. Nate nie próbował się z nią skontaktować od piątku. Ciągle była dziewicą. Jej matka wychodziła za mąż za ostatniego idiotę. I tak się jakoś złożyło, że data ślubu pokrywała się z jej urodzinami, najważniejszymi w życiu. O tak, jej życic to kompletna katastrofa. Ale skoro już chyba się nie mogło nic pogorszyć, a ona była głodna, wstała i poszła zjeść te naleśniki z matką i Cyrusem. - Oto i ona - zagrzmiał Cyrus. Poklepał siedzenie obok siebie. - Chodź, siadaj. Posłusznie usiadła. Przeniosła widelcem kilka naleśników z półmiska na swój talerz. - Nie bierz tego z dziurą w środku - powiedział jej jedenastoletni brat Tyler. - Jest mój.

- Tyler był ubrany w koszulkę z Led Zeppelin, a na głowie miał zawiązaną czerwoną bandanę. Chciał zostać dziennikarzem muzycznym specjalizującym się w rock and rollu i wzorował się na Cameronie Crowe, reżyserze filmowym, który w wieku zaledwie piętnastu lat był w trasie z Led Zeppelin. Tyler posiadał olbrzymią kolekcję płyt winylowych i trzymał pod łóżkiem zabytkową fifkę, w której można było na przykład przypalać trawkę. Nie żeby kiedykolwiek z niej korzystał. Blair martwiła się, że Tyler wyrasta na dziwaka, który będzie miał problemy ze znalezieniem sobie przyjaciół. Ale jej rodzice uważali to wszystko za urocze, dopóki wychodził codziennie rano do szkoły Świętego Jerzego w garniturku od Brooks Brothers jak grzeczny chłopiec i miał otwartą drogę do dobrej szkoły z internatem. W świecie Blair i jej przyjaciół wszyscy rodzice byli tacy sami - dopóki ich dzieci czegoś naprawdę nie spieprzyły, przynosząc im wstyd, mogły bez najmniejszego problemu robić, na co tylko przyszła im ochota. Właśnie ten błąd popełniła Serena. Przegięła i dała się przyłapać, a coś takiego było nie do przyjęcia. Powinna była bardziej uważać. Blair polała naleśniki syropem klonowym i zwinęła je jak burrito, tak jak lubiła. Matka oderwała grono z kiści winogron w misce i włożyła Cyrusowi do ust. Mruczał radośnie, kiedy je przeżuwał i w końcu przełknął. Potem wysunął usta jak ryba, prosząc o więcej. Pani Waldorf zachichotała i dała mu kolejne grono. Blair turlała swoje zwinięte naleśniki w syropie, ignorując to niesmaczne przedstawienie. - Cały poranek rozmawiałam przez telefon z facetem z St. Claire - powiedziała do niej matka. - Jest bardzo ekstrawagancki i strasznie trzęsie się nad wystrojem. Naprawdę komiczny człowiek. - Ekstrawagancki? Chodzi ci o to, że jest gejem? Nie ma nic złego w słowie „gej”, mamo. - Tak, no cóż... - matka jąkała się niezręcznie. Nie chciała używać słowa „gej”. Była żoną takiego... - To zbyt upokarzające. - Zastanawiamy się, czy nie zarezerwować kilku apartamentów w hotelu - powiedział Cyrus. - W jednym mogłybyście, dziewczyny, przebierać się i czesać. Kto wie, może niektórzy goście będą tak wstawieni, że będą chcieli się zdrzemnąć, żeby jakoś dotrwać do rana. - Roześmiał się, puszczając oczko do matki Blair. Apartamenty? Nagle Blair wpadła, na genialny pomysł. Razem z Nate'em! mogliby mieć swój apartament! Czy istnieje bardziej idealne miejsce i okoliczności na utratę dziewictwa niż siedemnaste urodziny w apartamencie hotelu St. Claire? Odłożyła widelec, otarła delikatnie kąciki ust serwetką i uśmiechnęła się słodko do

matki. - A możecie zarezerwować apartament dla mnie i moich przyjaciół? - zapytała. - Oczywiście. To świetny pomysł. - Dzięki, mamo - powiedziała Blair, uśmiechając się do swojej filiżanki z kawą. Nie mogła się doczekać, kiedy powie o tym Nate'owi. - Jest tyle do zrobienia - westchnęła z obawą jej matka. Nawet podczas snu układam listy spraw do załatwienia. Cyrus ujął jej dłoń i pocałował. Na palcu Eleanor błysnął brylant. - Nie martw się, króliczku - powiedział Cyrus, jakby zwracał się do dwulatki. Blair wzięła do ręki ociekający syropem zrolowany naleśnik i wsadziła do ust. - Naturalnie chcę, żebyś się we wszystko angażowała, Blair - powiedziała jej matka. Masz taki dobry gust. Blair wzruszyła ramionami, żując z wypchanymi policzkami. - I nie możemy się już doczekać, kiedy poznacie Aarona - dodała Eleanor. Blair przestała ruszać szczęką. - Jakiego Aarona? - zapytała z pełnymi ustami. - Mojego syna - powiedział Cyrus. - Chyba wiedziałaś, że mam syna, prawda? Potrząsnęła głową. Nie wiedziała nic o Cyrusie. Był dla niej przypadkowo spotkanym facetem, który właśnie poprosił jej matkę o rękę. Im mniej o nim wiedziała, tym lepiej. - Jest w ostatniej klasie w Bronxdale Prep. Bystry chłopak. Przeskoczy! dziesiątą klasę. Ma dopiero szesnaście lat, a już kończy szkołę i idzie do college'u! - oznajmił z dumą Cyrus. - Robi wrażenie, prawda? - dodała Eleanor. - A poza tym prawdziwy z niego przystojniak. Blair sięgnęła po kolejny naleśnik z półmiska. Miała gdzieś opowieści Cyrusa i matki o jakimś dziwaku, który pewnie nosi w kieszeni paralizator i dla zabawy przeskakuje z klasy do klasy. Mogła sobie wyobrazić Aarona: chudsza, pryszczata wersja Cyrusa z przetłuszczonymi włosami, aparatem korekcyjnym na zębach i w beznadziejnych ciuchach. Oczko w głowie tatusia. - Ej, to moje! - krzyknął Tyler, uderzając nożem w widelec Blair. - Oddawaj. Blair dopiero teraz zauważyła, że naleśnik miał pośrodku dziurę wielkości palca. - Sorry - powiedziała i podsunęła swój talerz Tylerowi pod nos. - Masz. - To jak, zostaniesz dziś w domu, żeby mi pomóc? - zapytała jej matka. - Mam całą górę katalogów i magazynów ślubnych do przejrzenia.

Blair nagle odsunęła krzesło i wstała. Chyba nie mógł już istnieć gorszy sposób na spędzenie dnia. - Przykro mi, ale już wcześniej miałam coś zaplanowanego. Skłamała, choć była przekonana, że jak tylko skończy rozmowę z Nate'em, rzeczywiście będzie miała plany na dzisiaj. Mogli obejrzeć jakiś film, pójść na spacer do parku, posiedzieć trochę u niego, porozmawiać o ich nocy w St. Claire... Akurat! - Sorki, ale umówiłem się w parku z Anthonym i chłopakami, żeby pograć w piłkę powiedział Nate. - Mówiłem ci o tym wczoraj. - Wcale nie. Wczoraj mówiłeś, że musisz spędzić trochę czasu ze swoim ojcem. Powiedziałeś, że może dzisiaj coś porobimy - narzekała Blair. - Już w ogóle cię nie widuję. - No cóż, ale ja właśnie idę do parku - odparł Nate. - Przykro mi. - Ale ja chciałam ci coś powiedzieć. - Blair starała się, by zabrzmiało to tajemniczo. - Co takiego? - Naprawdę wolałabym powiedzieć ci o tym osobiście. - Daj spokój, Blair - zniecierpliwił się Nate. - Muszę iść. - Okay. Niech ci będzie. Chciałam ci powiedzieć, że moja matka i Cyrus wynajmują na wesele pokoje w St. Claire. A ponieważ to będzie akurat w moje urodziny i tak dalej, pomyślałam, że może to byłby idealny czas dla nas, żeby... no wiesz... zrobić to. Nate milczał. - Nate? - zapytała Blair. - Tak? - No i co o tym myślisz? - Sam nie wiem - odparł. - Brzmi niezłe. Słuchaj, muszę już kończyć, okay? Blair przycisnęła słuchawkę kurczowo do ucha. - Nate, czy ty mnie jeszcze kochasz? - Zadzwonię do ciebie później, dobra? Cześć. Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się na perski dywan na podłodze sypialni. Naleśniki przemieszczały się nieswojo w jej żołądku. Ale nie miała nawet czasu, żeby pomyśleć o wetknięciu sobie palców do gardła - musiała opracować jakiś plan działania. Dzisiaj już nie zobaczy się z Nate'em i prawdopodobnie nie spotkają się w tygodniu, nie z jej setką zajęć ponadprogramowych i jego treningami. W przyszły weekend ona pojedzie do Yale, a on do Brown. Nie mogła pozwolić, by Nate był przez cały tydzień na nią zły za to,

że go odtrąciła w piątkowy wieczór; sama też nie zamierzała się zamartwiać, że on jest na nią wściekły. Musiała coś zrobić. Gdyby tylko mogli przeżyć romantyczną kłótnię, jak para z filmów. Najpierw by wrzeszczeli, raniąc się wzajemnie, aż ona by zaczęła płakać. Chwyciłaby torebkę, potem płaszcz, szamocząc się ze zdenerwowania z guzikami. A potem, kiedy roztrzęsiona otwierałaby drzwi, by na zawsze zniknąć z jego życia, podszedłby do niej, objął ramionami i mocno przytulił. Odwróciłaby się do niego, spoglądając przez chwilę badawczo w jego oczy, a potem całowaliby się namiętnie. Na koniec błagałby ją, żeby została, a później by się kochali. Prawdziwe życie było takie nudne, ale Blair wiedziała, jak podgrzać atmosferę. Wyobraziła sobie, jak idzie do Nate'a w długim czarnym płaszczu, w jedwabnym szalu na głowie i olbrzymich ciemnych okularach od Chanel, przesłaniających jej twarz. Zostawia mu specjalny podarunek i znika w nocnych ciemnościach. A kiedy on rozpakuje prezent, poczuje jej perfumy i za nią zatęskni. Zupełnie zapominając, żeby włożyć palce do gardła, Blair podniosła się i chwyciła torebkę, gotowa zaatakować Barneysa. Ale co kupić chłopakowi, żeby przypomniał sobie, że cię kocha i pragnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem? Hm. Trudna sprawa...

na gorącym uczynku - Po co do mnie znowu dzwonisz? - zapytał zrzędliwie Erik. - Ciebie też milo słyszeć - zażartowała Serena. - Dzwonię, by ci powiedzieć, że w przyszły weekend na sto procent będę w Brown. Mam umówioną rozmowę na dwunastą w sobotę. - Okay. Zwykle balujemy w nocy z soboty na niedzielę. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. - Chyba żartujesz - roześmiała się Serena. - Super. Aha, pewnie przyjedzie ze mną jeden znajomy. - Jaki znajomy? - zapytał Erik. - Ten Dan, z którym ostatnio się trochę spotykam. Polubisz go, mogę się założyć. - Świetnie. Słuchaj, w zasadzie nie mam teraz czasu. Muszę kończyć. Serena zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej brat nie jest teraz sam. Zawsze miał przynajmniej ze trzy dziewczyny równocześnie, z którymi na zmianę sypiał. - Ale z ciebie ogier. No dobra. Do zobaczenia wkrótce. Rozłączyła się i podeszła do szafy, żeby znaleźć coś do ubrania. W środku były te same nudne ciuchy co zawsze. Ale w przyszłym roku idzie do college'u. Może nawet dostanie się do Brown? Chyba zasługiwała na to, żeby kupić sobie coś nowego? Wciągnęła znoszone dżinsy Diesla i czarny kaszmirowy sweter, szykując się na wyjście do jej ulubionego miejsca na całym świecie - do Barneysa. W sklepie tłoczyli się już mieszkańcy Upper East Side, którzy nie mogli się oprzeć, by tam nie wstąpić. Jasno oświetlony gwarny parter, gdzie znajdowały się szklane gabloty wypełnione biżuterią, cudownymi rękawiczkami i jedynymi w swoim rodzaju torebkami, lady zastawione luksusowymi kosmetykami - wszystko to sprawiało, że każdy dzień wydawał się Gwiazdką. Na stoisku Creed Serena podziwiała piękne szklane buteleczki z perfumami z takim samym zachwytem, jaki widać na twarzy małego dziecka w sklepie z zabawkami. Skierowała się do stoiska Kiehla, gdzie skusił ją słoik głęboko oczyszczającej, naturalnej

maseczki do twarzy z gliny. Oczywiście miała już tyle kosmetyków, że wystarczyłoby jej na kolejnych dziesięć lat, ale uwielbiała wypróbowywać ciągle nowe. To pewien rodzaj uzależnienia. Ale nic w tym złego. Są o wiele gorsze nałogi. Już miała zapytać sprzedawcę, czy maseczka nadaje się do cery suchej, kiedy zobaczyła znajomą postać zmierzającą prosto do działu dla mężczyzn. Była to Blair Waldorf. Serena odstawiła słoiczek z maseczką i poszła za nią. Blair nie była pewna, czy znajdzie to, czego szuka, bo sama nie wiedziała, czego właściwie szuka. Nate'owi nie zaimponują kolejny sweter czy eleganckie skórzane rękawiczki. Musiała dla niego znaleźć coś niepowtarzalnego. Sexy, ale nie wulgarnego. Coś absolutnie super, co uświadomi Nate'owi, że ciągle ją kocha i pragnie jej. Ruszyła prosto do działu z bielizną. Najpierw natknęła się na stół zawalony kolorowymi bawełnianymi bokserkami. Dalej, na wieszakach, wisiały supermiękkie, puchate szlafroki kąpielowe i flanelowe bluzy od pidżamy; półki były zapełnione pudelkami z klasycznymi białymi slipami i stringami. Nic z tego się nie nadawało. A potem Blair zauważyła wieszak z szarymi, kaszmirowymi, ściąganymi w pasie spodniami od pidżamy. Zdjęła jedną parę z wieszaka. MADE

IN

ENGLAND, głosiła metka. CENA: $360.00. Były

swobodne, ale jednocześnie wyszukane. Eleganckie, a do tego tak miękkie i delikatne, że na mysi o tym, jak ocierają się o skórę Nate'a, Blair poczuła przypływ macierzyńskich uczuć. Zgniotła spodnie w dłoniach i przycisnęła do policzka. Zapach świetnego kaszmiru wypełnił jej nozdrza i Blair zamknęła oczy, wyobrażając sobie Nate'a tylko w tych spodniach, z jego obnażoną, doskonałą klatą, jak nalewa im po kieliszku szampana w ich apartamencie hotelu St. Claire. Zdecydowanie były sexy. Musiała je mieć - co do tego nie było żadnych wątpliwości. Serena udawała, że jest niezwykle zainteresowana puchatym, czerwonym szlafrokiem kąpielowym Ralpha Laurena w rozmiarze XL. Szlafrok był dość duży, żeby zasłonić ją przed wzrokiem Blair, ale jednocześnie zawieszony na takiej wysokości, że spokojnie mogła ją obserwować. Zastanawiała się, czy Blair kupuje coś dla Nate'a. Najprawdopodobniej. Szczęściarz! Te spodnie od pidżamy, którym się przyglądała, były wprost cudowne. W dawnych dobrych czasach Blair poprosiłaby Serenę o pomoc w wyborze prezentu dla Nate'a. Ale to już była przeszłość.

- Szuka pani czegoś na prezent? - zapytał sprzedawca, zbliżając się do Sereny. Istny paker; był łysy i opalony, a jego garnitur wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować. - Nie, ja... - Serena urwała. Nie chciała, żeby facet zaczął ciągać ją po sklepie, pokazując jej różne rzeczy; byłoby to zbyt ryzykowne. - Tak. Dla brata. Przyda mu się nowy szlafrok kąpielowy. - To jego rozmiar? - zapytał sprzedawca, wskazując szlafrok, na który właśnie patrzyła. - Tak, będzie idealny - powiedziała Serena. - Biorę go. - Podążyła wzrokiem za Blair, która szła do kasy ze swoimi spodniami od pidżamy. - Mogę dać panu kartę tutaj? - zapytała sprzedawcę, odwracając się do niego, by zatrzepotać długimi rzęsami. - Tak, oczywiście - odpowiedział, ściągając szlafrok z wieszaka i biorąc od niej kartę. Zaraz wracam. - To prezent - powiedziała Blair sprzedawcy za ladą, podając mu swoją kartę. Ale choć widniało na niej jej imię i nazwisko, karta nie była tak naprawdę jej. Była to karta do rachunku matki. Rodzice nie dawali jej kieszonkowego, tylko pozwalali kupować wszystko, w granicach rozsądku. Spodnie od pidżamy dla Nate'a za blisko czterysta dolców, kiedy do świąt było jeszcze daleko, w zasadzie nie mieściły się w kategorii „w granicach rozsądku”, ale już ona znajdzie jakiś sposób na przekonanie matki, że ten zakup był absolutnie niezbędny. - Przykro mi, proszę pani - powiedział sprzedawca - ale pani karta kredytowa została unieważniona. - Oddał jej kartę. - Może ma pani jakąś inną? - Unieważniona? - powtórzyła Blair z wypiekami na twarzy. Coś takiego jej się jeszcze nie zdarzyło. - Jest pan pewien? - Absolutnie. Może chce pani skorzystać z telefonu, żeby zadzwonić do swojego banku? - Nie, dziękuję - powiedziała Blair. - Wrócę innym razem. Schowała kartę do portfela, wzięła spodnie od pidżamy i odwróciła się, zmierzając z powrotem do wieszaka, z którego je zdjęła. Przelewający się przez ręce kaszmir był tak miękki... Nie mogła opuścić bez nich sklepu. A tak w ogóle, co jest grane? Przecież pieniądze tak po prostu nie wyparowały z konta matki. Jednak nie mogła teraz do niej zadzwonić, żeby o to zapytać, skoro wychodząc z domu, skłamała, że idzie z Nate'em do kina. Już miała odwiesić spodnie, kiedy zauważyła, że sprzedawca zdążył już usunąć z nich zabezpieczający plastikowy identyfikator. Zauważyła też, że zostało jeszcze mnóstwo szarych

kaszmirowych dołów od pidżamy. Czy naprawdę będą mieli coś przeciwko, jeśli je sobie po prostu... weźmie? Przecież chciała za nie zapłacić. Poza tym zostawiła tu już tyle pieniędzy, że zasłużyła na drobny upominek. Serena czekała, aż wróci napakowany sprzedawca ze szlafrokiem kąpielowym, którego wcale nie miała zamiaru kupować, i potwierdzeniem zapłaty. Patrzyła, jak Blair zaczęła odwieszać spodnie od pidżamy, z czego nagle zrezygnowała. - Potrzebny jest mi pani podpis na paragonie - powiedział Serenie sprzedawca. Odwróciła się, a on jej podał dużą czarną torbę firmową sklepu, w której znajdował się starannie zapakowany w czarne pudełko szlafrok. - Dzięki. - Serena wzięła wydruk, uklękła na podłodze i podpisała się, podkładając pod kwitek pudełko ze szlafrokiem. Widziała, jak przykucnięta pomiędzy wieszakami z flanelowymi bluzami od pidżamy Blair upycha pospiesznie do torebki kaszmirowe spodnie. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właśnie była świadkiem kradzieży! - Dziękuję panu bardzo. Podniosła się, wcisnęła wydruk sprzedawcy do ręki, chwyciła swoją torbę i skierowała się do wyjścia. Chociaż nie zrobiła nic złego, widok kradnącej Blair sprawił, że się tak czuła. Wreszcie znalazła się na ulicy. Skręciła w Madison i ruszyła szybkim krokiem. Torba z zakupami obijała się rytmicznie o jej nogę. Poszła do Barneysa, bo chciała kupić sobie coś fajnego, a wracała z olbrzymim męskim szlafrokiem kąpielowym. I po co śledziła Blair? A tak w ogóle co, u diabła, wyprawiała Blair? Dlaczego kradła? Przecież nie była w ciężkiej sytuacji materialnej ani nic takiego. Tak czy inaczej, sekret Blair był bezpieczny. Serena nie miała komu o tym powiedzieć. Blair wyszła z Barneysa i z walącym sercem skręciła w Madison. Nie włączył się żaden alarm i wyglądało na to, że nikt za nią nie idzie. Udało się! Naturalnie wiedziała, że kradzież jest złem, zwłaszcza jeśli ma się kupę pieniędzy na zakupy, ale i tak czuła się podjarana, bo zrobiła coś kompletnie sprzecznego Z prawem. Było tak, jakby dostała w filmie rolę femme fatale zamiast prostej, przewidywalnej dziewczyny z sąsiedztwa. A poza tym to jednorazowy wyczyn. Nie zamierzała zamienić się w nałogową złodziejkę sklepową. A potem zobaczyła coś, co sprawiło, że stanęła jak wryta. Z końca przecznicy połyskiwały w słońcu długie jasne włosy Sereny van der Woodsen, która czekała na zmianę światła. Z ramienia zwisała jej duża czarna torba firmowa Barneys. I tuż zanim weszła na pasy, odwróciła się, spoglądając prosto na Blair.

Blair spuściła głowę, udając, że patrzy na swojego roleksa. Cholera!, pomyślała. Widziała mnie? Widziała, jak kradnę spodnie od pidżamy? Otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać, szukając papierosów. Kiedy uniosła wzrok, sylwetka Sereny, która już minęła skrzyżowanie, rozpływała się w oddali. A nawet jak mnie widziała, co z tego?, uspokajała się Blair. Zapaliła papierosa trzęsącymi się palcami. Serena mogła wypaplać, komu tylko chciała, że widziała, jak Blair Waldorf kradła u Barneysa, a i lak nikt by jej nie uwierzył. Idąc dalej, włożyła rękę do torebki, gładząc palcami miękkie kaszmirowe spodnie. Nie mogła się doczekać, kiedy Naleje włoży i zrozumie, co do niego czuje i będzie ją kochał bardziej niż dotąd. I nic, co mogłaby powiedzieć Serena, nie będzie miało znaczenia. Nie tak szybko. Obdarowywanie kogoś kradzionymi rzeczami nie wróży dobrze. Wszystko może obrócić się przeciwko tobie w najbardziej niespodziewany sposób.

zbiórka na brooklynie - Co ty tu robisz? - zapytała Vanessa Abrams Dana, kiedy razem z Jenny pojawił się w The Five and Dime. - Chciałem zobaczyć, jak wyszedł film Sereny - rzekł niedbale. Taaak, jasne, pomyślała Vanessa. A mnie się zdaje, że raczej przyszedłeś ślinić się na widok jej kościstego tyłka. - Sereny jeszcze nie ma - powiedziała, kiedy zaczęli się rozglądać po knajpie. Mgliście oświetlony bar był prawie pusty, jedynie przy stoliku z tyłu siedziało dwóch dwudziestokilkuletnich gości, którzy czytali niedzielnego „Timesa” i palili papierosy. - Ale jest już wpół do drugiej. - Jenny spojrzała na zegarek. - Mieliśmy się spotkać o pierwszej. Vanessa wzruszyła ramionami. - No wiecie, jaka ona jest. To była prawda, rzeczywiście wiedzieli. Serena zawsze się spóźniała. Nie żeby Dan i Jenny mieli jej to za złe. Zaszczytem była dla nich sama jej obecność. Ale Vanessę doprowadzało to do szału. Podszedł Clark i przeczesał palcami krótko ostrzyżone czarne włosy Vanessy. - Chcecie się czegoś napić? - zapytał. Vanessa uśmiechnęła się szeroko do niego. Uwielbiała, kiedy Clark dotykał ją na oczach Dana. Należało się mu. Clark był barmanem w The Five and Dime, barze znajdującym się w dole ulicy, przy której Vanessa mieszkała razem ze swoją starszą siostrą. Ruby. Miał dwadzieścia dwa lata, czerwone baczki i przepiękne szare oczy. Poza tym był jedynym facetem, przy którym nie czuła się dziwaczna czy jak ostatni pasztet. Przez cały czas myślała, że Clark leci na Ruby, jej cudowną starszą siostrę, która nosiła skórzane spodnie i dawała czadu na basie w zespole grającym w tym barze. Ale okazało się, że Clark od początku był zainteresowany Vanessą. - Jesteś inna niż wszyscy - powiedział jej. - Podoba mi się to. Vanessa faktycznie była inna. Zwłaszcza na tle jej szkolnych koleżanek z Constance Billard. One mieszkały z bogatymi rodzicami w apartamentach przy Piątej Alei. Vanessa

mieszkała w małym mieszkanku nad hiszpańską winiarnią w Williamsburgu na Brooklynie. Wychowywała się w Vermont, a kiedy skończyła piętnaście lat, tak długo prosiła i urabiała swoich rodziców artystów, aż ulegli i pozwolili jej zamieszkać w Nowym Jorku razem z Ruby. Jedynym warunkiem było, że odbierze porządne wykształcenie w sztywniackiej szkole Constance Billard. Szkolne koleżanki Vanessy właściwie nie wiedziały, co o niej myśleć. Podczas gdy one robiły sobie pasemka i spędzały czas na zakupach, Vanessa goliła głowę maszynką i polowała na dżinsy oraz koszulki bez firmowych naszywek, wyłącznie czarne i totalnie niekobiece. Poznała Dana, kiedy oboje zostali uwięzieni na klatce schodowej podczas głupiego przyjęcia w dziesiątej klasie, i od tamtej pory byli przyjaciółmi. W ciągu minionego roku spędzili razem mnóstwo czasu i Vanessa się w nim zabujała. Ale dla Dana istniała tylko jedna dziewczyna: Serena van der Woodsen. Vanessa miała szczęście, że spotkała Clarka i próbowała dać sobie spokój z Danem, ale to nie było takie łatwe. Za każdym razem, kiedy widziała jego bladą twarz i trzęsące się, prawie ptasie dłonie, odczuwała zawroty głowy. Dan naturalnie nie miał o niczym pojęcia. Był po prostu dla niej miły albo zupełnie ją ignorował, kiedy w pobliżu znajdowała się Serena, co wcale nie ułatwiało sprawy. Siostra Dana, Jenny, pracowała z Vanessą przy tworzeniu „Rancora”, szkolnego magazynu o sztuce, którego naczelną była Vanessa. Jenny naprawdę świetnie radziła sobie z kaligrafią, a poza tym była niezłym fotografem - miała do tego talent. Jenny i Vanessa pomagały też razem Serenie przy filmie. Poprosiła je o to, a nikt nie potrafił odmówić Serenie. Ale Jenny nie miała żadnego powodu, żeby przyjaźnić się z Vanessą. Vanessa dziwak totalnie na bakier z modą, nie była dziewczyną, którą Jenny mogłaby podziwiać. - Mogę prosić kawę po irlandzku? - zapytał Dan. To był jego ulubiony napój, bo głównie składał się z kawy. - Jasne - odparł Clark. - A ja colę - powiedziała Jenny. Nie przepadała za alkoholem, z wyjątkiem szampana. - To będziemy oglądać ten film Sereny czy nie? - Dan obrócił się na stołku przy barze. - Musimy zaczekać na Serenę, głąbie - przypomniała mu Jenny. Vanessa wzruszyła ramionami. - Ja już i tak mam tych filmów po dziurki w nosie. Od trzech tygodni nie robiłam nic innego. Vanessa każdej nocy siedziała do późna, pracując nad swoim filmem na ich szkolny festiwal filmowy. Ten sam film zamierzała dołączyć do podania na nowojorski uniwersytet.

Marzyła, żeby w przyszłym roku dostać się na uniwerek w Nowym Jorku i specjalizować się w filmie. Chciała zostać sławnym reżyserem, zrobić coś na miarę takich kultowych dziel jak Zagadka nieśmiertelności czy Ghost Dog, droga samuraja, ale ostatnie dokonania odniosły lekką porażkę. Jej film był adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja. Główną rolę męską odtwarzał Dan, a partnerowała mu Marjorie, dziewczyna z dziesiątej klasy, która wiecznie żuła gumę i nie miała za grosz talentu aktorskiego. Vanessa postanowiła zaangażować Marjorie, choć Serena była wprost stworzona do tej roli; po prostu nie mogła znieść, jak podczas próby Dan robi do Sereny maślane oczy. Co za fatalny błąd. To była scena miłosna, a pomiędzy Danem i Marjorie nie było ani odrobiny iskrzenia. Vanessie zbierało się na śmiech, kiedy na to patrzyła, ale przeważnie była bliska płaczu. Totalna beznadzieja. Miała nadzieję, że jury festiwalu filmowego skupi się na jakości zdjęć, a pominie dialogi i grę aktorską, które były zupełnie do bani. Z kolei z projektu Sereny wyszła najbardziej artystyczna w swojej prostocie filmowa perełka, z jaką Vanessa miała kiedykolwiek do czynienia. Ledwie mogła na ten film patrzeć. A najbardziej wkurzające było to, że stało się tak zupełnie przez przypadek. Serena nie miała zielonego pojęcia, co robi, ale jakimś cudem wyszedł z tego fascynujący film. Czysty geniusz. Naturalnie ten film był tak dobry głównie dlatego, że większość ujęć nakręciła Vanessa. Nie mogła uwierzyć, że pomogła Serenie zrobić taki gorący kawałek, nie czerpiąc z tego żadnych profitów. Dan spoglądał na zegarek już pięćdziesiąty raz w ciągu ostatniej minuty. Był tak podjarany, że praktycznie sikał po nogach. - Jezu! Może po prostu do niej zadzwonisz? - burknęła niecierpliwie Vanessa. Zazdrość wyzwalała w niej najgorsze instynkty. Dan już dawno temu zapisał sobie w komórce numer Sereny. Wyciągnął telefon z kieszeni płaszcza i zsunął się ze stoika; chodził tam i z powrotem, czekając, aż Serena podniesie słuchawkę. W końcu włączyła się automatyczna sekretarka. - Cześć, tu Dan. Czekamy na ciebie na Brooklynie. Gdzie jesteś? Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mogła. No dobra. Na razie. - Starał się, żeby jego głos brzmiał nonszalancko, ale to było nie do wykonania. Gdzie ona się podziewała? Wrócił do baru i wdrapał się na stołek. Naprzeciw niego stała parująca kawa po irlandzku, udekorowana górą bitej śmietany. Cudownie pachniała. - Nie było jej w domu - powiedział, podmuchał na kawę i upił gigantycznego łyka.

Serena wjeżdżała właśnie windą do swojego apartamentu, kiedy uświadomiła sobie, jaki numer wycięła. W windzie jechała z nią starsza kobieta w futrze z norek, ściskając dodatek towarzyski niedzielnego „Timesa”. Była niedziela. Serena powinna być na Brooklynie, analizować z Vanessą i Jenny ostatnie poprawki do jej filmu. I powinna tam być już od godziny. - Cholera - mruknęła pod nosem. Kobieta w norkach przed wyjściem z windy posłała jej piorunujące spojrzenie. Za czasów jej młodości młode dziewczęta mieszkające przy Piątej Alei nie ubierały się w dżinsy ani nie przeklinały publicznie. Chodziły na bale kotylionowe, nosiły rękawiczki i perły. Serena też mogła bawić się w rękawiczki i perły, ale po prostu wolała dżinsy. - Cholera - mruknęła ponownie, rzucając klucze na stolik w przedpokoju. Ruszyła pospiesznie do swojego pokoju, gdzie błyskała lampka automatycznej sekretarki. Odsłuchała wiadomość. - Cholera - powiedziała po raz trzeci. Nie spodziewała się, że Dan też tam będzie. A że nie miała numeru na komórkę ani do Dana, ani do Jenny, tylko ich domowy numer, nie mogła zadzwonić. Przybita, zdała sobie sprawę, dlaczego wyleciało jej to z głowy. Nie chciała jeszcze raz oglądać swojego filmu, zwłaszcza w obecności innych. To był jej pierwszy film i miała co do niego pewne wątpliwości, choć Vanessa uważała, że jest super. Nie był to typowy film. Był to w zasadzie film o robieniu filmu, kiedy nie masz żadnych aktorów i nie znasz się na sprzęcie. Jak dokument w środku dokumentu. Serena świetnie się bawiła przy jego realizacji; nie była tylko pewna, czy film będzie miał jakikolwiek sens dla tych, którzy jej nie znali. Ale Vanessa była taka tym podjarana, że Serena poszła na całość i zgłosiła swój film na ich szkolny festiwal filmowy. Nagrodą za pierwsze miejsce była wycieczka na festiwal w Cannes w maju, ufundowana przez ojca Isabel Coates, sławnego aktora. Serena była już w Cannes, i to wiele razy, więc nie obchodziła jej ta nagroda. Ale byłoby super wygrać, zwłaszcza że zarówno Blair, jak i Vanessa zgłosiły swoje filmy, a obie chodziły na zajęcia z filmu dla zaawansowanych, podczas gdy ona nie miała w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Znalazła na biurku listę swoich klasowych koleżanek z Constance Billard i wybrała domowy numer Vanessy Abrams. - Cześć, tu Serena - powiedziała, kiedy włączyła się automatyczna sekretarka. Kompletnie zapomniałam, że byłyśmy na dzisiaj umówione. Przepraszam. Ale ze mnie ofiara.

To co, widzimy się jutro w szkole, okay? Na razie. Potem wybrała domowy numer Dana. - Słucham? - odezwał się szorstki głos. - Pan Humphrey? - zapytała. W odróżnieniu od Sereny i większości jej znajomych Dan nie miał swojej prywatnej linii telefonicznej. - Owszem, a o co chodzi? - Czy jest może Dan? - zapytała. - Mówi jego przyjaciółka, Serena. - Ta ze złotymi ramionami i malinowymi ustami? Ta ze skrzydłami zamiast dłoni? - Słucham? - spytała, kompletnie zaskoczona. Ojciec Dana był szurnięty, czy co? - Dan pisze o tobie wiersze - wyjaśnił pan Humphrey. - Zostawił na stole swój notatnik. - Aha. Może mu pan przekazać, że dzwoniłam? - Naturalnie. Jestem pewien, że będzie zachwycony. - Dziękuję. Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę i zaczęła obgryzać paznokieć kciuka; weszło jej to w nawyk w zeszłym roku w szkole z internatem. Myśl, że Dan pisze o niej wiersze, sprawiła, że była jeszcze bardziej zdenerwowana niż przed chwilą, kiedy dowiedziała się, że Dan zamierza oglądać jej film. Czyżby Dan był nią zainteresowany bardziej, niż myślała? O tak. Był. - Nie sądzę, żeby przyszła. - Jenny ziewnęła. - Pewnie zeszłej nocy była do późna na jakiejś imprezie. - Lubiła myśleć o Serenie jako o królowej nocy, która całymi godzinami sączy szampana i tańczy na stołach. I jeszcze jakiś czas temu byłaby to prawda. - Ale ja i tak chciałbym zobaczyć jej film - powiedział Dan, odgarniając z oczu zmierzwione włosy i uśmiechając się przebiegle do Vanessy. - Może byśmy go obejrzeli u ciebie? Vanessa wzruszyła ramionami. - Ja raczej dziękuję. Widziałam już ten film ze czterysta razy. - Naprawdę chodziło o to, że nie zniosłaby, gdyby musiała siedzieć obok Dana i patrzeć, jak ślini się na widok Sereny niczym zakochany szczeniak. To było ponad jej siły. - Uważam, że nie powinieneś oglądać tego filmu bez zgody Sereny - powiedziała Danowi Jenny. - Skąd wiesz, że chciał laby, żebyś go w ogóle oglądał? - Na pewno nie będzie miała nic przeciwko - stwierdza Dan.

Vanessa nie mogła strawić obsesyjnej wręcz niecierpliwość błyszczącej w jego oczach. Dala mu swoje klucze od mieszkania. - Ja posiedzę tu z Clarkiem, a wy idźcie obejrzeć ten film. Jest w magnetowidzie w pokoju Ruby. Spokojnie, Ruby wyjechała na weekend. Jenny pokręciła głową. - Nie chcę go oglądać bez Sereny - upierała się. Dan wziął klucze i wstał. Był zawiedziony, że Serena nie pojawiła się osobiście, ale nie ma mowy, żeby przepuścił taką okazję. - Okay. Sam go obejrzę. Jenny obróciła się na stoiku barowym, popijając colę i odprowadzając wzrokiem brata. - Ej, macie może w tym roku historię Ameryki z Peterson? - Vanessa zapytała Jenny, próbując nawiązać rozmowę. - Ludzie ciągle gadają głupoty, że jest ostatnią ćpunką, ale kiedy mieliśmy raz zebranie uczniów i nauczycieli, powiedziała mi o swojej chorobie. Właśnie dlatego trzęsą się jej ręce. Super, że mi o tym powiedziała. Jest niesamowita. Jenny nadal obracała się na swoim stołku. - Historię Ameryki będziemy mieć dopiero w przyszłymi roku - powiedziała chłodno. Nie wiedziała, dlaczego nagle Vanessa zrobiła się dla niej taka miła. Vanessa spodziewała się cieplejszej reakcji. - A, pewnie macie teraz historię Europy? Sorry, nie pamiętam już niczego z dziewiątej klasy - powiedziała. - Tak. Beznadzieja. - Jenny zeskoczyła ze stoika i zaczęła szamotać się z guzikami swojej kurtki Diesla. - Chyba złapię jakąś taksówkę do domu. Do zobaczenia. - Cześć - powiedziała Vanessa. Starała się być miła i co z tego? Chciałaby móc raz na zawsze wyrzucić Dana i jego paskudną siostrzyczkę ze swojego życia. Żeby oderwać od nich swoje myśli, zapatrzyła się na wypięty tyłek Clarka, który uzupełniał lodówkę butelkowym piwem. - Hej, facet! - krzyknęła do niego. - Czuję się samotna. Clark spojrzał przez ramię i przesłał jej całusa. Dzięki Bogu, mam Clarka, pomyślała. Gdyby tylko był bardziej... Gdyby tylko był Danem.

J gra w piłkę z dużymi chłopcami - Może mnie pan tułaj wysadzić? - zapytała Jenny. Taksówkarz zdecydował się wjechać w Roosevelta po zjechaniu z mostu w Williamsburgu i próbował teraz przedostać się na drugą stronę, na West Side od Siedemdziesiątej Dziewiątej, ale wszystko było tak zakorkowane, że od dziesięciu minut stali na tych samych światłach. Jenny patrzyła, jak wskazania taksometru ciągle idą w górę, choć oni stoją w miejscu. Taksówka kosztowała ją już tyle, że mogłaby kupić sobie za tę kasę trzy błyszczyki MAC. W końcu stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma. Był piękny jesienny dzień. Mogła się przejść. Zapłaciła taksówkarzowi, wyskoczyła na chodnik na skrzyżowaniu Siedemdziesiątej Dziewiątej z Madison i ruszyła w stronę Central Parku. Słońce świeciło nisko na niebie i Jenny mrużyła oczy. idąc szybkim krokiem przez piątą Aleję. Wreszcie znalazła się w parku. Ścieżki były przysypane suchymi liść. mi, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna i hot dogów z wózków ulicznych sprzedawców. Szła, rozkopując liście, ręce miała wbite w kieszenie kurtki, a wzrok spuszczony na swoje błękitne pumy. Rozmyślała o Danie. Czy zdawał sobie sprawę, jaki jest beznadziejny? Było zupełnie tak, jakby kompletnie zatracił własną osobowość i każdą minutę swojego życia poświęcał na wielbienie Sereny. Wiedziała, że pisze łzawe wierszydła o Serenie, bo go na tym przyłapała. Kiedy zatnę się przy goleniu, myślę o twoich zębach na moich ustach i ból staje się rozkoszą. Udało jej się przeczytać te wersy, zanim Dan zabrał notatnik. To więcej niż żałosne. Użyteczne było to, że skoro Dan spotykał się z Sereną, Jenny mogła jakby nigdy nic podejść do Sereny w szkole i po prostu zacząć z nią rozmawiać, choć Serena była najfajniejszą laską w Nowym Jorku, a Jenny tylko zwykłą dziewiątoklasistką. Ale jeśli Serena odkryje, jakim beznadziejnym przypadkiem jest chory z miłości Dan, ucieknie z krzykiem. A jeśli Serena będzie miała tak dość Dana, że nigdy więcej nie będzie chciała rozmawiać także z nią, to co wtedy? Jeszcze trochę i Dan wszystko zepsuje.

Szła parkiem, nie zwracając uwagi na to, dokąd się kieruje. W końcu znalazła się na skraju Owczej Łąki i weszła na trawę. Jakieś sto metrów dalej paru chłopaków grało w piłkę nożną. Nie mogła oderwać od nich oczu, zwłaszcza od jednego. Jego włosy świeciły w słońcu miodowozłotym blaskiem, kiedy zwinnie przeprowadził piłkę obok kumpli i posłał ją do prowizorycznej bramki z ich swetrów i plecaków. Był opalony, a na widok jego umięśnionych nagich ramion serce w Jenny zadrżało. Nagle piłka wystrzeliła w powietrze, a po wylądowaniu potoczyła się do jej stóp. Jenny wpatrywała się w nią z wypiekami na twarzy. - No dalej, kopnij! - krzyknął jeden z chłopaków. Uniosła wzrok. To był ten złotowłosy chłopiec, który stał zaledwie dziesięć metrów od niej z rękami na biodrach. Jego zielone oczy błyszczały. Policzki miał zaczerwienione, czoło zroszone potem. Miała ochotę go posmakować. Nigdy wcześniej nie widziała takiego przystojniaka ani nie doświadczała podobnych uczuć jak teraz. Oderwała od niego wzrok i skoncentrowała się na piłce, przygryzając wargę w skupieniu, kiedy zrobiła zamach nogą, a następnie kopnęła piłkę z całej siły. Ale zamiast polecieć w stronę chłopaków, piłka wystrzeliła pionowo w górę, nad jej głowę. Jenny zatkała dłonią usta. Była potwornie zażenowana. - Mam ją! - krzyknął złotowłosy chłopiec. Podbiegł do Jenny. Piłka spadła z nieba i odebrał ją na główkę, posyłając z powrotem do kumpli; mięśnie na jego karku napięły się w cudowny sposób. Zatrzymał się i odwrócił do Jenny. - Dzięki - powiedział zziajany. Stał tak blisko, że Jenny czuła jego zapach. Wyciągnął rękę. - Jestem Nate. Jenny wpatrywała się przez chwilę w jego dłoń, a potem ją ujęła.. - Jennifer - przedstawiła się. Jennifer brzmiało o wiele doroślej i bardziej wyrafinowanie niż Jenny. Postanowiła, że od tej chwili będzie Jennifer. - Chcesz z nami pograć? - zapytał Nate, kiedy wymieniali uścisk dłoni. Miała tak słodką twarz i tak bardzo starała się dobrze kopnąć piłkę... Cóż, nie mógł się temu oprzeć. - Hm... - mruknęła Jenny z namysłem. Wtedy Nate zauważył jej piersi. O ludzie, były naprawdę wielkie. Nie mógł pozwolić, żeby odeszła, zanim Jeremy i reszta chłopaków będą mogli rzucić na nią okiem. Faceci. Wszyscy są tacy sami. - Chodź - powiedział. - Jesteśmy porządnymi gościami. Słowo.

Jenny zerknęła na pozostałych trzech chłopaków, upewniając się, że nie ma wśród nich Chucka Bassa. Parę tygodni temu wypiła odrobinę za dużo szampana na eleganckim przyjęciu i pozwoliła Chuckowi Bassowi zaciągnąć się do damskiej toalety. Wprawdzie tylko ją pocałował, ale zrobiłby o wiele więcej, gdyby nie przybyli jej na ratunek Dan z Sereną. Chuck nawet nie zapytał jej o imię. Co za dupek. Ale Chucka tu nie było. Wzruszyła ramionami. - Okay - powiedziała. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Słyszała o Nacie na przyjęciach i ze szkolnych plotek; była pewna, że to musi być ten Nate. Był największym przystojniakiem na całym Upper East Side i właśnie jej zaproponował, żeby spędzili razem trochę czasu! Było tak, jakby wyszła z drugiej strony szafy i znalazła się w świecie spełnianych marzeń, zostawiając daleko za sobą żałosnego, opętanego miłością brata i jego głupią poezję. Nate poprowadził Jenny do swoich kumpli, którzy przerwali grę i siedzieli na trawie, popijając niebieską gatoradę. - Chłopaki, to jest Jennifer - rzekł z błogim uśmiechem na twarzy. - Jennifer, to są Jeremy, Charlie i Anthony. Jenny uśmiechnęła się do chłopaków, a oni uśmiechnęli się do jej biustu. - Miło cię poznać, Jennifer - powiedział Jeremy Scott Tomkinson z uznaniem. Był mały i chudy, spodnie khaki miał pobrudzone trawą, ale w świetnej fryzurze z długimi baczkami i gęstą grzywą wyglądał jak angielski gwiazdor rocka. - Chodź, siadaj z nami - Anthony Avuldsen miał jasne włosy i urocze piegi na nosie, a ręce umięśnione nawet bardziej od Nate'a, ale Jenny i tak wolała Nate'a. - Właśnie mieliśmy przypalić co nieco - odezwał się Charlie Dern, wymachując małą fajką. Na głowie miał istną burzę brązowych, niesfornych włosów i był strasznie wysoki. Kiedy siedział ze skrzyżowanymi nogami, kolana miał prawie przy uszach. Trzymał na brzuchu małą plastikową torebkę pełną trawki. - Nie masz nic przeciwko, Jennifer? - zapytał Nate. Wzruszyła ramionami, usiłując sprawiać nonszalanckie wrażenie, choć była lekko zdenerwowana. Jeszcze nigdy nie przypalała. - Jasne, że nie - powiedziała. Razem z Nate'em usiedli na trawie obok chłopaków. Charlie podpalił fajkę, zaciągnął się głęboko i podał ją Nate'owi. Jenny przyglądała się, w jaki sposób Nate trzyma fajkę. Miała ochotę spróbować, ale

nie chciała, by się zorientowali, że to jej pierwszy raz. Nate miał nadęte od dymu policzki, kiedy podał fajkę Jenny. Ujęła ją w lewą rękę i podniosła do ust, tak jak on przed chwilą. Nate podpalił jej główkę fajki, pstrykając kilka razy zapalniczką, zanim zaskoczyło. A potem Jenny się zaciągnęła. Czuła, jak dym wypełnia jej płuca, ale nie była pewna, co dalej. - Masz. - Podała fajkę Anthony'emu, rozpaczliwie próbując zatrzymać dym. - Niezłe - zauważył Charlie, kręcąc głową z podziwem. Jenny łzawiły oczy. - Dzięki - powiedziała, wypuszczając kącikami ust odrobinę dymu. - Jezu, ale mocny ten materiał. - Nate potrząsnął swoją złotą głową. - Wow! - potaknęła Jenny. W końcu wypuściła resztę dymu. Czuła się niesamowicie dobrze. Fajka zatoczyła kółko i znowu do niej wróciła. Tym razem Jenny podpaliła ją sama, powielając sposób, w jaki robili to chłopcy, starając się, by wypadło to swobodnie. I znowu trzymała dym w płucach, dopóki mogła wytrzymać bez kaszlu. Miała wrażenie, że gałki oczne zaraz jej eksplodują. - To mi coś przypomina - powiedziała, podając fajkę do Anthony'ego. - Nie pamiętam co, ale coś na pewno. - Taaak - zgodził się Jeremy. - Mnie to przypomina lato - rzekł Anthony. - Nie, to nie to. - Jenny zamknęła oczy. Ojciec wysłał ją w wakacje na hippisowsko artystyczny obóz w góry Adirondack. Musiała pisać wierszą o środowisku, śpiewać pieśni pokojowe po hiszpańsku i chińsku oraz tkać koce dla bezdomnych. Cały obóz śmierdział sikami i masłem orzechowym. - Moje wakacje były do bani. To, o czym myślę, jest przyjemne, jak Halloween, kiedy się jest małym dzieckiem. - Właśnie. - Nate leżał na wznak i przyglądał się pomarańczowym liściom trzęsącym się na drzewach nad ich głowami. - Jest dokładnie jak w Halloween. Jenny leżała obok. Normalnie nigdy by nie zrobiła czegoś takiego, bo kiedy leżała, jej cycki rozlewały się na boki i wybrzuszały ubranie, tak że wyglądała, jakby była zdeformowana. Ale ten jeden raz nie przejmowała się swoimi cyckami. Było przyjemnie po prostu leżeć obok niego, oddychać tym samym powietrzem. - Kiedy byłam mała, zamykałam oczy i myślałam, że nikt mnie nie widzi, skoro i ja nie widzę nikogo - powiedziała, zasłaniając ręką oczy. - Ja też. - Nate był całkiem odprężony, jak pies, który po długim biegu drzemie przed

kominkiem. Ta Jennifer jest naprawdę miła i nie ma wobec niego żadnych oczekiwań; czuł się z nią cudownie. Gdyby tylko Blair wiedziała, jak łatwo go uszczęśliwić. - Kiedy jest się młodszym, wszystko wydaje się takie proste, nie? - Jenny język się rozwiązał i nie mogła się powstrzymać od mówienia. - A im jesteś starszy, wszystko staje się bardziej skomplikowane. - Właśnie - potwierdził Nate. - Tak jest z college'em. Nagle musimy sobie zaplanować, co będziemy robić przez resztę życia, i próbować zaimponować ludziom, jacy to my jesteśmy mądrzy i we wszystko zaangażowani. O co mi chodzi? Czy nasi rodzice mają po osiem lekcji dziennie, grają w szkolnej drużynie, redagują gazetę i uczą nieprzystosowane dzieci, w dodatku dzień w dzień? Nie. - To szaleństwo - przyznała Jenny. Miała jeszcze mnóstwo czasu, żeby poczuć presję związaną z dostaniem się do college'u, ale potrafiła wczuć się w czyjąś sytuację. - To znaczy, mój ojciec przez cały dzień tylko czyta i słucha radia. Jakim cudem my musimy mieć tyle na głowie? - Nie wiem - westchnął Nate ze zmęczeniem. Sięgnął po dłoń Jenny i oplótł jej palce swoimi. Jenny czuła, że zaraz się roztopi; jej ciało od strony Nate'a było gorące i całe buzowało. Odnosiła wrażenie, że ich dłonie stopiły się w jedność. Przez cale swoje życie nie czuła się tak wspaniale. - Ej, a może chcesz pójść do mnie, żeby coś przekąsić? zapytał Nate, pocierając kciukiem jej kostki u ręki. Jenny skinęła głową. Wiedziała, że nie musi nic mówić. Nat i tak ją słyszał. Nie do wiary, jak szybko może się zmienić cale życie. Skąd mogła wiedzieć, kiedy rano się obudziła, że właśnie dzisiaj się zakocha?

obsesja D Na początku Dan czuł się trochę jak perwer, skoro miał samotnie oglądać film Sereny w mieszkaniu Vanessy i Ruby. Ale kiedy tylko wziął sobie szklankę coli z ich starej brązowej lodówki, usadowił na skraju niezasłanego materaca Ruby i wcisnął PLAY, zapomniał o wszelkim skrępowaniu. Kamera zrobiła najazd na błyszczące czerwone usta Sereny. - Witajcie w moim świecie - powiedziała ze śmiechem. Potem jej usta zaczęły iść, a raczej to Serena zaczęła iść. Kamera cały czas była skupiona na jej ustach, zmieniało się tylko tło. - Przywołuję taksówkę - mówiła Serena. - Ciągle jeżdżę taksówkami. Idzie na to mnóstwo kasy. Obok zatrzymał się samochód i usta wsiadły na tylne siedzenie. - Jedziemy teraz do centrum. Do Jeffreya. To wspaniały dom handlowy. Jeszcze nie wiem, czego szukam, ale jestem pewna, że to znajdę. Kamera pozostała na jej ustach, które milczały przez całą drogę. W tle grała muzyka. Coś francuskiego z lat sześćdziesiątych. Może Serge Gainsbourg. Za zamazanymi oknami taksówki migały przelotnie scenki z nowojorskich ulic. Dan ściska! kurczowo swoją szklankę z colą. Prawdziwą mordęgą było widzieć same usta Sereny. Czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć. - No i jesteśmy - powiedziały w końcu usta Sereny. Kamera wysiadła za czerwonymi ustami z taksówki, podążyła za nimi przez wielkie szklane wejście do rozświetlonego białego sklepu. - Patrzcie na te bajeczne ubrania - zamruczały usta. Były odrobinę uchylone, kiedy Serena lustrowała zawartość sklepu. - Jestem w niebie. Dan trzęsącymi się dłońmi grzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosa. Zapalił jednego, potem drugiego, kiedy kamera zwiedzała sklep razem z ustami Sereny, które zatrzymały się, żeby najpierw pocałować małą brązową torebkę ze zdjęciem psa, a potem przeciągnąć wyszywanymi cekinami rękawiczkami z angory po obiektywie kamery. W końcu usta znalazły sukienkę, której po prostu nie mogły się oprzeć. - Jest idealnie czerwona - mówiły z zachwytem. - Ostatnio mam fazę na czerwony. Okay. Zaraz ją przymierzę.

Dan zapalił trzeciego papierosa. Kamera przemieściła się za ustami Sereny do przymierzalni. - Ale tu zimno - powiedziała Serena. - Mam nadzieję, że nie będzie za mała. Nie cierpię, kiedy coś jest na mnie za małe. - Jej włosy, nagie ramiona, szyja, ucho, wszystko to było widoczne przez ułamek sekundy w lustrze, ale nieostro. Dan ledwie mógł na to patrzeć. A potem... - No i proszę! - wykrzyknęły usta. Kamera powoli odjechała do tyłu, ukazując Serenę w całości, paradującą w cudownej czerwonej sukience. Była boso, paznokcie u stóp miała pomalowane na czerwono. - Niesamowita, prawda? - Serena klasnęła w ręce i obróciła się, a sukienka zawirowała wokół jej kolan. Znowu rozbrzmiała francuska piosenka i nastąpiło zaciemnienie. Dan opadł na materac. Czuł się jak naćpany. Chciał być teraz z Sereną. Te usta! Chciał je całować bez końca. Wyciągnął z kieszeni płaszcza komórkę i wszedł w książkę, żeby wybrać numer. - Halo? - Serena podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku. - Tu Dan - powiedział łamiącym się głosem. Ledwie mógł oddychać. - Cześć. Słuchaj, strasznie przepraszam, że zapomniałam o spotkaniu z wami. Vanessa pewnie była nieźle wkurzona, co? Dan zamknął oczy. - Właśnie obejrzałem twój film - powiedział. Sięgnął po pilota i wcisnął przewijanie. Serena na moment zamilkła. Była zakłopotana. - Och... I co myślisz? Wziął głęboki oddech. - Myślę... - Czy mógł to powiedzieć? Mógł? Wszystko zawierało się w dwóch słowach. Mógł je teraz powiedzieć i mieć to za sobą. Mógł. Nie, nie mógł. - Jest niesamowity - powiedział w zamian. Stchórzył w ostatniej chwili. - Poważnie? - Uhm. - A co myśli o nim twoja siostra? Widziała wcześniej tylko niektóre kawałki. Było tego o wiele więcej, ale w końcu razem z Vanessą okroiłyśmy to tak, że został tylko motyw z ustami. - Jenny nie chciała oglądać bez ciebie. Jestem tu sam. Vanessa dała mi klucze. - Czuł się dziwnie, przyznając się do tego, ale nie chciał kłamać.

- Och... - Serena przypomniała sobie, jak dowiedziała się, że Dan pisze o niej wiersze. A teraz oglądał w samotności jej film u Vanessy? Nie chciała popadać w paranoję, ale w tej sytuacji... - Nie mogę się już doczekać przyszłego weekendu - rzekł Dan, siadając. - Myślisz, że mógłbym spróbować umówić się na rozmo...? - Świetnie - przerwała mu Serena. - Czyli widzimy się w piątek, tak? Grand Central, piętnasta. - Okay. - I to już wszystko? Już po rozmowie? - Cześć. - Rozłączyła się. Nie chciała przeciągać tej rozmowy, na wypadek gdyby Dan miał powiedzieć coś tak poważnego, z czym nie mogłaby sobie poradzić. I tak już wszystko zaszło dalej, niż się spodziewała. - Cześć - powiedział Dan. Jeszcze raz wcisnął PLAY na pilocie. W głowie ciągle mu się kotłowało i nie był w stanie jasno myśleć, zupełnie jakby ten film rzucił na niego urok. Nic się nie stanie, jeśli obejrzy go jeszcze raz, prawda? Hm... Czujecie obsesję? I nie mówimy tu bynajmniej o perfumach.

łagodne żeglowanie - Nigdy nie byłam w takim wielkim domu - powiedziała Jenny. Dom był dwupiętrowy, w oknach stały pomalowane na zielono skrzynki z pelargoniami, a z dachu spuszczał się kaskadami bluszcz. Drzwi zabezpieczał skomplikowany system alarmów i zamków, a kamery filmowały wszystko od frontu i tyłu. Nate wzruszył ramionami, wprowadzając kod, by wyłączyć alarm. - Jest zupełnie tak samo, jakby się mieszkało w apartamencie - powiedział. - Tyle że są schody. - Taaak... Chyba tak. - Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest oczarowana. Nate wprowadził ją do środka. Podłoga w holu była z czerwonego marmuru. W rogu stał ogromny kamienny lew. Ktoś włożył ma na głowę futrzany kapelusz. Pod schodami znajdował się ogromny salon. Na wszystkich ścianach wisiały oryginalne dzieła znanych mistrzów. Jenny sądziła, że udało się jej rozpoznać niektóre z nich. Renoir. Sargent. Picasso. - Moi rodzice interesują się sztuką - rzekł Nate, kiedy zauważył, jak Jenny się przygląda obrazom. A potem zauważył coś jeszcze. Na stoliku pod ścianą stał jakiś pakunek. Na bileciku widniało jego imię. Nate podszedł i rozdarł kopertę. Z przodu bileciku było wydrukowane klasyczną czcionką nagłówkową Tiffany'ego: BLAIR PAIGE WALDORF. Jego treść głosiła: Dla Nate'a. Wiesz, że Cię kocham. Blair. - Co to? - zapylała Jenny. - Masz może urodziny czy co? - Nie. - Nate wepchnął bilecik z powrotem do koperty, podniósł pudełko i schował na dno szafy. Nie był nawet ciekaw, co znajduje się w środku. Pewnie jakiś sweter albo woda kolońska. Blair zawsze dawała mu prezenty bez powodu, tylko żeby przykuć jego uwagę. Czasami bywała taka wymagająca. - To co byś zjadła? - zapytał, prowadząc Jenny korytarzem do kuchni. - Nasza kucharka piecze niesamowite ciasteczka czekoladowe. Założę się, że zostało ich jeszcze trochę. - Kucharka? - powtórzyła Jenny, idąc za nim. - Naturalnie, macie kucharkę. Nate znalazł puszkę z ciastkami na olbrzymim marmurowymi blacie. Wsadził sobie czekoladowe ciasteczko do ust.

- Moja mama nie jest zbyt dobra w kuchni. Pomysł, by jego matka, francuska księżniczka, miała zrobić tosta, był świetnym dowcipem. Żywiła się w restauracjach albo na przyjęciach obsługiwanych przez firmy cateringowe. Rzadko kiedy nawet pojawiała się w kuchni. - Spróbuj. - Podał Jenny ciastko. - Dzięki. - Jenny była zbyt podekscytowana, by jeść. Istniało ryzyko, że ciastko rozpuści się w jej spoconej dłoni. - Chodźmy na górę - zaproponował Nate. - Tędy będzie najszybciej. Jenny wstrzymała oddech. Nigdy wcześniej nie była sam na sam z chłopakiem u niego w domu i było to trochę przerażające, Ale bardzo chciała ufać Nate'owi. Był zupełnie inny od tego okropnego Chucka Bassa, który próbował ją wykorzystać na przyjęciu. Chuck na początku wydawał się nawet całkiem kręcący, ale nawet nie zapytał, jak miała na imię. Nate był miły. Wyglądało na to, że naprawdę jest zainteresowany tym, by ją bliżej poznać. A Jenny była naprawdę zainteresowana tym, by mu na to pozwolić. Poprowadził ją przez boczne drzwi, a potem wąskimi schodami na górę. Jenny naczytała się dość książek Jane Austen i Henry'ego Jamesa, by się domyślić, że szli schodami dla służby. Na drugim piętrze Nate otworzył drzwi i wyszli na szeroki korytarz oświetlony światłem wpadającym z góry przez świetliki. Minęli olejny portret małego chłopca w marynarskim ubranku, który trzymał drewnianą łódkę. Jenny odgadła, że to był Nate. Nate otworzył następne drzwi. - To mój pokój. Jenny weszła za nim do środka - Pomijając zabytkowe łóżko w kształcie sań i supernowoczesne, naprawdę odjazdowe biurko z megacienkim laptopem, jego pokój wyglądał całkiem normalnie. Łóżko było przykryte flanelową narzutą w zielono - czarną kratę, po podłodze walały się porozrzucane płyty DVD, w rogu stał chwiejny stos hantli, z szafy wypadały buty, a na ścianach wisiały klasyczne plakaty z Beatlesami. - Fajny pokój. - Jenny usiadła nerwowo na brzegu łóżka. Obok na nocnym stoliku zauważyła model łodzi. - Żeglujesz? - Tak. Razem z ojcem budujemy łodzie. W Maine. - Podał model Jenny. - W tej chwili pracujemy nad tą. To łódź wycieczkowa, więc ma cięższy kadłub niż łodzie wyścigowe, które budowaliśmy, dotąd. Najpierw popłyniemy nią na Karaiby. A potem może nawet do Europy. - Naprawdę? - Jenny przyglądała się uważnie modelowi. Nie mogła sobie wyobrazić, jak można przepłynąć przez Atlantyk czymś tak małym i delikatnym. - A jest tam toaleta? Nate uśmiechnął się.

- Jasne. Tutaj. - Wetknął mały palec do kabiny. Znajdowały się tam malutkie, owalne drzwi z napisem WC. - Widzisz? Jenny pokiwała z fascynacją głową. - Chciałabym nauczyć się żeglować. Nate usiadł obok niej. - Może pojedź ze mną do Maine. Nauczyłbym cię - rzeki cicho. Jenny odwróciła się do niego, wpatrując się badawczo swoimi dużymi brązowymi oczami w jego szmaragdowe. - Mam dopiero czternaście lat. Nate uniósł rękę i dotknął jej kręconych brązowych włosów, przeczesując je delikatnie palcami. A potem cofnął dłoń. - Wiem - powiedział. - Nic nie szkodzi.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! WSZYSCY TO ROBIĄ! Nawet ja mam na koncie zwinięcie kitkata ze stoiska z gazetami na rogu w piątej klasie. Zrobiłam to, bo taki był zakład, ale nadal dręczą mnie podszyte wyrzutami sumienia nocne koszmary. Nie przyłapiecie mnie na kradzieży torebek z Prady czy bielizny od Armaniego. Ale niektóre dziewczyny nie mogą się powstrzymać. Winonę Ryder przyskrzyniono, kiedy kradła jakieś ciuszki z butiku w Los Angeles. Przysięgała, że po prostu przygotowuje się do nowej roli. Taaak, jasne. A teraz B. Była tak dobra, że nie dała się przyłapać. Oczywiście przy kradzieży też trzeba się kierować dobrym gustem. Kradzież, powiedzmy, taśmy izolacyjnej z Ace Hardware czy papieru toaletowego z CVS byłaby swego rodzaju ujmą. Co innego kaszmirowe spodnie od pidżamy. To się dopiero nazywa pokazaniem klasy. Jednocześnie sugeruje poważne skłonności psychotyczne. Jeszcze trochę, a B będzie kradła jaguary i mercedesy! Na celowniku B zanosi prezent dla N do jego domu, a że go wtedy nie ma, zostawia paczkę pokojówce. D wychodzi z mieszkania V na Brooklynie i idzie pieszo prawie całą drogę do siebie na Upper West Side. To się nazywa spacer. Pewnie musiał się trochę ochłodzić. S gryzie paznokcie i czyta Przy drzwiach zamkniętych w The Corner Bookstore na skrzyżowaniu Dziewięćdziesiątej Trzeciej z Madison. Zapewne robi to, żeby móc lepiej zrozumieć D. Mała J opuszcza dom N z olbrzymim uśmiechem. Miłość to wspaniała sprawa. Ale ostrożnie J - bananowy chłopiec nie jest najodpowiedniejszym typem do zakochania się. Dla tych, którzy nie są w temacie... Bananowy chłopiec [rzeczownik], elitarna wersja zwykłego ćpunka. Nosi kaszmirowe swetry. Lubi przypalać trawkę - bardzo. Nie przepada za zobowiązaniami. Ale może N nas zaskoczy.

Wasze e - maile P: Hej P, Co sądzisz na temat starszych chłopaków umawiających się z młodszymi dziewczynami? Żmijka O: Cześć, Żmijka, Wszystko zależy od różnicy wieku i okoliczności. Na przykład, jeśli jesteś na ostatnim roku college'u i umawiasz się z kimś z drugiej klasy szkoły średniej, powiedziałabym, że cierpicie na syndrom Woody'ego Allena (sprawa z Soon Yi Previn). Ale jeśli osoba z ostatniej klasy ogólniaka chodzi ze studentem pierwszego roku, wszystko jest w porządku. Lekkim przeciąganiem struny jest natomiast, kiedy kręcą ze sobą uczniowie pierwszej i ostatniej klasy szkoły średniej. A wszystko i tak układa się lepiej, kiedy to dziewczyna jest młodsza, głównie dlatego, że dojrzewamy o wiele szybciej - pod wszelkimi względami. P P: Cześć, Plotkara, Jestem prawie pewna, że widziałam, jak B kradnie butelkę szamponu Aveda w Zitomer. A przecież nie cierpi na brak pieniędzy. Jeśli ma jakichś prawdziwych przyjaciół, powinni zorganizować jej pomoc. Szpiegula O: Cześć, Szpiegula, Dzięki za radę. Ale naprawdę nie wydaje mi się, żeby to byt teraz największy problem B. Widziałaś już tego gościa, który ma być jej ojczymem? P FESTIWAL FILMOWY UCZENNIC OSTATNIEJ KLASY SZKOŁY CONSTANCE BILLARD Swój udział zgłosiły V, B i S. V zaprezentuje swoją krótkometrażówkę na bazie Wojny i pokoju; B pokaże przeróbkę pierwszych dziesięciu minut Śniadania u Tiffany'ego; a S pojawi się ze swoim... dziełem. Rywalizacja jest ostra. Zarówno V, jak i B myślą, że mają wygraną w kieszeni. S uważa, że nie ma żadnych szans. Przyjmuję zakłady! Wiem, że mnie kochacie plotkara

B i V nie mogą się doczekać końca szkoły - Gdzie to będzie? - Ilu będzie gości? - Ile będzie miała druhen? - W co się ubierzesz? - Z ilu pięter będzie się składał tort? - Zaprosili twojego ojca? Blair wstrzymała oddech. Czekała w kolejce w szkolnej stołówce razem z Kati i Isabel. Ale nie była nawet głodna, już nie. Kati zaczęła to całe wkurzające przesłuchanie, wspominając, że widziała naprawdę odjazdową suknię ślubną w „Vogue” z lat sześćdziesiątych. Suknia była cała wyszyta malutkimi kryształkowymi stokrotkami, miała białą, aksamitną lamówkę i wielką białą, również aksamitną kokardę z tyłu. Potem Isabel zapytała Blair, czy jej matka zamierza włożyć tradycyjną białą suknię ślubną, czy może coś innego, i teraz Blair była otoczona podnieconymi dziewczynami, które zarzucały ją gradem pytań na temat wesela matki. Co gorsza, nie tylko koleżanki z ostatniej klasy uważały, że mają prawo poznać wszystkie szczegóły. Becky Dormand i jej irytujące kumpele z dziewiątej klasy praktycznie ciągnęły Blair za czarny kaszmirowy sweter, łykając żarłocznie każdy kąsek weselnych nowin. W pobliżu kręciło się też kilka innych dziewięcioklasistek w nadziei na usłyszenie czegoś, czym mogłyby się potem przechwalać przed znajomymi. - To przecież nic wielkiego - powiedziała niecierpliwie Blair. - Była już wcześniej mężatką. - Kto będzie druhnami? - zapytała Becky Dormand. - Ja, Kati, Isabel... - Blair przesunęła swoją tacę po blacie i wzięła jogurt kawowy. Serena i moje ciotki - dodała szybko. Na półce na wysokości jej oczu leżały na małych białych talerzykach kuszące, oblane karmelem czekoladowe ciasteczka z orzechami. Wzięła jedno, przyjrzała się, czy nie ma jakichś ukrytych defektów i położyła na tacę. Nawet jeśli zdecyduje się je zjeść, potem zawsze może je zwymiotować. Nie było to wiele, ale przynajmniej miała choć taką kontrolę nad swoim życiem.

- Serena? - powtórzyła Becky ze zdumieniem. - Naprawdę? - Tak - odparła wściekle Blair. - Naprawdę. Gdyby nie była przewodniczącą szkolnej Rady Pomocy Społecznej, szefową Klubu Francuskiego oraz przewodniczącą wszystkich liczących się młodzieżowych komitetów w mieście, kazałaby się Becky odpieprzyć - Ale musiała dbać o swoją reputację; była wzorem do naśladowania. Wrzuciła na talerz kilka liści szpinaku i polała je dressingiem z pleśniowego sera. Następnie podniosła tacę i ruszyła w stronę stolików. Dziewczyny z klas od pierwszej do ósmej już zjadły, więc jadalnia była wypełniona uczennicami szkoły średniej, które plotkowały o sobie nawzajem, dziobiąc jedzenie. - Słyszałam, że Blair robi sobie liposukcję przed weselem matki, żeby dobrze wyjść na zdjęciach w „Vogue” - poinformowała przyjaciółki dziewiątoklasistka. - Myślałam, że już miała - zażartowała inna. - Dlatego zawsze nosi czarne rajstopy. Żeby ukryć blizny. - Słyszałam, że Nate ją zdradza, ale Blair z nim nie zerwie, dopóki nie zrobią im wspólnych zdjęć na weselu - wtrąciła się Becky Dormand. - Czy to nie typowe? Serena van der Woodsen siedziała samotnie przy stoliku zajmowanym zwykle przez Blair i czytała książkę. Upięła swoje jasne włosy w kok i miała na sobie czarny sweter z dekoltem w szpic, który włożyła na gołe ciało. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, a jej krótka, bordowa spódniczka sprawiała całkiem szykowne wrażenie. Serena wyglądała jak modelka Burberry czy Miu Miu. Właściwie to wyglądała lepiej niż modelka, bo nie starała się dobrze wyglądać - taka po prostu była. Blair odwróciła się i ruszyła do stolików pod oknami. To, że jej matka poprosiła Serenę, by była jej druhną, nie oznaczało jeszcze, że Blair musi się do niej odzywać. Kiedy były młodsze, razem się kąpały. Co weekend zostawały u siebie nawzajem na noc; uczyły się wtedy całować na poduszkach, wydzwaniały dla jaj do ich nawiedzonej nauczycielki biologii z siódmej klasy i całe noce chichotały. Serena wspierała Blair, kiedy ta dostała okres pod koniec ósmej klasy i była przerażona tamponami. Razem też upiły się po raz pierwszy. I obie kochały Nate'a jak brata. Tak było na początku Ale Serena wyjechała dwa lata temu do szkoły z internatem i wszystkie wakacje balowała w Europie, jedynie od czasu do czasu przysyłając Blair jakieś pocztówki. Było to szczególnie bolesne, kiedy ojciec Blair ogłosił, że jest gejem, i jej matka wystąpiła o rozwód. Blair nie miała nikogo, komu mogłaby się wtedy zwierzyć.

No i jeszcze pozostawała jedna drobnostka - Serena i Nate ze sobą spali, podczas gdy Blair jeszcze z nim tego nie zrobiła. Więc kiedy Serena wróciła do miasta, Blair postanowiła odpłacić jej za to, że tak ją swego czasu olała, i zażądała od reszty wspólnych znajomych, by też ją ignorowali. Dzięki niej Serena została towarzyskim wyrzutkiem. Blair usiadła i zaczęła gniewnie dziobać swoją sałatkę. Gdy wyszła wczoraj z Barneysa, siedziała przez chwilę na parkowej ławce, czekając, aż Serena zniknie jej z oczu. A kiedy w końcu wróciła do domu, matka poinformowała ją, że właśnie zamknęła rachunek i otworzyła nowe wspólne konto z Cyrusem. Nowa karta kredytowa Blair powinna się zjawić za dzień lub dwa. To wyjaśniało, czemu nie mogła zapłacić kartą. Dzięki za info, mamo. Blair znalazła w swojej szafie fajne pudełko, do którego zapakowała spodnie od pidżamy. Owinęła wszystko ślicznym srebrnym papierem, przewiązała czarną wstążką, a potem zaniosła do domu Nate'a. Ale Nate nie zadzwonił do niej wczoraj wieczorem z podziękowaniem. O co mu właściwie chodziło? Kati i Isabel usadowiły się naprzeciw Blair. - Dlaczego po prostu nie powiesz mamie, że nie chcesz, żeby Serena była druhną? Isabel próbowała przemówić Blair do rozsądku. Zebrała swoje gęste brązowe włosy w węzeł na czubku głowy i upiła łyk chudego mleka. - Jestem pewna, że by cię posłuchała. - Normalnie powiedz mamie, że ty i Serena już się nie przyjaźnicie - dodała Kati. Wyciągnęła z herbaty swoje jasne kręcone włosy. Jej włosy zawsze wszędzie wpadały. Blair spojrzała ukradkiem na Serenę. Matka już rozmawiała z panią van der Woodsen; Serena wiedziała, że ma być druhną. I choć to było niezwykle kuszące, nie mogła poprosić matki, żeby odwołała zaproszenie. To byłoby w złym stylu. Blair nie chciała ryzykować, dając Serenie jakikolwiek powód do niezadowolenia, na wypadek gdyby Serena widziała, jak kradnie te spodnie z Barneysa. Serena mogłaby ją obsmarować na całym Upper East Side. - Już za późno - powiedziała Blair, wzruszając ramionami. - Ale w sumie aż lak bardzo mnie to nie rusza. Po prostu przejdzie z nami przez kościół w takiej samej sukience, nic wielkiego. Przecież nie będziemy musiały się razem bawić ani nic takiego. Nie była to do końca prawda. Jej matka planowała coś w rodzaju uroczystego lunchu i dnia piękności dla wszystkich druhen, ale Blair udawała, że to się nie dzieje naprawdę. - Jakie będziemy mieć sukienki? Wybrałyście już coś z mamą? - zapytała Kati, nadgryzając ciastko. - Proszę, powiedz, że nie będziemy musiały ubierać się w nic obcisłego. Obiecałam sobie, że zrzucę do Bożego Narodzenia jakieś pięć kilo. a tylko popatrz, jak opycham się tym głupim ciastkiem!

Blair przewróciła oczami i zamieszała jogurt. - A czy to ma jakieś znaczenie, co włożymy? Isabel i Kati spojrzały na nią. Nie wierzyły własnym uszom. Oczywiście, że to miało znaczenie! Kiedy dziewczyna taka jak Blair mówi podobne brednie, wiesz, że coś jest nie tak. Blair zjadła łyżeczkę jogurtu, nie zwracając na nie uwagi. Co się im wszystkim stało? Nie mogliby po prostu przestać ględzić o tym ślubie i zostawić ją w spokoju? - Nie jestem głodna. - Wstała nagle. - Pójdę wysłać jakieś maile albo co. Kati wskazała nietknięte ciastko na jej tacy. - Będziesz je jadła? - zapytała. Blair pokręciła głową. Kati przeniosła ciastko na tacę Isabel. - Możemy się podzielić - powiedziała. Isabel skrzywiła się i oddała ciastko Kati. - Jak masz na nie ochotę, to jedz. Blair zabrała swoją tacę i pospiesznie się oddaliła. Nie mogła się doczekać cholernego końca szkoły. Jenny zauważyła Serenę w tej samej chwili, kiedy weszła do jadalni z filiżanką herbaty i bananem. Serena siedziała sama i coś czytała. Jenny ruszyła w jej stronę. - Mogę się przy siąść? - zapytała. - Jasne - odparła Serena, zamykając książkę. Czytała Cierpienia młodego Wertera Goethego. Jenny nic to nie mówiło. Serena zauważyła, że Jenny przygląda się książce. - Twój brat mi ją polecił. Kompletnie nie rozumiem, jak może czytać takie badziewie. Okropna nuda. - Właściwie to Dan wcale lej książki nie polecał, wspomniał tylko, że ją czytał. Było to o gościu, który miał totalną obsesję na punkcie jednej dziewczyny. Mógł myśleć i pisać tylko o niej. Było to dość przerażające. Jenny roześmiała się. - Powinnaś zobaczyć jego wiersze. Serena zmarszczyła brwi. Żałowała, że faktycznie nie może zobaczyć wierszy, które pisał Dan, skoro wyszło na to, że część jest najprawdopodobniej o niej. - Obiecasz, że nie wygadasz, jeśli nie dokończę tego? - Zamknęła książkę. - Będę milczeć jak grób - przyrzekła Jenny. - O ile nie powiesz mu, że uważam jego wiersze za strasznie nudne.

- Masz moje słowo - powiedziała Serena. Jenny spojrzała ukradkiem pod stolik. Jak zwykle Serena miała na sobie bordową plisowaną spódnicę wełnianą z domieszką poliestru, strój nieoficjalnie zarezerwowany dla frajerek z siódmej klasy. Tyle że wyglądała w niej zachwycająco. Jak zawsze. - Wiesz, jesteś chyba jedyną dziewczyną z ostatniej klasy, która nosi bordową spódnicę od mundurka - zauważyła Jenny. Serena wzruszyła ramionami. - Uważam, że jest super. Granatowy się szybko nudzi, a noszenie szarego sprawia, że nie możesz więcej patrzeć na ten kolor. A ja lubię szary. Jenny chodziła w szarym mundurku. - Chyba masz rację - przytaknęła. - Mam szare spodniej których nigdy nie wkładam. Może to dlatego. - Odchrząknęła. Tak naprawdę to chciała porozmawiać z Sereną na temat Nate'a. - Przepraszam, że wczoraj nawaliłam - powiedziała Serena. - Kompletnie zapomniałam, że miałam się spotkać z tobą i Vanessą. - Nie ma sprawy - zaczęła mówić Jenny - bo potem przeżyłam niesamowite... - Cześć, dziewczyny! - Vanessa Abrams stanęła przy ich stoliku. Miała na sobie czarne rajstopy, które maskowały jej masywne kolana. - Co słychać? - Hej. Sorry za wczoraj - odezwała się Serena. Vanessa wzruszyła ramionami. - W porządku. I tak mam już dosyć oglądania w kółko tych filmów. - A zwłaszcza twojego, pomyślała gorzko. Jest piekielnie dobry. Serena skinęła głową. - Siadaj. Jenny posłała Vanessie wściekle spojrzenie. Chciała mieć Serene tylko dla siebie. - Dzięki, ale nie mogę - powiedziała Vanessa. - Hm, Jenny, musimy wywołać zdjęcia reportażu do kolejnego wydania? „Rancora”. Jest tego ze dwadzieścia rolek, a w tej chwili nie ma absolutnie nikogo w ciemni. Mogłabyś mi pomóc? Jenny spojrzała na Serenę, która wzruszyła ramionami i wstała. - Ja i tak muszę się zbierać. Mam spotkanie w sprawie college'u z panią Glos. Zapowiada się kupa zabawy. - Przed chwilą u niej byłam - stwierdziła Vanessa. - Uważaj, znowu leci jej krew z nosa. Pani Glos miała żółtą cerę i częste krwotoki z nosa. Wszystkie dziewczyny były

przekonane, że cierpi na jakąś okropną chorobę zakaźną. Jeśli dała ci jakiś prospekt czy pożyczyła katalog reklamowy college'u, powinnaś czytać w rękawiczkach. Albo przynajmniej umyć po wszystkim ręce w gorącej wodzie. - Super - zachichotała Serena. - No dobra, zobaczymy się później. Vanessa usiadła, czekając, aż Jenny dokończy swojego banana. Jenny zjadła ostatni kawałek i zawinęła skórkę w papierową serwetkę. - Gotowa? - zapytała Vanessa. Jenny wzruszyła ramionami. - Właściwie to nie mogę. Muszę wydrukować na następną lekcję referat z historii. Sorry. - Podniosła się. Vanessa zmarszczyła brwi. - Rozumiem. Ale daj znać, kiedy będziesz miała trochę czasu. Naprawdę potrzebuję pomocy. - Okay - rzuciła beztrosko Jenny. - Odezwę się. A, czy mogłabyś od tej pory mówić do mnie Jennifer zamiast Jenny? Bardzo mi na tym zależy. - W porządku. Jennifer. - Dzięki. - Jenny ruszyła pospiesznie do pracowni komputerowej. Może Nate przysłał jej maila! Vanessa patrzyła, jak Jenny idzie do wyjścia, zastanawiając się, jakim cudem zamieniła się w taką wyniosłą zdzirę. Myślała, że zadając się z Jenny, będzie się czuła, jakby była bliżej Dana, ale to ją tylko wkurzało. Jenny była taka sama jak pozostałe sześćset dziwacznych uczennic w Constance - płytka i zarozumiała. Vanessa też już się nie mogła doczekać końca szkoły.

amor omnia vincit GADU - GADU Od: [email protected] Do: [email protected] Bwaldorf: hej natie Bwaldorf: zaraz tu oszaleję, wszyscy chcą gadać tylko o tym ślubie, jakby mnie to coś obchodziło. Bwaldorf: nate? wiem, że wisisz na necie, spotkasz się ze mną dzisiaj po francuskim klubie? Bwaldorf: znalazłeś prezent, który ci wczoraj zostawiłam? Bwaldorf: nate???? Bwaldorf: okay. GADU - GADU Od: [email protected] Do:[email protected] Narchibald: Hej Jennifer. Jhumohrev: hej Narchibald: chcesz się ze mną spotkać po szkole w parku? Jhumphrev: hm, ok. co będziemy robić? Narchibald: nie wiem. a co byś chciała? Jhumohrev: nie wiem. twoi kumple też tam będą? Narchibald: nie, tylko ja. nadal chcesz przyjść? Jhumphrey: jasne, możemy się nawet spotkać przed twoją szkolą, jeśli chcesz. Narchibald: spotkajmy się przed Met. Jhumphrey: okay, na ra.

Jenny wylogowała się, czując się wspaniale. Ciągle była w dziewiątej klasie, ale miała na imię Jennifer, a po szkole spotykała się z Nate'em, największym przystojniakiem z ostatniej klasy w całym mieście. Będzie musiała olać Vanesse i „Rancora”, ale absolutnie warto. Gdyby była Danem, napisałaby miłosny wiersz o tym, jaki cudowny jest Nate i jak zawiłe są koleje przeznaczenia, które połączyło dwoje ludzi niemających ze sobą nic wspólnego, i że jest im pisany tragiczny koniec. Ale Jenny była raczej optymistką i poprzestała na misternym wykaligrafowaniu Fani Jennifer Archibald z tyłu swojej szarej podkładki pod myszkę.

Nie śmiać się. Tak właśnie robią dziewczyny z dziewiątej klasy, kiedy się zakochają. Po drugiej stronie miasta, w Riverside Prep brat Jenny Dan wysyłał właśnie mailem Serenie swój najnowszy wiersz miłosny zatytułowany Kiedy umarłem po raz ostatni. Twoja lina otula moją szyję, skaczę. Twoje usta całują mnie, kiedy opadam, i opadam spokojnie... - Chodź, dziwaku! - zawołał jego kumpel, Zeke Freedman, z drzwi pracowni. Spóźnimy się na łacinę. Arno ergo sum, pomyślał Dan. Kocham, więc jestem. - Jestem zajęty - powiedział. Wklepał adres Sereny w Constance. - Cóż, po prostu nie chcę zostać potem za karę po lekcjach - rzucił Zeke. - Pograsz później w kosza w parku? - Okay - odparł z roztargnieniem Dan. - Zobaczymy się w parku. - Zaczął na szybko pisać maila, żeby wysłać go razem z załącznikiem. Droga Sereno, nadchodzący weekend zapowiada się cudowniej Na sobotę mam umówiona rozmowę i dostanę od ojca forsę ekstra. Nie mogę się już doczekać. Załączyłem wiersz, który napisałem dziś rano. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Będę

na

boisku

do

koszykówki

niedaleko

Łąki,

gdybyś

chciała spędzić ze mną trochę czasu po szkole. Uściski, Dan Amor omnia vincit! . Miłość wszystko zwycięży.

z D jest coraz gorzej Jenny stała przed budynkiem Met, starając się nie zwracać uwagi na faceta leżącego za nią na schodach. Miał rozpięte i spodnie i była prawie pewna, że jego penis jest na wierzchu. Człowiek przyzwyczaja się do pewnych widoków, kiedy mieszka w mieście, ale i tak budzi to odrazę. Jenny bardzo chciała się stamtąd odsunąć, ale właśnie tu umówiła się z Nate'em i nie chciała ryzykować, że się rozminą. - Spadaj! - krzyknął facet w rozpiętych spodniach do jakiegoś turysty. Uliczny sprzedawca hot dogów stojący nieopodal na chodniku rozmawiał przez komórkę. Jenny podeszła bliżej, by słyszeć treść rozmowy; miała nadzieję, że dzwoni na policję. Ale wyglądało na to, że rozmawia ze swoją matką czy kimś takim, bo w kółko powtarzał tylko jedno słowo: „dobrze”. Ktoś dotknął jej ramienia. - Cześć, Jennifer. Odwróciła się. - Cześć. - Uśmiechnęła się do Nate'a. Skrępowana uniosła ręce do twarzy i założyła za uszy swoje niesforne brązowe loki. - Cieszę się, że jesteś. Ten gość mnie stresuje. - No - powiedział Nate. Objął ją ramieniem. - Chodź, zmywamy się stąd. Pod wpływem jego dotyku cała krew napłynęła Jenny do mózgu. - Okay - zachłysnęła się, opierając się o Nate'a. - Chodźmy. Nate obejmował ją przez całą drogę do parku; zmierzali na Owczą Łąkę. Znaleźli miłe, nasłonecznione miejsce i usiedli na trawie, twarzami do siebie, ze skrzyżowanymi nogami, a ich kolana się stykały. Było to takie przyjemne, że Jenny zastanawiała się, czy przypadkiem nie śni. Ze wszystkich dziewczyn w całym mieście Nate lubił właśnie ją. To było niewiarygodne. - Zaraz przyjdą moi kumple. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać powiedział, wyciągając z kieszeni woreczek z trawką. - Jasne, że nie. - Wzruszyła ramionami, choć była zawiedziona. Nate wyciągnął z torebki garstkę zielska i wysypał na bibułkę, którą następnie

wprawnie zwinął w małego grubego skręta, po czym polizał papier, żeby go skleić. Zaproponował Jenny, żeby przypaliła, ale odmówiła. - Mnie jest tak dobrze. - Wiedziała, że mogło to zabrzmieć nie całkiem przekonująco, ale siedząc tak blisko Nate'a, faktycznie czuła się jak na lekkim haju. Nie chciała kompletnie stracić głowy. - Super. - Nate wrzucił skręta do torebki i wepchnął ją z powrotem do kieszeni płaszcza. Jenny odetchnęła z ulgą. Chciała poznawać bliżej Nate'a kiedy był sobą, a nie totalnie upalony. - To jak, jeździsz w weekendy do różnych college'ów? - zapytała. - Wiesz już, gdzie chciałbyś się dostać? - Tak - odparł Nate, marszcząc brwi. - Ale też zastanawiam się, czy nie zrobić sobie wolnego na jakiś rok czy dwa, żeby żeglować z ojcem. Może nawet mógłbym wystartować w Pucharze Ameryki. - Wow! - Jenny była pod wrażeniem. - Brzmi super. - A może zrobię sobie trzyletnią przerwę? Wtedy moglibyśmy do college'u pójść razem. - Nate wziął ją za rękę. Miała takie malutkie paluszki. Oczy Jenny napotkały spojrzenie Nate'a i przez chwilę uśmiechali się do siebie. Nate oparł głowę o jej ramię. Pachniała jak świeże pranie. Nie mógł się nadziwić, jak swobodnie się przy niej czuje. Przed spotkaniem z Blair zwykle musiał przypalić albo wychylić kilka drinków, żeby jakoś znieść jej wieczne planowanie i gadanie na temat przyszłości. Z Jennifer nie musiał być na haju ani pod gazem. O Boże! - pomyślała Jenny. Zaraz mnie pocałuje. Zamknęła oczy. Cała aż drżała z podniecenia. Nate pachniał sosnowymi igłami, a jego głowa była taka ciepła. - Jennifer - zamruczał sennie. Uniósł głowę i potrząsnął swoimi miodowozłotymi włosami. - Dobrze mi z tobą. - Wzrokiem błądził po jej twarzy, zatrzymując się w końcu na ustach. Jenny zachichotała. Nie było wątpliwości - zaraz ją pocałuje. - Cześć, Archibald! - ktoś krzyknął. - Zostaw trochę dla nas! Wow! Naprawdę świetne wyczucie czasu. Anthony, Jeremy i Charlie zmierzali do nich przez trawę. Jeremy niósł piłkę do nogi. Nate szybko wstał, odsuwając się od Jenny. - Hej - przywitał ich swobodnie. - A więc jesteście.

- Cześć, chłopaki - powiedziała Jenny, podnosząc się powoli i strzepując ze swojego mundurka zabłąkane źdźbła trawy. Wie była zachwycona, że przyszli. - To co, skręcisz nam dużego, smakowitego jointa? - zapytał Anthony na widok plastikowej torebki wystającej z kieszeni Nate'a. - Stary, ja już jestem upalony jak smok - skłamał Nate. Wyciągnął woreczek z kieszeni i rzucił Anthony'emu. - Jeden jest już skręcony. - Dzięki. - Anthony opadł na trawę i zabrał się do rzeczy. - Cholera, tego mi było trzeba - mruknął. - Doradca truł mi przez ostatnią godzinę o college'u. - Nie przypominaj mi o nim - żachnął się Jeremy. Jenny obgryzała paznokcie; czuła się nieco pominięta. Spojrzała na Nate'a, ale on porwał piłkę z rąk Jeremy'ego i z przejęciem dryblował ją między nogami. - To jeszcze nic. Mój ojciec ględzi mi na temat college'u już od ósmej klasy - rzekł Charlie. - Już rozmawiał z dziekanem na wydziale prawa w Yale, zupełnie jakby chciał ich uprzedzić, że się tam pojawię. Mógłby trochę wyhamować, nie? - Ale w ten weekend jedziemy do Brown, prawda? - zapytał Jeremy. Brown. Jenny nadstawiła uszu. Właśnie tam wybierali się w nadchodzący weekend Dan i Serena. - Jasne - przytaknął Nate. Podał piłkę do Jenny, a ona kopnęła ją lekko z powrotem do niego i uśmiechnęła się. Chciała, by wiedział, że naprawdę nie ma nic przeciwko towarzystwu jego kumpli ani ciągłej gadaninie o college'u, kiedy ona była dopiero w dziewiątej klasie. Cieszyła ją myśl, że tak naprawdę Nate wcale nie jest upalony jak smok i że powiedział jej o swych wątpliwościach, czyby nie zrobić sobie wolnego przed pójściem do college'u. Wiedziała o nim więcej niż jego najlepsi kumple! - No dobra - powiedział Nate. - Gramy. Jenny żałowała tylko, że Nate spasował, kiedy pojawili się inni chłopcy i ostatecznie jej nie pocałował. Dan siedział na ławce, czekając na Zeke'a i Serenę. W każdym razie Zeke miał być na pewno. A w razie gdyby pojawiła się Serena, Dan każe Zeke'owi iść do diabla i zostawić ich samych. Właśnie od tego są przyjaciele. Wetknął sobie camela do ust. Dłonie mu się trzęsły. Od lunchu zdążył wypić sześć filiżanek kawy, a poza tym był zdenerwowany na myśl o ponownym spotkaniu z Sereną,

zwłaszcza jeśli przeczytała jego wiersz. Wyjął z kieszeni notatnik i przyglądał się niewidzącym wzrokiem kilku ostatnim wersom. W każdej chwili Serena mogła przybiec, zarzucić mu ręce na szyję, całując do utraty tchu i płacząc, że była taka bezduszna, nie pojawiając się w niedzielę, i powtarzając bez końca, jak bardzo podobał się jej jego wiersz. I że go kocha. Albo i nie. Zaciągnął się zbyt gwałtownie, prawie wypluwając płuco, a potem przypalił kolejnego papierosa od tego, którego właśnie kończył. Zamierzał palić jednego za drugim, dopóki Serena się nie pojawi. Może będzie już martwy, kiedy w końcu przyjdzie, ale przynajmniej będą razem. Wydychając dym, zapatrzył się na trawę. Niska dziewczyna z wielkimi cyckami i kręconymi brązowymi włosami grała w nogę z czterema chłopakami, których znał trochę z widzenia. To była jego siostra Jenny. Od kiedy to przesiadywała w parku z tymi nudnymi, nadętymi dupkami z Upper East Side? Ciekawe, czy był wśród nich Chuck, ten zboczeniec? Zaniepokojony Dan już miał się podnieść, ale zrezygnował. Wyglądało na to, że Jenny dobrze się bawi, a poza tym nie widział nigdzie Chucka. Mógł zachować się jak upierdliwy starszy brat i pójść tam, żeby popsuć im całą zabawę, albo po prostu siedzieć na tyłku, pozwalając Jenny na chwilę radości. Z miejsca, w którym siedział, mógł mieć na nią oko, no a tak w ogóle. Jenny powinna poznawać nowych ludzi, zwłaszcza teraz, kiedy on spotykał się z Sereną i miał dla niej mniej czasu. No, tak jakby spotykał się z Sereną. O ile się pojawiała. - Hej, muszę już iść do domu - powiedziała Jenny, podając piłkę do Nate'a. - Okay. Wkrótce się do ciebie odezwę. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował w policzek. Niemal się przewróciła. - Cześć! - pisnęła, machając do trzech pozostałych chłopaków. Potem odwróciła się i odeszła szybko w stronę Central Park West, żeby nie posikać się w majtki. Nie mogła się już doczekać, kiedy znowu spotkają się z Nate'em. Sam na sam. - Stary, a co Blair na tę twoją nową łalunię? - zapytał Nate'a Anthony, kiedy Jenny zniknęła. Podpalił nowego skręta, wziął macha i podał Jeremy'emu. - To nie jest żadna moja lalunia, człowieku - powiedział Nate. - To po prostu fajna dziewczyna, którą przypadkiem spotkałem. - Wzruszył ramionami. - Lubię ją. - Ja też ją lubię. - Jeremy podał skręta Nate'owi. - Ale Blair nie będzie zachwycona, jak się dowie, że spędzasz wolny czas z laską z dziewiątej klasy zamiast z nią. Mam rację?

Nate wziął jointa i zaciągnął się głęboko. - Nie musi się o niczym dowiedzieć - burknął, starając się zatrzymać w płucach dym, a potem go wypuścił. - Stary, przecież nie zamierzam rzucić Blair dla Jennifer. To nic poważnego. - Jasne - zgodził się Charlie, przejmując skręta. Nate przyglądał się żarowi na końcu jointa. Był świadomi że nie powiedział prawdy. To było coś poważnego. Nie wiedział tylko, co z tym zrobić. Człowiek musi być wyjątkowo ostrożny, mając do czynienia z taką dziewczyną jak Blair. Wiedział, na co ją stać, i niezbyt mu się to podobało. - Sorry za spóźnienie, dupku - powiedział Zeke, odbijając piłkę do kosza o głowę Dana. - Chodź, idziemy grać. Dan uniósł głowę znad notatnika. Właśnie zaczął pisać kolejny wiersz, zatytułowany Złamane stopy. Drzazgi, przebite opony, odłamki szkła. Przeznaczenie dzierży swój topór niesprawiedliwości. Upadek. Wiersz mówił o pragnieniu bycia w pewnym miejscu z pewną osobą i niemożliwości dotarcia do celu. Serena najwyraźniej utknęła gdzieś, wbrew swej woli, usychając z tęsknoty za Danem, marząc o tym, aby być z nim. Może była gdzieś w metrze, uwięziona pomiędzy stacjami. A on utkwił w parku z Zeke'em. - Cześć - powiedział Dan, chowając notatnik do torby i podnosząc się. - Miło, że wpadłeś. - Pieprz się. Miałem korki z matmy, przecież wiesz - odparł Zeke, kozłując piłkę. Szli w stronę boiska do kosza. - Taaak, no cóż, powinieneś bardziej się przykładać do matmy - rzekł Dan. - Wtedy nie potrzebowałbyś korków. - A ty powinieneś się wypieprzyć, bo jesteś beznadziejny. - Co to miało znaczyć? - Dan rzucił torbę przy siatce otaczającej boisko i ściągnął płaszcz. Zeke tańczył wokół z piłką. Miał lekką nadwagę i szerokie biodra jak dziewczyna, ale był najlepszym koszykarzem w Riverside Prep. Nie do wiary.

- Ostatnio jesteś ciągle zajęty i wiecznie nie w humorze - powiedział. - Coraz trudniej z tobą wytrzymać. Dan wzruszył ramionami i rzucił się do przodu, żeby odebrać mu piłkę. - Co mogę powiedzieć? Mam dziewczynę. - Odskoczył do Bu, kozłując przez boisko. Nie popisał się, piłka minęła kosz o jakieś trzydzieści centymetrów. - Nieźle, frajerze. - Zeke podbiegi, przejmując odbitą piłkę. - Dziewczynę? - zapytał, kozłując w miejscu. Widać było, jak mu drga brzuch pod białą koszulką. - Mówisz o Vanessie? Dan potrząsnął głową. - Ma na imię Serena. Nie znasz jej. W ten weekend razem jedziemy na rozmowę w college'u. - Wow! - Zeke odwrócił się, żeby popędzić z piłką do drugiego kosza. Nie wyglądało na to, żeby był pod wielkim wrażeniem. Dan patrzył, jak jego przyjaciel idealnie zdobywa kosza z wyskoku. Stał nieruchomo, kiedy Zeke przykozłował piłkę z powrotem. - Czyli to coś poważnego, tak? - zapytał, rzucając do Dana. Dan złapał piłkę, dalej nie ruszając się z miejsca. Nic był pewien, co odpowiedzieć. Dla niego z pewnością to było coś poważnego. Ale czy Serena w tej chwili mówiła swoim przyjaciołom o Danie, jej nowym chłopaku? Czy fantazjowała o ich wspólnym weekendzie? Niezupełnie. Dokładnie w tym samym czasie Serena siedziała u dentysty, bo miała ubytek do zaplombowania. Była głodna i lekko wkurzona, że będzie musiała poczekać, aż przejdzie jej znieczulenie, by mogła coś zjeść. Niezbyt to poetyckie. Przeczytała już wiersz Dana i nic wiedziała, co ma z tym zrobić. Była przyzwyczajona do zainteresowania ze strony chłopaków, ale nie w takim wydaniu. Dan przeistaczał się powoli w nawiedzonego wielbiciela i naprawdę zaczynało ją to niepokoić.

B zyskuje nowego braciszka - Na jakie pytania się przygotowałaś? - zapytała pani Glos. Było środowe popołudnie i pani Glos dawała Blair wskazówki odnośnie jej sobotniej rozmowy w Yale. - Musisz ich przekonać, że interesujesz się sprawami ważnymi dla Yale, a nie że ubiegasz się o przyjęcie tam tylko ze względu na reputację uczelni, bo jesteś dzieckiem jednego z jej absolwentów. Blair pokiwała niecierpliwie głową. Co ta Glos sobie myślała? Że jest jakąś kretynką czy co? Pani Glos rozprostowała nogi i dotknęła opatrunku na kostce. Tułów miała krępy i kanciasty jak u faceta, ale - zdaniem Blair - nadspodziewanie zgrabne nogi jak na pięćdziesięcioletniego doradcę do spraw college'u. - Zamierzam ich zapytać, czy istnieje możliwość wyjazdu do Francji na pierwszym roku. Zapytam też o zaplecze sportowe i warunki mieszkaniowe. Dowiem się, jakie trzeba spełniać wymogi, żeby móc się udzielać w samorządzie studenckim. A, i zapytam ich jeszcze o perspektywy pracy - powiedziała Blair. Nagrała sobie to wszystko na dyktafon. - Grzeczna dziewczynka. Udowodnisz dzięki temu, że nie tylko dobrze się uczysz, ale również masz szerokie zainteresowania i chętnie udzielasz się społecznie. - Pani Glos zamknęła akta Blair i wsunęła z powrotem do szuflady biurka. - Poradzisz sobie śpiewająco. Jesteś więcej niż gotowa. Blair podniosła się. Doskonale wiedziała, że jest gotowa. Przygotowywała się do tego przez całe życie. - Dziękuję, pani Glos. - Sięgnęła po gałkę od drzwi. - Jeśli dobrze pójdzie, mogę ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie i zapomnieć o rozglądaniu się za innymi uczelniami, prawda? - Cóż, nie zaszkodziłoby przyjrzeć się jeszcze jakimś innym college'om, może byś znalazła nawet coś, co by ci bardziej odpowiadało - powiedziała pani Glos, przykładając do nosa chusteczkę higieniczną. - Ale nie widzę powodu, dla którego nie mieliby cię przyjąć w Yale. - Świetnie. - Blair uśmiechnęła się i wyszła. Była z siebie zadowolona. Kiedy wróciła do domu, od razu zauważyła, że jest jakoś inaczej. Cały hol był

zastawiony walizkami i pudłami. Na wielkim telewizorze w bibliotece leciało na cały regulator TRL. Słyszała też drapanie psich pazurów o drewnianą podłogę, a na gałce od drzwi zobaczyła wiszącą smycz. Weszła do środka i rzuciła plecak na podłogę w holu. Przywitał ją ogromny bokser, który podbiegł do niej truchtem i szturchnął głową w krok. - Hej powiedziała, odpychając psi nos. - Odpieprz się. - Zerknęła w głąb długiego korytarza. - Mamo! Z sypialni matki wyszedł Cyrus Rose ubrany w swój ulubiony jedwabny czerwony szlafrok od Versacego i bambusowe sandały. Wyglądał na niezwykle zrelaksowanego. - Witaj, Blair! - ryknął; podszedł, szurając nogami, i wziął ją w niedźwiedzi uścisk. Twoja matka jest w wannie. Już oficjalnie się wprowadziłem. Aaron i Mookie również! - Mookie? - zapytała Blair, odsuwając się do tyłu .Nie chciała być zbył blisko Cyrusa, kiedy najprawdopodobniej nie miał pod szlafrokiem żadnej bielizny. - Pies Aarona! Niezły z niego łobuziak. Cha, cha! Łobuziak Mookie. - Cyrus pstryknął swoimi grubymi, ozdobionymi złotem palcami. - Mamy Aarona przeważnie nie ma, a on nie chce ciągle siedzieć sam w wielkim domu w Scarsdale, mając tylko Mookiego do towarzystwa, więc postanowił zamieszkać z nami. Jak mówi twoja mama, im więcej, tym weselej! Blair stała jak zamurowana, nie wierząc własnym uszom. Mookie podszedł do niej od tyłu i zaczął obwąchiwać jej tyłek. - Mookie, nie wolno! - powiedział Cyrus ze śmiechem. - Chodź tu, piesku. Chodź, pomożesz mi poznać Blair z Aaronem. Idziemy. - Chwycił psa za obrożę i zaprowadził go do biblioteki. Blair zdawała sobie sprawę, że w zasadzie powinna za nim pójść, ale nie ruszyła się z miejsca; nadal była w szoku. Chwilę później zza drzwi biblioteki wyłoniła się głowa w krótkich brązowych dredach. Głowa należała do chłopaka w wieku Blair, miał duże brązowe oczy, bladą cerę i czerwone, uniesione w kącikach usta. - Cześć - powiedział. - Jestem Aaron. - Ruszył w stronę Blair, głośno tupiąc swoimi ciężkimi butami, żeby wymienić z nią uścisk dłoni. Na jego rozdartym T - shircie widniał wyblakły wizerunek Boba Marleya. Workowate spodnie miał nisko opuszczone, tak że wystawały mu znad nich bokserki, co oczywiście nie umknęło uwagi Blair. Fuj? Blair dotknęła jego ręki niemal samymi koniuszkami palców i odsunęła się.

- Czyli będziemy teraz współlokatorami - powiedział Aaron, ciągle z uśmiechem. Naprawdę. Fuj. - Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale musiałem zamknąć kota w twojej sypialni, bo trochę mu odbiło z powodu Mookiego. Strasznie napuszył ogon. Roześmiał się, potrząsając dredami. Blair posłała mu piorunujące spojrzenie. - Muszę odrobić lekcje - powiedziała i ruszyła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi przed samym nosem Aarona. Kiedy już była sama, chwyciła kotkę i rzuciła się na łóżko. Kitty Minky wbiła się pazurami w jej sweter. - Już w porządku, skarbie - mruczała Blair, przyciskając kotkę do piersi. Zacisnęła mocno oczy i schowała głowę w jej miękkim futrze, życząc sobie, żeby cały świat szlag trafił. Przez dłuższy czas leżała nieruchomo, nie otwierając oczu. Może jeśli zostanie w tej pozycji odpowiednio długo, wszyscy o niej zapomną i nie będzie musiała być dłużej Blair Waldorf . i wieść swojego coraz bardziej beznadziejnego życia. Mogłaby stać się kimś innym, ale nadal studiować w Yale. W końcu po wielu latach nieustających poszukiwań Nate by ją odnalazł. Byłoby jak na starym, czarno - białym filmie, kiedy bohaterka doznaje amnezji i zaczyna nowe życie, a nawet zakochuje się w nowym facecie, ale mężczyzna, którego kochała wcześniej, nie daje za wygraną i wytrwale jej szuka, i znajduje, i się oświadcza, choć ona nawet nie pamięta jego imienia. Ale kiedy on daje jej swój stary szal, przesiąknięty zapachem dawnych czasów, ona sobie wszystko przypomina, zgadza się wyjść za niego i od tej pory już są zawsze szczęśliwi. Napisy końcowe przewinęły się w jej głowie przy łagodnej melodii granej na skrzypcach. Kiedy wszystko inne zawodziło, Blair zawsze mogła przenosić się myślami w świat filmów. Ale lepiej będzie, jeśli nie przyzna się do tego przed komisją rekrutacyjną w Yale. Mogliby uznać ją za psycholkę. W końcu uwolniła Kitty Minky z objęć i usiadła. Chwyciła pilota i wcisnęła PLAY. Zawarczał magnetowid i po chwili zaczęła się w kółko odtwarzać pierwsza scena Śniadania u Tiffany'ego - Audrey Hepburn, ciągle wystrojona po nocy spędzonej poza domem, jadła o świcie croissanty naprzeciw Tiffany'ego. To był jej film, który zgłosiła na ich szkolny festiwal filmowy. Audrey je croissanty przy temacie muzycznym z Ucznia czarnoksiężnika i podziwia brylanty na wystawie Tiffany'ego. I jeszcze raz, przy starej piosence Duran Duran - Girls on Film. A potem był Rocket - boy Liz Phair i jeszcze parę innych piosenek. Za każdym razem

Blair dostrzegała w tej scenie coś nowego i nigdy nie miała dość. Miała nadzieję, że jury festiwalu, który odbywał się w przyszły poniedziałek, będzie odbierać to podobnie do niej. Rozległo się pukanie do drzwi i Blair przewróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, kto ma czelność jej przeszkadzać. To był Aaron. Mookie prześliznął się między jego nogami i wpadł do pokoju. Kitty Minky popędziła z wrzaskiem do szafy. - Mookie, nie! - warknął Aaron, chwytając psa za obrożę. - Sorry - powiedział, spoglądając przepraszająco na Blair. Wyciągnął psa za drzwi i pacnął go po zadku. - Niedobry pies! Blair, z brodą opartą na dłoniach, przyglądała się Aaronowi, z każdą sekundą nienawidząc go coraz bardziej. - Masz ochotę na piwo? - zaproponował. Nie odpowiedziała. Nie cierpiała piwa. Aaron spojrzał na ekran. - O, dokopałaś się do tego starego gniota. Blair wyłączyła telewizor. Nie pozwoli, żeby Aaron obrażał jej film. Już i tak wyrządził dość szkód. - Wiem, że musisz czuć się dziwnie, że się tak nagle wprowadziliśmy i z powodu tego całego ślubu, i w ogóle - rzekł Aaron. - Ale pomyślałem sobie, że gdybyś chciała pogadać albo co, byłoby super. Blair cały czas przyglądała mu się chłodno, marząc o tym, żeby w końcu dal jej spokój. Aaron odchrząknął. - Właśnie spędziłem trochę czasu z Tylerem, telewizja, piwko i tak dalej. To znaczy, ja piłem piwo, on tylko colę. W każdym razie wydaje się, że on nie ma żadnych wątków co do tej całej sytuacji. Fajny z niego dzieciak. Blair zamrugała ze zdziwienia. Czy temu dupkowi się wydaje, że prowadzą rozmowę? - Okay - powiedział Aaron. - Słuchaj, później wychodzimy wszyscy na kolację. Jestem jaroszem, więc idziemy do wegetariańskiej restauracji. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. - Cofnął się, czekając przez chwilę na jakąś odpowiedź. Nie doczekawszy się, uśmiechnął się z rezygnacją i zamknął drzwi. Blair przycisnęła do brzucha poduszkę. Oczywiście, że był jaroszem. To takie typowe. Żałowała, że nie ma pod ręką surowego mięsa, by mu cisnąć w twarz. No co? Czy wszyscy oczekiwali, że zgotuje gorące powitanie swojemu nowemu przyszywanemu bratu, tylko dlatego że teraz mieszkał z nimi, popijał piwko, jakby był panem

domu, i zadawał się Tylerem niczym starszy, troskliwy braciszek? Pseudohippis jeden. No cóż, mogli wsadzić sobie ten pomysł w swoje tłuste dupska. W każdym razie wyjeżdżała na ten weekend i wkrótce będzie już w Yale. Na zawsze uwolni się od tej szopki. Może gdyby powiedziała Nate'owi, co się stało, zrobiłoby się mu jej żal i mimo wszystko pojechałby z nią do New Haven? Sięgnęła po telefon przy łóżku. - Co jest? - Nate odebrał po piątym sygnale. Był upalony. - Cześć, to ja - powiedziała Blair odrobinę drżącym głosem. Nagłe zaczęło się jej zbierać na płacz. - Cześć. Blair przekręciła się na plecy i zapatrzyła na sufit. Kitty Minky wyjrzała z szafy; jej oczy płonęły na żółto. - Hm, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zmieniłeś zdania i nie chciałbyś pojechać ze mną do Yale... - głos jej się załamał. Zaraz chyba naprawdę się popłacze. - Nie, chłopaki strasznie się napalili na naszą małą wycieczkę - odparł Nate. - Rozumiem - powiedziała Blair. - Po prostu... ta cała sprawa ze ślubem... a teraz jeszcze... - urwała. Po jej policzkach pociekły łzy. - Ej, płaczesz? - zapytał Nate. Z oczu Blair popłynęła kolejna fala łez. Nate wydawał się laki odległy. Była zbyt zdenerwowana, żeby mu teraz wszystko tłumaczyć. Nawet nie podziękował jej za prezent. Co jest, do cholery? - Muszę kończyć - pociągnęła nosem. - Zadzwoń do mnie jutro, okay? • - Dobra - powiedział Nate, ale Blair mogła się założyć, że nie zadzwoni. Pewnie nie będzie nawet pamiętał, że rozmawiali. Był za bardzo upalony. - Cześć. Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko i przejechała paznokciami po narzucie. Kitty Minky wyszła ostrożnie z szafy i wskoczyła na łóżko. - Wszystko w porządku, skarbie - powiedziała Blair, głaszcząc kotkę po głowie. Uniosła ją i położyła sobie na brzuchu. - Już dobrze. Kitty Minky zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie w ciepłych fałdach swetra, mrucząc z zadowoleniem. Blair żałowała, że ona nie ma nikogo, przy kim czułaby się tak dobrze. Myślała, że tym kimś będzie Nate, ale okazał się tak samo zawodny i beznadziejny jak wszystko inne w jej zafajdanym życiu.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! SPRAWY RODZINNE Wiem, że nienawiść to bardzo mocne słowo i tak dalej, ale wszystko w porządku: jesteśmy nastolatkami. To zupełnie normalne, że czasami nienawidzimy swoich rodziców. Wolno nam również nienawidzić rodzeństwa, starszego czy młodszego, które nas wkurza, a zwłaszcza tak zwanego przyszywanego rodzeństwa, z którym nie jesteśmy nijak spokrewnieni i o które nie prosiliśmy. Ale jeśli okazuje się, że ten niechciany, przyszywany brat jest całkiem milutki, i z tego co wiem, jest też niezłym gitarzystą i jednym z najsłodszych chłopców na całym świecie, to chyba można by okazać trochę dobrej woli. Niewinny flirt ze swoim przyszłym przyszywanym bratem nie jest niczym zakazanym czy niezdrowym. To całkiem sympatyczne zajęcie, a jakie wygodne, jeśli się mieszka pod tym samym dachem! Tak sobie tylko myślę, bo nie wygląda na to, żeby Blair brała taką opcję pod uwagę. Wasze e - maile P: Cześć, Plotkara, Słyszałam, że B jest totalną kleptomanką. Podobno w przedszkolu ukradła innej dziewczynce gumki z Barbie, ołówki i inne gadżety. I że nie można jej zaprosić na noc, bo wyniesie twoje ciuchy. Słyszałam też, że zwinęła zegarek z Tiffany'ego. Podglądaczka O: Cześć, Podglądaczko, B nosi tego samego rolexa od dziesiątej klasy, więc akurat to nie musi być prawda. Ale dzięki za info. P

P: hej, plotkara, jestem pewna, że widziałam N, jak rozmawiał z taką jedną dziewięcioklasistką z Constance przed gapem na 86 ulicy. sowa99 O: Cześć, sowa99, No i? To żadna nowość. Musisz się lepiej postarać. P Na celowniku N kupuje superwielki zestaw rodzinny trawki w swojej zaufanej pizzerii na rogu Osiemdziesiątej i Madison. Pewnie przygotowuje się do weekendowej wyprawy. B i jej nowa, powiększona rodzina spędzają radośnie czas na zakupach u Saksa, kompletując ślubny ekwipunek. Tak właściwie to B spędziła większość czasu w damskiej przebieralni, dąsając się. S znowu krąży po dziale z kosmetykami w Barneysie, gryząc paznokcie. D przylepiony do ławki w Riverside Parku pali jednego papierosa za drugim. J gryzmoli imię N we wszystkich sekretnych miejscach w całym mieście swoim cudownym charakterem pisma. Moja podkładka pod mysz była cała zamazana. CO JEST NIEZBĘDNE ODWIEDZAJĄCYM COLLEGE Samochód. Przyjaciele. Najlepiej tacy, dla których nie jest to sprawa życia lub śmierci i nie będą sprawiać problemów, jeśli postanowicie olać wyprawę do college'u, siedząc w zamian w motelowym pokoju, oglądając telewizję i grając w pijackie gry. Ciuchy, w których spokojnie można się przespać i nie będzie potem szkoda ich porzucić w motelowych pokojach, które z pewnością zdemoluje się po drodze. Eleganckie łaszki na rozmowę. Ale nie mogą być zbyt wyszukane, bo inaczej wasz rozmówca może popaść w kompleks niższości. Większość z nich nie widzi różnicy pomiędzy Barneysem i siecią Wal Mart. Małe co nieco (piwo puszkowe, oblane czekoladą donuty Entenmanna, pringles itp.). Wiem, że mnie kochacie plotkara

B ma dosyć - Nie sądzisz, że jest za bardzo w stylu Little Bo Peep? - zapytała matka Blair. Obróciła się na specjalnym podeście w dziale ślubnym Saksa przy Piątej Alei; dół białej sukni z satyny i koronki rozłożył się półkoliście wokół jej stóp. Blair potrząsnęła głową. Widok matki odpicowanej w nadętą białą suknię ślubną z głębokim dekoltem sprawiał, że zbierało się jej na pawia, ale im szybciej będą to miały za sobą, tym lepiej. Musiała się przygotować do jutrzejszej rozmowy w Yale. - Wygląda całkiem ładnie - skłamała. - Trochę się wstydzę wystąpić w bieli - zadumała się pani Waldorf. - Już miałam swoje białe wesele. Może kazać im pofarbować? Mogłaby cudownie wyglądać w kolorze złocistego beżu lub jasnoliliowym. - Nie widzę nic złego w bieli. - Blair miała wrażenie, że sprawa z farbowaniem tylko wszystko wydłuży. Na stylizowanej na zabytkową kanapce czuła się niewyraźnie. - Zawsze można pofarbować już po uszyciu - powiedziała sprzedawczyni. - Możemy zabrać się do dzieła? - Nawet ona zaczynała się już niecierpliwić. Zaliczyły siedem sukni i trzy kostiumy. Jeśli pani Waldorf chciała, by sukienka była gotowa zaledwie w dwa tygodnie, powinna trochę przyspieszyć tempo. Matka Blair przestała się obracać i przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w dużym lustrze. - Myślę, że ta mi pasuje najlepiej ze wszystkich, które mierzyłam. Jak uważasz, Blair? Blair pokiwała entuzjastycznie głową. - Dokładnie. Jesteś w niej taka chuda i delikatna. Chcesz się dostać do serca dziewczyny, powiedz jej, że wygląda na kruchą i delikatną. Pani Waldorf uśmiechnęła się zachwycona. - W takim razie w porządku - zdecydowała. - Zaczynajmy. Sprzedawczyni zaczęła robić zakładki i upinać suknię szpilkami, mierzyła to i tamto, zapisując pomiary na kartce papieru. Blair spojrzała na zegarek. Było już wpół do czwartej. Zapowiadało się, że ta cholerna przymiarka będzie ciągnąć się w nieskończoność. Co za nuda. - Znalazłaś coś dla druhen? Spodobało ci się coś? - zapytała matka.

- Jeszcze nie - mruknęła Blair, choć nawet nie rozejrzała się po sklepie. Matka chciała, by Blair znalazła jakąś wystrzałową kieckę, którą by zamówiły dla wszystkich druhen. Blair uwielbiała zakupy, ale trudno było się jej ekscytować wyborem tej konkretnej sukienki. Nienawidziła nosić tych samych ciuchów co inni. W końcu spędziła większość życia w cholernym mundurku szkolnym. - Widziałam boską sukienkę w Barneysie. Chloé, tak się chyba nazywała ta projektantka. Jedwabna, w kolorze czekolady, wyszywana koralikami i na wąskich ramiączkach. Długa, ukośnie zakończona. Bardzo wyrafinowana. Będzie wyglądać oszałamiająco na Serenie, z jej szczupłymi nogami i jasną karnacją. Ale obawiam się, że ciebie mogłaby troszeczkę... pogrubiać. Blair spojrzała z wściekłością na odbicie matki w lustrze, nie mówiąc ani słowa. Czyżby sugerowała, że jestem gruba?! Grubsza od Sereny?! Wstała, podniosła swój plecak. - Idę do domu, mamo - powiedziała gniewnie. - Nie mam już więcej czasu na pogaduchy o ciuchach. Na wypadek gdybyś zapomniała, jutro mam rozmowę wstępną w Yale, która dla mnie jest jakby trochę ważniejsza. Matka obróciła się zamaszyście, aż sprzedawczyni upuściła poduszeczkę z igłami. - Właśnie sobie przypomniałam! - wykrzyknęła pani Waldorf, zupełnie nie zauważając urażonej nuty w głosie Blair. - Kiedy Cyrus dowiedział się o twoim planowanym wyjeździe do New Haven, doznał olśnienia. O nie! Olśnienie w przypadku Cyrusa - to brzmiało złowieszczo. Blair nadstawiła uszu, przygotowując się na najgorsze. - Już wszystko postanowione, Aaron pojedzie z tobą! On też chce się przyjrzeć Yale i ma samochód w garażu na Lexington - wyjaśniała pospiesznie jej matka. - Czyż wszystko nie składa się idealnie? Blair znowu zaczęło zbierać się na płacz. Nie! - chciała krzyknąć. Nic nie jest idealnie. Wszystko jest do bani! Ale nie zamierzała stracić panowania nad sobą w dziale ślubnym Saksa. Byłoby to doprawdy żałosne. - Zobaczymy się później - rzuciła szorstko, odwracając się do wyjścia. Jej matka zmarszczyła brwi. Biedna Blair! - pomyślała. Musi się bardzo stresować tą rozmową w Yale. Blair przeszła dwadzieścia dwie przecznice do domu, walcząc ze łzami oburzenia.

Zastanawiała się, czy nie wyprowadzić się do hotelu Pierre; chciała zniknąć, a to byłby pierwszy etap. Mogłaby zadzwonić do ojca i zapytać, czy może zamieszkać razem z nim i jego chłopakiem w ich winnicy we Francji. Mogłaby nauczyć się wygniatać winogrona, czy cokolwiek tam robili. Ale musiała dokończyć ostatni rok nauki w Constance. Musiała wreszcie zrobić to z Nate'em. I musiała dostać się do Yale. Trzeba jakoś to przetrwać. Kiedy weszła do mieszkania, Mookie przypędził korytarzem i rzucił się na nią, liżąc ją po twarzy i entuzjastycznie wywijając tyłkiem. Blair upuściła plecak i usiadła na podłodze, pozwalając psu, by ją stratował; po jej policzkach ciekły łzy. Oddech Mookiego śmierdział jak pierdy. Blair sięgnęła dna. Aaron wyszedł z biblioteki. - Hej, co się dzieje? Mookie, nie wolno! - krzyknął, odciągając psa. - Nie powinnaś mu pozwalać na coś takiego. Jeszcze się w tobie zakocha, a wtedy zacznie bzykać twoją nogę. Blair stłumiła szloch i otarła nos wierzchem dłoni. - To co, jesteś gotowa ruszyć jutro na Yale? - zapytał Aaron, wyciągając rękę, by pomóc się jej podnieść z podłogi. Blair zignorowała jego gest. Musiała się napić. - Nie mogę się już doczekać, żeby się stąd wyrwać - wymamrotała ponuro. - Jak chcesz, możemy wyjechać zaraz. Wtedy nie będziemy musieli zrywać się z samego rana, żeby zdążyć na tę twoją rozmowę - rzekł Aaron. Założył swoje dredy za uszy. Blair nie widziała nigdy wcześniej, żeby ktoś tak robił. - Zaraz? - Blair podniosła się chwiejnie, korzystając z pomocy Aarona. Nie tak to sobie zaplanowała. Ale dlaczego nie, do diabła? Będą musieli zatrzymać się w jakimś hotelu. Będą mieli do swojej dyspozycji samochód. Będą mogli pojechać gdziekolwiek. Wszystko było lepsze od sterczenia tutaj. Postanowiła choć raz zrobić coś spontanicznie. - Okay - zgodziła się, pociągając nosem. - Muszę się tylko spakować. - Super. Ja też. Hej, Tyler! - zawołał Aaron. Tyler wyłonił się z biblioteki w samych skarpetach. Był ubrany w jedną z koszulek Aarona z cyklu ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE i miał twarz umazaną czekoladą. - Przykro mi stary, nie mogę z tobą obejrzeć do końca Reaktywacji - powiedział mu Aaron. - Wyjeżdżamy z Blair. - Spoko - odparł Tyler. - Kontynuacje są do bani.

Blair przepchnęła się obok brata i popędziła do swojego pokoju, żeby się przygotować. Serce jej waliło. Może i nie cierpiała Aarona, ale bardzo chciała się stąd wyrwać. Byle tylko nie odgrywał troskliwego braciszka ani nie odstawiał innego badziewia.

rendez - vous na grand central station Kiedy Serena pojawiła się w barze na górze Grand Central Station, Dan już tam siedział; palił papierosa i popijał dżin z tonikiem. Wyglądał na zdenerwowanego. - Cześć - rzuciła zadyszana Serena. Zawsze była zadyszana, bo zawsze się spóźniała. Dan lubił sobie wyobrażać, że zstępuje z niebios, żeby dostać się na umówione miejsce. To była daleka droga. - Nasza kucharka dała mi jakieś kanapki, na wypadek gdybyśmy zgłodnieli powiedziała. Jej kucharka! Cóż, była bajkową księżniczką - oczywiście, że miała kucharkę. Dan zagrzechotał lodem w szklance. Serena miała na sobie błękitny sweter, przez co jej oczy były jeszcze większe i bardziej niebieskie niż zawsze. - Mam wino - powiedział Dan. - Możemy sobie urządzić piknik. Serena wśliznęła się na stołek barowy obok niego. Barman postawił przed nią na serwetce kir royale, musujący drink w kolorze lawendy. - Uwielbiam ten bar - powiedziała, unosząc kieliszek. Barman sam wiedział, na co ma ochotę. Super! Dan poczęstował ją papierosem, sobie też wsuną! do ust, i podpalił im obojgu. Poczuł się jak prawdziwy dżentelmen. Serena wypuściła dym w kierunku zdobionego sufitu dworca. - Chyba najbardziej uwielbiam w podróżach dworce, lotniska i taksówki. To takie... sexy. Dan zaciągnął się papierosem. - Taaak - powiedział, choć się z nią zupełnie nie zgadzał. On nie mógł się doczekać, kiedy już będą na miejscu. A kiedy zostaną wreszcie sami, zamierzał... Tak? Nie był pewien, co się wydarzy, ale był przekonany, że na coś się zanosi. - Polubisz mojego brata Erika - powiedziała Serena, sącząc drinka. - Lubi sobie pofilozofować. Ale też niezły z niego imprezowicz. Dan pokiwał głową i odgarnął swoje brązowe loki. Zupełnie zapomniał o Eriku. O ile

szczęście dopisze, Erik będzie balował ze swoimi kumplami z akademika podczas ich wizyty. Dzięki temu on będzie miał Serenę tylko dla siebie. Tablice odjazdów i przyjazdów błyskały i turkotały, kiedy pojawiały się na nich nowe informacje. Na dworcu panował weekendowy tłok. Ludzie pędzili do pociągów albo kręcili się po hali, czekając na znajomych. Serena zerknęła na tablicę odjazdów. - Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku na drogę i powinniśmy się zbierać. Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby podać jej ogień. - Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś poruszyć ten temat, a teraz był równie dobry moment jak każdy inny. Wiersz był niezły, tylko ciągle miała mieszane uczucia. Dan zamarł. Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków wchodzących na dworzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich zatrzymał się i zapatrzył na Serene. Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der Woodsen siedziała na górze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe, rozszerzane ku dołowi sztruksy, jasnoniebieski sweter z dekoltem w szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu. Przez ten sweter jej oczy wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze. Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale Nate nie był pewien, czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok Sereny bolało go serce. Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią patrzył, widział jedynie dawną piękną przyjaciółkę. - Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka. Zostawiła palącego się papierosa przy barze i ruszyła do Nate'a. - Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o jego wierszu. Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej przyglądał, i całuje go w policzek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd kojarzy tych chłopaków. To z nimi jego siostra grała wtedy w parku w piłkę. - Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim niepowtarzalnym uśmiechem. Dokąd się wybieracie?

To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi buziaka i powiedziała „cześć”, jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate ignorował ją od czasu jej powrotu do Nowego Jorku w zeszłym miesiącu. Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których znamy. - Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy zabrać samochód matki Jeremy'ego z New Canaan. Serenie zaświeciły się oczy. - Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i zatrzymamy się u niego. Chcecie jechać z nami? Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie spodobałaby się Blair - wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych na jego samotny wyjazd. Ale kto powiedział, że on musi przestrzegać jakichś zasad? - Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka. - Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać u mojego brata. Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego chłopaka zgarbionego nad barem. - Hej, Dan, chodź tu. Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę posmutniał. - Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony. Jadą z nami do Brown. Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował zrewanżować się jej również uśmiechem; naprawdę starał się, ale to było trudne. Dlaczego nie wsiedli wcześniej do pociągu? Mogliby popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w błogostanie, a teraz czekała ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Świętego Judy, którzy totalnie zmonopolizują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w całonocnych barach i trzymania się za ręce pod stolikiem. Nie będą spać razem na podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny weekend za miastem, tylko zwykła wycieczka do college'u, impreza bez znaczenia. Buuu! Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony. - Super - powiedział. Żałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju, pisząc o tym, jaki mógłby być ten weekend. - No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł Charlie. Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół schodów. - Chodź! - krzyknęła, biegnąc. Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.

Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. Żałował, że nie zabrał kogoś ze sobą, i nie myślał bynajmniej o Blair.

best western a motel 6 - Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć się Wesleyan zaproponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową zapalniczkę i otworzył szyberdach saaba. Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała, kiedy Aaron usiłował wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś radosna, hippisowska muzyczka reggae. „Chcesz dodać smaku swojemu życiu...” Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Ściągnęła buty i już w samych skarpetkach położyła stopy na deskę rozdzielczą. - Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale - powiedziała. - Ale możemy wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz. Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go. Skinął głową na Blair. - Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz? Wzruszyła ramionami. - Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka? - O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz spróbować? Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights. - Wolę te. - To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Środkowy pas i zaciągnął się głęboko. - Te są w stu procentach naturalne. Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty słuchać o cudownych właściwościach specjalnych papierosów Aarona. - Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich rozmowie. - Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział Aaron. - Coś mi mówi, że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro zaszaleć. Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała zupełnie gdzieś, co o niej myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej nie. - Zaciągnęła się papierosem. - Masz chłopaka? - Tak.

- Ale on nie chce iść do Yale? - Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend jedzie z kumplami do Brown. - Rozumiem. - Aaron pokiwał głową. Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było zupełnie tak, jakby czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała Nate'a na kolanach, żeby pojechał z nią do New Haven, ale on odmówił. Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć. - Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam jedźmy, okay? Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi papierosami, które odłożył na tablicę rozdzielczą. - Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła. Pokręciła głową. - Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu. Blair spojrzała na jego dłoń na dźwigni biegów. Paznokieć od kciuka miał zasiniony, fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w kształcie węża. Gdyby nie był jej przyszłym bratem, można by to uznać za całkiem sexy. Ale był. Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się razem z kumplami Nate'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż pociągiem do Ridgefield Serena, Nate i jego kumple gadali o rzeczach, o których Dan nie miał pojęcia. Barach, o których nigdy nie słyszał, czy różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani nie grał w tenisa. W minione wakacje pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i w delikatesach. W księgarni dostawał gratis książki, a w delikatesach mógł pić tyle kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił się tym z nimi. Z całą pewnością nie było to nic olśniewającego. Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie musiała się wspinać po kolejnych stopniach drabiny społecznej - urodziła się na samym jej szczycie. Przygnębiało go tylko to, że nie chciała być z nim sama, tak jak on chciał być z nią. Gdyby było inaczej, nie zamieniłaby ich miłego, kameralnego weekendu w rozbujaną imprezkę. - Kto chce?! - krzyknęła Serena z siedzenia obok kierowcy. Odwróciła się i pokazała chłopakom sześciopak piwa. - Ja! - wrzasnęli wszyscy czterej, łącznie z Nate'em, który prowadził. - Nic z tego, Nate - powiedziała Serena. - Musisz zaczekać, aż się zatrzymamy.

- Daj spokój - rzucił Nate. - Byłem naćpany, kiedy zdawałem prawko. - Przykro mi - odparła Serena, podając piwo Charliemu. - Sam chciałeś byś kierowcą, tatuśku. Teraz musisz ponieść konsekwencje. Anthony roześmiał się i kopnął w oparcie fotela Nate'a. - Tatuśku, daleko jeszcze? - Zamknąć się tam z tyłu! - krzyknął szorstko Nate. - Bo będę musiał się zatrzymać i przetrzepać ci tyłek. Tylne siedzenie wybuchnęło śmiechem. Dan siedział zgarbiony przy oknie, patrząc na przelatujące poboczem billboardy przy I - 95, dysząc nienawiścią do Nate'a i jego kumpli. Najpierw ukradli mu siostrę, a teraz dziewczynę. Jakby nie mieli jeszcze wszystkiego, o czym tylko można zamarzyć, cholera, w dodatku podanego na srebrnej tacy. Wiedział, że nie jest sprawiedliwy, ale miał to gdzieś. Był wkurzony. Sięgnął do kieszeni po camela; dłonie bardzo mu drżały. Jedno było pewne. Nie wyruszył w tę podróż na darmo. Jutro będzie musiał zaliczyć tę cholerną rozmowę w Brown. Aaron zauważył drogowskaz na Motel 6 jakieś trzydzieści kilometrów przed New Haven i skręcił na zjeździe. - Co robisz? - zapytała Blair. - Jeszcze nie jesteśmy na miejscu. - Tak, ale to Motel 6. Jesteśmy wystarczająco blisko - odparł Aaron, jakby to wszystko wyjaśniało. - A co jest takiego cudownego w tym motelu? - Jest czysto. Tanio. Mają kablówkę. I automaty, które się kołyszą. - Myślałam, że zatrzymamy się w jakimś miłym pensjonacie z obsługą do pokoju powiedziała Blair. Nigdy wcześniej nie była w motelu. - Zaufaj mi - rzekł Aaron, zatrzymując się przed recepcją. Blair siedziała ponuro w samochodzie, kiedy Aaron poszedł ich zameldować. Starał się zachowywać zwyczajnie i udawał, że wcale nie jest zepsutym, bogatym dzieciakiem. To było takie irytujące. Nie czuła się najlepiej, podjeżdżając pod motel czerwonym saabem z chłopakiem w dredach. Parking był kiepsko oświetlony, a we wszystkich oknach motelu były zaciągnięte zasłony. Wyglądało to jak miejsce, w którym ludzie znikają, uciekając od dawnego życia. Aaron wrócił z jednym kluczem.

- Mieli tylko jeden pokój wolny. Ale jest tam duże łóżko. Nie masz nic przeciwko? Na pewno się spodziewał, że będzie zszokowana i zażąda własnego pokoju. - W porządku - powiedziała. Mogła to znieść. Aaron wsiadł do samochodu i wyjechał z piskiem z parkingu, wracając na główną drogę. - A teraz gdzie jedziemy? - zapytała Blair. Nie cierpiała jego sposobu bycia. Robił, na co tylko miał ochotę, nigdy nie licząc się z jej zdaniem. - Jest jeszcze jedna fajna sprawa z siecią Moteli 6. Zawsze są przy nich tanie delikatesy. - Aaron skręcił na parking przed Shop'n'Save i wyciągnął z portfela kartę kredytową Shop'n'Save swojej matki. - Chodź, przepuścimy trochę kasy. Blair przewróciła oczami. Przynajmniej wiedział, jak korzystać z karty. Nate wytrwale prowadził, aż w końcu poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Od dwóch i pół godziny jego kumple zaśmiewali się na tylnym siedzeniu, a on musiał napić się piwa. - Zjeżdżam - powiedział. - Wdziałem reklamę Best Western. Są w porządku, nie? - Razem z rodziną zatrzymaliśmy się w apartamencie Best Western, kiedy odwoziliśmy moją siostrę na obóz - powiedział Dan. - Fajnie było. - Mają apartamenty? - zapytał Jeremy. - Myślałem, że Best Westerns to motele. - Była obsługa do pokoju. - Dan jakby się bronił. - I pełna lodówka drinków. - No to koniecznie musimy wziąć apartament - stwierdził Charlie. Dan zamknął oczy i modlił się, żeby akurat w tym motelu sieci Best Western nie było żadnych apartamentów. Ciągle istniała nadzieja, że on i Serena wylądują sami w jednym pokoju. Mogło być jeszcze lepiej, niż myślał. Łóżko w Motelu 6 było zawalone przekąskami. Chrupki Ahoy, fritosy, ziemniaczane prażynki, bezmleczny pudding czekoladowy, szwajcarski ser, donuty, krakersy Ritz, no i oczywiście piwo w puszkach. - Założę się, że na TNT leci coś dobrego - powiedział Aaron, opadając na łóżko. Otworzył z trzaskiem piwo i sięgnął po pudełko swoich specjalnych papierosów. Blair napuszyła poduszkę i oparła się o zagłówek, podciągając zgrabnie kolana pod brodę. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego - nie jadła śmieciowego żarcia, nie piła piwa i nie oglądała kiepskich programów w telewizji w motelowym pokoju z chłopakiem, którego ledwie znała. Było to coś... innego.

- Wezmę jedno - mruknęła cicho. Aaron, nie odrywając oczu od telewizora, podał jej piwo. Błysnął srebrny pierścionek w kształcie węża. - A nie mówiłem? Szklana Pułapka 2. Super. - I jeszcze bym zapaliła - powiedziała Blair. Aaron odwrócił się, unosząc w uśmiechu kącik ust. - Działają naprawdę odprężająco - uprzedził. - Okay - mruknęła Blair spokojnie. Przez kitka ostatnich dni żyła w ciągłym stresie. Dlaczego nie miałaby się zrelaksować? Aaron rzucił jej papierosa i podał pudełeczko zapałek. - Tylko uważaj, nie zaciągaj się za szybko, bo spalisz sobie płuca. Blair przewróciła zirytowana oczami. Umiała palić. Irytował ją też napis z tyłu koszulki Aarona: WŁADZA DLA LUDZI. Uważał, że jest taki świetny, superliberalny i uświadomiony politycznie. Zapaliła zapałkę i podniosła do papierosa. Po prostu szybka fajka, parę łyków piwa, może donut i zaraz potem pójdzie do łóżka. Jutro musiała stawić czoło swojej przyszłości. W apartamencie w Best Western znajdowały się dwa podwójne łóżka i rozkładana kanapa. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sceny polowania, a przez wielkie okno rozciągał się widok na lokalne centrum rozrywki, zamknięte na zimę. Diabelski młyn na tle ciemnego nieba przypominał opasły szkielet. Dan nie mógł oderwać od niego wzroku. Nate i jego kumple zamówili parę rodzajów pizzy i skrzynkę piwa, a teraz przewracali się po łóżkach, walcząc o pilota. Jeremy chciał oglądać pornosy na dodatkowo płatnym kanale, Nate stary włoski western na Bravo. Charlie natomiast chciał zgasić wszystkie Światła, pootwierać okna i puścić płytę Radiohead. Serena brała prysznic. Dan czuł zapach pary wydobywającej się pod drzwiami od łazienki. Pachniało lawendą i woskiem. [Serena śpiewała: Voulez - vous couchez avec moi ce soir? Tak, Dan chciał z nią dzisiaj spać. Potwornie chciał. Ale nie wyglądało na to, żeby jego pragnienie miało się spełnić. - Ej, chłopaki, nie wysmarujcie mi łóżka pepperoni - ostrzegła Serena, otwierając drzwi łazienki; była owinięta dużym białym ręcznikiem hotelowym. - A które jest twoje? - zapytał Anthony, głośno bekając.

- Jeszcze nie wybrałam - odparła Serena. - Ale jak będziecie bekać i pierdzieć na tym, pewnie będę spać na drugim. Przeszła przez pokój do swojej torby, skąd wyciągnęła szarą bluzę i flanelowe kraciaste bokserki. Wszyscy chłopcy bez wyjątku się jej przyglądali. Trudna było tego nie robić. - I nie zjedzcie całej pizzy - powiedziała Serena, wracając do łazienki, żeby się przebrać. - Umieram z głodu. Dan zapalił papierosa; ręce trzęsły mu się jeszcze bardziej niż zawsze. Podniósł się ze swojego fotela pod oknem, porwał piwo z łóżka i usiadł na kanapie. Nie miał nic lepszego do roboty. Równie dobrze mógł się upić. Serena wróciła z łazienki w bluzie i bokserkach. Z piwem i kawałkiem pizzy usiadła na kanapie obok Dana. Miała szczęście, że pojechali z nimi chłopcy. Wiersz, który przesłał jej Dan, był o miłości, śmierci i o tym, że tylko ona, Serena, trzyma go przy życiu. Bardzo lubiła Dana, ale naprawdę powinien wyluzować. - No to za college - powiedziała, uderzając pizza, o puszkę Dana. - Prawda, że byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy dostali się do Brown? Dan pokiwał głową, dopił piwo i wstał po następne. Tak rzeczywiście, byłoby fajnie, pomyślał. Cudownie. Blair leżała w łóżku na wznak, trzymając krakersa nad lewym okiem, a prawym zezowała na sufit. Do górnego światła wędrował mały pajączek. - Ohyda. Na suficie jest pająk - powiedziała Aaronowi. Wypiła trzy piwa i zjadła cztery donuty. A na deser krakersa spryskanego cheddarem w sprayu. - Wiesz, o czym zapomnieliśmy? - zapytał Aaron, skopując z łóżka puste puszki po piwie i wrzucając do ust garść fritosów. - O wodzie? - Blair wchłonęła tyle cukru, soli i tłuszczu, że teraz umierała z pragnienia. Te trzy ziołowe papierosy, które wypaliła, bynajmniej nie pomogły. - Nie - odparł Aaron. - O czymś słodkim. - Okay - zgodziła się. Kitkat mógłby im dobrze zrobić Wyszli na paluszkach z pokoju i skierowali się do automatu. Blair wybuchnęła śmiechem, kiedy zobaczyła dywan w korytarzu. Był brązowy w czerwone zwoje. Kto urządzał ten motel?

Aaron stał przed automatem ze zmarszczonymi brwiami. - Nie mogę się zdecydować - powiedział. Blair stanęła obok niego. Do wyboru mieli kitkaty. twiksy, snickersy i almond joys. To była trudna decyzja. - Ile mamy drobnych? - zapytała poważnie. Aaron wyciągnął dłoń. Mieli dokładnie na dwa i pół batona. Albo na dwa batony i jakieś gumy. Blair znowu wybuchnęła śmiechem. - Mam same szóstki z matmy, a nie potrafię nawet wybrać cholernego batona! Aaron wrzucił trzy ćwierćdolarówki do otworu. A potem chwycił Blair za rękę. - Zamknij oczy i wybieraj. Poprowadził jej dłoń do automatu, aż jej palce zaczęły ślizgać się po przyciskach. Blair wcisnęła jeden guzik i usłyszała, jak coś wpadło do kieszeni na dole automatu. Pochyliła się, żeby to podnieść. - Poczekaj! - zawołał Aaron, odciągając ją do tylu. - Zróbmy to jeszcze raz, a potem zobaczymy, co mamy. - Wrzucił do otworu kolejne trzy monety. Blair próbowała sobie przypomnieć, gdzie znajdował się guzik przypisany kitkatowi, ale bezskutecznie. Wcisnęła kolejny przycisk i znowu coś wyleciało u dołu automatu. Blair otworzyła oczy i pospiesznie sięgnęła po ich łup. Almond joy i paczka Lifesavers. - Lifesavers? O nie! - wykrzyknęła. - O tak! - powiedział Aaron, wyrwał jej z ręki batona i uciekł korytarzem. - Czekaj, to moje! - wrzasnęła i pognała za nim, ślizgając się w skarpetach po cienkim dywanie. Było dopiero parę minut po drugiej w nocy. Do jej rozmowy wstępnej zostało niecałe dziewięć godzin i choć Blair nie chciała tego przyznać, właściwie nieźle się bawiła. Pal licho Yale. Dan leżał na kanapie, obok niego cicho pochrapywał Charlie. Po drugiej stronie pokoju, na jednym z podwójnych łóżek, spala Serena z Anthonym, a może to był Nate? Otwarte usta przyciskała do poduszki i Dan widział jej przednie zęby połyskujące w świetle księżyca. Na zewnątrz z ciemności wyłaniali się diabelski młyn niczym olbrzymie oko, które ich obserwowało. Dan odwrócił się twarzą do ściany. Chciał wstać i napisać wiersz, ale nie wziął swojego notatnika. Myślał, że będzie zbyt zajęty przeżywaniem upojnych chwil z Serena, by zechcieć napisać w ten weekend coś poważnego. Właśnie zaczynał się przekonywać, że nic nigdy nie przebiega zgodnie z oczekiwaniem.

Życie jest do bani, a potem się umiera. Może właśnie to Sartre starał się przekazać w swojej sztuce Przy drzwiach zamkniętych. Dan zrzucił z siebie przykrycie i podniósł się. W drodze do łazienki, gdzie zmierzał po szklankę wody, musiał minąć łóżko, na którym spali Serena z Nate'em. To był z całą pewnością Nate - teraz to zobaczył. A na poduszce pomiędzy nimi znajdowały się ich dłonie... ciasno ze sobą splecione. Trzymają się za ręce podczas snu. Dan wziął długopis ze stolika przy łóżku i zamknął się w łazience. Kiedy odczuwasz niepohamowaną potrzebę napisania chwytającego za serce poematu o absurdalności ludzkiej egzystencji, może być w ostateczności i papier toaletowy. Blair zdawała sobie sprawę, że śpi w dziwny sposób. Pod nosem miała paczkę chrupek i wciąż była w staniku, ale postanowiła zrobić coś z tym rano. W żołądku miała ciepłe uczucie sytości i naprawdę powinna zmusić się do wymiotów, jeśli chciała się dalej mieścić w swoje ulubione skórzane spodnie, ale to leż mogło poczekać do rana. Przy niej leżał Aaron, który śmiał się przez sen i klaskał w ręce, jakby przywoływał swojego psa. Woofie? Tak ten pies się nazywa? Blair nie mogła sobie przypomnieć. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, dlaczego tu jest, w obcym pokoju motelowym obok chłopaka z dredami. Ale było miło zasnąć w zapachu czekoladowych chrupek i sosnowym dymie jego stuprocentowo naturalnych papierosów. To przywoływało jej na myśl Nate'a. Hm.... Wygląda na to, że ktoś wreszcie rozpuści! swoje włosy. Wygląda na to, że ktoś również zapomniał zamówić w recepcji budzenie na telefon.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! ZAPOMNIENI Gdzie, u licha, się wszyscy podziali? Powinnam się czuć jak totalna ofiara, że zostałam w ten weekend w mieście. Rajd po college'ach zaliczyłam już latem - okay, więc jestem ofiarą. W każdym razie, wiem sporo o tym, które uczelnie są świetne, a które do bani, a tego czego nie wiem, mogę się dowiedzieć z katalogów. Teraz mogłabym pojechać na wizytę do college'u tylko po to, żeby wkręcić się na jakąś imprezkę, i jeśli mam być szczera, myślę, że nigdzie indziej ludzie nie balują tyle co my w naszym dobrym starym Nowym Jorku. Tak czy siak, wszyscy mogli sobie wyjechać z miasta, ale cały czas jesteśmy w kontakcie. Przejrzyjcie sobie maile, jakie dostaję. Wasze e - maile P: cze plotkara. pracuję w motelu 6 pod miastem pomarańczy w connecticut. no więc zatrzymuje się cudny chłopiec w tym cudnym czerwonym saabie na nowojorskich numerach, nie? naturalnie muszę zobaczyć, kto z nim jest. dziewczyna wygląda na niezłą zdzirę i jest zupełnie nie w jego typie, tak czy siak kończę pracę i jadę do domu, ale wiem, że na pewno balowali w swoim pokoju, chyba przez całą noc, bo w całym holu śmierdzi jakimś dziwnym dymem, kiedy wychodziłam, samochód stal z włączonymi światłami, mam nadzieję, że je wyłączyli, bo inaczej będą mieli dzisiaj zdechły akumulator. kiera3 O: cześć, kiera3. Ups, wygląda na to, że B ma ciężki poranek. P

P: Hej Plotkara, Też wyruszyłam w piątek do Yale i zatrzymałam się w Motelu 6. Okay. Wiem, że B i jej przyszywany brat są prawie rodziną i tak dalej. Ale przysięgam, widziałam jak migdalili się na parkingu. Czy to nie obrzydliwe? MsPink O: Cześć, MsPink, Nie chcę ci wierzyć, bo owszem, to obrzydliwe. P P: Cześć Plotkara, Słyszałam, że gliny zrobiły nalot na Best Western gdzieś w Massachusetts i popsuły jakimś dzieciakom imprezkę. Wygląda na to, że wszyscy zamieszani spędzili noc w więzieniu. Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Ważka O: Cześć, Ważka, Nie wiem, czy nasi przyjaciele są na tyle głupi, by dać się zgarnąć glinom. Mam nadzieję, że nie! P Na celowniku Pozostańmy przy mieście, okay? J snuje się z nieszczęśliwą miną po Central Parku w piątek po szkole. Pewnie rozpaczliwie tęskni, za N. V dopieszcza swój film. W ten weekend urządza pokaz przedpremierowyw Five and Dime. Odważna jest, moim zdaniem. D kupuje nowe golarki w drogerii na Czterdziestej Drugiej przed udaniem się na dworzec Grand Central w piątek. Pewnie chce być świeżutki i idealnie ogolony dla S. A kupuje śmieszną kartkę z serii Hallmark w piątek, w drodze po samochód. Ciekawe dla kogo? To tyle na razie. Jestem pewna, że będzie więcej, kiedy wszyscy wrócą do miasta. Trzymajcie rękę na pulsie. Wiem, że mnie kochacie plotkara

następny poranek Słońce wpadło przez okno, przypuszczając szturm na paczkę chrupek na tyle mocny, by je rozpuścić. Blair poczuła lepki zapach roztopionej czekolady i obudziła się. Przekręciła się, wpadając na Aarona, a potem przekręciła się na drugą stronę, miażdżąc napoczętą paczkę fritosów. - Cholera - mruknęła pod nosem. Podniosła zegarek do oczu. O jedenastej miała rozmowę w Yale. Była już dziesiąta, a ona leżała z twarzą w paczce fritosów w zapuszczonym motelu w jakiejś dziurze w Connecticut. - Do diabla! - wrzasnęła, zrywając się z łóżka. Aaron! Wstawaj natychmiast! Trudno byłoby nie zauważyć paniki w jej głosie. - Która jest? - wymamrotał Aaron. Usiadł, potrząsając sennie głową. - Trzy po dziesiątej! - zaskrzeczała Blair, grzebiąc w swojej torbie. Nie zadała sobie nawet trudu, by powiesić na wieszaku ubrania, więc spódnica, w której miała udać się na rozmowę, była cała pomięta. Co się z nią działo? Czyż nie był to najważniejszy dzień w jej życiu? - Nie przejmuj się - powiedział Aaron. Nie powinien był otwierać buzi. - Zamknij się! - wrzasnęła Blair, rzucając w niego czarnym mokasynem od Gucciego. - To wszystko twoja wina! Aaron sięgnął ręką pod przykrycie, żeby podrapać się po tyłku. - Niby co? - Po prostu zamknij się - powiedziała Blair. Zwinęła swoje ubrania, poszła ciężkim krokiem do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi. - Pójdę zobaczyć w recepcji, czy dają tu kawę! - zawołał do niej Aaron. - Wymelduję nas i poczekam na ciebie przy samochodzie. Zwiesił nogi na podłogę i wciągnął dżinsy. Potem podniósł się i przyjrzał swojemu odbiciu w lustrze. Jeden z dredów stał mu pionowo na samym czubku głowy, a koszulkę miał umazaną czekoladą. Wzruszył ramionami. To nie on miał dziś rozmowę. Włożył kurtkę i chwycił klucze od pokoju. Nie ma mowy, żeby Blair obwiniała go za spieprzenie jej życia.

Zawiezie ją tam na czas. Blair szorowała się z furią pod prysznicem, powtarzając w myślach przygotowane odpowiedzi na czekające ją pytania. Dlaczego Yale...? Bo to najlepsza szkoła. Nie idę do college'u po to, żeby się bawić. Chcę mieć najlepszych wykładowców, najlepszy wybór oferowanych kursów i najlepsze warunki. Nie chcę po prostu przetrwać jakoś kolejnych czterech lat. Chcę, by ciągle stawiano przede mną nowe wyzwania. Powiedz mi coś o sobie. Jakiego typu jesteś osobą...? Jestem bardzo zorganizowana (chichot). Moi znajomi uważają, że jestem przesadnie dokładna. Jestem ambitna. Nie mogę znieść myśli, że mogłabym być w jakiejś dziedzinie po prostu przeciętna. Jestem stanowcza. Zawsze staram się dać z siebie wszystko. Zdaje się, że jestem też odrobinę uparta. Dużo udzielam się towarzysko. Organizuję przyjęcia i imprezy charytatywne. Staram się być na bieżąco z wydarzeniami politycznymi, ale muszę przyznać, że mając tyle lektur szkolnych, nie czytam codziennie gazet. Kocham zwierzęta. Staram się być troskliwą córką i siostrą, i sprawiać mojej rodzinie przyjemne niespodzianki. Kto jest dla ciebie wzorem do naśladowania...? Są dwie takie osoby. Jacqueline Kennedy Onasis i Audrey Hepburn. Obie były niezwykłymi, silnymi, szanowanymi, pięknymi kobietami. Pełnymi gracji. Blair zakręciła kurek i chwyciła ręcznik. Nie zdążę już umyć włosów. Miała nadzieję, że nie zalatują dymem. Przyjrzała się uważnie swojej twarzy w lustrze. Miała podpuchnięte oczy, a nad lewą brwią wyskoczył jej mały różowy pryszcz. Spryskała twarz tonikiem ogórkowym i wklepała pod oczy krem La Mer. W każdym razie i tak do Yale nie będą jej przyjmować na podstawie wyglądu. Wciągnęła jasnoniebieską, zapinaną na guziki bluzkę od Calvina Kleina, plisowaną, czarną spódniczkę DKNY i czarne rajstopy. Potem zaczesała włosy do tyłu, w luźny koński ogon. No. Wyglądała na dziewczynę, która lubi przesiadywać w księgarniach, zaczytując się w poezji. Wyglądała na osobę inteligentną i poważną. Grzebała chwilę w kosmetyczce, szukając puderniczki. Rozprowadziła jasny róż po policzkach, na grzbiecie nosa i czole. Potem przejechała bezbarwnym błyszczykiem po ustach. Bardziej już nie mogła być przygotowana. Ignorując nerwowe sensacje, które odczuwała w przeładowanym żołądku, upchnęła swoje rzeczy do torby, wsunęła na stopy skórzane mokasyny od Gucciego, włożyła czarny wełniany płaszcz i wyszła z pokoju. Była zorganizowana, ambitna, stanowcza, uświadomiona politycznie... Zeszła ze schodów i otworzyła drzwi na parking. Maska saaba była uniesiona. Aaron nachylał się nad silnikiem, przymocowując jakąś klamrę do akumulatora. Blair

zatrzymała się i zassała powietrze. Co, u diabła, stało się z tym cholernym samochodem? Aaron odwrócił się i spojrzał na nią. - Akumulator zdechł - powiedział. - Pewnie zostawiliśmy zapalone światła na całą noc. - Zostawiliśmy? - Blair upuściła torbę i tupnęła ze złością nogą. - No i co ja mam teraz zrobić? - Kierowniczka motelu podłączy swój akumulator do naszego, żeby silnik zaskoczył powiedział Aaron, zakładając dredy za uszy. - Jest okay. - Wybacz, ale wcale nie jest okay. Powinniśmy już tam być!!! - wrzasnęła Blair, choć Aaron stał tuż przed nią. Tleniona blondynka po czterdziestce zatrzymała się obok saaba starym brązowym suburbanem. Wyskoczyła z wozu, zostawiając zapalony silnik. - Zróbmy to szybko - powiedziała do Aarona. - Nie lubię wychodzić, kiedy telefon się urywa. - Uniosła maskę swojego samochodu. Blair ponownie spojrzała na swój zegarek. Była dziesiąta trzydzieści. - Jak daleko jest do Yale? - zapytała. - Chodzi o uniwersytet? Ze czterdzieści kilometrów - powiedziała kobieta. - Mój syn tam studiuje. Dojazd zajmuje mu jakieś dwadzieścia minut. Blair zmarszczyła brwi. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że dzieci ludzi pokroju osób zarządzających motelami mogły dostać się do Yale. - Ile zajmie odpalenie tego samochodu? Aaron podał kobiecie klamerki od przewodów rozruchowych. Roześmiał się. - Hm, może wystarczy pięć minut, ale równie dobrze mogą minąć ze dwie godziny powiedział, puszczając oczko do kierowniczki motelu. Blair założyła ręce na piersi. - Nie mamy dwóch godzin! Aaron otworzył drzwi saaba i zapalił silnik, wciskając parę razy pedał gazu, żeby się upewnić, że silnik jest dość rozgrzany i mogą jechać. Nie wyłączając silnika, skinął na Blair, żeby wsiadała. - Masz szczęście. - Jeszcze raz puścił oczko do kierowniczki motelu. Kobieta zgasiła swój samochód, a Aaron wyciągnął kable, zamknął maskę saaba i wsiadł za kierownicę. Wyciągnął z kurtki kopertę i podał ją Blair. Rozdarła kopertę. W środku była śmieszna kartka z serii Hallmark z wizerunkiem małej dziewczynki. DLA MOJEJ SIOSTRA głosił napis. Z OKAZJI JEJ WYJĄTKOWEGO

DNIA. - Gotowa? - zapytał Aaron. Blair zamknęła kartkę. - Jedź już, proszę - zarządziła. Dotknęła pryszcza na czole. Zdawało się, że rósł gwałtownie z każdą mijającą minutą. Co jest twoją największą silą...? Nigdy się nie poddaję. A największą słabością...? Jestem odrobinę niecierpliwa. Ale tylko odrobinę. Tak, jasne.

J zdobywa się na uprzejmość - Może wyjdziesz sobie pobiegać albo co? - zasugerował Rufus Humphrey córce w sobotni poranek. Drapał się po kępce siwych, szorstkich włosów wystających zza dekoltu pożółkłego podkoszulka. - Twoja matka była biegaczką. Jenny skrzywiła się. Nie cierpiała rozmów o swojej matce. - Mama biegała tylko ze swoim osobistym trenerem. Sypiali ze sobą, pamiętasz? Ojciec wzruszył ramionami. - Chodzi mi tylko o to, że wyglądasz na znudzoną. - Chcesz pójść ze mną do kina? - Nie. - Jenny popijała małymi łyczkami herbatę. - Wolę zostać w domu i pooglądać telewizję. - W porządku, tylko oglądaj coś pouczającego. No wiesz, jak Ulica Sezamkowa. Ojciec pacnął ją po czubku głowy sobotnim „Timesem” i poszedł do łazienki. Jenny została przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek. Marks, ich zapasiony kot, wskoczył na stół i zaczął obwąchiwać jej ucho. - Nudzę się - powiedziała mu Jenny. - Ty też? Marks usiadł i polizał swój wielki brzuch - Potem zeskoczył ze stołu i poszedł do swojej miski z kocią karmą. Zaczął jeść bez większego entuzjazmu. Jenny podniosła się i otworzyła lodówkę. Stała przez chwilę, przyglądając się jej zawartości. Szwajcarski ser. Grejpfrut. Skwaśniałe mleko. Pudełko płatków kukurydzianych, schowane do lodówki przed karaluchami. Samotny muffin. Zadzwonił telefon. Jenny nie ruszyła się. I tak wiedziała, że to nie do niej. Nate, Dan, Serena - wszyscy wyjechali. Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił. - Jenny, do cholery! - wrzasnął ojciec z łazienki. Zatrzasnęła drzwi lodówki i podniosła słuchawkę. - Słucham? - powiedziała. - Cześć, Jennifer, tu Vanessa.

- Cześć. - Jest Dan? - Nie. Dan wyjechał na ten weekend z Sereną do Brown. Nie powiedział ci? - Nie. - To dziwne. - Taaak. Ale ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiamy - przyznała Vanessa. - Och. - Jenny wróciła do lodówki i znowu ją otworzyła. Szwajcarski ser. Mogłaby go stopić i polać nim muffina. - Okay, no cóż, skoro go nie ma, to nie ma - powiedziała Vanessa. Słychać było, że jest naprawdę zawiedziona. Zawiedziona i zraniona. Cala farsa Vanessy z jej cudownym starszym chłopakiem ani na moment nie zamydliła oczu Jenny. Vanessa była śmiertelnie zakochana w Danie. Gdyby Dan jej powiedział, że ożeni się z nią, jeśli zapuści włosy, zacznie nosić żywe kolory i będzie się gimnastykować, Vanessa by to zrobiła. W zasadzie Jenny jej współczuła. Odstawiła ser z powrotem na półkę. Postanowiła być miła. - Słuchaj, chcę ci zadać pytanie, ale może ci się wydać dziwne. Chciałabyś coś dzisiaj porobić? Ze mną? Nastąpiła krótka chwila ciszy. Vanessa wahała się. - Jasne - powiedziała. - W południe robię pokaz mojego filmu w Five and Dime. Mogłabyś przyjść, a potem byśmy coś porobiły razem. Jenny zamknęła drzwiczki i oparła się o lodówkę. Vanessa nie była jej ulubienicą, ale co innego mogłaby robić, skoro Nate wyjechał? - Okay. To do zobaczenia w barze. Kto wie? Może ona i Vanessa mogłyby nawet zostać przyjaciółkami.

jak zrobić wrażenie no rozmowie wstępnej - Dziękuję, że zaczekałaś - powiedział mężczyzna mający przeprowadzić z Blair rozmowę kwalifikacyjną, wchodząc do zimnej, niebieskiej poczekalni biura rekrutacyjnego Yale. Blair siedziała sztywno na skraju potężnego fotela od ponad piętnastu minut. Aaron prawie stuknął parę osób, żeby tylko dojechać na czas, a potem musiała czekać. Teraz nerwy miała w kompletnej rozsypce. - Witam! - szepnęła, zrywając się na równe nogi. Wyciągnęła rękę. - Nazywam się Blair Waldorf. Wysoki opalony mężczyzna z siwiejącymi skroniami i błyszczącymi zielonymi oczami ujął jej dłoń i potrząsnął. - Miło mi cię poznać. Jestem Jason. - Odwrócił się i poprowadził Blair do swojego gabinetu. Blair zauważyła, że miał trochę zbyt opięte spodnie na tyłku. - Proszę, siadaj powiedział, krzyżując nogi i wskazując obity niebieskim aksamitem fotel naprzeciwko siebie. Przypominał Blair jej ojca. Usiadła i założyła nogę na nogę. Bardzo chciało jej się sikać. Na spódniczce miała kocią sierść, czego wcześniej nie zauważyła. - No to opowiedz mi o sobie - powiedział Jason, uśmiechając się do niej swoimi sympatycznymi zielonymi oczami. Zielonymi jak u Nate'a. - Hm - zaczęła Blair. Nie mogła sobie przypomnieć, czy na to pytanie miała przygotowaną odpowiedź. Wydawało się to takie ogólnikowe. Opowiedz mi o sobie. Od czego zacząć? Bez końca obracała na palcu pierścionek z rubinem. Naprawdę bardzo chciało się jej sikać. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić. - Jestem z Nowego Jorku. Mam młodszego brata. Moi rodzice się rozwiedli. Mieszkam z mamą, która wkrótce ponownie wychodzi za mąż, a mój tata mieszka we Francji. Jest gejem. Uwielbia chodzić na zakupy. Mam kota, a mój nowy przyszywany brat Aaron psa. Mój kot nienawidzi tego psa, więc nie wiem, jak to wszystko się ułoży. - Urwała, by

zaczerpnąć powietrza i uniosła wzrok. Zdała sobie sprawę, że przez cały czas, kiedy mówiła, przyglądała się czarnym sznurowanym butom Jasona. To było niedopuszczalne. Powinna nawiązać kontakt wzrokowy. Powinna wywrzeć na nim wrażenie. - Rozumiem - rzekł uprzejmie Jason. Zapisał coś w notatniku. - Co piszesz? - zapytała Blair, nachylając się, żeby zobaczyć. Dobry Boże, to z całą pewnością była kolejna niedopuszczalna akcja. - Robię drobne notatki - powiedział Jason, zasłaniając swoje uwagi dłonią. - Więc powiedz mi, dlaczego jesteś zainteresowana akurat Yale? Na to pytanie była przygotowana. - Chcę tego, co najlepsze. Jestem najlepsza i zasługuję na to, co najlepsze powiedziała pewnie Blair. Zmarszczyła brwi. Nie zabrzmiało to dobrze. Co się z nią działo? Mój tata studiował w Yale - dodała pospiesznie. - Wtedy nie był jeszcze gejem. - Doprawdy? - Jason zmarszczył brwi i coś zanotował. Blair ziewnęła dyskretnie w zwiniętą dłoń. Była potwornie zmęczona i piekielnie uciskały ją buty. Rozprostowała nogi, oparła łokcie o kolana i zsunęła ze stóp pięty butów. Tak było lepiej. Tylko że teraz wyglądała, jakby siedziała na sedesie. Kiedy Jason pisał, błyskały jego złote, ozdobione monogramem spinki do mankietów. Jej ojciec też miał takie spinki, kiedy tamtego wieczoru zabrał ją na urodzinową kolację. Tamtego wieczoru, kiedy moce piekielne wydostały się na wolność. - Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce, jaką ostatnio czytałaś? - zapytał Jason, unosząc wzrok. Blair wpatrywała się w niego, szukając w pamięci tytułu jakiejś książki, jakiejkolwiek, ale nie mogła sobie przypomnieć absolutnie żadnej. Kubuś Puchatek? Biblia? Słownik... na litość boską, to naprawdę nie takie trudne. I nagle coś zaskoczyło w mózgu Blair. A może raczej jej mózg kompletnie się wyłączył i coś innego przejęło jego obowiązki. Nie jest to zalecane w czasie rozmów wstępnych do college'u. - Nie mogłam zbyt wiele czytać w ciągu paru ostatnich miesięcy - wyznała Blair drżącymi ustami. Zamknęła oczy, jakby odczuwała ból. - Wszystko jest nie lak. To był jej powrót - była główną bohaterką tragicznego filmu zwanego jej życiem. Wyobraziła siebie, jak patrzy w morze, stojąc na wyludnionej plaży, ubrana w modny czarny trencz. Deszcz i słona woda smagały jej twarz, mieszając się ze łzami. - Ukradłam spodnie od pidżamy - ciągnęła dramatycznie Blair. - Dla mojego chłopaka.

Nie mam pojęcia, co mnie do tego popchnęło, ale myślę, że to jakiś znak, nie uważasz? Zerknęła na Jasona. - Nate nawet mi nie podziękował. - Nate? Jason poruszył się niezręcznie w swoim fotelu. Blair wyciągnęła chusteczkę higieniczną z pudełka na jego biurku i głośno wydmuchała nos. - Myślałam, żeby z tym wszystkim skończyć. Mówię poważnie, naprawdę to rozważałam. Ale staram się być dzielna) i dalej to ciągnąć. Jason przesiał pisać. Za oknem przebiegł chłopak w bluzie z logo Yale. - A co ze sportami? Interesujesz się sportem? Blair wzruszyła ramionami. - Gram w tenisa. Ale w tej chwili interesuje mnie jedynie to, by zacząć wszystko od początku. Zacząć nowe życie. - Całkiem zsunęła but z prawej stopy, którą założyła na lewe kolano i zaczęła masować sobie palce. - To wszystko jest takie trudne - dodała ze znużeniem w głosie. Jason założył nasadkę na swój długopis i schował go do kieszeni koszuli. - Hm... masz może do mnie jakieś pytania? Blair przestała rozcierać palce i postawiła stopę z powrotem na podłogę. Przesunęła się z fotelem do przodu i wyciągnęła; rękę, by dotknąć kolana Jasona. - Jeśli obiecasz mi, że zostanę przyjęta wcześniej, obiecuje, że będę najlepszym studentem, jaki kiedykolwiek studiował w Yale - powiedziała żarliwie. - Możesz mi to obiecać, Jason? O mój Boże! Żegnaj Yale, witaj miejscowy college'u! Jason poszperał po omacku w kieszeni, wyciągnął długopis i dopisał coś w swoim notatniku, podkreślając podwójną linią. Zgadnijmy, co napisał. Błazenada? - Zobaczę, co da się zrobić. - Podniósł się i ponownie wyciągnął rękę. - Dziękuję. Potrząsnął dłonią Blair. - Powodzenia. Blair wcisnęła pięty z powrotem w buty i uśmiechnęła się do niego ujmująco. - Do zobaczenia przyszłą jesienią - powiedziała. A potem wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Jakby jeszcze nie zdążyła zrobić wystarczającego wrażenia.

zgadnijcie, kto dostanie się do brown - Myślałam, że będę bardziej zdenerwowana - powiedziała Serena, tupiąc nogami w kupie suchych liści przed Corliss Bracken House, małym ceglanym budynkiem, w którym mieściło się biuro przyjęć Uniwersytetu Brown. Obudziła się w łóżku hotelowym, trzymając Nate'a za rękę. Kiedy otworzył oczy chwilę później, uśmiechnęli się do siebie i Serena wiedziała, że wszystko między nimi będzie dobrze. Ciągle jeszcze mieli na głowie Blair i nigdy już nie będą ze sobą tak blisko jak kiedyś, ale z oczu Nate'a zniknęła podejrzliwość, tak samo jak tęsknota. Serena była po prostu jego starą przyjaciółką. Była bezpieczna. - Ja też nie jestem zdenerwowany - stwierdził Nate. - No bo jaki jest najgorszy scenariusz? Że mnie nie przyjmą? I co z tego? - Właśnie - przyznał Dan, choć był naprawdę zestresowany. Czuł, że przesadził z kofeiną - był cały spocony i roztrzęsiony. Tego ranka przesiedział dwie godziny w holu Best Western, czytając gazetę i pijąc jedną kawę za drugą, kiedy reszta dopiero zbierała się z betów. Zaciągnął się ostatni raz camelem, po czym cisnął peta w krzaki. - Gotowi, żeby wejść? - Przedtem powiedzmy sobie nawzajem coś optymistycznego - zaproponowała Serena, owijając się płaszczem. - Albo i nie. - Nate dal jej lekkiego kuksańca w ramię. - Aj - zachichotała Serena, oddając mu. - Młotek! Dan skrzywił się ze wzrokiem wbitym w swoje buty. Wkurzało go, jak ci dwoje czuli się ze sobą swobodnie. Serena odwróciła się i pocałowała Dana w policzek. - Powodzenia - szepnęła. Jakby nie był jeszcze dość zdenerwowany. A potem odwróciła się i pocałowała również Nate'a. - Połamania nóg - powiedział Nate, otwierając drzwi. Rozmowę z Sereną przeprowadzał starszy mężczyzna o przeszywającym spojrzeniu niebieskich oczu i z krzaczastą siwą brodą. Nie zadał sobie nawet trudu, żeby się przedstawić.

Po prostu usiadł i zarzucił ją gradem pytań. - Zostałaś wyrzucona ze szkoły z internatem. - Bębnił palcami o swoje solidne dębowe biurko, zerkając w jej akta. Podniósł wzrok i zdjął okulary. - Jak to się stało? Serena uśmiechnęła się uprzejmie. Czy koniecznie musiał zacząć od tak drażliwego tematu? - Po prostu nie wróciłam na czas na rozpoczęcie roku szkolnego. - Rozprostowała swoje doskonałe nogi, po czym ponownie je skrzyżowała, mając nadzieję, że nie błysnęła za bardzo udami. Miała barowo krótką spódniczkę. Surowo zmarszczył siwe brwi. - Można powiedzieć, że trochę wydłużyłam sobie wakacje - wyjaśniała dalej. - Nie spodobało się im to. - Wsadziła kciuk do ust, żeby wgryźć się w paznokieć, ale zaraz go wyjęła. Poradzi sobie. - Rozumiem. A gdzie byłaś? Utknęłaś na jakiejś wyspie na Pacyfiku? Pracowałaś dla Korpusu Pokoju? - burknął. - Budowałaś latryny w Salwadorze? Czy co? Potrząsnęła głową. Nagle poczuła, że jej potwornie wstyd. - Byłam na południu Francji - pisnęła. - Aha. Jesteś dobra z francuskiego? - Ponownie założył okulary i zerknął w dokumentacje Sereny. - We wszystkich prywatnych szkołach dla dziewcząt w Nowym Jorku zaczynacie naukę francuskiego jeszcze w przedszkolu, tak? - W trzeciej klasie - powiedziała Serena, zakładając włosy za uszy. Nie da się zastraszyć temu faciowi. - Czyli po tym, jak we Francji kazali ci spakować manatki, przyjęła cię stara szkoła? zauważył. - To miło z ich strony. - Tak - przyznała Serena. Wolałaby, żeby nie zabrzmiało to aż tak potulnie. Spojrzał na nią. - I teraz już się pilnujesz? Staram się - odpowiedziała Serena z najbardziej ujmującym uśmiechem. Kobieta przeprowadzająca rozmowę kwalifikacyjną z Nate'em miała na imię Brigid. W zeszłym roku skończyła Brown, a że bardzo pokochała tę uczelnię, dostała pracę w komisji rekrutacyjnej. Za dodatkową kasę wieczorami telefonowała, zabiegając o darowizny od byłych studentów. Była bardzo żywiołowa. - No to opowiedz mi o swoich zainteresowaniach - powiedziała z pogodnym uśmiechem, a w policzkach zrobiły się jej dołeczki. Miała bardzo krótkie jasne włosy i

budowę gimnastyczki. Przysiadła na skraju swojego biurka, twarzą do Nate'a. W dłoni trzymała mały biały notatnik. Nate kręcił się na niewygodnym drewnianym krześle naprzeciw niej. Nie przygotowywał się do tej rozmowy, bo nie był nawet pewien, czy w ogóle chce iść od college'u zaraz po szkole. Będzie musiał improwizować. - Chyba najbardziej interesuje mnie żeglarstwo - zaczął. - Razem z tatą budujemy łodzie w Maine. A latem biorę udział w wyścigach. Chciałbym znaleźć się w załodze startującej w Pucharze Ameryki. To mój cel. Zastanawiał się, czy nie wyszedł na jakiegoś żałosnego, zbzikowanego na punkcie żaglówek pojeboja, ale Brigid pokiwała entuzjastycznie głową. - Jestem pod wrażeniem. Wzruszył ramionami. - Zdaje się, że więcej czasu poświęcam na żeglowanie niż na naukę - przyznał. - Cóż, jeśli coś naprawdę cię pasjonuje, nie zwracasz uwagi na wysiłek. Ciężka praca staje się wspaniałą zabawą. - Brigid uśmiechnęła się promiennie i zapisała coś w notatniku. Zupełnie, jakby właśnie potwierdził jedną z jej ulubionych życiowych zasad. Nate potarł kolana i nachylił się do przodu. - Chcę tylko powiedzieć, że moje stopnie pewnie są za słabe na Brown. Brigid odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, prawie spadając z biurka. Nate wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać. - Dzięki - powiedziała, prostując się. - Słuchaj, kompletnie zawaliłam w szkole średniej biologię, a mimo to dostałam się tutaj. Wiem, to może być zaskakujące, ale nam w Brown chodzi o coś więcej niż stopnie. Interesują nas ludzie, a nie roboty z samymi szóstkami. Nate miał wrażenie, jakby dosłownie przyznał się, że nie jest zainteresowany dostaniem się do Brown, a ona robiła wszystko, by nabrał ochoty spróbować. - Macie tu jakąś załogę żeglarską? - zapytał. Brigid pokiwała energicznie głową. - Najlepszą! - A więc dużo czytasz - zauważyła wychudzona Marion, która przeprowadzała rozmowę wstępną z Danem. Siedziała przycupnięta na skraju swojego krzesła i robiła jakieś notatki na fiszce; patykowate nogi oplotła tak, że przypominały precel. - No dobrze, wymień dwie książki i powiedz, dlaczego jedna podoba ci się bardziej od drugiej.

Dan odchrząknął i przełknął ślinę. Czuł, że język ma tak wysuszony i kruchy, iż w każdej chwili może się odłamać i wypaść na podłogę. Zastanawiał się, jak radzi sobie Serena. Miał nadzieję, że wszystko u niej dobrze. - Cierpienia młodego Wertera Goethego - rzekł w końcu. - I Hamlet Szekspira. - Dobrze. - Marion zapisała jakąś uwagę. - Kontynuuj. - Wiem, że miał wyjść na dzielnego księcia i żołnierza, ale ja uważam, że Hamlet jest żałosny - powiedział Dan. Marion uniosła brwi. - Bardziej mogę się identyfikować z Werterem - ciągnął. - Jest poetą. Życie toczy się w jego głowie, ale wydaje się, jakby był... jakby był zakochany w całym świecie. Nie może się powstrzymać, żeby o tym nie pisać. - Naprawdę uważasz, że Werter jest mniej żałosny od Hamleta? - zapytała Marion. - Tak - odparł Dan; czuł się już pewniej. - Wiem, że Hamlet miał dużo na głowie. Jego ojciec został zamordowany, ukochana dziewczyna traci rozum, przyjaciele go zdradzają, jego własna matka i ojczym chcą jego śmierci. Marion pokiwała głową, klikając długopisem. - Zgadza się. A jedynym problemem Wertera jest jego miłość do Lotty, która tak naprawdę nie odwzajemnia jego uczucia i jest już zaręczona. Ma na jej tle prawdziwą obsesję. Powinien zacząć żyć własnym życiem. Dan zassał powietrze. Marion dotarła do samego sedna. Widział to teraz jak na dłoni. On był Werterem, a Serena to Lotta. Nie była w nim zakochana. Była już zajęta - w końcu widział, jak trzyma się z Nate'em za ręce. A on, Dan... powinien zacząć żyć własnym życiem. Objął głowę dłońmi; cały się trząsł. Obawiał się, że zaraz może się rozpłakać. - Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem swobody, z jaką dyskutujesz o literaturze - stwierdziła Marion, robiąc więcej notatek. Dan nie uniósł wzroku. Teraz już wszystko było jasne. Serena go nie kochała. Marion jeszcze kilka razy kliknęła swoim długopisem. - Daniel? Rozmówca Sereny pociągnął się za brodę i spojrzał na nią zmrużonymi oczami. - Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki? - zapytał. Serena wyprostowała się, intensywnie myśląc. Chciała wywrzeć na nim wrażenie. Przy zamkniętych drzwiach, Jean Paul Sartre - powiedziała niepewnie, przypominając sobie książkę polecaną jej przez Dana, którą ledwie zaczęła i oddała. - To nie książka, tylko sztuka - odparł brodacz. - Pełna niezadowolonych w piekle.

- Uważam, że to było zabawne - utrzymywała Serena, przypominając sobie, jak Dan mówił, że go to rozśmieszyło. - Piekło to inni ludzie i to wszystko - zażartowała. Nic więcej nie zapamiętała z książki. - Tak, można tak powiedzieć. Cóż, może po prostu jesteś ode mnie bystrzejsza powiedział brodacz, choć było jasne, że w to nie wierzy. - Czytałaś to po francusku? - Mais bien sur! - wykrzyknęła Serena, kłamiąc jak z nut. Facet zmarszczył brwi i coś zanotował. Serena naciągnęła spódniczkę na kolana. Czuła, że nie idzie zbyt dobrze, ale nie była pewna dlaczego. Odnosiła wrażenie, że jej rozmówca nie zamierza nawet dać jej szansy, jakby miał coś przeciwko niej, zanim jeszcze przekroczyła próg jego gabinetu. Może właśnie opuściła go żona, która była Francuzką albo miała jasne włosy jak ona. A może właśnie umarł jego pies. - Czym jeszcze się zajmujesz? - zapytał ogólnikowo. Nie zabrzmiało to wcale, jakby był tym naprawdę zainteresowany. Serena przechyliła głowę. - Nakręciłam film - powiedziała. - To coś w rodzaju eksperymentu. Nigdy wcześniej nie zrobiłam żadnego filmu. - Próbujesz nowych rzeczy, podoba mi się to - powiedział brodacz. Wydawało się, że przez chwilę spojrzał na nią przychylniejszym wzrokiem. - O czym jest ten film? Serena siedziała na dłoniach, by powstrzymać się od obgryzania paznokci. Jak miała opisać swój film, żeby on to zrozumiał? Nawet ona go do końca nie łapała, choć sama go zrobiła. Wzięła głęboki oddech. - No cóż, kamera śledzi każdy mój krok, cały czas pozostaje w zbliżeniu. Najpierw podąża za mną przez centrum do taksówki. A potem jestem w tym cudownym sklepie na Czternastej ulicy i tam sobie chodzę, opisując różne rzeczy. A później przymierzam sukienkę. Facet znowu zmarszczył brwi i Serena zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to, jakby była kompletną idiotką. Spuściła wzrok na swoje czarne buty, stukając obcasami jak Dorotka, która próbowała przenieść się z powrotem z krainy Oz do Kansas. - Można powiedzieć, że to kino artystyczne - dodała słabo. - Musiałby pan to zobaczyć, żeby zrozumieć, o co mi chodzi. - Pewnie tak - odparł facet, niezbyt starając się ukryć pogardę. - Masz może jakieś pytania do mnie? Serena usiłowała znaleźć coś takiego, co by zatarło wcześniejsze, niezbyt dobre wrażenie. „Okaż im swoje zainteresowanie” - zawsze mówiła pani Glos.

Wpatrywała się w podłogę, a ze zdenerwowania pojawiły się jej na powiekach maleńkie kropelki potu. Co by zrobił jej brat w tej sytuacji? Zawsze udawało mu się wykaraskać z tarapatów. Pieprzyć ich - to było jego ulubione powiedzonko. Właśnie, pomyślała Serena. Bardzo się starała. Jeśli ten facio nie chciał z jakiegoś powodu dać jej szansy, to go pieprzyć. Nie musiała wcale iść do Brown. Owszem, Erik tam studiował, ale ona mogła wymyślić dla siebie coś innego i rodzinka będzie musiała po prostu to zaakceptować. Jak powiedział Nate, przyjechali tu tylko na rozmowę, więc co z tego, jeśli się nie dostanie? Mogła próbować gdzie indziej. Uniosła wzrok. - Jakie tu macie jedzenie? - zapytała, doskonale zdając sobie sprawę z beznadziejności swojego pytania. - Prawdopodobnie nawet się nie umywa do tego, które jadłaś na południu Francji odparł brodacz z drwiącym uśmieszkiem. - Coś jeszcze? - Nie - powiedziała Serena, podnosząc się, by wymienić uścisk dłoni. Jak dla niej ta rozmowa była już skończona. - Dziękuję. - Jeszcze raz posłała mu swój najlepszy uśmiech, po czym wyszła z wysoko uniesioną głową. Tym razem nie dopisało jej szczęście, ale nadal była niesamowita, jeśli chodzi o zachowanie spokoju. - No dobrze, opowiedz mi o czymś, co ostatnio czytałeś - powiedziała Brigid. - O jakiejś książce albo artykule. O czymś, co cię zainteresowało. Nate zastanawiał się. Nie przepadał za czytaniem. Tak naprawdę to ledwie udawało mu się przebrnąć przez książki, które musieli czytać na angielski. Z pewnością nie czytał dla przyjemności. Ale wspomniała o artykule... Musi się coś znaleźć. I przypomniał sobie. Razem z kumplami znaleźli artykuł o trawce w pigułce. Czyste THC. Żadnych chemikaliów, żadnych paprochów, koniec ze zwijaniem. Oczywiście tabletka ta była tworzona z myślą o chorych, ale Nate'owi i jego kumplom co innego chodziło po głowie. - Czytałem w „Timesie”, że robią tabletkę, która zawiera czyste THC. Ma być podawana pacjentom chorym na raka i AIDS, żeby łatwiej im było znieść ból. Ale to bardzo kontrowersyjne. Wszyscy chyba się boją, że tabletka może trafić na ulice. To naprawdę ciekawe. - Fascynujące - powiedziała Brigid. - THC? Co oznacza ten skrót?

- Tetrahydrocannabinol - powiedział Nate bez zająknięcia. Brigid pochyliła się z przejęciem do przodu, ponownie ryzykując upadek z biurka. - Tabletka, o której mówisz, została stworzona w laboratorium przez genialnych naukowców, żeby trafić do chorych za pośrednictwem dobrze wyszkolonych lekarzy. A mimo to może stać się katalizatorem do rozwoju nowej ery w świecie narkotyków i przestępstwa. - Właśnie - Nate pokiwał głową. - Wiesz, mamy w Brown obóz koncentracyjny zwany wydziałem nauk ścisłych i technologii, który jest na bieżąco z tego rodzaju nowinkami - powiedziała Brigid. Powinieneś się tym zainteresować. - Okay. - Nate znowu odnosił wrażenie, że Brigid nie da mu spokoju, dopóki nie postanowi spróbować szczęścia w Brown. Była jego przepustką. - A może ty masz jakieś pytania do mnie? - zapytała Brigid. A co tam, pomyślał Nate. Co mi zrobi, idę na całość. - No więc, nawet jeśli nie mam najlepszych stopni, czy mimo to mógłbym ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie? Blair by go zabiła, że kompletnie olał Yale, ale Nate uświadomił sobie, że już go nie obchodzi, co myśli Blair. Naprawdę by się odstresował, gdyby mógł złożyć podanie tylko na jedną uczelnię, zostać przyjęty, a potem zdecydować, czy podjąć studia. Gdyby dostał się do Brown, mógłby przypłynąć z Maine łodzią, którą zbudowali z ojcem, i trzymać ją gdzieś niedaleko szkoły. Byłoby super. Wziął głęboki oddech, napinając mięśnie łydek. Cholera, czuł się świetnie. - Koniecznie złóż wcześniej podanie - zachwyciła się Brigid. - To dowiedzie twojego zaangażowania. Uwielbiamy to. - Super - powiedział Nate. - Zrobię tak. Nie mógł się doczekać, kiedy opowie Jennifer o tym, jak świetnie jest w Brown. - Sam też piszesz, prawda. Daniel? - zapytała łagodnie Marion. Dan odsunął z oczu dłonie i oszołomiony rozejrzał się po gabinecie. Marion miała na regale mnóstwo książek o mężczyznach, kobietach i związkach. Mógł ją sobie wyobrazić, jak siedzi w swoim gabinecie zwinięta w fotelu i, popijając bulion, czyta Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus. Może powinien poprosić ją o pożyczenie tej książki. - Co piszesz? - ciągnęła go za język Marion. - Głównie wiersze. - Wzruszył z przygnębieniem ramionami.

Pokiwała głową. - Jakie? Dan spuścił wzrok na swoje wytarte zamszowe buty. Jego szyja i policzki oblały się żarem. - Miłosne - wymamrotał. O Boże! Nie mógł uwierzyć, że wysłał ten wiersz Serenie. Pewnie myślała, że jest beznadziejnym dziwadłem. - Rozumiem. - Marion parę razy kliknęła długopisem, czekając, aż Dan rozwinie temat. Ale on siedział bez słowa, patrząc przez okno na płomienne jesienne liście ozdabiające miasteczko uniwersyteckie. Wyobraził sobie, jak razem z Sereną przechadzają się ręka w rękę po trawnikach, dyskutując o książkach, sztukach i poezji. Widział oczami wyobraźni, jak robią razem pranie w suterenie ich akademika, siedząc na klapie pralki, kiedy ich ubrania wirują bez końca. Teraz nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle chciał iść do Brown. Wszystko wydawało się zupełnie bezcelowe. - Przepraszam - powiedział, wstając. - Muszę iść. Marion rozplotła nogi. - Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem. Dan potarł oczy i ruszył do drzwi. - Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Otwierając drzwi, uniósł rękę. - Dziękuję. Na zewnątrz zapalił papierosa i spojrzał na Van Wickle Gates, oficjalne wejście na teren Uniwersytetu Browna. Czytał w katalogu, że brama ta jest używana dwa razy do roku. Jej skrzydła otwierają się do środka, kiedy nowi studenci zaczynają uroczyście pierwszy rok, i na zewnątrz, by wypuścić absolwentów po ceremonii zakończenia. Wyobraził sobie siebie i Serenę, jak maszerują przez bramę w odświętnych togach. Wyobrażał już sobie tyle różnych rzeczy, że nie byłby zdziwiony, gdyby sama Serena okazała się wytworem jego wyobraźni. Ale nie. - Hej, Dan, wynosimy się stąd! - zawołała Serena z samochodu. - Mój brat szykuje beczkę piwa. Dan zgasił papierosa. Cudownie, stary - pomyślał z sarkazmem. Doprawdy, nie mógł się doczekać, żeby napić się piwa i pozbijać bąki z ledwo znanymi kolesiami w college'u, do którego się nie dostanie, bo właśnie przeszedł załamanie nerwowe na rozmowie kwalifikacyjnej. Miał wielką ochotę powiedzieć Serenie i całemu towarzystwu, że pójdzie

złapać autobus do domu. Ale kiedy się odwrócił, zobaczył złote włosy Sereny rozświetlone słońcem, jej blade palce połyskujące na kierownicy, jej uśmiech. Nie zapomniał dzięki temu o swoich problemach, ale wystarczyło, by podszedł i wsiadł do samochodu. Przynajmniej miał nowy materiał do swojej przygnębiającej poezji.

wojna i pokój Jenny była zadowolona, że przyszła na pokaz filmu Vanessy w Five and Dime, bo na widowni oprócz Clarka znajdowała się jeszcze tylko jedna osoba. Ale Vanessie chyba to nie przeszkadzało. - Siadaj - powiedziała, kiedy Jenny weszła. - Właśnie zaczynamy. - Przeszła na tyły sali i przyciemniła światło. Telewizor nad barem migotał na niebiesko. - Zaczekaj - rzucił Clark zza kontuaru. - Muszę się odlać. W barze unosił się stęchły zapach papierosów i rozlanego piwa. Przy kontuarze siedziała samotnie dziewczyna w niebieskich skórzanych spodniach i odważnej czarnej koszulce. Na bicepsie miała wytatuowaną małpę. Jenny usiadła obok niej. - Cześć. - Dziewczyna wyciągnęła do niej dłoń całą w srebrnej biżuterii. - Jestem Ruby, starsza siostra Vanessy. - Jennifer - powiedziała Jenny. - Ładny masz tatuaż, Ruby. - Dzięki. Będę piła colę. Też chcesz? Jenny kiwnęła głową i Ruby machnęła swoim świetnym czarnym kokiem, odwracając się do drzwi łazienki. - Hej, facet, przynieś nam colę! - krzyknęła. Z łazienki wyłonił się Clark. - Do usług! - odkrzyknął. - Lubię, kiedy zarabia na swoje pieniądze - zażartowała Ruby. Vanessa klapnęła obok Jenny i kopnęła zniecierpliwiona nogi swojego stołka. - Będziemy w końcu oglądać czy nie? Ostatnio znowu ogoliła głowę. Wyglądało to jajowato i bardzo dziwnie. Jenny zastanawiała się, czy powinna powiedzieć coś w stylu „Fajna fryzura”, ale stwierdziła, że zabrzmiałoby to nieszczerze. Clark napełnił colą dwie szklanki i przesunął je po barze. Wcisnął PLAY odtwarzaczu, wyszedł zza kontuaru i objął Vanessę w pasie. - A teraz nasza cudowna prezentacja - zapowiedział jak konferansjer. Vanessa skrzywiła się.

W

- Po prostu oglądaj - burknęła. Jenny nie odrywała wzroku od telewizora. Kamera tańczyła Dwudziestą Trzecią, podążając za Marjorie Jaffe, uczennicą dziesiątej klasy z Constance, która kierowała się do Madison Square Parku. Miała kręcone rude włosy i zielony szal z metką Kelly. Kelly w kolorze zieleni - coś znakomitego, jeśli ma się to na sobie dla jaj. Ale wyglądało na to, że Marjorie traktuje to bardzo poważnie. Przeszła przez ulicę do parku. Przystanęła, a kamera skoncentrowała się na jej twarzy. Marjorie leniwie żuła gumę, wypatrując kogoś. W kąciku ust wyskoczył jej pryszczyk, który zapomniała zamaskować korektorem. Wyglądało to dość obrzydliwie. W końcu chyba znalazła obiekt swoich poszukiwań. Kamera podążała cały czas za nią, kiedy Marjorie pospieszyła do parkowej ławki. Na ławce Dan leżał na wznak, z odrzuconą jedną ręką, dotykając palcami ziemi. Miał pomięte ubranie i rozwiązane buty. Na jego piersi leżała szklana fajka, a we włosach miał śmieci. Kamera zawisła nad jego nieruchomym ciałem. Słońce chyliło się ku zachodowi i policzki Dana błyszczały pomarańczowym różem. Jenny upiła łyk coli. Jej brat naprawdę przekonująco wcielił się w rolę ćpuna. Marjorie uklękła obok Dana i ujęła jego dłoń. Dan się nie poruszył. A potem powoli otworzył oczy. - Spałeś? - zapytała Marjorie, przyglądając się jego twarzy. Parę razy mlasnęła gumą i otarła nos wierzchem dłoni. - Nie, od długiego czasu przyglądałem się tobie - powiedział Dan cicho. - Wyczułem, że tu jesteś. Nikt oprócz ciebie nie daje mi takiego poczucia błogiego spokoju... co za lekkość! Mam ochotę płakać z radości. Jenny wiedziała, że film jest adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja. Było trochę dziwnie słyszeć brata mówiącego jak ktoś z dziewiętnastego wieku, a z drugiej strony było to całkiem fajne. Marjorie zaczęła sznurować Danowi buty, ciągle międląc swoją gumę. Nie wyglądało wcale na to, że stara się wczuć w swoją rolę. Po prostu tam była. Jenny nie potrafiła stwierdzić, czy ten zabieg jest celowy. Zanim jeszcze dokończyła wiązać mu buty, Dan usiadł i złapał ją za nadgarstki. Fajka stoczyła się na ziemię i roztrzaskała. - Nataszo, tak bardzo cię kocham! Bardziej niż kogokolwiek innego na świecie! zachłysnął się, próbując się wyprostować, a potem z powrotem opadł na ławkę, jakby w bólu. - Spokojnie, żołnierzu - powiedziała Marjorie. - Bo dostaniesz zakrzepicy.

Ruby wybuchnęła śmiechem. - Ta dziewczyna jest niesamowita! - zawołała. Cicho! - Vanessa spiorunowała ją wzrokiem. Jenny wpatrywała się w ekran. Dan chciał podnieść fifkę, ale zostały po niej tylko odłamki szkła. - Ostrożnie! - Marjorie pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła listek gumy. - Masz. Podała gumę Danowi. - Supermocna. Dan wziął gumę i położył ją sobie na piersi, jakby był zbyt wyczerpany, żeby odwinąć ją z papierka i włożyć do ust. Zamknął oczy i Marjorie ponownie wzięła go za rękę. Kamera powoli przechodziła w ujecie panoramiczne, omiatając parkowe trawniki. Zatrzymała się chwilę na gołębiu, który dziobał na ziemi zużytą prezerwatywę, a potem pomknęła Dwudziestą Trzecią na zachód, nad Hudson, obserwując chowające się za horyzont słońce. Ekran zasnuł się czernią. Vanessa wstała i zapaliła światło. - A co się stało w końcu z tym gołębiem i prezerwatywą? - zapytał Clark. Wszedł za bar i wyciągnął z lodówki butelkę corony. - Podać coś komuś? - To wyraz moich emocji - wyjaśniła Vanessa. - Nie musi mieć jakiegoś głębokiego sensu. - Jak dla mnie to było komiczne. - Ruby przechyliła szklankę i wessała się w kostkę lodu. - Jeszcze coli, proszę - powiedziała do Clarka. - To wcale nie miało być śmieszne - stwierdziła gniewnie Vanessa. - Książę Andrzej jest umierający. Natasza już go więcej nie zobaczy. Jenny widziała, że Vanessa za wszelką cenę stara się nie spuszczać z tonu. - Uważam, że zdjęcia są świetne - powiedziała. - Zwłaszcza końcowe ujęcia. Vanessa spojrzała na nią z wdzięcznością. - Dzięki. Ale zaraz, nie widziałaś filmu Sereny, prawda? Jest naprawdę dobry. - No tak - odparła Jenny. - Ty odwaliłaś cale filmowanie? Taaak. - Vanessa wzruszyła ramionami. - A tak poważnie, twój film jest niezły, ale ja wolę Planetę małp - zażartowała Ruby. Vanessa przewróciła oczami. Jej siostra bywała czasem taka niedojrzała. - Bo jesteś debilką - odparowała. - Podobało mi się - rzekł Clark. Upił łyk piwa. - Choć nie załapałem do końca, o co chodziło. - Tam nie ma nic do załapywania - powiedziała Vanessa, doprowadzona do rozpaczy.

Jenny nie miała ochoty siedzieć z nimi i słuchać, jak się kłócą. Przyjechała do Williamsburga, żeby się rozerwać, a nie katować. - Hej, chcesz pójść coś zjeść? - zapytała Vanessę. Vanessa porwała ze stołka przy barze swój płaszcz i wciągnęła na siebie. - Jasne. Idziemy. Poszły do arabskiej knajpki i zamówiły humus z gorącą czekoladą. - Powiedz, Jennifer, jak to możliwe, że z takimi zderzakami nie masz ze siedmiu chłopaków? - zapytała Vanessa, wskazując klatkę piersiową Jenny. Jenny była tak zażenowana, że nawet nie zwróciła uwagi, jak bardzo pytanie Vanessy było niegrzeczne. - Cóż... w zasadzie... mam chłopaka. - Tak? - Tak. Tak jakby. - Jenny poczerwieniała, przypominając sobie, że w parku Nate niemal ją pocałował. Obiecał, że zadzwoni do niej, jak tylko wróci z Brown. Pociła się na samą myśl o tym. Kelnerka przyniosła im gorącą czekoladę. Vanessa przysunęła się bliżej z krzesłem i zaczęła dmuchać w kubek. - No to opowiedz mi o nim. - Ma na imię Nate i jest w ostatniej klasie u Świętego Judy. Trochę przypala, ale jest naprawdę miły i zupełnie bezpretensjonalny, no wiesz, jak na chłopaka, który mieszka w chacie za jakiś miliard dolców. Vanessa pokiwała głową. - Uhm. - Najwyraźniej był to chłopak, na jakiego ona nie zwróciłaby najmniejszej uwagi. - No i co, chodzicie na randki? Nie jest trochę... no wiesz, za stary? Jenny tylko się uśmiechnęła. - Jemu to nie przeszkadza. On... on mnie lubi. - Dmuchnęła uszczęśliwiona w kubek i gorąca para owionęła jej policzki. Vanessa zamierzała zapytać, czy Jenny okazała jakoś Nate'owi, że chętnie by się z nim przespała. To by wyjaśniało, dlaczego ją tak bardzo lubi. - Nawet się jeszcze nie całowaliśmy ani nic - ciągnęła Jenny, zanim Vanessa zdążyła zapytać. - I dlatego tym bardziej go lubię. Nie jest oślizgły, wiesz? Nawet nie gapił się na mój biust. - Wow! - Vanessa była pod wrażeniem.

- W każdym razie - dodała Jenny, popijając czekoladę - wyjechał na ten weekend do Brown. Ciekawe, czy wpadnie tam na Dana. - Może. - Vanessa wzruszyła ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że jej to nie obchodzi. Miała już dość, że za każdym razem, kiedy tylko ktoś wspomni o Danie, dostawała gęsiej skórki. Kelnerka przyniosła humus; Vanessa zatopiła w nim pitę. Jenny wiedziała, że Vanessa nadal ma fioła na punkcie Dana - jej film był tego dowodem. Ale Dan był teraz z Sereną. A skoro Dan był z Sereną, Jenny miała do niej nieograniczony dostęp, tak jak zawsze tego chciała, prawda? Zanurzyła w humusie mały paluszek, podniosła do ust i zaczęła ssać w zamyśleniu. Dan - czy był z Sereną, czy nie - jest takim samym ponurakiem. Kiedy zastanowiła się nad tym głębiej, uświadomiła sobie, że wcale nie potrzebuje, żeby ci dwoje ze sobą chodzili, by kumplować się z Sereną. W końcu pomogła jej przy filmie. Mogła z nią rozmawiać, kiedy tylko chciała. Nie była już tylko młodszą siostrą Dana. Była Jennifer, była sobą i miała superchłopaka, który wkrótce kończył szkołę. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Vanessy. Może mogłaby jej pomóc. - Wiesz, Serena próbowała przeczytać jedną z ulubionych książek Dana - powiedziała. - I kompletnie jej się nie podobała. Nawet nie zdołała jej dokończyć. - No i...? - Vanessa zmarszczyła brwi. Jenny wzruszyła ramionami. - Po prostu nie wydaje mi się, żeby do siebie pasowali, to wszystko. - I to mówi dziewczyna, która była gotowa lizać Serenie stopy, gdyby tylko ją o to poprosiła? Jenny otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w swojej obronie, a potem je zamknęła. To była prawda. Łaziła za Sereną jak zakochany szczeniak. Ale koniec z tym. Teraz nazywała się Jennifer. - Myślę tylko, że jeśli nadaj czujesz coś do Dana, powinnaś coś z tym zrobić, i tyle. Mogłabyś się zdziwić. - Akurat! - Vanessa chwyciła trójkątną pitę i rozdarła ją gniewnie na pół. - A właśnie że tak. Vanessa nie lubiła być przez nikogo pouczana, zwłaszcza przez jakąś smarkulę. Ale Jenny wydawała się szczera, a jeśli także ona miała być szczera z samą sobą, musiała przyznać, że faktycznie ciągle zależy jej na Danie. Przejechała dłonią po swojej prawie łysej głowie i spojrzała Jenny prosto w oczy.

- Tak myślisz? - zapytała. Jenny przechyliła głowę. Vanessa była całkiem ładnie zbudowana. Z odrobiną szminki mogłaby właściwie uchodzić za dziewczynę. Poza tym nie była nawet w połowie tak twarda i dziwna, jak udawała. - Może byś musiała odrobinę zapuścić włosy. Już jesteście przyjaciółmi. Teraz musicie tylko przejść na następny poziom. Dajcie dziewczynie chłopaka, a od razu stanie się ekspertem od związków.

B kompletnie puszczają nerwy - Jak poszło? - zapytał Aaron, kiedy Blair wróciła po rozmowie. Siedział na masce saaba, brzdąkając na gitarze i paląc kolejnego ziołowego papierosa. Czuł się w Yale jak w domu. - Chyba dobrze - powiedziała niepewnie Blair. Rzeczywistość jeszcze do niej nie dotarła. Otworzyła drzwi, usiadła w fotelu i ściągnęła buty. - Czuję, że zrobił mi się pęcherz. Cholerne buty. Aaron też wsiadł do samochodu. - O co cię pytali? - No wiesz, dlaczego akurat Yale i takie tam - mruknęła ogólnikowo Blair. Cała ta rozmowa stała się dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Była zadowolona, że już po wszystkim. - Czyli nic nadzwyczajnego - stwierdził Aaron. - Na pewno świetnie ci poszło. - Taaak. - Blair odwróciła się i sięgnęła po swoją torbę. Na tylnym siedzeniu leżały Opowiadania wybrane Edgara Allana Poe. Blair przypomniała sobie jedno z pytań: „Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce, jaką ostatnio czytałaś?” O nie! Nagle cały koszmar powrócił. Zaczęła się wiercić, drżąc. - Cholera - szepnęła. - Co? - Zawaliłam sprawę. Kompletnie wszystko spieprzyłam. - Co masz na myśli? Blair potarła pryszcza nad brwią. - Zapytał mnie, czy ostatnio przeczytałam jakąś dobrą książkę. I wiesz, co powiedziałam? Aaron potrząsnął głową. - Co?

- Powiedziałam mu, że niczego nie czytałam, bo moje życie to kanał. Przyznałam się do kradzieży w sklepie. Powiedziałam mu, że miałam ochotę ze sobą skończyć. Aaron tylko się jej przyglądał szeroko otwartymi oczami. Blair spojrzała za szybę, na piękne miasteczko uniwersyteckie. Chciała studiować w Yale od czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechała z ojcem na mecz futbolowy Yale z Harvardem w jakiś weekend dla absolwentów; miała wtedy sześć lat. Yale to było jej przeznaczenie. Tak dużo pracowała. Dlaczego nie wychodziła już na żadne imprezy w tygodniu? Bo cały czas się uczyła. Była tak pewna, że się dostanie, a w ciągu kilku krótkich chwil wszystko zawaliła. Jak po tym wszystkim spojrzy ludziom w twarz? Aaron położył rękę na jej ramieniu. - A tak jest? To znaczy, chcesz ze sobą skończyć? - Nie. - Pierś jej falowała, kiedy po policzkach popłynęły łzy wściekłości. - Chociaż pewnie powinnam po tej rozmowie. - Naprawdę kradłaś w sklepie? - Zamknij się! - burknęła, zrzucając z ramienia jego dłoń. - To wszystko twoja wina. Trzymałeś mnie do późna na nogach. Powinnam przyjechać rano pociągiem, tak jak planowałam. - Ej, to nie ja kazałem ci gadać bzdury - zwrócił jej uwagę. - Mimo wszystko nie przejmowałbym się tym. Rozmowa wstępna to jeszcze nie wszystko, zaledwie jakaś jedna piąta całego procesu. Ciągle masz szanse. A nawet jeśli się nie dostaniesz, jest jeszcze z milion innych dobrych szkól, do których możesz pójść. Blair usiłowała sobie przypomnieć, jak przebiegła reszta rozmowy. Może to drobne potknięcie nie miało aż takiego znaczenia. A potem przypomniała sobie, co zrobiła na samym końcu. - O Boże! - Walnęła głową o zagłówek. Aaron włożył kluczyk do stacyjki i zapalił silnik. - No co? - Pocałowałam go. - Kogo? - Tego faceta, z którym miałam rozmowę. Pocałowałam go w policzek przed wyjściem. - Dolna warga jej drżała, po twarzy potoczyło się więcej łez. - To była kompletna błazenada. - Wow! - Aaron był pod wrażeniem. - Pocałowałaś faceta na rozmowie kwalifikacyjnej? Założę się, że ty pierwsza coś takiego zrobiłaś.

Nie odpowiedziała. Odwróciła się do okna, skuliła ramiona i żałośnie płakała. Co teraz powie ojcu? Co powie Nate'owi? Tyle mu truła, że nie myśli poważnie o Yale, a sama zamieniła swoją rozmowę wstępną w farsę. - Wiesz co? - powiedział Aaron, wycofując samochód z parkingu. - Myślę, że powinniśmy stąd spadać, zanim zadzwonią po gliny, nie? - Uśmiechnął się, podniósł z podłogi brudną serwetkę z Dunkin' Donuts i podał ją Blair, żeby wydmuchała nos. Blair pozwoliła, by serwetka z powrotem opadła na podłogę. Nie mogła zrozumieć, jak się w to wpakowała. Podróżowała brudnym samochodem z przesadnie optymistycznym wegetarianinem z dredami, który wkrótce miał zostać jej przyrodnim bratem. Siedziała do późna w nocy, opychając się śmieciowym jedzeniem i żłopiąc piwo. Wymiękła na rozmowie wstępnej i pocałowała obcego faceta, całkowicie przekreślając swoją przyszłość. Tego typu rzeczy nie przydarzały się jej. Dotyczyły frajerów z problemami. Aktorów, którzy przychodzili ciągle na castingi, ale nigdy nie dostali głównej roli. Ludzi, którzy mieli kiepskie włosy, problemy z cerą, koszmarne ubrania i brak ogłady towarzyskiej. Blair ponownie dotknęła pryszcza na czole. O Boże! W co ona się zamienia? - Chcesz pojechać na jakieś śniadanie? - zapytał Aaron, wjeżdżając na główną drogę przez New Haven. Blair zatopiła się w swoim fotelu. Nie mogłaby niczego przełknąć. Nigdy więcej. - Po prostu zawieź mnie do domu - powiedziała ze wstrętem. Aaron puścił płytę Boba Marleya i skierował się na autostradę. Blair tymczasem wyglądała za okno, usiłując znaleźć jakieś powody do życia. W poniedziałek był ich szkolny festiwal filmowy. Jeśli wygra, będzie mogła dodać do swojej listy kolejne osiągnięcie i, być może, w Yale przymkną oko na sprawę jej niefortunnej rozmowy wstępnej. Może wybaczą jej to dziwaczne zachowanie, bo w końcu była artystką. A jeśli mimo to nie dostanie się do Yale, mogłaby zacząć kreować się na artystkę pełną gębą, zacząć ubierać się wyłącznie na czarno jak ta dziwaczka Vanessa i ubiegać się o przyjęcie na Uniwersytet Nowojorski albo Pratt. A jeśli nie wygra? Będzie miała jeszcze jedną pozycję do dodania na listę powodów, dlaczego jej życie jest w totalnej rozsypce. Jakby nie było jeszcze dość, na przyszły weekend jej matka zaplanowała dzień piękności i uroczysty lunch z druhnami. A ona, Blair, będzie musiała być miła i tryskać entuzjazmem. Może nawet będzie musiała rozmawiać z Sereną. Hura, hura! A w sobotę za dwa tygodnie będzie w końcu ten wielki dzień - wesele. I jej urodziny. Dzień, w którym miała wreszcie stracić dziewictwo z Nate'em. Zacisnęła oczy, próbując przywołać obraz, który sobie wcześniej wymarzyła - Nate otwiera butelkę szampana w ich

hotelowym apartamencie, ubrany w seksowne kaszmirowe spodnie od pidżamy. Ale jej głowę wypełniła zupełnie inna wizja. Wyobraziła sobie, jak pies Aarona biegnie do niej truchtem z jakimś listem w zaślinionej paszczy. List jest na papierze firmowym Yale, a jego treść brzmi: „Droga pani Waldorf, z żalem informujemy, że pani podanie o przyjęcie do Yale zostało odrzucone. Dziękujemy, że pani próbowała, życzymy udanego życia. Z poważaniem. Komisja Rekrutacyjna Uniwersytetu Yale”. Blair otworzyła oczy. Nie! - powiedziała sobie stanowczo. Nie jest frajerką. Niezależnie od wszystkiego dostanie się do Yale. Pójdą tam razem z Nate'em. Zamieszkają razem i będą to robić, kiedy tylko będą chcieli. To było życie, które sobie wymarzyła, i tak właśnie będzie. Odwróciła się do Aarona. - Zaraz po powrocie zadzwonię do mojego ojca i poproszę, żeby przekazał Yale jakąś darowiznę - powiedziała z determinacją. Właściwie nie było to żadne przekupstwo, prawda? Coś takiego jest przecież na porządku dziennym! A poza tym nie była złą uczennicą ani nic takiego. Ale na pewno facet, z którym miała rozmowę wstępną, nie zapomni tak szybko tego pocałunku. Jej ojciec będzie musiał zrobić naprawdę dużą darowiznę.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! KTO JEST Z KIM? Czy D już kompletnie odpuścił sobie S? Czy S zwodzi D celowo, czy nie jest niczego świadoma, na ten swój cudowny sposób? A czy N faktycznie traktuje J poważnie? To znaczy, czy naprawdę zamierza porzucić B, kiedy ta jest w potrzebie? Dla dziewczyny z dziewiątej klasy?? Możecie obstawiać. TO BYŁO NIEUNIKNIONE Władze Uniwersytetu Yale właśnie poinformowały o przekazaniu uniwersytetowi Winnicy Waldorfa; do programu zajęć został dopisany nowy przedmiot: zarządzanie winnicą. Studenci mają produkować własne wino, które będzie sprzedawane przez lokalnych kupców, z nazwą uniwersytetu na etykiecie. Co semestr grupa studentów będzie mieszkać i pracować w nowej winnicy uniwersyteckiej na południu Francji, doskonaląc się w sztuce wyrobu wina, degustując francuskie potrawy i szkoląc język. Będą mówili po francusku jak rodowici Francuzi. Winnica rozkwitnie tego lata dzięki hojności przewidującego rodzica. Wygląda na to, że tatuś wyzbywa się majątku, ale B i tak będzie musiała zaczekać do kwietnia, zanim dowie się, czy została przyjęta, tak jak reszta nas. To napięcie mnie zabija! Wasze e - maile P: Cześć P, Słyszałam parę rzeczy o wszystkich filmach biorących udział w szkolnym festiwalu filmowym (też chodzę do Constance). Uważam, że powinna wygrać B. Poważnie. Wiem, że jej film może wydawać się trochę monotonny, ale mają w nim być wykorzystane te superefekty jak z klipów na MTV, Chodzę z nią na zajęcia z filmu i jest najlepsza z montażu,

więc założę się, że wyszło całkiem fajnie. S nie wie nawet, jak włączyć kamerę, a filmy V są zawsze takie pretensjonalne. To tyle. Deszczowy Dzień O: Cześć, DeszczowyDzień, Myślałam, że film B będzie tam trochę nie na miejscu, ale chcę ci wierzyć na słowo. Wszystko zależy od decyzji sędziów w poniedziałek. A przegrani zawsze okazują swoje rozgoryczenie na różne oburzające sposoby. Nie mogę się doczekać! P Na celowniku J i V robią zakupy w Domsey w Williamsburgu. V nawet kupuje klasyczną małą czarną. Musi jej naprawdę zależeć na D. B i A wpadają na jej matkę, jego ojca i organizatora ich wesela w drodze do ich mieszkania na Siedemdziesiątej Drugiej ulicy. B nie wyglądała na szczęśliwą. D, S, N i ich kumple wysypują się z Grand Central w niedzielne popołudnie. Cała szóstka wygląda na skacowanych, ale to żadna nowość. I JESZCZE JEDNO Przed nami Święto Dziękczynienia, więc czas podziękować za to, co mamy. No więc... dziękuję za te świetne skórzane spodnie w Intermix i cudowny skórzany płaszczyk, który dorwałam w Scoop. Dziękuję też za wszystkich chłopców, których znam, i tych, których jeszcze nie poznałam, i za to, że z wiekiem robią się coraz fajniejsi. I dziękuję wam wszystkim, że ciągle odstawiacie jakieś numery, dzięki czemu mam zawsze o czym plotkować. Więcej wkrótce. Wiem, że mnie kochacie plotkara

a zwyciężczynią jest... Pani McLean, dyrektorka szkoły Constance Billard, wydala rozporządzenie, że uczennice ze starszych klas będą zwolnione z dwóch ostatnich lekcji w poniedziałek, by uczestniczyć w festiwalu filmowym. Dziewczyny z klas od siódmej do dwunastej wypełniły audytorium. Nad podestem zwisał z sufitu olbrzymi biały ekran. Uczestniczki konkursu siedziały w pierwszym rzędzie, wśród nich Blair, Vanessa i Serena. Arthur Coates, sławny aktor, ojciec Isabel, stał na podeście, szykując się do wygłoszenia mowy i przedstawienia filmów. Serena siedziała na końcu rzędu, pod oknem, przyglądając się elegancko ubranym przechodniom paradującym po Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Paznokcie miała już kompletnie obgryzione i nierówne, a w zaciągniętych czarnych rajstopach wielkie oczko od kostki aż do uda. I tak wyglądała świetnie. Jak zawsze. Ale nerwy ją zżerały. Film to jej jedyny projekt w ramach zajęć dodatkowych. Wygrana była w jej wypadku jedynym sposobem na udowodnienie władzom uczelni, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną, którą wyrzucono z francuskiej szkoły, bo nie raczyła wrócić na czas po wakacjach i olała pierwsze tygodnie nauki, czy dziewczyną z kiepskimi stopniami. Nie była kompletną nieudacznicą. Była kreatywna. Miała duże możliwości. Miała dobry gust. A jeśli nie będą potrafili tego dostrzec, to pieprzyć ich... Racja? Vanessa też była zdenerwowana, choć nie dawała nic po sobie poznać. Siedziała bezwładnie na swoim krześle, ryjąc iksy na wierzchu swojego czarnego segregatora i spoglądając z wściekłością nad czubkami swoich martensów na drewnianą podłogę audytorium. Miała gdzieś, że Ruby i Clark nie rozumieli jej filmu. Jenny powiedziała, że jej się podobało. I nawet jeśli cała historia nie wyszła tak, jak chciała, a pomiędzy Danem i Marjorie nie było zupełnie iskrzenia, zdjęcia były doskonałe. Jeszcze zanim nawet zaczęła robić ten film, liczyła na wygraną. To by przesądziło sprawę jej wcześniejszego przyjęcia na Uniwersytet Nowojorski.

Blair odczuwała sensacje żołądkowe z wielu różnych powodów. Dzwoniła do Nate'a, wysyłała mu e - maile, próbowała go złapać na Gadu - Gadu, od kiedy tylko wróciła do miasta w sobotę po południu, a on nie odpowiadał. Zeszłego wieczoru chciała przypuścić szturm na jego dom, żeby się przekonać, o co chodzi, ale matka zaciągnęła ją na degustację do hotelu St. Claire, żeby pomogła wybrać menu na jej wesele. Tak jakby Blair coś obchodziło, czy quenelle nie jest za bardzo rybiaste, a sos do sałatki zbyt tłusty. W końcu stanęło na czterech daniach i musiała przysłuchiwać się niedorzecznej dyskusji jej matki z organizatorem wesela, czy aranżacje kwiatowe powinny być wysokie, czy raczej niskie kwiaty na długich łodygach czy krótko przycięte. Wysokie oznaczały, że ludzie będą mieli problem, żeby coś nad nimi zobaczyć. Niskie za to nie były aż tak imponujące. W końcu postanowili pójść na kompromis, tak jakby nie było to najbardziej oczywiste rozwiązanie na świecie. Kiedy wróciła do domu, na sekretarce była wiadomość od ojca, który pytał, jak poszła jego misiaczkowi rozmowa wstępna w Yale. Blair nie oddzwoniła. Wspomnienie tej beznadziejnej rozmowy prześladowało ją jak cuchnący cień i nie chciała o tym z nikim rozmawiać. Rozmowa na ten temat byłaby jak przyznanie się do porażki, a ona nie czuła się jeszcze na to gotowa. W zamian wysłała ojcu radosnego e - maila o tym, jak bardzo facet, który przeprowadzał z nią rozmowę, był zafascynowany winem i że od łat starał się dodać zarządzanie winnicą do listy zajęć. Nie wspomniała nic o faktycznym przebiegu rozmowy; napisała tylko, że jakaś darowizna zabezpieczy jej, już dość pewne” miejsce w Yale. Tymi paroma zdaniami sprawiła, że jej ojciec zapragnął ponad wszystko podarować Uniwersytetowi Yale całą swoją posiadłość. Blair była mistrzynią perswazji. A dzisiejszy konkurs filmowy był dla niej kolejną szansą na odmianę jej losu. Coś musiało się zmienić. Po prostu musiało. - Witam wszystkich serdecznie - powiedział pan Coates, błyskając swoim notorycznie olśniewającym uśmiechem. Jako nastolatek grał w serialu telewizyjnym, po dwudziestce zdobyli platynowy album i nagrał pełno seksownych klipów. Teraz był gwiazdą i grał w reklamach Pepsi. - Mam dzisiaj przyjemność przedstawić kolejne pokolenie nowych talentów przemysłu filmowego. Potem zrobił krótki wywód na temat historii kobiet w filmie. Marylin Monroe. Audrey Hepburn. Elizabeth Taylor. Meryl Streep. Nicole Kidman. Julia Stiles. Potem zapowiedział pierwszy film - Sereny. Światła zostały przyciemnione i rozpoczęła się projekcja.

Serena czuła nerwowe łaskotanie w żołądku, kiedy patrzyła na swój film, który oglądała już chyba po raz setny. Mimo to film trzymał w napięciu. Co więcej, w zasadzie zaczęła być z niego dumna. - Hm. Chyba można użyć słowa „dziwne”? - szepnęła Becky Dormand do swojego oddziału dziewiątoklasistek. - O mój Boże. Ale dziwkarsko wygląda w tej sukience, nie? - szepnęła Rain Hoffstetter do Laury Salmon w ostatnim rzędzie, gdzie siedziały najstarsze dziewczyny. - I dokładnie widać było jej goły cycek w lustrze przebieralni - odszepnęła Laura. Kiedy ekran zasnuł się czernią i zapaliły się światła, widownia zaczęła bić brawa. Nie był to jakiś dziki, niepohamowany, histeryczny aplauz, ale całkiem solidne oklaski. Ktoś zagwizdał i Serena wyciągnęła szyję, żeby go zlokalizować. To był pan Beckham, który uczył filmu. A ona nawet nie chodziła na jego zajęcia. - Słyszałam, że nawet nie zrobiła tego filmu sama - szepnęła Kati Farkas do Isabel Coates. - Zapłaciła sławnemu reżyserowi, żeby go za nią nakręcił. Isabel pokiwała głową. - No, chyba chodzi o Wesa Andersona - powiedziała. Następnie pan Coates zapowiedział dwa kolejne filmy. Pierwszy był zapisem rozmowy Carmen Fortier z jej dziewięćdziesięcioczteroletnią babcią, która toczyła się głównie wokół korzyści wynikających z oglądania Ulicy Sezamkowej i raczej nie miała zbyt wielkiego sensu. Kolejny film był o tym, jak Nicki Button jeździ po swojej wiejskiej posiadłości w Rumson w New Jersey; nudne jak flaki z olejem, zwłaszcza kiedy wyliczała imiona wszystkich wypchanych zwierząt, jakie uzbierały się im przez lata. Świrek. Larry. Szczekacz. Ralf. Chrum - pieprzony - Chrum. No kogo to, u diabła, obchodziło? Dziewczyny klaskały uprzejmie, a potem pan Coates zapowiedział film Vanessy. Gdy na wielkim ekranie pojawiła się Marjorie ze swoją porośniętą rudymi lokami głową, Vanessa zaczęła nerwowo chichotać. Rzadko się śmiała czy nawet uśmiechała publicznie, ale Marjorie była tak śmieszna, że nie mogła się powstrzymać. Cała aż się trzęsła ze śmiechu i musiała odwrócić wzrok. Siedząca obok niej Blair Waldorf skrzyżowała nogi w ten swój sukowaty sposób i posłała Vanessie nieprzyjemne spojrzenie. Potem kamera przesunęła się pieszczotliwie nad leżącym Danem i Vanessa przestała się śmiać. Boże, był taki piękny. Kiedy film dobiegł końca, na sali przez chwilę panowała cisza. Potem zaczęła klaskać Jenny, a zawtórowała jej reszta dziewiątoklasistek. Pan Beckham głośno zagwizdał i sala

wybuchła brawami. - Super, Marjorie! - zawołały dziewczyny z dziesiątej klasy. - Ten motyw z prezerwatywą był naprawdę obrzydliwy - szepnęła Kati do Isabel na końcu sali. - Co to w ogóle było? - zapytała Laura. - Ta dziewczyna jest naprawdę pomylona - stwierdziła Rain. W końcu nadeszła kolej Blair. Blair przyciskała swojego palmpilota kurczowo do piersi, kiedy Audrey Hepburn na okrągło jadła swojego croissanta. Z tyłu audytorium jej przyjaciółki tańczyły w rytm muzyki, a kiedy film się skończył, zaczęły głośno klaskać. - To było super - powiedziała Isabel do Kati. - Prawda? - Absolutnie - zgodziła się Kati. - Niezłe - szepnęła Becky Dormand do swoich przyjaciółek. - Zwłaszcza że nie miała na to zbyt dużo czasu, bo jest zajęta wypełnianiem formularzy z prośbą o przyjęcie do wszystkich uczelni na Wschodnim Wybrzeżu. - Słyszałam, że nawet jak dostanie się do Yale, będzie musiała przełożyć rozpoczęcie studiów o rok, by poddać się w tym czasie intensywnej terapii - dodała jakaś inna dziewiątoklasistka. - Pewnie chodzi ci o tę sprawę z jej nowym bratem? Słyszałam, że sypiają ze sobą, od kiedy tylko się wprowadził - powiedziała Becky. - Obrzydliwość! - wykrzyknęły pozostałe dziewczyny. Wreszcie Arthur Coates wstał. W dłoni trzymał białą kopertę. - Wiecie, że tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzców, ani przegranych - zaczął. Blair przełknęła nerwowo ślinę. Tak, tak, tak. No, otwieraj tę pieprzoną kopertę. - A zwyciężczynią jest... Chwila ciężkiego napięcia. - Serena van der Woodsen! Kompletna cisza. Potem wstała Vanessa i zagwizdała przeciągle, jak nauczyła ją siostra. Wolałaby sama wygrać, ale film Sereny był dobry i pieprzyć to - czuła dumę, że się do tego przyczyniła. Kiedy Jenny zobaczyła Vanessę, również wstała i zaczęła głośno klaskać. Potem podniósł się pan Beckham i krzyknął: „Brawo”, a wtedy do aplauzu przyłączyła się reszta szkoły. Serena podeszła do podestu oszołomiona szczęściem i odebrała nagrodę - dwa bilety do Cannes na wiosenny festiwal filmowy; nagroda obejmowała również trzy noce w

pięciogwiazdkowym hotelu. Wahała się, zakładając za uszy swoje błyszczące jasne włosy, w końcu nachyliła się do mikrofonu. - Chciałabym, żeby przyszły tu jeszcze dwie dziewczyny - powiedziała. - Vanessa Abrams i Jennifer Humphrey. Nie poradziłabym sobie bez ich pomocy. Vanessa pokazała Jenny język przez audytorium, a potem podeszła do podium i stanęła obok Sereny. Było nie było, to ona wszystko filmowała. Zasługiwała na jakieś uznanie, bo dzięki niej ten film w ogóle wypalił. Serena uścisnęła dłoń Vanessy i wręczyła jej bilet na samolot. - Dzięki - szepnęła. - Chcę, żebyś to wzięła. Jenny przedarta się podniecona po kolanach swoich koleżanek z klasy i podeszła do Sereny i Vanessy. Serena pocałowała ją w policzek i wcisnęła jej do ręki drugi bilet. - Jesteś niesamowita - powiedziała. Jenny spiekła raka. Nigdy wcześniej nie stała przed całą salą. To się nie dzieje naprawdę, myślała Blair. Siedziała sztywno, zamknęła oczy. To się jej tylko śniło. Była dopiero trzecia nad ranem. Poniedziałek się jeszcze nie zaczął. Minie parę godzin, zanim wejdzie dumnie na podest w swoim liliowym sweterku, żeby odebrać nagrodę od pana Coatesa. Otworzyła oczy. Serena nadal uśmiechała się promiennie do widowni. To było takie irytujące. A Blair nadal grała w najbardziej przygnębiającym filmie, jaki kiedykolwiek powstał. Filmie, który był jej życiem.

udręczony romantyk nie jest w stanie odmówić - Wygrałam! - wykrzyknęła Serena. Dan kopnął rozbitą butelkę po West End Avenue i przycisnął komórkę do ucha. - Co takiego? - zapytał, starając się nie okazać zainteresowania. - Festiwal filmowy - wyrzuciła jednym tchem. – Podobało im się! Nie mogę uwierzyć. Vanessa nawet powiedziała, że mogłabym pomyśleć o jakiejś szkole artystycznej. Mogłabym zostać filmowcem! - Świetnie. - Dan nie potrafił wymyślić bardziej stosownej odpowiedzi. Za każdym razem, kiedy słyszał głos Sereny, czy tylko o niej myślał, czuł się jakby był na torturach. - W każdym razie chciałam tylko, żebyś wiedział, skoro widziałeś ten film i w ogóle powiedziała Serena. Cisza. - Dan? - Tak? - Tylko upewniam się, że dalej tam jesteś. Tak czy owak - nawijała dalej - w ten weekend będę musiała zaliczyć takie tam pierdoły związane z przygotowaniem do ślubu, więc pewnie nie będziemy mogli się spotkać. Ale nadal idziesz ze mną na to wesele, prawda? Dan potrząsnął głową. Odmów jej, nakazywał mu rozum. - Obiecałeś - przypomniała mu Serena. - Jasne - powiedział. Jego serce za każdym razem wygrywało. - Super! - wykrzyczała Serena. - Okay, zadzwonię później. Cześć. Rozłączyła się. Dan usiadł na dolnym stopniu schodów czyjegoś domu i drżącą dłonią zapalił papierosa. Może przesadzał? Czy to możliwe, że wszystko źle zrozumiał? Może Serenie zależało, przynajmniej trochę? To już było coś, czym można się było łudzić. I coś, czym można się było bez końca zadręczać.

J po prostu lepiej smakuje - I co, podobało ci się w Brown? - zapytała Jenny Nate'a. Siedzieli przy stawie z łódkami w Central Parku, patrząc, jak mali chłopcy puszczają swoje łódeczki między leniwymi kaczkami i unoszącymi się na powierzchni wody liśćmi. Nate trzymał ją za rękę i było tak przyjemnie, że Jenny nie dbała o to, czy rozmawiają, czy też nie. - Uhm - mruknął Nate. - To znaczy, ciągle muszę dobrze zaliczyć ten semestr, napisać esej i tak dalej. Ale naprawdę nie myślałem o tym, żeby od razu w przyszłym roku iść do college'u, wiesz? A teraz jestem tym nawet podjarany. - Uniósł dłoń Jenny do swojej twarzy i przyglądał się jej malutkim paluszkom. - Co robisz? - zachichotała. - Nie wiem. Ale cieszę się, że cię widzę - uśmiechnął się do niej. - Jennifer, myślałem o tobie przez cały weekend, a teraz jesteś tu ze mną. - Ja też o tobie myślałam - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. Znowu zastanawiała się, czy Nate ją pocałuje. - Chodziło mi coś niegrzecznego po głowie, kiedy byliśmy w parku - ciągnął Nate. No wiesz, kiedy przyszli moi kumple. Jenny pokiwała głową. Tak? - Chciałem wtedy coś zrobić - powiedział Nate. - Powinienem był pójść na całość i po prostu to zrobić. Tak, tak! Nate przyciągnął ją do siebie. Oboje mieli otwarte oczy i uśmiechali się w trakcie pocałunku. Jenny całowała się z dwoma chłopakami jednego razu na przyjęciu, kiedy grali w butelkę, ale całowanie się z Nate'em! było najwspanialszym wydarzeniem w jej całym życiu. Czuła, że zaraz wybuchnie ze szczęścia. Nate był zaskoczony, jak dobrze całowała. Było o wiele lepiej, niż kiedy całował się z Blair. Jennifer po prostu smakowała lepiej. Jak donut albo waniliowy shake. Odsunął się, ciągle patrząc na jej zaczerwienioną ze szczęścia twarz. Jennifer nie wiedziała nic o Blair, a Blair nie wiedziała nie o Jennifer. Ignorował

telefony Blair i zasadniczo udawał, że w ogóle nie istnieje, ale jak długo mógł coś takiego ciągnąć? Wcześniej czy później będzie musiał coś powiedzieć. Nie był tylko pewien co.

pedikiur w kwaśnym mleku Po drobnych zakupach u Chanel na parterze Eleanor Waldorf i jej druhny wjechały windą na górę centrum odnowy o szumnej nazwie Frederic Fekkai Beauté de Provence przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Blair, jej matka, Kati, Isabel, Serena i ciotka Blair Zo Zo przybyły tam, by poddać się zabiegom pielęgnacyjnym stóp i dłoni w mleku i miodzie, zaliczyć maseczki błotne i, naturalnie, pogadać o weselu. Później wybierały się na lunch do Daniela, ulubionej restauracji Eleanor Waldorf. Tam miała się z nimi spotkać druga ciotka Blair, Fran, omijając pedikiur, bo nie cierpiała, kiedy ktoś dotykał jej stóp. Salon piękności przypominał zatłoczoną restaurację, tyle że nie pachniało tu jedzeniem, ale szamponem i żelem Frederica Fekkai. Był duży i jasny, pracownicy biegali tam i z powrotem, obsługując kobiety w beżowych, przypominających szpitalne szlafrokach, które chroniły ubrania. Wszystkie kobiety miały takie same platynowe i czerwonawe pasemka we włosach. Był to charakterystyczny kolor dla Upper East Side. - Ciao, mes cheries! - zawołał Pierre, miody chudy Japończyk, który pracował w recepcji. - Trzy z was pójdą teraz na pedikiur, a pozostałe na oczyszczanie twarzy. Proszę bardzo za mną, za mną! Blair nie wiedziała zupełnie, jak to się stało, ale za chwilę już siedziała pomiędzy Sereną i swoją matką, mocząc dłonie i stopy w miskach pełnych ciepłego mleka z miodem, a Kati, Isabel i jej ciotka miały nakładane maseczki w innej części salonu. - Prawda, że przyjemnie? - zagruchała matka Blair, zapadając się w swój fotel. - Moje mleko Śmierdzi - stwierdziła Blair. Żałowała, że nie postanowiła spotkać się z pozostałymi w restauracji, tak jak to zrobiła ciotka Fran. - Ostatnio robiłam pedikiur w wakacje - powiedziała Serena. - Moje stopy są w tak okropnym stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby przez nie skwaśniało mleko. Ja też bym się nie zdziwiła, pomyślała złośliwie Blair. - Co robimy z paznokciami? - zapytała manikiurzystka jej matkę, rozmasowując jej palce. - Chcę, żeby były zaokrąglone, ale nie spiczaste - odparła Eleanor. - A ja chcę kwadratowe - powiedziała Serena swojej manikiurzystce.

- Ja też - powiedziała Blair, choć z trudem przeszło jej przez gardło stwierdzenie, że chce czegoś takiego samego jak Serena. Manikiurzystka Blair poklepała ją żartobliwie po nadgarstku. - Jesteś taka spięta. Rozluźnij się. To ty jesteś panną młodą? Blair spojrzała na nią pustym wzrokiem. - Nie, to ja - odpowiedziała wesoło jej matka. - To mój drugi raz - szepnęła, mrugając irytująco do manikiurzystki. Blair poczuła, że jej mięśnie napinają się jeszcze bardziej. Niby jakim cudem miałaby się rozluźnić? - Widziałam w Barneysie cudowne kaszmirowe spodnie od pidżamy - paplała dalej jej matka. - Pomyślałam, że może kupię Cyrusowi parę w prezencie ślubnym. - Zwróciła się do Blair. - Myślisz, że chodziłby w nich? Serena zerknęła nerwowo na Blair, zastanawiając się, czy powinna coś powiedzieć. Teraz miała szansę ją przytemperować i odpłacić za to, że była taką zdzirą. Mogłaby powiedzieć coś w stylu: „Blair, czy to nie ciebie widziałam, jak w zeszłym tygodniu kupowałaś w Barneysie takie spodnie?” Ale Blair robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy i Serena nie miała serca, by cokolwiek powiedzieć. A może raczej miała za dużo serca. Blair już i tak się nie popisała tą sprawą z kradzieżą, Serena nie chciała pogrążać jej jeszcze bardziej. - Nie wiem, mamo - powiedziała żałośnie Blair. Swędział ją kark. Może ma alergię i będzie musiała iść do szpitala? Manikiurzystki skończyły masować ich dłonie i przeniosły się na niskie stołeczki, żeby natrzeć im stopy i kostki olejkiem lawendowym. - Nie mówiłaś mi jeszcze, jak poszło ci w Yale - stwierdziła matka Blair z błogo zamkniętymi oczami. Blair wierzgnęła nogą; na podłodze utworzyła się kałuża mleka. - Ostrożnie - poprosiła manikiurzystka. - Przepraszam - powiedziała Blair. - Było w porządku, mamo, naprawdę super. Serena westchnęła. - Ja też byłam w zeszły weekend na rozmowie. W Brown. Było okropnie. Wydaje mi się, że facet, który ją ze mną przeprowadzał, miał akurat zły dzień. Zachowywał się jak palant. Brown? Serena była w zeszły weekend w Brown? W głowie Blair włączyły się syreny alarmowe, dzwonki, gwizdki, a wszystko wyło przeraźliwie głośno.

- Jestem przekonana, że poszło ci lepiej, niż myślisz, skarbie - zapewniła Serenę pani Waldorf. - Te rozmowy wstępne są naprawdę okropne. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wywierają na was tak dużą presję. Blair wychlapała na podłogę kolejną mleczną kałużę. Nie mogła usiedzieć spokojnie. Chciała, by manikiurzystka odczepiła się od jej nogi. - Kiedy miałaś tę rozmowę? - zapylała Serenę. - W sobotę - odparła Serena. Nie była pewna, czy powinna wspomnieć, że był tam i Nate. Miała przeczucie, że raczej nie. - O której godzinie? - pytała dalej Blair. - O dwunastej. Niech to jasny szlag! - Nate też miał rozmowę w Brown - rzuciła wyzwanie Blair. - Też był umówiony na sobotę o dwunastej. Serena wzięła głęboki oddech. - Tak, wiem, Widziałam go. Blair naprężyła ze złości stopę. Co u licha? Manikiurzystka pacnęła ją w nogę. - Spokojnie - powiedziała. - Nate nie zadzwonił do mnie od czasu powrotu - warknęła Blair. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w profil Sereny. Serena wzruszyła ramionami. - Nate i ja w zasadzie już ze sobą nie rozmawiamy. Z pewnością nie zamierzała wspomnieć o tym, że spała z Nate'em na jednym łóżku w pokoju hotelowym i obudzili się ze splecionymi dłońmi. Ani że upili się beczkowym piwem na imprezie u Erika i rzygali w krzakach za jego domem. Jednak nie rozmawiali ze sobą po powrocie do miasta - to akurat była prawda. - A tak w ogóle, gdzie podziewa się Nate? - ziewnęła matka Blair. Masaż stóp działał na nią usypiająco. - Nie widziałam go od wieków. - Ja też - syknęła Blair. Była pewna, że ma to coś wspólnego z Sereną. - Ciekawe dlaczego. Serena wiedziała, że Blair czeka na jakieś wyznanie z jej strony. Zamknęła oczy. - Nie patrz na mnie - powiedziała i w tej samej chwili tego pożałowała. Wyszło tak, jakby niemal sama się o to prosiła. Blair podniosła się gwałtownie, rozlewając mleko z miseczek na dłonie na podłogę i prawie przewracając wanienkę na stopy.

- Ojej! - pisnęła manikiurzystka, ześlizgując się ze stołka i lądując tyłkiem w kałuży mleka. - Blair, co ty wyprawiasz?! - krzyknęła matka Blair. - Przepraszam - wydusiła z siebie Blair. Do oczu cisnęły się jej gorące łzy wściekłości. - Nie mogę już tu dłużej wysiedzieć. Idę do domu. - Spojrzała w dół na manikiurzystkę. Przepraszam za ten bałagan. - I wyszła ciężkim krokiem z salonu, ślizgając się na mokrej kafelkowej podłodze. - O co jej chodziło? - matka Blair zapytała Serenę. Martwiła się o córkę, ale nie zamierzała biec za Blair i zrezygnować tym samym z przyjemności rozpieszczania przez manikiurzystkę. Serena potrząsnęła głową. Nie miała nic wspólnego z problemami Blair i Nate'em, choć oczywiście zżerała ją ciekawość. No i też trochę martwiła się o dawną przyjaciółkę, niezależnie od tego, jak Blair była dla niej ostatnio paskudna. Chyba przechodziła drobne załamanie nerwowe. - Pewnie denerwuje się tym weselem - powiedziała Serena, choć była pewna, że sprawa ze ślubem była jedynie kroplą w morzu problemów Blair. - Wiesz, jaka ona jest. Matka Blair pokiwała głową.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! NIKT NIE ZROBIŁBY TEGO LEPIEJ W związku z jej dramatycznym wyjściem, B ominęły zabiegi pielęgnacyjne twarzy Frederica Fekkai, a szkoda, bo drobne upiększenie zawsze robi człowiekowi lepiej. Ominęło ją również to, jak K i I upijały się białym winem w restauracji Daniel, zapewniając jej matkę, że B i N jeszcze nie skonsumowali swojego związku. Przegapiła krzyżowy ogień pytań, w który wzięły Serenę ciotki odnośnie jej planów związanych ze studiami, i straciła olbrzymi czekoladowy suflet. Miejmy nadzieję, że nie przegapi wesela - wszyscy i tak się będą świetnie bawić bez niej, ale to ona dostarczy całemu wydarzeniu dramaturgii. Wasze e - maile P: Słyszałam, że S spała ze wszystkimi jurorami festiwalu filmowego, więc to chyba nic dziwnego, że wygrała. sisi O: Hej, sisi, Spała ze wszystkimi? Nawet z dziewczynami? P

P: cze plotkara, jak leci? chcę ci tylko powiedzieć, że chociaż nigdy się nie spotkaliśmy, myślę, że jesteś superlaską. tak przy okazji, jestem chłopakiem, chciałem ci też powiedzieć, że byłem w środę po szkole w parku i widziałem J i N. jej trudno nie zauważyć, to znaczy jej górnej

połowy, wyglądali na bardzo zadowolonych ze spotkania, jeśli wiesz, co mam na myśli. Goodie O: Cześć, goodie, Hm, dzięki za komplement. I wielkie dzięki za sensacyjną wiadomość. Wygląda na to, że N i J spotykają się codziennie po szkole. Biedna B. P Na celowniku B krąży ulicami pomiędzy domami S i N, próbując przyłapać ich na gorącym uczynku. J i N siedzą w bibliotece publicznej na Dziewięćdziesiątej Szóstej i się uczą. Jak miło! N najwyraźniej jest zdecydowany dostać się do Brown i do... serca J. S stoi w swoim oknie, ubrana w brązową sukienkę od Chloe - matka B kupiła te sukienki wszystkim swoim druhnom. Wiem, że powinna mieć najlepszą figurę na Piątej Alei, ale słyszałam, że wygląda odrobinę biodrzaście. Pewnie za dużo śmieciowego żarcia na Rhode Island, co? N odbiera swój ślubny smoking od Zellera. A B widziano na meczu hokeja w Madison Square Garden razem z jej starym i nowym bratem. Pewnie nawet mecz hokeja jest lepszy od przesiadywania z przyszłą panną młodą i rozentuzjazmowanymi przyjaciółkami druhnami. Choć trudno w to uwierzyć. Do wielkiego dnia został już niecały tydzień. Życzę wam cudownego święta Dziękczynienia, tylko nie obżerajcie się za bardzo, bo nie zmieścicie się w swoje weselne ciuszki! Wiem, że mnie kochacie plotkara

superfaceci i seksowne druhny - W tej sukience wyglądam, jakbym miała w udach silikonowe implanty - narzekała Kati, szturchając swoje nogi, kiedy przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. - A jak mi poszarza cerę - jęknęła Isabel. Trochę kremu Lubriderm rozprowadziła po ramionach. - Powinnam była kupić ten brązowy podkład w Sephorze - dodała, wydymając wargi. Blair stoczyła się z łóżka w apartamencie hotelu St. Claire i chwyciła swoją sukienkę długą, brązową i lśniącą, z maciupkimi perłowymi koralikami, których rządek biegł ukośnie przez górę sukienki. Dwa delikatne, również wyszywane ramiączka. przytrzymywały górę jak naszyjnik. Zrzuciła z siebie biały hotelowy szlafrok i wciągnęła sukienkę przez głowę. Materiał przylgnął do jej ciała, ale wcale nie czuła, by ją opinał - czuła się świetnie. Blair przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. W tej sukience wcale nie miała szerokich bioder. Wyglądała wystrzałowo. Wczoraj zaliczyła woskowanie, depilowanie, peelling, saunę i nawilżanie od cebulek włosów aż po paznokcie u stóp w salonie piękności Aveda na Spring Street. We włosach miała nowe złocisto - beżowe pasemka, a wizażysta matki pokrył całe jej ciało połyskującym, pachnącym pudrem. Blair napuszyła włosy, które właśnie zostały ułożone przez stylistę matki. Nie obchodziło jej, że Isabel i Kati nie są zadowolone ze swoich sukienek. Nate nie będzie mógł dzisiaj oderwać od niej rąk. Co więcej, sukienka idealnie pasowała do sandałów, które dostała od ojca na urodziny. Wyciągnęła buty z torby i zaczęła je zapinać. Była zadowolona, że może pozostać wierna ojcu nawet na weselu matki. - Wiem, że mnie pragniesz - powiedziała do swojego odbicia, udając, że rozmawia z Nate'em. Wyglądała nieziemsko i zdecydowanie była gotowa, żeby to zrobić. - Wszystko załatwione - powiedziała Serena, wyłaniając się z łazienki w chmurze słodkich perfum. Również i na niej sukienka wyglądała świetnie, ale Blair starała się nie patrzeć. Spisała się na medal, ignorując Serenę przez całe popołudnie, kiedy je malowano i czesano. Nie widziała żadnego powodu, żeby teraz zacząć zwracać na nią uwagę. Rozległo się pukanie do drzwi. - Hej, to ja - powiedział Aaron. - Jesteście gotowe?

Blair otworzyła drzwi. Na korytarzu stali Aaron i Tyler, obaj w smokingach. Aaron krótko przyciął swoje dredy, więc teraz sterczały mu na wszystkie strony. Wyglądał jak gwiazda rocka na rozdaniu nagród Grammy. A Tyler, z grzecznym przedziałkiem na włosach i wzorowo zawiązaną muszką, ten jeden raz, wyglądał jak idealny młody dżentelman. Musiała przyznać, że obaj wyglądali uroczo. - Wow! - wykrzyknął Aaron. - Zajebista sukienka. Tyler pokiwał twierdząco głową. - Naprawdę świetnie wyglądasz, Blair. Zmarszczyła brwi, rozkoszując się ich zainteresowaniem. - Nie sądzicie, że mnie pogrubia? Prawdziwa królowa dramatu. - Daj spokój, Blair. - Aaron potrząsnął głową. - Wiesz, że wyglądasz jak ostra sztuka. - Naprawdę tak myślisz? Blair wykrzywiła twarz w grymasie. - Taaak. Mookie też tak uważa. Powiedział mi. Musiałem go zostawić w domu, bo na pewno chciałby pojeździć sobie na twojej nodze, widząc cię w tej sukience. - Odpieprz się - warknęła Blair, rozkoszując się każdą minutą. Odwróciła się do Kati, Isabel i Sereny. - Chodźcie. Miejmy to za sobą. Kiedy dziewczyny wychodziły z pokoju, Blair rzuciła okiem na olbrzymie łóżko. Okay, kilka następnych godzin to będzie prawdziwe piekło. I owszem, nie miała zielonego pojęcia, gdzie pójdzie w przyszłym roku na studia. Ale dzisiaj były jej urodziny i tej nocy straci dziewictwo z Nate'em właśnie w tym łóżku. - Czy ty, Cyrusie Solomonie Rose, bierzesz Eleanor Wheaton Waldorf za prawowitą małżonkę, żeby ją kochać i jej służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć was nie rozdzieli? - zapytał unitariański duchowny z ołtarza małego kościoła wszystkich wyznań Stanów Zjednoczonych. - Tak. - A czy ty, Eleanor Wheaton Waldorf, bierzesz Cyrusa Solomona Rose'a za prawowitego małżonka, żeby go kochać i mu służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki was śmierć nie rozdzieli? - O, tak. Misty Bass przesunęła się na niewygodnej drewnianej ławce. - Wytłumacz mi raz jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowali się na ten ślub szepnęła do Titi Coates.

Pani Coates przybliżyła się do przyjaciółki i spojrzała na nią wymownie zza błękitnej woalki opadającej z jej olśniewającego toczka z pawimi piórami. - Słyszałam, że wyczyściła się z pieniędzy. To było dla nic jedyne wyjście, żeby nie popaść w długi. Pani Archibald nie mogła się powstrzymać, musiała się wtrącić. - Słyszałam, że zakochała się w jego letniej posiadłości w Hamptons - powiedziała, nachylając się do uszu Misty i Titi. - Chciała od niego odkupić, ale nie zgodził się sprzedać. Wiec wymyśliła inny sposób, żeby dostać ją w swoje ręce. - Jak myślicie, długo to małżeństwo potrwa? - zapytała Misty z powątpiewaniem. Titi uśmiechnęła się zjadliwie. - A jak długo mogłabyś żyć z czymś takim? Przyglądały się Cyrusowi Rose'owi w szarym, prążkowanym garniturze, kremowej koszuli, krawacie i kamizelce. Był jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż zwykle. Miał przy sobie złoty zegarek kieszonkowy, a na butach białe skórzane getry. Getry? Co on sobie myślał, że to bal kostiumowy? Eleanor wyglądała promiennie, mimo swojej śmiesznej ciemnoróżowej sukienki od Little Bo Peep. Jej niebieskie oczy błyszczały od łez szczęścia, a szyja, nadgarstki i uszy od rodowych brylantów. Ale co ważniejsze, druhny i ich partnerzy... Blair ściskała kurczowo swój bukiet lilii, nie spuszczając oczu z Nate'a, nie zważając na to, co się wokół niej dzieje. Kilka dni temu Nate w końcu przysłał jej niezbyt jasnego e maila, w którym pisał, jak mu przykro, że nie widzieli się przez jakiś czas, ale musiał pojechać do Maine, by spędzić z rodziną Święto Dziękczynienia. Blair natychmiast odpisała, pisząc, jak bardzo jest zdenerwowana i podniecona czekającą ich nocą. Nate nie odpowiedział, więc mogła tylko mieć nadzieję, że wszystko się rozwiąże, kiedy znowu się spotkają. O ile w drogę nie wejdzie im ta zdzira Serena. Blair starała się go przyłapać, jak przypatruje się Serenie pożądliwie, ale Nate twardo obserwował ceremonię, a jego zielone oczy migotały w rozświetlonym świecami kościele. Postanowiła choć raz być optymistką. Może myliła się co do nich. Pal licho Serenę - Nate był podniecony na myśl o tej nocy tak samo jak i ona. Niby dlaczego wyglądał tak dobrze? Dosłownie emanował seksem. Tak jak ona. Sukienka przylegała do jej ciała jak kondom i Blair nic miała na sobie absolutnie nic więcej, oprócz elastycznych, zakończonych u góry koronką pończoch.

No i jej urodzinowych butów, oczywiście. Blair była gotowa, Seksmaszyna z bukietem. Więc dlaczego Nate nawet na nią nie spojrzał? Nate obserwował przebieg ceremonii, udając zainteresowanie, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z Blair. Zauważył, że wyglądała niezwykle atrakcyjnie, ale to go tylko zmartwiło - jak miał sobie z tym wszystkim poradzić? W kieszeni miał ulubiona pióro Jennifer, które mu dała przed jego wyjazdem na Święto Dziękczynienia, żeby o niej pamiętał. Nie mógł jej przyprowadzić na ślub z oczywistych powodów. Ale obiecał, że spotka się z nią później w hotelowym barze, żeby mogła go zobaczyć! w smokingu. Obiecał jej również, że powstrzyma się od spalenia dużego skręta przed uroczystością. Teraz tego żałował. Będzie musiał stawić czoło Blair zupełnie na trzeźwo. Wepchnął rękę do kieszeni i ścisnął pióro. Na samą myśl o tym był roztrzęsiony. Serena też była roztrzęsiona, choć patrząc na nią, nikomu by to nawet nie przyszło do głowy. Za każdym razem, kiedy profesjonaliści przyłożyli swoją rękę do jej makijażu czy fryzury, efekt był zniewalający. Jej złote włosy błyszczały, skóra promieniowała, policzki były zaróżowione, a brązowa sukienka opinała jej ciało, akcentując wąskie biodra, krzywiznę pleców i długie, cudowne nogi. Ale w środku Serena była w lekkiej rozsypce. Po pierwsze i najważniejsze, martwiła się o Dana. Zachowywał się dziwnie. Nie mogła się z nim spotkać przed ślubem, ale rozmawiała z nim zeszłego wieczoru. Tak jakby. To ona cały czas mówiła. Dan tylko pochrząkiwał i w końcu powiedział, że zobaczą się na uroczystości. Serena nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale z całą pewnością coś się działo. Martwiła się również o Blair, chociaż Blair przez cały dzień ją ignorowała. Dziewczyny stały obok siebie i Serena dosłownie czuła, jak od Blair bije napięcie; w powietrzu niemal fruwały ładunki elektrostatyczne. Z drugiej strony przejścia brat Sereny, Erik, puścił do niej oczko. Wyglądał w smokingu jak książę. Męski odpowiednik Sereny: złote włosy, niebieskie oczy, wysoki z piegowatym nosem i uroczymi dołeczkami w policzkach. Kiedy Serena opowiedziała mu o rozmowie w Brown, Erik, tak jak się można było tego spodziewać, skwitował to dwoma słowami: „Pieprzyć ich”. Nie była to może najbardziej optymistyczna porada, jakiej jej kiedykolwiek udzielono,

ale Serena szanowała propagowaną przez brata filozofię beztroski: w jego przypadku świetnie się sprawdzała. Poza tym i tak teraz zastanawiała się poważnie nad jakąś szkołą artystyczną. Odwróciła głowę, próbując wypatrzyć Dana, ale nie dostrzegła nigdzie jego brązowych,

rozczochranych

włosów

między

tłumem

olśniewających

kapeluszy

i

natapirowanych fryzur. Zastanawiała się, czy w ogóle raczył się pojawić. Dan siedział bezwładnie w ławce na końcu; dłonie pociły mu się jak szalone, a on starał się nie słuchać krążących wokół niego uszczypliwych plotek. - Jest jeszcze bardziej tandetnie, niż się spodziewałam - szepnęła jakaś kobieta. - Co, u licha, ona ma na sobie? - odszepnęła jej sąsiadka. - A co powiesz o nim? - szydziła pierwsza. - I te sukienki druhen. Czysta pornografia! Dan nie miał pojęcia, o czym one mówią. Dla niego wszyscy wyglądali olśniewająco, zwłaszcza Serena. Próbował doprowadzić się do porządku, ale jego zdarte czarne mokasyny w ogóle tu nie pasowały, a koszula nie była nawet dobrze wyprasowana. Nigdy wcześniej nie czuł się bardziej nie na miejscu niż teraz. Ale Serena chciała, żeby przyszedł, więc był. Jagnię gotowe na rzeź. - Teraz pan młody może pocałować pannę młodą - oświadczył duchowny. Cyrus chwycił Eleanor w pasie. Blair przycisnęła swój bukiet do brzucha, żeby nie puścić pawia. Nie był to długi pocałunek, ale każde publiczne okazywanie sobie uczuć przez ludzi w wieku twoich starych wystarczy, żeby ci się zebrało na haftowanie. Cyrus roztrzaskał owinięty w serwetkę kieliszek od wina, a mężczyzna przy pianinie zagrał pierwsze akordy marsza weselnego. W końcu byli małżeństwem! Goście weselni podążyli za młodą parą wzdłuż przejścia, a potem wyszli z kościoła. Już na zewnątrz, na chodniku Pierwszej Alei, Blair podeszła na paluszkach od tyłu do Nate'a i jej oddech owionął jego ucho. - Tęskniłam za tobą - zamruczała. Nate obrócił się na pięcie i zmusił do uśmiechu. - Cześć. Moje gratulacje, Blair - powiedział, całując ją w policzek. Zmarszczyła brwi. - Czego ty mi gratulujesz? To jest chyba najgorszy dzień w moim życiu. - Przysunęła

się do niego. - No, chyba że coś z tym zrobisz. - Co masz na myśli? - Nate nadal się uśmiechał. - To, że nie mam na sobie bielizny. - Wypaliła prosto z mostu. Była zbyt wyczerpana, żeby bawić się w słowne gierki. - Aha. - Nate przestał się uśmiechać. Wbił ręce w kieszenie, gładząc palcami pióro Jenny. - Nawet nie złożyłeś mi jeszcze życzeń urodzinowych. - Blair wydęła wargi. Poklepała kieszenie Nate'a. - Prezentu też dla mnie nie masz. Dłoń Nate'a zacisnęła się na piórze, chowając je przed nią. - Może poprosisz tamtego gościa, żeby zrobił nam zdjęcie? - zaproponował zdesperowany. Fotoreporter z „Vogue'a” pracowicie pstrykał romantyczne fotki Cyrusa i Eleanor z tyłu ich bentleya. Blair podeszła do niego i pociągnęła za rękaw. - Zrobi mi pan zdjęcie z moim chłopakiem? - zapytała go radośnie. Ale kiedy się odwróciła, Nate'a już nie było. Serena, zgodnie z obietnicą, czekała na ulicy, aż Dan wyłoni się z kościoła. Podszedł do niej ze zwieszoną głową, szurając nogami. - Sorry za to wszystko - powiedziała Serena, ściskając go lekko. - Mam nadzieję, że nie było to dla ciebie zbyt dziwaczne. - Było w porządku. - Dan wsunął ręce do kieszeni swojego smokingu. - No cóż, dla mnie to było dziwne. A ja znam tych ludzi. Wydawała się szczerze wdzięczna, że tam był, i postanowił odrobinę wyluzować. - Świetnie wyglądasz - rzekł. Serena uśmiechnęła się. - Ty też. Chodź. - Pociągnęła Dana za sobą do czekającej limuzyny, wepchnęła go na tylne siedzenie. - Jedźmy się upić. Mieli cały samochód dla siebie. Danowi strasznie podobał się zapach skórzanych obić. Siedział blisko Sereny. Ich nogi się stykały. - Dzięki, że ze mną przyszedłeś - powiedziała Serena. Dan odwrócił głowę i spojrzeli sobie w oczy. Samochód już miał oderwać się od krawężnika. Serena miała wrażenie, że Dan zamierza powiedzieć coś głębokiego. Wtedy otworzyły się drzwiczki i Nate wetknął głowę do środka. - Cześć - rzucił zadyszany. - Mogę się z wami zabrać? - Nie było mowy, żeby utknął

sam na sam z Blair w samochodzie. Zza jego pleców wyłonił się Erik. - A ja? - zapytał. Rzucił na siedzenie butelkę brzoskwiniowego schnappsa. Przyniosłem piciu. Serena przesunęła się szybko, żeby zrobić miejsce. - Im więcej, tym weselej! - wykrzyknęła rozradowana. Dan nie odezwał się ani słowem. Zapalił papierosa.

przyjęcie weselne to średnia impreza - Musisz być podekscytowana. - Gratulacje, skarbie! Blair nie przewidziała w scenariuszu na ten wieczór przyjmowania gratulacji, a jej matka i Cyrus uparli się, by jak najbardziej przeciągnąć ten koszmar. Twarz ją bolała od uśmiechania się i miała już dość ludzi, którzy ją całowali, tak samo jak zapewniania ich, że jest bardzo szczęśliwa ze względu na mamę. Dobre sobie. Co gorsza, musiała pozować do zdjęcia z ustami przyciśniętymi do tłustego czerwonego policzka Cyrusa. Obrzydliwość. - Naprawdę można z nią zabalować - usłyszała, jak mówi komuś Aaron. Stał obok niej i powtarzał wszystkim, jak bardzo się cieszy, że ma taką fajną nową siostrę. Blair wiedziała, że mówi to z ironią. Miała ochotę go walnąć. Wszystkiego najlepszego, Blair, pomyślała gorzko. Jak tylko skończy się ta komedia z przyjmowaniem gratulacji, znajdzie Nate'a i przeprowadzi z nim poważną rozmowę. Czy on nie widział, jak bardzo go teraz potrzebowała? Niczego nie rozumiał? - Przynajmniej zrobili to jak należy - szepnęła Misty Bass do męża, kiedy przeszli obok bohaterów wieczoru i ich rodzin, wchodząc do eleganckiej sali balowej hotelu St. Claire, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. Sala mieniła się srebrem; były białe obrusy, kryształy, świece. W rogu siedziała harfistka, brzdąkając dyskretnie. Kelnerzy w białych marynarkach roznosili wysokie kieliszki ze złotym szampanem i odprowadzali gości do wyznaczonych stolików. Gdyby Blair zaangażowała się w sprawę rozlokowania gości przy stolach, wszystko mogłoby wyglądać odrobinę inaczej, a tak Serena, Dan, Nate i Erik siedzieli przy jednym stoliku (Serena między Nate'em i Danem). Naprzeciw nich znalazł się Chuck Bass, najmniej ulubiona osoba Sereny i Dana w całej okolicy. Przylizał do tyłu swoje ciemne włosy na żel. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej wyglądał na fiuta. (Fiut [rzeczownik], gruboskórny, arogancki, irytujący palant. Zwykle, ale nie zawsze, niski i łysy. Myśli, że jest najbardziej męskim facetem na sali). Chuck był nieprzyzwoicie przystojny, prosto jak z reklamy płynu po goleniu. Fiutem

był z charakteru. Siedział między Kati i Isabel, które ciągle wierciły się w swoich przyciasnych sukienkach. Dan zaczął przypatrywać się rządkowi srebrnych sztućców. - To nie takie trudne - powiedział ironicznie Chuck. Wskazał łyżkę od zupy. - Po prostu zacznij od brzegu, a dalej pójdzie samo. - Dzięki - mruknął Dan ponuro. Wytarł swoje wilgotne dłonie w spodnie od smokingu. Nie powinien był tu przychodzić. Kelnerzy przynieśli pierwsze danie. Zupę krem z dyni, dla uczczenia Święta Dziękczynienia, i wielki kosz ciepłych bułek. - Naprawdę, już się pogubiłem - ciągnął Chuck, narzucając zebranym przy stole swój parszywy sposób bycia. Wycelował nożem od pieczywa w Serenę. - Jesteś z nim? - zapytał, machając nożem w stronę Nate'a. - Czy z nim? - wskazał nożem Dana. Erik roześmiał się. - Tak właściwie - rzekł sarkastycznie - są we trójkę. Nate od zawsze leciał na Dana. Serena ich sobie przedstawiła. Serena zamieszała swoją zupę i przepraszająco zerknęła na Dana. - Jestem z Danem - powiedziała. - A on pewnie mnie teraz nienawidzi. Dan wzruszył ramionami. - Wcale nie. Ale zastanawiał się, jak brzmi prawdziwa odpowiedź na pytanie Chucka. Jesteś z nim? To jak, była? Była? W końcu wszyscy goście złożyli gratulacje i Blair wraz ze swoją nową, powiększoną rodziną udała się do głównego stołu. Siedziała pomiędzy Aaronem i Tylerem, praktycznie plecy w plecy z Nate'em. Nie mogła w to uwierzyć. Serena i Nate siedzieli obok siebie przy sąsiednim stole, a ona była skazana na swoją rodzinę. Koszmar! Odchyliła się do tyłu na swoim krześle i szepnęła Nate'owi do ucha: - Możemy porozmawiać? Po przemówieniach? Nate pokiwał niepewnie głową. Spojrzał na zegarek. Niedługo pojawi się Jennifer. Istniała możliwość, że uda mu się uniknąć rozmowy z Blair. Zadowolona, Blair jednym haustem wypiła kieliszek szampana. Jeśli ma w końcu stracić dziewictwo z Nate'em, chciała być rozluźniona. - Spokojnie, księżniczko - ostrzegł Aaron. - Nie chciałbym, żebyś mnie obrzygała.

- Dlaczego nie? - Uniosła kieliszek, żeby kelner go napełnił. - Mogłoby ci to dobrze zrobić. Cyrus mamrotał pod nosem, czytając zapiski ze stosu fiszek; ćwiczył swoją przemowę. - Nie denerwuj się, kochanie. - Eleanor poklepała go po ramieniu. - Po prostu bądź sobą. Blair przewróciła oczami i wychyliła kolejny kieliszek szampana. To była najgorsza rada, jaką kiedykolwiek słyszała. Kelnerzy zabrali talerze po zupie i rozlali więcej szampana. Cyrus Rose pocił się jak świnia. Uniósł widelec i brzdęknął nim o swój kieliszek. Blair nie mogła wytrzymać już ani chwili dłużej. Przepłukała szampanem usta, odwróciła się na krześle i pociągnęła za rękaw marynarki Nate'a. - Chodźmy już teraz - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nate odwrócił się i spojrzał na nią. - Ludzie, bardzo was proszę o chwilę uwagi! - Cyrus nadal uderzał widelcem w kieliszek. - Chodź! - zarządziła Blair. Nate spojrzał na zegarek. Jennifer miała zjawić się za kilka minut. Nie ma mowy, żeby kazał jej czekać, bo sam będzie się gdzieś szwendał z Blair, pozwalając, by wypłakiwała się na jego ramieniu. - Ale Cyrus właśnie wygłasza mowę - powiedział. Blair wbiła mu paznokcie w ramię. - No właśnie. Chodźmy. Nate potrząsnął głową. Wziął głęboki oddech, potem wypuścił powietrze. - Uspokój się - powiedział do Blair i odwrócił się. Blair wpatrywała się w tył głowy Nate'a z niedowierzaniem. Nie była pewna, czy dobrze go usłyszała. Swędział ją nagi tyłek, o który ocierała się sukienka. To się nie dzieje naprawdę, przekonywała siebie. Nate wcale nie zachował się jak dupek i jej nie obraził. To wszystko działo się w jej głowie. Cyrus odchrząknął. - Blair! - syknęła jej matka z drugiej strony stołu. Aaron chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do ich stolika. - Nie bądź niegrzeczna - powiedział. Na sali zapadła cisza; wszyscy czekali na przemówienie Cyrusa.

- Dziękuję wam za przybycie - zaczął. - I dziękuję, że zmieniliście swoje świąteczne plany, żeby być tu z nami. - A potem zaczął wygłaszać tę samą żałosną przemowę, którą Blair słyszała już od tygodnia; Cyrus ćwiczył ją, chodząc tam i z powrotem po korytarzu ich apartamentu przy Siedemdziesiątej Drugiej, w kaszmirowych spodniach od pidżamy, takich samych, jakie ukradła dla Nate'a. Siedziała bez ruchu, patrząc, jak bąbelki szampana unoszą się z dołu kieliszka ku górze. Głowa chyba jej zaraz eksploduje.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! ŚLUBNE OGŁOSZENIE „NEW YORK TIMESA” Eleanor Wheaton Waldorf, dama z towarzystwa Upper East Side, i Cyrus Solomon Rose, inwestor budowlany, wstąpili dziś w związek małżeński, w atmosferze skandalu, plotek i intryg. Poznali się u Saksa ubiegłej wiosny i od tamtej pory prawie się nie rozstawali. Kiedy się spotkali, ona cierpiała na brak pewności siebie, bo pierwszy mąż porzucił ją dla innego mężczyzny. Ale dzięki Cyrusowi o wszystkim zapomniała. Cyrus zakochał się w jej uśmiechu, nowej, odchudzonej sylwetce oraz olbrzymim apartamencie przy Piątej Alei, i nie zamierzał już ich wypuścić z rąk. Nie mógł się również doczekać, żeby opuścić swoją obłąkaną na punkcie operacji plastycznych żonę. Eleanor zakochała się w radosnym usposobieniu Cyrusa, jego seksownej fizjonomii Świętego Mikołaja i niesamowitym domu na plaży w Bridgehampton. Czyż nie są dla siebie stworzeni? Panna młoda jest córką bogatego inwestora Tylera Augusta Waldorfa, już nieżyjącego, i damy z towarzystwa, Mirabel Antoinette Kattrel Waldorf, również nieżyjącej - Ma dwoje dzieci; córka, Blair Cornelia Waldorf ma siedemnaście lat, a syn, Tyler Hugh Waldorf jedenaście. Pan młody jest synem Jeremiaha Leslie Rose'a, byłego rabina synagogi w Scarsdale, już nieżyjącego, i Lynne Dinah Bank, emerytowanej dekoratorki wnętrz, która mieszka w Meksyku. Jego syn, Aaron Elihue Rose, ma siedemnaście lat. Po absurdalnie krótkim okresie narzeczeństwa tych dwoje zawarto dziś związek małżeński. Młodzi zdecydowali się na ślub w kościele wszystkich wyznań Stanów Zjednoczonych, ponieważ on jest żydem, a ona protestantką i żadne z nich nie chciało zmieniać wyznania. Obecnie trwa przyjęcie weselne w luksusowym hotelu St. Claire przy Sześćdziesiątej Pierwszej Wschodniej. W menu znalazła się potrawa o nazwie quenelle, czyli rybi mus, i jest wielce prawdopodobne, że jeśli popije się ją zbyt dużą ilością szampana, można się poważnie rozchorować. Młoda para spędzi miesiąc miodowy na jachcie na Morzu Karaibskim; przez ten miesiąc ich dzieci zostaną w domu, pozostawione same sobie.

Hm, zapowiada się interesująco! Panna młoda przyjęła nazwisko nowego męża, tak samo jak jej syn Tyler. Jej córka Blair pozostaje niezdecydowana, „Nie ma mowy” - brzmiała jej odpowiedź, kiedy ostatnio ją o to zapytano. Poprzednie małżeństwa obojga młodych zakończyły się rozwodem. Swego czasu towarzyszyła temu atmosfera skandalu, ale wznieśmy za nich potrójny toast - ruszyli naprzód! Wracam na przyjęcie! Wiem, że mnie kochacie plotkara

cheek to cheek - Mam nadzieję, że czeka na nas w holu - powiedziała zdenerwowana Jenny. - Nie martw się - uspokajała ją Vanessa. - Znajdziemy go. Przeszły przez obrotowe drzwi hotelu St. Claire i zaczęły się rozglądać po okazałym holu. Obie miały na sobie małe czarne w stylu lat sześćdziesiątych, które kupiły po dziesięć dolców w Domsey w Williamsburgu. Sukienka Jenny była obszyta gagatowymi koralikami, a Vanessy miała aksamitne wstawki w spódnicy. Vanessa miała na sobie również czarne kabaretki, po raz pierwszy w życiu. Obie wyglądały bardzo retro i niezmiernie słodko. - Tam jest! - zapiszczała Jenny, rzucając się w stronę Nate'a, który siedział sztywno na krześle w rogu, popijając szampana. - To dobrze - powiedziała Vanessa, nagle czując się kompletnie nie na miejscu. Co miała ze sobą zrobić, kiedy Jenny i jej bogaty chłopaczek będą się obmacywać? - Zobaczymy się przy barze. Utrzymywała, że przyszła tylko po to, by wspierać moralnie Jenny, ale naturalnie miała swoje ukryte powody. Istniała szansa, że natknie się na Dana, kiedy na przykład będzie szedł do toalety. A wtedy nie będzie miała więcej poczucia zmarnowanego czasu, że wbiła się w sukienkę. - Cześć, Jennifer - powiedział Nate, całując Jenny w policzek. Wziął ją za rękę. - Cześć - powiedziała Jenny z błyszczącymi z podniecenia oczami. Chłonęła wzrokiem lśniące sznurowane buty Nate'a, jego elegancki smoking, jego pofalowane złotobrązowe włosy, jego migoczące zielone oczy. - Wyglądasz... naprawdę świetnie. Nate uśmiechnął się. - Dzięki. Ty też. - To co chciałbyś robić? - Posiedźmy tu trochę, dobra? - Okay - powiedziała Jenny. Nate poprowadził ją do małej sofy w cichym kącie niedaleko baru.

- Chyba napiję się tylko wody mineralnej. - Jenny krzyżowała nogi i na powrót je rozprostowywała; była zdenerwowana. - Czuję się jakoś dziwnie. - Jasne - odparł Nate. Kiedy pojawił się kelner, złożył zamówienie; - Dwie wody. Wow. Naprawdę był reformowalny. Ponownie ujął dłoń Jenny i położył ją sobie na kolana. Jenny zachichotała. Czuła się nieswojo, będąc z Nate'em w hotelowym barze, zamiast w parku czy u niego w domu. Miała wrażenie, że wszyscy hotelowi goście się im przyglądają. - Nie denerwuj się - szepnął Nate. Uniósł jej małą dłoń i czule pocałował. - Staram się. - Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i oparła głowę o ramię Nate'a. Łatwo się było rozluźnić, kiedy była z Nate'em. Czuła się przy nim bezpieczna. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nate się do niej uśmiecha swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami. - Mam przeczucie, że będę miał przez to kłopoty - powiedział, jakby na to czekał. - Jak to? - Jenny zmarszczyła brwi. - Nie wiem. - Nie miał zamiaru wyjaśniać Jenny, że za ścianą znajduje się jego dziewczyna, Blair, prawdopodobnie uzbrojona i niebezpieczna. - Po prostu mam takie przeczucie. Jenny ujęła jego dłoń i uścisnęła. - Nie martw się - uspokajała go. - Nie robimy nic złego. - Więc - powiedziała matka Blair, kiedy Cyrus skończył wygłaszać mowę, a na stół wjechały quenelle i organiczna sałata. - Rozmawialiśmy z Cyrusem i Trierem o naszym nazwisku. - A co z nim? - zapytała Blair. Szturchnęła quenelle widelcem. - Co to ma być? - Nie pamiętasz? - zdziwiła się jej matka. - Zdecydowałyśmy się na to podczas degustacji. Blair spróbowała odrobinę. - Smakuje jak kocie żarcie. - Odsunęła talerz i ujęła swój kieliszek z szampanem. - No więc - ciągnęła jej matka - Tyler zgodził się przyjąć nazwisko Rose. Ja już to zrobiłam. Zostałaś tylko ty. Blair kopnęła nogę od swojego krzesła. Nie pierwszy raz poruszali ten temat. - Zmieniasz nazwisko? - zapytała brata z niedowierzaniem. Tyler pokiwał głową. - Tak postanowiłem. Tyler Rose. Brzmi super, nie? Jakbym był DJ - em. - Dokładnie - przyznał Aaron. Zniżył głos. - Przy deklach Tyler Rose, specjalnie dla

was na żywo, prosto z Siedemdziesiątej Drugiej ulicy. - Zamknij się - mruknęła Blair. Jakby jej drugie imię nie było wystarczająco beznadziejne, teraz jeszcze usiłowali uszczęśliwić ją jeszcze bardziej beznadziejnym nazwiskiem? Blair Cornelia Rose? Niech się wypchają. - Już ci mówiłam. Nie zmienię nazwiska. Matka zrobiła zawiedzioną minę. - Och, byłoby miło, gdybyśmy wszyscy nosili jedno nazwisko. Jak prawdziwa rodzina. - Nie - upierała się Blair. Cyrus uśmiechnął się do niej życzliwie. - Znaczyłoby to bardzo dużo dla mnie i dla twojej matki, gdybyś to przynajmniej jeszcze sobie przemyślała. Blair zacisnęła usta, żeby powstrzymać się od krzyku. Której części słowa „nie” nie zrozumieli? Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na Nate'a, ale jego krzesło było... puste. Dlaczego jej życie jest jak jeden wielki kanał? Rybia papka podeszła jej do gardła, zmieszana z musującymi litrami szampana, które w siebie wlała. Blair zatkała usta ręką i uciekła od stolika. Serena i Erik ze swojej rybiej papki robili rzeźby. Quenelle było zbyt obrzydliwe do jedzenia, a ponieważ zespół nie zaczął jeszcze grać, nie mieli nic innego do roboty. Erik zagarnął talerz Nate'a i ustawili jedna na drugiej trzy ciapiaste rzeźby w kształcie ryb, łącząc je w całość dwiema koktajlowymi słomkami. Erik znał się na rzeczy - w końcu studiował w Brown architekturę. A Danowi quenelle smakowało. Jadł powoli, zbierając się na odwagę. - Hej, możemy chwilę pogadać? - zapytał w końcu Serenę, kładąc dłoń na stół obok jej talerza, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Jasne. - Nie zwracajcie na mnie uwagi - powiedział Erik, umacniając stos quenelle kulkami masła. - Mam robotę. - Co jest? - zapytała Serena. Założyła włosy za uszy i nachyliła się do Dana, całkowicie się na nim koncentrując. Dan spojrzał w jej niebieskie oczy, usiłując znaleźć to, czego szukał. Coś, co by go przekonało, że był głupkiem, tak się zamartwiając. Że Serena kocha go równie mocno, jak on ją. Ale nie widział nic, oprócz błękitu.

- Chciałem tylko powiedzieć, że nie miałem zamiaru... nie chciałem... kiedy wysłałem ci tamten wiersz, myślałem... - Dan nie był już pewien, co próbował powiedzieć. Zabrzmiało to tak, jakby przepraszał, a wcale nie było mu przykro. Nie było mu przykro z żadnego innego powodu oprócz tego, że oczy Sereny były niebieskie i nic więcej. - A, nie przejmuj się tym. - Serena upiła łyk szampana i zaczęła zabawiać się brzegiem obrusa. - Po prostu trochę za bardzo się wczułeś, to wszystko - dodała. Za bardzo się wczułeś? - zastanawiał się Dan. Co to miało znaczyć? I nagle zaczęła grać orkiestra jazzowa. - Och, uwielbiam tę piosenkę! - wykrzyknęła Serena. Grali Cheek to cheek. Przepadała za banalnymi piosenkami. - Panie i panowie, państwo młodzi! - ogłosił lider zespołu. Cyrus i Eleanor Rose podnieśli się i powoli przeszli tanecznym krokiem na parkiet, kiwając na swoich gości, żeby się przyłączyli. Chuck chwycił Kati i Isabel za ręce, i zaczął z nimi wirować; jego dłonie od razu ześliznęły się z ich pleców na tyłki. - Chcesz zatańczyć? - zapytała Dana Serena. Podniosła się i wyciągnęła do niego rękę. Dan spojrzał na nią zranionym wzrokiem; rzeczywiście, za bardzo się wczuwał. - Nie, dzięki. - Wstał, kierując się do wyjścia. - Chyba pójdę zapalić. Serena wiedziała, ze jest zmartwiony, ale co mogła zrobić? Wyglądało na to, że niezależnie od tego, co powie czy zrobi, Dan zawsze znajdzie jakiś powód, żeby się umartwiać. Taki już był. Dzięki temu miał o czym pisać. Ona zaś była beztroska i wolała lekko podchodzić do życia, tak jak jej brat. Wychyliła kieliszek szampana i chwyciła Erika za rękę, żeby oderwać go od babraniny w jedzeniu. - Czy dziewczyna nie może się już zabawić? - zapytała go, chichocząc z lekką desperacją. Erik podniósł się. - Ta dziewczyna z pewnością może - powiedział, biorąc siostrę w ramiona, po czym odchylił ją widowiskowo do tyłu. I to była prawda. Serena zawsze znalazła jakiś sposób, żeby się zabawić. Po prostu noc była ciągle młoda...

amor omnia vincit - miłość wszystko zwycięży - Widziałeś

mojego brata? - zapytała Jenny Nate'a. - Dobrze się bawi?

Nate otworzył pstryknięciem swoją srebrną zapalniczkę Zippo i przypalił papierosa. - W zasadzie to nie zwróciłem uwagi - przyznał. - Na pewno tak. - Jenny rozejrzała się po dekadenckim wystroju hotelu. Niby jak mogło być inaczej? Nate wypuścił obłok dymu w sufit. Jenny upiła łyk swojej wody. - A ty dobrze się bawisz? - zapytała. Nate oparł głowę o jej nagie ramię. Pachniała pudrem dla dzieci i odżywką do włosów Finesse. - O wiele lepiej bawię się teraz, kiedy jestem tutaj - powiedział. - Naprawdę? - Jenny nadal nie mieściło się w głowie, że Nate w ogóle ją polubił. A teraz jeszcze jej mówi, że woli siedzieć z nią tutaj niż tańczyć na jednym z największych przyjęć weselnych roku? Nate przechylił głowę i zaczął całować jej szyję, a potem, kierując się po linii szczęki, dotarł do jej ust. Jenny zacisnęli powieki i oddała mu pocałunek. Czuła się jak księżniczka z bajki i nie chciała się nigdy obudzić. Dan wśliznął się na stołek przy końcu hotelowego baru i zamówił podwójną szkocką z lodem. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni płaszcza camela i zapalił. Łzy potoczyły się na zwisającego z jego ust bezwładnie papierosa, zgiętego i przemoczonego. Dan chwycił z baru długopis i narysował na serwetce wielkie czarne X. Na nic więcej nie było go stać. Wszystkie te dramatyczne wiersze o miłości, które napisał, miały zapobiec prawdziwej tragedii, odpędzić nawet myśl, że Serena go nie kocha. Ale taka była prawda. Serena go nie kochała. Zaskakujące, że nie płakał po niej aż tak bardzo - bardziej dotknęło go to, co powiedziała. Za bardzo się wczuwał. Jest frajerem, który odstrasza ludzi, bo nikt nie potrafi zrozumieć jego wrażliwości.

Pierś mu drżała od tłumionego szlochu i opadł na bar, opierając czoło o brzeg szklanki. Nagle, kątem oka dostrzegł znajomą szopę brązowych kręconych włosów, wielki biust, drobne ciało. To była jego siostra. A obok niej, z rękami krążącymi po jej wielkim biuście i drobnym ciele, siedział ten bogaty dupek, Nate. Dan nie był w nastroju, żeby przyglądać się spokojnie, jak jego młodsza siostra jest molestowana przez zaćpanego bananowego chłoptasia z haszem zamiast mózgu. Wychylił swoją szkocką i wstał. Gdy Blair już wyrzygała swoją porcję quenelle, wyszła przed hotel, żeby zapalić papierosa i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nie trwało to długo. Ponieważ był listopad i przemarzła na wylot, wróciła zaraz do środka, kierując się do damskiej toalety, żeby trochę się ogarnąć. Kiedy tylko przepłucze usta, przygładzi włosy, nałoży na wargi nową warstwę szminki MAC Spice i spryska się perfumami, pójdzie poszukać Nate'a i zabierze go na górę, do ich apartamentu. Miała już dość tego wszystkiego. To były jej urodziny i chciała je przeżyć po swojemu. Ale kiedy w drodze do toalety przechodziła obok baru, stanęła jak wryta. W rogu Nathaniel Archibald - jej Nate - całował małą dziewiątoklasistkę. Muzyka przeszła w crescendo, a potem zamarła. Główna bohaterka zadrżała; oczy miała okrągłe jak spodki. Czuła się tak. jakby została postrzelona w brzuch. Nate sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego i szczęśliwego. On i ta dziewczyna - jak ona ma na imię, Ginny? Judy? trzymali się za ręce. Uśmiechali się do siebie i coś słodko mamrotali. Wyglądali na zakochanych. Tego z całą pewnością nie było w scenariuszu. I kiedy tak na nich patrzyła z fascynacją i przerażeniem, uświadomiła sobie coś strasznego. Nigdy wcześniej nie przeżyła większego zawodu. Było to gorsze nawet od myśli, że nie dostanie się do Yale. Nate nie był jej mężczyzną, głównym bohaterem jej filmu. Nie padnie do jej stóp, nie będzie kochać jej i tylko jej. To aktor drugoplanowy, frajer, który zniknie z ekranu przed finałową sceną. A skoro tak było, to ona go nie chciała. Blair odwróciła się z oczami zasnutymi łzami rozczarowania i po raz trzeci skierowała

się do damskiej toalety. Musiała zapalić, ale chciała to zrobić w jakimś ciepłym, ustronnym miejscu. - Zabieraj łapska od mojej siostry - warknął Dan, wymachując swoim tlącym się camelem w stronę Nate'a. - Przestań - poprosiła Jenny. - Wszystko w porządku. - Nic nie jest w porządku! - Dan uśmiechnął się szyderczo do swojej młodszej siostry. - Nic nie wiesz. Nate ścisnął nogę Jenny, żeby dodać jej otuchy, i wstał. Poklepał delikatnie Dana po ramieniu. - Spoko, stary. Jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz przecież. Dan potrząsnął głową. Po jego twarzy ciekły gniewne łzy kapiąc na marmurową podłogę. - Nie dotykaj mnie. - O co ci chodzi? - zapytała Jenny, podnosząc się. - Upiłeś się? - Chodź, Jenny. - Dan złapał ją za rękę. - Idziemy do domu. Jenny wyrwała się. - Nie! - krzyknęła. - Ej, stary - powiedział Nate. - Może ty pójdziesz do domu. Dopilnuję, żeby Jennifer bezpiecznie wróciła. - Taaak, nie wątpię - odparował Dan. Znowu sięgnął po rękę Jenny. - Hej, Dan! - dobiegł od baru sarkastyczny dziewczęcy głos. - A może pójdziesz napisać o tym wiersz? Powinieneś trochę ochłonąć. Dan, Jenny i Nate unieśli wzrok. To była Vanessa, która przysiadła na stołku barowym w swojej czarnej sukience. Usta miała pomalowane ciemnoczerwoną szminką. W brązowych oczach widać było rozbawienie. Głowę miała wygoloną jak żołnierz, a skórę tak bladą, że aż świeciła. Wyglądała bajecznie. Przynajmniej dla Dana. Najbardziej zdumiewające były jej oczy. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważył? Nie były po prostu brązowe, tak jak Sereny niebieskie. Mówiły do niego. Mówiły słowa, które chciał słyszeć. - Cześć - powiedziała Vanessa tylko do Dana. - Cześć. Co tu robisz? Zsunęła się ze swojego stoika, podeszła, objęła Dana ramieniem i pocałowała w

policzek. - Stawiam ci drinka. Chodź.

jak zwykle B siedzi w toalecie, ale tym razem jest tam takie S Kiedy skończyła się piosenka Cheek to cheek, zespół zagrał Putting on the Ritz. Serena i Erik udawali Ginger Rogers i Freda Astaire'a, robiąc przedstawienie w swoim rogu parkietu. Serena wesoło wymachiwała rękami, starając się zachować beztroskę, być duszą imprezy. Ale nie mogła przestać myśleć o zbolałej minie Dana. A potem napatoczył się Chuck. - Mogę? - zapytał, przesuwając swoją łapę z sygnetem po talii Sereny i spychając na bok Erika. Serena nie mogła znaleźć lepszego powodu, żeby przestać tańczyć. - Nie ma mowy - powiedziała. Zeszła z parkietu i porwała z krzesła swoją torebkę. Może powinna złapać Dana w barze i pocieszyć go jakoś przy papierosie. Ale kiedy poszła do baru, zobaczyła, że Dan się już pocieszył... za sprawą Vanessy. Obejmowała go ramieniem i choć nadal była łysa, a na nogach miała martensy, jej twarz była łagodniejsza i słodsza niż kiedykolwiek wcześniej. Było tak, bo Vanessa patrzyła na Dana, Dan patrzy! na nią i byli w sobie zakochani! Serena poszła dalej, prosto do damskiej toalety. Nadal miała ochotę zapalić, ale nie chciała psuć im romantycznej chwili. Blair przysiadła na umywalce na końcu toalety, paląc jednego papierosa za drugim. Słyszała, że ktoś wszedł, ale nie odwróciła głowy. Zbyt pochłaniało ją rozpatrywanie własnego nieszczęścia. Istniała duża szansa, że nie dostanie się do Yale, mimo oburzająco hojnej darowizny jej ojca. Nawet nie nosiła już tego samego nazwiska co reszta jej rodziny. Ciągle była dziewicą. Nate jej nie kochał. Było tak, jakby stała się kimś zupełnie innym, nawet się o to nie starając. Jakby wpadła pod samochód, doznała amnezji i żyła dalej, nawet nie zdając sobie sprawy, że przeżyła jakiś wypadek. Z nosa ciekło jej na sukienkę. Nie wiedziała już nawet, czy płacze, czy po prostu kapie jej z nosa. Czuła się jak sparaliżowana.

- Hej, Blair, wszystko w porządku? - zapytała nieśmiało Serena. Blair nie miała wprawdzie kłów, ale i tak potrafiła być groźna. Blair spojrzała przez ramię i pokiwała głową. Kosmyki włosów przylepiły się do jej mokrych policzków, tusz się rozmazał. Serena podeszła do niej ze zwitkiem papierowych ręczników. - Mam w torebce przybory do makijażu, jeśli czegoś potrzebujesz. - Dzięki - powiedziała Blair, biorąc ręczniki. Wydmuchała nos, aż jej ramiona zadrżały z wysiłku. Była wyczerpana. - Wszystko w porządku? - powtórzyła pytanie Serena. Blair uniosła wzrok i zobaczyła w jej oczach szczerą troskę. Niewiarygodne, ale prawdziwe. A Blair zachowywała się wobec niej tak podle! - Nie - przyznała. - Nie jest w porządku. - Jej pierś zafalowała, kiedy wyrwał się z niej szloch. - Moje życie to kanał. Jedno z wyszywanych ramiączek sukienki Blair zsunęło się w dół. Serena delikatnie je poprawiła. - Widziałam, jak kradłaś w Barneysie spodnie od pidżamy. Blair spojrzała na nią ze zdumieniem. - Ale nikomu nie powiedziałaś, prawda? - Słowo. Blair westchnęła i spojrzała na swoje śliczne buty. - Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. - Dolna warga jej drżała. - Nawet mi nie podziękował. Serena wzruszyła ramionami. - Pieprzyć to. - Znalazła w torebce szczotkę oraz paczkę papierosów. Wyjęła dwa papierosy, jednego podała Blair. - To twoje urodziny - powiedziała. Blair skinęła głową i wzięła papierosa. Zaciągała się nim niepewnie, po twarzy ciekły jej łzy. A potem głośno czknęła. Wyglądała żałośnie. Serena starała się z całych sil powstrzymać śmiech, starając się nie wypaść z roli. Przygryzła usta mocno, żeby się pohamować. Po jej policzkach popłynęły łzy. Blair spojrzała na Serenę z wściekłością. Ale kiedy otworzyła usta, żeby powiedzieć jej coś nieprzyjemnego, znowu głośno czknęła. Rzuciła przekleństwo i zachichotała. A kiedy już zaczęła, nie mogła przestać. Serena też. Cudownie było się tak śmiać! Po ich twarzach spływała mascara, z nosów kapało na podłogę, a wszystko to sprawiało, że

śmiały się jeszcze bardziej. Kiedy w końcu się uspokoiły, Serena zaczęła szczotkować Blair włosy. - No to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedziała z papierosem między zębami, patrząc na Blair w lustrze. - Powiedz, jak będzie bolało. Blair zamknęła oczy i opuściła ramiona. Ten jeden raz nie myślała o swojej rozmowie wstępnej w Yale, utracie dziewictwa z Nate'em czy popieprzonej rodzince. Nie była gwiazdą żadnego filmu. Rozkoszowała się delikatnymi pociągnięciami szczotki po włosach. - Nie boli - powiedziała dawnej przyjaciółce. - Jest okay.

kto opuszcza przyjęcie, a kto się wkręca - Nie sądzę, żeby Vanessa zamierzała wyjść ze mną - szepnęła Jenny do Nate'a, wskazując głową Vanessę i Dana, którzy z pochylonymi głowami siedzieli razem przy barze. - A kto powiedział, że wychodzisz? - zapytał Nate. Jenny wygładziła sukienkę na udach. Całowali się przez chwilę z Nate'em i jej się zadarła. - A nie chcesz wrócić na przyjęcie? No wiesz, jesteś drużbą, powinieneś tam być. Nate przechylił szklankę i zmiażdżył zębami kostkę lodu. Już go nie obchodziło, czy ktoś widział ich razem. Łącznie z Blair. Chciał, żeby wszyscy zobaczyli. - Wracam, ale zabieram cię ze sobą. - Nie ma mowy! - Jenny była jednocześnie przerażona i podekscytowana. - Nie mogę! Ale naturalnie aż się paliła, żeby pójść na to przyjęcie. Mogła nawet znaleźć się na zdjęciu w „Vogue'u”! - Chodź. - Nate podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - Zatańczmy. Dan upił duży łyk szkockiej i odstawił szklankę na bar. Vanessa stała tuż obok w swoich seksownych kabaretkach. - Założę się, że pewnie uważasz mnie za kompletnego frajera, mam rację? - zapytał, odwracając się, by spojrzeć w roześmiane oczy Vanessy. Znowu się zastanawiał, jak mógł ich wcześniej nie zauważyć. - No cóż, jesteś frajerem - powiedziała Vanessa, zakładając nogę na nogę jak dama. Wzięła garść orzeszków z miseczki na barze i wrzuciła sobie do ust. - Ale i tak mnie kochasz, racja? - Wpatrywał się w nią uważnie. Vanessa strzepnęła na podłogę baru jakiś pyłek ze swoich kabaretek. Nie mogła uwierzyć, że właśnie flirtuje z Danem. Nawet jeszcze nie zerwała z Clarkiem! Ale było całkiem fajnie zabawić się w dziwkę. Nachyliła się i pocałowała Dana w jego drżące wargi. - Racja - powiedziała z buzią pełną orzeszków.

- Mieliśmy dziś z Nate'em uprawiać tu seks - powiedziała Blair, opadając na łóżko w hotelowym apartamencie i ściągając buty. Mięśnie nóg miała zupełnie luźne z wyczerpania. Serena postanowiła, że nie będzie przeciągać struny, pytając, co poszło nie tak. Zdjęła sukienkę przez głowę i cisnęła ją na fotel w rogu. W samych skąpych majteczkach z białej satyny poszła do łazienki i włożyła biały puchaty szlafrok. Przyniosła szlafrok również dla Blair. Blair wzięła szlafrok i wyswobodziła się z sukienki. - Nie patrz - uprzedziła. - Nie mam na sobie bielizny. Serena roześmiała się i utkwiła wzrok w suficie. - Nie mów. Na woskowaniu też byłaś, racja? Blair uśmiechnęła się. Serena znała ją aż za dobrze. - Tak - przyznała. - Co za strata. - Zrzuciła sukienkę na podłogę. - A teraz dostałam od tego cholerstwa wysypki. Serena poszła włączyć telewizor. - Ciekawe, czy mają tu kanał Playboya. Mogłybyśmy pooglądać pornosy i zamówić piwo do pokoju - zażartowała. Przyniosła do łóżka pilota i usiadła. - Daj mi to. - Blair wyrwała Serenie pilota z ręki. - To moje urodziny. - Skoro nie będzie uprawiać seksu, może przynajmniej popatrzy na American Movie Classics. Na tym kanale zawsze puszczali filmy z Audrey Hepburn. - Obejrzymy film, a potem pójdziemy do jakiegoś klubu, co? - Dobra. - Serena układała poduszki na kupę, żeby się o nie oprzeć. - A możemy zamówić pizzę? Umieram z głodu. Blair przesunęła się do końca łóżka, tak że siedziała tuż obok Sereny. Skakała po kanałach, aż w końcu znalazła AMC. Właśnie zaczęło się Śniadanie u Tiffany'ego. Usadowiła się wygodnie, opierając głowę o poduszki, ledwie parę centymetrów od Sereny, a kosmyki jej brązowych włosów zmieszały się z jasnymi lokami Sereny. Dziewczyny patrzyły, jak Audrey Hepburn przemyka po swoim mieszkaniu i flirtuje z nowym sąsiadem. Śpiewały na głos razem z nią piosenkę Moon River na schodach pożarowych i liczyły, ile miała zwariowanych kapeluszy. Audrey Hepburn była szczupła, pewna siebie i zawsze wiedziała, co powiedzieć. Nosiła niesamowite ciuchy i była przepiękna. Dokładnie taka chciała być Blair. Westchnęła ciężko. - Nie jestem wcale podobna do Audrey, co? Serena uśmiechnęła się, nie odrywając oczu od ekranu.

- Jesteś bardzo podobna - powiedziała. A Blair postanowiła uwierzyć, że powiedziała to szczerze.

tematy



wstecz

dalej ►

wyślij pytanie

odpowiedź

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie! Na celowniku Późny sobotni wieczór: D i V wychodzą z hotelu St. Claire, trzymając się za ręce. Zaraz, czy ona przypadkiem nie ma już chłopaka? J i N jeżdżą po Central Parku dorożką. Mato oryginalne, ale słodkie. B i S imprezują w Patchouli w śródmieściu, tańcząc do upadłego w swoich jednakowych sukienkach. Niedziela: S odzyskuje paczkę z domu N. Później S i B idą do działu męskiego w Barneysie i podrzucają kaszmirowe spodnie od pidżamy z powrotem na wieszak. Normalnie dobre samarytanki! Wasze e - maile P: Cześć. Plotkara, Po pierwsze, potrafisz dokopać. Po drugie, nie martw się o B. Jej matka i ojczym wyjeżdżają na miesiąc w podróż poślubną, więc wszyscy będziemy u niej na maksa imprezować. Wiem, bo też tam mieszkam.;) PodwójneA O: Cześć, PodwójneA, Kto powiedział, że się martwię? Do zobaczenia na imprezce! P Pytania i odpowiedzi Kiedy wszyscy zmieniają swoich chłopaków i dziewczyny jak rękawiczki, trudno przewidzieć, co się dalej wydarzy! Czy B i S pozostaną w przyjaźni?

Czy B i N zostaną „tylko przyjaciółmi”? Czy B znajdzie prawdziwą miłość? I czy w końcu straci cnotę? Czy V rzuci swojego chłopaka, żeby być z D? Czy D będzie szczęśliwy? I czy przestanie pisać wiersze? Czy N i J zostaną razem? Czy S spotka kogoś, kto będzie potrafił przykuć jej uwagę na dłużej niż pięć minut? Czy ja kiedykolwiek przestanę o nich wszystkich plotkować? Nie ma mowy. Do następnego razu. Wiem, że mnie kochacie plotkara

Related Documents


More Documents from "Dominika"